Usłyszałam
chrupot pękającej kości i otworzyłam szerzej napuchnięte oczy.
Chciałam wykrzyczeć wiązankę przekleństw, ale nie potrafiłam
zamknąć szczęki, jakby jakaś siła odśrodkowa nie pozwalała mi
na to. Kurwa mać, moja żuchwa.
Mężczyzna
wymierzył kolejny cios, tym razem w oko. Miałam wrażenie, że
ciało szkliste schowało się w głąb mózgu, uciekając przed
kolejnym uderzeniem. Nawet nie mogłam zasłonić się rękami, które
boleśnie związane za plecami, dawały o sobie coraz bardziej znać.
Wyplułam krew, zbierającą się w moich ustach, chociaż samo
uformowanie śliny do splunięcia, bolało jak cholera. Usta otwarte
mniej bolały, ale narażały się tym samym na kolejny prawy
sierpowy. I tak źle i tak nie dobrze.
Ciężko
dysząc, skupiłam się na tym, żeby nie zemdleć z bólu, to by
oznaczało porażkę. Poczułam silne uderzenie w brzuch, zaraz za
nim zatraciłam się w bezdechu i odruchach wymiotnych. Mieszanka
wybuchowa. Już nie wiedziałam czym się krztuszę, powietrzem,
krwią, czy wczorajszą sałatką?
Na
chwilę nastał bezruch i cisza, to było gorsze niż katowanie. Ktoś
pociągnął mnie za włosy, zmuszając do odchylenia się do tyłu.
-
Jak się bawisz, Damonie?
Damonie?
Otworzyłam
oczy, biorąc głębszy wdech. Kolejny i kolejny. Podniosłam się do
siadu i zauważyłam, że zasnęłam w ciuchach, w których wróciłam
od Damona... Właśnie, co to było? Koszulkę miałam mokrą od
potu, to samo się tyczyło całej mojej skóry. Zaniepokojona,
sięgnęłam po telefon, by sprawdzić, czy nikt się do mnie nie
odzywał... Czy Damon się nie odzywał. Niestety nic, pusto.
Przeczesałam dłonią włosy, starając się uspokoić po moim
koszmarze. Był brutalny i bardzo realny... Jednak to tylko zły sen,
przekonywałam się, to zły sen, napędzany wydarzeniami dnia
poprzedniego. Damonowi nic nie grozi.
Zegar
wskazywał siódmą, zaraz pewnie Rick zacznie mnie ścigać. Wstałam
i udałam się pod prysznic, żeby spłukać z siebie koszmary.
Jednak nie ważne jak mocno szorowałam skórę wciąż czułam, że
jestem brudna, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Kiedy
wyszłam z kabiny, poczułam, że nie dam rady zjeść śniadania,
nie miałam apetytu. Dlatego chwyciłam od razu szczoteczkę i pastę
by umyć zęby. Najpierw jednak oblałam twarz zimną wodą, miałam
wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie. Podniosłam wzrok na lustro,
w którym nagle zobaczyłam Damona. Podskoczyłam, ale kiedy się
odwróciłam nikogo za mną nie było. Położyłam dłoń na klatce
piersiowej, starając się uspokoić skołatane nerwy. To tylko moja
wyobraźnia... Cholerne wyrzuty sumienia.
Zeszłam
na dół po tabletkę na ból głowy i raptownie się zatrzymałam na
widok mężczyzny, wpatrującego się w zawartość mojej lodówki.
Bez koszulki. Uniosłam obie brwi. Rozpoznawałam tę umięśnioną
posturę, włosy, każdy w inną stronę...
-
Rick?- spytałam powoli. Ten podskoczył, prawie wypuszczając mleko
z dłoni. Odwrócił się w moją stronę z miną winowajcy,
jednocześnie usilnie próbując zasłonić swój nagi tors miską z
bodajże płatkami.
-
El! Myślałem, że jeszcze śpisz...
-
Chciałabym- przyznałam, podchodząc do Alarica. Sięgnęłam do
szafki z lekami i zaczęłam przeszukiwać koszyk.
-
Bezsenność?
-
Nie, ból głowy...- chwyciłam jakieś pastylki na migrenę, resztę
odłożyłam na miejsce.
-
Może powinnaś iść do lekarza? Wiesz, tak na wszelki wypadek...
Uniosłam
brwi, posyłając Rickowi podirytowane spojrzenie.
-
Nie sądzę by to było konieczne- mruknęłam, sięgając po dzbanek
z wodą. I tak za tydzień umrę, chciałam powiedzieć.
Usiadłam
na stołku barowym obok i zapiłam gorzką jak cholera tabletkę.
Rick nalał mleka do naczynia i z widocznym zażenowaniem zaczął
mieszać jego zawartość. Podejrzewałam, że Jenna i Rick się do
siebie zbliżyli, ale aż tak?
-
Płatków?- spytał zawstydzony. Pokręciłam głową, będąc pewnie
równie zbita z tropu, co on.- Więc? Jakieś koszmary?
Zmarszczyłam
brwi. Nie masz pojęcia.
-
Śniło mi się, że ktoś mnie torturuje, wręcz czułam ten ból, a
potem torturujący nazwał mnie Damonem i się obudziłam.
Saltzman
podniósł na mnie wzrok znad płatków.
-
Czyli byłaś Damonem?
-
Tak... Myślę, że to przez wczoraj.- Zaczęłam się bawić
serwetką, na której stała miska z owocami.- Powiedział mi, że
nie chce mnie więcej widzieć... nie żebym sobie nie zasłużyła.
Westchnął.
-
Niech zgadnę, nazwałaś wasze dziecko potworem.
Skinęłam
lekko głową.
-
Tak, moje wyczucie i takt zrobiły sobie wczoraj wolne.
Położyłam
płasko dłonie na blacie, miałam żal do siebie. Rick wstał i
odłożył miskę do zlewu.
-
Idę się ubrać do reszty...
-
Jasne. Za ile wyjeżdżamy?
Alaric
już wszedł na pierwszy stopień.
-
Pół godziny, może być?
Przytaknęłam
i spojrzałam na pudełko po płatkach śniadaniowych. Serio? Chunky
Monkey? Parsknęłam pod nosem, po czym wróciłam na górę,
dokończyć pakowanie.
-
Widzisz, z wilkołakami jest o tyle zabawniej, że byle kto nimi nie
zostanie- wypomniał mężczyźnie głos z drugiej strony łącza.- A
wampirem może być każde tałatajstwo.
-
I to tłumaczy twoją cenę, tak?- warknął Klaus, przechadzając
się po już prawie wyremontowanej rezydencji.
-
Niklaus, zależy ci na nich, a to dodatkowo podnosi ich cenę. Poza
tym, to nie bezmyślne zwierzęta, tylko rozumni ludzie.
Nagle
są dla ciebie rozumnymi ludźmi, zastanawiał się blondyn, trzeba
było wcześniej o tym pomyśleć.
-
Nie ważne, powiedziałem: trzy wilkołaki i ani dnia zwłoki, bo się
pofatyguję, Joe, a wtedy już nie porozmawiamy w takiej atmosferze.
-
Rozumiem i nie musisz się wściekać... Interesy z Tobą to
przyjemność- dodał sztucznie. Klaus, zacisnął zęby i rozłączył
się. Pieprzony pasożyt.
Pierwotny
otworzył drzwi na taras i przeszedł przez nie. Obserwował jak
wiatr popycha chmury na południe, to go w miarę uspokajało.
Schował telefon do kieszeni zastanawiając się, dlaczego ostatnimi
czasy nie dostaje żadnych dobrych wiadomości.
Dzwonek
ponownie zaczął męczyć uszy wampira. Ten wzniósł oczy ku niebu,
starając się nie kląć. Spojrzał na wyświetlacz i uniósł jedną
brew. Artur? Może nie będzie tak źle?
-
Tak?
-
Niejaka Vicky Donovan, widziałem jak się szlaja z bratem Gilbert.
Klaus
się uśmiechnął. Podobało mu się rozumowanie Artura.
-
Wspaniale, kiedy mogę się spodziewać Vicky?
-
Od wczoraj leży na łóżku w hotelu, którego namiary wysłałem
wieczorem Gordonowi.
-
W końcu dobre wiadomości. Okazałeś się przydatny, zapamiętam
to.
-
Dziękuję.
Klaus
wrócił do środka i w wampirzym tempie przeszedł do sypialni, by
zdjąć swój autorski obraz ze ściany. Wykręcił kolejne numery
pokrętłem sejfu, który ustąpił od razu. Wziął do ręki kamień
księżycowy, żeby jeszcze raz się upewnić, że ma go przy sobie.
Przejechał palcem po jego gładkiej strukturze, po czym szybko go
ponownie schował, odwieszając obraz na swoje miejsce.
Podszedł
do barku, by nalać sobie jakiegoś mocnego alkoholu, akurat dzisiaj
miał na taki ochotę.
Obserwując
obraz, za którym chowała się jego skrytka, popijał brandy i
myślał o Katherine, kręcącej się gdzieś w pobliżu. Podobała
mu się forma ostatniej przesyłki, jednak chyba nie sądziła, że
dając mu kamień księżycowy, On zapomni o kilku setkach lat
poniżenia i złości. Pokręcił głową, nie może być taka głupia
i naiwna. Dopił alkohol.
Schodząc
po schodach, poczuł, że dostał smsa.
Ale
jestem dziś rozchwytywany, zauważył z rozbawieniem, jednak kiedy
przeczytał treść wiadomości, mina mu zrzedła.
Elizabeth
Gilbert chyba nie rozumie zwrotu „Nie wyjeżdżaj z miasta”.
Natychmiast rzucił się biegiem przez las, by udaremnić próbę
ucieczki dziewczyny.
Zatrzymał
się na skraju lasu i obserwował, jak szatynka wsiada do auta z
drugim łowcą. A jednak zachciało ci się podążyć tropem
Katriny. Błyskawicznie stanął przed maską samochodu, patrząc
gniewnie na Elizabeth. Nigdzie nie jedziesz, mówiło jego
spojrzenie, którym wywabił dziewczynę na zewnątrz.
-
Klaus, co tu robisz?
-
Udaremniam twoją próbę ucieczki- warknął podchodząc bliżej
niej.- Ostrzegałem cię...
-
Nigdzie nie uciekam- przerwała mu, wyraźnie rozbawiona.- Jadę na
polowanie do pobliskiego Parku Narodowego w Zachodniej Wirginii.
Niklaus
przypatrzył się jej nieufnie, bał się, że zostanie z niczym,
ponownie. No i intrygowała go ta mała osóbka przed nim, chociaż
nawet przed samym sobą miał opory się do tego przyznać. Słabość
do kobiet z linii Petrovych była powszechna w tych okolicach,
zauważył z rozbawieniem.
-
Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć! Masz zapewnioną moją
ofiarę, ale do tego czasu mogę robić co chcę, z kim chcę i gdzie
chcę. Dlatego z drogi, Klaus.
Przytrzymał
jej drzwi, by nie mogła wsiąść do samochodu. El spojrzała hardo
w oczy Pierwotnemu, mając ochotę mu przywalić za Damiena.
-
Klaus, śpieszymy się, nie chcemy łazić po lesie w nocy. Chętnie
ograniczysz ryzyko zabicia swojego doppelgängera przez niedźwiedzia,
prawda?- zapytał przesłodzonym głosem Rick.
-
Naturalnie- uśmiechnął się i zrobił krok w tył, puszczając
drzwi.
Walczył
ze sobą, żeby to powiedzieć, ale zacisnął dłonie w pięści i
wyrzucił z siebie potok słów.
-
W razie czego masz mój numer.
El
popatrzyła na niego groźnie.
-
Zważając na okoliczności jego zdobycia... wolałabym go nie mieć.
Ruszyli
szybko, zostawiając blondyna za sobą.
Brunet
otworzył powoli oczy, rozglądając się. Co to za dziura? Kiedy
chciał się ruszyć, poczuł, że nie dość, że jest skrępowany
liną nasączoną werbeną, wbijającą mu się w skórę, a może
już nawet w kości, to wszystko inne również go boli. Nie był
przyzwyczajony do bólu, był cholernym wampirem, na którym wszystko
się szybko goiło... Jeżeli miał pod ręką krew. Tak niestety nie
było w tym przypadku.
-
Witaj księżniczko- prychnął mężczyzna przyczajony w ciemności.
Wampir wytężył wzrok, by zobaczyć kto do niego mówi. Niestety,
był zbyt osłabiony.- Och nie wysilaj się, spuściliśmy ci trochę
krwi i nasączyliśmy cię werbeną.
Damon
spróbował się wyrwać, ale więzy były za mocne, no i na dodatek
dostrzegł, dzięki charakterystycznemu dźwiękowi, łańcuchy na
swoich nogach. Uśmiechnął się lekko.
-
Aż tak się mnie boicie, że postanowiliście ze mnie zrobić
choinkę Bożonarodzeniową?
-
Powiedzmy, że ograniczyliśmy ryzyko do minimum.
-
A czemu w ogóle zawdzięczam ten zaszczyt?- prychnął, ruszając
głową, w celu rozmasowania karku, wtedy jednak poczuł kolejne
sznury nasączone werbeną wokół szyi.
-
Och wybacz, gdzie moje maniery, nazywam się Tom.
-
Podałbym ci rękę, ale...- wampir uśmiechnął się przesadnie.
Tom parsknął śmiechem i zbliżył się do niego.
-
Zabawny z ciebie koleżka- uklęknął przy brunecie.- Dużo
słyszałem o Tobie.
-
Mam nadzieję, że same złe rzeczy- syknął, starając się
poluzować sznur na nadgarstkach.
-
Nie marnuj siły, nie wypuścimy cię, dopóki nie dostaniemy, czego
chcemy- lunołak się podniósł i sięgnął po drewniany kołek.
-
A czego chcecie?- sapnął, obserwując kawałek drewna. Napastnik
się uśmiechnął na myśl o dziewczynie.
-
A kręci się tu taka jedna, ekskluzywny towar... Elizabeth Gilbert,
mówi ci to coś?- spytał, obserwując jak twarz Damona tężeje.
Wampir walcząc ze sobą, udał, że go to nie ruszyło i roześmiał
się tak głośno, na ile pozwalał mu sznur z werbeną dookoła
szyi.
-
Wybrałeś bardzo złego gościa, Tom. Ja nie chcę widzieć jej, a
Ona mnie. Pudło, kolego. Więc skończ tę szopkę- spojrzał mu
prosto w oczy i usilnie próbował użyć hipnozy- i wypuść mnie.
Lunołak
kiwnął głową i zaczął się przybliżać do Salvatore'a, który
odetchnął z ulgą, myśląc, że udała mu się sztuczka. Niestety
mężczyzna wybuchnął mu śmiechem w twarz.
-
Logan ostrzegał mnie, że będziesz próbował się uwolnić. Nic z
tego, kochanieńki.
-
Logan?- ożywił się i zmrużył oczy.- Jesteś lunołakiem?
-
Owszem- Tom uśmiechnął się sprytnie.- Więc rozumiem, że wiesz
po co nam twoja dziewczyna... była dziewczyna- poprawił się,
udając zamyślonego- a może powinienem powiedzieć matka twojego
dziecka? Była matka... Byłego dziecka... Och, już się pogubiłem
w tym wszystkim.
Damon
z całej siły szarpnął linę, rozrywając ją, nie mógł się
jednak wyswobodzić. Jakby niewidzialne więzy go oplatały.
Nienawistnie spojrzał na przeciwnika.
-
Jak się uwolnię, to będziesz błagał o śmierć! Wyrwę ci język,
płuca i kręgosłup!
-
Spokojnie...- popatrzył na ręce bruneta, owinięte niewidzialną,
magiczną liną.- Wspominałem, że mamy po naszej stronie potężnego
czarownika?
-
Idź do diabła, Ona tu nie przyjdzie, nie dla mnie!
-
Żebyś się nie zdziwił.
Tom
przestał się opierać o kratę, chwycił linę, z której przed
chwilą się wyswobodził wampir i polał ją werbeną, której wywar
stał obok na ziemi. Obwiązał rękę sznurem i wymierzył, pierwszy
z wielu, cios w twarz.
-
I jak się bawisz, Damonie?
-
Jeśli cię to uspokoi to zadzwoń do niego.
-
Szybciej zadzwonię do Stefana- wyjęłam telefon i tak też
zrobiłam. Nie musiałam czekać długo.
-
Cześć, El.
-
Hej, dzwonię, bo...- no właśnie, bo co?- chciałam wiedzieć, czy
wszystko w porządku z Damonem- uleciało ze mnie całe powietrze z
tym zdaniem.
-
Wyszedł wczoraj i do dzisiaj nie wrócił, ale nie przejmowałbym
się. Pewnie pije gdzieś po kątach.
Przeszedł
mnie dreszcz.
-
Jak to nie wrócił?
-
El, to Damon, musi odreagować po swojemu... Grunt, że nekrologi są
puste.
-
Rozumiem, że ci opowiedział naszą rozmowę w skrócie- zaczęłam
się bawić krawędzią bluzki, by czymś zająć ręce.
-
Jeżeli zdemolowany salon i krzyk, że nie chce nikogo widzieć to
skrót, to tak. Opowiedział co nieco.
Westchnęłam,
czuł się tak jak ja, jeśli nie gorzej.
-
Ale hej, sądziłem, że cię to nie obchodzi.
-
Ta- mruknęłam na odczepne.- Jak wróci napisz mi smsa, śniło mi
się, że ktoś mu zrobił krzywdę.
-
Chyba nawet wiem kto- prychnął. Zacisnęłam zęby i rozłączyłam
się, nie żegnając.
-
Widzę, że twoje relacje z Salvatorami pozostawiają wiele do
życzenia- zagadnął Rick. Przewróciłam oczami.
-
Bardzo wiele- spojrzałam przez okno. Drzewa mieszały się w jeden,
ciemnozielony pasek.
-
Ile jeszcze?
-
Mniej niż godzina- odpowiedział Rick, nie odwracając wzroku od
jezdni.
Jeszcze
mniej niż godzina, cudnie. Włączyłam radio, mając nadzieję, na
wystarczającą dystrakcję swoich myśli.
Bonnie
siadła na kanapie obok babci. Starała się być wyluzowana, ale
średnio jej to wychodziło. Upiła łyk herbaty i bezmyślnie
wpatrzyła się w telewizor, akurat leciał jakiś program kulinarny.
Brunetka zagryzła wargę i popatrzyła ukradkowo na babcię, która
była nadzwyczaj cicha. Jak mogła być taka spokojna, wiedząc co
się dzieje dookoła? Pełnia była coraz bliżej, atmosfera między
wszystkimi gęstniała, nawet wiatr wiał inaczej.
-
No mów- powiedziała w końcu Sheila, nie patrząc na wnuczkę.-
Widzę, że cię coś gryzie... I wcale nie domyśliłam się tego
przez to, że usiadłaś ze mną i zaczęłaś oglądać Masterchefa.
-
Po prostu... wczoraj widziałam Luke, ale on zamiast podejść,
ominął mnie szerokim łukiem, jakbym zrobiła coś złego.
-
Mówisz o tym młodym czarodzieju, którego „przypadkiem”-
zakreśliła w powietrzu cudzysłów- spotkałaś?
-
Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka nieufna, jest bardzo miły.
-
Nieufność to cecha, którą ty również nabędziesz z wiekiem i
doświadczeniem. Poza tym nie wydaje ci się to podejrzane, że dwóch
czarodziei przebywa w Mystic Falls, akurat kiedy jest tu Klaus. Sama
mówiłaś, że Luka przerasta cie swoimi umiejętnościami. Może
sprawdza jak silna jesteś? Nie pomyślałaś o tym, Bonnie?
-
Nie- przyznała.
-
Jesteś jedyną, młodą czarownicą po stronie Salvatorów, czego
całkowicie nie akceptuję, i ...
-
Jestem po stronie El, nie wampirów, ja tylko ewentualnie z nimi
współpracuję- wtrąciła, prostując się.
-
I- kontynuowała niezrażona- jeżeli trzeba będzie użyć
jakichkolwiek czarów, jesteś jedyna, żeby tego dokonać.
Sheila
odrzuciła na bok koc i usiadła naprzeciwko dziewczyny.
-
A teraz powiedz, co przeczytałaś, że tak źle dzisiaj spałaś?
-
Boże, babciu, ty wszystko wiesz...
-
Taka moja rola, więc?
-
Będziesz bardzo zła jak ci powiem.
Kobieta
uniosła brew, zaintrygowana.
-
Mów.
-
Pamiętasz jak kiedyś mi powiedziałaś, że mam nigdy nie dotykać
tej księgi obłożonej czarną skórą?
Sheila
spoważniała, obserwując Bonnie. Pamiętała i była na siebie
wściekła w danej chwili, że jej nie spaliła.
-
Mówiłaś, że znajduje się tam czarna magia...
-
Bo tak jest, Bonnie Bennett, powiedz mi, że nie czytałaś jej
zawartości!
Mulatka
się skurczyła pod wpływem wzroku babci.
-
Byłam ciekawa, czy znajdę tam coś jak zabić Pierwotnego.
-
Bonnie, mówiłam ci, żebyś się do tego nie mieszała! Klaus to
nie przeciwnik dla ciebie!
-
Ale wiem jak go pokonać, babciu! Tam nie ma tyko czarnej magii,
znalazłam sposób na to, żeby stać się silniejszą, musisz mi
tylko powiedzieć, gdzie w pobliżu jest większe skupisko mocy...
Nie
zdążyła dokończyć, bo kobieta wstała, patrząc na nią srogo.
-
Nie waż się nawet myśleć o pobieraniu mocy, to nie jest dobra
magia, poza tym, jesteś za mało doświadczona.
-
Ale jestem wystarczająco silna!- krzyknęła, wstała i światło
zgasło. Drgnęła przestraszona, ale nawet nie mrugnęła.- Wszyscy
mogą walczyć, tylko nade mną się trzęsiesz.
-
Bo to nie jest twoja bitwa!
-
Jest moja, ponieważ moja przyjaciółka jest w śmiertelnym
niebezpieczeństwie, a gdy Klaus już ją zabije, to stanie się
najpotężniejszą kreaturą na ziemi i weźmie to, co chce!
Podporządkuje sobie wszystkich. Tego chcesz?
-
Mam tylko ciebie, Bonnie- jęknęła, zbliżając się do niej.
Dziewczyna się cofnęła.- Nie takiego życia dla ciebie chciałam.
-
Ale ja takie życie wybrałam, babciu, więc albo mi pomożesz i
zaoszczędzisz mój czas, albo robimy to tym drugim sposobem.
-
Bonnie, zatrzymaj się- krzyknęła wyciągając w jej stronę dłoń,
bynajmniej nie po to, by ją uścisnąć. Ta jednak wykonała ten sam
manewr, dziwiąc tym staruszkę.
-
Naprawdę byłabyś w stanie rzucić na mnie czar?
-
A ty na mnie?
BonBon
się wyprostowała, patrząc pewnie na swoją opiekunkę, nie mając
zamiaru odpuścić. Miała dosyć bycia słabą, naiwną,
bezużyteczną Bonnie. To ona miała moc, by pokonać każdego.
-
Więc jak? Pomożesz mi?
Sheila
opuściła dłoń powoli, uznając, że nie ma co z nią walczyć,
zawsze stawiała na swoim.
-
Tak- westchnęła.- Pomogę ci... Idź po księgę i mapę- dodała
niechętnie, patrząc jak wnuczka udobruchana wchodzi po schodach.
Logan
szedł do piwnicy. Nie mógł się powstrzymać, więc zaglądnął
do pokoju, w którym Valentino siedział i grał w karty z
chłopakami, uśmiechając się szeroko i głośno żartując.
Szarooki wykrzywił usta w coś na wzór uśmiechu i zszedł po
schodach, na czwartym stopniu słysząc już krzyk wampira. Cóż za
wspaniały dźwięk.
Minął
dwóch strażników i przeszedł do małego pomieszczenia, w którym
siedzieli Megan i Chester.
-
Już wysłali film?- spytał mężczyzny, który podniósł wzrok
znad telefonu.
-
Właśnie kończą nagrywać i powiedz Tomowi, żeby przestał nim
już tak szastać, bo nie przeżyje do przybycia Gilbert.
Logan
tylko wesoło wzruszył ramionami, przerzucając swój wzrok na Meg.
Ta jednak go zignorowała... i tak od wczoraj. Szatyn nie miał czasu
się tym przejmować, więc wyszedł, udając się do głównego
pokoju. Spojrzał jeszcze przelotnie na wiadomość od Kelly i zanim
schował telefon, usłyszał jęk wampira. Uniósł brew, obserwując
Toma, który właśnie ocierał zakrwawioną dłoń o twarz.
Popatrzył na kamerę i się uśmiechnął szeroko.
-
Więc podsumowując, jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego
cukiereczka, to radzę się pośpieszyć, masz pięć godzin, by się
tu zjawić.- Popatrzył na Damona i oblizał wargi.- Chociaż, mi to
by było nie na rękę. Dawno nie miałem takiego przystojniaka obok,
zrobiłbym z niego dobry użytek.
Logan
przewrócił oczami. Szanował to, że Tom jest gejem, ale jego
ciągoty do Salvatore'a były dla niego obrzydliwe. Widział, że
powoli film dobiega końca, dlatego ruszył tyłek i pojawił się w
kadrze.
-
Cześć, El. Jak widać szlag mnie nie trafił, chociaż bardzo się
starałaś...- odłączył kamerę od statywu i zabawił się w
operatora, przybliżając twarz Damona, który cały zakrwawiony i
poharatany oparł głowę o klatkę piersiową.- Masz pięć godzin,
by wrócić z łona natury i przyjść tutaj... Powiedziałeś
gdzie?- zwrócił się do Toma, ten pokręcił głową.- No to chyba
masz mały problem, prawda? Radzę się śpieszyć, bo to, co teraz
masz przed oczami, będzie twoim ostatnim wspomnieniem o Damonie
Salvatore.- Odwrócił obiektyw w swoją stronę- No i naturalnie ani
słowa Klausowi, bo skończy się to natychmiastową śmiercią...
cukiereczka- parsknął. - Masz być sama. A! I jeśli ci już na nim
nie zależy to po prostu przeczekaj ten czas, potem przyjdzie kolej
na rodzinkę. Tik-tak, Seattle.
-
Służba Leśna Stanów Zjednoczonych, serio?- spytałam patrząc na
identyfikator.- I w ogóle skąd masz moje zdjęcie z dowodu? Nie
przypominam sobie, żebym ci je dawała.
-
Musisz się jeszcze dużo nauczyć- zauważył Rick, który wyjął
ze schowka pudełko, było w nim mnóstwo fałszywych
identyfikatorów. Aż mi szczęka opadła.
-
FBI i policja Stanowa?
-
Nawet nie masz pojęcia- uśmiechnął się i wyskoczył z auta.
Zrobiłam to samo, chowając legitymację do kieszeni. Weszliśmy do
drewnianej chaty, leżącej na początku trzech szlaków, jak mówiła
tabliczka. Mapy, makiety, plansze z wykresami, więcej plansz, więcej
makiet, sprzęt do wędrówek o nieprzyzwoitej cenie i pośrodku tego
wąsaty, stary skaut. Poszłam w ślady Ricka i zgodnie z umową nic
nie mówiłam.
-
Witam, w czym mogę pomóc?- wyrecytował staruszek. Saltzman sięgnął
do kieszeni, zrobiłam to samo, pokazując dokument.
-
Służba Leśna Stanów Zjednoczonych, podobno zaginęła grupka
chłopaków u was.
Mężczyzna
przyjrzał nam się badawczo, po czym wyszedł zza lady.
-
Nie wyglądacie jak ci ze Służby.
-
Już za zimno na szorty- mruknął Rick. Stłumiłam śmiech.
-
Zabawne...- zmrużył oczy.- Zapewniam was, że siostra jednego z
chłopaków po prostu panikuje, bo nie dostała wiadomości, jak co
dzień. Tylko ona zapomina, że to las, góry, a drzewa to nie źródła
sieci.
Pokiwałam
głową, zostawiając Ricka, a ja za ten czas zaczęłam się
rozglądać po chatce. Zatrzymałam się przy mapie, obserwując jak
biegły szlaki. Podobno poszli tym prowadzącym na północ, zaczęłam
wodzić palcem za szlakiem. Jednak według Jane, siostry, która
zaczęła drążyć temat, sygnał urwał się bardziej na zachód.
Wyciągnęłam kartkę ze współrzędnymi. Spojrzałam na skalę
mapy. Dziwne, po co mieliby schodzić ze szlaku?
Poczułam,
że Rick do mnie podchodzi.
-
I co?- spytałam, nie odrywając wzroku od kalkulatora.
-
Leniwe próchno- stwierdził z obrzydzeniem.- Powie wszystko, żeby
nie musieć ruszać tyłka z tej chaty.
-
Wygląda na takiego...
-
A ty masz coś?
-
Mhm- mruknęłam, kończąc liczyć odległość rzeczywistą.
Pokazałam mu wynik.- Proszę bardzo, półtora kilometra od szlaku,
wydaje się mało, ale według mnie wystarczająco.
-
Też tak sądzę. Porozglądamy się tu jeszcze trochę, może coś
znajdziemy.
Od
razu usiadłam do laptopa i trafiłam na wykaz
najniebezpieczniejszych Parków Narodowych w Stanach. Monongahela
wcale nie była tak wysoko, wręcz powiedziałabym przeciętnie.
Niedźwiedzie gromadziły się tylko w jednym miejscu na samym skraju
północnej części, gdzie żadne szlaki nie przecinały tego
terytorium. Najechałam na nazwę i zdziwiłam się, że jest
interaktywna. Kliknęłam i moim oczom ukazał się wykres zaginięć
i stwierdzonych zgonów. Zaginięć było o wiele więcej, równo co
najpierw pięć, potem cztery lata. Były tak niewiarygodnie
wyliczone, że aż zawołałam Ricka.
-
Patrz na to. Chyba mamy stałego bywalca.
Saltzman
podszedł, zaglądając mi przez ramię.
-
Co to jest?
-
Diagram zaginionych i zgonów w Monongaheli. Popatrz na daty, jak od
linijki, co pięć lat, co cztery, po cztery, pięć ofiary,
wahadłowo, ale ten rok bije je na głowy. Siedem osób, z czego nie
liczymy trzech świeżych chłopaków.
-
Jeżeli to faktycznie sprawka potwora, to ktoś nam się tutaj
rozhulał.
-
I to nieźle... Więc? Wybieramy się na wycieczkę?
-
Na to wygląda.
Już
mieliśmy wychodzić z pokoju motelowego, kiedy przyszedł mi sms.
-
Ugh, może to Stefan, ktoś tu długo zabalował.
Jednak
to był plik wysłany przez Damona. Zmarszczyłam brwi, co to mogło
być? Nawet miniaturka pliku się nie chciała załadować, więc nie
zwlekając kliknęłam.
-
Damon wrócił?- spytał Rick. Pokręciłam głową. Film? Wcisnęłam
guzik "Play" i to co zobaczyłam mnie przerosło.
Patrzyłam
jak mężczyzna z opuszczoną głową majaczy. Był strasznie
poharatany, pobity i zakrwawiony. Prawie nie mogłam dostrzec jego
linii szczęki.
W
pierwszej chwili pomyślałam, że to ofiara Damona, tylko nie
rozumiałam, dlaczego mi pokazywał jak zabija. Mój zmysł łowcy
zapragnął sprawiedliwości.
Zaraz
jednak usłyszałam obcy, męski głos.
-
Popatrz na mnie, cukiereczku.
-
Pierdol się- warknęła postać, nie podnosząc głowy. Moje serce
stanęło, znałam ten głos.
Nagle
ktoś chwycił bruneta za włosy i zmusił go do spojrzenia na mnie.
Te niebieskie oczy poznałabym wszędzie. Zakryłam usta dłonią,
czując jak zaczynam się trząść, nie...
-
O tak, pokaż swojej byłej całą twarzyczkę...
-
Elizabeth, co to jest?- spytał Saltzman.
Nie
potrafiłam mu odpowiedzieć, tylko patrzyłam jak kamera jest
stawiana na czymś, bo obraz się ustabilizował. Cały kadr zajęła
twarz nieznajomego mi mężczyzny. Był bardzo uśmiechnięty.
-
Cześć, jestem Tom, a to był Damon, tak tylko mówię jakbyś przez
tą zaschniętą krew go nie rozpoznała.
Odsunął
się, bym zobaczyła mojego wampira przykutego i przywiązanego do
krzesła, całego we krwi.
-
Jezu- usłyszałam za plecami. Oparłam się o Ricka, nie mogąc
znieść tego widoku. Starałam się trzymać, ale widzenie go w
takim stanie, obudziło moje najgłębiej skrywane emocje. Wbrew
mojej woli, łzy gromadziły się pod powiekami, kiedy Tom zaczął
bić Damona.
-
El, zostaw mnie- sapnął w przerwie między ciosami.
-
Nie!- krzyknęłam, jakby to coś miało zmienić, jakby był w
stanie mnie usłyszeć. Salvatore już nawet się nie bronił, tylko
widziałam, że starał się nie okazywać, jak bardzo go to wszystko
boli. To właśnie widziałam, jak jest bity, torturowany. Nagle
mężczyzna pokazał mi nóż, na którego całej długości były
rozciągnięte małe haczyki.
-
El, nie patrz teraz- usłyszałam szept Ricka, ale ja musiałam,
musiałam wiedzieć co mu zrobili. Tom szybko dźgnął Damona, który
zacisnął zęby wyrywając się. Jednak najgorsze było wyciąganie
noża. Powolne tortury, widziałam jak razem z narzędziem wychodzą
kawałki mięsa, skóry. Wampir krzyknął głośno, krztusząc się
krwią. Nie mogłam powstrzymać szlochu, nie, błagam, zostawcie go!
-
Wystarczy tych pieszczot, może chcesz się napić?
Chwycił
butelkę i już wiedziałam, że to werbena. Nie...
Wlał
mu trochę zawartości naczynia do buzi, słyszałam jak jego skóra
skwierczy, buntuje się. Proszę, wystarczy!
Tom
odrzucił butelkę oraz nóż na bok i ponownie się do mnie
odwrócił. Powycierał twarz ręką umorusaną z krwi, brudząc przy
tym czoło oraz usta. Uśmiechnął się szeroko i wtedy odezwał się
we mnie zabójca.
-
Więc, podsumowując, jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego
cukiereczka, to radzę się pośpieszyć, masz pięć godzin, by się
tu zjawić.- Popatrzył na Damona i oblizał wargi.- Chociaż, mi to
by było nie na rękę. Dawno nie miałem takiego przystojniaka obok,
zrobiłbym z niego dobry użytek.
Zachciałam
zwrócić wszystko, co jadłam dzisiaj. Jednak coś mi nie pasowało,
nie znałam tego człowieka, lecz w tym momencie zobaczyłam Logana.
-
Nie- powiedzieliśmy równo z Rickiem.
-
Cześć, El. Jak widać szlag mnie nie trafił, chociaż bardzo się
starałaś...- wziął kamerę do ręki i zrobił zbliżenie na twarz
Damona. Mojego biednego, cierpiącego Damona.- Masz pięć godzin, by
wrócić z łona natury i przyjść tutaj... Powiedziałeś gdzie?-
zwrócił się do kogoś i nastąpiła chwila ciszy.- No to chyba
masz mały problem, prawda? Radzę się śpieszyć, bo to, co teraz
masz przed oczami, to będzie twoje ostatnie wspomnienie o Damonie
Salvatore.- Odwrócił obiektyw w swoją stronę- No i naturalnie ani
słowa Klausowi, bo skończy się to natychmiastową śmiercią...
cukiereczka- parsknął.- Masz być sama. A! I jeśli ci już na nim
nie zależy to po prostu przeczekaj ten czas, potem przyjdzie kolej
na rodzinkę. Tik-tak, Seattle.
Film
się wyłączył, pozostawiając mnie bez słów, zalaną łzami.
Powycierałam je szybko, musiałam działać. Odwróciłam się do
Alarica, wyciągając dłoń po kluczyki z auta. Ten popatrzył na
mnie jakbym spadła z drzewa.
-
Chyba cię pogięło! Jadę z tobą!
-
Nie, ty zostajesz tutaj i dokańczasz sprawę, daj mi swoje kluczyki.
-
El, czekaj, pomyśl...
-
Nie mogę czekać! Widziałeś co mu robią, jak go torturują.
-
Elizabeth!
Wzięłam
głęboki wdech i podeszłam do torby z bronią, myśląc
intensywnie.
-
To lunołaki, chcą mnie jako ofiary, by na zawsze już być w
ludzkiej postaci.- Złapałam za glocka i dziesięć wymiennych
magazynków do niego.- Jeżeli oni mnie zabiją, to Klaus zostanie
beze mnie.
Wrzuciłam
do mniejszej torby jeszcze nóż podobny, do tego którym torturowali
Damona. Tym samym przebiję gardło Tomowi.
-
El, czekaj, chcesz mi powiedzieć, że zadzwonisz do Klausa po pomoc?
-
Tak, jemu zależy na moim życiu najbardziej, czas to wykorzystać,
nie sądzisz?- Zaczęłam znowu grzebać w torbie.- Masz coś na
lunołaki? Działa na nie to samo co na wilkołaki?
-
Chyba tak, El...
-
To granaty z tojadem?- spytałam, pokazując pojemniki wypełnione
żółtym płynem z zawleczką.
-
Tak, Elizabeth! Zatrzymaj się, czy wiesz co robisz? Mogę z tobą
jechać, albo może zadzwoń do Stefana...
-
Damon tam jest, cierpi, Bóg tylko wie ile tam jest tych lunołaków,
a Stefan się żywi zwierzątkami. Najlepiej niech się nie wtrąca...
-
To jego brat, nie sądzisz, że powinien wiedzieć!?
Zapięłam
torbę, pozostając plecami do Ricka.
-
Dowie się, kiedy już Go uratuję... Masz współrzędne kryjówki
lunołaków?
-
Tak, w głowie, jest w drodze na Lynchburg.
-
Myślę, że trafię- odwróciłam się szybko i strzeliłam dwa razy
do Ricka strzałkami, wypełnionymi substancją usypiającą.
-
El...
-
Przepraszam, nie mogę go stracić.
Saltzman
padł na podłogę i oczy same mu się zamknęły. Szybko obszukałam
jego kieszenie w poszukiwaniu kluczyków, te jednak okazały się
leżeć na szafce. Chwyciłam je, torbę i wybiegłam, zamykając
pokój motelowy od zewnątrz, żeby w razie przebudzenia, opóźnić
Ricka. Klucz wrzuciłam do kubła na śmieci, niedaleko którego był
zaparkowany samochód. Wpadłam do auta, rzucając torbę na
siedzenie obok i ruszyłam z piskiem opon.
Będąc
pół godziny drogi od Mystic Falls, wykręciłam numer do Klausa.
-
Proszę, proszę, któż to do...
-
Lunołaki mają Damona- przerwałam mu szybko- i dali mi pięć
godzin na powrót, po tym czasie go zabiją. Mam tam być sama i
ciebie nie zawiadamiać- powiedziałam na jednym wydechu.
Zapadła
cisza.
-
Halo? Jesteś tam!?
-
Jestem- powiedział niebezpiecznie powoli.- Załatwię to.
-
Zaraz będę na miejscu, nie rób nic beze mnie... Wiesz gdzie jest
ich kryjówka?
-
Owszem, miałem ich na oku kilka dni temu- uniosłam brwi.
-
Chyba ci się wymknęli spod kontroli... Muszę kończyć, jadę
ponad sto na godzinę, od zachodu, drogą na Lynchburg. Możesz się
udać w moją stronę.
Rzuciłam
telefon na siedzenie, skupiając się na jeździe i starając się
nie myśleć o cierpieniu Damona.
Kiedy
GPS oznajmił mi, że zostało pięć minut, by dotrzeć na miejsce,
zaczęły migać za mną niebieskie i czerwone światła.
-
Kurwa mać!
Zjechałam
na pobocze. Wyszłam od razu z auta, chociaż wiem, że powinnam w
nim zostać.
Policjant
wyszedł, patrząc na mnie z rezerwą.
-
Chyba się pani bardzo śpieszy na cmentarz.
-
Błagam, mój chłopak trafił do szpitala, muszę go zobaczyć, bo
jest w tragicznym stanie, błagam, niech mi pan podaruje, błagam!
-
Proszę się uspokoić, muszę wypisać mandat, jechała pani
zdecydowanie za szybko, żebym mógł to zignorować... Pani
dokumenty, prawo jazdy poproszę.
-
Człowieku, On tam umiera, a ty mi każesz okazać dokumenty!?-
zaczęłam dreptać w miejscu. Był sam, może jeśli go powalę i
wyrwę kamerę z przodu auta, to mi to ujdzie na sucho.
-
Proszę się uspoko...- nie dokończył, przede mną zmaterializował
się Klaus i wbił kły w szyję mundurowego. Jako łowca, już
wyciągałam kołek, jako człowiek, pytałam co tak długo.
Błyskawicznie
go osuszył, zmiażdżył kamerę i pchnął auto w zarośla.
Mimo
całego zła, jakie mi wyrządził, cieszyłam się jak nigdy, że go
widzę.
-
Klaus! Dzięki Bogu!- odetchnęłam z ulgą, na co uśmiechnął się
z satysfakcją.
-
Chodź... Ja prowadzę, od pewnego momentu musimy iść pieszo.
Wbiegłam
do pojazdu, w którym już siedział gotowy Klaus.
-
Wiem, że robisz to dla swoich egoistycznych pobudek, ale dziękuję,
że mi pomagasz.
-
Jak sama już zauważyłaś, oboje mamy w tym jakiś interes.
Skręcił
tak gwałtownie, że aż się złapałam uchwytu przy dachu.
-
Mam glocka, magazynki do niego, dwa granaty z tojadem, nóż i...
-
Ja zabijam, ty bierzesz Salvatore'a.
Westchnęłam
z oburzeniem i już miałam zacząć oponować, ale Klaus mi
przerwał.
-
Albo tak, albo w ogóle.
Po
kilkusekundowej walce wewnętrznej zgodziłam się na jego warunki.
Zatrzymał
nagle samochód pośrodku niczego i wysiadł, zrobiłam to samo,
biorąc ze sobą potrzebną broń z torby.
Tej
nocy, księżyc nie oświetlał lasu, był prawie w pełni, ale jego
blask był przytłumiony. Jakim cudem Logan był już człowiekiem?
Zapytałam o to Klausa.
-
Pewnie silne zaklęcie- wzruszył ramionami.- Wiem, że mają po
swojej stronie czarownika, dlatego musimy uważać podwójnie.
Westchnęłam
cicho na samą myśl, jakie tortury może zastosować czarodziej. Aż
zdrętwiały mi dłonie.
-
Jak daleko jesteśmy?
-
Niedaleko- szepnął.
Rozejrzałam
się dookoła, zauważając dom na środku polany. Wszystkie światła
się paliły, ale przez to, że były zasłonięte żaluzjami, mogłam
wychwycić tylko pojedyncze cienie. Zrobiłam jeszcze jeden krok,
przechodząc chyba przez jakąś barierę, bo nagle uderzyła we mnie
energia wszystkich lunołaków. Przez chwilę aż się zachwiałam,
czując ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. Klaus chwycił
mnie za ramię, marszcząc brwi.
-
Co jest?
Miejsce
w którym mnie złapał zaczęło drgać, powietrze stało się
gęstsze. Odetchnęłam głęboko, pamiętając czego uczył mnie
Rick, grunt to mieć kontrolę.
-
Wszystko dobrze, tylko dużo bodźców- zacisnęłam dłonie w
pięści, dostrzegając coraz więcej szczegółów otoczenia.- Jaki
plan?
-
Zastań tu, ja obejdę dom, trzeba się dowiedzieć ile ich jest i
gdzie przetrzymują wampira...
-
W piwnicy, na filmie, który dostałam otoczenie było obskurne i
ciemne.
Kiwnął
głową, domyślał się pewnie jakiego rodzaju przesłanie niosło
ze sobą wideo, bo nie zadawał pytań, tylko zniknął nagle. Z
chaty dobiegały odgłosy rozmów i salwy śmiechu. Gdybym była
tylko postronnym obserwatorem, sądziłabym, że to tylko niegroźna
grupka mężczyzn, która po prostu dobrze się bawi. To wywołało
we mnie jeszcze większy gniew, bo Damon tam był, cierpiał, może
nawet umierał, a oni mieli czelność jeszcze dokazywać.
Klaus
pojawił się obok, więc wstałam.
-
Są dwa wejścia, jedno główne i jedno od piwnicy, jednak to drugie
jest pozabijane deskami, pozbywając się ich, narobilibyśmy tylko
hałasu. Dlatego wejdziesz za mną górnym wejściem, ale masz się
trzymać z tyłu, dać mi się zająć wszystkim, zrozumiano?
Już
chciałam zacząć oponować, ale Klaus mnie uciszył ruchem ręki.
-
Umawialiśmy się, robimy to po mojemu, albo wcale...
-
Dobra, ok- warknęłam zniecierpliwiona- po prostu chcę go stamtąd
zabrać. Chodźmy.
Odbezpieczyłam
pistolet i powoli podążyłam za Klausem. Serce już dawno mi tak
nie waliło, wręcz zagłuszało wszystko dookoła, miałam nawet
wrażenie, że zaraz mi pokiereszuje żebra. Obserwowałam plecy
wampira, zastanawiając się jakim cudem jestem tu teraz z nim,
powinnam tu być z kimś bardziej zaufanym, z Rickiem, nawet ze
Stefanem... Może Saltzman miał rację? Nie, nie mogę teraz gdybać,
muszę się skupić na celu. Na celu, którym obecnie był lunołak
czający się za oknem. Siedział i obserwował uważnie otoczenie.
Klaus
skinął głową w stronę werandy, samemu jednak nie idąc w jej
stronę. Zrozumiałam aluzję i podeszłam jak najbliżej desek
podłogi, po czym zaczęłam się czołgać, uprzednio zabezpieczając
broń. Światło dobiegające z okna oświetlało większość ganku,
przez co nagle moje ciało wydało mi się zdecydowanie za duże, za
długie. Kiedy miałam nieoświetloną część ściany na
wyciągnięcie ręki, jasna łuna padła na cały podest, wystawiając
mnie jak na talerzu. Zamarłam w połowie ruchu, nie wiedząc co
zrobić, cofnąć się i uciekać, czy może przylegnąć do ściany
i modlić się o to, że nikt mnie nie zauważy, a rzekomego wroga
zaatakować od tyłu? Wybierając drugą opcję wpadłam na ścianę
i błyskawicznie się odwróciłam do niej tyłem. Klausa za mną nie
było. Cudnie! Wystawił mnie, na pewno wiedział o czujnikach ruchu.
Już zaczęłam układać teorię spiskową z lunołakami oraz
Klausem w roli głównej, kiedy usłyszałam szczęk klucza w zamku.
Odbezpieczyłam natychmiast broń i wycelowałam w istotę
opuszczającą dom. Z duszą na ramieniu, całkowicie odsłonięta
czekałam na intruza jak na swój wyrok. Jak mnie złapią, to już
po mnie, nie ucieknę takiej ilości istot nadnaturalnych... Wtedy
zobaczyłam jak mężczyzna wyłania się zza framugi i nasze
spojrzenia się spotykają. Jednak w tym małym ułamku sekundy,
kiedy w mój krwiobieg została wstrzyknięta ogromna dawka
adrenaliny, a palec nie pociągnął jeszcze za spust, mężczyzna
został pozbawiony głowy. Krew bryznęła w moją stronę, brudząc
mi twarz. Powycierałam ją szybko, nie odwracając wzroku od Klausa,
który w jednej dłoni trzymał głowę, a w drugiej resztę ciała
za ramię. Nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego, rzucił
ciałem i głową na kilkadziesiąt metrów, po czym szybko mnie
złapał i bezszelestnie przekroczył próg. Chwila moment, nie
zatrzymała go bariera?
Postawił
mnie cicho i zamknął drzwi za sobą. Oświetlony korytarz utrudniał
robotę, która musiała zostać wykonana, ale mieliśmy chociaż
minimalne tło, z głębi domu słyszałam rozmowy przy
akompaniamencie trzeszczącego od czasu do czasu radia. Po mojej
lewej stronie stało krzesło, dlatego nacisnęłam na nie, by wydało
z siebie odgłos siadania. Klaus skinął głową i pokazał mi, że
mam tu zostać. Ruszył bezszelestnie do pierwszego pomieszczenia po
prawej, nie mogłam jednak tak stać i czekać, więc poszłam za
nim. Kiedy przekroczyłam próg, właśnie kładł ciało kobiety na
podłogę, a obok leżał chłopak z już przetrąconym karkiem. A
niech mnie.
Usłyszałam
stłumione strzały i od razu wycelowałam w źródło hałasu.
Dochodził zza drzwi kolejnego pomieszczenia. Kiwnęłam na
Pierwotnego, by szedł zabijać dalej, to było też moje zlecenie.
Powoli podeszłam pod drzwi i poczułam dłoń na ramieniu.
Zacisnęłam zęby, rzucając Klausowi wściekłe spojrzenie.
-
Idź- syknęłam.- Dam radę.
Gdzieś
ze środka budynku wydobył się śmiech. Wyrwałam się i
zabezpieczyłam broń, by wyciągnąć nóż. W końcu blondyn
zrozumiał, że nie wygra, dlatego wycofał się i wszedł w
równoległe drzwi.
Odetchnęłam
głęboko i spojrzałam na szparę między drzwiami, a podłogą.
Mogłabym sprawdzić, czy jest tam ciemno, to by ułatwiło całą
sprawę. Wyłączyłam światło przełącznikiem. Werdykt był
jednogłośny- ciemno, zero jasnej łuny. Przekręciłam cicho
klamkę, drżącą ręką i pchnęłam drzwi. Istotnie w
pomieszczeniu było ciemno, a tyłem do mnie na kanapie siedziało
dwóch mężczyzn, grających w jakąś grę na plazmowym
telewizorze.
-
Masz przesrane, stary- mruknął jeden, pochylając się bardziej do
przodu. Idealnie. Dwoma krokami zbliżyłam się do lunołaka,
opartego o kanapę, zasłoniłam mu buzię i skręciłam kark.
Poczułam jak jego szyja staje się wiotka w moich rękach, ale nie
mogłam ani na chwilę się zawahać.
-
Co? Już się poddałeś?- spytał tamten, nie odwracając wzroku od
ekranu.
Wręcz
przeciwnie, dopiero się rozkręcam.
Chwyciłam
go za ramię, zakryłam usta i wsadziłam nóż prosto w serce... dwa
razy, dla pewności, że gnojek zdechł.
Na
telewizor prysnęła krew. Poczułam jak wypełnia mnie adrenalina,
przez chwilę nawet miałam się lepiej. Widząc krew, nabrałam siły
do dalszego działania. Ustawiłam autopilota, by gra dalej działała
i robiła potrzebny nam hałas. Wycofałam się tymi samymi drzwiami
i powoli ruszyłam korytarzem do przodu. Coraz wyraźniej słyszałam
rozmowy. Nagle drzwi naprzeciwko mnie otworzyły się i wyszła z
nich jakaś kobieta, jednak zanim zdążyła zrobić coś innego
oprócz otworzenia szerzej oczu poderżnęłam jej gardło,
zakrywając przy tym jej usta. Nie przewidziałam jednak rozbryzgu
krwi w moją stronę. Całą moją twarz i dekolt pokryła czerwona
ciecz, jednak to nie był mój problem. Problemem była waga
dziewczyny, zaraz miała bezwładnie paść na podłogę, robiąc w
cholerę hałasu. Jednak nagle obok pojawił się Klaus, pomagając
mi. Odetchnęłam z ulgą, wycierając twarz rękawem.
-
Dzięki- sapnęłam.- Unieszkodliwiłam dwóch w tym pokoju
naprzeciwko, teraz czas na tę dużą grupkę. Chodźmy.
Klaus
poszedł przodem, przy ścianie i już byliśmy blisko, kiedy nagle
usłyszałam krzyk, przeszywający powietrze. Stanęłam i spojrzałam
na drzwi na końcu holu, tam jest Damon. Usłyszałam kolejny krzyk,
a zaraz za nim salwę śmiechu.
-
Ciekawe, czy się doczeka Gilbertówny, zanim Tom go zabije...
Zacisnęłam
mocniej dłoń na nożu. Klaus popatrzył na mnie i pokręcił głową.
-
Spokojnie, zanim go zabije, to jeszcze go zabierze do sypialni, co
jest chyba gorsze od śmierci- zaśmiał się kolejny.
Popatrzyliśmy
po sobie. Dałam Pierwotnemu granat, wypełniony tojadem i
odbezpieczyłam broń. Ok, zróbmy to.
Klaus
odciągnął zawleczkę i wrzucił granat do pokoju. Wszystko stało
się tak szybko...
Nastąpił
wybuch, a zaraz po nim rozległy się krzyki. Klaus wpadł do pokoju,
ja zaraz zanim, zdążył oderwać pierwszemu mężczyźnie z brzegu
głowę, po czym przeleciał przez pomieszczenie, uderzając w
ścianę. Wielki czarnoskóry mężczyzna stał z ręką zwróconą w
stronę wampira, to było oczywiste, kim był owy koleżka. Dlatego
uniosłam broń i starając się z całej siły skontrolować odrzut
strzeliłam mu w głowę. Zahuczało mi w uszach, a łokcie odruchowo
się zgięły. Przez chwilę słyszałam tylko pisk, byłam
oszołomiona hukiem, jednak mogłam zobaczyć następstwo mojego
strzału. Z głowy mężczyzny trysnęła krew, a jego pusty wzrok,
to było ostatnie co zobaczyłam, zanim ktoś mnie przygwoździł do
ściany.
-
Nie, Valentino!- zwróciłam oczy w stronę Logana, padającego na
kolana. Był cały poraniony przez granat. Przede mną wyrosła nagle
czyjaś poparzona, nieznajoma twarz. Uderzyłam lunołaka rękojeścią
glocka, a brzuch zaatakowałam kolanem. Dzięki temu zyskałam trochę
przestrzeni i czasu, by dojść do siebie. Lunołak jednak ponownie
mnie zaatakował, a za nim ruszył kolejny. Zasłoniłam ramieniem
jedno ucho, wciąż celując z obu rąk.
Blokuj
łokcie, El...
Strzał
i padł kolejny. Zaraz jednak poczułam jak moja głowa uderza o
podłogę.
-
Na pewno wróci, zobaczysz...- Christine położyła dłoń na
ramieniu Stefana.- Mówiłeś, że już mu się to zdarzało.
-
Tym razem jest inaczej, czuję, że coś jest nie tak- wstał i
podszedł do barku, by nalać sobie alkoholu Damona. Może fakt, że
ktoś pije jego bourbon, sprawi, iż wróci, pomyślał Salvatore.
Upił łyka i spojrzał na blondynkę. Chciałby mieć wybór, by
rozegrać to w inny sposób.
Dziewczyna
również się podniosła.
-
Próbowałeś zadzwonić do Elizabeth?
-
Tak, ale nie odbiera, to samo Damon- Stefan dolał sobie alkoholu do,
już pustej, szklanki.
-
Może są razem i rozmawiają, czy coś...- spuściła wzrok.
Stefan
westchnął głęboko, może i Chrisy miała rację, ale to dziwne
przeczucie, intuicja, nie pozwalały mu się zająć dziewczyną.
Wciąż po podświadomości galopowały mu słowa El, o torturowaniu
brata.
-
Przepraszam, ale dzisiaj nie jestem dobrym kompanem...
-
Właśnie widzę. Ciągle tylko Damon i Damon, na zmianę z twoją
przyjaciółką- warknęła zniecierpliwiona.
Wampir
uniósł brwi ze zdziwieniem, nigdy wcześniej Christine nie była
taka bezpośrednia i zawsze była wyrozumiała...
-
Wszystko okay?- spytał podejrzliwie, odkładając trunek. Dziewczyna
od razu się speszyła.
-
Przepraszam, po prostu... Mam zły humor. Wiem, że się martwisz, to
całkowicie zrozumiałe.
Przytuliła
blondyna.
-
Nie powinnam była tego mówić- odsunęła się od wampira na
odległość ramion.- To dobrze mieć takiego brata.
-
Nie wiem, czy to samo mogę powiedzieć o nim, ale bez niego moje
życie byłoby bardzo nudne...
Uśmiechnęła
się lekko i podała mu szklankę, którą wcześniej odłożył.
-
Może to cię uspokoi?
-
Dzięki- mruknął i w momencie, w którym przełknął pierwszą
porcję burbonu, jego gardło zajęło się ogniem. Natychmiast
wypluł trunek, który zawierał dobrze znane mu zioło.
Blondynka
z wyrachowaniem przejęła naczynie i odłożyła je na bok. W końcu
mogła zagrać w otwarte karty.
-
Chrisy...- zaczął Stefan, padając na kolana, krztusząc się
naprzemiennie krwią i alkoholem.
-
To nic osobistego, serio- wyciągnęła z kieszeni zabezpieczoną
strzykawkę. Zdjęła osłonę i pozwoliła ulecieć kilku kroplom.-
Masz się po prostu nie mieszać.
Wbiła
igłę w szyję wampira, zostawiając go na ziemi. Wyjęła telefon i
wysłała smsa, że młodszy Salvatore nie stanowi już zagrożenia.
Obudziła
mnie woda wylana na moją twarz, za nią padł cios w szczękę.
-
Wstawaj, suko.
-
Jakie cudowne powitanie- mruknęłam, rozglądając się powoli
dookoła. Jeden, dwa, cztery, sześć lunołaków, cholera, jeszcze
tyle ich zostało? Próbowałam się wyswobodzić, ale moje
nadgarstki były mocno skute kajdanami, to samo tyczyło się kostek.
Beton był zimny i twardy, a ludzie przede mną mieli złe zamiary,
wspaniale.
Kątem
oka dostrzegłam ruch i zamarłam. Damon. Siedział na krześle
przodem do mnie, ale jego głowa luźno zwisała, jakby bez życia.
Wampir był cały zakrwawiony, poparzony, sponiewierany do granic
możliwości, a dookoła było pełno wampirzej krwi, narzędzi
tortur i pourywanych sznurów.
-
Damon...- zaczęłam, ale zaraz dostałam cios w brzuch. Starałam
się jednocześnie łapać oddech i nie oddychać, czy to było w
ogóle możliwe?
-
Nie „Damon”, tylko zamknij się!- usłyszałam znajomy głos.
Podniosłam powoli wzrok na Logana, nie wyglądał najlepiej.
Powiedziałabym nawet, że wyglądał jak przeżute, połknięte i
zwrócone przez krowę źdźbło trawy. Patrzył na mnie
nienawistnie, z założonymi rękami.
-
Miałaś nie powiadamiać Klausa! Miałaś przyjść sama! Ty głupia
dziwko!
Logan
chwycił mnie za szyję i spojrzał w oczy.
-
Miał cię ożywić, idiotko- prawie mi to wypluł w twarz.- Po tym,
jak zabilibyśmy cię dla ofiary. A teraz co?- zaczęłam się dusić,
próbowałam się wyrywać, ale był zbyt silny. Nie trafiało do
mnie co mówił. Jak to wskrzesić?- Wszystko spierdoliłaś
śpiewająco, Elizabeth. Brawo. Zaraz wszyscy wrócimy do swojej
psiej postaci i cię rozerwiemy na strzępy, za spieprzenie nam
planu!
Wziął
głęboki oddech i puścił moją szyję. Zaczęłam łapczywie
oddychać, krztusząc się. Nie wiedziałam, czy wierzyć Loganowi, a
może chciał mnie zwrócić przeciwko Klausowi? Właśnie, gdzie On
jest?
-
Pamiętasz jaka była umowa? Ty wzywasz Klausa, ja zabijam Damona-
uśmiechnął się chytrze. Wstrzymałam oddech, kiedy zawołał
Toma. Szatyn wystąpił przed szereg z szerokim, zakrwawionym
uśmiechem.
-
Zabijamy?
-
Tak jest- usłyszałam. Wyplułam na bok krew, która mi się
nagromadziła w ustach.
-
Po co w ogóle ten teatrzyk z Damonem?!- może chciałam tym pytaniem
kupić trochę czasu, dopóki czegoś nie wymyślę?
-
Mam skłonności do dramatyzowania, poza tym, popatrz! Jesteś tu,
szybciej niż myślałem, a wszystko za sprawą odpowiedniej
motywacji... Podobno Salvatore nie chciał cię więcej widzieć...
Przewróciłam
oczami. W gazecie porannej o tym pisali, czy jak?
-
… Przez chwilę nawet zwątpiłem, czy się pojawisz- kontynuował.-
Ale jak widać niepotrzebnie.
Usłyszałam
dźwięk ciała uderzającego o podłogę, zwróciłam się z lękiem
w jego stronę i wstrzymałam oddech. Damon leżał bez ruchu na
podłodze, niczym szmaciana lalka.
Wszystko
się we mnie spięło i przyłożyłam Loganowi z główki.
Rzucałam
się, starałam wyrywać, cokolwiek, ale kolejny cios z pięści w
brzuch mnie uspokoił. Zaczęłam ponownie spazmatycznie łapać
powietrze, było mi trudniej ogarnąć, co się dzieje dookoła.
Skuliłam się, czekając na kolejny cios. Usłyszałam jęk i
spojrzałam w kierunku źródła dźwięku. Damon odzyskał
przytomność i popatrzył na mnie.
-
Eli...- nie miał nawet siły dłużej utrzymać otwartych oczu.
Znowu cios, tym razem w policzek. Zacisnęłam dłonie w pięści,
starając się nie pokazać jak bardzo cierpię. Pomijając już
fakt, że siły mnie opuszczały, bo nie miałam przy sobie wywaru,
który został w aucie.
Mój
sen się sprawdzał, usłyszałam chrupot kości i poczułam
niewyobrażalny ból, rozchodzący się promieniście, aż
paraliżujący mi język.
-
Dajcie mi już zdechnąć- warknęłam, czując jak wbrew mojej woli,
oczy napełniają się łzami.
-
Nie- warknął Logan, zniżając się do mojego poziomu.- Zrobię ci
to, co ty mi. Zegnę kolana w drugą stronę, połamię szczękę,
połamię nos, a potem ewentualnie dam ci umrzeć.
-
Aleś ty wyrozumiały...- sarknęłam, patrząc na Damona, który
leżał w tym samym miejscu.
-
Prawda? Jednak zanim to nastąpi, pozbędziemy się zbędnego
balastu- popatrzył na Salvatore'a i wstał.
-
Nie, proszę, zostawcie Go!- zaczęłam błagalnie. Nie miałam już
siły udawać, że Damon nic dla mnie nie znaczy, aczkolwiek sam
fakt, że przyszłam, mówił sam za siebie.- Zabijcie mnie, mnie!
Ale nie jego!
-
Tom, wiesz co robić- rozkazał, spojrzenie moje i Toma się
spotkało.
-
Poderżnę ci gardło, wyrwę kręgosłup, a gałki oczne wepchnę w
mózg, jeżeli go tylko dotkniesz!- krzyknęłam. Byłam zdesperowana
i nie miałam siły.
Tom
spojrzał na mnie z politowaniem i ułożył na wznak bezwładne
ciało, by wbić Damonowi w serce drewniany kołek.
-
Szkoda takiego przystojniaka, żałuję, że nie mieliśmy okazji się
poznać w innych okolicznościach.
-
Jest hetero- warknęłam.
-
Jest też wampirem- uśmiechnął się, odsłaniając zęby- one się
lubią zabawić z każdym- zamachnął się. Damon spojrzał na mnie
z zamiarem powiedzenia czegoś.
-
Nie! Błagam! Damon, przepraszam!
Zamiast
ręki opadła głowa Toma, a zaraz za nią jego ciało. Głowa
potoczyła się w moją stronę, patrząc na mnie swoimi pustymi,
zszokowanymi oczami. Podniosłam wzrok i oto stał przede mną Klaus,
uśmiechający się lekko.
-
Kto następny?
Klaus
z wprawą wyrwał serce kolejnemu lunołakowi, jednocześnie
ogłuszając Logana. Chciałam się odwdzięczyć tym wynaturzeniom,
ale cały czas tkwiłam w kajdanach. Przez unieruchomienie byłam
łatwym celem, co chciał wykorzystać nieznany mi mężczyzna.
Pociągnęłam za łańcuchy, które były za krótkie, żebym
wstała, niech to szlag. Docisnęłam plecy do ściany, aby mieć jak
największe pole manewru rękami i przygotowałam się do powitalnego
kopniaka.
Blondyn
z twarzą obdartą do połowy ze skóry, schylił się, by mnie
uderzyć, ale dostał z buta w brzuch. Był jednak większy ode mnie
i odporniejszy na ból, niż myślałam. Złapał mnie za obie nogi i
uniósł je, robiąc zamach na moje kolana. Jego pięść miała już
spaść na moją rzepkę, ale zdołałam wyrwać jedną kończynę i
kopnąć go w szczękę. Lunołak warknął na mnie, wymierzając mi
cios w żebra, po czym usiadł na mnie, unieruchamiając do reszty.
-
Szkoda, że nie mam więcej czasu dla ciebie, skarbie- syknął mi do
ucha. Dreszcze mnie aż przeszły z obrzydzenia. Nagle facet stracił
głowę... dosłownie. Krew trysnęła na mnie, a zaraz po niej
osunęła się po mnie reszta ciała delikwenta. Kiedy zobaczyłam
fragment kręgosłupa i luźno zwisającą tętnicę, miałam
wrażenie, że zaraz zwrócę batonika z dzieciństwa. Zdołałam
tylko wydobyć z siebie jęk pełen obrzydzenia. Zrzuciłam biodrami
z siebie zwłoki, po czym zaczęłam wycierać twarz w ramię, Jezu,
czy to jest ludzkie mięso?
Rozejrzałam
się dookoła. To wyglądało jak najnowszy film Tarantino, krew,
flaki, więcej krwi, więcej flaków. A pośród tego wszystkiego
Damon, wbijający kły w zwłoki osób pozbawionych głów lub
kręgosłupów. Jednak moją uwagę odwrócił Klaus, cały skąpany
w krwi i przygniatający Logana do ściany za szyję.
-
Za to, że chciałeś mi odebrać doppelgängera- usłyszałam.
Jednym ruchem wyrwał chłopakowi serce, puszczając jego szyję,
przez co zwłoki opadły bezwładnie na podłogę.
Wraz
z jego śmiercią wiedziałam, że etap lunołaków w życiu moim i
moich bliskich się skończył. Dwie grupy tych stworzeń chciały
mnie zabić, obie poległy, cóż, może to kogoś w końcu czegoś
nauczy.
Klaus
właśnie się odwrócił i powoli ruszył w moją stronę.
-
Gdzie byłeś?- spytałam z małym wyrzutem. Pierwotny ukląkł i
chwycił metal po obu stronach mojego nadgarstka.
-
Czarodziej rzucił na mnie czar, ale kiedy umarł, przestał działać,
oczywiście po pewnym czasie...
Kiwnęłam
głową. Klaus rozrywał moje kajdanki, a ja spojrzałam na Damona,
który akurat odrzucał truchło Logana na bok, podejrzewam, że
doszczętnie wysuszone. Salvatore oparł się o naprzeciwległą
ścianę, ciężko oddychając. Potrzebował porządnego prysznica,
kolacji i przeprosin, długich przeprosin.
Pierwotny
odrzucił ostatnie żelastwo na bok i zaczął mnie dotykać.
-
Gdzie z łapami?- warknęłam wykończona. Najgorzej było z tułowiem
i szczęką, dlatego starałam się oddychać płytko i przez nos.
-
Chcę sprawdzić twoje obrażenia...
-
Ja się tym zajmę, ty przyprowadź auto- mruknął Damon. Wygrzebał
z kieszeni Logana swój telefon i przykuśtykał w moją stronę.- Bo
przyjechaliście nim, prawda?
Chciałam,
żeby był bezpieczny, bardziej niż czegokolwiek innego. Jedźmy już
do domu...
Widziałam
jednak, że Klaus otwiera usta, by zacząć się przekomarzać,
dlatego złapałam go za rękę, zmuszając tym samym, by na mnie
spojrzał.
-
Wszyscy chcemy się już stąd wynosić, im szybciej tym lepiej- po
chwili wahania dodałam: W samochodzie jest butelka z wywarem z ziół,
przynieś mi ją- wampir jednak ani drgnął.- Proszę- dodałam
niechętnie.
Blondyn
spojrzał na moją dłoń, na bruneta, po czym z wielkim bólem
kiwnął głową, znikając na schodach.
Odetchnęłam
trochę głębiej, zaraz tego żałując. Szlag by trafił cały ten
syf.
Damon
zbliżył się do mnie, zniżając się do mojego poziomu.
-
Przepraszam...- zaczęłam, ale Damon pokręcił głową.
-
Nie teraz, w domu. Jak się czujesz, co cię boli? To nie wygląda
dobrze- dotknął delikatnie mojej szczęki. Auć, kurde. Syknęłam,
odsuwając się od źródła nacisku.
-
I dobrze się nie czuje. Mniejsza o mnie, potrafisz wstać?
-
Tak, trochę się pożywiłem...
-
To dobrze- uderzyłam go w twarz otwartą dłonią. Damon chwycił
się za policzek, patrząc na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
-
Za co to było?!
-
Nigdy więcej nie każ mi zostawiać cię na pewną śmierć-
warknęłam i oparłam się czołem o jego czoło. Czy teraz był
odpowiedni moment, żeby mu powiedzieć o strachu, jakiego
doświadczyłam dzisiaj? Nie, potem na spokojnie mu to powiem. Ważne,
że teraz był przy mnie, bezpieczny. Pogłaskałam go po włosach,
nie mogąc nasycić się jego bliskością. Poczułam jak nieznacznie
się przysuwa, tak, że stykaliśmy się już nosami. Mój oddech
stał się cięższy, jego zresztą też, czułam go na swoich
ustach. I trwaliśmy tak, nie robiąc ostatniego kroku w swoją
stronę. Cała drżałam będąc tak blisko niego, a jednocześnie
tak daleko. Ostatnimi tchnieniami wolnej woli, nie dotknęłam jego
warg, kiedy położył dłoń na mojej talii, lekko mnie do siebie
przytulając. Rozchyliłam lekko powieki, podczas kiedy jego były
zaciśnięte, tocząc chyba wewnętrzną walkę. Jego ręka to mnie
dociskała do siebie, to odpuszczała. Odetchnęłam głębiej, nie
wiedząc co się ze mną dzieje, zaczęło mi się kręcić w głowie.
Usłyszeliśmy
kroki na schodach i odsunęliśmy się od siebie. Oparłam się o
zimną ścianę, która teraz dostarczała mi powierzchnię kojącą.
Odetchnęłam z ulgą, byłam już jedną nogą pod prysznicem.
Łypnęłam jednym okiem na schody, ale to nie był Klaus... Co?!
Christine?
Blondynka
rozejrzała się po pomieszczeniu z przerażeniem. Co Ona tu robiła
do cholery?! Wypowiedziałam jej imię (a może mi się wydawało, że
to zrobiłam), by spojrzała na mnie, lecz nie tego się spodziewałam
zobaczyć w jej oczach. Łzy, złość, frustracja... Dlaczego?
Jak
w zwolnionym tempie, zorientowałam się, że blondynka dzierży
broń, wymierzoną w moją stronę. I w tej jednej sekundzie kiedy
nasze oczy się spotkały usłyszałam huk wystrzałów.
Klaus
otworzył plecak Gilbertówny i wyjął z niego bidon. Otworzył go i
powąchał zawartość. Od razu się odsunął, z bardziej wyczulonym
węchem, wiedział, że będzie czuł ten zapach jeszcze przez
godzinę. Pomyślał, że dobrze by było dowiedzieć się czym
faszeruje się jego doppelganger. Zaczął szukać w samochodzie
jakiejś innej butelki, żeby przelać odrobinę, gdy usłyszał
strzał, a zaraz po nim drugi. Wyprostował się i błyskawicznie
rzucił z powrotem do domu. Na korytarzu wpadł na dziewczynę,
oszołomioną i zalaną łzami. Obezwładnił ją, zdziwiony jej
obecnością.
-
Kim jesteś i co tutaj robisz?
-
Zabij mnie, nic ci nie powiem- rozhisteryzowana i wściekła,
szarpała się z Pierwotnym schodząc po schodach.
-
Nie trzeba dwa razy powtarzać- warknął i zaciągnął blondynkę
do piwnicy.
Na
dole zastał Elizabeth klęczącą nad Damonem, trzymającą się za
lewy bok.
-
Co się stało?
El
tylko sapnęła w odpowiedzi, starając się wyciągnąć kulę
spomiędzy żeber Damona. Brunet jęknął przeciągle, kręcąc się
niespokojnie.
-
El? Wszystko w porządku?- dotknął jej policzka, prosząc tym samym
by na niego spojrzała.
-
Ty mnie o to pytasz?- spytała z niedowierzaniem, wyciągając
kawałki materiału z rany.
Klaus
miał za nic zdrowie i życie dwóch na trzy pozostałych w
pomieszczeniu osób, dlatego po szybkości złamał nogę Chrisy i
rzucił ją na ziemię, ignorując jej krzyk.
-
Klaus!- wrzasnęła El w reakcji na jego postępowanie, ten jednak
puścił to mimo uszu i kazał zabrać rękę z rany. - To tylko
draśnięcie, wyciągnij nabój z niego, wtedy pozwolę się
opatrzyć.
Mikaelson
chciał zignorować jej słowa, ale był zbyt rozdrażniony, żeby
jeszcze z nią się szarpać i sprzeczać. Bez litości i
jakiejkolwiek empatii, wsadził palce pomiędzy kości Salvatore'a i
wyciągnął kulę, odrzucając ją na bok.
-
Zadowolona? A teraz zajmę się tobą. Jak mocno oberwałaś?-
odsunął jej rękę, która już była cała we krwi.
-
Kula tylko drasnęła- powtórzyła z uporem, nie odwracając wzroku
od Damona.- Już lepiej?
-
Powiedzmy... Daj mu to zobaczyć, ja zaraz nabiorę trochę siły.
El
już chciała zaoponować, ale Damon jej przerwał.
-
Jezu, zamknij się i chociaż raz zrób to, o co cię proszę.
Szatynka
nadąsała się, ale posłusznie pozwoliła Pierwotnemu obejrzeć
ranę. Klaus pokręcił trochę nosem, coś pod nim mruknął i bez
ostrzeżenia rozerwał jej koszulkę w miejscu strzału.
-
Ej! To było konieczne?
-
Nie, ale zabawne.
Odwrócił
głowę i spojrzał wrogo na blondynkę skomlącą z bólu w rogu
pomieszczenia.
-
A ty masz być cicho, zaraz przyjdzie twoja kolej. Jak masz na imię?
-
Kelly- warknęła. El prychnęła.
-
Nie prawda, nazywa się Christine...- przez chwilę się zawahała. A
co jeśli to też było kłamstwem?
-
Nazywam się Kelly- wysyczała, trzymając się za nogę.
Elizabeth
chciała się podnieść na łokciach i powiedzieć dziewczynie co o
niej myśli, ale ból w boku uniemożliwił jej ten manewr.
-
Leż- upomniał ją Klaus i wsadził palec w jej ranę, by sprawdzić,
czy fragmenty kuli nie zostały w środku. El krzyknęła
nieprzygotowana na ból.
-
Klaus!- warknął Damon, podnosząc się.- Jak nie umiesz tego zrobić
delikatnie, to ja się tym zajmę.
Przysunął
się bliżej dziewczyny i ramieniem, próbował odseparować ją od
Pierwotnego. Ten tylko warknął i nawet nie drgnął.
-
Powiedziałem, że się tym zajmę- powtórzył Damon, szczerząc
kły.
-
Och, na litość boską, skończcie!- krzyknęła Elizabeth, wciąż
leżąc, patrząc się w sufit i zaciskając dłonie w pięści.- Ta
rana postrzałowa boli jak cholera, więc byłabym bardzo wdzięczna,
gdyby jeden z was po prostu zatamował krwawienie. Resztę zrobię
sama w domu, bez łaski- warknęła, ocierając jedną ręką kroplę
łzy ze skroni.
Klaus
przewrócił oczami i błyskawicznie wsadził palce w ranę
dziewczyny na tyle głęboko, żeby ból był zbyt duży dla
człowieka, by go znieść. El tylko zdążyła jęknąć i zemdlała.
Salvatore
warknął na Mikaelsona i wziął Elizabeth na ręce.
-
Dla zasady wybierasz bardziej drastyczne środki, prawda?
-
I kto to mówi?- uśmiechnął się wymownie blondyn. Odwrócił się
na pięcie i podszedł do blondynki.- Ty idziesz ze mną.
I
nie zważając na protesty, krzyki i groźby przerzucił ją sobie
przez ramię, udając się za Damonem.
-
Nic nie wiem, a nawet jeśli coś wiem, to wam nie powiem!
-
To się jeszcze okaże- zapewnił ją Damon, obracając się przez
ramię.-Poza tym, muszę przyznać, niezła z ciebie aktoreczka,
wszyscy się daliśmy nabrać... Szczególnie Stefan. Ciekawe jak
masz zamiar mu się wytłumaczyć.
Bruneta,
z jednej strony, śmieszyła naiwność brata, a z drugiej było mu
go najzwyczajniej szkoda.
-
Cóż, ostatni raz jak go widziałam, to leżał nieruchomo na
dywanie- zawołała prześmiewczo.
Damon
aż przystanął na chwilę w drodze do auta, do którego prowadził
aktualnie Klaus.
-
Coś ty powiedziała?- spytał powoli, obserwując uśmiechniętą
blondynkę.
-
To co słyszałeś, wyrwałam mu...
-
Nie słuchaj jej, chce cię sprowokować- przerwał jej Niklaus i
wrzucił do bagażnika niczym zbędny towar. Kelly pisnęła z bólu,
kiedy wampir przytrzasnął jej, już złamaną, nogę drzwiami.
-
Och, wybacz, nie zauważyłem jej.
Nienawistnie
spojrzała na Pierwotnego przez łzy i skuliła się na końcu
przestrzeni, powoli odpływając z bólu
W
tym samym czasie Damon położył na tylnym siedzeniu Elizabeth,
zabezpieczył ją pasami i wyciągnął telefon. Miał nieodebrane
połączenia od Stefana oraz Ricka, jednak te najpóźniejsze od
brata były sprzed dwóch godzin. Wykręcił cały podenerwowany
numer i czekał na odbiór.
-
Możesz jechać i dzwonić- zauważył zniecierpliwiony Pierwotny,
patrząc jak Damon oparty o dach jedną ręką, stoi i czeka by
usłyszeć głos brata. Nic takiego się jednak nie stało.
Rozjuszony
Salvatore wsiadł za kierownicę i dopiero teraz spostrzegł się, że
auto należało do Alarica.
-
To samochód Ricka- rzucił w przestrzeń, teoretycznie zaadresowaną
do Klausa.
-
Elizabeth nim przyjechała, nie zadawałem pytań.
Damon
tylko mocniej zacisnął palce na kierownicy. Zdał sobie właśnie
sprawę, że jest w jednym aucie z zabójcą swojego dziecka, a na
domiar złego tak owy właśnie go wyrwał ze szponów śmierci.
Cudnie, pomyślał zgryźliwie.
Jedyne
co powstrzymywało go przed spowodowaniem śmiertelnego wypadku, to
mała osóbka, leżąca metr za nim. Odetchnął głęboko, żeby nie
zrobić nic głupiego i ponownie zadzwonił do brata. Z każdym
kolejnym sygnałem jego serce biło coraz szybciej i szybciej, aż w
końcu, sekundę zanim miała się odezwać automatyczna sekretarka,
sygnał się urwał.
-
Stefan?
-
Damon? Na litość boską, gdzie ty jesteś? Co się z Tobą dzieje?
Starszy
Salvatore wypuścił z płuc całe powietrze. Kelly kłamała.
-
Och, braciszku, nie masz pojęcia jak się cieszę słysząc twój
głos...
-
Skoro tak mówisz, to pewnie przed chwilą prawie umarłeś, gdzie
jesteś?
Uwaga
Stefana była tak trafna, że Damon zdobył się na śmiech.
-
Trafiłeś w sedno... A co do reszty, to zaraz będę w domu i
wszystko ci opowiem. Tylko nie będę sam- spojrzał z obelgą kątem
oka na Pierwotnego, który całkowicie ignorował wampira i patrzył
przez okno.
-
Jest z Tobą Elizabeth?
-
Jest, i twoja mała blondyneczka też...
-
Christine?! Wstrzyknęła mi werbenę, dosłownie przed chwilą się
obudziłem... Chwila, jak to, jest z Tobą, nic już nie rozumiem...
-
Wszystko ci opowiem jak przyjadę, przygotuj też apteczkę, El ma
ranę postrzałową.
Stefan
tylko westchnął głośno do komórki.
-
Puścić was gdzieś samych! Czekam.
Damon
nie czekał i od razu zadzwonił do Alarica.
Na
odebranie przez niego telefonu nie musiał czekać długo.
-
Damon?!
-
Hej, Rick, właśnie jadę twoim samochodem do Mystic Falls, ale
ciebie w nim nie ma.
W
samym wydychanym powietrzu mógł usłyszeć irytację nauczyciela.
-
Tak, El mnie uśpiła, zamknęła pokój od środka i ukradła mój
samochód, mam ochotę ją ukatrupić.
Damon
uśmiechnął się pod nosem i spojrzał za siebie na pogrążoną
już we śnie dziewczynę.
-
Cóż, jestem z niej dumny w pewnym sensie.
-
Oczywiście, ponieważ to znaczy, że jest w stanie zrobić dla
ciebie wszystko- westchnął Saltzman.
Damon
zmarszczył brwi. Potrafiła zrobić wszystko i jeszcze więcej...
-
No właśnie, co z tobą? Co z nią? Czemu jej nie słyszę?
-
Cóż, pewna rozhisteryzowana, powiedziałbym, neuroleptyczka
strzeliła do nas i o ile pierwszą kulę wziąłem na siebie, już
druga ją drasnęła, ale spokojnie, wyliże się.
-
To dobrze, a co z Tobą? Widziałem film z całkiem przyzwoitymi
torturami.
-
Fuj, nie musisz mi opowiadać o swoich fetyszach- udał obrzydzenie
Damon. Odpowiedział mu krótki śmiech.
-
Czyli z Tobą już wszystko w porządku. Złapię jakiś autobus i
przyjadę do was najszybciej jak się da. Wszystko mi opowiesz jak
przyjadę.
-
Jasne, Rick, trzymaj się- już wampir chciał się rozłączyć, ale
powstrzymał go głos przyjaciela.
-
Hej, Damon?
-
Co?
-
Czy Elizabeth przyszła po ciebie sama?
Klaus
cicho prychnął pod nosem, zwracając na siebie uwagę Salvatore'a.
-
Nie, ten Pierwotny parszywiec też tu jest... Mniejsza, pogadamy jak
przyjedziesz.
Rozłączył
się i skoncentrował na tym, żeby jak najszybciej dojechać do
domu.
-
Ten Pierwotny parszywiec przed chwilą uratował ci dupę- syknął
Mikaelson, nie odwracając wzroku od widoku za oknem.- Więc
radziłbym liczyć się ze słowami, bo wszystko jeszcze może ulec
zmianie.
-
Na przykład to, że masz doppelgängera- jęknęła z tylnej kanapy
Elizabeth. Trzymała się kurczowo za bolący bok i starała nie
zwymiotować, ponieważ jej głowa podskakiwała za każdym razem
kiedy Damon najechał na nierówność w drodze.- Błagam, Damon,
jeździj po mniej wyboistej drodze, bo zaraz zabrudzę Rickowi
tapicerkę...
-
Lepiej nie, przed chwilą z nim rozmawiałem. Jest zły.
-
Przejdzie mu- stęknęła, siadając ociężale.- Są rzeczy ważne i
ważniejsze. Kiedy będziemy w domu?
-
Za około dziesięć minut... Bardzo cię boli?
Eli
uniosła obie brwi i sprawdziła czy krew wciąż leci mocno z rany.
-
Następny zestaw pytań poproszę.
Kiedy
Jenna zobaczyła stojącą przed progiem Bonnie Bennett, uśmiechnęła
się szeroko i zaprosiła ją gestem dłoni do środka.
-
Hej, Bonnie, wchodź, Jeremy jest na górze, a El wyjechała z
Rickiem, nie jestem pewna do kogo przyszłaś- uśmiechnęła się do
kubełka lodów, z łyżką w buzi.
Bonnie
tylko wzruszyła ramionami i ruszyła na górę, nie mogąc się
doczekać, żeby w końcu z kimś porozmawiać, z kimś, kto również
był w to wszystko zamieszany. Zapukała cicho do drzwi.
-
Proszę.
Jer
leżał na łóżku z książką w rękach, a w tle grała Delta
Spirit. Chłopak uśmiechnął się na widok mulatki i przesunął na
tyle, żeby mogła usiąść obok.
-
Hej, Bonnie.
-
Cześć, Jer- przytuliła się do niego mocno, pragnąc zapomnieć o
całym świecie. Kiedy poczuła jak powoli oplatają ją jego
ramiona, faktycznie uwierzyła, że wszystko może się zmienić na
lepsze. Uniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
-
Co cię do mnie sprowadza?- spytał, na co Bennett uśmiechnęła się
delikatnie i wstała, ciągnąc brata El za rękę.
-
Ubieraj się i chodź ze mną, muszę ci to pokazać.
-
Co chcesz mi pokazać?- spytał, zaintrygowany. Zarzucił na siebie
bluzę i wciągnął na stopy znoszone trampki.
-
Chodź- kiwnęła na niego palcem i zbiegła po schodach. Poczuła
przez chwilę, że nie powinna mu o niczym mówić, dla jego dobra i
bezpieczeństwa. Nie potrafiła jednak zatrzymać tego dla siebie,
musiała komuś się przyznać co zrobiła, dlaczego i co teraz
potrafi zrobić.
-
Bonnie, czekaj, co jest? Wyglądasz na zmartwioną...- Jer dogonił
ją przy drzwiach wyjściowych. Wyszli na zewnątrz i chłopak
skierował się za Bonnie do lasu, próbując ją jakoś zatrzymać.
-
Nie martwię się, po prostu... Zrobiłam coś, za co moja babcia nie
chce się do mnie odzywać...
-
Bonnie, proszę, przestań mnie trzymać w niepewności. I gdzie my w
ogóle idziemy?
Dziewczyna
jeszcze chwilę się przedzierała przez las, po czym zatrzymała się
i odwróciła przodem do Jeremiego. W gardle pojawiła jej się
wielka gula, może nie tyle co na wypowiedzenie na głos, co zrobiła,
tylko na wspomnienie, czego doświadczyła robiąc to. Ten ból...
-
Bonnie- przywołał ją szatyn.- Przerażasz mnie.
-
Słowem wstępu ci coś opowiem, dobra?
Jer
skinął głową.
-
W roku 1864. zapanowała histeria związana z czarami i ludźmi,
którzy rzekomo i naprawdę je praktykowali. Rada poprosiła o pomoc
łowców czarownic, zrobili typową łapankę, postawili przed sądem
i skazali na śmierć sto czarownic oraz czarowników. Zamknęli ich
w dworku, na obrzeżach Mystic, podpalili i patrzyli jak płomienie
trawią wszystko, co spotkały na drodze.
Bonnie
objęła się ramionami, chociaż noc była wyjątkowo ciepła.
-
Sto lat później został odnowiony, ale mieszkańcy sądzili, że
jest nawiedzony, słychać, jak ktoś krzyczy, błaga o pomoc, więc
po raz kolejny został porzucony. Dziś jest to miejsce zgonu stu
czarownic...
-
Bonnie, dlaczego mi to opowiadasz?- zaniepokojony Jeremy, podszedł
bliżej dziewczyny.
-
Bo kiedy umiera czarownica, ziemia w miejscu zgonu pochłania jej
energię, nie tylko życiową. To tak zwane skupisko mocy, z którego
można ją czerpać, jeżeli wie się jak.
-
Po co... Po co miałabyś ją czerpać?
-
Bo znam zaklęcie jak zabić Klausa, Jer. Mogę to zrobić z pomocą
tej mocy...
Jeremy
przez chwilę nic nie mówił, próbował to wszystko przyswoić.
-
A ty, pochłonęłaś tę moc?
-
Całą- przytaknęła, prostując się. Nie wiedziała jak Jer
zareaguje, dlatego przyjęła pozycję obronną, w razie, gdyby nie
był zadowolony z jej poczynań.
-
A... A jak dużo mocy można uzyskać od stu martwych czarownic?
Bonnie
odetchnęła powoli, zamknęła oczy i uniosła ręce na wysokość
swoich bioder. Jeremy poczuł silniejszy podmuch wiatru, liście
leżące na ziemi, zaczęły wirować, unosić się dookoła niego.
Spokojna noc, zaczęła się zmieniać w budzący grozę mrok.
Księżyc zakryły burzowe chmury, napędzane siłą wiatru. Island
rozejrzał się dookoła, nie potrafiąc uwierzyć w to co widzi,
uśmiechnął się nawet, nie dowierzając. Rozległ się pierwszy
grzmot, błysnęła błyskawica, a ten podskoczył. Spojrzał na
Bonnie, skupioną, z zamkniętymi oczami, szepczącą coś pod nosem.
Nie umiał pojąć ogromu magii, jaką trzymała w sobie ta
filigranowa osóbka.
Znowu
błysnęło, zaraz potem nastąpił grzmot, gałęzie drzew uginały
się pod wpływem nieustającego wiatru. Jeremy miał wrażenie, że
zaraz czarownica rozpęta huragan, dlatego dotknął lekko jej
ramienia.
-
Bonnie?
Dziewczyna
otworzyła oczy i wszystko zaczęło ustawać, wiatr przestał wiać,
chmury się gdzieś rozpierzchły na boki, odsłaniając księżyc, a
po burzy nie było śladu.
Jeremy
uśmiechnął się szeroko, prawie się śmiejąc. Bonnie
odwzajemniła ten gest, czując, że zaakceptował stan rzeczy takim
jaki jest, może nawet mu to imponowało.
-
Więc odpowiadając na twoje pytanie... dużo.
Bonnie
chwyciła go za rękę i powoli zaczęli wracać w kierunku domu
Gilbertów.
Damon
położył mnie na kanapie w salonie. Cały czas kurczowo trzymałam
się za bok, jakby miało mi co najmniej dzięki temu chociaż trochę
ulżyć. Czułam się osłabiona, zmęczona i cała poobijana.
Marzyłam o środkach przeciwbólowych, ciepłej kąpieli i wygodnym
łóżku... tak! Mogłabym za to powtórnie zabić.
Damon
pogłaskał mnie po włosach, uśmiechając się, chociaż uśmiech
nie dochodził do jego oczu.
-
Już się tobą zajmuję, zaraz przestanie boleć.
Pokiwałam
resztkami sił głową i skupiłam się na tym, żeby ponownie nie
zemdleć, bo w ciągu ostatniej godziny zrobiłam to chyba trzy razy.
Spojrzałam w dół na ranę. Była brudna, lepiąca się i bolała
jak cholera.
Usłyszałam
gdzieś w zakątkach mojej świadomości głos Klausa i Stefana. Nie
rozumiałam ich rozmowy, brzmiała jakby była w innym języku.
Damon
powoli odciągnął moją dłoń od zranienia i kazał wyprostować
kolana. Zrobiłam to wolno, bo gwałtownymi ruchami mogłam uszkodzić
skrzepy, co nie zmieniało faktu, że całą swoją uwagę teraz
skupiałam na bólu. Musiałam czymś zająć umysł, dlatego
wsłuchałam się w głosy mężczyzn.
-
Cóż, nie macie chyba za wiele do powiedzenia. Doppelgänger jest
ranny, a nasza krew nie może jej uleczyć, dlatego pozostaje stara,
dobra magia.
-
Nic od ciebie nie chcemy- warknął Damon, nie odwracając ode mnie
wzroku. Odwróciłam od niego głowę w stronę Pierwotnego. Miałam
wrażenie, że przez chwilę załapaliśmy kontakt wzrokowy, jednak
zaraz znowu wszystko mi się zamazało przed oczami.
-
Ledwo kontaktuje ze światem rzeczywistym. Jeśli chcecie ją
torturować, proszę was bardzo, ale ja mam z nią związane plany,
jest mi potrzebna, dlatego radzę się grzecznie zachowywać kiedy
przyjedzie tu mój czarownik.
-
Mamy swoją czarownicę- syknęłam resztkami powietrza, jakie mi
pozostały w płucach. Damon nagle polał moją ranę wodą
utlenioną. Nie mogłam się powstrzymać i w pierwszym momencie
krzyknęłam, ale zaraz zacisnęłam zęby, żeby Damon nie
przerywał, chciałam mieć to już za sobą. Bolało jak oddychałam,
jak nie oddychałam też, Boże!
-
Cóż, Elizabeth, nie zapominajmy, że gdyby nie ja, twój kochaś by
dzisiaj zginął z rąk lunołaków...
Wysiliłam
swoje mięśnie oczu, żeby załapać ostrość.
-
Jesteś mi to winien, Klaus...- stęknęłam. Nagle Damon przestał
mnie opatrywać, a w domu zapadła cisza. Cóż, ten temat nie był
jeszcze poruszany, kiedy cała nasza czwórka była w pomieszczeniu.
A perspektywa, że zaraz ponownie mogę zemdleć dodawała mi odwagi.
-
Nie jestem c...
-
Jesteś- weszłam mu w pół słowa, zdenerwowana.- Jesteś i dobrze
o tym wiesz! Gdyby nie ty, wszystko by się potoczyło inaczej!
-
Elizabeth, przestań- szepnął Damon, trwając dalej w bezruchu.
Jednak ja już się zdążyłam nakręcić.
-
Gdyby nie twoja głupia żądza władzy, niektórzy by dalej żyli,
a...
-
Elizabeth, błagam, przestań!- tym razem to Damon mi przerwał.
Popatrzyłam na niego i moje serce rozleciało się po raz kolejny
tego dnia na małe kawałki. Ciężko oddychał, zaciskał dłonie w
pięści, a jego twarz wyrażała jednocześnie złość i rozpacz.
Szeroko otwarte oczy, które we mnie wlepił miały już serdecznie
dosyć.
Odwróciłam
od niego wzrok, przytuliłam głowę do poduszki i zacisnęłam palce
na jej rogu.
-
Przepraszam- szepnęłam tylko. Zamknęłam oczy starając się nie
myśleć o rozmowie, która mnie z pewnością czekała.
Kiedy
zaczęłam już zasypiać, ktoś wszedł do pomieszczenia. Byłam
ciekawa kto to, ale równocześnie tak zmęczona i śpiąca, że
pozwoliłam organizmowi odpuścić konwersację z przybyłym gościem.
-
Jak się obudzi, niech do mnie zadzwoni.
-
Jasne, trzymaj się.
Damon
rozłączył się, upił trochę cieczy i zszedł na dół, Klaus i
Jonas akurat wychodzili. Mała cząstka wampira zapragnęła
podziękować im, lecz z drugiej strony pomyślał, że wszystko
zaczął Klaus i mu przeszło. Blondyn się odwrócił w drzwiach i
popatrzył ostatni raz na Damona.
-
Jutro się tu zjawię- oznajmił i wyszedł. Naburmuszony wampir
pokazał środkowy palec zamkniętym drzwiom. Stefan prychnął i
podał bratu szklankę z krwią, samemu pijąc whisky.
-
Dzięki.
-
Damon...- zaczął młodszy Salvatore, ale starszy go powstrzymał.
-
Daj spokój, skąd mogłeś wiedzieć? Nawet lepiej, oszczędziłeś
kilka litrów krwi i spooro nerwów.
Dopił
krew i udał się do kuchni po coś dla El. Miał nadzieję, że
zastanie cokolwiek ludzkiego do jedzenia. Otworzył lodówkę, ale
niestety zastał tylko światło. Damon posłał Stefanowi
rozczarowane spojrzenie.
-
Nie patrz tak na mnie, ja nie jem ludzkiego jedzenia.
-
Jakbyś się normalnie odżywiał, nie miałbyś z tym problemu. Jedź
do sklepu, kup coś do jedzenia, mamy człowieka na stanie- brunet
zamknął lodówkę i wrócił do salonu. Po drodze nalał sobie
alkoholu, po czym szybko czmychnął na górę do El.
Kiedy
wszedł do pokoju, dziewczyna właśnie siedziała na łóżku i
popijała swój wywar. Zamarła kiedy Damon przekroczył próg, może
i już wiedział o ziołach, ale jeszcze się z nim nie
skonfrontowała w tej sprawie.
Salvatore
jednak nic nie powiedział na bidon, usiadł tylko obok, ciesząc się
obecnością dziewczyny.
-
Jak się czujesz?
-
Dobrze, o wiele lepiej. Nie mam blizn, podejrzewam, że to sprawka
czarów?
Damon
prychnął, sięgając po worek krwi, leżący na szafce nocnej.
-
Owszem, ale nie byłem dla nich ani trochę miły.
El
się uśmiechnęła, całkowicie popierając postawę wampira. Zaraz
jednak spoważniała, bezwiednie patrząc na torebkę krwi.
-
Co z Christine?
-
Klaus ją zabrał do siebie, tam będzie chciał z niej wyciągnąć
tyle, ile się da. Wolałem nie ryzykować, wiesz, ze względu na
Stefana.
-
Jasne... Damon, chciałam zapytać, czy mogłabym... zostać na tą
jedną noc. Gdyby było inne wyjście, to zniknęłabym ci z oczu,
ale niestety nie mam gdzie iść.
Wampir
tylko zmarszczył brwi, jakby się dziwił, że w ogóle poruszyła
ten temat.
-
Nie rozumiem dlaczego miałabyś...
-
Damon... Nie udawaj- poprosiła i odrzuciła kołdrę na bok.- Mi nie
trzeba dwa razy powtarzać...
Spojrzała
na siebie, dotknęła włosów i rozejrzała się dookoła. Była
umyta, we włosach nie miała już żadnych resztek ludzkiego mięsa,
a na sobie miała tylko koszulkę Damona. Tylko.
-
Co... Coś mi umknęło? Jestem wykąpana?
-
Tak, sługus Klausa cię uśpił, żebyś szybciej doszła do siebie,
a ja cię wykąpałem.
Dziewczynie
zrobiło się ciepło na myśl, że Damon widział ją dzisiaj nagą,
dotykał jej, a ona (niestety) nie była tego świadoma. Naciągnęła
koszulkę bardziej na swoje uda.
-
Dziękuję.
-
Cóż, to ja powinienem ci podziękować. Za ratunek... I za to, że
uznałaś, że jestem warty uratowania.
- Nie ma za co- szepnęła, starając się ignorować to napięcie między nimi.
- Nie ma za co- szepnęła, starając się ignorować to napięcie między nimi.
Zbliżył
się do niej i pocałował ją delikatnie w policzek. Elizabeth
zmarszczyła brwi, nie do końca wiedząc jak odebrać tego na pozór
niewinnego buziaka. Poczuła jego wargi na swoim policzku i odruchowo
przymknęła powieki, starając się zatrzymać to uczucie jak
najdłużej w swojej pamięci. Nie wiedziała kiedy znowu trafi się
okazja by poczuć na sobie jego usta.
Damon
powoli się wycofał, ale nie wyprostował. Spojrzał na jej wargi,
jednocześnie oblizując swoje, potem w jej oczy, to było
zdecydowanie za dużo, żeby mogła się jeszcze wycofać.
Widziała,
że Damon się przybliża, prawie czuła jego oddech na swojej skórze
i nie mogła się przemóc, żeby się odsunąć, odmówić mu
pocałunku. Patrzyła tylko w jego oczy coraz ciężej oddychając.
-
Damon...- szepnęła, mając nadzieję, że chociaż on się
opamięta. Nic takiego jednak nie nastąpiło.- Musimy się opanować,
nie możemy...
-
Wiem- odpowiedział, nie przestając się jednak przybliżać.-
Powstrzymaj mnie, więc.
El
tylko z niedowierzaniem wgapiała się to w jego oczy, to w wargi,
próbując sklecić chociaż jedno spójne zdanie.
-
Nie umiem- wyszeptała, prawie w jego usta.
-
Ja też- przytaknął i w końcu ją pocałował. Nie musiał czekać
długo na odwzajemnienie gestu. Gilbert objęła go za szyję, wręcz
rzucając się na niego i oddając pocałunek. Jak w gorączce,
przywarli do siebie, rozkoszując się tym, że zdrowy rozsądek
poszedł wynieść śmieci.
Damon
wysunął lekko język, by nim musnąć jej skórę zaraz przy
ustach, przechodząc tym samym na kość szczęki i szyję.
Elizabeth
jęknęła głośno w przypływie rozkoszy, czując jak usta i język
Salvatore'a wprawnie pieszczą jej skórę. Wplotła palce w jego
włosy, ciągnąc za nie. A gdy usłyszała jego stłumiony warkot,
czy może bardziej jęk. Pociągnęła za nie jeszcze mocniej,
wtapiając paznokcie drugiej ręki w jego ramię.
-
Powstrzymaj mnie- poprosił, przygniatając ciało dziewczyny do
łóżka, swoim własnym.
-
Nie potrafię- stęknęła tylko i objęła jego biodra nogami, tym
samym przysuwając wampira jeszcze bliżej. Miała wrażenie, że ma
on więcej niż dwie ręce, przed chwilą dłonie błądziły po jej
ramionach, a teraz były już na dole, podwijając jej koszulkę,
jedyne nakrycie jakie posiadała. Palcem wskazującym nakreślił
drogę z połowy uda, aż po żebra, wystawiając wszystkie
najintymniejsze części kobiecego ciała na widok. Wbijał w nią
biodra raz za razem, symulując zbliżenie, napawając się jej
bliskością, smakiem. Chwycił jedną dłonią jej oba nadgarstki i
przygwoździł do poduszki ponad głową, do połowy ją
unieruchamiając. El wzięła głębszy wdech, wpatrując się w jego
oczy, jarzące się podnieceniem i może by teraz znalazła w sobie
siłę, żeby go odtrącić, ale brunet przesunął językiem po
swojej dolnej wardze, żeby zaraz ją zagryźć. Zahipnotyzowana
obserwowała jego poczynania, czekając, aż sama będzie mogła
zamknąć zęby na tej wardze.
Kiedy
wpił się w jej usta, jakby to była ostatnia rzecz, która jest w
stanie utrzymać go przy życiu, ugryzła go lekko, prowokując
rozwój wydarzeń. A gdy Elizabeth usłyszała szczęk klamry od
paska, sygnalizujący, że Damon w pośpiechu próbuje zdjąć
spodnie, spięła mięśnie ramion, chcąc poczuć siłę, z jaką
mężczyzna ją unieruchamia.
Nagle
ktoś zapukał do drzwi, sprawiając, że Damon odskoczył od
dziewczyny najszybciej jak umiał, a Ona przykryła się jednym
ruchem kołdrą. I w momencie, w którym Stefan wszedł do
pomieszczenia, Damon tylko zdołał z siebie wykrztusić proste:
-
Kurwa.
Przeczesał
dłonią włosy i podszedł do stolika, na którym stał alkohol.
Nagle uznał, że dobrym pomysłem będzie udawanie, że nic przed
chwilą nie zaszło.
-
Chcesz drinka, Steff?- spytał jak gdyby nigdy nic. Wziął zawartość
szklanki na raz i ponownie nalał trunku. Brat tylko z uniesionymi
brwiami na niego patrzył, kiwając przecząco głową.
-
Nie, przywiozłem jedzenie- zmierzył wnikliwym spojrzeniem
Elizabeth, która cała pobudzona leżała w nienaturalnie, sztywnej
pozie w łóżku, przykryta po samą szyję.- Jeśli jesteś głodna,
to chodź do kuchni, coś ci zrobię...
Zmierzył
tę dwójkę wzrokiem, domyślając się czemu przeszkodził i trochę
go bawiło, jak bardzo byli zakłopotani tą sytuacją.
-
Zaraz zejdę- szepnęła Elizabeth, odgarniając włosy z twarzy i
powoli siadając. Stefan tylko wzruszył ramionami i wyszedł.
Dziewczyna
spojrzała na plecy bruneta, mając nadzieję, że popatrzy na nią
po wyjściu jego brata, jednak nic takiego się nie stało. Damon
złapał za papierosy z zapalniczką i udał się na balkon, nie
odzywając się ani słowem.
El
uniosła brwi, czując się odrobinę wykorzystana. Odetchnęła
jednak tylko głęboko i wstała powoli z łóżka. Podeszła do
komody i przeszukała ją, znajdując męskie spodnie z dresu.
Zdawała sobie sprawę, że nie wyglądała najkorzystniej w za dużej
koszulce, za dużych spodniach i niepoczesanych włosach, ale na
chwilę obecną nie czuła potrzeby podobania się komukolwiek.
Szczególnie, że nawet tak wyglądając potrafiła sprawić, że
Damon tracił zmysły.
Opuściła
pokój posyłając ostatnie spojrzenie plecom wampira.
Ten
gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, spojrzał przez ramię,
wypuszczając powoli dym papierosowy. Skrzywił się lekko i uniósł
krawędź koszulki, żeby przyjrzeć się ranie. Póki co sprawiała
wrażenie, jakby się chciała wyleczyć, ale wiedział, że to tylko
złudzenie. Wziął łyka alkoholu, zastanawiając się co z tym
zrobić. Póki co nie musiał nikomu mówić, rana była pod
koszulką. Nikt się nie dowie, zapewnił się i po raz kolejny
głęboko zaciągnął.
-
Więc, Klaus, co?
El
spojrzała na Stefana znad tostów.
-
Nie patrz tak na mnie, Klaus jako jedyny potrafił sobie dać radę z
tak dużą ilością przeciwników...
-
To mój brat, El, nie sądzisz, że powinienem wiedzieć co się z
nim dzieje? Szczególnie, jeżeli ktoś go porwał i torturował...
-
Zignorowałeś moje przeczucia, to masz za swoje- mruknęła pod
nosem.
Stefan
zmrużył oczy.
-
Powtórz to głośniej...- warknął.
Szatynka
wstała od stołu, nie kończąc jedzenia.
-
Rozumiem, popełniłam błąd, zresztą tylko to ostatnio robię, ale
może lepiej, że cię nie powiadomiłam, chociażby ze względu na
Christine. Ciekawe co by ci zrobiła, jakby się dowiedziała, że ze
mną rozmawiałeś.
-
Nie odwracaj kota ogonem i zjedz to do końca- westchnął zirytowany
Stefan. El zmrużyła oczy.
-
Odkąd się obudziłam, tylko tak ze mną rozmawiasz.
-
Jak znowu?- przewrócił oczami, opierając się o blat kuchenny
plecami.
-
Jakbyś miał do mnie żal. Tylko jeszcze nie jestem pewna o co, o
to, że przeze mnie zwróciłeś się przeciwko bratu, czy boli cię,
przyczynienie się do śmierci małego Salvatore'a?
Stefan
miał ochotę po raz pierwszy od dłuższego czasu uderzyć kobietę.
Po męsku dać sobie nawzajem w ryj, może to by zapewniło spadek
ciśnienia pomiędzy nimi. El odczytała jego postawę prawidłowo i
skrzyżowała ręce na piersi.
-
Jeżeli ma ci ulżyć, to mi przywal, ja ci oddam i w końcu
pozbędziemy się tego niezdrowego napięcia.
-
Nie biję kobiet- mruknął, wbijając wzrok w swoją rozmówczynię.
-
Więc przestań się tak zachowywać! Spieprzyłam sprawę, rozumiem
i to na wielu płaszczyznach, tak, to też rozumiem, staram się
wszystko naprawić... Proszę, nie utrudniaj mi tego jeszcze
bardziej. Wystarczy, że twarz Damona przypomina mi jak bardzo
zjebałam mu ostatnie miesiące życia.
Usłyszała
za sobą odchrząknięcie. Odwróciła się raptownie, dostrzegając
Damona wkraczającego do kuchni z dwoma szklankami alkoholu.
-
Nie skończyłaś kolacji.
-
Uznajmy, że rozmowa skutecznie odciągnęła mnie od jedzenia...
Zostawię je pod przykrywką i potem dokończę.
Damon
kiwnął głową, spojrzał na Stefana i podał mu trunek. Blondyn
przyjął napój z wdzięcznością, następnie wyszedł z kuchni,
zostawiając El z Damonem w niezręcznej ciszy.
-
Tak właśnie myślisz? Że spieprzyłaś mi życie?
-
Jego fragment na pewno... Nie- przerwała stanowczo- nie dzisiaj.
Obecnie mój limit na dzienne wrażenia się wyczerpał.
Chwyciła
butelkę wody i opuściła pomieszczenie, prosząc w myślach by
Damon dał jej spokój. Niestety wampir wiernie podążał za
dziewczyną, sącząc bourbon.
Stanąwszy
przy drzwiach jego sypialni, spojrzała na nie pytająco.
-
Gdzie mam spać? W którym pokoju?
Damon
wyglądał na zdziwionego tym pytaniem.
-
Jak to gdzie? U mnie- prychnął, otwierając drzwi przed El. Ta
jednak postanowiła mu się postawić i nadużyć jego gościnności.
-
Wolałabym jednak spać gdzie indziej.
Spojrzała
na pierwsze lepsze drzwi na korytarzu i błyskawicznie udała się w
ich stronę. Otworzyła je, odkryła, że to jedna z wielu
niezajętych sypialni, więc odwróciła się na pięcie, by
podziwiać swój mały tryumf nad zdziwionym Salvatorem.
-
Dobranoc, Damon.
Zamknęła
drzwi i oparła się o nie, gratulując sobie silnej woli,
jednocześnie klnąc.
„-
Myślałem, że po mnie nie przyjdziesz- szepnął, zdławionym
głosem. Uniosłam głowę.
-
Jak mogłabym nie przyjść...?
-
Myślałem, że cię więcej nie zobaczę- kontynuował nie
odpowiadając mi na pytanie. Zacisnęłam palce na jego koszulce,
czując jak nagle zdradzieckie łzy pojawiają się w moich oczach.
Ledwo przełknęłam ślinę, przez gulę w gardle. Był tak blisko,
że widziałam jak jego oczy mienią się na szaro, błyskając w
ciemnościach.
-
Myślałem, że będziesz patrzyła na moją śmierć- ledwo skończył
mówić, zaniosłam się płaczem, przylegając do niego całą
powierzchnią ciała i chowając twarz w jego piersi. Pod osłoną
nocy, w ciszy, wszystkie chwile grozy i wyobrażenia co mogło się
stać, uderzyły we mnie podwójnie. Mógł nie być obok mnie, mógł
nie żyć. Poczułam jak silne ramiona mnie przyciskają do siebie
jeszcze bardziej, głaszcząc dłonią po włosach.
-
Przepraszam- jęknęłam, ledwo będąc w stanie mówić.- To
wszystko moja wina, gdyby nie ja...
-
Nie obwiniaj się- nakazał i wtulił nos w moje włosy. Mogłabym
przysiąc, że zaciągał się moim zapachem tak samo jak ja jego. A
łzy nie przestawały lecieć.
Objęłam
go wokół żeber, ani na chwilę nie odsuwając się od niego.
Myślał, że go zostawię na pewną śmierć, myślał, że nie
przyjdę!
-
Przepraszam, przepraszam... za wszystko- zaczęłam spazmatycznie
oddychać, drżąc w jego ramionach. Nie wiem co tak na mnie
podziałało, może pora dnia, może wydarzenia minionego dnia, a
może po prostu moja tama pękła w paru miejscach od nadmiaru
kłamstw.- Myślałam, że chcę Go zabić, ale kiedy już miałam
nóż przy brzuchu, to była ostatnia rzecz jaką chciałam zrobić.
Przepraszam Cię, lepiej by było, gdybyś mnie nigdy nie poznał...
Nigdy przenigdy...”
Kiedy
otworzyłam oczy, dookoła wciąż było ciemno, a resztki snu
jeszcze gnieździły się w mojej głowie. Poczułam pozostałości
po łzach na moich policzkach, a kiedy przypomniałam sobie co
mówiłam i że Damona jednak nie ma obok, zaczęłam ponownie cicho
łkać w poduszkę, mając nadzieję, że nikogo nie obudzę.
-
Tak, wiem, że źle zrobiłam- mruknęłam pod nosem, bawiąc się
krawędzią koca.
-
Daj spokój, przecież słyszę, że nie żałujesz i najpewniej
zrobiłabyś to jeszcze raz, gdyby zaszła taka potrzeba...
-
Racja- przytaknęłam.- Gdzie już jesteś? Chciałabym wrócić do
domu.
-
Trudno mi powiedzieć, jestem po prostu w drodze. A co? Towarzystwo
Salvatore'ów ci nie odpowiada?- zaśmiał się. Przewróciłam
oczami.
-
Nie da się ukryć, bywa dosyć intensywne.
Ciężko
wypuściłam powietrze z płuc. Dostrzegłam paczkę papierosów i
sięgnęłam po nią z czystej ciekawości. Nigdy nie próbowałam
palić i nigdy nie rozumiałam idei tej czynności, to faktycznie
uspokajało, czy ludzie to sobie wmawiali?
-
Właśnie... A co ze sprawą?- Odrzuciłam resztę opakowania na bok.
-
Przekazuję je kumplowi. Mamy ważniejsze rzeczy do roboty w Mystic
Falls. Nie żebym był nadgorliwy, ale w dalszym ciągu nie wiemy jak
zabić Pierwotnego.
Westchnęłam
głęboko. Jakim cudem nikt nie potrafił się pogodzić z moją
śmiercią, ale ja potrafiłam?
-
Mhm- mruknęłam, od niechcenia obracając papierosa w palcach.- Daj
mi w każdym razie znać jak będziesz w Mystic Falls.
-
Jasne, do potem, El.
-
Na razie.
Rzuciłam
telefon obok i powróciłam do papierosa. Nie miałam żadnych
komplikacji po uleczeniu przez czarodzieja, nic mnie nie bolało, to
oznaczało chyba, że jestem zdrowa jak ryba.
Wsadziłam
do ust niezapalonego szluga i sięgnęłam po zapalniczkę.
Rozejrzałam się po salonie, ale nikogo w nim nie było, nie
słyszałam też nikogo w kuchni, ani na schodach.
Zbliżyłam
ogień do końca papierosa.
-
I tak umrę za kilka dni- wzruszyłam ramionami i już nawet zaczęłam
wciągać powietrze, by końcówka zaczęła się żarzyć, kiedy
ktoś brutalnie mnie pozbawił obu rzeczy.
W
szoku spojrzałam na swojego dręczyciela, którym okazał się być
Damon. Oczywiście był zły, co mogłam wywnioskować po jego
zaciśniętej szczęce i drgającym prawym nozdrzu- zawsze ten sam
tik, nic się nie zmieniło.
-
Co. Ty. Wyprawiasz?- wycedził, chowając swoje podręczne ampułki
szczęścia do kieszeni jeansów.- Wczoraj konałaś w moich
ramionach, a dzisiaj podbierasz mi papierosy? Co jest z tobą nie
tak?!
Przewróciłam
oczami i wstałam z kanapy.
-
Chciałam tylko spróbować, okay? Zostało mi tylko kilka dni, żeby
chociaż spróbować doświadczyć tego, na co inni mają
osiemdziesiąt lat- warknęłam, kierując się ku schodom. Męczyło
mnie siedzenie na tyłku.
-
I co? Chcesz zaliczyć trójkąt, skoczyć z bungie i naćpać się...?
Gdzie ty znowu idziesz ?
-
Gdzieś- warknęłam. Nie potrzebowałam niańki, ani tym bardziej
chłopaka. Dopiero co skończyłam, czy też bardziej Klaus to
zrobił, mój związek. Moje myśli nagle zaczęły biec w stronę
straty Damiena, dlatego potrząsnęłam mocno głową.
Wampir
pojawił się na stopniu przede mną, zagradzając mi drogę.
-
Miałaś wypoczywać.
-
Odpocznę w grobie, a póki co, masz mnie przepuścić. Wracam do
domu- próbowałam wyminąć Damona, ale ten złapał mnie mocno za
ramiona, uniemożliwiając przejście.- Puść mnie.
-
Nie możesz wrócić do domu, Ricka nie ma w Mystic Falls, Jenna
będzie zadawała pytania.
-
Więc jej powiem, że Rick mnie odstawił wcześniej, bo musiał
załatwić coś ważnego, przepuść mnie.
Myślałam,
że to przekonało Damona, więc naparłam na niego. Niestety, równie
dobrze mogłam uderzyć w ścianę. Patrzył na mnie z góry niby ze
złością, ale mogłam dostrzec w jego oczach ten charakterystyczny
błysk. O nie... Od razu się wycofałam i skrzyżowałam ramiona na
piersi, zbyt dobrze znałam to spojrzenie. Odwróciłam się na
pięcie i wróciłam po telefon do salonu. Naturalnie Damon podążył
za mną.
-
Czy nie możesz się po prostu grzecznie położyć do łóżka?
Prychnęłam
w odpowiedzi.
-
Może jeszcze z tobą?- zakpiłam i wyszukałam numer do Bonnie.-
Rozmawiałeś z Bonnie?
-
Nie, niby po co?
-
Fakt, zapomniała, już masz gdzieś moje życie- westchnęłam od
niechcenia i przyłożyłam telefon do ucha. Damon popatrzył na mnie
z niedowierzaniem.
-
Wybacz, byłem zbyt zajęty usuwaniem resztek mięsa z twoich włosów,
żeby dać ci do zrozumienia jak bardzo zależy mi na twoim życiu.
Przewróciłam
oczami i odczekałam dwa sygnały.
-
Tak, słucham?
-
Bonnie, hej, co u ciebie, mam wrażenie, że dawno nie
rozmawiałyśmy...
-
Czy ja wiem, dwa dni temu, wszystko ok? Wywar działa? Stefan mi
mówił o wczoraj...- przerwała szybko, w tle usłyszałam ruch
uliczny.
-
Wszystko dobrze... Przeszkadzam?- spytałam niepewnie i usiadłam na
kanapie. Damon podszedł do barku i stał przy nim chwilę,
wybierając alkohol, jakby od tego zależało jego życie.
-
Nie, aczkolwiek... El, kiedy ostatnio widziałaś Vicky Donovan?
Zdziwiło
mnie to pytanie bardziej, niż byłam w stanie to wyrazić tonem
głosu. Zmarszczyłam brwi i automatycznie spojrzałam na Damona,
który również zastygł, lecz nie spojrzał na mnie, tylko wpatrzył
się w nieokreślony punkt i ustawiony bokiem do mnie nastawił uszy.
Nie spodobała mi się jego reakcja.
-
Vicky? Przed śpiączką... Czemu? Coś się stało?
Bonnie
westchnęła i ponownie samochody w tle dały o sobie znać.
-
Zaginęła, Matt myślał, że w najgorszym wypadku wróci rano, ale
nie widział jej od dwóch dni. Miała po pracy iść do domu, ale do
niego nie dotarła...
-
A co na to policja?
-
Jak to co? Na początku kazali czekać dwadzieścia cztery godziny,
pieprzone urzędasy, a teraz sądzą, że ona po prostu wyjechała.
Poza tym większość zna Vicky osobiście i wiedzą jak chciała się
stąd wyrwać. Jednak Matt twierdzi, że to nie to... Coś jej się
stało, El. Dlatego idziemy rozklejać plakaty...
-
Pomogę wam- zaproponowałam i zerwałam się na równe nogi.- Mów
gdzie jesteście, a zaraz do was dołączę.
Nagle
poczułam jak Damon wyrywa mi telefon z ręki.
-
Witaj, wiedźmo. Niestety nie pomożemy wam w waszej dzielnej
harcerskiej wyprawie, El musi odpoczywać po wczoraj.
Wampir
uśmiechnął się szeroko i włączył głośnik. Oburzona
próbowałam mu odebrać telefon, jednak bezowocnie. Świetnie się
bawił moim kosztem.
-
Proszę, proszę, mój mniej ulubiony Salvatore- jad jaki włożyła
w to zdanie, aż wylewał się ze słuchawki.
-
We własnej osobie- zgodził się, powracając do swojego stolika z
alkoholem. Podążyłam za nim, już nawet nie próbując odebrać mu
telefonu.
-
El potrafi mówić za siebie, więc daj mi ją do telefonu.
Damon
tylko upił bourbon i pokręcił powoli głową, co najmniej jakby
Bonnie mogła to zobaczyć.
-
Mówiłem ci już, ona musi odpocząć, wczoraj prawie umarła,
ona...
Wyrwałam
mu błyskawicznie telefon i szybko się od niego oddaliłam.
-
Jestem w tym samym pomieszczeniu. Mów, gdzie mam przyjść.
Bonnie
trochę udobruchana udzieliła mi informacji, po czym rozłączyłyśmy
się. Salvatore tylko stał i patrzył się na mnie.
-
Nie patrz tak na mnie, sama potrafię podjąć decyzję.
Damon
już już otwierał usta, żeby zacząć się przekomarzać, może
wypomnieć mi jakąś nietrafioną decyzję z przeszłości, kiedy
ukróciłam wszystko jednym pytaniem.
-
A kiedy ty ostatni raz widziałeś Vicky?
Popatrzył
na mnie szeroko otwartymi oczami, upił trochę alkoholu i jego mina
wróciła do normy, czyli nie wyrażała żadnych uczuć.
-
Bo ja wiem? W Grillu pewnie, dawno. Czy to ważne?
Wycelował
we mnie palcem wskazującym.
-
Ważne jest to, że nigdzie nie idziesz. Mam gdzieś siostrę Matta,
trzeba było jej wszczepić czipa, skoro wiedzieli, że lubi się
poszlajać...
-
Jak możesz być taki arogancki i, po tym wszystkim co kiedykolwiek
mi zrobiłeś, jeszcze mieć czelność mówić co mam robić.
Damon
zaszedł mi drogę.
-
Słyszałem co mówił Rick, rekonwalescencja to rzecz święta, masz
być w domu.
-
Ok- uśmiechnęłam się sztucznie, wyminęłam go i udałam się na
górę. Za kogo on się uważał? Zamknęłam drzwi za sobą na klucz
i wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby, w której miałam też broń.
Zgarnęłam jeszcze z szafki nocnej bidon z wywarem i przekręciłam
klucz. Nie spodziewałam się innego widoku, dlatego upiłam tylko
łyka obrzydliwych ziół i oparłam się biodrem o framugę.
-
Co ty wyprawiasz?- spytał, obrzucając spojrzeniem torbę, zwisającą
mi z ramienia.
-
Idę do domu, tak jak kazałeś- powiedziałam i korzystając z
chwili oszołomienia, pchnęłam jego ramię. Wyminęłam Damona w
drzwiach, nawet się nie oglądając. Burak.
Wampir
chwycił za pasek torby, zmuszając mnie bym przystanęła, ja jednak
nie miałam już humoru na kolejną szarpaninę, więc kiedy ciężar
torby zmusił mnie do cofnięcia się, całym ciałem zaatakowałam
bruneta. Równo z pięścią ruszyła noga i możliwe, że miałabym
jakieś szanse, gdyby nie fakt, że Damon był najedzony i w miarę
wypoczęty. Przygwoździł mnie do ściany, unieruchamiając
wszystkie moje kończyny. Zadziornie mi się przyglądał, będąc
zdecydowanie za blisko. Odetchnęłam głęboko, czując jak moje
mięśnie zaczynają drgać.
-
Z drogi.
-
Hmm, wczoraj nie potrafiłaś utrzymać rąk przy sobie, a teraz już
nie możesz znieść mojej bliskości?
Prychnęłam
i odsunęłam go od siebie.
-
Nie wyobrażaj sobie za wiele. Ludzie robią różne rzeczy, kiedy
stoją nad swoim grobem.
Po
minie Damona było widać, że nie takiego zwrotu akcji oczekiwał.
-
I radzę się przyzwyczaić- spojrzałam przez ramię, zanim zeszłam
ze schodów.- Teraz stoję nad mogiłą bliżej niż kiedykolwiek.
Bonnie
od dziesięciu minut opowiadała o pobraniu mocy z miejsca masakry
stu czarownic i nic nie zapowiadało na to, żeby jej monolog miał
się zakończyć. El jednak nie miała jej tego za złe, wręcz
przeciwnie, była zachwycona, że w końcu coś nie kręci się wokół
niej oraz niezmiernie dumna i pod wrażaniem zdolności czarownicy.
Jednak
miała problemy ze skupieniem się przez znudzonego osobnika,
podążającego za nimi. Co chwilę El dostawała kulką z kartki w
głowę. Na początku się odwracała i kazała Damonowi znaleźć
coś pożytecznego do roboty, ale kiedy podczas wieszania plakatu z
podobizną Vicky, Damon zaczął flirtować z jakąś długonogą
dziunią, El skończyła z uwagami w jego stronę. W końcu
dziewczyny dotarły pod wieżę zegarową.
-
El, ja pójdę pod kościół i ratusz, a ty na przystanek autobusowy
i Grilla. Może komuś coś się przypomniało, popytaj.
Szatynka
skinęła głową i ignorując Damona, podrywającego lafiryndę,
skierowała się w stronę przystanku. Wiedziała co się dzieje za
jej plecami, ale nie chciała po sobie dać znać, że jest
zazdrosna, to była tylko żałosna próba zwrócenia na siebie
uwagi.
Z
rozdrażnieniem, zaczęła ciąć taśmę klejącą, ale ze
zdenerwowania, ta uciekała co chwilę, jakby nożyczki nie były
wystarczająco ostre.
-
Serio...?- mruknęła pod nosem, starając się nie wypuścić z rąk
wszystkich plakatów.
-
Potrzebujesz z tym pomocy?- usłyszała za plecami. Wyprostowała się
powoli i przewróciła oczami, miała nadzieję, że jeżeli się nie
odwróci, to będzie to jednoznaczne z tym, że jawnie ignoruje
Klausa i ten się odczepi. Niestety.
-
Ignorujesz moje telefony, nie oddzwaniasz i nie zostałaś w domu,
tak jak kazał ci mój czarownik. Uwielbiasz, mi robić na złość,
prawda?
-
Czego chcesz?- spytała, w końcu zwyciężając z taśmą klejącą.
Nie oglądając się za siebie, przeszła kawałek dalej, szukała
dobrze widocznego miejsca na plakat.
-
Sprawdzam jak się czujesz, to chyba nic złego?
-
Prześladowanie to coś złego- warknęła i przystanęła przy
niepłatnym słupie ogłoszeniowym.
-
Daj spokój, ja tylko dbam o swoje interesy. A propos, co robisz?
El
wskazała plakat na przystanku.
-
Wszystko jest tam napisane, wróć i przeczytaj sobie.
Klaus
chwycił ją za dłoń, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała.
-
Jak się czujesz?
Jak
na jej gust, przejmował się tym za bardzo, teoretycznie nie powinno
to go w ogóle obchodzić, była tylko ofiarą.
-
Dobrze- warknęła i wyrwała mu się. Dostrzegła Damona
zmierzającego w ich stronę, co automatycznie podniosło jej
ciśnienie.
-
Co? Wszystkie dziewczyny już straciły tobą zainteresowanie?-
syknęła patrząc mu w oczy, chociaż dzieliło ich kilka metrów.
Zignorowała
obu mężczyzn odwracając się od nich i zmierzając w stronę
Grilla. Mogli się nawet pozabijać na środku ulicy, a El by się
nie odwróciła. Miała dosyć Damona, starającego się wzbudzić w
niej zazdrość oraz Klausa, który wystarczyło, że był.
Nim
którykolwiek z wampirów zdążył ją zatrzymać, dziewczyna
zniknęła za drzwiami Mystic Grill.
Pierwotny
odprowadził ją wzrokiem do knajpy, czując jak nadchodzi wielka
burza testosteronu.
-
Damon, nie ma sensu się tak nadymać- zaczął, odwracając się
przodem do bruneta. Ten tylko z niechęcią zacisnął zęby.- Dbam
po prostu o swojego doppelgängera...
-
Wiem czym ona jest, co masz zamiar z nią zrobić i po co.
Klaus
uniósł lekko brwi. Przez chwilę sądził, że Damon naprawdę coś
wie o rytuale, ale zaraz uspokoił się, bo wampir nie miał
możliwości dowiedzenia się prawdy o jego staniu się hybrydą.
-
Tylko ci się tak wydaje- Klaus prychnął i miał zamiar odejść,
ale Damon chwycił go za ramię.
Pierwotny
wydał z siebie ostrzegawczy warkot.
-
Bierz łapy, jeśli nie chcesz ich potem przyszywać...
Damon
jednak nie przejął się słowami blondyna, wyprostował się,
wyszczerzył kły, a pod jego oczami pojawiły się pojedyncze żyły.
-
Znajdę sposób, żeby cię zabić, a ją uratować, choćbym miał
przypłacić to życiem.
-
To się da załatwić.
Klaus
już chciał zanurzyć dłoń w klatce piersiowej wampira, kiedy
dziwna powierzchnia skóry pod koszulką, odwróciła jego uwagę.
Spojrzał na Salvatore'a, który od razu się od niego odsunął i
naciągnął poły skórzanej kurtki na środek tułowia. Mikaelson
uniósł wysoko obie brwi, uśmiechając się złośliwie.
-
Proszę, proszę, to wczoraj cię tak załatwili?
-
Spieprzaj.
-
Elizabeth wie, że zostały ci maksymalnie trzy dni, przy dobrych
wiatrach?
Damon
odwrócił się na pięcie i wręcz wpadł na Bonnie, której aż
wypadły plakaty z dłoni. Stała i patrzyła Damonowi w oczy,
doszukując się w nich jakiegoś zaprzeczenia tego, co przed chwilą
usłyszała.
-
Trzy dni?- spytała drżącym głosem. Klaus z satysfakcją wypisaną
na twarzy odszedł, a Damon schylił się po kartki.- Damon?
Bonnie
nawet nie przejmowała się aż tak tym, że Damon miał zginąć,
przejmowała się reakcją El i
Stefana, osób jej bliskich, którym paradoksalnie wampir był potrzebny do normalnej egzystencji.
Stefana, osób jej bliskich, którym paradoksalnie wampir był potrzebny do normalnej egzystencji.
Wampir
wcisnął czarownicy plakaty i chciał odejść bez słowa
wyjaśnienia, ale zatrzymały go słowa Bennett:
-
Jeżeli mi tego nie wytłumaczysz, powiem Elizabeth.
Damon
zacisnął dłonie w pięści i powoli się odwrócił. Podszedł
bliżej Bonnie i rozejrzał się niespokojnie.
-
Wczoraj trzy razy mnie dźgnęli nożem, zanurzonym w jadzie
wilkołaka, który jest dla wampirów śmiertelny. Jest jeszcze za
wcześnie, żeby było to po mnie widać, ale jestem już bardziej
głodny...
Bonnie
czuła jak jej nogi wrastają w ziemię. Zrobiło jej się niedobrze,
jakby dostała pięścią w brzuch.
-
I nie ma lekarstwa?
Damon
pokręcił głową i lekko uniósł koszulkę, jej oczom ukazała się
pierwsza niezagojona, prawie owrzodzona rana kłuta. Odwróciła
szybko wzrok i zacisnęła mocniej palce na kartkach papieru.
-
Nie musiałeś mi tego pokazywać.
Salvatore
zakrył nieśpiesznie skaleczenie, po czym zaczął się oddalać.
-
Hej, jeszcze z tobą nie skończyłam!
-
Ale ja skończyłem. Idźcie szukać tej małej ćpunki.
Bonnie
się cała najeżyła.
-
Wiesz co, nie warto ci chociaż przez chwilę współczuć!
-
Czemu miałabyś w ogóle to robić?- spytała Eli zza pleców
Damona. Ten się tylko spiął i zacisnął dłonie w pięści,
patrząc wrogo na czarownicę. Jego spojrzenie mówiło: ani słowa,
bo stracisz głowę. Ta jednak skrzyżowała ramiona na piersi i
popatrzyła na przyjaciółkę, ignorując wampira.
-
Masz rację, on nie ma prawie żadnych ludzkich odruchów, więc ja
nie czuję się ani trochę zobowiązana takie posiadać wobec niego.
El, wracam do domu Matta, dam ci znać, jakbym się o czymś
dowiedziała. A ty,- spojrzała na Damona- przypominam ci, że masz
brata i miło by było, gdybyś się nie zachował chociaż raz jak
rasowy egoista.
Odwróciła
się na pięcie i odeszła pośpiesznie zamaszystym krokiem.
-
Nieźle sobie naskrobałeś- prychnęła El, odprowadzając
przyjaciółkę wzrokiem do zakrętu.
Damon
tylko przewrócił oczami i odwrócił się do niej przodem. Gilbert
zmarszczyła brwi.
-
Wszystko w porządku?
-
Ta, bo co?
-
Leci ci krew z nosa- przybliżyła się do niego z uprzednio
wyciągniętą chusteczką i zgarnęła nią świeżą stróżkę.-
To raczej nie jest normalne. Dobrze się czujesz?
-
Tak, to nic, to tylko zmęczenie... Muszę iść.
El
z niedowierzaniem patrzyła jak Damon się oddala.
-
Hej, nie powiesz mi o co chodzi?- zawołała za nim, ale Damon się
nawet nie obrócił.
Już
pół godziny siedział nad ubikacją i wymiotował całą krwią
jaką spożył chyba w całym swoim życiu. Czuł się jak wrak i
jedyne o co prosił Boga, to żeby Stefan nie przyszedł teraz do
domu. Niestety jego prośby nie zostały wysłuchane i kiedy Damon
był pochylony nad muszlą, Stefan wparował do pomieszczenia,
zaalarmowany niepokojącymi odgłosami. Wielkie było jego
zdziwienie, kiedy zobaczył swojego brata.
-
Damon? Co się dzieje?
Wampir
tylko oparł głowę o ścianę i z wykończonym uśmieszkiem na
twarzy podciągnął koszulkę.
-
Jad wilkołaka, chyba w końcu będziesz miał spokój.
Stefan
poczuł jak dreszcz przelatuje przez całe jego ciało. Nie rozumiał
co brat do niego mówił.
-
Jad wilkołaka? Przecież to by oznaczało, że ty...- to słowo nie
chciało się przecisnąć obok guli, jaką miał w gardle Stefan.
-
Umieram, tak... Dostałem w końcu to, na co zasłużyłem.
-
Przestań tak mówić- warknął Stefan, czując, jak spod stóp
osuwa mu się grunt. Nie wiedział co w danej chwili zrobić ze sobą,
od czego zacząć. Jego brat, który był jaki był, ale dalej był
bratem, stanowił jedyną pozostałą mu rodzinę.
-
Nie rób takiej miny, Stef. Nie ma lekarstwa na to, wykituję do
trzech dni w męczarniach, albo teraz bez zbędnego cierpienia-
westchnął Damon i powycierał usta ręcznikiem. Blondyn zmarszczył
brwi, nie rozumiejąc od razu co mówi starszy brat. Ale kiedy
zrozumiał, zacisnął dłonie w pięści i ukląkł przy nim.
-
Ani mi się waż popełniać samobójstwo...
-
Stefan, widziałem co się dzieje z takimi jak ja!- przerwał mu.- To
sztuczne przedłużanie życia jest bezsensowne, potem już tylko
atakujesz ludzi, zwracasz krew, którą wypiłeś i zdychasz bez
krzty godności...
-
Mówisz zupełnie jakbyś...
-
Tak, byłem przy takiej osobie do końca- oczy zaszły mu mgłą,
przypominając sobie walkę towarzyszki z jadem w jej ciele.
Potrząsnął głową i kontynuował wywód.
-
Dlatego wiem, że nie ma na to lekarstwa, a jedyne co mnie czeka to
śmierć w katuszach, więc nie licz, że magicznie wynajdziesz
lekarstwo, albo je znajdziesz.
-
Przestań taki być- warknął Stefan. Damon zmrużył oczy i
gniewnie spojrzał na brata.
-
Jaki? Szczery?
-
Pogodzony! Pogodzony z faktem, że umrzesz. Nie pozwolę na to. A
teraz chodź, odpoczniesz.
Chciał
pomóc bratu wstać, ale ten obruszył się i o własnych siłach
doszedł do łóżka.
-
Jestem umierający, a nie kaleką.
-
Zawsze byłeś kaleką, ale umysłową- syknął Stefan i do głowy
wpadła mu pewna myśl.- Damon?
-
Czego?
-
Elizabeth wie o tym?
Zapadła
kompletna cisza. Damon wstrzymał nawet na chwilę oddech, nie
odrywając głowy od poduszki. Czy El o tym wie? Oczywiście, że
nie. Nie mógł jej o tym powiedzieć...
-
Rozumiem, że nie...
Damon
dalej milczał, tylko wsłuchiwał się w bicie swojego serca. Na
myśl, że miałby o tym powiedzieć Gilbert, jego żołądek robił
większe fikołki niż przed chwilą.
-
Może zamiast targnięcia się na własne życie, wykorzystasz ten
czas na coś pożytecznego?
-
To znaczy?- warknął. Miał dosyć tej rozmowy, od momentu jej
rozpoczęcia. Na dodatek wspomniał o Elizabeth.
-
Nie tracę nadziei na znalezienie lekarstwa i sądzę, że obędzie
się bez listy rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią, ale
nie jesteś jedyną osobą, która zna swoją potencjalną datę
śmierci...
-
Do rzeczy, Stefan.
-
Napraw z nią relacje, potrzebujecie siebie nawzajem. Nie
popełniajcie drugi raz tego samego błędu.
-
Nie radzę zaczynać tego tematu- Damon zacisnął zęby i pięści.
Stefan
usiadł na łóżku obok, poirytowany.
-
Może właśnie muszę! Powtarzam- potrzebujecie siebie teraz, życie
nigdy nie było dla was tak kruche i ulotne...
-
Stefan, co ty próbujesz mi tutaj...?
-
Odważ się robić rzeczy, na które normalnie zabrakłoby ci jaj,
Damon. Żyj, jakby każda sekunda miała być twoją ostatnią... Ona
tak zacznie żyć i do ciebie należy wybór, czy będziesz tego
częścią.
Widział,
że brat już otwiera usta, dlatego uniósł dłoń by mu przerwać.
-
Po prostu pomyśl, nie odpowiadaj... i odpocznij, zbierz siły. Zaraz
ci przyniosę krew.
Wstał
i wyszedł, zostawiając brata sam na sam z myślami, mając
jednocześnie nadzieję, że dojdzie tylko do dobrych wniosków.
Damon
nie mógł odmówić sobie wieczornej kolejki. Szczególnie dzisiaj,
kiedy głód dokuczał mu nawet po wysuszeniu do ostatniej kropli
krwi jakiegoś przechodnia. Poczuł się najedzony tylko przez chwilę
i ponownie musiał albo się nakarmić, albo wypić alkohol, który
magicznie łagodził pragnienie. Wybrał alkohol, ale miał tą
świadomość, że w drodze do Elizabeth ktoś zginie.
Uznał,
że to też dobre lekarstwo na skołatane nerwy, aczkolwiek gdyby
jego nerwy miały być uspokojone, musiałby się doprowadzić do
stanu nieużywalności. Wziął głęboki oddech, taksując swoje
odbicie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz z tak wielką wątpliwością
patrzył w lustro, kobiety nie potrafiły przy nim zdroworozsądkowo
myśleć, dlaczego nagle zaczął kwestionować swoją atrakcyjność?
Sięgnął
do kieszeni i spojrzał ostatni raz na jej zawartość.
-
Jesteś tego pewien? To nie jest decyzja, którą się podejmuje pod
wpływem impulsu.
-
Najpierw mi prawisz kazanie o tym jak powinienem korzystać z życia,
a teraz...
-
Nie, nie- Stefan przestał się opierać o framugę i podszedł
bliżej, patrząc w odbicie Damona.- O tym nic nie wspominałem-
zaprzeczył, patrząc wymownie na pudełko.- Skąd go masz?
-
Kupiłem podczas Drugiej Wojny we Włoszech. Już wtedy wiedziałem
komu go dam... W sensie, na co go przeznaczę... Wiesz o co mi
chodzi!- zniecierpliwił się, poprawiając koszulę.
Stefan
aż się zaśmiał.
-
W życiu bym cię o to nie podejrzewał.
Damon
napotkał spojrzenie brata w lustrze. Od razu się spiął, udając,
że nie wie o co mu chodzi.
-
Nie wiem o czym mówisz...
-
Daj spokój. Romantyzm to nic złego. Poza tym, braciszku, w życiu
się tak nie trząsłeś- oddał mu przedmiot, uśmiechając się pod
nosem.- Powodzenia, bracie.
-
Ta, dzięki.
Odwrócił
się przodem do Stefana, minął go w drzwiach i nim się mógł
rozmyślić, zbiegł na dół , by nalać sobie bourbona.
Damon
obrzucił szybkim spojrzeniem salon, tonący w papierach. Podziwiał
zapał, z jakim Stefan szukał sposobu na zgładzenie Klausa.
Niestety cały dzień poszukiwań nie przyniósł żadnych plonów,
wszystko okazywało się być ślepą uliczką, albo nietrafionym
pomysłem.
-
Nic nie mamy, prawda?- spytał Damon, przechadzając się po salonie.
-
Tak naprawdę przestałem szukać sposobu jak zabić Klausa, kiedy
Bonnie mi powiedziała o pobraniu mocy... Teraz szukam lekarstwa...
-
Tak, słyszałem coś niecoś o tym- odpowiedział, ignorując
wstawkę o lekarstwie.- Może w końcu okaże się użyteczną
wiedźmą. Idę, na razie.
Starszy
Salvatore dopiwszy alkohol skierował się na zewnątrz, by jak
najszybciej zobaczyć dziewczynę.
Mimo
iż wieczór był chłodny, okno w sypialni Elizabeth było otwarte.
Wylatywały przez nie smugi przytłumionego światła, które dawały
Damonowi nadzieję na to, że dziewczyna jeszcze nie śpi. Odetchnął
głęboko, starając się opanować mdłości, nietypowe dla wampira,
nie wiedział, czy to z nerwów, czy przez jad wilkołaka. Uznał, że
przez to drugie, łatwiej mu wtedy było powstrzymać drżenie rąk i
uspokoić oddech. Dotknął swoich ust, by upewnić się, że na jego
twarzy nie pozostały żadne resztki krwi. Po kilku minutach
dogłębnej analizy swojego wyglądu, w końcu klepnął się w
policzek na opamiętanie.
Do
cholery, jesteś Damon Salvatore! Dasz radę! I z tą myślą, wampir
jednym susem wskoczył na parapet okna, sypialni Eli. Tej jednak nie
było w pokoju. Wampir usłyszał jak dziewczyna krząta się po
łazience i jego serce prawie wyskoczyło mu z piersi. Rozejrzał się
dookoła, żeby przyzwyczaić się do pomieszczenia, jednak dzisiaj
to było nadzwyczaj trudne. Podszedł do lustra, obok którego stały
świeczki, i doszukiwał się w swoim odbiciu oznak zdenerwowania.
Naturalnie znalazł ich kilkanaście, więc usiadł na parapecie, jak
za starych dobrych czasów. Zmarszczył brwi, robiąc szybki rachunek
sumienia. Minęły co najmniej dwa miesiące, od kiedy spotykali się
w takich okolicznościach.
Nagle
drzwi łazienki otworzyły się, wypuszczając z wnętrza łazienki
gorącą parę wodną. Damon wyprostował się, oczekując na
pojawienie się drobnej istotki. Płomienie świec przechyliły się
zgodnie w jedną stronę, jednocześnie się powiększając, a
mężczyzna urzeczony wpatrywał się w obłoki pary, wypełzającej
leniwie z pomieszczenia. Był teraz nazbyt świadomy tego, co się
działo dookoła niego.
Słyszał
jak w trawie chowające się świerszcze, wydają z siebie
charakterystyczne dźwięki dla tej pory dnia. Gdzieś głębiej w
lesie, huczała sowa, a na końcu ulicy pies szczekał na samotnego
biegacza. Jeremy słuchał jakiejś muzyki, na którą Damon się
tylko skrzywił, Jenna była na dole i spała przed telewizorem, z
którego wylewały się fragmenty „Przyjaciół”, jednak
najciekawsze, kryło się za drzwiami naprzeciwko niego.
Pochylił
się do przodu, by oprzeć się łokciami o kolana i nasłuchiwał.
Jej palce prześlizgnęły się po tkaninie leżącej na szafce,
podniosła ją, równocześnie pozwalając ręcznikowi opaść na
ziemię. Damon aż drgnął, bo oczami wyobraźni był teraz za
tamtymi drzwiami, obserwując nagą dziewczynę. Przesunął dłonią
po twarzy, starając się być obojętnym, ale nasłuchiwał dalej,
jak materiał prześlizguje się po jej skórze, delikatnie ją
oplata.
Wampir
poprawił spodnie, mając nadzieję, że pierwsze co się nie rzuci w
oczy to jego wzwód.
Damon
ponownie się wyprostował i rozpiął jeden górny guzik koszuli.
Zrobiło mu się gorąco, mimo iż w jego plecy uderzał wiatr. Nie
odrywał wzroku od drzwi i kiedy te ponownie się poruszyły, on
zrobił to samo, z tą różnicą, że ich ruch był spokojny,
leniwy, wręcz erotyczny, a jego pełen napięcia i wyczekiwania.
Najpierw
zobaczył długą nogę, prawie całkowicie odkrytą, potem dostrzegł
ów tajemniczą tkaninę, którą okazała się być krótką koszulą
nocną, jednak nie z tych, które miały być zdejmowane, świeżo po
nałożeniu. Mokre, długie, czekoladowe włosy opadały jej na
piersi, zasłaniając tym samym kolejny obiekt westchnień Damona,
który, gdy zobaczył Elizabeth w całej okazałości, natychmiast
miał ochotę paść przed nią na kolano. Taksował dziewczynę
wygłodniałym spojrzeniem, starając się na nią nie rzucić.
-
Cześć, Damon- jej głos w końcu przerwał ciszę.
-
Cześć- szepnął, wstając. Górując nad dziewczyną powinien się
poczuć pewniej, ale tak nie było tym razem. Czuł, że jest
bezsilny, nie wiedział co powiedzieć chyba pierwszy raz w życiu.
-
Co cię do mnie sprowadza?- spytała, podchodząc do toaletki.
Chwyciła szczotkę i zaczęła rozczesywać włosy. Zahipnotyzowany
Salvatore podszedł bliżej, nie mając jednak odwagi jej dotknąć.
Odchrząknął i udał obojętny ton.
-
Chciałem tylko zapytać, co Bonnie ci mówiła o tym całym
rytuale... Jaki ma plan, czy coś...
Boże,
jakie to beznadziejne, pomyślał Damon. Stał i patrzył na nią,
oczekując zdziwienia, ale El nawet nie drgnęła powieka.
-
O tym, że jestem doppelgangerem już wiem, ale czy to cokolwiek
zmienia? Nawet nie chce mi się denerwować. Jej plan? No cóż,
myślę, że najłatwiej byłoby zapytać ją.
Trafiła
z tyłu głowy na kołtun, albo włosy zaczepiły się o łańcuszek
i Eli miała problem z rozczesaniem włosów. Damon podszedł bliżej,
wyczuwając szansę na uzasadnione zbliżenie się do niej.
-
Pomogę ci- zaoferował się i odgarnął wszystkie włosy na bok,
odsłaniając tym samym jej szyję. W momencie w którym dotknął
jej skóry, dostrzegł gęsią skórkę na jej ramionach. Zaczął
oddzielać włosy, od łańcuszka, próbując ignorować to
przyciąganie między nimi.
-
A tak naprawdę, co cię sprowadza?
Brunet
odetchnął płytko, nie patrząc swojej rozmówczyni w oczy,
odbijające się w tafli lustra.
-
Przyszedłem porozmawiać.
Kołtun
został rozplątany i obydwoje mogli się skupić tylko na rozmowie.
El odwróciła się na krześle, by być przodem do wampira.
Podejrzewała o co mu chodzi i toczyła wewnętrzną walkę czy
powiedzieć prawdę, czy nie.
-
To znaczy?
-
Chodzi o to, że cały czas coś jest między nami i mogliśmy złamać
czar, mogłaś być z kimś innym, ja mogłem się starać zapomnieć
o tobie, a mimo wszystko... Nie potrafię cię zostawić w spokoju,
El. Dlaczego poszłaś mnie szukać, po powrocie od Starka, dlaczego
potrafisz mnie całować, po tym wszystkim co ci kiedykolwiek
zrobiłem?
-
Nie, nie mam siły na to...
-
To ją znajdź! Muszę wiedzieć, El. Proszę...
Zapadła
cisza. Elizabeth westchnęła i przeczesała włosy palcami.
-
To się nazywa poczucie winy- warknęła w końcu i od razu przyjęła
postawę obronną.
-
Nie mydl mi tym oczu, coś między nami jest, wiesz o tym, czujesz
to.
-
Jezu, Damon, przestań mi wiercić dziurę w brzuchu- odgoniła go
gestem dłoni i wstała z krzesła.- Jednorazowa słabość do
niczego nie zobowiązuje.
-
Jednorazowa...? No nie wytrzymam- warknął, krzyżując ręce na
piersi.- Czemu tak kłamiesz? Co ci dadzą te wszystkie kłamstwa,
odnośnie dziecka, nas...?!
-
Nie kłamałam w tej sprawie, wszystko co miałam ci do powiedzenia
już usłyszałeś!
-
Gówno prawda! Wiesz kiedy usłyszałem prawdę?
Elizabeth
przyjęła tę samą postawę co Damon, tupiąc lekko jedna nogą z
nerwów. Bała się, że już powoli traci grunt pod nogami i
wszystkie kłamstwa zaraz wybuchną jej prostu w twarz.
-
No niby kiedy?
-
Kiedy spałaś. Mówiłaś przez sen, przepraszałaś mnie, mówiłaś,
że tego nie chciałaś...
-
Wynoś się!- krzyknęła, drżąc na całym ciele.- Nie masz
prawa...
Damon
chwycił ją za nadgarstki, przyciskając jej zaciśnięte pięści
do klatki piersiowej.
-
Miałem prawo, spałaś w moim domu.
El
otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale brakło jej słów.
Jakiejkolwiek obrony, bluzgów, nic. Po prostu patrzyła mu w oczy,
mając nadzieję, że zaraz wpadnie jej do głowy genialna riposta,
która wykurzy wampira z jej pokoju.
-
Co? Koniec kłamstw? Limit osiągnięty? Porozmawiamy w końcu jak
dorośli?
Dziewczyna
się wyrwała i podeszła do okna, oddychając świeżym powietrzem.
-
Czego chcesz ode mnie?
-
Prawdy. Tylko prawdy, Eli.
Zacisnęła
palce na parapecie, nie patrząc na wampira.
-
I co wtedy? Wrócimy do siebie? Zrobimy ze dwie szalone rzeczy i umrę
zostawiając cię z tęsknotą bez pokrycia?- odwróciła lekko głowę
w jego stronę, wciąż jednak nie patrząc mu w oczy. Ściszyła
głos:
-
Nie wolisz mnie znienawidzić, Damon? A kiedy umrę, napluć na mój
grób i puścić mnie w niepamięć jako tą, która zabiła ci syna?
Powinieneś tak zrobić, oboje o tym wiemy.
-
Liz, jak bym mógł? Wiesz, że nie potrafię.
-
Potrafisz, musisz po prostu to wyłączyć.
Salvatore
aż się cofnął, jakby dostał od niej w twarz.
-
Wyłączyć? Każesz mi wyłączyć uczucia, żebym przestał być
chodzącą przypominajką tego, co zrobiłaś?
El
przewróciła oczami i rozjuszona się wyprostowała.
-
Nie myślę o sobie, ty dupku! Myślę tylko o tym jak zredukować
twoje cierpienie kiedy mnie już nie będzie! Chcę, żebyś mnie
zaczął nienawidzić, nie widzisz tego?
-
Nie chcę cię nienawidzić, kobieto, nie widzisz tego?- wziął jej
twarz w dłonie, potrząsając nią lekko.- Kocham cię.
-
Nie, przestań- odsunęła się od niego gwałtownie, przeczesując
mokre włosy palcami. Damon zmarszczył brwi i uniósł dłonie w
niedowierzaniu.
-
To po chuj mnie ratowałaś? Trzeba było mi dać zdechnąć!
Dlaczego tego nie zrobiłaś? Skoro nie chcesz żebym cierpiał,
trzeba było mnie zostawić na pewną śmierć!
Nagle
drzwi się otworzyły i stanęła w nich zaspana Jenna.
-
Co tu się dzieje? Nie jest już za późno na wizyty?
-
Wszystko jest ok, Jenna, urządzamy sobie tylko małą pogawędkę,
możesz wrócić do spania- warknął Damon, nie odwracając wzroku
od El.
-
To nie brzmi jak mała pogawędka, tylko jak kłótnia... Elizabeth,
wszystko w porządku?
-
Tak- mruknęła cicho, obejmując się ramionami.
-
Na pewno?- upewniła się, na co Damon westchnął głęboko i
podszedł do ciotki.
-
Tak, połóż się spać, zapomnij co tu widziałaś i słyszałaś,
prześpisz całą noc- wpłynął na Jennę, która posłusznie się
wycofała.
-
Serio?- spytała El, patrząc z niedowierzaniem na zamknięte drzwi.
-
Serio. Kontynuując, dlaczego nie dałaś mi umrzeć.
-
Damon, zahipnotyzowałeś Jennę! To już nawet nie chodzi o to, co
czujemy, tylko o to jak się zachowujemy, co robimy dla siebie
nawzajem!
-
Czyli przyznajesz, że mnie kochasz?
-
Damon...
-
Przestań mi tu „Damonować”! Dlaczego mnie uratowałaś?!
-
Po co to robisz?!- wybuchła, popychając go.- Chcesz tak bardzo
cierpieć? Czemu mnie nie słuchasz kiedy mówię, że będzie
bolało?!
-
Niech boli!- krzyknął.- Każda chwila z Tobą jest warta tego bólu!
Nie chcę tego wyłączać, kocham cię, na litość boską! Kocham!
Ile razy jeszcze mam ci to powiedzieć?!
Elizabeth
z przerażeniem patrzyła na wampira. Był szczery, miał serce na
dłoni, ponosiły go emocje i sądził, że była warta całego bólu,
jaki zadawała, jakim cudem?
-
Dlaczego?- spytała cicho.- Nie jestem idealna, zrobiłam Ci tyle
złych rzeczy, ty zrobiłeś tyle złych rzeczy... Dlaczego my to
sobie robimy, Damon?- ponowiła pytanie, czując jak ogrom emocji
wymyka się z jej duszy pod postacią łez, spływających po
policzku.
Niebieskooki
westchnął i przeczesał włosy palcami. Zaczął chodzić w kółko
po pokoju, miotając się w tę i we w tę. W końcu przystanął.
-
Tak to już jest Elizabeth... Nie pytaj dlaczego.- Odwrócił się
przodem do niej i podszedł powoli bliżej. Dziewczyna walcząc ze
sobą wzięła głębszy wdech i otworzyła usta.
-
Masz rację, kłamałam. I masz rację... kocham cię, bardziej niż
bym kiedykolwiek chciała. Dzisiaj kiedy myślałam, że cię
zabiją...
Nie
dał jej dokończyć. Damon w jednej chwili znalazł się przy
dziewczynie, objął ją w talii i przyciągnął do siebie, nie
całując jej jednak od razu. Spojrzał na jej usta, ona na jego i
nie ważne jak bardzo chciał ją teraz całować, dał jej moment,
żeby się wycofać, czego nie zrobiła. Serce El przyśpieszyło
jeszcze bardziej, w reakcji na bliskość wampira, nie potrafiła
myśleć teraz o niczym innym, niż o jego ustach. Przybliżyła się
do niego powoli i dotknęła jego warg swoimi. Lekki pocałunek
natychmiast przerodził się w coś więcej. Damon przycisnął ją
do siebie, wpijając się raz za razem w jej usta, a rękami wodził
po jej ciele, jakby zaraz ktoś miał ją mu odebrać. Oboje ledwo
oddychali, nie potrafiąc się od siebie odsunąć, co najmniej jakby
tylko wydychane powietrze drugiej osoby zawierało życiodajny tlen.
Damon zapominając o wszystkich zasadach i warunkach jakie sobie
postawił, położył dziewczynę na łóżku, starając się nie
pominąć dotykiem żadnego centymetra jej rozgrzanego ciała.
Napawał się dotykiem jej skóry, delikatnie podciągając krótką
koszulkę nocną. Czuł się jak dziecko odpakowujące prezent
urodzinowy, a może nawet lepiej, kiedy czuł wijącą się pod nim
dziewczynę.
El
objęła go ciasno wokół bioder nogami, pozwalając mu ocierać się
o siebie, przez co nie mogła zignorować wyraźnie zarysowanej pod
spodniami męskości, napierającej na jej pachwinę. Wczepiła palce
w jego włosy, ciągnąc je i masując u nasady, jednocześnie
odciągając jego głowę do góry, by móc go całować po szyi.
Przesuwając językiem wzdłuż tętnicy czuła ten zapach.
Zapach, który, czy chciała czy nie, wyzwalał w niej dzikie żądze,
co w reakcji łańcuchowej oddziaływało równie mocno na wampira.
Salvatore
przymknął powieki, dając się całować szatynce, która coraz
wyżej zahaczała o niego nogi, będąc już do połowy nagą, lecz
dalej zbyt okrytą. Zaczął wędrówkę jednej dłoni wzdłuż jej
całego ciała zaczynając na żebrach, zahaczając tym samym o
krawędź piersi, przyciśniętej do jego torsu. Delektował się
strukturą gładkiej skóry, pokrywającej jej każdy centymetr
ciała. Schodząc niżej na wysokość brzucha poczuł jak dziewczyna
pod nim drży i wzdycha cicho w jego szyję, kwiląc jego imię.
Wygiął kącik ust w uśmiechu, kontynuując podróż. Prześlizgiwał
się wzdłuż jej biodra, uda, kolana wyczuwając drobną gęsią
skórkę pod palcami, co dawało mu nie lada satysfakcję. Powoli
wracając tym razem od wewnętrznej strony nogi, poczuł jak gorące,
wydychane przez El powietrze paraliżuje mu cały kark, a dłonie
szarżujące w jego włosach wręcz zniewalają. Nie przerywając
swojej małej eskapady, Damon przymknął lekko oczy z przyjemności,
zbliżając się jednocześnie do swojego celu. Odsunął się od
szatynki, by spojrzeć jej w oczy, kiedy będzie ją słodko
torturował.
-
Nie spuszczaj ze mnie wzroku- rozkazał, jedną ręką podnosząc jej
brodę, by na niego patrzyła. El kiwnęła głową w amoku, czując
jak Damon zbliża się opuszkami do jej wrażliwych tkanek. Jak miała
zapanować nad swoim ciałem i utrzymać z nim kontakt wzrokowy?
Nagle
wbiła paznokcie w jego ramię i utkwiła wzrok w jego twarzy, czując
jak gorączka przetacza się przez jej ciało, jak ciśnienie rośnie,
podnosząc wrażliwość ciała na bodźce. Zacisnęła zęby,
wpatrując się w podniecone spojrzenie wampira, który zachęcony
reakcjami nie przerywał swoich akcji.
-
Damon, proszę...
Z
jego ust wyrwał się jęk przesycony rozkoszą, co podziałało na
Elizabeth jak najwyższej klasy i jakości afrodyzjak, jakby było
jej mało bodźców.
Ujął
ją pod brodę i obsypał pocałunkami jej szyję, a przy tym
wszystkie strefy erogenne dookoła. Czuł, że za chwilę przekroczy
linię bezpieczeństwa. Był w niej tak zatracony, a nawet nie
ściągnął spodni. Pod ustami pulsowała jej tętnica, a nosem
wciągał najbardziej pociągający zapach na ziemi, tracił kontrolę
nad swoją żądzą. Spod jego oczu wyszły żyły, a kły wyrosły
wbrew jego woli i nim zdążył powiedzieć cokolwiek na swoje
usprawiedliwienie, wbił lekko kły w bladą skórę, pieszcząc jej,
już nagie, plecy. Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy koszulka nocna
była podwinięta prawie do wysokości jej szyi.
Jęknęła
przeciągle, pozwalając wampirowi napić się trochę jej krwi,
zdawała sobie sprawę jak dla Damona musiało być to przyjemne.
Łowca, którym była, uciekł, zostali tylko ona i on.
Elizabeth
chwyciła za poły jego koszulki i pociągnęła je w przeciwne do
siebie strony. Tkanina nie wytrzymała, rozdarła się niczym stara
szmatka. El spojrzała w dół, by podziwiać jego mięśnie, ale to
nie je zobaczyła. Zastygła w bezruchu, tak jak Damon.
-
Damon... Co to jest?
Wampir
odsunął się błyskawicznie od dziewczyny, starając się zakryć
rany. Był wściekły na siebie, że wystarczyło parę pocałunków
i zapomniał o czymś tak ważnym. Miała o tym nie wiedzieć...
-
Damon, do cholery, czemu to nie jest wyleczone?!- można było
usłyszeć panikę w jej głosie. Obawiała się najgorszego, bała
się co powie Damon. Podeszła do niego i pomimo sprzeciwów
mężczyzny, zbliżyła się do ran.
-
To lunołaki ci to zrobiły? Co to jest? Damon, odezwij się!
-
To jad wilkołaka- wydusił w końcu.- Polali nim noże...
Elizabeth
skrzywiła się na wspomnienie tortur i dotknęła delikatnie
zaczerwienionej skóry. Wielka gula pojawiła się w jej gardle.
-
Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?- spytała cicho, ale już znała
odpowiedź. Jad był śmiertelny. Damon przemilczał odpowiedź,
patrząc w bok.
Nim
pozwoliła w ogóle łzom się nagromadzić musiała zadać ostatnie
pytanie.
-
Co z lekarstwem?
Ponownie
zapadła cisza, podczas której Damon dotknął policzka El. Sunął
palcami wzdłuż jej żuchwy, szyi, by na koniec złapać pasemko jej
włosów i dać je za ucho. Dziewczyna złapała jego dłoń,
zmuszając by spojrzał jej w oczy.
-
Damon? Powiedz, że jest na to lekarstwo- poprosiła łamiącym
głosem.- Błagam, powiedz, że można to wyleczyć...
W
jej oczach pojawiły się łzy, dlatego Damon ją szybko przytulił
do siebie.
-
Nie płacz, proszę... Nie chcę, żebyś płakała, chcę
wykorzystać ten czas, który nam pozostał do maksimum.
El
powycierała łzy i uniosła brodę. Starała się chłonąć go
całego, takiego jakim był.
-
Ile?
-
Około trzech dni...
Eli
zaniosła się płaczem, odpychając od siebie Damona.
-
Dlatego tak się upierałeś! Ty świnio, wiedziałeś, że cię nie
zostawię, bo ty pierwszy umrzesz. Zostawisz mnie, ty egoisto! Chcesz
mnie zostawić!
Damon,
złapał ją za nadgarstki i jednym ruchem przyciągnął do siebie,
tuląc do piersi. Była wkurzona, że wcześniej jej nie powiedział,
ale nie miała serca więcej się na niego gniewać. Czuła jego
ramiona wokół siebie i nie sądziła, że jest w stanie bez nich
żyć. Po złości i żalu przyszła kolej na determinację.
-
Znajdę sposób, znajdę lekarstwo, choćbym miała zawrzeć pakt z
samym diabłem.
Salvatore
odsunął od siebie El.
-
Ani mi się waż, nie chcę, żebyś się z kuli mnie pakowała w
kłopoty. Zapewniam cię, że nie ma na to lekarstwa, dlatego zamiast
szlajać się bez celu za czymś co nie istnieje, wykorzystajmy nasze
ostatnie dni do bycia razem. Żadnych kłamstw, zdrad, tylko my.
-
Chyba nie sądzisz, że się poddam?!
-
Nie chcę się poddawać, przynajmniej nie w kwestii Klausa. Zrozum,
chcę ciebie przez te ostatnie dni. Chcę mieć pewność, że
będziesz moja do końca... mojego lub twojego.
-
Będę- zapewniła go, całując w usta.
Damon
odwzajemnił pocałunek, po czym odsunął się lekko od dziewczyny i
usiadł na łóżku, pociągając ją obok siebie. Teraz był czas na
to.
-
El, pamiętasz jak powiedziałaś, że chcesz zrobić w kilka dni to,
na co inni mają czas przez osiemdziesiąt lat?
Kiwnęła
głową, cały czas ściskając dłonie mężczyzny. Widziała, że
jest coś co trapi bruneta, dlatego przysunęła się bliżej do
niego, starając się dodać mu otuchy.
-
Czemu pytasz?
-
Bo sądzę, że to najlepsze co możemy teraz zrobić. Przeżyć
kilka dni, niczym całe życie... Powinniśmy się odważyć robić
rzeczy, które zaplanowaliśmy na za kilka lat.
El
patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.
-
Cieszę się, że się zgadzamy, ale co...
-
Kochasz mnie?
-
Tak- uśmiechnęła się.
-
Więc zrobiłabyś coś dla mnie?
-
Wszystko.
Damon
drżąc, cholera wie, czy ze strachu, czy z podekscytowania, zsunął
się z łóżka i uklęknął na jedno kolano, przodem do Elizabeth.
Ta, jakby do niej nie docierało co się dzieje, siedziała jak słup
soli, patrząc, jak Damon wyciąga z kieszeni małe pudełko.
-
O mój Boże...- wykrztusiła tylko z siebie.- Damon, co ty robisz?!
Podskoczyła
aż na łóżku i wycofała się, przeskakując przez nie. Tym
sposobem dzieliła ich szerokość mebla, na co Damon uniósł brew.
-
Nie wstanę, bo to będzie oznaczało porażkę, tak mnie uczyli... a
ja nie chcę ponosić porażki, nie na tej płaszczyźnie. Proszę,
El.
-
Po to przyszedłeś!- zaczęła krzyczeć na niego.- Od samego
początku wiedziałeś po co tu jesteś!
-
Tak- przyznał i westchnął głęboko.- Ale wiedz, że żadne moje
słowa dzisiaj wypowiedziane nie były kłamstwem, albo napędzane
strachem przed śmiercią. Wszystko było szczere, El.
Dziewczyna
zmarszczyła brwi i powoli ponownie wspięła się na łóżko,
zmniejszając dystans między nimi. Ku jej zdziwieniu na twarzy
Damona nie zobaczyła irytacji, tylko cierpliwość, wyrozumiałość
i miłość, dużo miłości.
Nie
do końca wiedząc jak się zachować, z powrotem usiadła na łóżku
i dotknęła jego policzka z przerażeniem w oczach. Przykryła
zawartość jego dłoni drugą ręką i spojrzała mu prosto w oczy.-
Jeżeli je otworzysz, to nie będzie odwrotu...
-
Nie chcę odwrotu, kocham cię nad życie, dlatego pytam- spuściła
wzrok, wpatrując się we wciąż zamknięte pudełko.- Zrobiłabyś
coś dla mnie?
Elizabeth
odetchnęła głęboko i kiedy podniosła ponownie wzrok zaniemówiła
na chwilę. Każda kobieta z pewnością chciała choć raz
doświadczyć spojrzenia tak przepełnionego uczuciem. Czuła jak łzy
gromadzą się pod dolnymi powiekami i zdradziecko spływają jej po
policzkach, kiedy kiwnęła głową.
-
Wszystko- powtórzyła szeptem, zaciskając mocniej palce wokół
jego dłoni. Damon otworzył powoli pudełeczko, pokazując jego
zawartość, jednak to nie na nie patrzyła. Obserwowała jak
niebieskie oczy z oddaniem i miłością niemo błagają o zgodę.
-
Więc wyjdź za mnie.
****************************************************
O raaany, ileż razy koncepcja się zmieniała! Ileż to razy zmieniałam cały rozdział! Ale w końcu urodzony, w ogromnych bólach. Co nie oznacza, że nie jestem z niego zadowolona. Jestem i to bardzo ;) Szczególnie lubię końcówkę, potraktujcie to jako taki mały prezent ode mnie na Święta :D Jeżeli ktoś to jeszcze czyta to dziękuję i podziwiam za wytrwałość. <Tak, Emka, patrzę w twoją stronę, dzięki, że napisałaś, dzięki tobie ten rozdział dzisiaj dokończyłam i wstawiam >. W każdym razie życzę wam Wesołych Świąt, a jeżeli chodzi o kolejny rozdział to nie wiem kiedy :( Nie dość, że mam studia, to jeszcze chcę poprawić rozszerzenia z matury. Ajjj karrramba, mówię Wam. Anyway. Mam nadzieję, że się opłacało czekać :) Do następnego :)
O rany, dziewczyno! Ciągle szczerzę się jak głupi do sera!! I tak było podczas czytania całego rozdziału. To było świetne. Milion razy miotałam się to na krześle, to na kanapie, mając ochotę uściskać bądź zdzielić przez głowę każdego z bohaterów XD Najczęściej to się chyba tyczyło Elizabeth, ale kto by tam to liczył ;)
OdpowiedzUsuńAkcja w lunołakami - wow x1000. Zabiłaś mnie, jeśli chodzi o Christine/Kelly/jakkolwiek. Nie pomyślałabym, że może z niej być taka przebrzydła szuja :o Świetne sceny Stefana i Damona, wszystkie i każda z osobna. Uwielbiam tę ich braterską miłość, to jest takie niesamowite! Swoją drogą, rany Damona?! Co u licha? Nie uśmiercaj go! Błagam! Elizabeth niech też przeżyje! Niech ją wskrzeszą, jeśli Klaus tak bardzo ją chce, ale nie pozbywaj się jej.
No właśnie, ciekawy ten Twój Klaus ;p taki mniej zawzięty i bardziej przyzwoity, tak po ludzku :) pasuje mi taki obrót jego spraw. Tworzy niezły team z El. Gdyby nie była ofiarą w jego rytuale, mogliby być takim dream teamem na dłuższą metę XD
Serce mi krwawiło, jak czytałam o torturach wobec Damona. Rozjaśniłaś mi je trochę tekstami Toma. Te cukiereczki i przystojniaczki były genialne ;D no i tekst Stefana o kalece umysłowej! Leżę i kwiczę XD najlepszy moment, ze trzy razy to czytałam ♡♡
I też uważam, że końcówka jest cudna :* Damon romantyk, no proszę. Ekscytowałam się jak nie wiem co, kiedy czytałam o tych jego odczuciach i w ogóle. Fantastycznie to wymśliłaś z tymi oświadczynami. Nie mogę się doczekać. Ta Damona szczerość, to otwarte serce... świetnie, że się dogadali z El. Myślałam, czytając, że może za szybko się to stało, przecież dopiero co wyrzucali sobie wzajemnie brudy, ale cieszę się, że tak to poszło :) Wciąż mi ich szkoda odnośnie akcji ze stratą dziecka... Ale oczywiście liczę na to, że El zgodzi się zostać panią Salvatore, nie przyjmuję innej opcji ;) I, proszę, poprowadź to tak, by oboje przeżyli!
Życzę Ci weny na pęczki ♡ niech pisanie kolejnego rozdziału sprawi Ci dużą przyjemność. Ja będę czekać :)
Pozdrawiam, Em :>
Jest nowy rozdział i owszem sprawił mi dużo przyjemności ;)
UsuńOmg 😍😍
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam nowy rozdział po prostu zaczełam krzyczeć pomimo tego, że nie jestem juz w fandomie 😂
Nie moge sie już doczekać kolejnego 😘 Pisz szybko, proszeee
Minęła masa czasu, ale jest kolejny rozdział ;)
UsuńNadal mam nadzieję, że poznam zakończenie tej historii :)
OdpowiedzUsuńEmka K
Mój Boże, jest ktoś kto to jeszcze pamięta i czyta?!?! Nie ma sprawy, już siadam i piszę dalej, special for you :***
Usuń55 year old Speech Pathologist Valery Ducarne, hailing from Haliburton enjoys watching movies like Vehicle 19 and Lapidary. Took a trip to Catalan Romanesque Churches of the Vall de BoíFortresses and Group of Monuments and drives a Mercedes-Benz 540K Spezial Roadster. znajdz
OdpowiedzUsuń