Szukam cię - a gdy cię
widzę,
udaję, że cię nie widzę.
Kocham cię - a gdy cię spotkam,
udaję, że cię nie kocham.
Zginę przez ciebie - nim zginę,
krzyknę, że ginę przypadkiem...
udaję, że cię nie widzę.
Kocham cię - a gdy cię spotkam,
udaję, że cię nie kocham.
Zginę przez ciebie - nim zginę,
krzyknę, że ginę przypadkiem...
- Kazimierz Przerwa-
Tetmajer
Czwartek
W chwili kiedy opuszczał
dom była godzina trzynasta siedem, czyli około dziewięć godzin od
przebudzenia Elizabeth. Niczego nieświadomy podjechał na parking i
nie osłaniając się przed deszczem przebiegł z samochodu do
wnętrza budynku. Zdjął z siebie już mokrą skórzaną kurtkę,
zostając tylko w koszulce z krótkim rękawem. Pielęgniarki
oglądały się za nim, podziwiając jego ciało i urodę, w końcu
był niezaprzeczalnie przystojny. Jednak On nie zwracał na nie
uwagi. Za to skupiał się na swoim celu, który leżał na trzecim
piętrze... leżał?
Gdy wszedł do sali łóżko
było puste. Stanął raptownie w progu, wypuszczając z płuc całe
powietrze. Popatrzył jeszcze raz na numer pomieszczenia, przybity do
drzwi. Zgadzał się. Tysiąc myśli przebiegło przez jego głowę i
to same pesymistyczne. Szybkim krokiem wycofał się do recepcji,
pytając gorączkowo co się stało z pacjentką Elizabeth Gilbert,
od razu użył hipnozy, nie chciało mu się wysłuchiwać klasycznej
formułki, dotyczącej niemożności podania informacji osobom
niespokrewnionym z pacjentem. Gdy usłyszał, że El żyje odetchnął
z ulgą, ale po kolejnym zdaniu znieruchomiał ponownie w ciągu
pięciu minut.
- Dzisiaj się obudziła,
z tego co widzę na najnowszych wynikach...
- Chwila, mówi pani o
Elizabeth Marie Gilbert leżącej w sali 315?
Blondynka popatrzyła
jeszcze raz na dane z dokumentów i pokiwała głową.
- Tak... Jeżeli jej nie
ma w sali to pewnie wzięto ją na badania.
Damon rzucił się w
połowie jej zdania z powrotem do dziewczyny. Obudziła się, to
napawało go ogromnym szczęściem, ale i nieopisanym lękiem. Nie
miał pojęcia jak szatynka zareaguje na jego obecność. Akurat z
jej sali wyszedł lekarz, więc była bardzo duża szansa, że nikt
inny nie zdążył się przypałętać. Wziął głęboki wdech i
przekroczył próg pomieszczenia. Widział tylko jej nogi i tułów,
twarz zasłoniła pielęgniarka kręcąca się obok Eli.
- Nie płacz, musisz być
silna. Poza tym za godzinę zaczynasz rehabilitację, jeszcze się
będziesz poruszała...
Poruszała?
Kobieta dostrzegła
Damona i uśmiechnęła się.
- Ktoś cię przyszedł
odwiedzić...
Odsunęła się i
zobaczył ją. Leżała bez ruchu, wpatrując się w sufit, a po jej
skroni spływała łza.
Sobota
- Okres rekonwalescencji
będzie trwał krócej niż się spodziewaliśmy. Skoro już dzisiaj
potrafisz ustać i wypowiadać zlepki zdań, uszkodzenia nie są aż
tak poważne. Na zdjęciach też nie ma większej tragedii, wyliżesz
się- lekarz odwiesił kartę obserwacyjną i uśmiechnął się do
mnie pokrzepiająco.- Ale póki co odpoczywaj, wczorajsza i
dzisiejsza rehabilitacja może i przyniosły efekty, lecz nie chcemy,
żebyś się zajechała dwa dni po wybudzeniu, prawda?
Szczerze, dla niektórych
byłoby lepiej, żebym nie przeżyła tego wypadku. Na dodatek mimo,
iż zapewniałam (dukając) Ricka, że wszystko ze mną w porządku
pod względem psychicznym, ten mi nie uwierzył. Mało kto z resztą
to zrobił. Rzecz polegała na tym, że nie traktowałam, tego we
mnie jak części mnie, tylko jak intruza. To coś, było intruzem, a
co lepsze, w połowie było takim samym potworem co jego ojciec. Tak
głosiłam i tak chciałam myśleć.
Jednak tego samego dnia,
moje prawdziwe samopoczucie, wymknęło się ze szczelnej skorupy,
którą nosiłam na co dzień.
- Dzięki, Jer, że... ze
mn... chodzisz. Z każdym ko-kolejnym spaceereem czuję się cora...
coraz mniej... mniejszą kaleką- powiedziałam z wdzięcznością.
- Nie jesteś kaleką.
Jeszcze trochę i zaczniesz normalnie mówić.
- St-staram się...
Przystanęłam na chwilę,
by odsapnąć. Chodzenie o kulach było formą treningu siłowego i
wytrzymałościowego. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu
automatu, miałam ochotę napić się czegoś innego niż woda. Już
miałam wskazać na swoją oazę, gdy drogę zaszedł mi mężczyzna
z malutkim dzieckiem. Znieruchomiałam patrząc na blondyna, który
trzymał dziecko, jakby zaraz miało się rozsypać, pod wpływem
silniejszego bodźca. Patrzył na malucha z takim szczęściem,
jakiego nie było mi dane w życiu oglądać. Chciałam się
odwrócić, ale doszła do nich kobieta, wyraźnie zmęczona, ale
szczęśliwa tak samo jak mężczyzna. Ich widok złapał mnie za
serce, tak bardzo, że nie potrafiłam oderwać od nich wzroku.
- Eli, wszystko ok?
Nie odpowiedziałam,
tylko patrzyłam jak maluch wraca do łóżeczka, a para przylega do
siebie w uścisku. Wtedy poczułam się nieszczęśliwa i gorsza od
niejednego krwiopijcy. Patrzyłam tylko na ten szczęśliwy obrazek,
unieszczęśliwiający mnie samą, czując jak Jeremy próbuje mnie
zaciągnąć z powrotem do sali.
- El...
Moje spojrzenie spotkało
Damona. Zamarłam i otworzyłam buzię, by coś powiedzieć, ale nie
wiedziałam co. Wszystko nagle wydało mi się nieodpowiednie.
Przyglądał się smutnymi oczami to mi, to ludziom obok niego, a ja,
nie potrafiąc się ruszyć, patrzyłam jak w jego oczach eksploduje
żal, zbierany we wnętrzu przez pół miesiąca.
Zrobił krok w moją
stronę, co sprawiło, że otrząsnęłam się z transu.
- Nie zbliżaj się do
mnie- wyszeptałam, przełykając słone łzy i pociągnęłam
Jeremiego z powrotem, błagając, by pod żadnym pozorem nie pozwolił
Salvatore'owi się do mnie zbliżyć.
Niedziela
- Do dna, Eli.
Popatrzyłam nieufnie na
zielony wywar, pływający w kubku.
- Czy chcę wie- wiedzieć
co w nimm jest?
- Nie chcesz- zapewniła
mnie Bonnie, trzymając papierową torbę w drugiej ręce.- Szybciej,
zanim ktoś przyjdzie- obejrzała się za siebie i prawie we mnie
wlała zawartość naczynia. Smak był obrzydliwy, gorszy niż
cokolwiek innego.
- To Placebo?- spytałam
patrząc podejrzliwie na torbę. Brunetka pokręciła głową,
przyglądając mi się.
- I jak?
Przesunęłam językiem
po jamie ustnej, starając się pozbyć kawałków ziółek z jej
zakamarków.
- Obrzydlistwo- jęknęłam.
- Bardzo możliwe, idę
po coś do zjedzenia i zaraz wracam, do tego czasu powinno zacząć
działać...
Odetchnęłam ciężko.
Nie wiedziałam jak podchodzić do tego typu leczenia, bo co mogły
zdziałać jakieś trociny?
Jednak po kilku minutach
zaczęłam się czuć lepiej, zadziwiająco lepiej. Odrzuciłam
kołdrę na bok i powoli opuściłam nogi na podłogę, które
wydawały się być bardziej stabilne niż zwykle. Bałam się puścić
łóżka, ale musiałam to zrobić. To mogła być moja przepustka.
W chwili, kiedy stanęłam,
weszła Bonnie. Z niedowierzaniem przyglądała mi się, jak bez
niczyjej pomocy i bez większego wysiłku stoję o własnych siłach.
- To działa- uśmiechnęła
się szeroko i objęła mnie.
- Bonnie, co się dzieje?
Jakim cudem? To nawet dobrze się nie rozeszło po moim organizmie.
- Nie pytaj, im mniej
wiesz tym dłużej żyjesz.
Przewróciłam oczami. Do
sali wszedł Jeremy.
- El! Wracaj do łóżka!
- Nie muszę już do
niego wracać, Jer! Wszystko dzięki...
- Rehabilitacji- wtrąciła
Bonnie- a te nowe tabletki to cud! Jak mnie prosiłaś, czytałam
czemu są takie drogie i się okazuje, że stymulują pracę mózgu,
co pomaga wrócić do formy ludziom po śpiączkach, wylewach,
zawałach i tak dalej- recytowała z prędkością karabinu
maszynowego. Byłam pełna podziwu dla jej zdolności, aczkolwiek
wprawa z jaką opowiadała wszystko była zadziwiająco duża. Jer,
tylko wzruszył ramionami, patrząc na nas sceptycznie i kazał mi
wracać do łóżka. Z niechęcią się zgodziłam.
- Skoro tak mówisz...
Widziałem w ogóle niezłe cacko na parkingu, zgaduję, że za
chwilę średni dochód na jedną osobę drastycznie wzrośnie w tym
pokoju.
Zaśmiałam się,
wyostrzył mu się dowcip, chociaż widzę, że nosi żałobę... Tak
bardzo żałowałam, że mnie przy nim wtedy nie było.
Jak na zawołanie Damien
przekroczył próg. Wyglądał o niebo lepiej niż w czwartek, czego
nie powstrzymałam się powiedzieć.
- Mógłbym to samo
powiedzieć o tobie, wracasz do siebie...
Skinęłam głową,
patrząc kątem oka na Bennett starającą się jak najszczelniej
zakryć torebkę z cudownym lekarstwem. Odchrząknęła tylko, by
zdobyć moją uwagę i spłoszona zrobiła krok do tyłu.
- Przyjdę wieczorem,
zobaczyć jak się czujesz... Do potem- rzuciła szybkie spojrzenie
na plecy Starka i czmychnęła na korytarz. Jeremy wyszedł zaraz za
nią, pod pretekstem kupienia herbaty.
- Ludzie nie wiedzą jak
się przy tobie zachowywać- zauważyłam.
- Norma- wzruszył
ramionami, łapiąc mnie za rękę i siadając na krańcu łóżka.-
Tak już działam na ludzi...
- Ostatni raz
powiedziałam ci komplement, mówi się „dziękuję”, a nie
„wiem”. Gdzie pańskie powściągliwe wychowanie i maniery?-
zadrwiłam.
- Nie drwij ze mnie,
Elizabeth... Powiedz lepiej, jak się czujesz?
- Dobrze, bardzo dobrze.
W końcu widzę realne szanse na poprawę... Pierwszy dzień był
koszmarem.
- Z tego natłoku twoich
gości nawet nie porozmawialiśmy o tym, co się stało przed
wypadkiem... Jak do niego doszło?
Wstrzymałam oddech,
starając się zachować luźny stosunek do sprawy.
- Nie pamiętam szczerze
mówiąc wszystkiego- skłamałam- pamiętam tylko krew, było jej
tak dużo... Z perspektywy czasu wiem, że lepiej by było, gdybym
nie wyciągnęła ostrza, ale wtedy nie myślałam trzeźwo, chciałam
się tego pozbyć ze mnie- nie mówiłam już o nożu, ale Damien nie
mógł tego wiedzieć. Bo gdyby wiedział, oznaczałoby to, że
Stefan złamał dane mi słowo.
- Oddychaj, El-
przypomniał mi, wyrywając mnie z zamyślenia.- Poza tym, wszystko
uzgodnione, koszty hospitalizacji będą pokryte przez twoją
ubezpieczalnię.
Otworzyłam szeroko usta.
Zupełnie o tym zapomniałam, przecież to kupa forsy.
- O mój Boże, jak to?
Myślałam, że pokrywają to tylko do danej kwoty...
- Potrafię być bardzo
przekonywający, Eli. Poza tym, jak już mówiłem nie masz się już
o co martwić, wszystkim się zająłem. Jedyne co masz teraz zrobić
to wyzdrowieć na tyle, by móc przelecieć nad Stanami.
Przyjrzałam się mu
dokładnie. Nie miałam okazji spytać...
- Dlaczego zostałeś?
Przecież mogłeś wyjechać, nie miałeś gwarancji, ze się
obudzę...
Przylgnął do mnie w
pocałunku, przytrzymując moją głowę. Krótko, ale intensywnie.
- Obiecałem, że cię
stąd zabiorę, a ja zawsze dotrzymuję słowa. No i już ci
tłumaczyłem, że tak łatwo nie odpuszczam.
Zmarszczyłam brwi.
- A co gdybym umarła?
Zapadła cisza, podczas
której usłyszałam szczęk zębów, szaro- bursztynowe oczy nabrały
wrogiego wyrazu, jakbym go obraziła.
- Ale żyjesz, więc
skończmy ten temat i proszę, żebyś nie poruszała go więcej.
Przytaknęłam, ściskając
mocniej jego rękę.
Czułam się
beznadziejnie, okłamując go, a jednocześnie nie robiłam nic, żeby
to zmienić. Paradoksalnie, towarzystwo osób nadprzyrodzonych miało
na mnie lepszy wpływ, ponieważ wtedy moje człowieczeństwo
zanikało. Przeważnie.
W końcu mogłam sama
chodzić do toalety, ku chwale Bonnie! Kiedy z niej wyszłam
napotkałam Stefana, czyli jednego z Nich. Zatrzymałam się, mierząc
wampira wzrokiem i chociaż wiedziałam, że nic mi nie zrobi,
trzymałam się od niego z daleka. Uśmiechnął się lekko na mój
widok, ale też zdziwił. No tak, większość myśli, że dalej leżę
w łóżku.
- Świetnie wyglądasz-
zaczął, powoli podchodząc. Doceniałam jego wyczucie. Wiedział,
że nie może naruszać mojej przestrzeni osobistej, nie kiedy
wszystko było jeszcze nowe. Wyczuwałam jego aurę jako osoby
nadnaturalnej, dlatego może pozostałość instynktu podpowiadała
mi, że powinnam sięgnąć po kołek.
- Medycyna... Co cię
sprowadza?
- Chciałem z tobą
porozmawiać...
- Nie na temat Damona-
wyprzedziłam go. Westchnął tylko, znał moje granice i ustalenia.
Skierowałam się do sali, ciągnąc za sobą kroplówkę.
- To tylko pięć minut
El, nie musisz się w ogóle odzywać, możesz go nawet ignorować,
ale daj mu się zobaczyć. Nie mogę patrzeć jak cierpi, to mimo
wszystko jest mój brat.
- Odwróćmy więc role
na chwilę, dobrze?- weszłam mu w słowo, przystając.- Czy on się
nade mną litował? Nie, zaliczał jedną po drugiej, dbał o moje
uczucia? Nie sądzę, więc czemu to we mnie ma się odzywać
miłosierdzie?
Salvatore zaniemówił,
wbijając wzrok w stopy, niczym zrugany uczeń.
- Nie masz pojęcia co
przeżywał przez te dwa tygodnie, poza tym... to ty zabiłaś wasze
dziecko- powiedział szeptem. Zmrużyłam oczy i wymierzyłam mu
policzek. Chyba się tego nie spodziewał, bo nie zdążył
zablokować ciosu.
- Sama je sobie zrobiłam?
No nie sądzę. Co miałam zrobić? Byłam zmuszona do tego przez
Klausa, z resztą mówiłam ci już o tym, podczas twojej poprzedniej
wizyty. Wtedy również pytałeś o Damona.
- Pomyślałem, że
może...
- To nie myśl tyle-
zganiłam go, siadając na łóżku. Zmęczyłam się, kurcze, dobry
efekt, ale krótki.
- Wszystko w porządku?
Zbladłaś.
- To przez ciebie-
rzuciłam bez przekonania i położyłam się. Stefan stanął obok,
spoglądając na mnie tym szczenięcym spojrzeniem.
- Co znowu?
- Nie proszę cię, jako
wampir, ani jako przyjaciel, tylko jako brat. Ty również masz
brata, nie boli cię kiedy on cierpi? Mimo iż robi to, co chce, łazi
swoimi ścieżkami i wkurza ludzi dookoła, wiesz, że w razie czego,
kiedy dzień się kończy możesz z nim porozmawiać.
- Nie próbuj mnie
rozmiękczyć Jeremim, on nikogo nie zabił...
- Znalazła się święta.
Zamilkłam. Moja linia
obrony runęła nieoczekiwanie, żołnierze popatrzyli po sobie i bez
pozwolenia cisnęli karabinami o ziemię. Dlatego rozmowy nie były
moim hobby, wychodziło wtedy jak bardzo okłamuję siebie i
wszystkich dookoła.
- El, spójrz na mnie.
Nie wierzę ci, że potrafisz zapomnieć o naszej przyjaźni i
zwrócić ją przeciwko mnie. Nie uwierzę w to, nawet jeśli
będziesz się zarzekała- zbliżył się.- A nienawiść to tylko
twoja forma obrony, prawda? Założyłaś, że tak będzie
najprościej?
- Może- warknęłam,
zaciskając pięści pod kołdrą. Frontowcy Stefana, wzięli w
niewolę moich. Niech to!
- Na pewno...
Ktoś jednak wysłuchał
moich błagań i do pomieszczenia wszedł Rick. Odetchnęłam
głęboko.
- Rick, jak dobrze cię
widzieć.
Zmarszczył brwi,
rzucając Stefanowi pytające spojrzenie.
- Nie patrz tak na mnie,
nic jej nie zrobiłem...
- Ale męczysz mnie
Damonem. Nie chcę na niego patrzeć.
Na moje czoło wstąpiły
pierwsze krople potu, na myśl o spotkaniu z wampirem. Widziałam go
dwa razy i o dwa za dużo.
- Jego towarzystwo nie
jest najodpowiedniejsze...
- Dziękuję- sapnęłam
z ulgą.
- ... Jednak myślę, że
jesteś mu coś winna.
Raptownie odwróciłam
się do Saltzmana.
- Że co proszę? Jestem
mu coś winna, bo zabiłam potwora wewnątrz siebie?- warknęłam.
Usłyszałam jak mężczyźni biorą głęboki wdech. Nie byli chyba
na to przygotowani.
Stefan ignorując moją
przestrzeń, podszedł bliżej. Odchrząknęłam i zacisnęłam
dłonie w pięści. Odczuwałam surrealistyczną potrzebę, pozbycia
się wampira ze swojej drogi. Zobaczyłam w jego oczach dużą dawkę
agresji.
- Więc w końcu nadałaś
temu przydomek...
Wyprostował się i
odwrócił na pięcie. Chwyciłam za kubek stojący na szafce obok i
rzuciłam go w Stefana. Naczynie roztrzaskało się o jego głowę,
ale niewzruszony wampir wyszedł z sali, nie patrząc na mnie.
- Możesz mnie pocałować
w dupę!- krzyknęłam za nim. Rick dalej stał w tym samym miejscu
patrząc na mnie.- Jakieś jeszcze przemyślenia na temat mojej
osoby? Czy damy sobie spokój na dzisiaj?
- Czy od razu przyjęłaś,
że nosiłaś pod sercem potwora?
Przewróciłam oczami.
Psychologiczne pierdolenie- jeszcze gorzej.
- Nie dzisiaj... Daj mi
spokój i wyjdź. Nie chcę nikogo widzieć.
Środa
- Proszę cię tylko,
żebyś nikomu o tym nie wspominała, szczególnie...
- Wiem, Bonnie i
dziękuję, że znalazłaś ten napar dla mnie. Gdyby nie on, pewnie
dalej bym była na etapie utrzymywania równowagi...- zamknęłam
zeszyt i wstałam od biurka.- A tak, to już dzisiaj rano biegałam.
Mulatka niepewnie na mnie
popatrzyła.
- Nie przesadź, to jest
tylko tymczasowe, chciałam ci tylko pomóc przetrwać okres
rekonwalescencji, a nie...
- Bonnie- przerwałam
jej, zanim się rozmyśli- czuję się znacznie lepiej i za niedługo,
w ogóle nie będę tego potrzebowała... Dla pewności jednak, zrób
mi listę składników...
- Prosisz o zbyt wiele-
ostrzegła mnie i wrzuciła zeszyt do torebki, dając mi tym samym
znać, że w tym momencie nasza rozmowa się skończyła.
- Ok... A i dzięki, że
codziennie mi przepisywałyście zeszyt, jesteście nieocenione.
Bonnie się tylko lekko
uśmiechnęła. Musiałam czymś zając jej myśli, by zapomniała o
mojej prośbie.- W takim razie opowiedz mi, co się tutaj działo?
Kto mnie znalazł?
- Jeremy, nie wiedział,
czy dzwonić na pogotowie, czy do zakładu pogrzebowego... Tak mi w
każdym razie powiedział. Zadzwonił do mnie, do Caroline, my
powiadomiłyśmy Stefana, a Stefan Damona i Starka... Kiedy wszyscy
siedzieliśmy na korytarzu i czekaliśmy na koniec twojej operacji,
myślałam, że gorzej być nie może, ale potem...- zamilkła, a jej
oczy zaszły mgłą, jakby odtwarzała ten moment w pamięci. Ze
zniecierpliwieniem wierciłam się obok przyjaciółki, czekając na
ciąg dalszy.
- Co potem?
Zamrugała i zatrzymała
spojrzenie na mnie, smutne i pełne współczucia.
- Potem Damon na moich
oczach dowiedział się, że miał być ojcem... ale dziecko nie
przeżyło...
Wiedzieliśmy, że
przeżyłaś, więc napięcie trochę opadło. Jednak kiedy lekarz
zapytał o partnera i opiekuna Damon i Damien zerwali się na równe
nogi, nawet przed Jenną. W tamtej chwili wyglądało to komicznie i
dosyć... żenująco.
Co gorsza Stefan też
zaraz wstał i zahipnotyzował Starka, by poszedł sobie po kawę.
Siedziałam z Carol zaraz obok i wszystko słyszałyśmy.
- Pan jest jej
partnerem, tak?
- Tak, czemu?
Lekarz westchnął.
- Pacjentka straciła
dużo krwi, jest w ciężkim stanie, dopiero po transfuzji będzie
można ją zabrać na jakieś badania, żeby stwierdzić jak przyjął
to organizm. Jednak podczas operacji natrafiliśmy na zarodek, który
miał już około pięciu centymetrów... Niestety nóż uszkodził
go... Nic nie mogliśmy zrobić... Przykro mi...
- Zarodek?- powtórzył
zszokowany Damon.
- Dziecko.
Odmierzyłam między
palcami pięć centymetrów. Otrząsnęłam się jednak i popędziłam
przyjaciółkę.
- I co zrobił Damon?
- Nic.
Uniosłam brwi.
- Jak to, nic? Coś
musiał zrobić.
- Stał w miejscu,
wpatrując się w jeden punkt. Nic nie powiedział, tylko tak stał i
patrzył. Ja byłam w szoku, nie potrafiłyśmy z Caroline uwierzyć
w to, co powiedział lekarz.
Trzy tygodnie wcześniej
- Doktorze, to pewne?
- Jak najbardziej.
Przykro mi, że dowiadujecie się w takich okolicznościach- odszedł
szybko, rzucając ostatnie, zaniepokojone spojrzenie Damonowi. Jenna
odwróciła się do Salvatore'a i uderzyła go w twarz, ale ten nie
zareagował, wciąż stał niczym posąg.
- Mam nadzieję, że
jesteś z siebie zadowolony!- krzyknęła, przeczesując włosy
palcami. Nie wiedziała jak zareagować na te zdarzenia, co gorsza
zakamarki wyobraźni podsuwały Jennie myśli, że wypadek nie był
przypadkiem.- To się nie dzieje... A gdy się obudzi? Co ja jej
powiem...?
Drżąc, skierowała
się do wyjścia z budynku, by odetchnąć świeżym powietrzem.
Bonnie ścisnęła
mocniej rękę Caroline i wskazała głową na Damona. Blondynka
zagryzła wargę i wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia co
powiedzieć, poklepać go po ramieniu, zapewnić, że wszystko będzie
dobrze? Większość słów wydała się jej nieodpowiednia.
Spojrzała przez ramię na Stefana, który w ogóle nie wydawał się
być zaskoczony ciążą El, jako jedyny.
Zmarszczyła brwi i
dała mu kuksańca w ramię. Podniósł wzrok niechętnie na
przyjaciółkę.
- Wiedziałeś-
powiedziała bezgłośnie, tak, żeby Damon nie usłyszał. Wampir
zesztywniał, po czym kiwnął głową. Wiedział, dlatego teraz czuł
się tak beznadziejnie.
Bonnie wstała
niepewnie.
- Damon? Wszystko ok?
Lecz On nie
odpowiedział. Milczał, będąc dalej w tej samej pozycji, co pięć
minut temu.
- Wiedziałeś?- padło
nagle ciche zapytanie. Chrapliwy głos odbił się od ścian,
sprawiając, że blondyn aż się wyprostował i napiął wszystkie
mięśnie do ucieczki. Nie powinien się teraz znajdować w otoczeniu
brata.
- Tak- odpowiedział
równie cicho.
Usłyszeli głębokie
odetchnięcie.
- W takim razie, nie
mogę być blisko ciebie aż do odwołania.
I szybko się oddalił.
Z każdą następną
historią opowiadaną przez Bonnie upewniałam się, że Klaus musi
mi za to zapłacić. Nie za potwora we mnie, za to mogłabym mu
podziękować, ale za mój czas, za dwa tygodnie wycięte z mojego
życia. Całkowicie również przemilczę fakt całowania go, to
tylko działa na jego niekorzyść.
Odprowadziłam
przyjaciółkę wzrokiem, aż do końca ulicy. Patrząc na jej plecy,
uświadomiłam sobie, że zapomniałam wspomnieć Bonnie o moich
przerysowanych snach, odkąd zaczęłam pić wywar... Wszystko przez
te historie. No właśnie... Wydawało mi się, że próbowała
uspokoić swoje sumienie i nie do końca mówiła mi prawdę odnośnie
swojej i Caroline reakcji na moją ciążę. Weszłam z powrotem do
domu i Jenna mnie minęła z uśmiechem, przechodząc do salonu.
Kolejna osoba, która przed wypadkiem nie chciała mnie znać oraz
potępiała wszystkie moje wybory, a teraz udawała życzliwą.
Zacisnęłam dłonie w pięści na myśl o Damonie. Wizja stojącego
samotnie i zagubionego wampira uruchamiała we mnie uczucia sprzeczne
z prawdą przeze mnie głoszoną. Musiałam to przełknąć za
wszelką cenę i udawać, że nie mam pojęcia o jego cierpieniu, tak
było lepiej... Jeszcze nie wiem dla kogo, ale było lepiej.
Westchnęłam głośno, wspinając się po schodach.
Z każdym dniem otoczenie
wracało na swoje miejsce, czyli stawało się nie do zniesienia, to
samo tyczyło się ludzi.
W pokoju dalej stało
jedno zapakowane pudło, podpisane „SEATTLE”, przypominając mi,
że już dawno mnie tu nie powinno być. Usiadłam na łóżku po
turecku i dotknęłam swojego brzucha. Podciągnęłam koszulkę, by
dokładnie przyjrzeć się bliźnie, która do końca życia już mi
miała przypominać o Klausie.
Czwartek
Rick podał bidon
Elizabeth, której błękitny sportowy top był cały nasiąknięty
potem. Dziewczyna skinęła głową w ramach podziękowania i upiła
kilka solidnych łyków wody, by uzupełnić jej niedobór w
organizmie.
- Och, tego było mi
trzeba- wysapała i oddała nauczycielowi pojemnik, z którego sam
się napił.- Przez te kilka początkowych dni czułam się jak
stara, niedołężna prukwa...
- Dalej mówisz jak ona-
wypomniał jej i schylił się by zawiązać adidasa.
El spojrzała na
Saltzmana kątem oka, wiedziała do czego dążył, znowu. Jednak
dopóki ten nie wspomniał o swoim nowym koleżce prosto z mostu, El
cieszyła się październikowym, pewnie ostatnim, słonecznym
porankiem. Stęskniła się za świeżym powietrzem, ruchem swoich
rąk, nóg, mówieniem... ale za innymi rzeczami trochę mniej.
- Obiecałaś, że jak
wyjdziesz ze szpitala to się z nim spotkasz...- zaczął, podnosząc
się.
- Powiedziałam, nie
obiecałam, poza tym spotkałam się z nim- fuknęła, prostując
plecy, w geście obronnym.
- Tak, przez przypadek,
na korytarzu... El, nie możesz od niego uciekać w
nieskończoność...- westchnął i zrobił głęboki skłon.-
Zamęczy mnie na śmierć, cały czas pyta, czy już cię
przekonałem.
- To mu powiedz, żeby
się odpieprzył- warknęła, starając się wtłoczyć w to zdanie
tyle jadu, ile tylko mogła.
- To nie takie proste...
Co ci szkodzi? Fanklubu to mu raczej nie założymy, ale może wtedy
się odczepi? Zaciśnij zęby, wysłuchaj go... Poza tym nie
jesteście sobie tacy obcy, El. Byłaś z nim w...
- Nie kończ- ostrzegła
i przybrała surowy wyraz twarzy. Miała dosyć słuchania o
przerwanej ciąży.- Kto pierwszy do domu?- rzuciła i puściła się
sprintem w jego stronę. Chciała porzucić w tyle tę, nic nie
mającą na celu, konwersację. Postawiła sprawę jasno- bracia
Salvatore mieli ją zostawić w spokoju.
- Tu są dwie, ale jedną
zostaw sobie na...- Vicky uśmiechnęła się i wzięła obie
tabletki naraz-... później. To cud, że cię jeszcze nie złapali.
- Daj spokój, wiem co
robię.
- Tak myślałem, że
zastanę cię z ćpunami- Tyler dołączył do nich, przyciągając
do siebie Vicky. Ta dała mu lekkiego kuksańca w bok.
- Daj spokój, bądź
miły. To ciężki miesiąc...
Tyler tylko wzruszył
ramionami.
- Może, ale i tak jak
trzeba będzie to mu skopię tyłek- pocałował Vicky, na co Jeremy
tylko zaciągnął się ziołem, odwracając wzrok.
- El się do Ciebie
odzywała?
- Wczoraj wieczorem
dzwoniła jeszcze, żeby powiedzieć, że wszystko z nią w porządku-
Bonnie wzruszyła ramionami, wymijająco. Starała się z nikim nie
rozmawiać o przyjaciółce, żeby przez przypadek czegoś nie
wygadać.
- Hmmm i tyle?- Caroline
uniosła brwi, obserwując jak mulatka męczy małą tortillę.
- Kazała ci przekazać,
że wszystko ok, ale wypadło mi to z głowy. Była zmęczona, wiesz,
dalej jej się zdarzają momenty słabości...
- To zrozumiałe-
mruknęła.- Dalej nie potrafię w to uwierzyć jak Klaus mógł
zrobić coś takiego...- ściszyła głos.- Wampir wampirem, ale
niewinne dziecko?
- Cieszmy się w takim
razie, że nie stanęłyśmy z nim twarzą w twarz... Wyrżnąłby
nas w pień, a Damonowi się zachciewa zemsty.
- A propos Damona. Co z
nim? Nie widziałam go od...
- Odkąd porozstawiał
nas po kątach- pomogła Bonnie, odkładając jedzenie na tackę.
Czuła niechęć do Salvatore'a choćby z tego prostego względu, że
o nic jej nie prosił, tylko wydawał rozkazy.- Gdyby nie chodziło o
Eli, już dawno kazałabym mu pocałować mnie w dupę.
- Ale chodzi o nią-
przypomniała blondynka, przesuwając się bliżej przyjaciółki.-
Już sprawdziłaś to o czym mówił Damon?
- Sprawdziłam i szczerze
powiedziawszy coś jest nie tak. Jedyna klątwa o jakiej się
dowiedziałam to klątwa Księżyca i Słońca, to o czym Damon
powiedział dotyczyło tylko Klausa, a nie dwóch całych gatunków.
Caroline zmarszczyła
brwi, wpatrując się intensywnie w Bonnie. Ta tylko westchnęła i
wstała.
- Potrzebujesz wyjaśnień,
prawda?
- Yyy, poproszę.
Oddały naczynia do
okienka i wyszły na świeże powietrze. Car spojrzała na zegarek,
miały jeszcze pięć minut.
- To przez tą klątwę
wampiry muszą mieć swoje pierścienie, a wilkołaki muszą się
przemienić w każdą pełnię. To co jest potrzebne do zdjęcia tej
klątwy to doppelganger, pełnia księżyca i kamień księżycowy...
Cokolwiek to jest, gdziekolwiek to jest...
- Czekaj, dobrze
rozumiem, że jeśli złamie się to zaklęcie, wtedy wampiry będą
mogły chodzić za dnia, a wilkołaki?
- Będą się mogły
zmieniać, kiedy tylko będą chciały- wytłumaczyła spokojnie
czarownica. Nachmurzyła się i usiadła na pierwszej wolnej ławce.
Przy drzwiach dostrzegła Luke, dlatego szybko odwróciła się z
powrotem do przyjaciółki.- Ale nie było nic o Klausie, jako
Pierwotnym... Żadnych hybryd, niczego.
- Może Damon szuka
wymówki?- zaproponowała Carol.- Wiesz, miałby pretekst. Ratując
nas wszystkich przed oszalałym mieszańcem, zemściłby się.
Bonnie jednak nie była
przekonana, więc tylko prychnęła. To nie był opis Damona.
- Carol, to Damon. On
kiedy czegoś chce, to to bierze, nie bawi się w uzasadnienia swoich
działań.
- Nie ładnie tak
obgadywać.
Bonnie i Caroline
podskoczyły niemal jednocześnie. Mulatka obrzuciła morderczym
spojrzeniem intruza, zaciskając dłonie w pięści.
- Co tutaj robisz? Nie
skończyłyśmy jeszcze lekcji.
- Wiem- odparł brunet,
rozglądając się dyskretnie. Czuł na sobie te wygłodniałe
spojrzenia dziewczyn.- Jednak mam swoje rzeczy do załatwienia i
potrzebuję informacji na temat Klausa. Co wyczytałaś w swoim
Proroku Codziennym?
- Nie kpij ze mnie, bo
nic ci nie powiem- ostrzegła Bennett, mrużąc oczy. Chciała, żeby
cierpiał i miała ku temu okazję.
- Flagrantis
mentis- wyszeptała, uśmiechając się. Wampir złapał się za
głowę i jęknął, wykszywiając twarz w grymasie bólu. Jednak za
raz się wyprostował, spoglądając na czarownicę z pobłażaniem.
- Musisz się bardziej
postarać, mała wiedźmo- syknął, wciąż się uśmiechając.
Złapał błyskawicznie Bonnie za nadgarstek i go wykręcił. Ta
syknęła, starając się wyrwać.- Miałem ostatnio bardzo dużo
wolnego czasu, mała i wyszło mi to na dobre, więc zrób sobie i mi
przysługę. Przestań zgrywać bohaterkę, bo tylko wychodzisz na
bezużyteczną idiotkę...
- Hej, Damon, wyluzuj-
warknęła Caroline, łapiąc go za ramię. Salvatore łypnął na
nią groźnie, przez co blondynka od razu się wycofała.- Nie
powinieneś wyładowywać swoich frustracji na Bonnie, ani na nikim
innym, jedyne kogo możesz winić za to co się stało, to Klausa i
samego siebie- kontynuowała niestrudzenie. Brunet puścił
czarownicę i odwrócił się całkowicie do drugiej przyjaciółki
El.
- Oświeć mnie więc, w
którym momencie to moja wina?
- Hmm, zgaduję, że w
momencie, w którym zaciągnąłeś El do łóżka- wysyczała Carol
coraz mniej nad sobą panując. Damon jednak nie dał poznać po
sobie, że cokolwiek go ruszyło. Zadzwonił dzwonek.
- Słyszysz? To do
ciebie. Biegnij.
- Śmiej się i nam
dokuczaj, ale zostaniesz za niedługo całkiem sam, a niektórych
bitew się nie da wygrać w pojedynkę- wstała i popatrzyła na
Damona z góry.- Poza tym, naprawdę ci współczułam, kiedy cię
widywałam w szpitalu, ale teraz widzę, że przydało ci się takie
poczucie straty. Dobrze ci tak- powiedziała dobitnie, ciągnąc
Bonnie za sobą w stronę szkoły. Czarownica jednak stała i
patrzyła się w bruneta zawistnie.
- Idź już, daj mi
chwilę, zaraz przyjdę.
- Jak chcesz, ja już
powiedziałam, co miałam powiedzieć...
- Bez potrzeby, nikogo to
nie obchodziło- warknął Damon, nie odwracając wzroku od
czarownicy. Cały czas się spodziewał, że użyje na nim swojego
zaklęcia. Zrezygnowana blondynka odwróciła się na pięcie i
odeszła, zostawiając parę milczącą.
- Jak możesz być tak
krnąbrny? Potrzebujesz nas, chociaż nie chcesz tego przyznać.
- Och, daj spokój, nie
jestem aż tak zdesperowany- posłał jej sarkastyczny uśmiech, po
czym sprawdził na zegarku która godzina. Było późno, a On miał
jeszcze parę spraw do załatwienia.- Czego się dowiedziałaś?
BonBon nie wiedziała już
co ma zrobić z Salvatorem, z jednej strony był wredny, ale z
drugiej wszystko co robił, robił dla El. Nagle Bonnie się coś
przypomniało.
- Odpowiem ci jeśli ty
odpowiesz mi szczerze na moje pytanie.
Damon przewrócił
oczami, nużyła już go ta rozmowa, ale potrzebował informacji.
- Dziś rano czytałam w
naszej gazecie o ciałach, znalezionych w lesie...- brunet westchnął,
słysząc początek zdania. Też o tym czytał i podejrzewał, że to
Katherine postanowiła się pobawić, ale wolał póki co o niej nie
wspominać, wiedźma mogła nie zrozumieć.
- Tak, to ja... A teraz
informacje, bo Bóg mi świadkiem, rozpruję ci gardło i nie będzie
czego zbierać- oczy mu pociemniały, a cała sylwetka stała się
bardziej mroczna. Bonnie tylko zacisnęła dłonie w pięści,
powstrzymując swoją złość.
- Nie znalazłam nic o
klątwie Klausa, tylko o klątwie Słońca i Księżyca...
-To nie to- szepnął do
siebie.- To bajka dla małych wampirów, o tym, że można cofnąć
działanie Słońca na nas...- powiedział już głośniej.- Pytam o
konkrety.
- To jest konkret-
zaoponowała dziewczyna.- Wiem co trzeba zrobić, co zdobyć i...-
zawahała się- kogo zabić.
Salvatore popatrzył na
nią sceptycznie.
- Kontynuuj.
- Wymagana jest pełnia
księżyca, niejaki kamień księżycowy, wampir, wilkołak i
doppelganger. To wszystko co wiem...
Damon przyjrzał się
uważnie Bonnie.
- Będę potrzebował
twojej książki kucharskiej.
- Mojej książki...
kucharskiej...
- Trochę pomyślunku-
przewrócił oczami wampir- przynieś ją dzisiaj do mnie, zaraz jak
skończysz lekcje najlepiej. Muszę wiedzieć wszystko.
Nie pożegnawszy się
wsiadł do swojego starego- nowego przybytku błękitnej Chevy Camaro
i wyciągnął telefon.
- Okłamałaś mnie.
- Monongahela National
Forest, proszę bardzo- Rick przesunął ekran laptopa w stronę
Elizabeth, suszącej włosy ręcznikiem. Dziewczyna zmrużyła oczy,
patrząc na mapę Google i czas przejazdu z punktu A do punktu B.
- Trzy godziny?- uniosła
brwi, siadając na stołku barowym.
- Masz coś lepszego do
roboty? Idziesz do szkoły dopiero od poniedziałku...
- A ty? Ty nie zapadłeś
w śpiączkę, musisz chodzić do pracy- przypomniała mu, średnio
jej się podobał pomysł podróżowania po kraju w pogoni za
stworami.
- Wziąłem urlop- uciął
i zamknął laptopa.- Spakuj parę rzeczy.
- Na co tak naprawdę
polujemy?
- Nie wiem, dowiemy się
na miejscu. Dostałem tylko cynka od kolegi.
El wzruszyła ramionami.
Tutaj są prawdziwe potwory, takie które zabijają ludzi codziennie.
- Żeby zabić potwora
nie muszę jechać aż do sąsiedniego stanu...
Rick przewrócił oczami
i wstał, żeby nalać sobie wody.
- Idę się spakować,
wyjeżdżamy rano... Postaraj się załatwić sprawę z Damonem
dzisiaj, na polowaniach nigdy nic nie wiadomo.
Podopieczna zastygła na
chwilę.
- W sensie, że znowu
igramy ze śmiercią?
Rick wzruszył ramionami,
zgarnął z koszyka jabłko i nim się w nie wgryzł powiedział
tylko:
- Dzień jak co dzień...
Załatw wszystko dzisiaj.
Po czym wyszedł z domu.
- Hej, Vicky.
- Nie teraz, pracuję-
zbyła chłopaka, odwracając się do niego tyłem.
- Tylko chciałem zapytać
jak się czujesz...
Dziewczyna jednak już
odeszła, by podać jedzenie bratu i Tylerowi. Wzięła do ręki
pustą szklankę bruneta, uśmiechając się lekko.
- Dolewki?
- Pewnie, dzięki-
odprowadził wzrokiem jej tyłek, aż nie zniknęła za rogiem.
Matt przyjrzał się
badawczo kumplowi.
- Powiedz mi, że nie
kręcisz z moją siostrą...
- Nie kręcę z twoją
siostrą- wyrecytował, gryząc frytkę. Donovan tylko pokręcił
zrezygnowany głową.
- Dupek z ciebie...
Jeremy obserwował całą
sytuację i ponownie zaczepił dziewczynę.
- Hej, o co ci chodzi?
Raz się zachowujesz normalnie, a przez resztę czasu mnie olewasz?
- Jeremy... Wszystko jest
świeże, ok? A ty nie możesz za mną łazić, jak pokrzywdzony
szczeniaczek.
Island prychnął.
- Kiedy ostatni raz
uprawiałaś seks ze szczeniakiem?
- Cicho bądź- upomniała
go Vicky.- Nie będę się chwaliła przed całym światem, że
odebrałam ci wianek- mruknęła kpiąco.- Poza tym Tyler się mną
interesuje, a ja nie chcę, żebyś to zepsuł, więc odstosunkuj
się...
- Lockwood to fiut jakich
mało, chce ci się tylko dobrać do majtek.
- A ty chcesz rozmawiać,
to jeszcze gorsze.
Wyminęła go i wróciła
do pracy.
Popiłam wywar sokiem
pomarańczowym. Ble, dlaczego nie mogłam palić tych trocin? Z
pewnością byłoby to mniej obrzydliwe. Opłukałam szklankę i
wróciłam do pokoju po telefon i klucze. Jednak gdy byłam na górze
zaczęłam powątpiewać czy powinnam w ogóle się spotykać z
Damonem.
Co miałabym mu
powiedzieć? Przeprosić go, że przekreśliłam jego jedyną
nadzieję na potomka... na którym mu w ogóle nie zależało?
Uspokoić, że wszystko ze mną w porządku? Przyznać się, że
słyszałam jak płakał? Powiedzieć, że mi przykro, mimo iż nie
jest? Co miałam mu powiedzieć?!
Usiadłam na łóżku.
Nie chciałam go
zobaczyć, bałam się, że moja silna wola padnie w chwili, gdy
wampir przekroczy próg mojego domu. Westchnęłam ciężko i
zrzuciłam z siebie bluzę. Rick nie jest moim ojcem, nie może mnie
zmusić do niczego.
Wskoczyłam do łóżka,
otulając się kołdrą, niestety mój komfort psychiczny pozostawiał
wiele do życzenia. Mój wzrok padł na dziennik Gilberta, w którym
opisywał wszystkie potwory, jakie spotkał. Sięgnęłam po niego i
zagłębiłam się w lekturze, by czymś zająć myśli.
Damon upił łyk
bursztynowego płynu, który działał na jego wewnętrzne rany
kojąco. Salvatore przeszedł do głównej części salonu,
obserwując otoczenie, jednocześnie słuchając odgłosów dookoła.
Uśmiechnął się, słysząc szuranie na podjeździe, kroki były
pewne, lekkie, ale następowały z ociąganiem. Wampir po cichu
obstawiał tożsamość gościa. Kobieta... Automatycznie serce
zaczęło mu bić szybciej, a myśli przybyło od tak. Zaintrygowany
z szybkością wampira otworzył drzwi. Kiedy zobaczył kto to, tylko
zmrużył oczy, zawiedziony i wycofał się w głąb domu.
- To tylko ty- mruknął,
wypijając na raz całą zawartość szklanki. Bonnie zmarszczyła
brwi.
- Aż ja i aż moja
książka kucharska- warknęła, kładąc ją na stole obok kanapy.
Przyjrzała się badawczo wampirowi.- Przyznaj, myślałeś, że to
Elizabeth.
Ten tylko prychnął w
odpowiedzi. Oczywiście, taką miał nadzieję.
- Spotkałam Alarica
dzisiaj, powiedział, że jutro wyjeżdżają z El do Zachodniej
Wirginii.
- Ta, na polowanie...-
już chciał powiedzieć, że martwi się o El, ale uznał to za
uzewnętrznianie się, a tego nie lubił.- Dzięki za książkę. To
wszystko, jesteś wolna.
Bonnie już chciała
wyjść, ale została jeszcze na chwilę.
- Damon... skąd pomysł,
że na Klausie ciąży inna klątwa niż ta o Słońcu i Księżycu?
Brunet zacisnął zęby.
Cholera.
- Nieważne. Mam swoje
źródła...
Bennett skrzyżowała
ramiona na piersi.
- Więc czemu nie
sprawdzisz wszystkiego w swoim źródle?
- Moje źródło jest
dosyć... kapryśne- skrzywił się na myśl o Katherine. Domyślał
się, że współpraca z nią będzie trudna i w sumie taka była,
ale nie miał większego wyboru. Ona wiedziała o Klausie więcej niż
ktokolwiek, kogo wcześniej spotkał.
- Nie wpakowałeś się w
żadną współpracę z kimś złym, prawda?
- Sam z siebie jestem
zły, więc co za różnica?- mruknął pod nosem.
- Mam na myśli kogoś
gorszego od ciebie- uściśliła, przewracając oczami. Damon uniósł
jedną brew rozbawiony.
- Wow, Bennett,
zadziwiasz mnie, myślałem, że nie ma już nikogo gorszego ode
mnie.
- Umówmy się, ty nie
zabijasz dzieci...
Salvatore wziął głęboki
wdech, żeby się uspokoić, ale mimo wszystko zacisnął palce na
szklance z taką siłą, że ta pękła. Mulatka podskoczyła i
zrobiła bezpieczny krok w tył.
- Przepraszam, nie
powinnam była tego mówić. Ja już pójdę.
Odwróciła się, ale
wampir ponownie przed nią stanął, blokując drogę ucieczki.
- Wypuść mnie,
Damon...- bez ostrzeżenia zaczęła bombardować jego umysł
płomieniami. Wampir się lekko skrzywił, ale dalej stał i był
zdolny do ataku. Wysilił się na uśmiech.
- Musisz poćwiczyć,
mała Bennett, musisz być gotowa na silniejszych przeciwników,
gorszych ode mnie...
Wyminął czarownicę i
zniknął na schodach.
Upchałam kurtkę
przeciwdeszczową do torby, zastanawiając się, czy na pewno
wszystko spakowałam. Rick miał zadbać o broń, ja tylko o siebie.
Nie wiedziałam ile mnie nie będzie, ale musieliśmy się zmieścić
w trzech dniach. Czekała mnie jeszcze ostatnia kontrola w szpitalu.
Nagle usłyszałam
pukanie, serce mi szybciej zabiło, ale nie wyczułam jakiejkolwiek
nadnaturalnej energii. Moim gościem był człowiek.
- Proszę.
Blond głowa wychyliła
się zza drzwi. Od razu się uśmiechnęłam.
- Caroline, hej.
- Hej- usiadła obok na
łóżku i uściskała mnie na powitanie.- Jak się czujesz?
Wyglądasz blado.
Zawsze szczera, ale nie
mogłam się obrażać o to, minimalna dawka szczerości, to coś na
co zawsze mogłam liczyć z jej strony.
- Bywało lepiej... Co
masz dla mnie dzisiaj?
- Matematyka, angielski i
chemia... babka z francuskiego zachorowała, więc to tyle jeżeli
chodzi o mnie- wyłożyła zeszyty na łóżko. Po czym zaczęła mi
się przyglądać podejrzliwie.
- Co?
- Nic, nic...
Co to ja mówiłam o
szczerości? Ach tak...
- Carol?
- Sprawdzam jaki masz
humor, czy mogę poruszyć pewne tematy, czy też niekoniecznie.
Spoważniałam.
- Jakie?
- Damon- rzuciła
niezobowiązująco, czekając na moją reakcję. Spodziewałam się
tego tematu, ostatnimi czasy wszyscy w moim otoczeniu nie potrafili
mówić o niczym innym...
- Caroline...- zaczęłam
spokojnie.- On nie jest już ze mną, może robić to, co zechce, z
kim zechce- ostatnie słowa ledwo mi przeszły przez gardło. Obraz
Damona z inną kobietą u boku zawsze przyprawiał mnie o zawrót
głowy, chociaż nie powiedziałam tego nigdy na głos.- Chociaż jak
widać wyjątkowo z tego nie korzysta.
- Wiem, wiem. Po prostu
On chyba nie zdaje sobie z tego sprawy...
Otworzyłam szerzej oczy
i wytężyłam słuch.
- To znaczy?
To było chyba zielone
światło dla Caroline, bo ożywiła się nagle i usiadła
naprzeciwko mnie po turecku.
- Odkąd się obudziłaś,
nic nie robi tylko wszystkich rozstawia po kątach. Wcześniej też
coś kombinował, ale teraz wszystko się nasiliło. Szczególnie
martwię się o Bonnie, traktuje ją jak „wynieś, przynieś,
pozamiataj”... Każe jej sprawdzać różne rzeczy, klątwy,
ofiary. Serio, przeraża mnie. A dzisiaj nie podziałały na niego
żadne czary Bonnie. Wyobrażasz to sobie?
Nie wiedziałam już, czy
Caroline się to podobało, oburzało, czy przerażało. Powstrzymała
mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, gestem dłoni.
- Zmienił się, El. Nie
wiem, czy na lepsze, czy na gorsze, ale zmienił się. Jest
silniejszy i jeszcze bardziej samczy...- poruszyła sugestywnie
brwiami, na co ja się zaśmiałam.
- Caroline!
- No co? Możesz mieć
swoje zmodyfikowane geny, czy coś, ale jest jedna rzecz, której nie
przeskoczysz...
- Jego seksapil-
dokończyłam i rzuciłam w roześmianą blondynkę poduszką.-
Zamknij się. To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje.
- Co w tym
skomplikowanego?
Przewróciłam oczami.
Cóż mi pozostało? Chyba tylko rozstawić linię obrony.
- Jestem z Damienem, Car.
Mężczyzną, który mnie zabierze z tego wariatkowa, sprawi, że nie
będę musiała się bać o swoje życie, o życie moich bliskich.
Będę mogła wrócić do normalności...
- A jeśli nie?
Tym pytaniem zbiła mnie
z tropu.
- Co jeśli nie?
- Jeśli Klaus ci nie da
tak odejść, co jest nawet bardzo prawdopodobne, to co wtedy?
Uciekniesz raz, ale to go z pewnością tylko rozzłości. Znajdzie
cię, zabije Damiena, po drodze zabije nas, żeby wyciągnąć
potrzebne mu informacje... Elizabeth, czy ty wiesz co robisz?-
słyszałam w jej głosie strach. Przerażała ją wizja rychłej
śmierci z rąk Pierwotnego i w sumie się nie dziwię. Przytuliłam
Caroline mocno, starając się zagłuszyć swój wewnętrzny głos,
który wołał głucho :„Egoistka!”. Znałam ryzyko ucieknięcia
od Klausa i z każdym kolejnym dniem spędzonym w Mystic Falls coraz
mniej pewna byłam powrotu do Seattle.
- Nie pozwolę, żeby
cokolwiek wam się stało. Klaus nie powinien was w to w ogóle
mieszać...
- Nie powinien, ale
zgaduję, że gówno go to obchodzi- mruknęła, związując włosy w
kucyk. Westchnęłam z niemocy. Dążyłam do momentu, czy tego
chciałam czy nie, w którym musiałam stanąć twarzą w twarz z
Klausem.
- W takim razie się z
nim spotkam. Wyjaśnimy sobie wszystko, dlaczego... dlaczego...- nie
potrafiłam powiedzieć tego na głos. Nagle dostałam blokady, nie
byłam w stanie wypowiedzieć tego, co na co dzień wymawiałam w
myślach po kilkanaście razy.
- El, wszystko ok?
Potrząsnęłam głową,
dając się wyrwać z zamyślenia.
- Możesz ze mną o tym
porozmawiać.
- Nie- rzuciłam w jej
stronę, wstając.- Nie chcę o tym rozmawiać, z resztą nie ma o
czym.
- Elizabeth, On zabił ci
dziecko, na litość boską!
Spojrzałam na Caroline
kątem oka, wciąż pozostając przodem do okna.
- Potwora- poprawiłam ją
spokojnie, wbijając mocniej paznokcie w ramiona.- Nie wiem co to
było, ale wiem jedno. To ja trzymałam nóż, nie Klaus. Wina
rozkłada się na pół... On tylko przyśpieszył cały proces.
- Wiem, Stefan mi mówił.
Uniosłam brew
zaintrygowana.
- Stefan?- Ten, który
przyrzekał, że zadba o moją prywatność?
- Tak... Widziałam, że
strasznie się obwiniał o to wszystko. Na dodatek Damon go gnębił...
- Dlaczego?
- Nie powiedział mu o
dziecku, o tym, że chcieliście je usunąć po kryjomu i tak dalej.
Był wkurzony, a jednocześnie tak smutny, że serce się krajało.
- Mniejsza- nie
potrafiłam tego słuchać. To oznaczało okazanie słabości
względem wampira, istoty, która zabijała niewinnych... Problem
polegał na tym, że też zabiłam kogoś niewinnego, nie byłam w
niczym lepsza od takiego nowo narodzonego krwiopijcy.
Nagle za oknem
dostrzegłam samochód Damiena, który w sumie tylko mignął pod
moim domem. Nie zatrzymał się.
Zbiegłam błyskawicznie
na dół, nie zwracając uwagi na moje imię, wołane przez Caroline.
Kiedy wypadłam na podjazd, srebrne sportowe audi, ginęło już na
zakręcie. Co do...
- Elizabeth! W końcu się
spotykamy!
Uradowany głos Klausa
sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Odwróciłam się
błyskawicznie w stronę Pierwotnego i wymierzyłam mu siarczysty
policzek. Jego widok odsunął wszystkie sprawy na bok, a instynkt
zdominował moje działania. Wciąż miałam przed oczami ten
cholerny pocałunek. Jednak miałam do czynienia z najstarszym
wampirem chodzącym po ziemi, nie oczekiwałam, że pod wpływem
mojego ciosu padnie na chodnik, błagając przy tym o litość.
Wycofałam się więc i ograniczyłam do posyłania mu wrogich
spojrzeń. Mimo mojego pochopnego manewru lekki uśmiech nie schodził
mu z twarzy, co przypomniało mi tylko o tym, dlaczego wyleciałam na
podjazd w skarpetkach.
- Ciebie również miło
zobaczyć...
- Nie mam czasu na
wymianę uprzejmości i złośliwości... Co zrobiłeś?
Uniósł brwi i wskazał
na siebie.
- Ja? Pytanie co ty
zrobiłaś lub co planowałaś zrobić...
Moja mina wskazywała
chyba odpowiednio wielkie zdziwienie, by Klaus się ulitował i
wyjaśnił o co mu chodziło.
- Chciałaś wyjechać,
Elizabeth. Zostawić mnie z niczym... Już jedna kobieta to zrobiła
i do dziś musi przede mną uciekać- zrobił krok w moją stronę-
bo gdybym tylko ją spotkał, to marny byłby jej los.
Przeleciał mnie dreszcz
gdy patrzyłam mu prosto w oczy.
- Dlatego zlikwidowałem
czynniki zachęcające cię do opuszczenia Mystic Falls i mnie.
Poczułam jak całe moje
ciało się napręża i tracę czucie w dłoniach.
- Klnę się na Boga,
jeżeli coś zrobiłeś Damienowi...
- Uważaj, Elizabeth,
zaczniesz zaraz bluźnić.
Zrobiłam krok w stronę
Pierwotnego.
- Podziwiam twój tupet,
Klaus. Aktywujesz mój gen w bestialski sposób, zmuszasz mnie do
pocałowania cię, a na koniec odbierasz mi jeszcze mężczyznę,
dzięki któremu mam szansę na szczęście...- starałam się
opanować drżenie swojego głosu, jednak na marne. Z każdym
kolejnym zarzutem ogarniała mnie coraz większa złość.- Widzę co
robisz, izolujesz mnie... Ograniczasz ryzyko niepowiedzenia się
swojego planu do minimum...
Uniósł lekko brew,
wciąż się uśmiechając.
- Pamiętam to, co mi
wtedy mówiłeś, w swoim pieprzonym pałacu. Wiem, co mnie czeka na
końcu mojej ścieżki, a przynajmniej wiem, co ty wybrałeś dla
mnie...
Wyprostowałam się i
spojrzałam mu prosto w oczy. Już bez strachu, z pewnością siebie,
mimo iż na całym ciele miałam gęsią skórkę.
- Te dwa tygodnie mojego
życia...
- Tak, to był
niespodziewany efekt uboczny- przerwał mi, mówiąc nonszalanckim
tonem, jakby oznajmiał, że w Walmarcie jest przecena na telewizory.
- Niespodziewany efekt
uboczny?
Zaatakowałam, ale się
uchylił, dlatego uklękłam i podcięłam go, by runął na ziemię.
- Dwa tygodnie byłam
nieprzytomna!- krzyknęłam uderzając go w twarz. Nie został mi
jednak dłużny, bo wykręcił moją rękę aż do granicy bólu.-
Nie było mnie przy moim bracie- sapnęłam, wyrywając się. Chociaż
nie musiał i wiedział, że ponownie wymierzę cios, Klaus mnie
puścił.
- Piękne oczka- sarknął,
powoli zataczając koło wokół mnie.
- Co zrobiłeś
Damienowi?- wróciłam do meritum. Pierwotny tylko prychnął i
przystanął.
- Wyczyściłem mu
pamięć, nigdy nie istniałaś.
Moje pięści opadły, w
reakcji na te słowa.
- Co?
- To, Elizabeth- zbliżył
się do mnie.- Nigdy się nie spotkaliście, nigdy nie poznał
Elizabeth Gilbert, sieroty, która wprowadziła tylko zamęt w jego
poukładane życie, z którą znajomość, w późniejszym czasie
sprowadziłaby tylko na niego ból, smutek i śmierć... Bo tym
właśnie jesteś, nie widzisz tego?
- Nie...- szepnęłam,
starając się utrzymać pionową postawę ciała. Ziemia wirowała
mi pod stopami. Nigdy się nie spotkaliśmy? Nie, błagam...
- Jakże mógłbym
skłamać?-dotknął mojej twarzy, marszcząc brwi.- Wyświadczyłem
ci przysługę.
Odrzuciłam jego dłoń
od siebie, powstrzymując wszystkie łzy, które uporczywie chciały
spłynąć po moich policzkach.
- Przysługę?
Przysługę?! Zapadłam w śpiączkę, zabrałeś ode mnie mężczyznę,
którego kocham i zabiłeś moje dziecko!- wykrzyczałam mu w twarz i
wtedy zorientowałam się co powiedziałam. Nazwałam potwora
dzieckiem. Powycierałam szybko łzy z policzków, starając się w
ten sposób wymazać chwilę słabości z mojego życia. Odetchnęłam
głęboko, ktoś szedł przeciwną stroną ulicy, patrząc na nas
podejrzliwie, ale szybko przeszedł, nie zajmując sobie głowy nami
zbyt długo.
Mając chwilę,
wsłuchałam się w swój instynkt, dotychczas stłamszony. Klaus
stał się benzyną, pożywką mojej nienawiści i jednocześnie
inicjatorem wielkiej reakcji łańcuchowej. Poczułam jak pustka
ogarnia mnie od kończyn, biegnąc w stronę serca. Przestałam dbać
o to, czy ktoś mnie zobaczy i oceni, na podstawie moich czynów.
Nagle moje życie ograniczyło się tylko do zabicia mężczyzny
przede mną. Poczułam to samo, co wtedy gdy byłam w pokoju
Kimberly, patrząc jak śpi. Jak drapieżnik, gotowy do skoku, by
zabić.
Korzystając z momentu
zaskoczenia, uderzyłam w jego jabłko Adama na tyle mocno, by miał
problem z powietrzem. Zachłysnął się, więc najszybciej i
najmocniej jak potrafiłam, kopnęłam go z półobrotu w brzuch.
Zgiął się w pół, ale zaraz złapał mnie za stopę
uniemożliwiając mi manewr. Postawiłam więc wszystko na jedna
kartę i drugą nogą wybiłam się tak, by skoncentrować cały
ciężar ciała w jednym miejscu- stopach. Klaus dał za wygraną,
puszczając mnie, co równało się ze spotkaniem bliskiego stopnia z
betonem... Gdyby nie ramiona, ratujące mnie z opresji. Zaraz jednak
dotarła do mnie informacja, że trzyma mnie osoba nadprzyrodzona i
wymierzyłam jej mocny cios w brzuch z łokcia. Wszystko w moim ciele
mówiło mi, że jestem otoczona.
- Elizabeth, kurwa, to
ja...- syknął Stefan i postawił mnie na ziemi. Stanęłam bokiem
do wampirów, oczekując ataku z każdej strony. Klaus jednak się
tylko uśmiechnął enigmatycznie i rozpłynął w powietrzu.
- Wracaj tu!- krzyknęłam
za nim, robiąc krok w stronę, w którą uciekł.- Jeszcze z tobą
nie skończyłam...
- El, spokojnie.
Popatrzyłam z wyższością
na wampira i już chciałam mu nawrzucać, kiedy na podjazd wybiegła
Caroline. Wpadła na mnie, przytulając mocno.
- Jak dobrze, że nic ci
się nie stało! Jesteś cała?- odsunęła się ode mnie na
odległość ramion, by upewnić się, że jestem w jednym kawałku.
- Tak- odpowiedziałam
zbyt szorstko, odsuwając blondynkę od siebie.- Wyczyścił
Damienowi pamięć o mnie... Zgaduję, że wszyscy możecie już
odetchnąć z ulgą, nigdzie nie wyjeżdżam.
Wróciłam do domu i
najszybciej jak mogłam zamknęłam za sobą drzwi pokoju na klucz.
Damien, Damien... To się nie dzieje naprawdę, złapałam się za
włosy chodząc w kółko. W tym momencie Care pewnie paplała
Stefanowi wszystko, co usłyszała i widziała, a ostatnie czego
chciałam, to tłumaczyć się wampirowi. Słyszałam jak wchodzą po
schodach, dlatego stanęłam naprzeciwko drzwi i wbiłam wzrok w
klamkę.
Ktoś zapukał nieśmiało.
- Kimkolwiek jesteś, idź
sobie.
- El, chcemy pogadać-
Caroline. Naturalnie, najpierw wytoczyli małe działa.
- Nie mam o czym.
Zostawcie mnie w spokoju.
- Elizabeth, jest i
dobrze o tym wiesz.
Nagle poczułam jakby
prąd przeze mnie przeszedł i usłyszałam jeszcze jedne kroki.
Przylgnęłam natychmiast do drzwi, nie wiem, czy po to, by stawiły
większy opór, czy, żeby być bliżej sygnału. Te kroki
rozpoznałabym wszędzie.
Puk, puk.
Wstrzymałam oddech i
popatrzyłam na jedyną dzielącą nas barierę, której równie
dobrze mogłoby nie być. Nie mogłam zapytać kto tam, bo co, jeśli
miałam rację i to był On? Co miałam mu powiedzieć, jak spojrzeć
w twarz?
- Tak?- spytałam prawie
szeptem. Dłonie mi drżały bardziej, niż przed chwilą, podczas
rozmowy z najstarszym wampirem na świecie.
- To ja.
Cofnęłam się raptownie
do tyłu, jakby nagle drzwi stały się rozżarzonym węglem.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu ucieczki, ratunku, natchnienia,
czegokolwiek, co mogło mi pomóc w tej chwili. Chwyciłam więc nóż
Ricka i schowałam go za pasek
- Chciałem porozmawiać.
Moje rozszalałe serce
już otwierało te drzwi, ale nie instynkt, który właśnie kończył
je zastawiać szafą. Weź się w garść, Elizabeth.
- Nie mogę... Nie
teraz...
Zacisnęłam powieki,
oczekując odpowiedzi, jak ciosu.
- Zadzwonili do mnie,
wiem, że Klaus wziął cię z zaskoczenia... I wiem, że nie
powinnaś się z tym zmagać sama, dlatego tu jestem.
Zagryzłam wargę,
wahając się, czy zrobić krok w stronę drzwi. Nie, nie mogę.
- Idź sobie- warknęłam,
obejmując się mocno ramionami.
- Daj sobie pomóc, El.
Nie popełniaj dwa razy tego samego błędu.
Uniosłam brwi. Że niby
gdyby się dowiedział to sprawy potoczyły się inaczej?
- Ja...
- Nie masz pojęcia jak
długo czekałem, by usłyszeć twój głos.
Znieruchomiałam w
połowie drogi do drzwi. Serce miało mi zaraz wyskoczyć z piersi.
- Eli, po prostu, otwórz
te drzwi... Proszę, otwórz je...
Podeszłam bliżej,
walcząc ze swoim instynktem. Nie wyczuwałam niebezpieczeństwa od
jego strony, przynajmniej na chwilę obecną. Był jak uśpiony
wulkan.
Oparłam się czołem o
drzwi, starając się rozważyć za i przeciw ich otwarcia.
- Otwórz...- szarpnął,
albo kopnął w drzwi, nie jestem pewna.- Albo chociaż się odsuń,
bo zaraz wyważę te drzwi.
Cofnęłam się
odruchowo. Chyba nie mówił poważnie.
- Damon, błagam, zostaw
mnie... To nie jest odpowiednia chwila. Potrzebuję chwili, by dojść
do siebie.
- Jasne... El, przykro
mi.
Zgryzłam wargę, żeby
się nie rozpłakać.
- Odnośnie?
- Starka. Wiem ile
znaczył dla ciebie...
Wzięłam głębszy wdech
i zacisnęłam dłonie w pięści, kuląc się.
- Przyjdę wieczorem-
wydusiłam tylko z siebie, zanim łzy zniekształciły mój głos.
- Kolejna pełnia jest za
tydzień. Jeśli nie teraz, to trzeba będzie czekać kolejny
miesiąc...
- Nie- zaprzeczył
blondyn.- Mój doppelganger jest już sprawny i nigdzie się nie
wybiera.
Brunet przyjrzał się
wampirowi podejrzliwie, ale nic nie powiedział. Klaus nie płacił
mu za wyrażanie swojej opinii. Skinął tylko głową i chwycił
księgę.
- Moja córka odprawi
rytuał...
- A propos niej- odwrócił
się Pierwotny, zanim zniknął na schodach.- Kiedy ostatnio ją
widziałeś?
Jonas wstrzymał oddech.
- Co?
Klaus wykrzywił usta w
uśmiechu.
- No właśnie... Miej to
na uwadze, kiedy pozwolisz znowu rozmawiać swojemu synowi z wiedźmą
Bennett. Nie lubię dwulicowości.
Jonas zacisnął dłonie
w pięści i kiedy wyszedł na zewnątrz od razu wykonał telefon do
Luki. Syn odebrał po kilku sygnałach.
- Tak?
- Mówiłem Ci, żebyś
dyskretnie sprawdził jak silna jest Bennett. Nie, żebyś z nią
spacerował pod oknami Klausa.
Odpowiedziała mu cisza.
- Luka- warknął,
wsiadając do samochodu.- Słyszysz mnie? Trzymaj się od niej z
daleka.
- Ale...
- Nie ma żadnego
„ale”... Porwał Jade. Teraz musimy tańczyć tak, jak nam zagra.
Widzimy się w domu.
Rozłączył się zanim
Luka zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Zapukałam cicho do
drzwi, modląc się, żeby nikogo nie było, żeby nikt mnie nie
usłyszał. Czułam energię bijącą od domu wampirów, przez co
robiło mi się cieplej. Odetchnęłam głębiej, starając się
zignorować galopujące serce. Nienawidzisz go, nienawidzisz go...
Dotknęłam drzwi, mając
wrażenie, że ostatni raz stałam tu lata temu. I nagle usłyszałam
kroki. Energia wampira sforsowała drzwi, uderzając we mnie.
Wzięłam głęboki
wdech. Zawiasy zaskrzypiały.
Wypuściłam głośno
powietrze na widok Stefana.
- To tylko ty... Nie ma
go? Nic nie szkodzi.
Już się chciałam
wycofać, ale Stefan mnie złapał za rękę. Lepiej puść...
Młodszy Salvatore jednak w ogóle się mną nie przejął i wciągnął
do domu, samemu wychodząc.
- Jest w salonie, ty
wchodzisz, ja wychodzę. Miłej rozmowy- uśmiechnął się
sztucznie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. Super... Kolejny
głęboki wdech. Im szybciej to załatwię, tym szybciej będę mogła
wrócić do domu, do użalania się nad sobą. Usłyszałam cichą
muzykę, Damon pewnie grał na fortepianie. Doskonale wiedział, jak
to na mnie działa, cholera by go...
Przeszłam przez
przedpokój do salonu, zastając Damona opartego o fortepian
grającego jedną ręką, zaś w drugiej trzymał szklankę
wypełnioną bourbonem.
- Cześć.
Wyprostował się i
odłożył naczynie na instrument. Powoli się odwrócił w moją
stronę. Serce silnym biciem prawie pokiereszowało mi żebra, kiedy
spojrzałam mu w oczy. Z koloru mętnej wody przeszły nagle w
jarzący się błękit niczym Bożonarodzeniowe lampki. Nie możesz
tak na mnie patrzeć. Nienawidzę go, nienawidzę go, nienawidzę go.
Zaczął się przybliżać, przez co jego aura zaczęła na mnie
napierać, chcąc nie chcąc musiałam się cofnąć, nie potrafiłam
powstrzymać tego odruchu. Zacisnął mocniej szczęki i przystanął,
na jego twarzy było wypisane każde uczucie, ale musiałam to
zignorować.
- Nie mam zbyt wiele
czasu, jadę z Rickiem na polowanie, dlatego się streszczaj, w miarę
możliwości.
Chciałam natychmiast
stamtąd wyjść, zapach i energia więcej niż jednego wampira,
budziła we mnie agresję, czułam się otoczona. Dlatego nawet nie
usiadłam, tylko spojrzałam wyczekująco na Damona, czekając na
zrzut całego szlamu, który nagromadził się w jego głowie przez
miesiąc mojej nieobecności w jego życiu.
- Dziękuję, że
zgodziłaś się przyjść- wychrypiał.- Zdaję sobie sprawę, że
straciłaś dzisiaj kolejną osobę na której ci zależało i ...
- Och błagam cię-
przerwałam mu- jesteś zadowolony, szczęśliwy. Nigdzie nie
wyjeżdżam, a żaden inny facet nie jest już w moim pobliżu.
Przyznaj, sam byś lepiej tego nie wymyślił.
Zmarszczył brwi.
- Widzę, że załatwiamy
to tym drugim sposobem- cofnął się po szklankę i dolał sobie
alkoholu, mijając mnie w wampirzym tempie. Wzdrygnęłam się,
kładąc dłoń na nożu, przy pasku, schowanym pod kurtką. Obrzucił
spojrzeniem moją rękę, kończąc sobie dolewać trunku.
- Wybacz- mruknął.
Skrzyżowałam ręce na
piersi.
- Więc? O czym chcesz
porozmawiać? I czy w ogóle jest o czym?
Podniósł powoli na mnie
wzrok.
- Czy jest o czym? No
cóż, zacząłbym od niepowiedzenia mi o ciąży, ale poinformowaniu
o tym mojego brata- upił łyka bourbona- który też mnie nie
powiadomił, nawiasem mówiąc, na twoją własną prośbę. Co ty na
to?
Czułam jego irytację,
złość i tak wielki żal, że aż powietrze zgęstniało.
Westchnęłam głośno.
- Jakie to ma znaczenie?
Temat naszych rozmów nie żyje, nie ma co płakać nad rozlanym
mlekiem...
- To nie było rozlane
mleko, Elizabeth. To było moje dziecko!- krzyknął, podchodząc
bliżej mnie.- To możliwie była jedyna szansa, żebym został
ojcem, żebym założył rodzinę z kobietą, którą kocham!
- A zasłużyłeś na
nią?!- zrobiłam krok w przód, kierując się instynktem.- Myślisz,
że byłbyś dobrym tatusiem, chlejąc całymi dniami alkohol,
buchając dziecku dymem papierosowym w twarz i pieprząc każdą
dziewczynę przechodzącą obok? Kazałbyś zatkać mu uszy, zakryć
oczy...?
- Doskonale wiesz, że to
by tak nie wyglądało! Zaopiekowałbym się wami, gdybyś tylko mi
na to pozwoliła- szklanka pękła mu w ręce, przez co alkohol wylał
się na dywan.
- Zaopiekowałbyś się
mną? Ostatnim razem, kiedy obiecałeś się zająć mną, skończyłeś
w sypialni Evans, więc jak miałabym ufać komuś takiemu jak ty?
- Nie rób z siebie
świętej, bo albo mi się zdaje, albo to ty rozłożyłaś w
Richmond nogi przed pierwszym lepszym kolesiem, który się tobą
zainteresował i to ty, chciałaś być jego małą niewolnicą za
bilet lotniczy do Seattle w jedną stronę.
Uderzyłam go w twarz, z
całej siły. Usłyszałam szczęk kości i kolejny, brzmiało jak
jej nastawienie. Wampir się wyprostował i wypluł krew na dywan.
- Prawda w oczy kole?
- Damien był lepszym
partnerem od ciebie, nie chciał mnie zabić, nie zdradzał mnie,
chciał mojego dobra...!
- I proszę bardzo, jak
na tym chłopak wyszedł- zadrwił.- Jak my wszyscy Elizabeth. Stefan
kiedyś coś do ciebie miał, skończył z kołkami w brzuchu, ja się
starałem jak mogłem i nagrodziłaś mnie miesięcznymi torturami
oraz bonusem pod postacią zabicia mojego potomka. Więc może
lepiej, że już teraz go Klaus uratował.
- To jest to, o czym
chcesz rozmawiać, czy po prostu ci się przypomniało jak bardzo
spierdoliłam ci życie od czerwca?!- z nerwów czułam jak się
trzęsę.- Przyszłam tu, ponieważ miałam dosyć tego, że każdy
mi trajkotał o tobie.
Odetchnęłam głęboko.
Damon stał i na mnie patrzył.
- Klaus mnie zmusił,
żebym zabiła, ponieważ potrzebuje mnie, by zostać nieśmiertelną
hybrydą, ale to już wiesz. TO stało mu na drodze i nic nie byłoby
w stanie go powstrzymać- wzruszyłam ramionami.- Więc zgaduję, że
nie masz się o co obwiniać... Twoja wiedza by niczego nie zmieniła.
- A może gdybyś mi
powiedziała, byłbym wtedy z tobą, kiedy byś dostała telefon. Nie
pomyślałaś o tym?- zrobił krok w moją stronę.- Przeszliśmy
razem sporo, dlaczego pomyślałaś, że nie damy sobie rady z tym?
- Bo tego nie chciałam,
bo zraniłeś mnie tak głęboko Damon, że wolałam zabić to coś i
wyjechać, niż wychowywać je z tobą- wypaliłam.- Nie jesteś
gotowy na dziecko, ja też, dlatego Klaus wyświadczył nam
przysługę, powinieneś to w końcu dostrzec.
- Przysługę,
powiadasz...- prychnął.- Kiedy się dowiedziałem chciałem go
zabić, ale Katherine mnie powstrzymała.
Uniosłam wysoko brwi.
Katherine jest dalej w Mystic Falls? Żywa?
- Katherine? A co ona ma
z tym wszystkim wspólnego?
- To ona mi powiedziała
o Klausie, podsłuchała rozmowę, w której kazał ci zabić dziecko
i uznała, że coś z tym musi zrobić- chwycił butelkę i upił z
niej parę łyków. Popatrzyłam na niego wyczekująco.
- I co?
- Przemieniła Kimberly.
Miała nadzieję, że zabijesz ją szybciej, niż ona ciebie... Wtedy
byłabyś łowcą, nie zabiłabyś dziecka- ponownie napił się
alkoholu.- Ale jak widać, za bardzo się trzęśliśmy nad tobą...
Zszokowana wpatrywałam
się w wampira. Czemu Katherine chciała ocalić potwora?
- Dlaczego to zrobiła?
Wzruszył ramionami,
zapijając słowa.
- Spytaj ją, jeżeli
dalej tu się gdzieś kręci. Jest kapryśna.
- Albo trzęsie portkami
przed Klausem.
- To swoją drogą...-
przyjrzał mi się uważnie.- Mam zamiar go zabić, jeszcze nie wiem
jak, ale pracuję nad tym.
Prychnęłam, chyba nie
wiedział jak małą ilością czasu gospodarował. Zmrużył oczy.
- W takim razie się
spręż, pełnia jest za kilka dni, wtedy już będzie za późno...
Nie sądziłam, że
cokolwiek mnie uratuje przed śmiercią, więc nawet nie
przywiązywałam już do tego większej wagi.
Odłożył głośno
butelkę i podszedł bliżej mnie.
- Póki co, planuję mu
wyrwać serce podczas rytuału...
- I to jest twój wielki
plan?- spojrzałam na niego z politowaniem.- To jakiś żart, prawda?
Zacisnął zęby,
poważniejąc.
- Nie, planuję go
jeszcze zabrać na wycieczkę do Disneylandu, podczas, której
będziemy z podniesionymi rękami, kręcić się w filiżankach...
Przewróciłam oczami,
zaciskając usta. Rozbawiła mnie wizja Klausa i Damona w
Disneylandzie. Odchrząknęłam jednak szybko, żadnych uczuć, weź
się w garść, do cholery.
- Klaus jest przebiegły
i z pewnością będzie ubezpieczony z każdej strony...
Spojrzał na mnie z
ukosa.
- Ale nie ma dodatkowego
doppelgängera...
- Nie- zgodziłam się i
podejrzliwie patrzyłam jak wampir odkłada butelkę. Napięłam
mięśnie, będąc gotową na wszystko, nie podobała mi się jego
aura.- Nie chcę jednak popełniać błędu mojej poprzedniczki. Nie
widzi mi się uciekać przez pół wieku.
- Jeśli go zabiję, nikt
już nie będzie musiał uciekać.
Uniosłam brew.
- A tak poza tym, to
uwierzyłeś Katherine?- skrzyżowałam ramiona na piersi i oparłam
się biodrem o kanapę.- Odnośnie domniemanej troski o twojego
potomka.
Prychnął i przechylił
pustą butelkę, z której wypadła tylko jedna kropla.
- Wszystko co mówi
Katherine, dzielę przez pięć...
- Ale jej uwierzyłeś-
zarzuciłam mu. Zrobił tą swoją minę, przeznaczoną na okazje,
kiedy ktoś mu zarzucał coś, sprzecznego z jego naturą.
- Jeżeli mówiła
prawdę, to nie wróży to dla ciebie nic dobrego...
Zmarszczyłam brwi.
- Nie rozumiem...
- Jeżeli kilkusetletnia
egoistyczna wampirzyca, ma więcej empatii niż ty, to chyba czas
zacząć się martwić, nieprawdaż?
- Nie wiem, czego ode
mnie oczekujesz, Damon. Że będę się kajała, błagała o
przebaczenie? Zabiłam potwora, który był we mnie, tego, który był
najbliżej mojego serca!
- Więc tym dla ciebie
było nasze dziecko?- przerwał mi- potworem, który musiał zostać
zabity?!
- Jest takim samym
potworem jak jego ojciec!- krzyknęłam. Adrenalina wypełniała moje
żyły, przypominając mi, że krzyczę na wściekłego, silnego
wampira.
Zaniemówił na chwilę,
patrząc na mnie smutnymi oczami z dozą niedowierzania.
- Żałuję, że padło
na ciebie, Elizabeth...
Poczułam jakby zanurzył
dłoń w moją klatkę piersiową. Szybko jej dotknęłam, nie było
dziury, to serce tak bolało.
- Ze wszystkich kobiet z
którymi poszedłem do łóżka, akurat ty musiałaś zajść w
magiczną ciążę...
Coś we mnie się
przewróciło do góry nogami, chyba wszystkie narządy, bo brakowało
mi tlenu. Patrzył na mnie tak, jak się tego obawiałam, będąc w
ciąży, z niechęcią i obrzydzeniem. Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie chcę cię więcej
widzieć, Elizabeth... Nie chcę słyszeć twojego głosu, nie chcę
z tobą rozmawiać, ani tym bardziej nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego...
Nagle przerwał mu
dzwonek telefonu. Rozjuszony spojrzał na wyświetlacz i odebrał.
- Czego?
Wsłuchałam się w głos
po drugiej stronie.
- Dowiedziałam się
czegoś nowego, na temat rytuału...- Bonnie?
- Nie jestem już
zainteresowany- przerwał jej szorstko. Zapadła cisza po drugiej
stronie łącza.
- Jak to? Przecież
chciałeś zapobiec...
- Chciałem- wysyczał,
przez zaciśnięte zęby.- Czas przeszły, Bennett, już nie musisz
się tym zajmować.
- Co? Czekaj...
Nie czekał jednak, tylko
się rozłączył i schował komórkę do kieszeni. Czułam jego
furię, przez którą pragnienie ataku, było nie do zniesienia, ale
wszystko zeszło na bok, kiedy popatrzyłam w jego oczy. Mogę się
założyć, że dokładnie tak wyglądały co wieczór, w szpitalu.
Pełne nienawiści, cierpienia i smutku. Otworzyłam usta, by coś
powiedzieć, cokolwiek. Moja garda opadała zbyt szybko.
- Damon...
- Nie, Elizabeth, to dla
mnie zbyt trudne- wziął głęboki wdech. Zagryzłam wargę, patrząc
jak doprowadziłam do ruiny wampira, pełnego życia i energii.-
Wyjdź... Proszę...
- Jeśli tego chcesz...
- Jak niczego innego-
przytaknął, odwracając wzrok.
Skinęłam głową,
zaciskając dłonie w pięści. W moim gardle pojawiła się wielka
gula, nie do przełknięcia. Jako łowca powinnam być zadowolona,
wybiec stąd jak na skrzydłach, ale tak się nie stało. Chłonęłam
go wzrokiem, wdychałam jego zapach, to jedyne co mogłam zrobić,
jedyne na co mogłam sobie pozwolić. Ruszyłam powoli do drzwi,
mając nagle nadzieję na zmianę zdania Damona, ba! Ja sama
zachciałam mu powiedzieć prawdę, jak naprawdę zniosłam śmierć
naszego dziecka... jednak tak było dla wampira lepiej. Damon mnie
nie zatrzymał. Trzymałam łzy w ryzach, dopóki nie zatrzasnęłam
za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, osuwając w dół.
Złapałam się za serce, z którego promieniował tępy ból.
Straciłam dzisiaj dwie bliskie mi osoby... Usłyszałam nagle dźwięk
rozbijanego szkła i wściekły krzyk Damona. Trzask drewna, może
stołu, może regału. Drgnęłam, czując jego ból. Proszę, niech
to będzie sen...
- Elizabeth?- podniosłam
się szybko, na widok Stefana i otarłam łzy.- Co się stało?
- Nie, nic- zaczęłam
odchodzić w stronę ulicy.
- Skoro nic, to dlaczego
płaczesz?- zatrzymał mnie. Westchnęłam ciężko,
zniecierpliwiona.
- Bo go złamałam...-
wykrztusiłam z siebie tylko i odeszłam jak najdalej od domu
Salvatore'ów.
W połowie drogi zaczęło
mi się robić słabo, a kończyny przestały mnie słuchać. O
nie... Tak szybko? Póki miałam siłę musiałam dotrzeć do domu.
Zaczęłam biec, skupiając się na pionowej postawie ciała, niczym
więcej, inaczej musiałabym sobie podciąć żyły.
Wpadłam do domu i od
razu rzuciłam się po napar. Nie zwracając uwagi, że napój był
gorący wypiłam go prawie jednym haustem i osunęłam się na
podłogę, wzdłuż szafek. Spokojnie, zaraz zadziała... Odchyliłam
głowę do tyłu i wzięłam głęboki wdech.
- El! Wszystko dobrze?!
Jer podbiegł do mnie,
chwytając mnie pod boki.
- Zostaw, zaraz dojdę do
siebie- odpędziłam go. Jer jednak nie dał za wygraną i odebrał
mi kubek.
- Co to jest?
Cudnie, tylko tego mi
brakowało.
- Elizabeth, co to jest
do cholery?!
- Coś, dzięki czemu
mogę funkcjonować- odkrzyknęłam rozjuszona.- Gdyby nie ten wywar,
to do teraz bym pewnie leżała w szpitalnym łóżku, dlatego nie
rób cyrku, proszę...
- Skąd go masz?
Nie odpowiedziałam,
miałam nikomu nie mówić.
- Od Bonnie, prawda?
Również i tym razem
milczałam, obiecałam.
- Nie chcesz, to nie mów,
ja i tak wiem, że od niej. Damon wie?
- Nie mieszaj go w to-
warknęłam, wstając.- Od dzisiaj jestem dla niego martwa, więc
dlaczego on nie ma być dla mnie? Mniejsza... Zostaw mnie w spokoju,
nie chcę już nikogo dzisiaj widzieć.
Wdrapałam się po
schodach, po czym wpadłam do pokoju, zamykając go na klucz.
Dotknęłam drewna, przypominając sobie, jak Damon stał po drugiej
stronie. Odjęłam dłoń i uderzyłam nią w drzwi. Nie chcę cię
więcej widzieć, Elizabeth...
Mężczyzna siedział nad
wodospadem i bawił się swoim pierścieniem. Miał ochotę go
wrzucić do wody i poczekać na świt, bo co mu innego pozostało?
Chwycił jakiś kamień, leżący obok jego nogi i cisnął nim o
wodę. Powinien był ją przytulić, wyznać jak bardzo za nią
tęsknił, pocałować, nawet wbrew jej woli, cokolwiek. A ten tekst,
że nie chce jej znać? Co to, kurwa, było?
Wstał
zniecierpliwiony z kamienia i ruszył w stronę centrum miasta. Robił
się głodny, a ostatnie o czym marzył, to krew z torebki. Miał
ochotę na gorącą, rozpływającą się w ustach, ciemną krew,
prosto z tętnicy. Oblizał wargi na samą myśl o kolacji. Musiał
czymś zająć umysł, bo nie wytrzymywał ciągłego myślenia o
Gilbert. Dostawał już do głowy. Nagle poczuł jak jego umysł
atakuje płomień, zmuszając go do padnięcia na kolana. Chwycił
się za głowę, starając się walczyć, ale to był ktoś
silniejszy od Bennett. Zanim zanurzył się w ciemność, dostrzegł
parę czarnych butów kroczących w jego stronę.
Chyba mnie
zabijecie za tą nieobecność :/ Ale cóż, tyle razy moja koncepcja
ulegała zmianie i miałam taki kryzys weny, że wolałam już dłużej
nad tym posiedzieć, ale być w miarę zadowoloną z rezultatów. Ale
w końcu przerwa świąteczna! Więc można ten rozdział potraktować
jako taki mały prezent, dla tych, którzy jeszcze nie pieprznęli
tym opowiadaniem i mną ;) Życzę Wam wesołych, spokojnych Świąt
no i oczywiście Sylwestra z przytupem :D. Dzięki, że jesteście,
to wiele dla mnie znaczy :) Mam nadzieję, że rozdział się
spodobał, chociaż powiało małym pesymizmem pod koniec xD.
Wesołych!
Kocham szczerze kocham tego bloga, ale Damon i El muuuuszą być razem!!!
OdpowiedzUsuńPS. Żądam Happy Endu!
PS 2. Nie każ nam tyle czekać na następny!!!
Cześć, Kochana! Cieszę się, że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńKurde, tyle emocji... pozwól, że zacznę od: STARK IS GONE, SO WE ARE THE CHAMPIONS!!!!!!!!!!!! :D Wybacz te moje sadystyczne podśpiewania, ale nie było mi żal Elizabeth z tego względu. Tak w ogóle to szkoda zrobiło mi się jej tylko raz, ale o tym za chwilę. Nie znosiłam Starka, o czym wspominałam już w którymś z komentarzy, więc stąd moja radość ;)
Co do El - ta jej nowa osobowość łowcy jest przerażająca. Przy każdym wspomnieniu o dziecku jako o potworze miałam ciarki na całym ciele. Jestem świadoma swojej stronniczości, ale była paskudnie bezduszna wobec Damona przez większość rozdziału. Ogółem to była bezduszna wobec całej tej sprawy z ciążą. Jak nie El.
Cieszyłam się bardzo z tych uczuć El, kiedy usłyszała Damona za drzwiami. Więc gdzieś tam w środku ciągle jest sobą! :') Cudownie! Nie dziwię jednak słowom Damona odnośnie tego, że nie chce jej w swoim życiu. Postąpiła jak rasowa egoistka. Albo po prostu nie jestem obiektywna.
Damon w końcówce rozdziału! :o Czy dobrze myślę, ze chcą go wziąć na ofiarę w rytuale? To tylko jedno z moich przypuszczeń, boję się o niego :(
Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej niż ten ;) Życzę Ci mnóstwa weny oraz udanego sylwestra i nowego roku ^^
U mnie nowy rozdział. Zapraszam - http://to-hell-with-love.blogspot.com/
Ściskam mocno!
E. :*
Zapraszam na mojego bloga o TVD http://www.mytvdmaria.blog.pl
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńTwoj blog jestes fantastyczny i mam nadzeje ,ze nie opuscilas go .
Zastanawia mnie czy pogodza sie , czy znow beda razem, a moze znowu zajdzie w magiczna ciaze? :) No kurcze, nie mozesz zostawic tego bloga!
Mam nadzeje ,ze niedlugo pojawi sie nowy rozdzial :)
Pozdrawiam , twoja ogromna fanka :D :*
Hej! Jak tam tworzenie nowego rozdziału? :D Mam nadzieję, że masa weny do Ciebie nadejdzie. Czekam cierpliwie i niecierpliwie zarazem. Nie mogę się doczekać dalszych części. Trzymaj się :P
OdpowiedzUsuńU mnie nowy. Wpadnij, jeśli będziesz miała chwilę.
http://to-hell-with-love.blogspot.com/
Hejka :) Jeszcze 3 egzaminy maturalne, które mam do 13.05 i kończę, zrobiony do połowy rozdział :D
UsuńW takim razie cierpliwie czekamy :D
UsuńUdanej matury :D :-*
Wstawisz nowy w tym miesiącu? Ciągle czekam!
OdpowiedzUsuńJuż jest nowy! The wait is over :D
UsuńI ja czekam :) jestem wciąż bardzo ciekawa przebiegu tej historii
OdpowiedzUsuńTwoja ciekawość może być w końcu zaspokojona ;) Zapraszam :D
Usuń