„Jeśli
będzie ci dane żyć sto lat,
to ja chciałbym żyć
sto lat minus jeden dzień,
abym nie musiał żyć ani jednego
dnia bez Ciebie."
to ja chciałbym żyć
sto lat minus jeden dzień,
abym nie musiał żyć ani jednego
dnia bez Ciebie."
-
A.A. Milne
Pogoda
była, kolokwialnie mówiąc, do dupy i nie zapowiadało się, żeby
miało to ulec zmianie w najbliższym czasie. Duszne, wilgotne
powietrze nawet nie przeszkadzało tak mężczyźnie, jak ten
pieprzony wiatr wiejący co chwilę w inną stronę, uniemożliwiając
szybkie podpalenie końcówki papierosa. Jedynym plusem w tym małym
bilansie meteorologicznym, był unoszący się w powietrzu zapach
deszczu, chociaż ten jeszcze nie nadszedł.
Brunet
zaciągnął się po raz ostatni i wypuścił powoli dym papierosowy
z płuc. Przydeptał kiepa, ale nie ruszył się z miejsca. Oparty o
ścianę budynku obserwował tylko z bezpiecznej odległości jak
dwie zakapturzone postaci wychodzą ze szpitala. Nie odzywały się
do siebie, tylko ponuro włócząc nogami wsiadły do samochodu i po
chwili odjechały.
To
dzisiaj był pogrzeb?- zastanawiał się mężczyzna, patrząc za
autem. W myślach przewrócił kartki kalendarza. Tak, zmarła kilka
dni temu, dzisiaj wypadał pogrzeb. Westchnął wciąż nie ruszając
się z miejsca. Nie czekał na nikogo, bardziej czekał na brak
kogokolwiek... i chociażby z tego powodu, czuł się od ponad dwóch
tygodni jak ostatnie gówno.
Wyciągnął
z kieszeni paczkę papierosów i wyjął kolejny antydepresant.
Zapalił go, zaciągając się ponownie, jednocześnie patrząc na
wejście.
-
Kurwa- syknął, widząc blondynkę, idącą żwawo w stronę
szpitala. Nie było mu to na rękę, ale były też dobre wieści...
Parę
minut później zobaczył jak zza zasuwanych drzwi wyłania się
Stark, u boku jakiejś blondyny.
-
Damien? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
-
Nie- odparł, idąc w stronę SUV'a. Damon zacisnął dłoń bez
papierosa w pięść na widok mężczyzny. Ilekroć go widział miał
ochotę rozpruć mu szyję i wychłeptać całą krew. Westchnął,
obserwując intruza, nie mógł jednak zignorować faktu, że Stark
sprowadził najlepszych lekarzy w Stanach, by się zajęli Elizabeth.
To wampira najbardziej wkurzało, że zwykły człowiek potrafił
zrobić więcej niż on.
Pielęgniarka
wprawnie podpięła Damona do aparatury, by przetoczyć jego krew
Elizabeth. Saltzman stał obok przyglądając się z nieufnością
działaniom zahipnotyzowanej kobiety. Był prawie pewien, że coś
pójdzie nie tak, naturalnie podzielił się swoimi obawami z
Salvatorem, ale ten nie chciał o tym słyszeć.
-
Moja krew jej zawsze pomagała, czemu teraz miałoby być inaczej?-
warknął, zaciskając pięść i obserwując jak krew zaczyna płynąć
przez przezroczystą rurkę.
-
Bo jest teraz łowcą, to wiele zmienia... na prawie wszystkich
płaszczyznach.
-
Ile razy jeszcze to powiesz?- przewrócił oczami, po czym ze
skupieniem obserwował reakcję jej ciała.
-
Aż mnie posłuchasz...- tętno dziewczyny przyśpieszyło i krew
samoistnie zaczęła powoli wypływać z jej ust. Zupełnie jak
dwadzieścia cztery godziny temu. Alaric wyrwał natychmiast igłę z
jej zgięcia w łokciu, a Damon odskoczył w szoku do tyłu,
powalając na ziemię krzesło, na którym siedział. Mężczyźni
spojrzeli na siebie i na Elizabeth, której pielęgniarka wycierała
krew z twarzy.
-
Mówiłem- warknął Rick, rzucając aparaturą o ziemię.
-
Gdybym nie spróbował...- zaczął Damon, ale nie dokończył, bo
przyjaciel walnął go w twarz. Saltzman strzepnął dłoń i
rozmasował sobie kostki. Mężczyzna odwrócił głowę z powrotem w
stronę wymierzonego ciosu, z rozjuszonym spojrzeniem, nie lubił
dostawać w twarz.
-
To byś zaoszczędził czas. Jest teraz poza twoim zasięgiem, poza
zasięgiem wszystkich. Zaakceptuj to w końcu, zanim z powodu swojej
głupiej dumy i czystego egoizmu coś jej zrobisz.
Zmarszczył
brwi i oparł głowę o mur. Przed oczami mu przeleciało widmo
Elizabeth z małym chłopcem, które od dwóch tygodni codziennie
nawiedzało go w snach i gdy tylko zamknął oczy. Rozchylił powieki
wpatrując się w ciemne, pochmurne niebo. Poczuł ucisk w piersi,
znał to uczucie, jego umysł się buntował, ciało również...
znowu. Zdeptał niedokończonego papierosa i wszedł do budynku
udając się na trzecie piętro. Przeszedł automat z napojami i
zatrzymał się przy drugich drzwiach od niego. Przez szparę
dostrzegł blondi siedzącą obok dziewczyny. Damon uchylił drzwi i
stanął w przejściu. Caroline na niego spojrzała ze współczuciem,
wampir już nie mógł znieść tego typu spojrzeń.
-
Nie patrz tak na mnie- zganił ją. Forbes uniosła brwi.
-
To znaczy?
-
Jakbyś mi współczuła. Nie lubisz mnie i wzajemnie, po co udawać?-
warknął, mrużąc oczy, na co Caroline odwróciła się na małym
obrotowym krzesełku w całości w jego stronę.
-
Nie muszę cię lubić, żeby ci współczuć. To, że straciłeś
El, było twoją winą, ale dowiedzieć się, że miało się być
ojcem i, że dziecko nie żyje tego samego dnia?- Pokręciła
zrezygnowana głową.- Nie, tego nie życzę nawet największemu
wrogowi.
Salvatore
obserwował blondynkę, gdy ta całowała przyjaciółkę w czoło,
po czym wyszła.
W
końcu sami, pomyślał i stanął nad dziewczyną wpatrując się w
jej zamknięte oczy. Widział już ją w takim stanie i to niestety
nie raz. Ale tym razem nie chodziło tylko o nią, chodziło też
o...
Kiedy
wampir usiadł obok owionęły go różne zapachy, poczynając od
mieszanek damskich perfum, aż po te męskie. Nawet kiedy był z nią
sam na sam czuł, że wszyscy są wokół i patrzą na niego tak samo
jak dzisiaj Caroline. Nie chciał ich litości, ani współczucia,
chciał, żeby go zostawili w spokoju.
Damon
przesunął dłonią nad jej włosami, nie dotykając jej, jakby była
pod niewidzialnym kloszem. Ten sam gest wykonał nad jej policzkiem i
ustami. Nie mógł jej dotknąć, to by oznaczało, że jest już noc
i może dać upust swoim emocjom, które gromadziły się przez cały
miniony dzień. Wyprostował się i wstał, by spojrzeć przez okno.
Coś mu od pewnego czasu umykało, jakiś szczegół, coś istotnego.
Coś co mogło wszystko połączyć w jedną całość, ale nie umiał
tego uchwycić. Obserwował jak krople zaczynają uderzać w szybę,
był już październik, a ona się nie budziła.
Skrzyżował
ręce na piersi, przez chwilę myśląc o bracie, z którym nie
zamienił prawie żadnego słowa od dwóch tygodni... Nie licząc
bluzgów za nie powiedzenie mu o ciąży Elizabeth i potajemnym
wynajęciu lekarza. Damon oparł się głową o zimną taflę szkła.
Jakim cudem...
-
Nie kłam! To nie może być moje dziecko! Przyznaj się, że starasz
się załagodzić sytuację, że tak naprawdę jest ono Jego!-
krzyknął Damon, przypierając brata do ściany w szpitalnym
składziku na miotły.
-
Jest twoje- Stefan starał się odepchnąć brata- bezskutecznie.-
Nie jest Starka, za krótko się znali, żeby było jego. Poza tym,
skoro Rick mówi, że El jest teraz łowcą to chyba oznacza, że
zabiła istotę nadprzyrodzoną! A kimże innym jest dziecko
człowieka i wampira, jeżeli nie czymś nadprzyrodzonym, więc bierz
łapy ode mnie- ponownie odepchnął Damona, tym razem skutecznie.
Poprawił koszulkę, patrząc jak jego brat rozgląda się, szukając
jakiejkolwiek odpowiedzi.
-
Jakim cudem?- oparł się plecami o ścianę i zsunął się po niej,
by wylądować na podłodze.
-
Cudem- odpowiedział i dotknął ramienia bruneta.- Przykro mi... Nie
zasłużyłeś na to.
Stefan
przemilczał lekarza, którego odprawił rano z pierścieniem, mimo
iż ten się już nie przydał. Damon nie był w dobrym humorze do
przyjmowania takich wiadomości... Może jutro.
-
Zostaw mnie. Chcę zostać sam- wyciągnął zza poły kurtki
piersiówkę i upił kilka łyków burbona.
Zacisnął
zęby i nagle uderzył pięścią w taflę, jednak to nie sprawiło,
że wampir poczuł się lepiej, dlatego sięgnął ostrożnie do
kieszeni spodni, będąc przygotowanym na ból. Okazało się jednak,
że gałązki werbeny tam nie było. Obszukał się cały, w
poszukiwaniu dawki bólu, jaką sobie dostarczał codziennie po kilka
razy, jednak nic nie znalazł. Cholera, pomyślał i rozejrzał się
prawie rozpaczliwie dookoła. Jego wzrok nagle padł na element
rolet. Ostre haczyki podtrzymywały całą konstrukcję, błyszcząc
nieśmiało w jego stronę. Uśmiechnął się lekko, wdrapał z
wampirzą zręcznością na parapet i zahaczył te kilka luźnych
listewek o siebie nawzajem, żeby nie padły z głuchym trzaskiem na
ziemię, pod wpływem braku części konstrukcji. Spojrzał na swoją
małą przyjaciółkę i ustawiając ją pod dobrym kątem, zacisnął
dłoń. Metal wbił się brutalnie w jego mięśnie, ale Damon tylko
z sykiem wypuścił powietrze. Przymknął powieki, obserwując krew
powoli wypływającą spod jego zaciśniętych palców. Otworzył
dłoń i rana zaczęła się zasklepiać, wydalając ze środka
haczyk. Ból zniknął, zostało tylko wspomnienie po nim, dlatego
ponowił cały proces.
Damon
był od dwóch tygodni masochistą. Miał potrzebę odczuwania bólu,
nie potrafiłby tego jednak nikomu wytłumaczyć. Traktował to
trochę jak odskocznię myśli od Elizabeth i jego dziecka oraz
zadośćuczynienie za wyrządzone im krzywdy. Nie pozwolił ranie się
zagoić ponawiając manewr. Popatrzył na Elizabeth i po chwili
schował zakrwawiony hak do kieszeni.
Salvatore
parsknął nad swoim losem- oto stał w szpitalu z haczykiem w
kieszeni, wpatrując się w ciało dziewczyny, którą kochał tak
mocno, że to aż bolało. A ona nie chciała mieć z nim nic
wspólnego, nawet dziecka.
Damon
poczuł, jak nadchodzi fala uczuć, coś go chwyciło za gardło, coś
ścisnęło serce, przestał oddychać starając się stłumić
wszystko, ale gdy zamknął oczy ponownie ujrzał widmo swojej
możliwej... byłej przyszłości. Spojrzał przez okno, zbliżał
się wieczór, ale to było jeszcze za wcześnie. Czekał go obchód
i mógł ktoś przyjść, a ostatnie czego chciał to tego, żeby
ktoś go widział w takim stanie w jakim był każdej nocy, chowając
zapłakaną twarz, wykrzywioną bólem w jej dłoni lub ramieniu.
Odetchnął głęboko. Musiał się czymś zająć dopóki nie miało
zajść słońce. Usiadł więc obok dziewczyny, oparł się o ścianę
i wpatrując się w deszcz siekący z ukosa, czekał.
Kobieta
wpatrywała się bezmyślnie w przypadkowy program telewizyjny.
Podwinęła nogi pod siebie, by je schować pod kocem i zagryzła
wargę, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę schodów. Znała to,
Elizabeth zrobiła to samo, przywrócenie jej do świata żywych było
cudem. Z Jeremim mogło być trudniej, jego siostra wyjeżdżała do
Seattle... aczkolwiek czy to było jeszcze aktualne?- Zastanawiała
się, przecież teraz leżała w szpitalu, w stanie śpiączki, jak
niby miała tam wracać? Lekarze mówili, że gdy człowiek wpada w
ten stan to śpiączka może trwać kilka, nawet kilkanaście lat.
Najgorsze jest jednak to, że w przypadkowym momencie śpiączka może
zakończyć się zgonem lub przebudzeniem. Jenna westchnęła i
wstała, by nastawić wodę na herbatę. Następnie z drżącym
sercem chwyciła poręcz i zaczęła wchodzić po schodach. Biła się
z myślami, czy na pewno robi dobrze, może najbardziej właściwe
byłoby zostawienie go samego... Cholera, pomyślała i zapukała w
drzwi jego pokoju. Odpowiedziała jej tylko cisza.
-
Jeremy? Mogę wejść?
Po
kolejnej chwili ciszy Jenna już chciała odejść, kiedy usłyszała
nagle szczęk zamka. Drzwi lekko się uchyliły i w przestrzeni
między framugą a nimi pojawiła się ponura twarz chłopaka. Nawet
nie kłopotał się przebraniem, jak przyszedł tak padł na łóżko,
lekko przemoczony, w niewygodnym garniturze.
-
Chcesz herbaty?- spytała cicho ciotka, lustrując go wzrokiem.
Jeremy
westchnął jakby się wahał czy przyjąć propozycję. W końcu
kiwnął głową i już miał zamknąć drzwi, ale Jenna go
zatrzymała.
-
Weź prysznic, przebierz się, ja za ten czas zrobię nam herbatę.
Jeremy
ponownie kiwnął głową, co najmniej jakby mu odebrało mowę.
Jenna zeszła na dół i zaczęła przygotowywać napoje. Chwilę
później zadzwonił jej telefon. Uśmiechnęła się lekko, gdy
zobaczyła imię dzwoniącego.
-
Tak?
-
Hej, Jenna. Tu Rick... Dzwonię zapytać jak się czujesz, ty i
Jeremy? Dzisiaj byliście na pogrzebie, prawda?
Kobieta
westchnęła, wolała zapomnieć o tym przygnębiającym
doświadczeniu. Nie mogła oderwać przez całą ceremonię wzroku od
trumny i Jeremiego.
-
Tak... było kiepsko, z Jerym jest kiepsko. Nie odzywa się w ogóle,
ale przynajmniej otworzył mi drzwi.
-
Tyle dobrze... a co z El? Co mówią lekarze?
Jenna
poczuła mrowienie w dłoniach, a żołądek wykonał koziołka, na
myśl o dziewczynie. Nie potrafiło do niej dojść, że ta się już
nie obudzi.
-
Nawet nie pytaj... Od dwóch tygodni nie daje znaku życia, leży,
ale samodzielnie oddycha, zresztą, sam widziałeś, masz wrażenie,
że śpi, ale lada moment się obudzi i obróci wszystko w żart.
-
Też tak mam...- historyk zrzucił z siebie przepoconą koszulkę w
której ćwiczył i obtarł jej rogiem czoło lśniące od potu.- A
jak ty się trzymasz? Wszystko naraz, co?
-
Tak. Ponadto pokłóciłam się z El przed tym wypadkiem... Boję
się, że ona się nie obudzi i ja już tego nie odwrócę...-
zamilkła. Głos odmówił jej posłuszeństwa, starała się
zachować zimną krew, ale teraz nie wytrzymała.
Usłyszała
westchnięcie w komórce.
-
Nie potrzebujecie może dzisiaj towarzystwa?
Jenna
przez chwilę przetwarzała to co usłyszała, a następnie lekko
kiwnęła głową. Nie chciała być dzisiaj sama, zdecydowanie.
-
Towarzystwo brzmi całkiem nieźle...
- W
takim razie będę za pół godziny.
Kobieta
uśmiechnęła się półgębkiem do siebie, to była pierwsza dobra
wiadomość od dwóch tygodni. Nie spędzi tego wieczoru sama,
wpatrując się bezmyślnie w kolejne idiotyczne reality show.
- W
takim razie czekamy- rozłączyła się i odkładając telefon
napotkała wzrok Jeremiego.
-
Kto przychodzi?- spytał niskim, zachrypniętym głosem.
-
Alaric, dotrzyma nam towarzystwa...
-
Tobie- poprawił ją.- Zszedłem tylko po herbatę, dzisiaj chcę
pobyć sam...
Wyciągnął
torebkę z kubka i wrzucił ją do śmieci. Upił trochę herbaty i
ponownie wrócił na górę. Jenna wzniosła ręce ku górze, po czym
sprzątnęła kuchnię. To by było na tyle, jeżeli chodzi o
towarzystwo.
-
Vick, wszystko okay?- spytał Matt siostrę, gdy ta padła bez życia
na kanapę.- Nie było cię na pogrzebie- zarzucił jej. Vicky tylko
łypnęła na blondyna jednym okiem.
-
Nie mogło mnie tam być. Nie mogę przebywać w otoczeniu Jeremiego.
-
Tu już nawet nie chodzi o niego- przerwał jej. Matt przypatrzył
się uważnie siostrze.- A właściwie to czemu nie możesz się do
niego zbliżać? Jeremy przynajmniej nie jest dupkiem jak Tyler.
-
Tyler przynajmniej nie próbuje mi wmawiać, że marnuję się tutaj.
Z resztą, co ty wiesz? Zawsze byłeś tym poukładanym, grzecznym
Mattym.
Szatynka
podniosła się, chwyciła pilota i włączyła kolejny bezsensowny
program.
-
Vi... po prostu musiałem szybciej dojrzeć, ty z resztą też. Ale
to nie oznacza, że jesteśmy spisani na straty- Matt usiadł obok i
objął siostrę ramieniem.- Wyrwiemy się stąd, jedyne co musimy
zrobić to dać sobie radę. Zdać klasy maturalne, zobaczysz,
będziemy mieć dobre życie.
Victoria
przez jedną sekundę pomyślała, że to się może udać, że
jedyne co ją ogranicza to to miasto. Nienawidziła go, po części
obwiniała je o całe zło w jej życiu. Przecież mama, by ich nie
zostawiła, gdyby mieszkali w Nowym Jorku, tam by miała to
upragnione poczucie swobody... ale nie tu. W chromolonym Mystic
Falls. Vicky odepchnęła brata od siebie i wstała.
-
To twoje życie, ty dasz radę, ja nie.
-
Jeżeli będziesz to powtarzać, to...
-
Dosyć, Matt- przerwała mu- mam dosyć.
Wyszła
trzaskając drzwiami i wybiegając w deszcz.
Jakaś
bariera nie pozwalała mu się przedostać. Atakował ją codziennie,
ale skutek był prawie żaden. Prosił nawet czarownicę o pomoc, ale
ta również nie potrafiła przezwyciężyć tarczy za jaką schował
się umysł dziewczyny. To była tylko śpiączka, a mimo to
pokonywała nawet istoty nadnaturalne.
-
Ona jest teraz łowcą- przypomniał mu Alaric.- Choćbyś nie
wiadomo ile czasu spędził nad przedostawaniem się do jej umysłu,
nie przejdziesz.
-
Nie chcę na nią wpłynąć...- zaczął ponownie swoją tyradę
wampir.
-
Bez różnicy- przerwał mu przyjaciel.- To wciąż ingerowanie w jej
umysł, a ona już nie jest zwykłym człowiekiem, ona jest łowcą.
Z chwilą zbrodni, szczerze powiedziawszy, straciłeś jakiekolwiek
połączenie z nią... I nie rób takiej miny, już nie raz ci to, do
cholery, mówiłem- wypomniał mu Saltzman, podchodząc bliżej
bruneta. Ten tylko ofuknął towarzysza i oparł się plecami o
ścianę, wpatrując się w dziewczynę. Chciał usłyszeć jej głos,
nawet jeżeli słowa przez nią wypowiadane byłyby samymi bluzgami,
poczuć ciepło jej ciała, nawet gdyby kontakt fizyczny ograniczył
by się do szarpaniny. Tak bardzo się za nią stęsknił i nie
potrafił tego nikomu powiedzieć, nawet jej.
-
Kiedy się obudzi pewnie będzie zdezorientowana i cholernie
wściekła... Wezmę ją wtedy na polowanie.
-
Polowanie- powtórzył tępo Salvatore i rzucił zaniepokojone
spojrzenie Rickowi.- Co masz na myśli?
-
Mam na myśli to, co powiedziałem- obszedł łóżko chorej i usiadł
na jego krawędzi po stronie Damona.- Pokażę jej co i jak, zawsze
się znajdzie istota, która na za dużo sobie pozwoli...- popatrzył
znacząco na rozmówcę, ale kontynuował dalej, ponieważ ten to
zignorował.- Mam nadzieję, że odnajdzie w tym spokój, jej
przeznaczeniem będzie zabijać potwory. A jeśli bestia w niej
drzemiąca zostanie nakarmiona, może będzie w stanie się
kontrolować.
-
Może?- Prychnął Damon, przestając podpierać się o ścianę.
- Z
tym jak z waszą przemianą, proces zachodzi indywidualnie... Nie
oczekuj, że ją przeprogramuję, tak, aby rzuciła ci się w
ramiona.
-
Nie oczekuję tego- syknął i chwycił go nagle rwący ból w
gardle. Próbował przełknąć ślinę, ale stało się to
niemożliwe. Dziąsła zaswędziały go, jakby wypierały zęby na
zewnątrz, więc chwycił się za szczękę jakby to miało w czymś
pomóc.
-
Co jest?
-
Nic... głód dał o sobie znać- wychrypiał.- Masz przy sobie jakiś
alkohol?
Saltzman
wyjął zza poły kurtki piersiówkę i podał ją wampirowi.
-
Dzięki- jęknął i upił kilka łyków burbonu.
-
Idź się pożywić, jak długo nic nie jadłeś?
Damon
tylko wzruszył ramionami i dokładnie wypłukał jamę ustną
alkoholem.
-
Kto to liczy?- prychnął i oddał naczynie. Był głodny, bardzo
głodny, prawie czuł jak jego komórki obumierają. Przeczesał
włosy palcami, słysząc bicie serca Eli i Ricka. Zerwał się z
miejsca i wyszedł szybkim krokiem z sali, mógł się dręczyć
głodem, ale nie wtedy kiedy Ona była w pobliżu. Potrzebował krwi,
natychmiast, ale nie miał ochoty na tą z torebki. Wypadł z budynku
i ruszył w poszukiwaniu kogoś, kto wydawałby się zjadliwy. Po
przeciwnej stronie ulicy dostrzegł szatynkę z kapturem narzuconym
na głowę. Damon w amoku nie zadbał o nic oprócz hipnozy, chwycił
ją tylko za rękę, pociągnął za krzaki i drzewa. Gorączkowo
odgarnął jej włosy z szyi, a następnie zatopił w niej kły
najszybciej jak potrafił.
Kiedy
poczuł, że dziewczyna już ledwo stoi oderwał się od niej z
niechęcią i oblizał leniwie usta. Dopiero po chwili zorientował
się, że ponownie wbił zęby w siostrę M... Mutta. Damon uniósł
brew i przyjrzał się dokładnie twarzy umazanej resztkami makijażu.
Tak, to była ona. Nawet mu się zrobiło jej żal przez chwilę,
wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednim razem.
-
Wyglądasz okropnie- zauważył brunet i przytrzymał ją, żeby nie
upadła. Vicky jednak nic nie odpowiedziała, tylko jęknęła cicho,
zapadając się w trzymających ją ramionach. Damon westchnął,
czując lekkie poczucie winy, po czym nadgryzł swój nadgarstek,
żeby podleczyć swoją ofiarę. Dziewczyna zbyt chętnie, jak na
Damona gust, upiła trochę krwi, zanim rana się zasklepiła.
-
Zapomnij o tym co się stało- rozkazał wampir, rzucając na nią
urok. Donovan tępo pokiwała głową i wygramoliła się z powrotem
na chodnik. Damon wyszedł trochę najedzony za nią, obserwując jak
jego ofiara oddala się od niego. Wyglądała tak, jak Damon się
czuł- jak siedem nieszczęść.
-
Jeżeli nie obudzi się do niedzieli, przenosimy ją, do kliniki
wybudzeń...
-
Jak to przenosicie?!- wybuchła Jenna.- Nie, proszę...
Lekarz
starał się zachować profesjonalnie, westchnął, przyciskając
tylko wyniki badań mocniej do piersi.
-
Często spotykałem się już ze śpiączką, czasem osobiście w nią
wprowadzałem, osobiście z niej wybudzałem, ale czasem... czasem
ludzie się już nie budzą, albo gdy się budzą są roślinami.
Jeżeli pacjentka odzyska przytomność, jest osiemdziesiąt procent
na to, że zostanie sparaliżowana.
Jenna
poczuła jak nogi się pod nią załamują. Sparaliżowana?
-
Ale ona przecież...
-
Miała udar mózgu, na wskutek niedokrwienia. To nie jest grypa
żołądkowa, z tego się nie wychodzi po trzech dniach.
Damon
słuchał lekarza z odpowiedniej odległości i mówił Alaricowi
nadzwyczaj spokojnym głosem co tamten mówi. I o ile Rick, nie
potrafił uwierzyć, że to się dzieje na prawdę, o tyle Salvatore
zaakceptował już stan rzeczy. Co nie oznaczało, że chciał
siedzieć bezczynnie.
-
Mówisz to ze zbyt wielkim spokojem, normalnie to rzucało by tobą,
wbiłbyś kły w lekarza- mężczyzna przyglądał się podejrzliwie
swojemu towarzyszowi- ale na pewno byś nie siedział spokojnie na
tyłku... Przyznaj się, co kombinujesz?
- A
co mam zrobić, gdy mówią mi, że miłość mojego życia będzie
rośliną, albo w ogóle się nie obudzi?
Damon
zacisnął dłonie na kolanach. Był spokojny o przyszłość, a
przynajmniej tą do niedzielną.
-
Nie przyszło ci do głowy, żeby ją przemienić, prawda?- spytał
Saltzman. Damon przemilczał odpowiedź. Oczywiście, że przyszło
mu do głowy i miał zamiar wdrożyć plan w życie, w momencie, gdy
El okaże się rośliną lub będą ją chcieli przewieźć.
-
Ani się waż. To łowca, skąd wiesz jak zareaguje na przemianę...?
-
Wolę ją mieć nienawidzącą mnie, niż nie mieć wcale.
-
Pieprzony egoista.
Damon
ostatkiem sił powstrzymał się, żeby mu nie walnąć.
-
Mów sobie co chcesz, ale dzięki mnie przeżyje, będzie zdrowa,
żywa, a nie przykuta do łóżka.
-
Nie mówię już nawet o tym. Mówię, że nie robisz tego dla niej
tylko dla siebie.
Wampir
zmrużył oczy.
-
Robię to dla nas wszystkich. Po prostu nikt nie ma wystarczająco
dużych jaj, żeby podjąć za kogoś decyzję i się komuś
sprzeciwić. Wyświadczam wam przysługę. Poza tym, nie muszę ci
się tłumaczyć...
- A
co gdyby wyjechała ze Starkiem?- przerwał mu nagle Rick.-
Trzymałbyś ją siłą?
Damon
zmarszczył brwi. Zabiłby go, albo wyczyścił całą pamięć o
Elizabeth...
-
Nie- przyznał jednak.- Pozwoliłbym jej odejść, jeżeli to by
sprawiło, że byłaby szczęśliwa.
Brunet
wstał powoli i podszedł do Jenny.
-
Chcą ją przenieść... do Atlanty, ale jak? Będzie tam sama, może
umrzeć w każdym momencie, albo się obudzić, a jak będzie
sparaliżowana?! Co ja wtedy zrobię? Pochowałam przed chwilą matkę
Jeremiego, nie chcę kolejnego pogrzebu... Jeszcze jej rodzice- Rick
dotknął jej ramienia i Jennie puściła tama, zakryła twarz
dłońmi, dając się przyciągnąć bliżej łowcy.
-
Do niedzieli się musi obudzić, nie ma innej opcji- rzucił Damon i
wszedł do sali gdzie leżała Eli.
Elizabeth
wczepiła palce w kruczoczarne włosy i pociągnęła za nie. Damon
jęknął i ponownie wrócił do jej szyi, całując ją namiętnie.
Czuł, że w końcu jest szczęśliwy, miał ją przy sobie, całą
nagą, nienasyconą i słodką. Zanurzając się w niej doświadczał
nieba i piekła jednocześnie, cały czas spragniony był więcej i
więcej. Spojrzał jej w oczy, ona też tego chciała, chciała by
nie przestawał. Wylądowała nad nim, sunąc paznokciami na wskroś,
przez jego klatkę piersiową, wciąż nie przestając się poruszać.
Kropelki potu pokrywały jej skórę, a oddech i bicie serca
przyśpieszyły.
-
Damon- zakwiliła, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Damon podniósł
się do siadu i objął ją wokół talii.
-
Tak, skarbie- wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy, błyszczące z
podniecenia. Czuł jak z każdym kolejnym ruchem się w niej zatraca
coraz bardziej.
-
Damon...
-
Eli...
-
Ej, Damon.
Damon
podskoczył i rozejrzał się dookoła. Stefan stał nad nim i
patrzył na niego zmartwionym wzrokiem. Brunet natomiast jak tylko
sobie przypomniał swój sen i jego kluczowy moment, to ponownie miał
ochotę zabić brata. Przejechał dłonią po twarzy i opadł ciężko
na oparcie fotela.
-
Mówiłeś przez sen...
Starszy
Salvatore od razu się ożywił.
-
Co mówiłem?
-
Powtarzałeś tylko jej imię. Pomyślałem, że śni ci się coś
złego...
Jak
cholera, pomyślał Damon, ale nic nie odpowiedział. Stefan mógł
być zbyt słaby, by wniknąć do jego umysłu.
-
Co tu robisz?
-
Chciałem zobaczyć co u niej.
- A
co nowego może być u osoby pogrążonej w śpiączce, po udarze
mózgu i poronieniu- warknął Damon, wstał robiąc krok w stronę
brata. Ten od razu przyjął pozycję bojową.
-
Ja tylko...
-
To wszystko twoja wina. Inaczej byłaby zdrowa.
-
Nie chciała tego dziecka, poza tym teraz byłaby już w Seattle...-
Stefan starał się usprawiedliwić.
-
Nie obchodzi mnie to, ruszałaby się, żyła, nie musiałbym jej
przemieniać- syknął i zacisnął w jednej chwili dłoń na gardle
Stefana. Blondyn bez skutku starał się odsunąć od brata.
-
Co ty mówisz?- wydyszał.
Damon
zelżał uścisk, żeby zaraz całkowicie puścić jego szyję. Miał
dosyć tego wszystkiego i jak na złość słyszał jak korytarzem
idzie Stark, rozmawiając przez telefon. Szlag go trafiał na myśl,
że ona była teraz jego.
-
Damon, jaka przemiana?
-
Chcą ją przewieźć do kliniki wybudzeń w Atlancie jeśli do
niedzieli jej stan nie ulegnie zmianie. Po raz kolejny będą
próbować ją wybudzić. Nie mogę pozwolić na to...
-
Ale tam będą w stanie jej pomóc.
- W
Atlancie, Stefan! Nie może wyjechać.
Stark
wszedł do sali i od razu Damon wyszedł. Musiał przyznać, że nie
wyglądał najlepiej, jakby nie spał kilka dni, nie jadł i ciężko
pracował. Z jednej strony był zazdrosny jak diabli i chciał, żeby
jej nowy facet zniknął z powierzchni ziemi, ale z drugiej widział,
że nie dał nogi kiedy El trafiła do szpitala. Co nie zmieniało
faktu, że chciał zabrać na drugą stronę Stanów jego Elizabeth.
Damon spojrzał na zegarek i stwierdził, że za trzy godziny może
wrócić do szpitala. Skierował swoje kroki do Mystic Grill. Nagle
mignęła mu sylwetka Elizabeth, od razu napiął wszystkie mięśnie
i rozejrzał się dookoła. El uśmiechała się do niego zadziornie.
Damon zamrugał i złapał za haczyk leżący w kieszeni, jednak ból
nie sprawił, że Elizabeth zniknęła. Podszedł do niej szybko, z
zaciśniętymi szczękami.
-
Masz szczęście, że jesteśmy w miejscu publicznym.
-
To groźba, czy obietnica?- szatynka poruszyła sugestywnie brwiami.
-
Groźba. Czego chcesz?
Katherine
westchnęła i złapała Damona za rękę, ten od razu się chciał
wyszarpnąć, ale Pierce była silniejsza.
-
Nie wyrywaj się, chciałam z tobą porozmawiać.
-
Udając Elizabeth?
-
Nie, to był wabik, który w sumie zawsze działa... Wy
Salvatore'owie zawsze jesteście oddani wtedy, kiedy nie trzeba...-
zacmokała wampirzyca- i komu trzeba-dodała po chwili.
-
Nie mam humoru na twoje gierki- warknął Damon.
Kobieta
popatrzyła na niego pobłażliwie.
-
Zły dzień?
-
Złe stulecie... Czego chcesz?- bezskutecznie próbował wysunąć
dłoń z jej uścisku.
-
Gdybym ci powiedziała, byłoby szybko i bezboleśnie. Nie byłoby
zabawy.
-
Przypominasz mi pewną kobietę, wiesz?- przybliżył się do
Katherine, chwytając w wolne palce pukiel jej włosów. Ta uniosła
brew, zaintrygowana.
-
Kogo?
-
Egoistyczną, wampirzą sukę, która też lubiła się zabawić-
uśmiech Damona przepełniony był jadem. Mężczyzna wciąż nie
odsunął się od Pierce, tylko bawił się jej kosmykiem.-I zgadnij
co?
Brunetka
tylko znudzona, wydęła usta.
-
No co?- znała finał historii, znała tą wampirzycę.
-
Wyrwałem jej serce- pociągnął błyskawicznie za włosy i wyrwał
je z cebulkami. Wampirzyca syknęła z bólu i odruchowo złapała
się za miejsce po włosach.
-
Módl się, żeby odrosły natychmiast, Salvatore- miała ochotę mu
przetrącić kark, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
Wyprostowała się dumnie i założyła ręce na piersi, usta wygięła
w lekkim uśmiechu.
-
Widzę, że skręca cię od środka, żeby coś powiedzieć...
Katherine
prychnęła.
-
Skąd twoja blond idiotka by wiedziała o wszystkim?- rzuciła,
stukając obcasami o płytę chodnikową.- Myślisz, że byłaby taka
spostrzegawcza? Usłyszałaby bicie małego serduszka w ciele
Elizabeth? Nawet ty go nie słyszałeś...- zbliżyła swoją twarz
do jego i spojrzała w niebieskie, pełne niechęci oczy.- Pomyślałeś
co by było gdybyś chociaż raz posłuchał?
Wampir
napiął wszystkie mięśnie. Jak śmiała...
-
Albo co by było, gdybyście choć raz się nie trzęśli nad
Gilbertówną i dali jej zabić tą flądrę?- kontynuowała
Katherine, z rozdrażnieniem westchnęła, nie odsuwając się ani na
krok. Irytowała ją nieporadność braci Salvatore, miłość do
niewłaściwych kobiet im nie służyła.
Damon
zmarszczył brwi przyswajając to co mówiła jego towarzyszka. Nie
wiedział jak to złożyć w jedną całość, dlatego milczał i
wpatrywał się w Katherine. Ta uśmiechnęła się tajemniczo.
-
Po co ci ona była?
-
Zadaj odpowiednie pytanie, Damonie.
-
Po co ją przemieniłaś? Po co nasłałaś ją na El?
-
To więcej niż jedno pytanie...- zaczęła, ale Damon nie pozwolił
jej skończyć. Chwycił ją za nadgarstek i skręcił go boleśnie.
Miał dosyć jej gierek, szczególnie jeżeli dotyczyło to, czego
dotyczyło.
-
Do czego ci była potrzebna, Katherine? Dlaczego wyglądacie tak
samo? Odpowiedz na wszystkie pytania. Muszę wiedzieć.
Wampirzyca
wyrwała się brunetowi i nastawiła nadgarstek. Potarła obolałe
miejsce i spojrzała zła mu w oczy.
-
Co będę z tego miała? Czym mnie przekonasz?
- Z
pewnością będziesz wiedziała czego chcesz, a teraz mów...
Katherine
jednak pokręciła głową rozglądając się dookoła. Czuła znowu
tą presję uciekania, wiedziała, że ryzyko jest ogromne, Klaus był
na miejscu.
-
Nie tutaj. Przyjdę w nocy do ciebie.
- W
nocy jestem tutaj...- zaczął. Nie wyobrażał sobie, że miałby
opuścić choć jedną możliwość pobycia z nią sam na sam.
-
Zrobisz co zechcesz- warknęła, zirytowana.- Ja przyjdę do twojego
domu, twój wybór.
Już
chciała się odwrócić i odejść pośpiesznie, kiedy Damon złapał
ją za łokieć. Ich twarze dzieliły centymetry. Katherine
wstrzymała oddech, dawno nie była tak blisko niego i chociaż jego
perfumy zmieniły się na przestrzeni wieków, jego zapach skóry
pozostawał niezmienny. Spojrzała w jego oczy, a potem na usta. W
tamtym momencie była skłonna mu powiedzieć wieczorem całą prawdę
i tylko prawdę.
-
Kto?- spytał lakonicznie Damon. Katherine pokręciła głową.
-
Wiesz kto, po prostu nie łączysz tego w jedną całość. Wiesz
wszystko, ja to tylko uzupełniam- wyrwała się i odeszła
pośpiesznie.
Damon
wyciągnął telefon i od razu poinformował Stefana o swoich
planach.
-
Zostań z nią dzisiejszej nocy, nie chcę, żeby była sama.
-
Uważaj na siebie.
Salvatore
się rozłączył, nie odpowiadając.
Mężczyzna
chodził w tę i z powrotem, jednocześnie obserwując rozszalałą
burzę za oknem. Usiadł w końcu w fotelu przy kominku,
uświadamiając sobie, jak dawno tego nie robił. Przymknął
powieki, wpatrując się w ogień i popijając alkohol. Płomień
poruszył się niespokojnie.
-
Już traciłem wiarę, że przyjdziesz... W taką pogodę...
Usłyszał
stukot obcasów i stanęła przed nim przemoczona wampirzyca. Nie
była zadowolona, ale z drugiej strony już wiedziała jak
wykorzystać deszcz na swoją korzyść.
-
Dotrzymuję słowa- odpowiedziała, ściągając przemoczoną kurtkę.
- Z
łaski swojej powieś ją, a nie rzucaj na podłogę- warknął
Salvatore, nie odrywając wzroku od ognia, jednak gdy kątem oka
dostrzegł, że wampirzyca rozpina bluzkę, odwrócił głowę w jej
stronę.
-
Co ty robisz?
-
Rozbieram się, jestem cała mokra. Mógłbyś mi zaproponować suche
ubranie i kubek ciepłej krwi, jak na Salvatore'a przystało- zsunęła
z siebie koszulkę, która, tak jak kurtka, padła na podłogę.
Brunet bez emocji wpatrywał się w Katherine, robiącą przed nim
striptiz.
-
Chyba nie po to tutaj przyszłaś- warknął, dopijając whisky.
Wstał, ominął kobietę i skierował się do stolika z alkoholem.
Damon nie był ślepy, widział jej ciało, czuł jej zapach, a
wszystko na dodatek potęgowała tęsknota za dziewczyną, która
wyglądała tak samo. Z za głośnym trzaskiem odstawił karafkę,
wpatrując się w swoje dłonie.
-
Jestem cała mokra- powtórzyła, zsuwając z siebie spodnie.-
Dostanę ręcznik?
-
Sama się obsłuż. Przecież już tu byłaś- warknął, nawiązując
do nocy, kiedy Katherine udawała Elizabeth. Wampirzyca jednak się
nie przejęła tonem wampira i zsunęła z siebie bieliznę, bez
cienia skrępowania. Stanęła nago przed Damonem, czekając na jego
ruch. Ten tylko powoli podniósł wzrok, starając się zachować
spokój.
-
Masz tupet, nie powiem- wycedził, ruszając powoli w jej stronę.
-
Ja tylko pozbyłam się mokrych ciuchów... To, że nie chcesz, żebym
się ubrała to już twoja sprawa.
-
Jesteś żałosna oraz wyglądasz na zdesperowaną starą pannę,
która błaga o minimum uwagi- stojąc blisko niej, skwitował
wszystko zdaniem:- Wybacz, ale nie pociąga mnie taki typ kobiet.
Omijam takie szerokim łukiem.
-
Auć.
Katherine
wykrzywiła twarz w grymasie niezadowolenia. Był tak samo uparty jak
kiedyś.
Jednak
po chwili Katherine postanowiła grać dalej w tą mini grę, nie
tracąc głównego powodu swojej wizyty. Rozsiadła się więc
wygodnie w fotelu Damona, patrząc wyczekująco na wampira.
-
To moje miejsce...
Salvatore
starał się zignorować jej nagość, ale to było trudne jak nigdy.
Wyglądały tak samo, identycznie, dlaczego?
-
Zawsze mogę ci usiąść na kolanach...
Usiadł
obok, nie mając już siły na przekomarzanie się.
-
Dlaczego wyglądacie tak samo?
-
Hmm, więc najpierw ta kwestia... Elizabeth jest moją praprapra...-
zastanowiła się chwilę, ile tam było pra?- pra? W każdym
razie... wnuczką. Jest moim potomkiem, ot co.
-
I?- zachęcił ją Salvatore. Nie wierzył, że to wszystko.
-
I...- ciągnęła dalej- Jest moim doppelgangerem.
-
Do... czym?- przerwał jej Damon.
-
Bliźniakiem, cieniem, doppelgangerem. Nazywaj to sobie jak chcesz,
ważny jest fakt, że rodzimy się raz na kilkaset lat- wstała i
podeszła do barku.- Dlatego jesteśmy towarem luksusowym... do
pewnego momentu- uśmiechnęła się pod nosem na myśl o Klausie,
ale zaraz spoważniała. Ten psychopata był niedaleko.
-
Do jakiego momentu?- zainteresował się wampir.
-
Do czasu, aż jesteśmy śmiertelne, jesteśmy kluczem do złamania
klątwy. Potem nadajemy się do wyrzucenia.
-
Zaraz, chwila, jaka klątwa?
Kath
posłała mężczyźnie tajemniczy uśmiech.
- I
w tym momencie dążymy do najciekawszego obejmującego nas stanu
rzeczy. Dolewki?
-
Nie wkurwiaj mnie i mów- Damon ledwo siedział, chciał się
dowiedzieć wszystkiego naraz. Kobieta ponownie usiadła, zakładając
nogę na nogę.
-
Już, już... Więc, klątwa...- wampirzyca zawahała się przez
chwilę.- Co będę z tego miała?
-
Nie zabiję cię- warknął tracąc cierpliwość.- Mów.
-
Ty, mnie, zabić- zakpiła, jednak gdy zobaczyła wyraz jego twarzy
to uznała, że lepiej nie irytować bruneta.
-
Mów- powtórzył niebezpiecznym szeptem.
-
Dobrze, już dobrze... Więc, klątwa została rzucona na
Pierwotnego...- po tym zdaniu Katherine czekała na jakąkolwiek
reakcję, ale jako, że się jej nie doczekała kontynuowała dalej.-
Najstarszy z rodu wampirów był synem wilkołaka, a gdy został
wampirem, możesz się domyślić co się stało.
-
Uaktywnił się jego wilczy gen...- Damon zaczął intensywnie
myśleć.
-
Tak, co pełnię musiałby się przemieniać, dlatego czarownica
ukryła tą stronę jego natury. A gdy klątwa zostanie złamana
Klaus będzie niepokonany, stanie się hybrydą.
Salvatore
podniósł się i szklanka nagle pękła mu w dłoni. Wszystko
wskoczyło na swoje miejsce, jak puzzle. Eli była doppelczymśtam,
była kluczem, była mu potrzebna... Przypomniał sobie, że Jeremy
podsłuchał rozmowę dziewczyny z Pierwotnym. Kazał jej zabić...
-
Zabiję go- wyszeptał, zaciskając dłoń w pięść, nie zwrócił
nawet uwagi na kawałki szkła wbijające się w jego skórę.- Urwę
mu łeb, obedrę ze skóry!
Brunet
z typową dla siebie szybkością już chciał wybiec i się zemścić,
ale Katherine, nadal naga, zagrodziła Damonowi drogę. Skręciła mu
kark w mgnieniu oka, pozwalając ciału ciężko opaść na ziemię.
Założyła ręce na biodra, patrząc na nieruchomego wampira.
-
Nie mogę dopuścić, żeby stało ci się coś złego... Zbyt dużo
poświęciłam, żebyś teraz tak dał się zabić.
Wampirzyca
wróciła do salonu, podniosła ubrania i zaniosła je do łazienki,
żeby wyschły. Następnie udała się do pokoju starszego
Salvatore'a i po krótkich poszukiwaniach znalazła jego koszulki.
Wybrała granatową, w której widziała kiedyś Gilbert. Uśmiechnęła
się lekko do siebie, po czym zbiegła po schodach. Damon leżał
tam, gdzie go zostawiła, ale wiedziała, że za niedługo mężczyzna
się wybudzi i będzie chciał zrobić coś lekkomyślnego. Dlatego
wampirzyca chwyciła go i przeniosła do piwnicy, do celi, gdzie
torturował Evans.
Katherine
zamknęła się z nim, czekając aż ten się ocknie. Rozejrzała się
dookoła. Od kamiennych ścian biło zimno oraz widoczne na nich były
ślady paznokci. Brunetka przejechała opuszkami po wgłębieniach,
zastanawiając się jednocześnie, czy to Kimberly je zostawiła.
Usłyszała bicie serca wampira. Przeczesała włosy palcami,
starając się je jako tako wyprostować.
Damon
jęknął i podniósł się leniwie do siadu.
-
Ją też zabiję...
-
Damon- zaczęła powoli, stojąc na uboczu. Ten podniósł wzrok, ale
nie potrafił stwierdzić, czy to co widzi to jawa, czy sen. Taksował
swoją towarzyszkę wzrokiem od stóp do głów, nie, on ją pożerał.
Wampirzyca podeszła bliżej niego.
-
Nie chciałam, żebyś zrobił coś głupiego... Klaus cię zabije,
nie żeby mnie to coś obchodziło- dodała szybko, krzyżując ręce
na piersi- ale każde ręce się przydadzą w walce przeciwko
Pierwotnemu, a to nie jest dobry moment na atak...
Damon
otrząsnął się i wstał, przypominając sobie co się działo
zanim Pierce skręciła mu kark. Zacisnął dłonie w pięści.
-
Zabił moje dziecko, Katherine. Co mam zrobić? Czekać? Na co?
-
Na odpowiedni moment. Zemsta to taka potrawa, która smakuje lepiej
na zimno- uniosła lekko brwi.- Więc? Zaufasz mi?
-
Tobie?- prychnął.- Szybciej dałbym sobie odciąć rękę.
-
To się da załatwić- syknęła. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego
ilekroć wyciągała do niego pomocną dłoń, on ją opluwał. Może
też tak powinna robić?
-
Nie to nie, proszę bardzo- podeszła do drzwi i je otworzyła na
oścież.- Biegnij, ciekawe co zrobisz... Jak widać jesteś dalej
tak samo uparty i głupi- warknęła. Damon zmarszczył czoło.
-
Dalej? Mówisz jakbyś mnie już długo znała i to nie pierwszy raz-
zwrócił jej uwagę, robiąc krok w jej stronę. Kath jednak
zachowała kamienną twarz.
-
Miałam na myśli to, że ostatnie wydarzenia niczego cię nie
nauczyły.
Wyminęła
go i udała się na górę przeklinając siebie w środku. Tak bardzo
chciała, żeby poznał prawdę, że traciła panowanie nad swoim
językiem. No dalej, jesteś Katrina Petrova, uciekasz przez prawie
sześćset lat, chyba nie poddasz się swojemu człowieczeństwu
teraz?
Słyszała,
że wampir podąża za nią, ale nie obchodziło ją to, a
przynajmniej tego by chciała.
-
Nie rozumiem czemu mi pomagasz, czemu mówisz mi to wszystko,
pojawiasz się znikąd i...- zamilkł na chwilę.
-
Po co Ona była potrzebna Elizabeth?- spytał i na twarzy Petrovej
pojawiła się satysfakcja.
-
To jest odpowiednie pytanie, Damonie, ale sądzę, że się
domyślasz.
Istotnie,
Damon miał teorię, według której wampirzyca chciała uratować
dziecko, nie wiedział tylko po co.
-
Dlaczego? To nie ma sensu... Nienawidzisz jej, nienawidzisz mnie...
-
Nie nienawidzę cię, po prostu sądzę, że to uczucie, które jest
rzekomo miłością, jakim obdarzasz mojego doppelgängera ci nie
służy.
Katherine
poczuła, że za bardzo się uzewnętrzniła, chwyciła za krzesło i
roztrzaskała je o podłogę. Oderwała drewnianą nogę i wsadziła
ją w brzuch wampirowi. Ten zakrztusił się z wrażenia.
-
Radzę mi nie wchodzić w drogę... i skończ z tymi ciągłymi
pytaniami. Irytujesz już mnie.
Opuściła
pensjonat szybciej niż kiedykolwiek.
Kiedy
tylko wampir doszedł do siebie zadzwonił do czarownicy.
-
Halo?- spytała zaspanym głosem.
-
To ja, Damon.
-
Damon- powtórzyła tępo, po czym spojrzała na zegar cyfrowy.- Jest
środek nocy, normalni ludzie śpią o tej godzinie.
-
Dlatego dzwonię do ciebie- syknął, zrzucając z siebie dziurawą,
całą z krwi koszulkę.- Mniejsza o to, nie dzwonię, żeby ci
dogryzać. Dzwonię, bo potrzebuję informacji o doppel... gan...
gerach- powiedział powoli, starając się dobrze powtórzyć tą
pokrętną nazwę.-
-
Do...
-
Wyślę ci to SMS-em, sprawdź, popytaj, poczytaj. Przydaj się na
coś.
-
Damon, dzwonisz do mnie w środku nocy, budzisz mnie i jedyne co, to
rzucasz do mnie rozkaz, nie prośbę? Bez ani słowa wyjaśnienia na
dodatek...
Salvatore
przewrócił oczami.
-
Ty mała wiedźmo, nie dzwoniłbym chyba, gdyby to nie było ważne...
A co do wyjaśnień i próśb- Damon usiadł na łóżku.- Chodzi o
El, zrób to dla niej i przyjrzyj się dokładnie rytuałom, do
których potrzebny jest doppelganger.
Rozłączył
się, nie czekając na odpowiedź, miał dosyć tego dnia, chociaż
trwał dopiero dwie i pół godziny.
***
Stefan
zadzwonił do Jenny o czwartej rano, a chwilę później odezwała
się komórka Alarica. Kwadrans po czwartej dzwonek obudził Caroline
i prawie od razu po niej Bonnie.
W
domu Gilbertów zapaliły się nagle wszystkie światła i rozległo
się głośne tupanie po schodach i krzyk Jenny.
-
Jeremy, wstawaj! Jedziemy!
Chłopak
tylko wychylił głowę z pokoju.
-
Trzecia Wojna Światowa, czy jak?
Kobieta
wychyliła się zza rogu, ze łzami w oczach i kontrastującym z nimi
uśmiechem od ucha do ucha.
-
Obudziła się.
-
Teraz?- spytała zaspanym głosem pani Forbes, patrząc jak jej
córka, wsuwa w biegu japonki na stopy.
-
Tak! Muszę tam być, Bonnie też jedzie. Och, mamo! Tak się
cieszę!- Caroline szybko uściskała matkę i wybiegła na dwór w
stronę auta.
Mulatka
zapięła pas i ruszyła prawie z piskiem opon. Cała się trzęsła,
miała ochotę krzyczeć ze szczęścia.
- W
końcu!- rozległ się głośny krzyk. Spodnie, jakiekolwiek spodnie.
Telefon, kluczyki. Szatyn wypadł z pokoju, budząc swoją
towarzyszkę, śpiącą za ścianą. Blond głowa wychyliła się zza
winkla w chwili, gdy drzwi windy zatrzasnęły się.
Kiedy
dziewczyna po raz pierwszy otworzyła oczy, było ciemno.
Przestraszyła się w pierwszej chwili, nie wiedziała co się dzieje
i gdzie jest, ale chwilę potem obraz nabrał ostrości, by po
sekundzie znowu zniknąć.
Za
drugim razem już było jaśniej, słyszała głosy, dużo głosów.
Słyszała wszystkie i każdy z osobna. Miała ochotę przyciszyć
dźwięk, tak jak się to robi w telewizorze. Podniosła rękę i...
Nie, nie podniosła. Jej powieki się rozchyliły powoli wpuszczając
do oka więcej światła. Jak jasno, jak głośno.
-
Elizabeth? Słyszysz mnie?- nie znała tego głosu, ale go
rozpoznawała. Jak?- Elizabeth Marie Gilbert, czy mnie słyszysz?
Tak,
słyszę, słyszę was wszystkich.
Przed
jej twarzą wyrosły nieznajome oczy. A Pan jest kim? Chciała
zapytać na głos, ale jedyne co wyszło z jej ust to jęk.
Zmarszczyła brwi nic nie rozumiejąc.
-
Elizabeth, jesteś w szpitalu, tylko bez paniki. Pokiwaj głową
jeśli mnie rozumiesz.
Dziewczyna
kiwnęła, rozglądając się dookoła. Nie potrafiła zebrać myśli,
wszystko się zlewało ze sobą i tworzyło nijaką papkę.
-
Miałaś wypadek, nadziałaś się na nóż kuchenny. Straciłaś
dużo krwi, przez co mózg był niedokrwiony, dlatego zapadłaś w
śpiączkę.
Nadziałam?
Nie... Zabiłam potwora we mnie... Dobrze zrobiłam, prawda? Chwila,
śpiączka? Jak długo spałam? Czemu pan milczy?
-
Elizabeth, dojście do siebie zajmie ci trochę czasu, ale spokojnie,
nie denerwuj się.
Mało
przekonujący ten uśmiech, pomyślała i chcąc odgarnąć włosy z
oczu, podniosła rękę, lecz ta ani drgnęła. Co jest? Zadrżał
jej palec wskazujący, ale to było na tyle. Nie czuła władzy nad
swoją kończyną.
-
Zbadam cię, dobrze? Powiedz mi, czy coś czujesz?
Ukłuł
ją małą igłą w wierzch dłoni. Nic.
-
Czy coś poczułaś?
Nie.
Ponownie zmarszczyła brwi i otworzyła usta. Te jednak od razu się
zamknęły. Co jest?
-
Potrafisz mówić?- spytał lekarz, przyglądając się uważnie
pacjentce, która zdenerwowana i rozkojarzona szukała sensu w tym
wszystkim.
Umiem,
ale moje usta. Spojrzała na drugą dłoń i podniosła ją, naprawdę
podniosła. Dotknęła twarzy, usta, po czym z wysiłku ramię
odmówiło posłuszeństwa.
Ktoś
steruje moim ciałem, chciała wykrzyknąć, ale nie umiała. Nie
umiała mówić, ani się dobrze ruszyć. Przestraszyła się i z
adrenaliną krążącą w jej żyłach odrzuciła kołdrę na bok.
Jak? Sama nie wiedziała, nie zwróciła na to uwagi. Moje nogi.
Ruszyła palcami u prawej stopy, ale u lewej palce już tylko lekko
drgnęły, chociaż Gilbertówna, napięła mięśnie z całej siły.
Nie
czuję!- chciała wykrzyknąć, ale zamiast tego usłyszała ciszę.
Nie, nie! Pomocy! Pomocy!
Niestety,
to nie był krzyk o pomoc, to był odgłos mrugania. Niezauważeni
przez dziewczynę obserwatorzy stali tylko cicho i patrzyli, jak ich
przyjaciółka, siostrzenica, siostra i dziewczyna sparaliżowana,
błaga o pomoc mrugając raz za razem. Jedno mrugnięcie, dwa, trzy,
cztery, pięć...
Jaa,
ale się naczekaliście, mam nadzieję, że warto :) Tak jak
zapowiadałam- dużo Damona, prawie w ogóle Elizabeth, no ale cóż
się dziwić :) A na swoje usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że
praca zabiera mi większość czasu, przez co nie mam weny i jestem
wypluta, dlatego ten rozdział to takie bezpostaciowe cuś. Miałam
większe ambicje na ten rozdział, no ale cóż mogę... Oby kolejny
był lepszy. Ponadto dziękuję za wszystkie komentarze, no i woow,
te wyświetlenia ;) Nie zanudzam was już i życzę miłych wakacji
^^
Dziękuję
Wam, jesteście najlepsi!
Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! IET[QJE;DKSA[qpowirutjhgnfmd,so3i4ur
OdpowiedzUsuńWybacz, musiałam, ale tak właśnie działa na mnie to, co piszesz - mam totalną miazgę z mózgu! WOW. Ilośc Damona oczywiście niesamowita. Ilośc Starka tak samo, zachwyciła mnie, wzruszyłam się :') Przez dobrą połowę rozdziału nie mogłam ogarnąc, na czyim pogrzebie była Jenna z Jerem. Się przestraszyłam, że El jednak zmarła. Pomyślałam, że może to ostatni Twój rozdział tu, że kończysz :O To było takie paskudne :"WTF, przecież Eli i Damon mieli do siebie wrócic! Ona musi życ!" Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, że jednak to jeszcze nie koniec :D Sceny Kath i Damona, no nieźle, nieźle, tylko ona tak potrafi. Lubię jej wersję u Ciebie, to, jak troszczy sie o Damona. Nie mogę się doczekac, kiedy on dowie się prawdy! To będzie porządny szok. Żal mi Jeremiego strasznie :( Mama, siostra... Biedny chłopak. Niech z Eli będzie wszystko dobrze. Wierzę, że musi tak byc ^^
Także życzę weny, czasu i odpoczynku :) Regeneuj się w każdej wolnej chwili. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)
Tp jest BOSSKIE!:* uda ci sie jeszcze cos wstawic w lipcu? ;*
OdpowiedzUsuńOoo jekie to jest wzruszające <3 Biedny Damon zakochany w El a ona jeszcze mq gorzej cos ją opetalo.. Ale mam nadzieję, że niedługo wrócą do siemię a Pan Strack niech spieprza ;D
OdpowiedzUsuńCzy to jest normalne, że bardziej żal mi Damona niż El? Nie? To co jest ze mną nie tak? ;o Boże, jak ja go kocham, dlaczego On musi tak cierpieć cały czas? Nie dość, że już nie jest z dziewczyną którą kocha (ma w tym dużo swojej winy, ale jednak), to jeszcze Ona leży w szpitalu. No i oczywiście zginęło jego dziecko, o którym nie wiedział :') Umieram razem z nim, pochowajcie nas razem [*]
OdpowiedzUsuńDobra, teraz do rzeczy, nie zwracaj uwago na poprzednie gadanie, musiałam się komuś wyżalić xd Było mało Starka, dużo Salvatore'a, więc cię kocham <3 Katherine... Jak Katherine, nikt jej nie chce więc urządza mały striptiz, po czym... nadal nikt jej nie chce. W miarę fajnie zachowała się rozmawiając z Damonem o tym wszystkim.
Na początku nie miałam zielonego pojęcia, o czyim pogrzebie była mowa, więc skojarzyłam sobie Kim xDD No ale przecież to mama Jera :/ Chłopak ma przesrane, nie ukrywajmy. Najpierw mama, potem siostra, aż go żal :c
No i końcowa scena... FINAŁ! Elizabeth się budzi, po czym okazuje się, że jest sparaliżowana (o ile dobrze zrozumiałam). No... ale... jak?! Przecież z Nią musi być w porządku, ma wybaczyć Damonowi i mają być fajerwerki i konfetti ;-;
Dobra, jak nie dasz mi szybko nn, to obiecuję, że Cię znajdę <3 Czekam, weny ;*
Biedny Damon i Elena też mam nadzieję, że juz niedługo choć troszkę im ulży;* Swietnie piszesz i z kazdym rozdziałem dajesz tegoo powód! Kiedy nn?;*
OdpowiedzUsuńKiedy nn?;*
OdpowiedzUsuńTotalne zaskoczenie :O czytając yen rozdział wgl nie tego sie spodziewałam! Ale oczywiście wyszło na PLUS I TO DUŻY <3 końcówka dość taka niezrozumiała ale za to jak interesująca i wciągająca! Dawaj szybko następny rozdział bo ja tu długo nie dam rady :) pozdrawiam ;))
OdpowiedzUsuńKiedy można się spodziewać kolejnego rozdziału? ;**
OdpowiedzUsuńKiedy mniej więcej wstawisz? Uda Ci się jeszcze we wakacje?
OdpowiedzUsuńJak tam Ci idzie pisanie? <3
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc jestem w totalnej DUPIE. Żadnej weny, 1000000000 pomysłów na minutę, żaden nie wystarczająco dobry, by go pociągnąć do końca... Jestem ZAŁAMANA, moje życie i to opowiadanie tracą sens :/ Szukam weny, ma ktoś sprzedać? Zapłacę każdą cenę -.- Więc odpowiedź brzmi: krew z nosa szybciej wypływa niż ja piszę ten rozdział ;(
UsuńRozumiem Cię, mam to samo. Może to jakaś bakteria czy coś? ;-;
UsuńTrzymam kciuki, żeby wena w końcu przyszła ;* U nic się nie martw, bo zamierzam czekać tyle, ile trzeba, żeby dowiedzieć się, co dalej :) Tylko daj od czasu do czasu znać, że w ogóle żyjesz <3
Pozdrawiam ;3
Jak tam z rozdziałem? Weny życzę! :D
OdpowiedzUsuńU mnie nowy. Jak będziesz miała chwilę, to zapraszam ^^
http://to-hell-with-love.blogspot.com/
Kiedy coś dodasz? :)
OdpowiedzUsuńI jak, idzie coś? :)
OdpowiedzUsuńJak tam? Daj znać ;)
OdpowiedzUsuńI jak tam Ci idzie? Cały czas czekamy, nie zapominaj o nas ;*
OdpowiedzUsuńW życiu! Wyjaśnienie wszystkiego w zakładce Ogłoszenia, u góry ;)
UsuńKiedy nn?!;*
OdpowiedzUsuń~Adela
Kiedy sie cos pojawi?<3
OdpowiedzUsuńI jak napisalalas juz cos?;*
OdpowiedzUsuńI jak tam? c:
OdpowiedzUsuń