wtorek, 22 grudnia 2015

31. Let's do this my way, shall we?

Szukam cię - a gdy cię widzę,
udaję, że cię nie widzę.

Kocham cię - a gdy cię spotkam,
udaję, że cię nie kocham.

Zginę przez ciebie - nim zginę,
krzyknę, że ginę przypadkiem...
 
- Kazimierz Przerwa- Tetmajer

Czwartek

W chwili kiedy opuszczał dom była godzina trzynasta siedem, czyli około dziewięć godzin od przebudzenia Elizabeth. Niczego nieświadomy podjechał na parking i nie osłaniając się przed deszczem przebiegł z samochodu do wnętrza budynku. Zdjął z siebie już mokrą skórzaną kurtkę, zostając tylko w koszulce z krótkim rękawem. Pielęgniarki oglądały się za nim, podziwiając jego ciało i urodę, w końcu był niezaprzeczalnie przystojny. Jednak On nie zwracał na nie uwagi. Za to skupiał się na swoim celu, który leżał na trzecim piętrze... leżał?
Gdy wszedł do sali łóżko było puste. Stanął raptownie w progu, wypuszczając z płuc całe powietrze. Popatrzył jeszcze raz na numer pomieszczenia, przybity do drzwi. Zgadzał się. Tysiąc myśli przebiegło przez jego głowę i to same pesymistyczne. Szybkim krokiem wycofał się do recepcji, pytając gorączkowo co się stało z pacjentką Elizabeth Gilbert, od razu użył hipnozy, nie chciało mu się wysłuchiwać klasycznej formułki, dotyczącej niemożności podania informacji osobom niespokrewnionym z pacjentem. Gdy usłyszał, że El żyje odetchnął z ulgą, ale po kolejnym zdaniu znieruchomiał ponownie w ciągu pięciu minut.
- Dzisiaj się obudziła, z tego co widzę na najnowszych wynikach...
- Chwila, mówi pani o Elizabeth Marie Gilbert leżącej w sali 315?
Blondynka popatrzyła jeszcze raz na dane z dokumentów i pokiwała głową.
- Tak... Jeżeli jej nie ma w sali to pewnie wzięto ją na badania.
Damon rzucił się w połowie jej zdania z powrotem do dziewczyny. Obudziła się, to napawało go ogromnym szczęściem, ale i nieopisanym lękiem. Nie miał pojęcia jak szatynka zareaguje na jego obecność. Akurat z jej sali wyszedł lekarz, więc była bardzo duża szansa, że nikt inny nie zdążył się przypałętać. Wziął głęboki wdech i przekroczył próg pomieszczenia. Widział tylko jej nogi i tułów, twarz zasłoniła pielęgniarka kręcąca się obok Eli.
- Nie płacz, musisz być silna. Poza tym za godzinę zaczynasz rehabilitację, jeszcze się będziesz poruszała...
Poruszała?
Kobieta dostrzegła Damona i uśmiechnęła się.
- Ktoś cię przyszedł odwiedzić...
Odsunęła się i zobaczył ją. Leżała bez ruchu, wpatrując się w sufit, a po jej skroni spływała łza.

Sobota

- Okres rekonwalescencji będzie trwał krócej niż się spodziewaliśmy. Skoro już dzisiaj potrafisz ustać i wypowiadać zlepki zdań, uszkodzenia nie są aż tak poważne. Na zdjęciach też nie ma większej tragedii, wyliżesz się- lekarz odwiesił kartę obserwacyjną i uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.- Ale póki co odpoczywaj, wczorajsza i dzisiejsza rehabilitacja może i przyniosły efekty, lecz nie chcemy, żebyś się zajechała dwa dni po wybudzeniu, prawda?
Szczerze, dla niektórych byłoby lepiej, żebym nie przeżyła tego wypadku. Na dodatek mimo, iż zapewniałam (dukając) Ricka, że wszystko ze mną w porządku pod względem psychicznym, ten mi nie uwierzył. Mało kto z resztą to zrobił. Rzecz polegała na tym, że nie traktowałam, tego we mnie jak części mnie, tylko jak intruza. To coś, było intruzem, a co lepsze, w połowie było takim samym potworem co jego ojciec. Tak głosiłam i tak chciałam myśleć.
Jednak tego samego dnia, moje prawdziwe samopoczucie, wymknęło się ze szczelnej skorupy, którą nosiłam na co dzień.
- Dzięki, Jer, że... ze mn... chodzisz. Z każdym ko-kolejnym spaceereem czuję się cora... coraz mniej... mniejszą kaleką- powiedziałam z wdzięcznością.
- Nie jesteś kaleką. Jeszcze trochę i zaczniesz normalnie mówić.
- St-staram się...
Przystanęłam na chwilę, by odsapnąć. Chodzenie o kulach było formą treningu siłowego i wytrzymałościowego. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu automatu, miałam ochotę napić się czegoś innego niż woda. Już miałam wskazać na swoją oazę, gdy drogę zaszedł mi mężczyzna z malutkim dzieckiem. Znieruchomiałam patrząc na blondyna, który trzymał dziecko, jakby zaraz miało się rozsypać, pod wpływem silniejszego bodźca. Patrzył na malucha z takim szczęściem, jakiego nie było mi dane w życiu oglądać. Chciałam się odwrócić, ale doszła do nich kobieta, wyraźnie zmęczona, ale szczęśliwa tak samo jak mężczyzna. Ich widok złapał mnie za serce, tak bardzo, że nie potrafiłam oderwać od nich wzroku.
- Eli, wszystko ok?
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam jak maluch wraca do łóżeczka, a para przylega do siebie w uścisku. Wtedy poczułam się nieszczęśliwa i gorsza od niejednego krwiopijcy. Patrzyłam tylko na ten szczęśliwy obrazek, unieszczęśliwiający mnie samą, czując jak Jeremy próbuje mnie zaciągnąć z powrotem do sali.
- El...
Moje spojrzenie spotkało Damona. Zamarłam i otworzyłam buzię, by coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Wszystko nagle wydało mi się nieodpowiednie. Przyglądał się smutnymi oczami to mi, to ludziom obok niego, a ja, nie potrafiąc się ruszyć, patrzyłam jak w jego oczach eksploduje żal, zbierany we wnętrzu przez pół miesiąca.
Zrobił krok w moją stronę, co sprawiło, że otrząsnęłam się z transu.
- Nie zbliżaj się do mnie- wyszeptałam, przełykając słone łzy i pociągnęłam Jeremiego z powrotem, błagając, by pod żadnym pozorem nie pozwolił Salvatore'owi się do mnie zbliżyć.

Niedziela

- Do dna, Eli.
Popatrzyłam nieufnie na zielony wywar, pływający w kubku.
- Czy chcę wie- wiedzieć co w nimm jest?
- Nie chcesz- zapewniła mnie Bonnie, trzymając papierową torbę w drugiej ręce.- Szybciej, zanim ktoś przyjdzie- obejrzała się za siebie i prawie we mnie wlała zawartość naczynia. Smak był obrzydliwy, gorszy niż cokolwiek innego.
- To Placebo?- spytałam patrząc podejrzliwie na torbę. Brunetka pokręciła głową, przyglądając mi się.
- I jak?
Przesunęłam językiem po jamie ustnej, starając się pozbyć kawałków ziółek z jej zakamarków.
- Obrzydlistwo- jęknęłam.
- Bardzo możliwe, idę po coś do zjedzenia i zaraz wracam, do tego czasu powinno zacząć działać...
Odetchnęłam ciężko. Nie wiedziałam jak podchodzić do tego typu leczenia, bo co mogły zdziałać jakieś trociny?
Jednak po kilku minutach zaczęłam się czuć lepiej, zadziwiająco lepiej. Odrzuciłam kołdrę na bok i powoli opuściłam nogi na podłogę, które wydawały się być bardziej stabilne niż zwykle. Bałam się puścić łóżka, ale musiałam to zrobić. To mogła być moja przepustka.
W chwili, kiedy stanęłam, weszła Bonnie. Z niedowierzaniem przyglądała mi się, jak bez niczyjej pomocy i bez większego wysiłku stoję o własnych siłach.
- To działa- uśmiechnęła się szeroko i objęła mnie.
- Bonnie, co się dzieje? Jakim cudem? To nawet dobrze się nie rozeszło po moim organizmie.
- Nie pytaj, im mniej wiesz tym dłużej żyjesz.
Przewróciłam oczami. Do sali wszedł Jeremy.
- El! Wracaj do łóżka!
- Nie muszę już do niego wracać, Jer! Wszystko dzięki...
- Rehabilitacji- wtrąciła Bonnie- a te nowe tabletki to cud! Jak mnie prosiłaś, czytałam czemu są takie drogie i się okazuje, że stymulują pracę mózgu, co pomaga wrócić do formy ludziom po śpiączkach, wylewach, zawałach i tak dalej- recytowała z prędkością karabinu maszynowego. Byłam pełna podziwu dla jej zdolności, aczkolwiek wprawa z jaką opowiadała wszystko była zadziwiająco duża. Jer, tylko wzruszył ramionami, patrząc na nas sceptycznie i kazał mi wracać do łóżka. Z niechęcią się zgodziłam.
- Skoro tak mówisz... Widziałem w ogóle niezłe cacko na parkingu, zgaduję, że za chwilę średni dochód na jedną osobę drastycznie wzrośnie w tym pokoju.
Zaśmiałam się, wyostrzył mu się dowcip, chociaż widzę, że nosi żałobę... Tak bardzo żałowałam, że mnie przy nim wtedy nie było.
Jak na zawołanie Damien przekroczył próg. Wyglądał o niebo lepiej niż w czwartek, czego nie powstrzymałam się powiedzieć.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, wracasz do siebie...
Skinęłam głową, patrząc kątem oka na Bennett starającą się jak najszczelniej zakryć torebkę z cudownym lekarstwem. Odchrząknęła tylko, by zdobyć moją uwagę i spłoszona zrobiła krok do tyłu.
- Przyjdę wieczorem, zobaczyć jak się czujesz... Do potem- rzuciła szybkie spojrzenie na plecy Starka i czmychnęła na korytarz. Jeremy wyszedł zaraz za nią, pod pretekstem kupienia herbaty.
- Ludzie nie wiedzą jak się przy tobie zachowywać- zauważyłam.
- Norma- wzruszył ramionami, łapiąc mnie za rękę i siadając na krańcu łóżka.- Tak już działam na ludzi...
- Ostatni raz powiedziałam ci komplement, mówi się „dziękuję”, a nie „wiem”. Gdzie pańskie powściągliwe wychowanie i maniery?- zadrwiłam.
- Nie drwij ze mnie, Elizabeth... Powiedz lepiej, jak się czujesz?
- Dobrze, bardzo dobrze. W końcu widzę realne szanse na poprawę... Pierwszy dzień był koszmarem.
- Z tego natłoku twoich gości nawet nie porozmawialiśmy o tym, co się stało przed wypadkiem... Jak do niego doszło?
Wstrzymałam oddech, starając się zachować luźny stosunek do sprawy.
- Nie pamiętam szczerze mówiąc wszystkiego- skłamałam- pamiętam tylko krew, było jej tak dużo... Z perspektywy czasu wiem, że lepiej by było, gdybym nie wyciągnęła ostrza, ale wtedy nie myślałam trzeźwo, chciałam się tego pozbyć ze mnie- nie mówiłam już o nożu, ale Damien nie mógł tego wiedzieć. Bo gdyby wiedział, oznaczałoby to, że Stefan złamał dane mi słowo.
- Oddychaj, El- przypomniał mi, wyrywając mnie z zamyślenia.- Poza tym, wszystko uzgodnione, koszty hospitalizacji będą pokryte przez twoją ubezpieczalnię.
Otworzyłam szeroko usta. Zupełnie o tym zapomniałam, przecież to kupa forsy.
- O mój Boże, jak to? Myślałam, że pokrywają to tylko do danej kwoty...
- Potrafię być bardzo przekonywający, Eli. Poza tym, jak już mówiłem nie masz się już o co martwić, wszystkim się zająłem. Jedyne co masz teraz zrobić to wyzdrowieć na tyle, by móc przelecieć nad Stanami.
Przyjrzałam się mu dokładnie. Nie miałam okazji spytać...
- Dlaczego zostałeś? Przecież mogłeś wyjechać, nie miałeś gwarancji, ze się obudzę...
Przylgnął do mnie w pocałunku, przytrzymując moją głowę. Krótko, ale intensywnie.
- Obiecałem, że cię stąd zabiorę, a ja zawsze dotrzymuję słowa. No i już ci tłumaczyłem, że tak łatwo nie odpuszczam.
Zmarszczyłam brwi.
- A co gdybym umarła?
Zapadła cisza, podczas której usłyszałam szczęk zębów, szaro- bursztynowe oczy nabrały wrogiego wyrazu, jakbym go obraziła.
- Ale żyjesz, więc skończmy ten temat i proszę, żebyś nie poruszała go więcej.
Przytaknęłam, ściskając mocniej jego rękę.
Czułam się beznadziejnie, okłamując go, a jednocześnie nie robiłam nic, żeby to zmienić. Paradoksalnie, towarzystwo osób nadprzyrodzonych miało na mnie lepszy wpływ, ponieważ wtedy moje człowieczeństwo zanikało. Przeważnie.


W końcu mogłam sama chodzić do toalety, ku chwale Bonnie! Kiedy z niej wyszłam napotkałam Stefana, czyli jednego z Nich. Zatrzymałam się, mierząc wampira wzrokiem i chociaż wiedziałam, że nic mi nie zrobi, trzymałam się od niego z daleka. Uśmiechnął się lekko na mój widok, ale też zdziwił. No tak, większość myśli, że dalej leżę w łóżku.
- Świetnie wyglądasz- zaczął, powoli podchodząc. Doceniałam jego wyczucie. Wiedział, że nie może naruszać mojej przestrzeni osobistej, nie kiedy wszystko było jeszcze nowe. Wyczuwałam jego aurę jako osoby nadnaturalnej, dlatego może pozostałość instynktu podpowiadała mi, że powinnam sięgnąć po kołek.
- Medycyna... Co cię sprowadza?
- Chciałem z tobą porozmawiać...
- Nie na temat Damona- wyprzedziłam go. Westchnął tylko, znał moje granice i ustalenia. Skierowałam się do sali, ciągnąc za sobą kroplówkę.
- To tylko pięć minut El, nie musisz się w ogóle odzywać, możesz go nawet ignorować, ale daj mu się zobaczyć. Nie mogę patrzeć jak cierpi, to mimo wszystko jest mój brat.
- Odwróćmy więc role na chwilę, dobrze?- weszłam mu w słowo, przystając.- Czy on się nade mną litował? Nie, zaliczał jedną po drugiej, dbał o moje uczucia? Nie sądzę, więc czemu to we mnie ma się odzywać miłosierdzie?
Salvatore zaniemówił, wbijając wzrok w stopy, niczym zrugany uczeń.
- Nie masz pojęcia co przeżywał przez te dwa tygodnie, poza tym... to ty zabiłaś wasze dziecko- powiedział szeptem. Zmrużyłam oczy i wymierzyłam mu policzek. Chyba się tego nie spodziewał, bo nie zdążył zablokować ciosu.
- Sama je sobie zrobiłam? No nie sądzę. Co miałam zrobić? Byłam zmuszona do tego przez Klausa, z resztą mówiłam ci już o tym, podczas twojej poprzedniej wizyty. Wtedy również pytałeś o Damona.
- Pomyślałem, że może...
- To nie myśl tyle- zganiłam go, siadając na łóżku. Zmęczyłam się, kurcze, dobry efekt, ale krótki.
- Wszystko w porządku? Zbladłaś.
- To przez ciebie- rzuciłam bez przekonania i położyłam się. Stefan stanął obok, spoglądając na mnie tym szczenięcym spojrzeniem.
- Co znowu?
- Nie proszę cię, jako wampir, ani jako przyjaciel, tylko jako brat. Ty również masz brata, nie boli cię kiedy on cierpi? Mimo iż robi to, co chce, łazi swoimi ścieżkami i wkurza ludzi dookoła, wiesz, że w razie czego, kiedy dzień się kończy możesz z nim porozmawiać.
- Nie próbuj mnie rozmiękczyć Jeremim, on nikogo nie zabił...
- Znalazła się święta.
Zamilkłam. Moja linia obrony runęła nieoczekiwanie, żołnierze popatrzyli po sobie i bez pozwolenia cisnęli karabinami o ziemię. Dlatego rozmowy nie były moim hobby, wychodziło wtedy jak bardzo okłamuję siebie i wszystkich dookoła.
- El, spójrz na mnie. Nie wierzę ci, że potrafisz zapomnieć o naszej przyjaźni i zwrócić ją przeciwko mnie. Nie uwierzę w to, nawet jeśli będziesz się zarzekała- zbliżył się.- A nienawiść to tylko twoja forma obrony, prawda? Założyłaś, że tak będzie najprościej?
- Może- warknęłam, zaciskając pięści pod kołdrą. Frontowcy Stefana, wzięli w niewolę moich. Niech to!
- Na pewno...
Ktoś jednak wysłuchał moich błagań i do pomieszczenia wszedł Rick. Odetchnęłam głęboko.
- Rick, jak dobrze cię widzieć.
Zmarszczył brwi, rzucając Stefanowi pytające spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie, nic jej nie zrobiłem...
- Ale męczysz mnie Damonem. Nie chcę na niego patrzeć.
Na moje czoło wstąpiły pierwsze krople potu, na myśl o spotkaniu z wampirem. Widziałam go dwa razy i o dwa za dużo.
- Jego towarzystwo nie jest najodpowiedniejsze...
- Dziękuję- sapnęłam z ulgą.
- ... Jednak myślę, że jesteś mu coś winna.
Raptownie odwróciłam się do Saltzmana.
- Że co proszę? Jestem mu coś winna, bo zabiłam potwora wewnątrz siebie?- warknęłam. Usłyszałam jak mężczyźni biorą głęboki wdech. Nie byli chyba na to przygotowani.
Stefan ignorując moją przestrzeń, podszedł bliżej. Odchrząknęłam i zacisnęłam dłonie w pięści. Odczuwałam surrealistyczną potrzebę, pozbycia się wampira ze swojej drogi. Zobaczyłam w jego oczach dużą dawkę agresji.
- Więc w końcu nadałaś temu przydomek...
Wyprostował się i odwrócił na pięcie. Chwyciłam za kubek stojący na szafce obok i rzuciłam go w Stefana. Naczynie roztrzaskało się o jego głowę, ale niewzruszony wampir wyszedł z sali, nie patrząc na mnie.
- Możesz mnie pocałować w dupę!- krzyknęłam za nim. Rick dalej stał w tym samym miejscu patrząc na mnie.- Jakieś jeszcze przemyślenia na temat mojej osoby? Czy damy sobie spokój na dzisiaj?
- Czy od razu przyjęłaś, że nosiłaś pod sercem potwora?
Przewróciłam oczami. Psychologiczne pierdolenie- jeszcze gorzej.
- Nie dzisiaj... Daj mi spokój i wyjdź. Nie chcę nikogo widzieć.

Środa

- Proszę cię tylko, żebyś nikomu o tym nie wspominała, szczególnie...
- Wiem, Bonnie i dziękuję, że znalazłaś ten napar dla mnie. Gdyby nie on, pewnie dalej bym była na etapie utrzymywania równowagi...- zamknęłam zeszyt i wstałam od biurka.- A tak, to już dzisiaj rano biegałam.
Mulatka niepewnie na mnie popatrzyła.
- Nie przesadź, to jest tylko tymczasowe, chciałam ci tylko pomóc przetrwać okres rekonwalescencji, a nie...
- Bonnie- przerwałam jej, zanim się rozmyśli- czuję się znacznie lepiej i za niedługo, w ogóle nie będę tego potrzebowała... Dla pewności jednak, zrób mi listę składników...
- Prosisz o zbyt wiele- ostrzegła mnie i wrzuciła zeszyt do torebki, dając mi tym samym znać, że w tym momencie nasza rozmowa się skończyła.
- Ok... A i dzięki, że codziennie mi przepisywałyście zeszyt, jesteście nieocenione.
Bonnie się tylko lekko uśmiechnęła. Musiałam czymś zając jej myśli, by zapomniała o mojej prośbie.- W takim razie opowiedz mi, co się tutaj działo? Kto mnie znalazł?
- Jeremy, nie wiedział, czy dzwonić na pogotowie, czy do zakładu pogrzebowego... Tak mi w każdym razie powiedział. Zadzwonił do mnie, do Caroline, my powiadomiłyśmy Stefana, a Stefan Damona i Starka... Kiedy wszyscy siedzieliśmy na korytarzu i czekaliśmy na koniec twojej operacji, myślałam, że gorzej być nie może, ale potem...- zamilkła, a jej oczy zaszły mgłą, jakby odtwarzała ten moment w pamięci. Ze zniecierpliwieniem wierciłam się obok przyjaciółki, czekając na ciąg dalszy.
- Co potem?
Zamrugała i zatrzymała spojrzenie na mnie, smutne i pełne współczucia.
- Potem Damon na moich oczach dowiedział się, że miał być ojcem... ale dziecko nie przeżyło...

Wiedzieliśmy, że przeżyłaś, więc napięcie trochę opadło. Jednak kiedy lekarz zapytał o partnera i opiekuna Damon i Damien zerwali się na równe nogi, nawet przed Jenną. W tamtej chwili wyglądało to komicznie i dosyć... żenująco.
Co gorsza Stefan też zaraz wstał i zahipnotyzował Starka, by poszedł sobie po kawę. Siedziałam z Carol zaraz obok i wszystko słyszałyśmy.
- Pan jest jej partnerem, tak?
- Tak, czemu?
Lekarz westchnął.
- Pacjentka straciła dużo krwi, jest w ciężkim stanie, dopiero po transfuzji będzie można ją zabrać na jakieś badania, żeby stwierdzić jak przyjął to organizm. Jednak podczas operacji natrafiliśmy na zarodek, który miał już około pięciu centymetrów... Niestety nóż uszkodził go... Nic nie mogliśmy zrobić... Przykro mi...
- Zarodek?- powtórzył zszokowany Damon.
- Dziecko.

Odmierzyłam między palcami pięć centymetrów. Otrząsnęłam się jednak i popędziłam przyjaciółkę.
- I co zrobił Damon?
- Nic.
Uniosłam brwi.
- Jak to, nic? Coś musiał zrobić.
- Stał w miejscu, wpatrując się w jeden punkt. Nic nie powiedział, tylko tak stał i patrzył. Ja byłam w szoku, nie potrafiłyśmy z Caroline uwierzyć w to, co powiedział lekarz.

Trzy tygodnie wcześniej

- Doktorze, to pewne?
- Jak najbardziej. Przykro mi, że dowiadujecie się w takich okolicznościach- odszedł szybko, rzucając ostatnie, zaniepokojone spojrzenie Damonowi. Jenna odwróciła się do Salvatore'a i uderzyła go w twarz, ale ten nie zareagował, wciąż stał niczym posąg.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony!- krzyknęła, przeczesując włosy palcami. Nie wiedziała jak zareagować na te zdarzenia, co gorsza zakamarki wyobraźni podsuwały Jennie myśli, że wypadek nie był przypadkiem.- To się nie dzieje... A gdy się obudzi? Co ja jej powiem...?
Drżąc, skierowała się do wyjścia z budynku, by odetchnąć świeżym powietrzem.
Bonnie ścisnęła mocniej rękę Caroline i wskazała głową na Damona. Blondynka zagryzła wargę i wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia co powiedzieć, poklepać go po ramieniu, zapewnić, że wszystko będzie dobrze? Większość słów wydała się jej nieodpowiednia. Spojrzała przez ramię na Stefana, który w ogóle nie wydawał się być zaskoczony ciążą El, jako jedyny.
Zmarszczyła brwi i dała mu kuksańca w ramię. Podniósł wzrok niechętnie na przyjaciółkę.
- Wiedziałeś- powiedziała bezgłośnie, tak, żeby Damon nie usłyszał. Wampir zesztywniał, po czym kiwnął głową. Wiedział, dlatego teraz czuł się tak beznadziejnie.
Bonnie wstała niepewnie.
- Damon? Wszystko ok?
Lecz On nie odpowiedział. Milczał, będąc dalej w tej samej pozycji, co pięć minut temu.
- Wiedziałeś?- padło nagle ciche zapytanie. Chrapliwy głos odbił się od ścian, sprawiając, że blondyn aż się wyprostował i napiął wszystkie mięśnie do ucieczki. Nie powinien się teraz znajdować w otoczeniu brata.
- Tak- odpowiedział równie cicho.
Usłyszeli głębokie odetchnięcie.
- W takim razie, nie mogę być blisko ciebie aż do odwołania.
I szybko się oddalił.

Z każdą następną historią opowiadaną przez Bonnie upewniałam się, że Klaus musi mi za to zapłacić. Nie za potwora we mnie, za to mogłabym mu podziękować, ale za mój czas, za dwa tygodnie wycięte z mojego życia. Całkowicie również przemilczę fakt całowania go, to tylko działa na jego niekorzyść.
Odprowadziłam przyjaciółkę wzrokiem, aż do końca ulicy. Patrząc na jej plecy, uświadomiłam sobie, że zapomniałam wspomnieć Bonnie o moich przerysowanych snach, odkąd zaczęłam pić wywar... Wszystko przez te historie. No właśnie... Wydawało mi się, że próbowała uspokoić swoje sumienie i nie do końca mówiła mi prawdę odnośnie swojej i Caroline reakcji na moją ciążę. Weszłam z powrotem do domu i Jenna mnie minęła z uśmiechem, przechodząc do salonu. Kolejna osoba, która przed wypadkiem nie chciała mnie znać oraz potępiała wszystkie moje wybory, a teraz udawała życzliwą. Zacisnęłam dłonie w pięści na myśl o Damonie. Wizja stojącego samotnie i zagubionego wampira uruchamiała we mnie uczucia sprzeczne z prawdą przeze mnie głoszoną. Musiałam to przełknąć za wszelką cenę i udawać, że nie mam pojęcia o jego cierpieniu, tak było lepiej... Jeszcze nie wiem dla kogo, ale było lepiej. Westchnęłam głośno, wspinając się po schodach.
Z każdym dniem otoczenie wracało na swoje miejsce, czyli stawało się nie do zniesienia, to samo tyczyło się ludzi.
W pokoju dalej stało jedno zapakowane pudło, podpisane „SEATTLE”, przypominając mi, że już dawno mnie tu nie powinno być. Usiadłam na łóżku po turecku i dotknęłam swojego brzucha. Podciągnęłam koszulkę, by dokładnie przyjrzeć się bliźnie, która do końca życia już mi miała przypominać o Klausie.

Czwartek

Rick podał bidon Elizabeth, której błękitny sportowy top był cały nasiąknięty potem. Dziewczyna skinęła głową w ramach podziękowania i upiła kilka solidnych łyków wody, by uzupełnić jej niedobór w organizmie.
- Och, tego było mi trzeba- wysapała i oddała nauczycielowi pojemnik, z którego sam się napił.- Przez te kilka początkowych dni czułam się jak stara, niedołężna prukwa...
- Dalej mówisz jak ona- wypomniał jej i schylił się by zawiązać adidasa.
El spojrzała na Saltzmana kątem oka, wiedziała do czego dążył, znowu. Jednak dopóki ten nie wspomniał o swoim nowym koleżce prosto z mostu, El cieszyła się październikowym, pewnie ostatnim, słonecznym porankiem. Stęskniła się za świeżym powietrzem, ruchem swoich rąk, nóg, mówieniem... ale za innymi rzeczami trochę mniej.
- Obiecałaś, że jak wyjdziesz ze szpitala to się z nim spotkasz...- zaczął, podnosząc się.
- Powiedziałam, nie obiecałam, poza tym spotkałam się z nim- fuknęła, prostując plecy, w geście obronnym.
- Tak, przez przypadek, na korytarzu... El, nie możesz od niego uciekać w nieskończoność...- westchnął i zrobił głęboki skłon.- Zamęczy mnie na śmierć, cały czas pyta, czy już cię przekonałem.
- To mu powiedz, żeby się odpieprzył- warknęła, starając się wtłoczyć w to zdanie tyle jadu, ile tylko mogła.
- To nie takie proste... Co ci szkodzi? Fanklubu to mu raczej nie założymy, ale może wtedy się odczepi? Zaciśnij zęby, wysłuchaj go... Poza tym nie jesteście sobie tacy obcy, El. Byłaś z nim w...
- Nie kończ- ostrzegła i przybrała surowy wyraz twarzy. Miała dosyć słuchania o przerwanej ciąży.- Kto pierwszy do domu?- rzuciła i puściła się sprintem w jego stronę. Chciała porzucić w tyle tę, nic nie mającą na celu, konwersację. Postawiła sprawę jasno- bracia Salvatore mieli ją zostawić w spokoju.

- Tu są dwie, ale jedną zostaw sobie na...- Vicky uśmiechnęła się i wzięła obie tabletki naraz-... później. To cud, że cię jeszcze nie złapali.
- Daj spokój, wiem co robię.
- Tak myślałem, że zastanę cię z ćpunami- Tyler dołączył do nich, przyciągając do siebie Vicky. Ta dała mu lekkiego kuksańca w bok.
- Daj spokój, bądź miły. To ciężki miesiąc...
Tyler tylko wzruszył ramionami.
- Może, ale i tak jak trzeba będzie to mu skopię tyłek- pocałował Vicky, na co Jeremy tylko zaciągnął się ziołem, odwracając wzrok.

- El się do Ciebie odzywała?
- Wczoraj wieczorem dzwoniła jeszcze, żeby powiedzieć, że wszystko z nią w porządku- Bonnie wzruszyła ramionami, wymijająco. Starała się z nikim nie rozmawiać o przyjaciółce, żeby przez przypadek czegoś nie wygadać.
- Hmmm i tyle?- Caroline uniosła brwi, obserwując jak mulatka męczy małą tortillę.
- Kazała ci przekazać, że wszystko ok, ale wypadło mi to z głowy. Była zmęczona, wiesz, dalej jej się zdarzają momenty słabości...
- To zrozumiałe- mruknęła.- Dalej nie potrafię w to uwierzyć jak Klaus mógł zrobić coś takiego...- ściszyła głos.- Wampir wampirem, ale niewinne dziecko?
- Cieszmy się w takim razie, że nie stanęłyśmy z nim twarzą w twarz... Wyrżnąłby nas w pień, a Damonowi się zachciewa zemsty.
- A propos Damona. Co z nim? Nie widziałam go od...
- Odkąd porozstawiał nas po kątach- pomogła Bonnie, odkładając jedzenie na tackę. Czuła niechęć do Salvatore'a choćby z tego prostego względu, że o nic jej nie prosił, tylko wydawał rozkazy.- Gdyby nie chodziło o Eli, już dawno kazałabym mu pocałować mnie w dupę.
- Ale chodzi o nią- przypomniała blondynka, przesuwając się bliżej przyjaciółki.- Już sprawdziłaś to o czym mówił Damon?
- Sprawdziłam i szczerze powiedziawszy coś jest nie tak. Jedyna klątwa o jakiej się dowiedziałam to klątwa Księżyca i Słońca, to o czym Damon powiedział dotyczyło tylko Klausa, a nie dwóch całych gatunków.
Caroline zmarszczyła brwi, wpatrując się intensywnie w Bonnie. Ta tylko westchnęła i wstała.
- Potrzebujesz wyjaśnień, prawda?
- Yyy, poproszę.
Oddały naczynia do okienka i wyszły na świeże powietrze. Car spojrzała na zegarek, miały jeszcze pięć minut.
- To przez tą klątwę wampiry muszą mieć swoje pierścienie, a wilkołaki muszą się przemienić w każdą pełnię. To co jest potrzebne do zdjęcia tej klątwy to doppelganger, pełnia księżyca i kamień księżycowy... Cokolwiek to jest, gdziekolwiek to jest...
- Czekaj, dobrze rozumiem, że jeśli złamie się to zaklęcie, wtedy wampiry będą mogły chodzić za dnia, a wilkołaki?
- Będą się mogły zmieniać, kiedy tylko będą chciały- wytłumaczyła spokojnie czarownica. Nachmurzyła się i usiadła na pierwszej wolnej ławce. Przy drzwiach dostrzegła Luke, dlatego szybko odwróciła się z powrotem do przyjaciółki.- Ale nie było nic o Klausie, jako Pierwotnym... Żadnych hybryd, niczego.
- Może Damon szuka wymówki?- zaproponowała Carol.- Wiesz, miałby pretekst. Ratując nas wszystkich przed oszalałym mieszańcem, zemściłby się.
Bonnie jednak nie była przekonana, więc tylko prychnęła. To nie był opis Damona.
- Carol, to Damon. On kiedy czegoś chce, to to bierze, nie bawi się w uzasadnienia swoich działań.
- Nie ładnie tak obgadywać.
Bonnie i Caroline podskoczyły niemal jednocześnie. Mulatka obrzuciła morderczym spojrzeniem intruza, zaciskając dłonie w pięści.
- Co tutaj robisz? Nie skończyłyśmy jeszcze lekcji.
- Wiem- odparł brunet, rozglądając się dyskretnie. Czuł na sobie te wygłodniałe spojrzenia dziewczyn.- Jednak mam swoje rzeczy do załatwienia i potrzebuję informacji na temat Klausa. Co wyczytałaś w swoim Proroku Codziennym?
- Nie kpij ze mnie, bo nic ci nie powiem- ostrzegła Bennett, mrużąc oczy. Chciała, żeby cierpiał i miała ku temu okazję.
- Flagrantis mentis- wyszeptała, uśmiechając się. Wampir złapał się za głowę i jęknął, wykszywiając twarz w grymasie bólu. Jednak za raz się wyprostował, spoglądając na czarownicę z pobłażaniem.
- Musisz się bardziej postarać, mała wiedźmo- syknął, wciąż się uśmiechając. Złapał błyskawicznie Bonnie za nadgarstek i go wykręcił. Ta syknęła, starając się wyrwać.- Miałem ostatnio bardzo dużo wolnego czasu, mała i wyszło mi to na dobre, więc zrób sobie i mi przysługę. Przestań zgrywać bohaterkę, bo tylko wychodzisz na bezużyteczną idiotkę...
- Hej, Damon, wyluzuj- warknęła Caroline, łapiąc go za ramię. Salvatore łypnął na nią groźnie, przez co blondynka od razu się wycofała.- Nie powinieneś wyładowywać swoich frustracji na Bonnie, ani na nikim innym, jedyne kogo możesz winić za to co się stało, to Klausa i samego siebie- kontynuowała niestrudzenie. Brunet puścił czarownicę i odwrócił się całkowicie do drugiej przyjaciółki El.
- Oświeć mnie więc, w którym momencie to moja wina?
- Hmm, zgaduję, że w momencie, w którym zaciągnąłeś El do łóżka- wysyczała Carol coraz mniej nad sobą panując. Damon jednak nie dał poznać po sobie, że cokolwiek go ruszyło. Zadzwonił dzwonek.
- Słyszysz? To do ciebie. Biegnij.
- Śmiej się i nam dokuczaj, ale zostaniesz za niedługo całkiem sam, a niektórych bitew się nie da wygrać w pojedynkę- wstała i popatrzyła na Damona z góry.- Poza tym, naprawdę ci współczułam, kiedy cię widywałam w szpitalu, ale teraz widzę, że przydało ci się takie poczucie straty. Dobrze ci tak- powiedziała dobitnie, ciągnąc Bonnie za sobą w stronę szkoły. Czarownica jednak stała i patrzyła się w bruneta zawistnie.
- Idź już, daj mi chwilę, zaraz przyjdę.
- Jak chcesz, ja już powiedziałam, co miałam powiedzieć...
- Bez potrzeby, nikogo to nie obchodziło- warknął Damon, nie odwracając wzroku od czarownicy. Cały czas się spodziewał, że użyje na nim swojego zaklęcia. Zrezygnowana blondynka odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając parę milczącą.
- Jak możesz być tak krnąbrny? Potrzebujesz nas, chociaż nie chcesz tego przyznać.
- Och, daj spokój, nie jestem aż tak zdesperowany- posłał jej sarkastyczny uśmiech, po czym sprawdził na zegarku która godzina. Było późno, a On miał jeszcze parę spraw do załatwienia.- Czego się dowiedziałaś?
BonBon nie wiedziała już co ma zrobić z Salvatorem, z jednej strony był wredny, ale z drugiej wszystko co robił, robił dla El. Nagle Bonnie się coś przypomniało.
- Odpowiem ci jeśli ty odpowiesz mi szczerze na moje pytanie.
Damon przewrócił oczami, nużyła już go ta rozmowa, ale potrzebował informacji.
- Dziś rano czytałam w naszej gazecie o ciałach, znalezionych w lesie...- brunet westchnął, słysząc początek zdania. Też o tym czytał i podejrzewał, że to Katherine postanowiła się pobawić, ale wolał póki co o niej nie wspominać, wiedźma mogła nie zrozumieć.
- Tak, to ja... A teraz informacje, bo Bóg mi świadkiem, rozpruję ci gardło i nie będzie czego zbierać- oczy mu pociemniały, a cała sylwetka stała się bardziej mroczna. Bonnie tylko zacisnęła dłonie w pięści, powstrzymując swoją złość.
- Nie znalazłam nic o klątwie Klausa, tylko o klątwie Słońca i Księżyca...
-To nie to- szepnął do siebie.- To bajka dla małych wampirów, o tym, że można cofnąć działanie Słońca na nas...- powiedział już głośniej.- Pytam o konkrety.
- To jest konkret- zaoponowała dziewczyna.- Wiem co trzeba zrobić, co zdobyć i...- zawahała się- kogo zabić.
Salvatore popatrzył na nią sceptycznie.
- Kontynuuj.
- Wymagana jest pełnia księżyca, niejaki kamień księżycowy, wampir, wilkołak i doppelganger. To wszystko co wiem...
Damon przyjrzał się uważnie Bonnie.
- Będę potrzebował twojej książki kucharskiej.
- Mojej książki... kucharskiej...
- Trochę pomyślunku- przewrócił oczami wampir- przynieś ją dzisiaj do mnie, zaraz jak skończysz lekcje najlepiej. Muszę wiedzieć wszystko.
Nie pożegnawszy się wsiadł do swojego starego- nowego przybytku błękitnej Chevy Camaro i wyciągnął telefon.
- Okłamałaś mnie.

- Monongahela National Forest, proszę bardzo- Rick przesunął ekran laptopa w stronę Elizabeth, suszącej włosy ręcznikiem. Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc na mapę Google i czas przejazdu z punktu A do punktu B.
- Trzy godziny?- uniosła brwi, siadając na stołku barowym.
- Masz coś lepszego do roboty? Idziesz do szkoły dopiero od poniedziałku...
- A ty? Ty nie zapadłeś w śpiączkę, musisz chodzić do pracy- przypomniała mu, średnio jej się podobał pomysł podróżowania po kraju w pogoni za stworami.
- Wziąłem urlop- uciął i zamknął laptopa.- Spakuj parę rzeczy.
- Na co tak naprawdę polujemy?
- Nie wiem, dowiemy się na miejscu. Dostałem tylko cynka od kolegi.
El wzruszyła ramionami. Tutaj są prawdziwe potwory, takie które zabijają ludzi codziennie.
- Żeby zabić potwora nie muszę jechać aż do sąsiedniego stanu...
Rick przewrócił oczami i wstał, żeby nalać sobie wody.
- Idę się spakować, wyjeżdżamy rano... Postaraj się załatwić sprawę z Damonem dzisiaj, na polowaniach nigdy nic nie wiadomo.
Podopieczna zastygła na chwilę.
- W sensie, że znowu igramy ze śmiercią?
Rick wzruszył ramionami, zgarnął z koszyka jabłko i nim się w nie wgryzł powiedział tylko:
- Dzień jak co dzień... Załatw wszystko dzisiaj.
Po czym wyszedł z domu.

- Hej, Vicky.
- Nie teraz, pracuję- zbyła chłopaka, odwracając się do niego tyłem.
- Tylko chciałem zapytać jak się czujesz...
Dziewczyna jednak już odeszła, by podać jedzenie bratu i Tylerowi. Wzięła do ręki pustą szklankę bruneta, uśmiechając się lekko.
- Dolewki?
- Pewnie, dzięki- odprowadził wzrokiem jej tyłek, aż nie zniknęła za rogiem.
Matt przyjrzał się badawczo kumplowi.
- Powiedz mi, że nie kręcisz z moją siostrą...
- Nie kręcę z twoją siostrą- wyrecytował, gryząc frytkę. Donovan tylko pokręcił zrezygnowany głową.
- Dupek z ciebie...
Jeremy obserwował całą sytuację i ponownie zaczepił dziewczynę.
- Hej, o co ci chodzi? Raz się zachowujesz normalnie, a przez resztę czasu mnie olewasz?
- Jeremy... Wszystko jest świeże, ok? A ty nie możesz za mną łazić, jak pokrzywdzony szczeniaczek.
Island prychnął.
- Kiedy ostatni raz uprawiałaś seks ze szczeniakiem?
- Cicho bądź- upomniała go Vicky.- Nie będę się chwaliła przed całym światem, że odebrałam ci wianek- mruknęła kpiąco.- Poza tym Tyler się mną interesuje, a ja nie chcę, żebyś to zepsuł, więc odstosunkuj się...
- Lockwood to fiut jakich mało, chce ci się tylko dobrać do majtek.
- A ty chcesz rozmawiać, to jeszcze gorsze.
Wyminęła go i wróciła do pracy.

Popiłam wywar sokiem pomarańczowym. Ble, dlaczego nie mogłam palić tych trocin? Z pewnością byłoby to mniej obrzydliwe. Opłukałam szklankę i wróciłam do pokoju po telefon i klucze. Jednak gdy byłam na górze zaczęłam powątpiewać czy powinnam w ogóle się spotykać z Damonem.
Co miałabym mu powiedzieć? Przeprosić go, że przekreśliłam jego jedyną nadzieję na potomka... na którym mu w ogóle nie zależało? Uspokoić, że wszystko ze mną w porządku? Przyznać się, że słyszałam jak płakał? Powiedzieć, że mi przykro, mimo iż nie jest? Co miałam mu powiedzieć?!
Usiadłam na łóżku.
Nie chciałam go zobaczyć, bałam się, że moja silna wola padnie w chwili, gdy wampir przekroczy próg mojego domu. Westchnęłam ciężko i zrzuciłam z siebie bluzę. Rick nie jest moim ojcem, nie może mnie zmusić do niczego.
Wskoczyłam do łóżka, otulając się kołdrą, niestety mój komfort psychiczny pozostawiał wiele do życzenia. Mój wzrok padł na dziennik Gilberta, w którym opisywał wszystkie potwory, jakie spotkał. Sięgnęłam po niego i zagłębiłam się w lekturze, by czymś zająć myśli.

Damon upił łyk bursztynowego płynu, który działał na jego wewnętrzne rany kojąco. Salvatore przeszedł do głównej części salonu, obserwując otoczenie, jednocześnie słuchając odgłosów dookoła. Uśmiechnął się, słysząc szuranie na podjeździe, kroki były pewne, lekkie, ale następowały z ociąganiem. Wampir po cichu obstawiał tożsamość gościa. Kobieta... Automatycznie serce zaczęło mu bić szybciej, a myśli przybyło od tak. Zaintrygowany z szybkością wampira otworzył drzwi. Kiedy zobaczył kto to, tylko zmrużył oczy, zawiedziony i wycofał się w głąb domu.
- To tylko ty- mruknął, wypijając na raz całą zawartość szklanki. Bonnie zmarszczyła brwi.
- Aż ja i aż moja książka kucharska- warknęła, kładąc ją na stole obok kanapy. Przyjrzała się badawczo wampirowi.- Przyznaj, myślałeś, że to Elizabeth.
Ten tylko prychnął w odpowiedzi. Oczywiście, taką miał nadzieję.
- Spotkałam Alarica dzisiaj, powiedział, że jutro wyjeżdżają z El do Zachodniej Wirginii.
- Ta, na polowanie...- już chciał powiedzieć, że martwi się o El, ale uznał to za uzewnętrznianie się, a tego nie lubił.- Dzięki za książkę. To wszystko, jesteś wolna.
Bonnie już chciała wyjść, ale została jeszcze na chwilę.
- Damon... skąd pomysł, że na Klausie ciąży inna klątwa niż ta o Słońcu i Księżycu?
Brunet zacisnął zęby. Cholera.
- Nieważne. Mam swoje źródła...
Bennett skrzyżowała ramiona na piersi.
- Więc czemu nie sprawdzisz wszystkiego w swoim źródle?
- Moje źródło jest dosyć... kapryśne- skrzywił się na myśl o Katherine. Domyślał się, że współpraca z nią będzie trudna i w sumie taka była, ale nie miał większego wyboru. Ona wiedziała o Klausie więcej niż ktokolwiek, kogo wcześniej spotkał.
- Nie wpakowałeś się w żadną współpracę z kimś złym, prawda?
- Sam z siebie jestem zły, więc co za różnica?- mruknął pod nosem.
- Mam na myśli kogoś gorszego od ciebie- uściśliła, przewracając oczami. Damon uniósł jedną brew rozbawiony.
- Wow, Bennett, zadziwiasz mnie, myślałem, że nie ma już nikogo gorszego ode mnie.
- Umówmy się, ty nie zabijasz dzieci...
Salvatore wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić, ale mimo wszystko zacisnął palce na szklance z taką siłą, że ta pękła. Mulatka podskoczyła i zrobiła bezpieczny krok w tył.
- Przepraszam, nie powinnam była tego mówić. Ja już pójdę.
Odwróciła się, ale wampir ponownie przed nią stanął, blokując drogę ucieczki.
- Wypuść mnie, Damon...- bez ostrzeżenia zaczęła bombardować jego umysł płomieniami. Wampir się lekko skrzywił, ale dalej stał i był zdolny do ataku. Wysilił się na uśmiech.
- Musisz poćwiczyć, mała Bennett, musisz być gotowa na silniejszych przeciwników, gorszych ode mnie...
Wyminął czarownicę i zniknął na schodach.

Upchałam kurtkę przeciwdeszczową do torby, zastanawiając się, czy na pewno wszystko spakowałam. Rick miał zadbać o broń, ja tylko o siebie. Nie wiedziałam ile mnie nie będzie, ale musieliśmy się zmieścić w trzech dniach. Czekała mnie jeszcze ostatnia kontrola w szpitalu.
Nagle usłyszałam pukanie, serce mi szybciej zabiło, ale nie wyczułam jakiejkolwiek nadnaturalnej energii. Moim gościem był człowiek.
- Proszę.
Blond głowa wychyliła się zza drzwi. Od razu się uśmiechnęłam.
- Caroline, hej.
- Hej- usiadła obok na łóżku i uściskała mnie na powitanie.- Jak się czujesz? Wyglądasz blado.
Zawsze szczera, ale nie mogłam się obrażać o to, minimalna dawka szczerości, to coś na co zawsze mogłam liczyć z jej strony.
- Bywało lepiej... Co masz dla mnie dzisiaj?
- Matematyka, angielski i chemia... babka z francuskiego zachorowała, więc to tyle jeżeli chodzi o mnie- wyłożyła zeszyty na łóżko. Po czym zaczęła mi się przyglądać podejrzliwie.
- Co?
- Nic, nic...
Co to ja mówiłam o szczerości? Ach tak...
- Carol?
- Sprawdzam jaki masz humor, czy mogę poruszyć pewne tematy, czy też niekoniecznie.
Spoważniałam.
- Jakie?
- Damon- rzuciła niezobowiązująco, czekając na moją reakcję. Spodziewałam się tego tematu, ostatnimi czasy wszyscy w moim otoczeniu nie potrafili mówić o niczym innym...
- Caroline...- zaczęłam spokojnie.- On nie jest już ze mną, może robić to, co zechce, z kim zechce- ostatnie słowa ledwo mi przeszły przez gardło. Obraz Damona z inną kobietą u boku zawsze przyprawiał mnie o zawrót głowy, chociaż nie powiedziałam tego nigdy na głos.- Chociaż jak widać wyjątkowo z tego nie korzysta.
- Wiem, wiem. Po prostu On chyba nie zdaje sobie z tego sprawy...
Otworzyłam szerzej oczy i wytężyłam słuch.
- To znaczy?
To było chyba zielone światło dla Caroline, bo ożywiła się nagle i usiadła naprzeciwko mnie po turecku.
- Odkąd się obudziłaś, nic nie robi tylko wszystkich rozstawia po kątach. Wcześniej też coś kombinował, ale teraz wszystko się nasiliło. Szczególnie martwię się o Bonnie, traktuje ją jak „wynieś, przynieś, pozamiataj”... Każe jej sprawdzać różne rzeczy, klątwy, ofiary. Serio, przeraża mnie. A dzisiaj nie podziałały na niego żadne czary Bonnie. Wyobrażasz to sobie?
Nie wiedziałam już, czy Caroline się to podobało, oburzało, czy przerażało. Powstrzymała mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, gestem dłoni.
- Zmienił się, El. Nie wiem, czy na lepsze, czy na gorsze, ale zmienił się. Jest silniejszy i jeszcze bardziej samczy...- poruszyła sugestywnie brwiami, na co ja się zaśmiałam.
- Caroline!
- No co? Możesz mieć swoje zmodyfikowane geny, czy coś, ale jest jedna rzecz, której nie przeskoczysz...
- Jego seksapil- dokończyłam i rzuciłam w roześmianą blondynkę poduszką.- Zamknij się. To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje.
- Co w tym skomplikowanego?
Przewróciłam oczami. Cóż mi pozostało? Chyba tylko rozstawić linię obrony.
- Jestem z Damienem, Car. Mężczyzną, który mnie zabierze z tego wariatkowa, sprawi, że nie będę musiała się bać o swoje życie, o życie moich bliskich. Będę mogła wrócić do normalności...
- A jeśli nie?
Tym pytaniem zbiła mnie z tropu.
- Co jeśli nie?
- Jeśli Klaus ci nie da tak odejść, co jest nawet bardzo prawdopodobne, to co wtedy? Uciekniesz raz, ale to go z pewnością tylko rozzłości. Znajdzie cię, zabije Damiena, po drodze zabije nas, żeby wyciągnąć potrzebne mu informacje... Elizabeth, czy ty wiesz co robisz?- słyszałam w jej głosie strach. Przerażała ją wizja rychłej śmierci z rąk Pierwotnego i w sumie się nie dziwię. Przytuliłam Caroline mocno, starając się zagłuszyć swój wewnętrzny głos, który wołał głucho :„Egoistka!”. Znałam ryzyko ucieknięcia od Klausa i z każdym kolejnym dniem spędzonym w Mystic Falls coraz mniej pewna byłam powrotu do Seattle.
- Nie pozwolę, żeby cokolwiek wam się stało. Klaus nie powinien was w to w ogóle mieszać...
- Nie powinien, ale zgaduję, że gówno go to obchodzi- mruknęła, związując włosy w kucyk. Westchnęłam z niemocy. Dążyłam do momentu, czy tego chciałam czy nie, w którym musiałam stanąć twarzą w twarz z Klausem.
- W takim razie się z nim spotkam. Wyjaśnimy sobie wszystko, dlaczego... dlaczego...- nie potrafiłam powiedzieć tego na głos. Nagle dostałam blokady, nie byłam w stanie wypowiedzieć tego, co na co dzień wymawiałam w myślach po kilkanaście razy.
- El, wszystko ok?
Potrząsnęłam głową, dając się wyrwać z zamyślenia.
- Możesz ze mną o tym porozmawiać.
- Nie- rzuciłam w jej stronę, wstając.- Nie chcę o tym rozmawiać, z resztą nie ma o czym.
- Elizabeth, On zabił ci dziecko, na litość boską!
Spojrzałam na Caroline kątem oka, wciąż pozostając przodem do okna.
- Potwora- poprawiłam ją spokojnie, wbijając mocniej paznokcie w ramiona.- Nie wiem co to było, ale wiem jedno. To ja trzymałam nóż, nie Klaus. Wina rozkłada się na pół... On tylko przyśpieszył cały proces.
- Wiem, Stefan mi mówił.
Uniosłam brew zaintrygowana.
- Stefan?- Ten, który przyrzekał, że zadba o moją prywatność?
- Tak... Widziałam, że strasznie się obwiniał o to wszystko. Na dodatek Damon go gnębił...
- Dlaczego?
- Nie powiedział mu o dziecku, o tym, że chcieliście je usunąć po kryjomu i tak dalej. Był wkurzony, a jednocześnie tak smutny, że serce się krajało.
- Mniejsza- nie potrafiłam tego słuchać. To oznaczało okazanie słabości względem wampira, istoty, która zabijała niewinnych... Problem polegał na tym, że też zabiłam kogoś niewinnego, nie byłam w niczym lepsza od takiego nowo narodzonego krwiopijcy.
Nagle za oknem dostrzegłam samochód Damiena, który w sumie tylko mignął pod moim domem. Nie zatrzymał się.
Zbiegłam błyskawicznie na dół, nie zwracając uwagi na moje imię, wołane przez Caroline. Kiedy wypadłam na podjazd, srebrne sportowe audi, ginęło już na zakręcie. Co do...
- Elizabeth! W końcu się spotykamy!
Uradowany głos Klausa sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Odwróciłam się błyskawicznie w stronę Pierwotnego i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Jego widok odsunął wszystkie sprawy na bok, a instynkt zdominował moje działania. Wciąż miałam przed oczami ten cholerny pocałunek. Jednak miałam do czynienia z najstarszym wampirem chodzącym po ziemi, nie oczekiwałam, że pod wpływem mojego ciosu padnie na chodnik, błagając przy tym o litość. Wycofałam się więc i ograniczyłam do posyłania mu wrogich spojrzeń. Mimo mojego pochopnego manewru lekki uśmiech nie schodził mu z twarzy, co przypomniało mi tylko o tym, dlaczego wyleciałam na podjazd w skarpetkach.
- Ciebie również miło zobaczyć...
- Nie mam czasu na wymianę uprzejmości i złośliwości... Co zrobiłeś?
Uniósł brwi i wskazał na siebie.
- Ja? Pytanie co ty zrobiłaś lub co planowałaś zrobić...
Moja mina wskazywała chyba odpowiednio wielkie zdziwienie, by Klaus się ulitował i wyjaśnił o co mu chodziło.
- Chciałaś wyjechać, Elizabeth. Zostawić mnie z niczym... Już jedna kobieta to zrobiła i do dziś musi przede mną uciekać- zrobił krok w moją stronę- bo gdybym tylko ją spotkał, to marny byłby jej los.
Przeleciał mnie dreszcz gdy patrzyłam mu prosto w oczy.
- Dlatego zlikwidowałem czynniki zachęcające cię do opuszczenia Mystic Falls i mnie.
Poczułam jak całe moje ciało się napręża i tracę czucie w dłoniach.
- Klnę się na Boga, jeżeli coś zrobiłeś Damienowi...
- Uważaj, Elizabeth, zaczniesz zaraz bluźnić.
Zrobiłam krok w stronę Pierwotnego.
- Podziwiam twój tupet, Klaus. Aktywujesz mój gen w bestialski sposób, zmuszasz mnie do pocałowania cię, a na koniec odbierasz mi jeszcze mężczyznę, dzięki któremu mam szansę na szczęście...- starałam się opanować drżenie swojego głosu, jednak na marne. Z każdym kolejnym zarzutem ogarniała mnie coraz większa złość.- Widzę co robisz, izolujesz mnie... Ograniczasz ryzyko niepowiedzenia się swojego planu do minimum...
Uniósł lekko brew, wciąż się uśmiechając.
- Pamiętam to, co mi wtedy mówiłeś, w swoim pieprzonym pałacu. Wiem, co mnie czeka na końcu mojej ścieżki, a przynajmniej wiem, co ty wybrałeś dla mnie...
Wyprostowałam się i spojrzałam mu prosto w oczy. Już bez strachu, z pewnością siebie, mimo iż na całym ciele miałam gęsią skórkę.
- Te dwa tygodnie mojego życia...
- Tak, to był niespodziewany efekt uboczny- przerwał mi, mówiąc nonszalanckim tonem, jakby oznajmiał, że w Walmarcie jest przecena na telewizory.
- Niespodziewany efekt uboczny?
Zaatakowałam, ale się uchylił, dlatego uklękłam i podcięłam go, by runął na ziemię.
- Dwa tygodnie byłam nieprzytomna!- krzyknęłam uderzając go w twarz. Nie został mi jednak dłużny, bo wykręcił moją rękę aż do granicy bólu.- Nie było mnie przy moim bracie- sapnęłam, wyrywając się. Chociaż nie musiał i wiedział, że ponownie wymierzę cios, Klaus mnie puścił.
- Piękne oczka- sarknął, powoli zataczając koło wokół mnie.
- Co zrobiłeś Damienowi?- wróciłam do meritum. Pierwotny tylko prychnął i przystanął.
- Wyczyściłem mu pamięć, nigdy nie istniałaś.
Moje pięści opadły, w reakcji na te słowa.
- Co?
- To, Elizabeth- zbliżył się do mnie.- Nigdy się nie spotkaliście, nigdy nie poznał Elizabeth Gilbert, sieroty, która wprowadziła tylko zamęt w jego poukładane życie, z którą znajomość, w późniejszym czasie sprowadziłaby tylko na niego ból, smutek i śmierć... Bo tym właśnie jesteś, nie widzisz tego?
- Nie...- szepnęłam, starając się utrzymać pionową postawę ciała. Ziemia wirowała mi pod stopami. Nigdy się nie spotkaliśmy? Nie, błagam...
- Jakże mógłbym skłamać?-dotknął mojej twarzy, marszcząc brwi.- Wyświadczyłem ci przysługę.
Odrzuciłam jego dłoń od siebie, powstrzymując wszystkie łzy, które uporczywie chciały spłynąć po moich policzkach.
- Przysługę? Przysługę?! Zapadłam w śpiączkę, zabrałeś ode mnie mężczyznę, którego kocham i zabiłeś moje dziecko!- wykrzyczałam mu w twarz i wtedy zorientowałam się co powiedziałam. Nazwałam potwora dzieckiem. Powycierałam szybko łzy z policzków, starając się w ten sposób wymazać chwilę słabości z mojego życia. Odetchnęłam głęboko, ktoś szedł przeciwną stroną ulicy, patrząc na nas podejrzliwie, ale szybko przeszedł, nie zajmując sobie głowy nami zbyt długo.
Mając chwilę, wsłuchałam się w swój instynkt, dotychczas stłamszony. Klaus stał się benzyną, pożywką mojej nienawiści i jednocześnie inicjatorem wielkiej reakcji łańcuchowej. Poczułam jak pustka ogarnia mnie od kończyn, biegnąc w stronę serca. Przestałam dbać o to, czy ktoś mnie zobaczy i oceni, na podstawie moich czynów. Nagle moje życie ograniczyło się tylko do zabicia mężczyzny przede mną. Poczułam to samo, co wtedy gdy byłam w pokoju Kimberly, patrząc jak śpi. Jak drapieżnik, gotowy do skoku, by zabić.
Korzystając z momentu zaskoczenia, uderzyłam w jego jabłko Adama na tyle mocno, by miał problem z powietrzem. Zachłysnął się, więc najszybciej i najmocniej jak potrafiłam, kopnęłam go z półobrotu w brzuch. Zgiął się w pół, ale zaraz złapał mnie za stopę uniemożliwiając mi manewr. Postawiłam więc wszystko na jedna kartę i drugą nogą wybiłam się tak, by skoncentrować cały ciężar ciała w jednym miejscu- stopach. Klaus dał za wygraną, puszczając mnie, co równało się ze spotkaniem bliskiego stopnia z betonem... Gdyby nie ramiona, ratujące mnie z opresji. Zaraz jednak dotarła do mnie informacja, że trzyma mnie osoba nadprzyrodzona i wymierzyłam jej mocny cios w brzuch z łokcia. Wszystko w moim ciele mówiło mi, że jestem otoczona.
- Elizabeth, kurwa, to ja...- syknął Stefan i postawił mnie na ziemi. Stanęłam bokiem do wampirów, oczekując ataku z każdej strony. Klaus jednak się tylko uśmiechnął enigmatycznie i rozpłynął w powietrzu.
- Wracaj tu!- krzyknęłam za nim, robiąc krok w stronę, w którą uciekł.- Jeszcze z tobą nie skończyłam...
- El, spokojnie.
Popatrzyłam z wyższością na wampira i już chciałam mu nawrzucać, kiedy na podjazd wybiegła Caroline. Wpadła na mnie, przytulając mocno.
- Jak dobrze, że nic ci się nie stało! Jesteś cała?- odsunęła się ode mnie na odległość ramion, by upewnić się, że jestem w jednym kawałku.
- Tak- odpowiedziałam zbyt szorstko, odsuwając blondynkę od siebie.- Wyczyścił Damienowi pamięć o mnie... Zgaduję, że wszyscy możecie już odetchnąć z ulgą, nigdzie nie wyjeżdżam.
Wróciłam do domu i najszybciej jak mogłam zamknęłam za sobą drzwi pokoju na klucz. Damien, Damien... To się nie dzieje naprawdę, złapałam się za włosy chodząc w kółko. W tym momencie Care pewnie paplała Stefanowi wszystko, co usłyszała i widziała, a ostatnie czego chciałam, to tłumaczyć się wampirowi. Słyszałam jak wchodzą po schodach, dlatego stanęłam naprzeciwko drzwi i wbiłam wzrok w klamkę.
Ktoś zapukał nieśmiało.
- Kimkolwiek jesteś, idź sobie.
- El, chcemy pogadać- Caroline. Naturalnie, najpierw wytoczyli małe działa.
- Nie mam o czym. Zostawcie mnie w spokoju.
- Elizabeth, jest i dobrze o tym wiesz.
Nagle poczułam jakby prąd przeze mnie przeszedł i usłyszałam jeszcze jedne kroki. Przylgnęłam natychmiast do drzwi, nie wiem, czy po to, by stawiły większy opór, czy, żeby być bliżej sygnału. Te kroki rozpoznałabym wszędzie.
Puk, puk.
Wstrzymałam oddech i popatrzyłam na jedyną dzielącą nas barierę, której równie dobrze mogłoby nie być. Nie mogłam zapytać kto tam, bo co, jeśli miałam rację i to był On? Co miałam mu powiedzieć, jak spojrzeć w twarz?
- Tak?- spytałam prawie szeptem. Dłonie mi drżały bardziej, niż przed chwilą, podczas rozmowy z najstarszym wampirem na świecie.
- To ja.
Cofnęłam się raptownie do tyłu, jakby nagle drzwi stały się rozżarzonym węglem. Rozejrzałam się w poszukiwaniu ucieczki, ratunku, natchnienia, czegokolwiek, co mogło mi pomóc w tej chwili. Chwyciłam więc nóż Ricka i schowałam go za pasek
- Chciałem porozmawiać.
Moje rozszalałe serce już otwierało te drzwi, ale nie instynkt, który właśnie kończył je zastawiać szafą. Weź się w garść, Elizabeth.
- Nie mogę... Nie teraz...
Zacisnęłam powieki, oczekując odpowiedzi, jak ciosu.
- Zadzwonili do mnie, wiem, że Klaus wziął cię z zaskoczenia... I wiem, że nie powinnaś się z tym zmagać sama, dlatego tu jestem.
Zagryzłam wargę, wahając się, czy zrobić krok w stronę drzwi. Nie, nie mogę.
- Idź sobie- warknęłam, obejmując się mocno ramionami.
- Daj sobie pomóc, El. Nie popełniaj dwa razy tego samego błędu.
Uniosłam brwi. Że niby gdyby się dowiedział to sprawy potoczyły się inaczej?
- Ja...
- Nie masz pojęcia jak długo czekałem, by usłyszeć twój głos.
Znieruchomiałam w połowie drogi do drzwi. Serce miało mi zaraz wyskoczyć z piersi.
- Eli, po prostu, otwórz te drzwi... Proszę, otwórz je...
Podeszłam bliżej, walcząc ze swoim instynktem. Nie wyczuwałam niebezpieczeństwa od jego strony, przynajmniej na chwilę obecną. Był jak uśpiony wulkan.
Oparłam się czołem o drzwi, starając się rozważyć za i przeciw ich otwarcia.
- Otwórz...- szarpnął, albo kopnął w drzwi, nie jestem pewna.- Albo chociaż się odsuń, bo zaraz wyważę te drzwi.
Cofnęłam się odruchowo. Chyba nie mówił poważnie.
- Damon, błagam, zostaw mnie... To nie jest odpowiednia chwila. Potrzebuję chwili, by dojść do siebie.
- Jasne... El, przykro mi.
Zgryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.
- Odnośnie?
- Starka. Wiem ile znaczył dla ciebie...
Wzięłam głębszy wdech i zacisnęłam dłonie w pięści, kuląc się.
- Przyjdę wieczorem- wydusiłam tylko z siebie, zanim łzy zniekształciły mój głos.

- Kolejna pełnia jest za tydzień. Jeśli nie teraz, to trzeba będzie czekać kolejny miesiąc...
- Nie- zaprzeczył blondyn.- Mój doppelganger jest już sprawny i nigdzie się nie wybiera.
Brunet przyjrzał się wampirowi podejrzliwie, ale nic nie powiedział. Klaus nie płacił mu za wyrażanie swojej opinii. Skinął tylko głową i chwycił księgę.
- Moja córka odprawi rytuał...
- A propos niej- odwrócił się Pierwotny, zanim zniknął na schodach.- Kiedy ostatnio ją widziałeś?
Jonas wstrzymał oddech.
- Co?
Klaus wykrzywił usta w uśmiechu.
- No właśnie... Miej to na uwadze, kiedy pozwolisz znowu rozmawiać swojemu synowi z wiedźmą Bennett. Nie lubię dwulicowości.
Jonas zacisnął dłonie w pięści i kiedy wyszedł na zewnątrz od razu wykonał telefon do Luki. Syn odebrał po kilku sygnałach.
- Tak?
- Mówiłem Ci, żebyś dyskretnie sprawdził jak silna jest Bennett. Nie, żebyś z nią spacerował pod oknami Klausa.
Odpowiedziała mu cisza.
- Luka- warknął, wsiadając do samochodu.- Słyszysz mnie? Trzymaj się od niej z daleka.
- Ale...
- Nie ma żadnego „ale”... Porwał Jade. Teraz musimy tańczyć tak, jak nam zagra. Widzimy się w domu.
Rozłączył się zanim Luka zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

Zapukałam cicho do drzwi, modląc się, żeby nikogo nie było, żeby nikt mnie nie usłyszał. Czułam energię bijącą od domu wampirów, przez co robiło mi się cieplej. Odetchnęłam głębiej, starając się zignorować galopujące serce. Nienawidzisz go, nienawidzisz go...
Dotknęłam drzwi, mając wrażenie, że ostatni raz stałam tu lata temu. I nagle usłyszałam kroki. Energia wampira sforsowała drzwi, uderzając we mnie.
Wzięłam głęboki wdech. Zawiasy zaskrzypiały.
Wypuściłam głośno powietrze na widok Stefana.
- To tylko ty... Nie ma go? Nic nie szkodzi.
Już się chciałam wycofać, ale Stefan mnie złapał za rękę. Lepiej puść... Młodszy Salvatore jednak w ogóle się mną nie przejął i wciągnął do domu, samemu wychodząc.
- Jest w salonie, ty wchodzisz, ja wychodzę. Miłej rozmowy- uśmiechnął się sztucznie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. Super... Kolejny głęboki wdech. Im szybciej to załatwię, tym szybciej będę mogła wrócić do domu, do użalania się nad sobą. Usłyszałam cichą muzykę, Damon pewnie grał na fortepianie. Doskonale wiedział, jak to na mnie działa, cholera by go...
Przeszłam przez przedpokój do salonu, zastając Damona opartego o fortepian grającego jedną ręką, zaś w drugiej trzymał szklankę wypełnioną bourbonem.
- Cześć.
Wyprostował się i odłożył naczynie na instrument. Powoli się odwrócił w moją stronę. Serce silnym biciem prawie pokiereszowało mi żebra, kiedy spojrzałam mu w oczy. Z koloru mętnej wody przeszły nagle w jarzący się błękit niczym Bożonarodzeniowe lampki. Nie możesz tak na mnie patrzeć. Nienawidzę go, nienawidzę go, nienawidzę go. Zaczął się przybliżać, przez co jego aura zaczęła na mnie napierać, chcąc nie chcąc musiałam się cofnąć, nie potrafiłam powstrzymać tego odruchu. Zacisnął mocniej szczęki i przystanął, na jego twarzy było wypisane każde uczucie, ale musiałam to zignorować.
- Nie mam zbyt wiele czasu, jadę z Rickiem na polowanie, dlatego się streszczaj, w miarę możliwości.
Chciałam natychmiast stamtąd wyjść, zapach i energia więcej niż jednego wampira, budziła we mnie agresję, czułam się otoczona. Dlatego nawet nie usiadłam, tylko spojrzałam wyczekująco na Damona, czekając na zrzut całego szlamu, który nagromadził się w jego głowie przez miesiąc mojej nieobecności w jego życiu.
- Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść- wychrypiał.- Zdaję sobie sprawę, że straciłaś dzisiaj kolejną osobę na której ci zależało i ...
- Och błagam cię- przerwałam mu- jesteś zadowolony, szczęśliwy. Nigdzie nie wyjeżdżam, a żaden inny facet nie jest już w moim pobliżu. Przyznaj, sam byś lepiej tego nie wymyślił.
Zmarszczył brwi.
- Widzę, że załatwiamy to tym drugim sposobem- cofnął się po szklankę i dolał sobie alkoholu, mijając mnie w wampirzym tempie. Wzdrygnęłam się, kładąc dłoń na nożu, przy pasku, schowanym pod kurtką. Obrzucił spojrzeniem moją rękę, kończąc sobie dolewać trunku.
- Wybacz- mruknął.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Więc? O czym chcesz porozmawiać? I czy w ogóle jest o czym?
Podniósł powoli na mnie wzrok.
- Czy jest o czym? No cóż, zacząłbym od niepowiedzenia mi o ciąży, ale poinformowaniu o tym mojego brata- upił łyka bourbona- który też mnie nie powiadomił, nawiasem mówiąc, na twoją własną prośbę. Co ty na to?
Czułam jego irytację, złość i tak wielki żal, że aż powietrze zgęstniało. Westchnęłam głośno.
- Jakie to ma znaczenie? Temat naszych rozmów nie żyje, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem...
- To nie było rozlane mleko, Elizabeth. To było moje dziecko!- krzyknął, podchodząc bliżej mnie.- To możliwie była jedyna szansa, żebym został ojcem, żebym założył rodzinę z kobietą, którą kocham!
- A zasłużyłeś na nią?!- zrobiłam krok w przód, kierując się instynktem.- Myślisz, że byłbyś dobrym tatusiem, chlejąc całymi dniami alkohol, buchając dziecku dymem papierosowym w twarz i pieprząc każdą dziewczynę przechodzącą obok? Kazałbyś zatkać mu uszy, zakryć oczy...?
- Doskonale wiesz, że to by tak nie wyglądało! Zaopiekowałbym się wami, gdybyś tylko mi na to pozwoliła- szklanka pękła mu w ręce, przez co alkohol wylał się na dywan.
- Zaopiekowałbyś się mną? Ostatnim razem, kiedy obiecałeś się zająć mną, skończyłeś w sypialni Evans, więc jak miałabym ufać komuś takiemu jak ty?
- Nie rób z siebie świętej, bo albo mi się zdaje, albo to ty rozłożyłaś w Richmond nogi przed pierwszym lepszym kolesiem, który się tobą zainteresował i to ty, chciałaś być jego małą niewolnicą za bilet lotniczy do Seattle w jedną stronę.
Uderzyłam go w twarz, z całej siły. Usłyszałam szczęk kości i kolejny, brzmiało jak jej nastawienie. Wampir się wyprostował i wypluł krew na dywan.
- Prawda w oczy kole?
- Damien był lepszym partnerem od ciebie, nie chciał mnie zabić, nie zdradzał mnie, chciał mojego dobra...!
- I proszę bardzo, jak na tym chłopak wyszedł- zadrwił.- Jak my wszyscy Elizabeth. Stefan kiedyś coś do ciebie miał, skończył z kołkami w brzuchu, ja się starałem jak mogłem i nagrodziłaś mnie miesięcznymi torturami oraz bonusem pod postacią zabicia mojego potomka. Więc może lepiej, że już teraz go Klaus uratował.
- To jest to, o czym chcesz rozmawiać, czy po prostu ci się przypomniało jak bardzo spierdoliłam ci życie od czerwca?!- z nerwów czułam jak się trzęsę.- Przyszłam tu, ponieważ miałam dosyć tego, że każdy mi trajkotał o tobie.
Odetchnęłam głęboko. Damon stał i na mnie patrzył.
- Klaus mnie zmusił, żebym zabiła, ponieważ potrzebuje mnie, by zostać nieśmiertelną hybrydą, ale to już wiesz. TO stało mu na drodze i nic nie byłoby w stanie go powstrzymać- wzruszyłam ramionami.- Więc zgaduję, że nie masz się o co obwiniać... Twoja wiedza by niczego nie zmieniła.
- A może gdybyś mi powiedziała, byłbym wtedy z tobą, kiedy byś dostała telefon. Nie pomyślałaś o tym?- zrobił krok w moją stronę.- Przeszliśmy razem sporo, dlaczego pomyślałaś, że nie damy sobie rady z tym?
- Bo tego nie chciałam, bo zraniłeś mnie tak głęboko Damon, że wolałam zabić to coś i wyjechać, niż wychowywać je z tobą- wypaliłam.- Nie jesteś gotowy na dziecko, ja też, dlatego Klaus wyświadczył nam przysługę, powinieneś to w końcu dostrzec.
- Przysługę, powiadasz...- prychnął.- Kiedy się dowiedziałem chciałem go zabić, ale Katherine mnie powstrzymała.
Uniosłam wysoko brwi. Katherine jest dalej w Mystic Falls? Żywa?
- Katherine? A co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
- To ona mi powiedziała o Klausie, podsłuchała rozmowę, w której kazał ci zabić dziecko i uznała, że coś z tym musi zrobić- chwycił butelkę i upił z niej parę łyków. Popatrzyłam na niego wyczekująco.
- I co?
- Przemieniła Kimberly. Miała nadzieję, że zabijesz ją szybciej, niż ona ciebie... Wtedy byłabyś łowcą, nie zabiłabyś dziecka- ponownie napił się alkoholu.- Ale jak widać, za bardzo się trzęśliśmy nad tobą...
Zszokowana wpatrywałam się w wampira. Czemu Katherine chciała ocalić potwora?
- Dlaczego to zrobiła?
Wzruszył ramionami, zapijając słowa.
- Spytaj ją, jeżeli dalej tu się gdzieś kręci. Jest kapryśna.
- Albo trzęsie portkami przed Klausem.
- To swoją drogą...- przyjrzał mi się uważnie.- Mam zamiar go zabić, jeszcze nie wiem jak, ale pracuję nad tym.
Prychnęłam, chyba nie wiedział jak małą ilością czasu gospodarował. Zmrużył oczy.
- W takim razie się spręż, pełnia jest za kilka dni, wtedy już będzie za późno...
Nie sądziłam, że cokolwiek mnie uratuje przed śmiercią, więc nawet nie przywiązywałam już do tego większej wagi.
Odłożył głośno butelkę i podszedł bliżej mnie.
- Póki co, planuję mu wyrwać serce podczas rytuału...
- I to jest twój wielki plan?- spojrzałam na niego z politowaniem.- To jakiś żart, prawda?
Zacisnął zęby, poważniejąc.
- Nie, planuję go jeszcze zabrać na wycieczkę do Disneylandu, podczas, której będziemy z podniesionymi rękami, kręcić się w filiżankach...
Przewróciłam oczami, zaciskając usta. Rozbawiła mnie wizja Klausa i Damona w Disneylandzie. Odchrząknęłam jednak szybko, żadnych uczuć, weź się w garść, do cholery.
- Klaus jest przebiegły i z pewnością będzie ubezpieczony z każdej strony...
Spojrzał na mnie z ukosa.
- Ale nie ma dodatkowego doppelgängera...
- Nie- zgodziłam się i podejrzliwie patrzyłam jak wampir odkłada butelkę. Napięłam mięśnie, będąc gotową na wszystko, nie podobała mi się jego aura.- Nie chcę jednak popełniać błędu mojej poprzedniczki. Nie widzi mi się uciekać przez pół wieku.
- Jeśli go zabiję, nikt już nie będzie musiał uciekać.
Uniosłam brew.
- A tak poza tym, to uwierzyłeś Katherine?- skrzyżowałam ramiona na piersi i oparłam się biodrem o kanapę.- Odnośnie domniemanej troski o twojego potomka.
Prychnął i przechylił pustą butelkę, z której wypadła tylko jedna kropla.
- Wszystko co mówi Katherine, dzielę przez pięć...
- Ale jej uwierzyłeś- zarzuciłam mu. Zrobił tą swoją minę, przeznaczoną na okazje, kiedy ktoś mu zarzucał coś, sprzecznego z jego naturą.
- Jeżeli mówiła prawdę, to nie wróży to dla ciebie nic dobrego...
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem...
- Jeżeli kilkusetletnia egoistyczna wampirzyca, ma więcej empatii niż ty, to chyba czas zacząć się martwić, nieprawdaż?
- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Damon. Że będę się kajała, błagała o przebaczenie? Zabiłam potwora, który był we mnie, tego, który był najbliżej mojego serca!
- Więc tym dla ciebie było nasze dziecko?- przerwał mi- potworem, który musiał zostać zabity?!
- Jest takim samym potworem jak jego ojciec!- krzyknęłam. Adrenalina wypełniała moje żyły, przypominając mi, że krzyczę na wściekłego, silnego wampira.
Zaniemówił na chwilę, patrząc na mnie smutnymi oczami z dozą niedowierzania.
- Żałuję, że padło na ciebie, Elizabeth...
Poczułam jakby zanurzył dłoń w moją klatkę piersiową. Szybko jej dotknęłam, nie było dziury, to serce tak bolało.
- Ze wszystkich kobiet z którymi poszedłem do łóżka, akurat ty musiałaś zajść w magiczną ciążę...
Coś we mnie się przewróciło do góry nogami, chyba wszystkie narządy, bo brakowało mi tlenu. Patrzył na mnie tak, jak się tego obawiałam, będąc w ciąży, z niechęcią i obrzydzeniem. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie chcę cię więcej widzieć, Elizabeth... Nie chcę słyszeć twojego głosu, nie chcę z tobą rozmawiać, ani tym bardziej nie chcę mieć z tobą nic wspólnego...
Nagle przerwał mu dzwonek telefonu. Rozjuszony spojrzał na wyświetlacz i odebrał.
- Czego?
Wsłuchałam się w głos po drugiej stronie.
- Dowiedziałam się czegoś nowego, na temat rytuału...- Bonnie?
- Nie jestem już zainteresowany- przerwał jej szorstko. Zapadła cisza po drugiej stronie łącza.
- Jak to? Przecież chciałeś zapobiec...
- Chciałem- wysyczał, przez zaciśnięte zęby.- Czas przeszły, Bennett, już nie musisz się tym zajmować.
- Co? Czekaj...
Nie czekał jednak, tylko się rozłączył i schował komórkę do kieszeni. Czułam jego furię, przez którą pragnienie ataku, było nie do zniesienia, ale wszystko zeszło na bok, kiedy popatrzyłam w jego oczy. Mogę się założyć, że dokładnie tak wyglądały co wieczór, w szpitalu. Pełne nienawiści, cierpienia i smutku. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, cokolwiek. Moja garda opadała zbyt szybko.
- Damon...
- Nie, Elizabeth, to dla mnie zbyt trudne- wziął głęboki wdech. Zagryzłam wargę, patrząc jak doprowadziłam do ruiny wampira, pełnego życia i energii.- Wyjdź... Proszę...
- Jeśli tego chcesz...
- Jak niczego innego- przytaknął, odwracając wzrok.
Skinęłam głową, zaciskając dłonie w pięści. W moim gardle pojawiła się wielka gula, nie do przełknięcia. Jako łowca powinnam być zadowolona, wybiec stąd jak na skrzydłach, ale tak się nie stało. Chłonęłam go wzrokiem, wdychałam jego zapach, to jedyne co mogłam zrobić, jedyne na co mogłam sobie pozwolić. Ruszyłam powoli do drzwi, mając nagle nadzieję na zmianę zdania Damona, ba! Ja sama zachciałam mu powiedzieć prawdę, jak naprawdę zniosłam śmierć naszego dziecka... jednak tak było dla wampira lepiej. Damon mnie nie zatrzymał. Trzymałam łzy w ryzach, dopóki nie zatrzasnęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, osuwając w dół. Złapałam się za serce, z którego promieniował tępy ból. Straciłam dzisiaj dwie bliskie mi osoby... Usłyszałam nagle dźwięk rozbijanego szkła i wściekły krzyk Damona. Trzask drewna, może stołu, może regału. Drgnęłam, czując jego ból. Proszę, niech to będzie sen...
- Elizabeth?- podniosłam się szybko, na widok Stefana i otarłam łzy.- Co się stało?
- Nie, nic- zaczęłam odchodzić w stronę ulicy.
- Skoro nic, to dlaczego płaczesz?- zatrzymał mnie. Westchnęłam ciężko, zniecierpliwiona.
- Bo go złamałam...- wykrztusiłam z siebie tylko i odeszłam jak najdalej od domu Salvatore'ów.
W połowie drogi zaczęło mi się robić słabo, a kończyny przestały mnie słuchać. O nie... Tak szybko? Póki miałam siłę musiałam dotrzeć do domu. Zaczęłam biec, skupiając się na pionowej postawie ciała, niczym więcej, inaczej musiałabym sobie podciąć żyły.
Wpadłam do domu i od razu rzuciłam się po napar. Nie zwracając uwagi, że napój był gorący wypiłam go prawie jednym haustem i osunęłam się na podłogę, wzdłuż szafek. Spokojnie, zaraz zadziała... Odchyliłam głowę do tyłu i wzięłam głęboki wdech.
- El! Wszystko dobrze?!
Jer podbiegł do mnie, chwytając mnie pod boki.
- Zostaw, zaraz dojdę do siebie- odpędziłam go. Jer jednak nie dał za wygraną i odebrał mi kubek.
- Co to jest?
Cudnie, tylko tego mi brakowało.
- Elizabeth, co to jest do cholery?!
- Coś, dzięki czemu mogę funkcjonować- odkrzyknęłam rozjuszona.- Gdyby nie ten wywar, to do teraz bym pewnie leżała w szpitalnym łóżku, dlatego nie rób cyrku, proszę...
- Skąd go masz?
Nie odpowiedziałam, miałam nikomu nie mówić.
- Od Bonnie, prawda?
Również i tym razem milczałam, obiecałam.
- Nie chcesz, to nie mów, ja i tak wiem, że od niej. Damon wie?
- Nie mieszaj go w to- warknęłam, wstając.- Od dzisiaj jestem dla niego martwa, więc dlaczego on nie ma być dla mnie? Mniejsza... Zostaw mnie w spokoju, nie chcę już nikogo dzisiaj widzieć.
Wdrapałam się po schodach, po czym wpadłam do pokoju, zamykając go na klucz. Dotknęłam drewna, przypominając sobie, jak Damon stał po drugiej stronie. Odjęłam dłoń i uderzyłam nią w drzwi. Nie chcę cię więcej widzieć, Elizabeth...

Mężczyzna siedział nad wodospadem i bawił się swoim pierścieniem. Miał ochotę go wrzucić do wody i poczekać na świt, bo co mu innego pozostało? Chwycił jakiś kamień, leżący obok jego nogi i cisnął nim o wodę. Powinien był ją przytulić, wyznać jak bardzo za nią tęsknił, pocałować, nawet wbrew jej woli, cokolwiek. A ten tekst, że nie chce jej znać? Co to, kurwa, było?
Wstał zniecierpliwiony z kamienia i ruszył w stronę centrum miasta. Robił się głodny, a ostatnie o czym marzył, to krew z torebki. Miał ochotę na gorącą, rozpływającą się w ustach, ciemną krew, prosto z tętnicy. Oblizał wargi na samą myśl o kolacji. Musiał czymś zająć umysł, bo nie wytrzymywał ciągłego myślenia o Gilbert. Dostawał już do głowy. Nagle poczuł jak jego umysł atakuje płomień, zmuszając go do padnięcia na kolana. Chwycił się za głowę, starając się walczyć, ale to był ktoś silniejszy od Bennett. Zanim zanurzył się w ciemność, dostrzegł parę czarnych butów kroczących w jego stronę.


Chyba mnie zabijecie za tą nieobecność :/ Ale cóż, tyle razy moja koncepcja ulegała zmianie i miałam taki kryzys weny, że wolałam już dłużej nad tym posiedzieć, ale być w miarę zadowoloną z rezultatów. Ale w końcu przerwa świąteczna! Więc można ten rozdział potraktować jako taki mały prezent, dla tych, którzy jeszcze nie pieprznęli tym opowiadaniem i mną ;) Życzę Wam wesołych, spokojnych Świąt no i oczywiście Sylwestra z przytupem :D. Dzięki, że jesteście, to wiele dla mnie znaczy :) Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, chociaż powiało małym pesymizmem pod koniec xD. Wesołych!

11 komentarzy:

  1. Kocham szczerze kocham tego bloga, ale Damon i El muuuuszą być razem!!!
    PS. Żądam Happy Endu!
    PS 2. Nie każ nam tyle czekać na następny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, Kochana! Cieszę się, że wróciłaś :)
    Kurde, tyle emocji... pozwól, że zacznę od: STARK IS GONE, SO WE ARE THE CHAMPIONS!!!!!!!!!!!! :D Wybacz te moje sadystyczne podśpiewania, ale nie było mi żal Elizabeth z tego względu. Tak w ogóle to szkoda zrobiło mi się jej tylko raz, ale o tym za chwilę. Nie znosiłam Starka, o czym wspominałam już w którymś z komentarzy, więc stąd moja radość ;)
    Co do El - ta jej nowa osobowość łowcy jest przerażająca. Przy każdym wspomnieniu o dziecku jako o potworze miałam ciarki na całym ciele. Jestem świadoma swojej stronniczości, ale była paskudnie bezduszna wobec Damona przez większość rozdziału. Ogółem to była bezduszna wobec całej tej sprawy z ciążą. Jak nie El.
    Cieszyłam się bardzo z tych uczuć El, kiedy usłyszała Damona za drzwiami. Więc gdzieś tam w środku ciągle jest sobą! :') Cudownie! Nie dziwię jednak słowom Damona odnośnie tego, że nie chce jej w swoim życiu. Postąpiła jak rasowa egoistka. Albo po prostu nie jestem obiektywna.
    Damon w końcówce rozdziału! :o Czy dobrze myślę, ze chcą go wziąć na ofiarę w rytuale? To tylko jedno z moich przypuszczeń, boję się o niego :(
    Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej niż ten ;) Życzę Ci mnóstwa weny oraz udanego sylwestra i nowego roku ^^
    U mnie nowy rozdział. Zapraszam - http://to-hell-with-love.blogspot.com/
    Ściskam mocno!
    E. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na mojego bloga o TVD http://www.mytvdmaria.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj!
    Twoj blog jestes fantastyczny i mam nadzeje ,ze nie opuscilas go .
    Zastanawia mnie czy pogodza sie , czy znow beda razem, a moze znowu zajdzie w magiczna ciaze? :) No kurcze, nie mozesz zostawic tego bloga!
    Mam nadzeje ,ze niedlugo pojawi sie nowy rozdzial :)
    Pozdrawiam , twoja ogromna fanka :D :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Jak tam tworzenie nowego rozdziału? :D Mam nadzieję, że masa weny do Ciebie nadejdzie. Czekam cierpliwie i niecierpliwie zarazem. Nie mogę się doczekać dalszych części. Trzymaj się :P
    U mnie nowy. Wpadnij, jeśli będziesz miała chwilę.
    http://to-hell-with-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka :) Jeszcze 3 egzaminy maturalne, które mam do 13.05 i kończę, zrobiony do połowy rozdział :D

      Usuń
    2. W takim razie cierpliwie czekamy :D
      Udanej matury :D :-*

      Usuń
  6. Wstawisz nowy w tym miesiącu? Ciągle czekam!

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja czekam :) jestem wciąż bardzo ciekawa przebiegu tej historii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja ciekawość może być w końcu zaspokojona ;) Zapraszam :D

      Usuń