-
Comment on dit «conflicting» en français?
-
Contradictoires...- powiedział roztrzęsiony uczeń, kuląc się pod
wzrokiem nauczyciela.
-
Phrase complète- warknął pan Bonseur.
Ale
blondyn się zaciął, nie umiał odpowiedzieć pełnym zdaniem. W
sumie to mu się nie dziwię, też bym nie umiała, gdyby
"Bondinozauri" tak na mnie patrzył.
-
Pour l'amour de dieu!- wykrzyknął nauczyciel i wrócił do swojego
biurka.- Kiedy wy się w końcu zaczniecie uczyć? To takie trudne
odpowiedzieć pełnym zdaniem, panie Wright?
Błagam!
Nie wytrzymam dłużej w szkolnej ławce...
I
stał się cud- dzwonek zadzwonił.
Dziękuję!
Z całego serca, dziękuję!
-
Jutro znowu pytam!- Starał się przekrzyczeć hałas na korytarzu i
w klasie. Nikt jednak nie zwrócił na niego większej uwagi,
nadepnął nam dzisiaj na odcisk.
Wyszłam
w pośpiechu, ostatnie czego chciałam, to zostać w tej klasie
choćby sekundę dłużej.
W
przejściu minęła mnie Mona, tylko spoglądając na mnie
przelotnie. Nic więcej. Po tym jak Mona mnie zignorowała miałam
pewność- Kimberley i jej gwardia została pozbawiona wspomnień, co
mnie niezmiernie cieszyło. Byłam o wiele spokojniejsza, a widok
Jeremiego szturchającego się z kolegami, sprawił, że mogłam
pozwolić sobie nawet na uśmiech.
-
El!- Usłyszałam z daleka i odwróciłam się w stronę nawołującego
mnie głosu. Bonnie dzielnie się przedzierała się przez tłum
uczniów, z lekkim grymasem na twarzy. Mój uśmiech stał się
jeszcze jaśniejszy. Przeprosiny obu stron, na parkingu, przed
lekcjami poprawiły nam obu humor.
-
Eli... uch, w końcu do Ciebie dotarłam... Idziemy razem na chemię?
-
Jasne... widziałaś dzisiaj Caroline?
-
Tak, robię to co mi powiedział Stefan, udaję, że nic się nie
dzieje...
-
Ja też... ale myślę, że Ona coś podejrzewa.
-
Niewykluczone... Jak się mają sprawy z Evans?
-
Za dobrze- odpowiadam zszokowana- omija mnie, nie odzywa się do
mnie, a jej przyjaciółki robią to samo... Damon mi chyba zapomniał
powiedzieć, że na nie wpłynął...
-
A jak z Damonem?
Odruchowo
ścisnęło mnie w żołądku i poczułam zimne dreszcze
przepływające od skóry głowy aż po łydki.
-
Jest spięty. Dzieje się za dużo naraz, Klaus, to zaklęcie, ja
jako łowca, Caroline, Katherine...- A ja mu dalej nie powiedziałam
o Elizie i niech tak zostanie, po co wydłużać tą listę?
-
Rozumiem- powiedziała posępnie i razem z dzwonkiem weszłyśmy do
klasy.
Po
wf-ie w końcu nadszedł czas na lunch. Siedzieliśmy wszyscy przy
jednym stole, tj.: Ja, Bonnie, Stefan, Caroline i Jeremy. Podjęcie
jakiegokolwiek tematu po chwili kończyło się tym samym- ciszą.
Siedziałam nisko, oparta o oparcie czarnego krzesła, a przede mną
stała na tacy woda i mini pizza, ugryziona tylko dwa razy. Siedząca
po mojej prawej stronie Bonnie z ledwie dostrzegalnym apetytem
maczała łyżeczkę w małym jogurcie i od czasu do czasu wsadzała
ją do buzi. Zaraz obok niej, Jeremy oparty na łokciu wpatrywał się
w zielone, kwaskowate jabłko, turlając je jedną ręką.
Stefan
apatycznie żuł kanapkę, wbijając w nią wzrok, a Caroline, przed
którą była postawiona waniliowa cola i do połowy zjedzona sałatka
cezar, nazbyt uważnie przyglądała się swoim paznokciom,
pomalowanym na czarno.
Tylko
przy naszym stoliku panował bezruch. Reszta uczniów głośno
rozmawiała, śmiała się i jadła, wiem to, bo powoli przesuwałam
wzrokiem po stołówce. Wszyscy oprócz nas zachowywali się tak jak
zawsze.
-
Dalej sądzisz, że to Twoi przyjaciele?- Usłyszałam głos podobny
do mojego.
Eliza
siedziała na jedynym wolnym krześle pomiędzy Jeremim, a Caroline i
przyglądała mi się wyzywająco.- Spójrz na Nich, przerwa za
niedługo się skończy, a Oni nic nie mówią, nawet nie
porozmawiają o pogodzie- prychnęła, opadła na oparcie i położyła
nogi na stół, krzyżując je w kostkach.- O niczym nie pogadacie, a
jest tyle do omówienia... ale im się nie chce tego wysłuchiwać, a
nawet o tym myśleć, mają Cię w dupie, no chyba, że czegoś w
danej chwili potrzebują... Sytuacja dokładnie jak z Damonem,
prawda?
Podnoszę
na nią wściekłe spojrzenie, boję się cokolwiek powiedzieć,
jestem ograniczona przez towarzystwo.
-
Naprawdę sądzisz, że tak szybko i łatwo Cię pokochał?- szepcze
mi do ucha Eliza, która nie wiadomo kiedy stanęła za mną,
opierając się o moje ramię.- Może chciał Cię tylko przelecieć?
W sumie to się mu udało. Nie trzeba było długo czekać... Jesteś
naiwna, Elizabeth Gilbert... fabrycznie uszkodzona- dotyka mojego
żebra, stanowiącego ochronę dla serca- tutaj- a potem lekko
kładzie palec na mojej skroni- i tutaj.- A następnie znika,
zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
To
zdecydowanie nie było fair. Poza tym nie mogłam wierzyć w żadne
jej słowo, a szczególnie kiedy chodziło o mojego chłopaka.
-
Szkoda, że wczoraj nie było zabawy...- powiedziała Caroline, nagle
nabijając na plastikowy widelec sałatę z kurczakiem.
-
Mhm...- przytaknęłam.
-
Tak...
-
No...- Stefan w końcu odłożył kanapkę, westchnął głęboko i
założył ręce za głowę.
-
Ja się już zwijam, muszę do toalety jeszcze iść- blondynka
wstała, a za nią Bonnie.
-
Pójdę z Tobą. Do zobaczenia na macie.
Kiwnęliśmy
lekko głowami, z niepokojem patrząc na brunetkę. Poszły, a zaraz
potem podniósł się Jeremy.
-
Mam lekcje po drugiej stronie budynku, jeszcze muszę iść po
książki, do po lekcjach- powiedział nie patrząc na mnie i odszedł
w końcu wgryzając się w jabłko.
-
Źle się dzieje- odezwał się Stefan.- Wszystko się sypie... Leci
na łeb, na szyje.
-
I pomyśleć, że tak naprawdę to dopiero początek... Nie wiemy lub
nie jesteśmy pewni jeszcze połowy rzeczy, a już jest do dupy...
Też muszę iść po książkę...
-
Pójdę z Tobą.
Oddaliśmy
tacki i po chwili staliśmy przy mojej szafce.
-
Jak z Evans? Czepia się Ciebie?
-
Nie, Damon zahipnotyzował ją i jej służki... Na szczęście.
-
Cześć- powiedział Stefan do niskiej, drobnej blondynki o twarzy
aniołka. Ta uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała mu
„hej”. Stefan obejrzał się za dziewczyną, a ja spojrzałam
wymownie na niego.
-
Steffy, ty podrywaczu jeden! Ty psie na baby- zaczęłam się śmiać,
dając mu kuksańca w ramię.
Blondyn
się tylko uśmiechnął i pokręcił lekko głową.
-
Przeestań...
-
Co „przestań”? Kim jest ta śliczna anielica?
-
To Christine... chodzimy razem na włoski i angielski... Jest bardzo
miła... i taka niewinna...
-
Stefan się zabujał, Stefan się zabujał- chwyciłam go za rękę
zaczęłam nią wymachiwać.
On
tylko ponownie pokręcił głową i wygiął usta w uśmiechu.
-
Nie... Ale chyba z nią spróbuję... lubię ją, ma w sobie takie
coś, że jak na nią patrzę to czuję spokój...
Ja
jak patrzę na Damona to ostatnie co czuję to spokój; podniecenie,
podekscytowanie, radość- to tak... ale każdy inaczej wszystko
czuje... i nagle spytałam sama siebie, czy to Wpojenie, czy naprawdę
tak bardzo Go kocham?
To
iluzja- szepnął złośliwy głos w mojej głowie, ale postanowiłam
go zignorować i skupić się na Stefanie.
-
Cieszę się, pasujecie do siebie... Nie schrzań tego- puściłam do
niego oczko i weszliśmy do klasy matematycznej.
-
Spróbuj jeszcze raz mu dać jakieś świństwo, to pożałujesz!-
wrzasnęłam na Tylera Lockwooda przypierając go za bluzę do
ściany. Tylko teraz był bez obstawy swoich kumpli z drużyny.
-
Nie gorączkuj się tak, Gilbert! Island chciał zioło- dostał
je... zaraz przed tym jak przystawiał się do mojej dziewczyny.
Zmarszczyłam
brwi. Chwila...
-
Twojej dziewczyny?- powiedziałam, podkreślając ostatnie słowo z
lekką kpiną.
-
Vicky Donovan.
Ostatkami
przyzwoitości nie pozwoliłam, żeby moja szczęka opadła i
roztrzaskała się o beton. Przyćpana Vicky to jego dziewczyna?
Caroline o tym wie?
-
Już nic więcej nie dostanie ode mnie, ani zioła, ani prochów i
możesz mu od razu powiedzieć, że jeszcze raz uderzy do Donovan to
mu tak wjebie, że go rodzona, umierająca matka nie pozna.
Tego
było za wiele... i znowu to zrobiłam. Straciłam kontrolę.
Poczułam pewnego rodzaju przypływ siły i adrenaliny, nie mogłam
tego powstrzymać. Uderzyłam Lockwooda z całej siły w nos. Mnie to
zabolało, a co dopiero jego... Tyler uderzył głową w ścianę w
wyniku siły odrzutu, a następnie upadł na kolana głośno klnąc i
łapiąc się za zakrwawiony nos.
-
Ja pierdolę! Ty suko!- skorzystałam z okazji, że zszedł do
parteru i kopnęłam go w żebra. Tak, to było to... Ponownie
uderzył w ścianę, tym razem plecami. Jęknął głośno i
przeciągle chwytając się za nos i klatkę piersiową.
-
Kurwa mać...
-
Teraz to ja Cię tak skopię, że Cię matka nie pozna, ty parszywy-
cios z pięści pomiędzy łopatki i pada na ziemię- niewyżyty-
przydeptuję jego kostkę, przenosząc cały ciężar ciała na jedną
nogę- gnojku.
Syknął
i warknął. Nagle poczułam silne ramiona wokół siebie. To pewnie
jeden z tych jego kumpli. Nie poddam się bez walki!
-
Elizabeth, uspokój się- usłyszałam nerwowy ton Ricka.- Weź
głęboki wdech, to nie jesteś ty... Pomyśl o czymś co cię
uspokoi... pomyśl o...- zawiesił się.
-
O Damonie- szepnęłam i zamknęłam oczy.
-
Tak, pomyśl o Nim, wyobraź Go sobie... byłby smutny, gdyby Cię
zobaczył w takim stanie... nie chcesz tego prawda?
-
Nie... Nie chcę, żeby był smutny... Nie chcę, żeby się
dowiedział...-szepnęłam, a po moich plecach na samą myśl o tym
przebiegł dreszcz.
Damon
się do mnie uśmiechał, niewinnie, tak się uśmiechał tylko do
mnie. Potem przypomniałam sobie jego oczy, wpatrujące się we mnie,
czytające ze mnie jak z otwartej księgi, usta, całujące każdy
centymetr mojego ciała... Moje myśli zeszły zdecydowanie na inny
tor. Kiedy poczułam, że już zbytnio się wkręcam, rozchyliłam
powieki.
Stefan
nachylał się nad osłupiałym Tylerem i pomagał mu wstać. Blondyn
patrzył na mnie jak na kogoś na kim się zawiódł. Był
przestraszony tym co potrafiłam zrobić... Ja również...
Alaric
rozluźnił uścisk i odprowadziłam bruneta wzrokiem do tylnego
wejścia. Utykał i był lekko skulony... przeze mnie. Pobiłam Go...
Pobiłam człowieka, może trochę na to zasługiwał, ale... co
jeśli by mnie nie powstrzymali? Co jeśli bym celowała w głowę?
Co jeśli po kolejnych kopniakach przestałby się ruszać, a moje
czubki czarnych conversów byłyby umazane krwią? Co jeśli... jeśli
bym go zabiła? Tak się właśnie przed chwilą czułam. Zdolna do
morderstwa.
Zakryłam
twarz dłońmi. Byłam cholernym odmieńcem, cholernym potworem!
-
Elizabeth... nie obwiniaj się za bardzo. Jesteś jeszcze bardzo
młoda, nie hamujesz swoich instynktów...
-
Skopałam Go, bo mnie wkurzył...
-
To samo powiedziałaś przy Kimberley... „Bo mnie wkurzyła”.
Wiem jak się czujesz. Adrenalina wypełnia twoje ciało, siła,
czujesz, że żyjesz, że się uwalniasz... że jesteś w stanie
zabić...
Starałam
się nie mrugać, aby łzy, które już całkowicie uniemożliwiały
mi widoczność, nie spłynęły po moich policzkach, ale ich nadmiar
nie mieścił się już w moich dolnych powiekach. Dałam za wygraną.
-
Wszystko dobrze?- nagle pojawiła się Bonnie, nie panując nad sobą
rzuciłam się w jej ramiona.- Ćśśś... El, nie płacz, pomożemy
Ci... Co On takiego zrobił?
-
Chodziło o Jeremiego... to już nie ważne. On na mnie czeka, muszę
się doprowadzić do porządku.
-
Jesteś tego pewna? Przed chwilą miałaś atak- przypomniał mi
Alaric, na co ja szybko pokiwałam głową.- Elizabeth... musimy coś
z tym zrobić... Jesteś coraz bliżej ostatecznego terminu- Czego?
Spojrzał mi prosto w oczy- Masz nienaturalnie rozszerzone źrenice...
Oddychaj głęboko.
-
Co z Tylerem?
-
Stefan się nim zajmie... jeśli będzie na tyle silny. Jak nie to
Damon go zahipnotyzuje.
-
Nie!- zaprotestowałam szybko.- On nie może się o tym dowiedzieć,
za dużo ma teraz na głowie.
-
To znaczy...?
-
To moja wina- odezwała się Bonnie, obejmująca mnie ramieniem- Ale
to jest pomiędzy mną, El, a Damonem. Za niedługo będzie jeden
problem mniej... chyba- dodała na co ja spiorunowałam ją wzrokiem.
Chyba?!
Odruchowo
cofnęła rękę i to mnie obudziło. Kontrola, dziewczyno!
-
Mhm...
-
Rick, co to jest ten „ostateczny termin”?
Odchrząknął
nerwowo i spuścił wzrok.
-
To znaczy... to znaczy, że za niedługo... kogoś zabijesz.
Jakby
mnie ktoś uderzył pałką w głowę.
-
Osoba najbliżej serca...- znowu zachciało mi się płakać.
Wyciągnęłam z torby chusteczki i powycierałam oczy, starając się
nie rozmazać tuszu po całych policzkach, i nos. Nie mogłam się
teraz całkowicie rozkleić... a miałam na to piekielną ochotę.
-
Obiecaj, że mu nic nie powiesz... On nie może się o tym wszystkim
dowiedzieć- została jeszcze sprawa Elizy, będę musiała później
zapytać o kilka rzeczy Saltzmana.
-
Nie mogę nic obiecać... Natomiast... co dzisiaj robisz? Na przykład
za godzinę lub dwie?
-
Najpierw muszę pojechać z Jeremim do szpitala, ale potem jestem
wolna, tak sądzę. Do mniej więcej dziewiętnastej...- nie byłam
pewna o co mu chodzi.- Czemu?
-
Trening samokontroli i zużycie pokładów energii. To wszystko Cię
już przerasta... szesnasta, Las Zachodni?
Skinęłam
głową, a Alaric minimalnie się rozluźnił.
-
Idę do Stefana... Ubierz się w jakiś dres, ja zadbam o resztę
sprzętu. Do zobaczenia.
Nauczyciel
wszedł w te same drzwi co młodszy Salvatore. Bonnie mnie objęła,
a ja odwzajemniłam uścisk.
-
Przepraszam- szepnęłam- jestem straszna. Nie da się ze mną
wytrzymać...
-
Nikt nie ma Ci tego za złe. Za dużo się dzieje naraz i tak dobrze
sobie radzisz.
-
Nieprawda, dobrze bym sobie radziła, gdybym nie pobiła dwóch osób
w dwa dni, a nie! Słyszałaś Ricka- to kwestia czasu. I jeszcze
Damon się boi, że to wszystko nie jest prawdziwe... Nie powiedział
mi tego wprost, ale widzę to w jego spojrzeniu... Ja go przerażam...
A i tak On nie wie o wszystkim...- dodałam szeptem i odsunęłyśmy
się od siebie na odległość ramion.
-
Co masz na myśli?
Powiedzieć,
nie powiedzieć? Powiedzieć, nie powiedzieć? Cholera!
-
Widzę... pewną osobę... której tak naprawdę nie ma... ale
czasami zostawia Ona ślady. I nie wiem, czy Eliza istnieje, czy też
nie. Jest taka podła i bezuczuciowa... mówi, że bardzo się do
niej upodabniam, dlatego widuję ją tak rzadko.
Przyjaciółka
wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, lecz szczęki
miała zaciśnięte.
-
Kim jest Eliza?- spytała powoli, mrugając.
-
Ona wygląda tak jak ja, dokładnie tak samo... Jest wredna,
bezpośrednia i uwielbia szybką jazdę bez trzymanki.
-
A może to Katherine się z Tobą droczy?
-
A czy widziałaś Katherine siedzącą przy naszym stoliku na
stołówce? Raczej nie. Po raz pierwszy pojawiła się tego wieczoru,
kiedy spotkałam braci Salvatore. To Eliza mnie nakłoniła, żebym
poszła z Damonem nad wodospad.
Bonnie
zaczęła myśleć nad moimi słowami. Jednak i mnie coś
zastanowiło.
-
Co tu robiłaś?- spytałam.
-
Stefan pytał gdzie jesteś, powiedziałam, że poszłaś pogadać z
Tylerem, nie wiem o czym, ale to było coś ważnego, bo byłaś
nieźle wkurzona. Pan Saltzman to usłyszał, powiedział coś na
ucho Stefanowi. Nauczyciel poganiał wszystkich, żeby jak
najszybciej wychodzili z klasy, a później jak wystrzelili to
pobiegłam za Nimi, żeby spytać co się stało. W dużym skrócie
mi powiedzieli o twoim genie łowcy i... Oto jestem. Pomyślałam, że
będzie Ci potrzebne babskie wsparcie...
Spojrzałam
na nią łagodnie i ponownie się w nią wtuliłam. Pachniała jak
zwykle słodko, ale czymś jeszcze... bezpieczeństwem.
-
Dziękuję, nie wierzę, że dalej przy mnie jesteś, mimo iż się
ostatnimi czasy zachowuję jak totalna suka.
-
Połowa tego wszystkiego to moja wina, więc wiesz, wychodzi na to,
że obie jesteśmy sukami.
Uśmiechnęłam
się blado i wyciągnęłam kluczyki z bocznej kieszonki.
-
Muszę iść, bo Jeremy zacznie się niecierpliwić...- oraz muszę
go porządnie opieprzyć, za Vicky Donovan, zioło i prochy, co on
sobie do cholery myślał?!
-
Jasne, odprowadzę Cię.
Ruszyłyśmy
w stronę szkolnego parkingu. Specjalnie zaciągnęłam Lockwooda we
wnękę, czy też bardziej zaułek, z której korzystali tylko woźni
i tylko po opuszczeniu szkoły przez uczniów.
-
A co do Elizy... To staraj się ją ignorować. Cokolwiek to jest...
powinnaś porozmawiać z Damonem- powiedziała szybko, czekając na
moją reakcję. Ja tylko westchnęłam.
-
Nie mogę... przynajmniej nie teraz, nie przez najbliższe... dwa
tygodnie? Sytuacja musi się uspokoić. Właśnie... jak Ci idzie
rozpracowywanie zaklęcia?
-
Jeszcze tylko kilka linijek tekstu i składniki. Potem możemy łamać
Wpojenie.
-
Damon tego nie chce- wypaliłam. Bonnie aż stanęła.
-
Że jak?!
-
Obawia się, że to wszystko przez to zaklęcie, że jedyne co będę
do niego czuła to nienawiść i obrzydzenie... że jeśli mnie
straci to każda chwila beze mnie to będzie tortura...
-
To egoistyczne podejście do sprawy.
-
Też jestem egoistką i zareagowałabym tak samo, gdyby było na
odwrót.
Jer
siedział na masce mojego samochodu i wypatrywał mnie z jedną
słuchawką w uchu.
-
Cześć, młody- powiedziałam zadziornie, chociaż w podświadomości
tkwił obraz jak mu rozwalam głowę o szybę, za to wszystko co On
odwala. Kontrola, Gilbert- to powinny być moje słowa
bezpieczeństwa.
-
Hej, jedziemy?
-
Jasne... Dzięki, BonBon- przytuliłam ją i wsiadłam do samochodu.
Odwróciłam wzrok kiedy mój brat pocałował moją przyjaciółkę.
Co za sukinsyn.
Po
chwili zajął miejsce obok mnie i zapiął pas. Z uśmiechem
pomachaliśmy brunetce i odjechaliśmy w stronę szpitala. Zdjęłam
tą maskę.
-
Pytanie numer jeden: Czemu się przystawiasz do Vicky Donovan?
Nie
spuszczałam wzroku z jezdni, ale wiedziałam, że jest bardzo
zdziwiony.
-
Co takiego? Jestem z Bonnie, przecież wiesz.
-
Odpowiedz mi na pytanie.
-
Gorzej niż Jenna- warknął.
-
Uważaj sobie. Właśnie pobiłam Tylera Lockwooda za to, że obraził
twoją mamę, dał Ci, i tu proszę o uwagę, nie tylko zioło, ale i
prochy! Ale dostawa się skończyła razem z początkiem twojego
ślinotoku do Przyćpanej Vicky. Co Ci odwaliło? Prochy? Co to było?
Jesteś teraz pod wpływem?
-
Nie... Pobiłaś Lockwooda?
-
Tak... gen łowcy dał o sobie znać, na szczęście, czy też
nieszczęście. Nie zmieniaj tematu.
-
Tyler nie zawsze daje Vicky działkę, bo Ona nie zawsze ma forsę,
okey? Dzielę się z nią czasami, a czasami załatwiam towar od
kogoś innego, po lepszej cenie.
Ja
pierdolę!
-
I co? Ona Ci się odpłaca w naturze? Bo chyba nie robisz tego z
dobroci serca.
-
El...
-
Nie „El”uj mi tutaj. Co Cię łączy z Vicky?
-
To nie jest twoja sprawa.
-
Najwyraźniej jest, jeśli zdradzasz Bonnie!
-
To z Vicky po raz pierwszy uprawiałem seks. To chciałaś usłyszeć?
Polubiłem ją nawet bardzo, ale ona wolała i nadal woli Tylera,
który jest cholernym dupkiem i jedyne do czego jej potrzebuje to
pieprzenie się.
W
pierwszym momencie mnie zamurowało, ale nie mogłam dać po sobie
tego poznać.
-
A ty masz z nią związane wyższe cele, takie jak kupowanie jej
kwiatków, robienie laurek...
-
Pierdol się- warknął i oparł głowę o szybę.
-
Wzajemnie. Jedyne czego od ciebie oczekuję to to, że zerwiesz z tym
trybem życia. Vicky i Tyler niech się pogrążają, ale ty... I nie
rozumiem czemu w takim razie potrzebna Ci Bonnie! Ludzka tarcza?!
Zranisz ją, jak się dowie, a w takim małym miasteczku wieści się
rozchodzą z prędkością światła. Dlatego zakończ to i wracaj,
póki masz do czego. Ja jej na pewno nie powiem, nie chcę widzieć
jej cierpienia. Ona się w Tobie zakochała, wolała Ciebie... niż
Stefana- ale nigdy chyba tak na serio do tego nie podchodziła.-
Mniejsza o to. Tamto to było zauroczenie. Nie chce mi się już
prawić kazania na ten temat. Przestań ćpać, palić i zadawać się
z marginesem społecznym.
-
Ale ja chcę tylko pomóc Vicky, ona się marnuje...
-
Jeśli Ona sama nie chce pomocy, to kim ty jesteś, żeby ją do tego
wszystkiego zmuszać? To musi wyjść z jej inicjatywy, to musi być
jej wybór. Ludzie tak mają, muszą być do czegoś przekonani,
jeżeli mają to robić.
Zerknęłam
na Jerego. Już nic nie odpowiedział, pogrążył się w myślach,
tak jak ja.
Zostawiłam
Jeremiego w szpitalu z jego mamą, którą w końcu poznałam. Była
przeraźliwie chuda, a jej skóra miała szarawy odcień, jakby jej
siły witalne prawie całkowicie odeszły. Długo tam nie zabawiłam,
musiałam jeszcze wrócić, udobruchać Jennę, żeby mi pozwoliła
wyjść, przebrać się i dotrzeć na miejsce.
Zaparkowałam
przed domem i szybko wbiegłam do domu.
-
Cześć!
Odpowiedziała
mi cisza. Dziwne, przecież jej samochód stoi na podjeździe...
Serce mi podeszło do gardła. Weszłam do salonu- pusto. Do jej
sypialni- pusto. Weszłam do kuchni... i zakryłam usta dłonią,
żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jenna właśnie podgrzewała
wczorajszą kolację. Musiała przyjść już dobry kawałek temu,
ponieważ miała na sobie długie, szare spodnie dresowe i niebieską
bokserkę. A czemu mi nie odpowiadała? To przez słuchawki w uszach
i muzykę, którą słyszałam aż tutaj. Kręciła biodrami i
podskakiwała, fałszując do piosenki. Wykonała półobrót i
dostrzegła mnie. Aż podskoczyła. Wyjęła jedną słuchawkę i
zatrzymała utwór.
-
El... Przestraszyłaś mnie... Gdzie Jeremy?
-
Zawiozłam Go do szpitala... chciałabym pójść pobiegać, mogę?
-
Ale potem do nauki...
-
Ok... chciałabym dzisiaj wieczorem się spotkać z Damonem...
Obejrzeć stary film, zapchać się popcornem... mogę?
-
Nie przeciągaj struny.
-
Proszę, nauczę się pomiędzy ćwiczeniami, a jego wizytą, a poza
tym jutro piątek, a nauczyciele nam prawie nic nie zadali, oprócz
kilku zadań z matematyki. Pozmywam po obiedzie....
-
I tak byś pozmywała... ale dobra, okey. Pamiętaj jeszcze tylko, że
Jerego trzeba jeszcze odebrać.
-
Dobrze, dziękuję.
Wbiegłam
po schodach i zaczęłam się szybko przygotowywać.
Po
piętnastu minutach byłam gotowa do treningu. Czarne leginsy
sięgające lekko za kolana i tego samego koloru bluzka, z dwoma
srebrnymi paseczkami po bokach. Szare adidasy Nike i bidon z wodą,
nie wiadomo co będę robiła i jak bardzo się zmęczę.
-
Wychodzę! Jakby coś jestem pod komórką!
Jenna
mi nie odpowiedziała, możliwe, że miała słuchawki w uszach.
Kiedy
zbliżałam się do lasu zachodniego miałam wyostrzone wszystkie
zmysły. Byleby się tylko nie natknąć na żadnego Salvatore'a.
Kurde! Czemu akurat tutaj?!
Dostrzegłam
z oddali Ricka. Miał dwie czarne torby, jedną na ramieniu, drugą
trzymał w ręce i była ona znacznie większa.
-
Cześć.
-
Hej. Gotowa?
-
Jasne. Pomóc Ci?
-
Nie, to jest lekkie. W tej dużej torbie mam tylko manekina.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Po co manekin?
-
Wbijanie kołków, noży, zadawanie ciosów. Różne takie...
Kiwnęłam
tylko głową. Byłam przerażona, a jednocześnie nie mogłam się
doczekać.
Weszliśmy
do lasu i szliśmy przez dobre dziesięć minut po przekątnej.
Zauważyłam ruch pomiędzy drzewami. Ktoś tam stał.
-
Rick, ktoś tam jest- szepnęłam.
On
tylko na mnie spojrzał, jakby coś miał na sumieniu. Drzewa po
chwili się rozrzedziły i moim oczom ukazała się znakomicie znana
mi sylwetka. Damon stał naprzeciwko mnie, w odległości piętnastu
metrów, opierając się ramieniem o drzewo z założonymi rękami. Z
tej postawy już mogłam wyczytać wiele. Był zły, wręcz wściekły.
O cholera. Mam przerąbane.
-
Hej- powiedziałam cicho.
-
Hej- odpowiedział. Nie miałam odwagi mu spojrzeć w oczy. Nie
potrafiłam tego zrobić i tak się już wystarczająco skurczyłam
pod jego spojrzeniem.
-
To ja się pójdę rozłożyć...- powiedział zażenowany Saltzman.
Zdrajca!
-
Co tu robisz?- spytałam, odłożyłam wodę na ziemię i zacisnęłam
obie dłonie w pięści. Usłyszałam jak bierze głęboki wdech i
równie głośno wypuszcza powietrze. Byłam na tyle blisko, by czuć
od niego emanujący chłód i ciepło jednocześnie. Czułam też
jego zapach, mącąca w głowie mieszanka żelu pod prysznic i
Damona- moja ulubiona.
-
A jak myślisz? Czyżby dlatego, że moja dziewczyna chciała przede
mną ukryć wszystkie ważne informacje niej dotyczące? Pobicie,
kolejne zresztą, utrata kontroli, trening, Eliza...- przeszedł mnie
dreszcz. Bonnie... i ty Brutusie?!- Miałaś mi zamiar o tym
powiedzieć? Czy robiłabyś ze mnie debila jak najdłużej by się
dało?
-
Jak najdłużej by się dało... Bardzo jesteś zły?
Prychnął.
Wciąż wlepiałam wzrok w swoje adidasy.
-
Czy jestem zły? Spójrz mi w oczy.
Podniosłam
powoli wzrok. Stałam się jeszcze mniejsza. Jego oczy miały barwę
lodowca, a jednocześnie płonęły żywym ogniem. Miał zaciśnięte
zęby, mogłam to wywnioskować z układu jego kości policzkowych i
żuchwy. Musiałam czymś zająć małą część mojego mózgu i
przygryzłam mocno dolną wargę.
-
Nie rób takich wielkich oczu i przestań maltretować tą wargę-
złapał mnie pod brodę, uwalniając ją jednym ruchem kciuka. Od
razu zabrał rękę.
-
Przepraszam...
-
I bardzo dobrze, że przepraszasz, ale co mi po twoich przeprosinach,
jak chciałaś zataić przede mną takie rzeczy?! Muszę się
dowiadywać wszystkiego od kogoś innego? Jak nie od Saltzmana, to od
wiedźmy, albo od młodego. Zlitujże się nade mną!
Od
młodego?
-
A co Ci takiego powiedział Jeremy?
Damon
zbladł. Chyba się zapomniał. On również mi czegoś nie
powiedział.
-
Czyli nie tylko ja zatajam pewne szczegóły...
-
Masz dużo na głowie- zaczął się bronić.
-
A jak myślisz, czym się kierowałam postanawiając nie mówić Ci o
tym wszystkim? Mówiłam, że chcę twojego szczęścia, a nie
będziesz szczęśliwy, jak Ci będę zawracała dupę każdym
problemem... Ty też tego nie robisz.
-
Elizabeth... To nie czas ani miejsce na przekomarzanie się... Poza
tym bardziej będę szczęśliwy, jeśli mi zaufasz i powiesz o tym
wszystkim, niż będziesz milczała...
-
Ale ja Ci ufam... po prostu... nie chcę Cię tym obarczać...
-
Wiesz, kiedy dwoje... hmmm... ludzi jest razem dzielą się nie tylko
szczęściem i przyjemnością, ale i smutkiem, problemami oraz
wszystkim innym. Rozumiesz? Taka jest idea związku.- Spojrzał na
mnie niepewnie.
-
Dla mnie stały związek to też jest nowość- szepnął- ale staram
się jak mogę, na ile pozwala mi na to moja wampirza natura i
charakter.
Uśmiechnęłam
się lekko. Miałam ochotę go pocałować. Już czułam jak moje
ciało pulsuje, pragnie go. Jednak powstrzymałam się w ostatniej
chwili.
-
Co Ci powiedział Jeremy?
-
Coś o Klausie. Mogę Ci powiedzieć jak będziemy w domu?
-
Tak... Czyli randka dalej aktualna?
Teraz
to On się uśmiechnął.
-
Tak... musimy porozmawiać.
-
A czas na film też się znajdzie? Popcorn?
Jego
spojrzenie zdążyło ulegnąć zmianie, ostygnąć. Jego oczy
ponownie przybrały kolor spokojnego oceanu. Gdy się przyjrzałam
lepiej, mogłam w nich nawet dostrzec swoje odbicie.
-
Bardzo chętnie.
W
końcu jego spojrzenie się ociepliło, mogłam zobaczyć to co
zawsze; miłość, pożądanie, arogancję utrzymującą się zawsze
na tym samym, zbyt wysokim, poziomie, po prostu tą głębię, w
której już dawno utonęłam i nawet nie chciałam ratunku.
-
Czyli... nie jesteś już zły?
-
Jestem- odpowiedział szybko.- Ale teraz musisz się wyciszyć i
wyładować, po to tu jesteś. Nie myśl o mnie...
-
To właśnie o Tobie myślę, gdy chcę osiągnąć spokój...
Czyżby
to o tym mówił Stefan? Bo jeśli tak, to teraz dopiero to rozumiem
i przyznaję mu rację.
Przyciągnął
moje usta do swoich i złożył na nich namiętny pocałunek. Tak, to
było to... Uwielbiałam jego gorący oddech mieszający się z moim
i język, wprawnie pieszczący mój. To rezonowało aż w moim
podbrzuszu, odbijało się i czułam ponownie jak moje gardło się
zaciska. Och, Panie Salvatore... Nie miałam sumienia przerywać
pocałunku, więc poddałam się Damonowi. Musiałam się Nim
nacieszyć.
Odsunął
się ode mnie, a ja wzięłam głęboki wdech przez usta. Mój mózg
domagał się tlenu, natychmiastowo. Zacisnęłam palce jeszcze
mocniej na jego skórzanej kurtce. Zamruczał jak kot.
-
Nie powinienem Cię tak rozpraszać... Rick zaraz się zacznie
niecierpliwić.
Pokiwałam
głową i odwróciłam się w stronę blondyna.
-
Już?
Zarumieniłam
się.
-
Tak... Przepraszam. Idź już lepiej...- zwróciłam się do bruneta.
Zmarszczyłam brwi, patrząc jak Damon zdejmuje kurtkę i kładzie ją
na ziemi obok całego sprzętu.
-
Nigdzie się nie wybieram.
-
Jak to?
Popatrzyłam
na Alarica domagając się wyjaśnień.
-
Uparł się...
-
A ty się zgodziłeś i uznałeś to za nie najgorszy pomysł-
przerwał mu Damon.
-
Ale co?
-
Po małej rozgrzewce będziesz go atakowała...
Otworzyłam
szerzej oczy. No chyba was porąbało!
-
Atakowała?! W sensie, że w sensie?- Mój poziom irytacji wzrastał.
Miałam ochotę ich opieprzyć z góry na dół. I to był pomysł
Damona!- Jak mogłeś wpaść na taki durny pomysł?- wybuchłam.-
Coś ty sobie myślał?!
-
El, nie denerwuj się tak. To jest dobra propozycja. Widziałem Cię
jak unieruchomiłaś Kimberley... Jesteś gotowa do wypróbowania
walki z wampirem...
-
Po pierwsze- przerwałam Rickowi- nie byłam sobą, a po drugie-
czemu to z Damonem mam walczyć? Jeśli dobrze rozumiem to kryje się
we mnie część, która pragnie śmierci każdej nadnaturalnej
istoty. Więc pytam po raz kolejny wielkimi, drukowanymi literami-
Czemu mam próbować zabić swojego chłopaka?!
Zapadła
cisza, podczas której patrzyłam z wyrzutem to na Ricka to na
Damona. Brunet przewrócił oczami.
-
To nie tylko trening dla Ciebie, ale i dla mnie. Muszę wiedzieć na
ile Cię stać, na ile jesteś zdolna mi wyrządzić krzywdę...
-
Nie skrzywdziłabym Cię... Nigdy. Czemu nagle tak pomyślałeś?!
Westchnął
ciężko.
-
Damon?
-
To odpowiedź na twoje pytanie co usłyszał młody... Klaus Ci kazał
kogoś zabić... i w sumie jest taka teoria, że jest mu po coś
potrzebny łowca. Ty jesteś w pobliżu, o Ricku może nie wiedzieć,
że też jest łowcą, możliwe, że chce osobiście przyśpieszyć
cały proces i zahipnotyzował Cię, żebyś mnie zabiła...
Po
raz kolejny poczułam, jakby ktoś uderzył mnie kijem w brzuch, a
następnie w głowę. Nie rozumiałam jakim cudem jeszcze stoję,
przecież nie czuję swoich nóg, są jak z waty. Co się dzieje?
Świat wiruje. Zabić Damona... Boże, zabić Go... Zamknęłam oczy.
Kolejny popieprzony dzień. Zacisnęłam zęby, a paznokcie wbiłam w
wewnętrzną stronę dłoni. Poczułam silne ramiona nieśmiało mnie
obejmujące wokół talii.
-
To tylko teoria, mogę się mylić, jest też opcja, że Jeremy coś
źle usłyszał...
-
Jasne- warknęłam. Otworzyłam oczy i odsunęłam się od Niego.
Miał skonsternowaną minę.- Muszę się odciąć od tego gówna,
wyżyć się. Zaczynajmy, chcę mieć to za sobą. Od czego
zaczynamy?
Alaric
kiwnął głową, więc podeszłam do Niego. Jego twarz uległa
zmianie, stał się profesjonalistą.
-
Podczas treningu kładzie się często większy nacisk na
kształtowanie cech charakteru, jak: cierpliwość, wytrwałość,
koncentracja, niż na wyrabianie formy fizycznej. Kondycję i
sprawność wypracowujesz niejako przy okazji. Wykonywanie
formy ruchowej powinno następować z zachowaniem następujących
zasad: dokładność, stałe napięcie mięśni oraz stopniowe
zwiększanie szybkości wykonania ćwiczeń, przy jednoczesnym
zachowaniu dokładnej formy. To tak na wstępie... Najpierw gleba-
wskazał ziemię palcem wskazującym.- Trzy serie pompek, każda po
dziesięć.
Otworzyłam
szerzej oczy. Mówił na poważnie? Miałam zrobić trzydzieści
pompek naraz? W życiu.- Damskie czy męskie?
Rick
spojrzał na mnie krzywo i przewrócił oczami.
-
Możesz damskie, ale ciało nisko.
Poczułam
pewnego rodzaju adrenalinę i padłam na ziemię.
-
Kolana daleko... dalej... dobrze. Sekunda na opuszczenie i sekunda na
podniesienie.
Wbiłam
wzrok w trawę między moimi dłońmi. Musiałam za wszelką cenę
podołać wyzwaniu.
-
Start.
No
i zaczęło się. Góra, dół, góra, dół...
-
Napinaj wszystkie mięśnie, oddychaj spokojnie, staraj się pozbyć
wszystkich uczuć, które nagromadziły się tego dnia; złość,
frustracja, agresja... Tego nie ma... Jest spokój... Zamknij oczy
nie zwalniając tempa.
Wykonałam
jego polecenie. Ciemność, widzę ciemność...
-
Dziesięć- stęknęłam.
-
Nic nie mów, skup się na robieniu pompek i wyciszeniu. Licz w
głowie, te liczby to jedyne o czym masz myśleć.
Jak
mam myśleć tylko o tym, kiedy tyle się zdarzyło? Trzynaście,
czternaście, piętnaście...
-
Dobrze. Tylko liczby...
Ale
Damon... siedemnaście, osiemnaście... Tyler, Jeremy... Tylko
liczby... dwadzieścia, dwadzieścia jeden...
Miałam
już za sobą rozgrzewkę, stretching i pierwsze ciosy z użyciem
broni oraz bez niej.
-
Słaba garda, nie tylko za nisko, ale wygląda też "miękko".
Po ciosie, ręka powinna od razu do niej wracać... Przy
wyprowadzaniu ciosu odrywasz nogę... Nie wykonujesz skrętu ciała,
a tym bardziej skrętu na nogach... Nie chronisz podbródka... Ciosy
masz trochę przypadkowe, nie stanowią one zwartej kombinacji w
której jeden cios wypływa bezpośrednio z drugiego...
Wysłuchiwałam
i wysłuchiwałam.
-
Nie przesadzasz trochę?- usłyszałam Damona, ciągle nam się
przyglądającego. Siedział po turecku na trawie i czasem podawał
mi wodę. Wystawiłam rękę, by mi dał bidon, ale Rick pokręcił
głową i powstrzymał mnie przed napiciem się.
-
Nie, nie przesadzam. Może to i jej pierwszy trening, ale widziałem
na korytarzu co potrafi. Musi połączyć swoje niekontrolowane „ja”,
z prawdziwą osobowością. Wtedy nie będzie dochodziło do takich
sytuacji jak z Kimberley i Tylerem.
-
Oni dalej nie rozumieją, że to wszystko przecież jedna osoba-
prychnęła Eliza, siedząca obok Damona. Towarzyszyła mi od czasu
rozciągania. Jej obecność była irytująca, ale z czasem stała
się znośna.- Co Oni chcą łączyć? Co oni chcą kontrolować?
Jedyne co trzeba zrobić to pogodzić się z tym, że masz swoją
mroczną, pozbawioną wszelkich granic stronę... Myślisz, że Damon
by ją pokochał?
Patrzyłam
na nią obojętnie. Nic o Nim nie wie.
-
Wiem tyle co ty!- skrzyżowała ręce na piersi, jak nadąsana
pięciolatka.- A poza tym to przecież dzięki mnie Damon Cię
zaciągnął nad wodospad. Powinnaś mi być wdzięczna...
-
W pewnym sensie jestem...- westchnęłam. Damon sprzeczał się z
Saltzmanem, że zasługuję na małą przerwę. Szybko pokręciłam
głową, próbując w ten sposób odciąć od siebie gderaninę
Elizy.- Nie chcę przerwy, chcę się odseparować od swoich myśli...
Już
nie chciało mi się pić, chciałam się wyładować na czymś innym
niż manekin. Przetestować siłę na czymś innym niż hantle.
-
Może mogłaby w końcu poćwiczyć na mnie?- Damon wstał.
-
Jak dobrze zauważyłeś to dopiero jej pierwszy trening. Ma
opanowane tylko niecałe podstawy. Jej garda leży... Elizabeth,
manekin czeka na twój hakowy połączony z obrotowym, a na koniec
zaatakuj opadającym. Pamiętaj o wszystkim, o czym Ci mówiłem.
Skinęłam
głową i zamknęłam oczy. To musiało być opanowanie. Tylko ja i
cel. Kontroluję swoje ciało, każdy ruch, nie ma niczego
niepożądanego.
-
Skup się- usłyszałam szept Elizy.- Pokaż im na co Cię stać...
Wierzę w Ciebie Elizabeth, dasz radę... Podnieś ręce...
postawa... Pamiętaj, że oboje Cię obserwują i oceniają na
podstawie tego co widzą. Nie muszą wiedzieć o tym, co masz w
środku.- Poczułam zimno na skroni i w klatce piersiowej.
-
Jestem fabrycznie uszkodzona- szepnęłam z zaciśniętym gardłem i
poczułam oczyszczenie. Powieki się rozwarły. Pchnięcie przeciwne,
pchnięcie przeciwne, strefa głowy, strefa tułowia. Szybki obrót,
kopnięcie... zgięcie... przeciwny... krzyk, noga wybija się ku
górze i atakuję białą, gąbczastą, sztywną postać opadającym.
Stoję
obunóż i z gniewem patrzę na manekina. Oddycham ciężko i wiem,
że potrzebna mi jest równowaga.
-
El... Wszystko dobrze?- spytał cicho nauczyciel, kładąc mi
niepewnie dłoń na ramieniu.
Odwróciłam
się do nich przodem. Oboje mieli zatroskane miny.- To było naprawdę
dobre- uśmiechnął się pocieszająco Rick. Uśmiech jednak nie
docierał do jego oczu.
Wyraz
twarzy Damona nie mówił dużo. Nie mogłam określić jakie emocje
nim targały.
-
Czy teraz według Ciebie jest gotowa do pojedynku?
-
Nie, jeszcze za wcześnie- zaprzeczył Rick.
-
Damon, nie będę z Tobą walczyła...
-
Eli, nic mi nie zrobisz, jestem szybszy i silniejszy.
Westchnęłam,
a Alaric ze mną. Czemu mój chłopak był taki uparty?!
-
Jeśli mam się z Tobą bić, muszę się skoncentrować... Dać z
siebie wszystko...
-
Raczej nie inaczej...
Mój
oddech był spokojny. Oczy zamknięte.
-
On jest twoim wrogiem- usłyszałam- jest tylko workiem
treningowym...
-
Nie... On jest mężczyzną, którego kocham. Nie mogę go
skrzywdzić.
-
Otwórz oczy i spójrz na Niego. Wytrzymaj jego wzrok... Ostatnie co
masz w nim widzieć to bezbronną istotę... bliską Ci osobę...
Jest wyrachowany, nie ma skrupułów, więc czemu ty masz je mieć?
Otwórz oczy i poczuj ten ból.
Rozchyliłam
powieki.
Damon
przyglądał mi się, marszcząc brwi.
-
Przypomnij sobie ile razy cię krzywdził i ile jeszcze skrzywdzi...
A twoja miłość? To tylko zaklęcie. Nic więcej. Nie dostrzegasz
przez to jakim potworem jest.
-
On Nim nie jest...
-
Jest! Otwórz oczy!
-
Mam je otworzone...
-
Nie, one wciąż są zamknięte, bo nie potrafisz tego wszystkiego
dostrzec...
-
Czemu chcesz, żebym Go zabiła?
-
My obie tego chcemy- zabijać wszystkie obrzydliwe stworzenia
chodzące po tej planecie. Przyznaj, chce Ci się rzygać jak na
niego patrzysz.
-
Nie... Proszę, przestań...
-
Otwórz oczy, Elizabeth...
-
One są otwarte...
-
Nie! Otwórz oczy!- krzyknęła i nagle moje oczy się otworzyły.
Naprawdę otworzyły. Potem nastąpiła tylko seria ciosów.
-
Widzisz? Potrafimy współpracować- pochwaliła mnie Eliza.
Straciłam świadomość.
-
Elizabeth! El!- poczułam silne ramiona wokół siebie odciągające
mnie do tyłu. Zamrugałam kilka razy. Oddychałam spazmatycznie. Co
się stało?
Spojrzałam
na Damona, na którym siedziałam. Miał rozwalony łuk brwiowy oraz
górną i dolną wargę. Rozglądałam się dookoła szukając
napastnika, szybki oddech utrudniał mi rzetelną ocenę sytuacji.
Miałam mroczki przed oczami... i te silne ramiona, niczym imadło...
Nienaturalna suchość w gardle oraz nosie sprawiały, że wciągane
powietrze stawało się chłodne i boleśnie mnie raniło. Puls
odbijał się w moich uszach, jako głośny, szybki dudniący odgłos.
Serce kurczyło się o wiele częściej w czasie jednej minuty niż
zwykle. Krew szumiała i czułam jak przepływa przez nawet
najmniejsze naczynko mojego ciała. Co się działo...?
Popatrzyłam
ponownie na Damona. Jego rany na moich oczach zaczęły się goić, a
krew krzepnąć. Czerwone ślady widniały na brwi, przy obu wargach
i, czego wcześniej nie zauważyłam, pod nosem. Kto mu to zrobił?!
Ramiona.
Spojrzenie
moje i Damona się spotkało. To spojrzenie... i nagle zrozumiałam.
To ja mu to zrobiłam... To ja byłam napastnikiem. Spojrzałam na
moje ręce. Była na nich krew... Jego krew...
Nogi
się pode mną ugięły, gdyby nie te ramiona upadłabym... Czy to
był Alaric?
Obserwowałam
jak wampir wstaje i dotyka miejsca pod nosem.
-
Damon...- wychrypiałam.- Prze... Przepraszam, ja... ja... nie
zbliżaj się do mnie...
-
El...- zaczął Damon i zrobił mimo mojemu sprzeciwowi krok w moją
stronę.
-
Proszę nie- jęknęłam, wyrwałam się Rickowi, odeszłam na kilka
kroków, odwracając się do nich tyłem i zakryłam twarz dłońmi.
Jak ja mam dalej normalnie funkcjonować, wiedząc, że nie ma dla
mnie żadnych świętości? Gdyby nie Alaric...
Powycierałam
łzy wierzchem dłoni nim na dobre spłynęły po moich policzkach.
Starając się, żeby żaden z nich nie widział, że płaczę
podeszłam do bidonu i napiłam się wody, łagodząc tym samym
pragnienie.
-
Myślę, że na dzisiaj już wystarczy...- powiedział cicho Rick i
kątem oka dostrzegłam jak rozkłada manekina na czynniki pierwsze.
Zamknęłam oczy, nie mogłam im spojrzeć w oczy. Boże, co ja
zrobiłam? Ostatnie co pamiętałam to... bruneta uchylającego się
przed moimi ciosami... a potem nic, aż do teraz. To zbyt wiele...
-
El- usłyszałam szept Damona zaraz przy moim uchu. Stanął tak
blisko, że nawet mnie nie dotykając czułam napięcie między
nami... Wbrew swojej woli cicho łkałam. Powodów było wiele:
skrzywdziłam go, tym razem przekroczyłam wszelkie granice, a
jednocześnie pragnęłam jego bliskości, tak bardzo mi zakazanej,
to takie frustrujące!
-
El- powtórzył, a ja poczułam jak jego zapach mnie otacza,
szczelnie niczym kokon. Oddech był słodki, jakby dopiero co zjadł
czekoladę, ale i miał w sobie nutkę alkoholu i papierosów. To
nowe połączenie wystawiło moją silną wolę na wielką próbę.
Gorące, wydychane przez niego powietrze prześlizgiwało się
zwinnie po moim karku i doprowadzało mnie do szaleństwa, wręcz
omdlenia. Te wszystkie odbierane przeze mnie bodźce bolały niczym
ciosy... które mu przed chwilą zadałam.
-
Och, Damonie, tak bardzo Cię przepraszam...- spuściłam głowę w
dół, wciąż stojąc do niego plecami.
-
Cii, maleńka, nie odwracaj się ode mnie... proszę...
Coś
mnie złapało za gardło i serce, i ścisnęło. Ścisnęło tak
mocno, że przestałam na chwilę oddychać. Rozpłakałam się na
nowo. Jak mogłam do tego dopuścić?! Do utraty kontroli!
Damon
w końcu mnie dotknął, możliwe, że w celu odwrócenia mnie do
siebie, ale ja, nie bez wysiłku, odsunęłam się, tym razem stojąc
z nim twarzą w twarz.
Patrzyłam
na niego, a moje serce bolało jak otwarta rana, gdy widziałam jaki
był piękny, jaki załamany i cierpiący... przyczyniłam się do
tego. Spojrzałam mu w oczy. Od samego początku coś mnie do niego
przyciągało... To nie Wpojenie, ja o tym wiem, ale On mi nie
wierzy, mniejsza o to. Zawsze był dla mnie jak zakazany owoc, od
kiedy tylko zobaczyłam go przekraczającego próg Grilla.
Uśmiechnęłam się lekko na to wspomnienie, na co Damon zmarszczył
brwi.
-
O czym myślisz?
-
O tym jak po raz pierwszy Cię zobaczyłam...- wyszeptałam- Wciąż
jesteś dla mnie zakazanym owocem... Nic się w tej kwestii nie
zmieniło...
Jego
twarz złagodniała, a ja starałam się zignorować ślady po
zaschniętej krwi na jego twarzy... lecz nie potrafiłam. Zaniosłam
się płaczem, żałosnym szlochem.
-
Elizabeth, nie...
Tym
razem dałam się objąć. Nie potrafiłam inaczej. O mój Boże,
jestem dla niego tak nieodpowiednia...!
-
Gdyby nie ja żyłbyś sobie bezstresowo, bawił się kiedy naszłaby
Cię ochota, zero zobowiązań, czy presji, alkohol i dobra zabawa, a
zamiast tego stoisz tu i przytulasz swoją brzydką, nieokrzesaną,
dziwną, psychicznie chorą dziewczynę, która przed chwilą Cię
pobiła, bo straciła kontrolę nad swoim alter-ego, a na dodatek
obciąża Cię...
-
Przestań- zganił mnie, odsuwając mnie od siebie na długość
ramion, by spojrzeć mi w oczy. Nigdy nie widziałam tyle uczuć
naraz w jednych oczach, a może raczej powinnam stwierdzić, że
nigdy nie widziałam tyle miłości naraz, w jego oczach? Jakkolwiek
bym tego nie ujęła, urzekł mnie tym. Swoją bezgraniczną
miłością...- Jesteś piękną, inteligentną, wyjątkową,
dojrzałą młodą kobietą, która przeżyła nie jedno i ma teraz
problemy z kontrolowaniem swojego, jak to ładnie ujęłaś,
alter-ego, ale to minie, damy sobie radę, tak? Przezwyciężymy to
tak jak to dotychczas robiliśmy ze wszystkimi innymi problemami.
Rozumiesz?
Kiwnęłam
lekko głową, jakby to co mówił było tylko snem, z którego
absolutnie nie chcę się budzić.
-
A co do mojego trybu życia, to lubię się Tobą opiekować i nie
zamieniłbym tego na żadną imprezę trwającą nieprzerwanie choćby
tysiąc lat z samymi króliczkami Playboya- puścił do mnie oczko,
ale ja nie umiałam się roześmiać, co zrobiłabym, gdyby
wypowiedział te słowa w innych okolicznościach. Nie umiałam tego
pojąć. Dopiero teraz, właśnie w takiej chwili, kiedy nic oprócz
dyskusji na temat utraty mojej kontroli nie powinno być ważniejsze,
ja zaczęłam zadawać sobie pytania, czemu mnie pokochał? Czym
wyróżniałam się spośród innych brązowookich szatynek?
-
Nie wierzysz mi- szepnął, obserwując pogodnie moją mimikę
twarzy. Westchnął ciężko, chyba nie potrafił pojąć czemu
właśnie teraz przeprowadzamy taką rozmowę. Spojrzał na Alarica,
kończącego pakować sprzęt.- Może odłożymy tą rozmowę na
później?
Kiwnęłam
głową bez przekonania. Zbyt wiele myśli kłębiło się teraz w
mojej głowie. Od spraw rodzinnych, poprzez te nadnaturalne i szkolne
aż po sercowe... A trening niby miał mi pomóc w oczyszczeniu...
Nagle to dostrzegłam. Elizy nie było.
-
Nie ma jej- szepnęłam uradowana, dyskretnie się rozglądając.
-
Kogo?- Spytał równie cicho.
-
Elizy... Mam Cię tylko dla siebie- znowu zaczęłam płakać, tym
razem nie był to tylko smutek, ale radość i euforia wyrażona
łzami.- Mój Boże... Tylko dla siebie...- spojrzałam na jego usta
i poczułam to znajome przyciąganie. Jego ramiona mnie
powstrzymywały przed upadkiem. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mój
oddech stał się płytszy
-
Przepraszam, że jestem...- przełknęłam ślinę- że jestem...
fabrycznie uszkodzona... Nie zasługuję na Ciebie... Tak bardzo Cię
przepraszam za wszystko co zrobiłam...- szeptałam gorączkowo.- To
miało wyglądać zupełnie inaczej, miało się udać...
Damon
się zachłysnął powietrzem, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
-
Fabrycznie uszkodzona?!- zachował się, jakby usłyszał tylko to
zdanie.- Boże, kobieto...- uciszył nas oboje namiętnym
pocałunkiem. Moje dłonie powędrowały do jego włosów, gładząc
je, a potem chwytając mocno. Gdy mnie ściślej objął, wygięłam
się w łuk i utonęłam w jego ramionach.
♦♦♦♦
Zamknęłam
jednocześnie książkę z matematyki i zeszyt. Westchnęłam głęboko
i zeszłam na dół, żeby ubrać buty. Jeremy dzwonił dobre
dziesięć minut temu, ale ja nie mogłam się rozpraszać, musiałam
dokończyć lekcje, żeby móc w spokoju spędzić z Damonem wieczór.
Uśmiechnęłam się na samą myśl o Nim, teraz mi było nawet
trochę wstyd, że Alaric był świadkiem naszego pocałunku. Już
nie było mi „nawet trochę wstyd”, miałam ochotę się zapaść
pod ziemię. To nie była moja wina, że nie potrafiłam się nim
nasycić...
Nagle
dostałam gęsiej skórki, bo doszło do mnie, że nie będzie to
taka randka jak poprzednim razem, tylko odbędzie się też poważna,
szczera rozmowa o tym wszystkim, co zdążyło się ostatnimi czasy
wydarzyć.
-
Jadę po Jeremiego!
-
Czekaj! Od razu wyrzuć śmieci.
Przewróciłam
oczami, ale posłusznie wykonałam polecenie ciotki. Może dzięki
temu, że będę grzeczna pozwoli mi spać u Damona w najbliższym
czasie... poczułam dreszcz podniecenia na tą myśl.
Podczas
jazdy z Jeremim żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Ani ja
nie miałam ochoty na rozmowę, ani on. Wskoczyłam jeszcze po drodze
do sklepu i kupiłam chipsy, popcorn do przygotowania w mikrofalówce
oraz pudełko lodów. Będąc przy kasie wyciągnęłam telefon i
napisałam krótkiego smsa do Damona, żeby przyniósł jakieś dobry
alkohol.
-
Po co to wszystko?- zapytał Jeremy, niezbyt miłym tonem. Nie
czepiałam się go z tego powodu, miał prawo być na mnie nadąsany.
-
Damon przychodzi do mnie wieczorem.
-
I Jenna niby pozwoli wam się pieprzyć pod jej dachem, po tym jak...
-
Uważaj na słowa- warknęłam i przesunęłam się o krok dalej w
kolejce.- Trochę szacunku, to po pierwsze, po drugie, nic Ci do
tego...
-
Skoro ja nie mogę się mieszać w twoje sprawy, to czemu ty możesz
w moje?
-
Bo moje sprawy nie szkodzą zdrowiu, szkole i innym osobom.
-
Jaasne. Będę czekał w samochodzie- warknął i po cichu dodał: -
Hipokrytka.
Wyszedł
z marketu przez rozsuwane drzwi
Zabolało,
ale miał rację. Wszędzie się zawsze wtrącam, tylko nie tam,
gdzie powinnam.
Usłyszałam
dzwonek swojego telefonu i spojrzałam na wyświetlacz.
-
Hej.
-
Hej, jaki alkohol masz na myśli?
-
A bo ja wiem, może wino? Białe, słodkie...
-
Jakieś konkretne?
-
Zaskocz mnie- zachęciłam go i uśmiechnęłam się.
-
O której w ogóle mam u Ciebie być?
-
A która jest?
-
Szósta.
-
To o siódmej u mnie... Porobimy coś fajnego.
Zaśmiał
się ciepło.
-
Druga randka, a ty już chcesz mnie na coś naciągnąć?
-
Nie na coś, tylko na film lub dwa, ewentualnie całonocny maraton...
-
Dzień dobry- przywitała się z wymuszonym uśmiechem ekspedientka.
Chyba była tutaj za karę... Odpowiedziałam jej tym samym i
zakończyłam rozmowę z Damonem. Zapłaciłam za zakupy, a następnie
powoli skierowałam się do wyjścia.
-
Myślisz, że to zadziała?- zapytała retorycznie Eliza. Pojawiła
się u mojego boku znienacka.- Myślisz, że udawanie normalnej
uczyni cię normalną?
-
Wiesz co mówią, jeżeli nie potrafisz czegoś przezwyciężyć to
naucz się z tym żyć- wzruszyłam ramionami.
Eliza
zaśmiała się, a szklane drzwi, obklejone z góry na dół
plakatami zasunęły się za nią. Zniknęła.
Zacisnęłam
mocno zęby i zaczęłam na siebie kląć. Ten tydzień przechodzi
oficjalnie do historii jako jeden z najgorszych tygodni w moim życiu!
Wsiadłam do auta, które aż całe drgało przez muzykę
wydobywająca się z głośników. Jeremy puścił jedną z piosenek
zespołu Bring Me The Horizon. Wsiadając wyłączyłam ją.
-
Ej!
-
Jak będziesz miał swoje auto, to sobie będziesz puszczał co
chcesz, kiedy chcesz.
-
Ale przecież to twoja płyta...
-
Co nie oznacza, że mam ochotę tego słuchać w danej chwili.
Przekręciłam
kluczyk i wzięłam głęboki oddech.
W
połowie drogi Jeremy ponownie się odezwał.
-
Masz ogień?
-
Jeremy!- nadepnęłam gwałtownie hamulec, metr przed staruszką
przechodząca przez pasy. Cholera jasna! Rozgląda się, zanim się
wejdzie na pasy!
Kobieta
łypnęła na mnie groźnie, więc uniosłam dłoń w górę na znak
przeprosin.
-
Dobra, nie było pytania...
Ruszyłam
dalej.
***
Równo
o siódmej rozległ się dzwonek do drzwi. Jak na komendę wszystko
się we mnie rozluźniło. Na nogach jak z waty wyszłam zza wyspy
kuchennej i podeszłam do drzwi. Wstrzymałam oddech, gdy nacisnęłam
klamkę i pociągnęłam drzwi do siebie. Przede mną stał
niesamowicie przystojny, wysoki, brunet o niebieskich oczach. Cały
ubrany na czarno; czarne jeansy, czarny t-shirt z dekoltem w V i
czarna skórzana kurtka. Fryzurę miał jak „po seksie”, w
cudownym nieładzie z pojedynczymi pasemkami opadającymi na czoło.
Stałam
tak i lustrowałam go wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry.
Poczułam, że mam otwartą buzię i, że w kąciku ust gromadzi się
nadmiar śliny. Zamknęłam ją szybko, ale nie potrafiłam przestać
wpatrywać się w te niebiańsko zimne, błękitne oczy.
-
Wpuścisz mnie do środka, czy przez resztę wieczoru będziesz tak
stała i się na mnie gapiła?
Ton
jego głosu był lodowaty. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo był
spięty i poważny. Trzymał w jednej ręce butelkę białego wina.
-
Tak... a tobie co? - spytałam, przesunęłam się, tak, aby mógł
wejść do domu. Minął mnie i od razu przeszedł do kuchni.
Postawił butelkę na blacie, a następnie wrócił do holu, żeby
się rozebrać.
Zamknęłam
drzwi i westchnęłam na widok jego wspaniałych, dobrze zarysowanych
bicepsów. Czułam się jakby to wszystko było dla mnie całkiem
nowe.
Odwróciłam
z trudem od niego wzrok i poszłam wyjąć kieliszki. Damon do mnie
dołączył po chwili i usiadł na wysokim stołku.
Podsunęłam
mu butelkę i korkociąg.
-
Czyń honory.
Spojrzał
na mnie bez wyrazu i wziął się za otwieranie wina.
-
Rozumiem, że bez wstępów bierzemy się za chlanie, czyli coś się
stało...?
-
Czemu tak myślisz?
-
Dajesz mi swoją postawą ku temu powody.
Westchnął
i przejechał dłonią po twarzy.
-
Po prostu ten dzień był męczący...
-
Coś się stało?- zapytałam ponownie.
Wyciągnął
z impetem korek, aż podskoczyłam. Uśmiechnął się lekko do mnie
i pokręcił głową. Podałam Damonowi kieliszki, a on nalał nam
wino, które nawiasem mówiąc było idealne, piło się je z wielką
przyjemnością, lecz rozkoszowanie się jego smakiem, nie było mi
dane, przez niepokój związany z zachowaniem ukochanego.
Wypił
na raz cały trunek, po czym odłożył kieliszek obok mojego,
jeszcze do połowy pełnego i przytulił mnie.
-
Czasem mam ochotę rzucić to wszystko, uciec jak najdalej stąd..
Jedźmy daleko stąd. Kupię nam dom, ogródek, psa, kota, chomika,
co tylko zechcesz. Pojedziemy wszędzie gdzie zechcesz, na jak długo
zechcesz... Nikt nas nie znajdzie, obiecuję.
Westchnęłam.
Gdyby to było takie łatwe..
-
A szkoła? Jeremy i Jenna? Twój brat? Nasi przyjaciele?
-
Ja nie mam przyjaciół- zwrócił mi uwagę, na co ja tylko
przewróciłam oczami.- A szkoła nie byłaby ci potrzebna, wampiry
nie potrzebują szkoły, studiów, ani pracy...
-
Wampiry może nie, ale ja, owszem...
Odsunął
się ode mnie na odległość ramion.
-
Jeżeli byś się zdecydowała ze mną żyć to nieuniknione... Z
drugiej strony wiem co ja przeżyłem i nie chcę dla ciebie tego
samego... Wystarczy, że ja jestem potworem i zgniję w piekle, ty
nie musisz.
-
Przestań, każdy robił rzeczy, z których nie jest dumny. Nie
jesteś potworem, jesteś tym, który dał sobie radę i tyle... Poza
tym, z przyjemnością bym stąd uciekła nie oglądając się za
siebie. Zamieszkałabym z tobą, nawet pod gołym niebem, na Alasce,
Antarktydzie, albo Syberii... Zostawiła to i spaliła wszystkie
mosty za sobą...
-
Ale: Jenna, Jeremy, szkoła, przyjaciele, etc... Wiem, wiem. To tylko
takie marzenie.- pocałował mnie w czoło i upił kilka dużych
łyków wina prosto z butelki.
-
No i jeszcze dociera do mnie wszystko co się dzisiaj stało...
Szambo głębokie jak rów mariański-zaśmiał się gorzko.
Zbita
z tropu, udałam, że mnie to nie zabolało. Ja byłam tym szambem, a
Damon z czystego przypadku w nie wpadł... Jak połowa moich
przyjaciół i nie tylko...
-
Mniejsza o to... o co chodzi z Elizą?
Odetchnęłam
głęboko po raz pierwszy odkąd Damon przekroczył próg mojego
domu.
-
Eliza pojawiła się tego samego dnia co ty. Przekonała mnie, żebym
z Tobą poszła nad wodospad, potem odwzajemniła twój pocałunek.
Myślałam, że to jest tylko w mojej głowie. Czasami się
pojawiała, ale potem nastąpiła długa przerwa i nie pamiętam,
żebym z nią rozmawiała. Wszystko się nasiliło niedawno-
streściłam Damonowi nasze dialogi i sytuacje, w których widywałam
Elizę. Jego twarz na początku była nieodgadniona, jak ze skały,
lecz potem zaczęły się na niej kłębić ludzkie uczucia.
-
Czemu mi nic nie powiedziałaś?
-
Już Ci mówiłam, nie chciałam Cię obciążać.
-
El, to zbyt ważne, żeby to bagatelizować...
-
Tak, wiem, przepraszam..
Westchnął,
odsunął się ode mnie i ponownie napił wina.
-
Jenna nie miała racji- wyszeptałam i głęboko odetchnęłam.
Wyjątkowo ładnie komponował się jego zapach z zapachem tytoniu.
-
Odnośnie...?
-
Odnośnie Ciebie. Według niej działasz według schematu... i za
niedługo mnie zostawisz... a potem ponownie do mnie wrócisz...
Wyżyła się na mnie za to, że nie powiedziałam jej gdzie jestem
i, że nie odwiozłam Jeremiego... Sądzi, że po naszej kłótni
zawsze idziesz do innej...
-
Elizabeth...
-
Nie- przerwałam mu- Jenna nie wie tego co ja... i nie jest w tobie
bezgranicznie, nieodwołalnie zakochana.
-
Może właśnie dlatego...
-
Przestań... To nie Wpojenie... Proszę, to nie jest temat, który
warto poruszać. Nikt nic o nas nie wie, nie widzi tego co my. Tylko
my się liczymy. Powtórz to.
-
Tylko my...- pocałował mnie w czoło.
***
Wiatr
mocno zawiał, a następnie ucichł. Dookoła zrobiło się cicho...
zdecydowanie za cicho. Blondynka z przejęciem obserwowała jak na
ogromnej tarczy zegarowej kościoła długa wskazówka powoli
przekracza symbol rzymskiej jedynki. Było pięć minut po północy,
a to oznaczało, że Logan się spóźniał. To potęgowało tylko
niepokój Caroline. Latarnia zamrugała z charakterystycznym
dźwiękiem zwarcia i przestała rzucać na dziewczynę
żółto-pomarańczowe światło. Ta objęła się ramionami, czując
pod palcami skórzaną strukturę kurtki. Zadała sobie pytanie po co
to wszystko robi, ale nie dostała jednoznacznej odpowiedzi.
W
jej kieszeni pulsowała pusta probówka i to właśnie brak jej
wypełnienia niewątpliwe wkurzy bruneta. Nawet nie chciała o tym
myśleć, bała się jego reakcji, ale i tak by doszło do
konfrontacji.
Dostrzegła
cień na przeciwległym budynku, przemieszczający się wzdłuż
ceglanej ściany. Jej wzrok odruchowo powędrował w górę, szukając
księżyca w pełni, niestety nie był on w nowiu, oświetlone było
tylko trzy czwarte, co przypominało literkę D.
-
Witaj...- usłyszała szarmanckie powitanie odbijające się echem w
jej czaszce.
-
Hej- odpowiedziała, patrząc z rezerwą na biało-czarnego psa,
stojącego spokojnie przed nią. Nie mogła oderwać od niego wzroku.
Była zafascynowana jego postacią.
-
Gapisz się...
-
Przepraszam, po prostu nie przywykłam do spotkań z tobą pod taką
postacią.
-
Wszystko zależy od ciebie, kochanie. Masz to?
Caroline
wciągnęła głośno powietrze i wbiła spojrzenie w czubki butów.
-
Nie mam jej krwi... ale obiecuję, że ją zdobędę... Nie miałam
za bardzo okazji...
-
Cicho bądź- przerwał jej brutalnie, a rysy pyska wykrzywiła
wściekłość.- Jeśli nie miałaś okazji to trzeba było ją
stworzyć!
-
Logan, błagam... To nie moja wina! Przepraszam...- zaczęła się
kajać, nawet nie zauważyła kiedy nadszarpnęła swoją godność.
-
Nie, przestań! Jesteś nic nie warta, w ogóle Ci na mnie nie
zależy.
-
Nie, proszę cię! Wiesz, że to nie tak! Boję się, że jeżeli
Damon się zorientuje to mnie zabije!
-
I może będzie miał rację. Proszę cię o jedną rzecz i nawet
tego nie umiesz wykonać. Trochę finezji, trochę cholernej
fantazji, kreatywności lub pomysłowości!- zwierzę odwróciło
głowę, jakby je ktoś wołał.- Jutro o północy w tym samym
miejscu i tym razem fiolka ma być pełna. To twoja ostatnia szansa.
Nie zawiedź mnie znowu.
Pies
puścił się biegiem po przekątnej parkingu i zniknął w
ciemnościach, odprowadzony do samego końca wzrokiem blondynki,
której łzy same cisnęły się do oczu.
Nie
wiem czego oczekiwać po tak długiej przewie... Pewnie już wszyscy
o tym blogu zapomnieli i o mnie też xd Aczkolwiek patrząc na liczbę
wyświetleń może mogę mieć jeszcze jakąś nadzieję... ;)
Dobranoc, Ci którzy nigdy nie przestali wierzyć ;)
Hej :) A ja już myślałam, że nie wrócisz i nic nie napiszesz . A tu proszę , taka niespodzianka . Pozytywna oczywiście . No , cóż ... Rozdział jak zwykle jest świetny. Jest fantastyczny i genialny. Jestem nim oczarowana i zachwycona. Wszystko tak fajnie opisałaś . Uczucia targające Ell, i w ogóle. Bardzo mi się spodobał. Bardzo ciekawi mnie co będzie dalej. Oczywiście bardzo współczuje bohaterce . Ma teraz tyle problemów , że masakra. Dobrze, że chociaż Damon jest przy niej. I , że zawsze będzie ją wspierał. Strasznie mnie nurtuje co dalej. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału i czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Karolina J
ps. Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się za nie długo i nie znikniesz już na tak długo :)
Hojepfkoerjfzdsdajrwodtnhgloksd........
OdpowiedzUsuńUh, odreagowałam :) Weszłam tu z zamiarem przeczytania wszystkich rozdziałów od początku, ja tak po prostu czasami mam. Chcę poszukac rozdziału pierwszego, a tu taka SUPRISE!!!!! Wróciłaś! Kurde bele, śmiałam się do ekranu, jak głupi do sera, tak się ucieszyłam ^^
Uff, ok, od czego by zacząc? Może od tego, że jesteś genialna. Bo tak jest. Boski rozdział, po prostu B O S K I !!
Ojeju, kolejna akcja El. Agresywna panna. Ale Tylerowi trzeba czasem przyłożyc (w TVD też by mogli czasem tak zrobic xd) :p Cudne opisy,cudne pogadanki Elizy. Fajnie wymyśliłaś z tym treningiem i pobitym Damonem. Zaskoczyłam się, że Eli jednak go pobiła. Ale z drugiej strony jestem cholernie wściekła na to, że ona nadal nie wie o jego zdradzie. Założę się, że jak do niej przyszedł z tym winem, to wcześniej był u Kim, co? Zołza ;/
Kurde, a co z ciążą El? Coś się wyda? Co zamierza Klaus?
Tyle pytań i pozostaje mi tylko czekac na nową częśc. Proszę, nie każ mi znów tak długo usychac podczas oczekiwań na nowy rozdział :< Dodaj nn jak najszybciej :D
A, no właśnie, założyłam nowego bloga. Może wpadniesz i skomentujesz? Na razie tylko kilka rozdziałów, ale sie rozkręcam. Zapraszam na: http://to-hell-with-love.blogspot.com/
xoxox
Twoja wierna fanka Em.