środa, 3 grudnia 2014

25. Losing myself

- Comment on dit «conflicting» en français?
- Contradictoires...- powiedział roztrzęsiony uczeń, kuląc się pod wzrokiem nauczyciela.
- Phrase complète- warknął pan Bonseur.
Ale blondyn się zaciął, nie umiał odpowiedzieć pełnym zdaniem. W sumie to mu się nie dziwię, też bym nie umiała, gdyby "Bondinozauri" tak na mnie patrzył.
- Pour l'amour de dieu!- wykrzyknął nauczyciel i wrócił do swojego biurka.- Kiedy wy się w końcu zaczniecie uczyć? To takie trudne odpowiedzieć pełnym zdaniem, panie Wright?
Błagam! Nie wytrzymam dłużej w szkolnej ławce...
I stał się cud- dzwonek zadzwonił.
Dziękuję! Z całego serca, dziękuję!
- Jutro znowu pytam!- Starał się przekrzyczeć hałas na korytarzu i w klasie. Nikt jednak nie zwrócił na niego większej uwagi, nadepnął nam dzisiaj na odcisk.
Wyszłam w pośpiechu, ostatnie czego chciałam, to zostać w tej klasie choćby sekundę dłużej.
W przejściu minęła mnie Mona, tylko spoglądając na mnie przelotnie. Nic więcej. Po tym jak Mona mnie zignorowała miałam pewność- Kimberley i jej gwardia została pozbawiona wspomnień, co mnie niezmiernie cieszyło. Byłam o wiele spokojniejsza, a widok Jeremiego szturchającego się z kolegami, sprawił, że mogłam pozwolić sobie nawet na uśmiech.
- El!- Usłyszałam z daleka i odwróciłam się w stronę nawołującego mnie głosu. Bonnie dzielnie się przedzierała się przez tłum uczniów, z lekkim grymasem na twarzy. Mój uśmiech stał się jeszcze jaśniejszy. Przeprosiny obu stron, na parkingu, przed lekcjami poprawiły nam obu humor.
- Eli... uch, w końcu do Ciebie dotarłam... Idziemy razem na chemię?
- Jasne... widziałaś dzisiaj Caroline?
- Tak, robię to co mi powiedział Stefan, udaję, że nic się nie dzieje...
- Ja też... ale myślę, że Ona coś podejrzewa.
- Niewykluczone... Jak się mają sprawy z Evans?
- Za dobrze- odpowiadam zszokowana- omija mnie, nie odzywa się do mnie, a jej przyjaciółki robią to samo... Damon mi chyba zapomniał powiedzieć, że na nie wpłynął...
- A jak z Damonem?
Odruchowo ścisnęło mnie w żołądku i poczułam zimne dreszcze przepływające od skóry głowy aż po łydki.
- Jest spięty. Dzieje się za dużo naraz, Klaus, to zaklęcie, ja jako łowca, Caroline, Katherine...- A ja mu dalej nie powiedziałam o Elizie i niech tak zostanie, po co wydłużać tą listę?
- Rozumiem- powiedziała posępnie i razem z dzwonkiem weszłyśmy do klasy.

Po wf-ie w końcu nadszedł czas na lunch. Siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole, tj.: Ja, Bonnie, Stefan, Caroline i Jeremy. Podjęcie jakiegokolwiek tematu po chwili kończyło się tym samym- ciszą. Siedziałam nisko, oparta o oparcie czarnego krzesła, a przede mną stała na tacy woda i mini pizza, ugryziona tylko dwa razy. Siedząca po mojej prawej stronie Bonnie z ledwie dostrzegalnym apetytem maczała łyżeczkę w małym jogurcie i od czasu do czasu wsadzała ją do buzi. Zaraz obok niej, Jeremy oparty na łokciu wpatrywał się w zielone, kwaskowate jabłko, turlając je jedną ręką.
Stefan apatycznie żuł kanapkę, wbijając w nią wzrok, a Caroline, przed którą była postawiona waniliowa cola i do połowy zjedzona sałatka cezar, nazbyt uważnie przyglądała się swoim paznokciom, pomalowanym na czarno.
Tylko przy naszym stoliku panował bezruch. Reszta uczniów głośno rozmawiała, śmiała się i jadła, wiem to, bo powoli przesuwałam wzrokiem po stołówce. Wszyscy oprócz nas zachowywali się tak jak zawsze.
- Dalej sądzisz, że to Twoi przyjaciele?- Usłyszałam głos podobny do mojego.
Eliza siedziała na jedynym wolnym krześle pomiędzy Jeremim, a Caroline i przyglądała mi się wyzywająco.- Spójrz na Nich, przerwa za niedługo się skończy, a Oni nic nie mówią, nawet nie porozmawiają o pogodzie- prychnęła, opadła na oparcie i położyła nogi na stół, krzyżując je w kostkach.- O niczym nie pogadacie, a jest tyle do omówienia... ale im się nie chce tego wysłuchiwać, a nawet o tym myśleć, mają Cię w dupie, no chyba, że czegoś w danej chwili potrzebują... Sytuacja dokładnie jak z Damonem, prawda?
Podnoszę na nią wściekłe spojrzenie, boję się cokolwiek powiedzieć, jestem ograniczona przez towarzystwo.
- Naprawdę sądzisz, że tak szybko i łatwo Cię pokochał?- szepcze mi do ucha Eliza, która nie wiadomo kiedy stanęła za mną, opierając się o moje ramię.- Może chciał Cię tylko przelecieć? W sumie to się mu udało. Nie trzeba było długo czekać... Jesteś naiwna, Elizabeth Gilbert... fabrycznie uszkodzona- dotyka mojego żebra, stanowiącego ochronę dla serca- tutaj- a potem lekko kładzie palec na mojej skroni- i tutaj.- A następnie znika, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
To zdecydowanie nie było fair. Poza tym nie mogłam wierzyć w żadne jej słowo, a szczególnie kiedy chodziło o mojego chłopaka.
- Szkoda, że wczoraj nie było zabawy...- powiedziała Caroline, nagle nabijając na plastikowy widelec sałatę z kurczakiem.
- Mhm...- przytaknęłam.
- Tak...
- No...- Stefan w końcu odłożył kanapkę, westchnął głęboko i założył ręce za głowę.
- Ja się już zwijam, muszę do toalety jeszcze iść- blondynka wstała, a za nią Bonnie.
- Pójdę z Tobą. Do zobaczenia na macie.
Kiwnęliśmy lekko głowami, z niepokojem patrząc na brunetkę. Poszły, a zaraz potem podniósł się Jeremy.
- Mam lekcje po drugiej stronie budynku, jeszcze muszę iść po książki, do po lekcjach- powiedział nie patrząc na mnie i odszedł w końcu wgryzając się w jabłko.
- Źle się dzieje- odezwał się Stefan.- Wszystko się sypie... Leci na łeb, na szyje.
- I pomyśleć, że tak naprawdę to dopiero początek... Nie wiemy lub nie jesteśmy pewni jeszcze połowy rzeczy, a już jest do dupy... Też muszę iść po książkę...
- Pójdę z Tobą.
Oddaliśmy tacki i po chwili staliśmy przy mojej szafce.
- Jak z Evans? Czepia się Ciebie?
- Nie, Damon zahipnotyzował ją i jej służki... Na szczęście.
- Cześć- powiedział Stefan do niskiej, drobnej blondynki o twarzy aniołka. Ta uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała mu „hej”. Stefan obejrzał się za dziewczyną, a ja spojrzałam wymownie na niego.
- Steffy, ty podrywaczu jeden! Ty psie na baby- zaczęłam się śmiać, dając mu kuksańca w ramię.
Blondyn się tylko uśmiechnął i pokręcił lekko głową.
- Przeestań...
- Co „przestań”? Kim jest ta śliczna anielica?
- To Christine... chodzimy razem na włoski i angielski... Jest bardzo miła... i taka niewinna...
- Stefan się zabujał, Stefan się zabujał- chwyciłam go za rękę zaczęłam nią wymachiwać.
On tylko ponownie pokręcił głową i wygiął usta w uśmiechu.
- Nie... Ale chyba z nią spróbuję... lubię ją, ma w sobie takie coś, że jak na nią patrzę to czuję spokój...
Ja jak patrzę na Damona to ostatnie co czuję to spokój; podniecenie, podekscytowanie, radość- to tak... ale każdy inaczej wszystko czuje... i nagle spytałam sama siebie, czy to Wpojenie, czy naprawdę tak bardzo Go kocham?
To iluzja- szepnął złośliwy głos w mojej głowie, ale postanowiłam go zignorować i skupić się na Stefanie.
- Cieszę się, pasujecie do siebie... Nie schrzań tego- puściłam do niego oczko i weszliśmy do klasy matematycznej.

- Spróbuj jeszcze raz mu dać jakieś świństwo, to pożałujesz!- wrzasnęłam na Tylera Lockwooda przypierając go za bluzę do ściany. Tylko teraz był bez obstawy swoich kumpli z drużyny.
- Nie gorączkuj się tak, Gilbert! Island chciał zioło- dostał je... zaraz przed tym jak przystawiał się do mojej dziewczyny.
Zmarszczyłam brwi. Chwila...
- Twojej dziewczyny?- powiedziałam, podkreślając ostatnie słowo z lekką kpiną.
- Vicky Donovan.
Ostatkami przyzwoitości nie pozwoliłam, żeby moja szczęka opadła i roztrzaskała się o beton. Przyćpana Vicky to jego dziewczyna? Caroline o tym wie?
- Już nic więcej nie dostanie ode mnie, ani zioła, ani prochów i możesz mu od razu powiedzieć, że jeszcze raz uderzy do Donovan to mu tak wjebie, że go rodzona, umierająca matka nie pozna.
Tego było za wiele... i znowu to zrobiłam. Straciłam kontrolę. Poczułam pewnego rodzaju przypływ siły i adrenaliny, nie mogłam tego powstrzymać. Uderzyłam Lockwooda z całej siły w nos. Mnie to zabolało, a co dopiero jego... Tyler uderzył głową w ścianę w wyniku siły odrzutu, a następnie upadł na kolana głośno klnąc i łapiąc się za zakrwawiony nos.
- Ja pierdolę! Ty suko!- skorzystałam z okazji, że zszedł do parteru i kopnęłam go w żebra. Tak, to było to... Ponownie uderzył w ścianę, tym razem plecami. Jęknął głośno i przeciągle chwytając się za nos i klatkę piersiową.
- Kurwa mać...
- Teraz to ja Cię tak skopię, że Cię matka nie pozna, ty parszywy- cios z pięści pomiędzy łopatki i pada na ziemię- niewyżyty- przydeptuję jego kostkę, przenosząc cały ciężar ciała na jedną nogę- gnojku.
Syknął i warknął. Nagle poczułam silne ramiona wokół siebie. To pewnie jeden z tych jego kumpli. Nie poddam się bez walki!
    - Elizabeth, uspokój się- usłyszałam nerwowy ton Ricka.- Weź głęboki wdech, to nie jesteś ty... Pomyśl o czymś co cię uspokoi... pomyśl o...- zawiesił się.
- O Damonie- szepnęłam i zamknęłam oczy.
- Tak, pomyśl o Nim, wyobraź Go sobie... byłby smutny, gdyby Cię zobaczył w takim stanie... nie chcesz tego prawda?
- Nie... Nie chcę, żeby był smutny... Nie chcę, żeby się dowiedział...-szepnęłam, a po moich plecach na samą myśl o tym przebiegł dreszcz.
Damon się do mnie uśmiechał, niewinnie, tak się uśmiechał tylko do mnie. Potem przypomniałam sobie jego oczy, wpatrujące się we mnie, czytające ze mnie jak z otwartej księgi, usta, całujące każdy centymetr mojego ciała... Moje myśli zeszły zdecydowanie na inny tor. Kiedy poczułam, że już zbytnio się wkręcam, rozchyliłam powieki.
Stefan nachylał się nad osłupiałym Tylerem i pomagał mu wstać. Blondyn patrzył na mnie jak na kogoś na kim się zawiódł. Był przestraszony tym co potrafiłam zrobić... Ja również...
Alaric rozluźnił uścisk i odprowadziłam bruneta wzrokiem do tylnego wejścia. Utykał i był lekko skulony... przeze mnie. Pobiłam Go... Pobiłam człowieka, może trochę na to zasługiwał, ale... co jeśli by mnie nie powstrzymali? Co jeśli bym celowała w głowę? Co jeśli po kolejnych kopniakach przestałby się ruszać, a moje czubki czarnych conversów byłyby umazane krwią? Co jeśli... jeśli bym go zabiła? Tak się właśnie przed chwilą czułam. Zdolna do morderstwa.
Zakryłam twarz dłońmi. Byłam cholernym odmieńcem, cholernym potworem!
- Elizabeth... nie obwiniaj się za bardzo. Jesteś jeszcze bardzo młoda, nie hamujesz swoich instynktów...
- Skopałam Go, bo mnie wkurzył...
- To samo powiedziałaś przy Kimberley... „Bo mnie wkurzyła”. Wiem jak się czujesz. Adrenalina wypełnia twoje ciało, siła, czujesz, że żyjesz, że się uwalniasz... że jesteś w stanie zabić...
Starałam się nie mrugać, aby łzy, które już całkowicie uniemożliwiały mi widoczność, nie spłynęły po moich policzkach, ale ich nadmiar nie mieścił się już w moich dolnych powiekach. Dałam za wygraną.
- Wszystko dobrze?- nagle pojawiła się Bonnie, nie panując nad sobą rzuciłam się w jej ramiona.- Ćśśś... El, nie płacz, pomożemy Ci... Co On takiego zrobił?
- Chodziło o Jeremiego... to już nie ważne. On na mnie czeka, muszę się doprowadzić do porządku.
- Jesteś tego pewna? Przed chwilą miałaś atak- przypomniał mi Alaric, na co ja szybko pokiwałam głową.- Elizabeth... musimy coś z tym zrobić... Jesteś coraz bliżej ostatecznego terminu- Czego? Spojrzał mi prosto w oczy- Masz nienaturalnie rozszerzone źrenice... Oddychaj głęboko.
- Co z Tylerem?
- Stefan się nim zajmie... jeśli będzie na tyle silny. Jak nie to Damon go zahipnotyzuje.
- Nie!- zaprotestowałam szybko.- On nie może się o tym dowiedzieć, za dużo ma teraz na głowie.
- To znaczy...?
- To moja wina- odezwała się Bonnie, obejmująca mnie ramieniem- Ale to jest pomiędzy mną, El, a Damonem. Za niedługo będzie jeden problem mniej... chyba- dodała na co ja spiorunowałam ją wzrokiem. Chyba?!
Odruchowo cofnęła rękę i to mnie obudziło. Kontrola, dziewczyno!
- Mhm...
- Rick, co to jest ten „ostateczny termin”?
Odchrząknął nerwowo i spuścił wzrok.
- To znaczy... to znaczy, że za niedługo... kogoś zabijesz.
Jakby mnie ktoś uderzył pałką w głowę.
- Osoba najbliżej serca...- znowu zachciało mi się płakać. Wyciągnęłam z torby chusteczki i powycierałam oczy, starając się nie rozmazać tuszu po całych policzkach, i nos. Nie mogłam się teraz całkowicie rozkleić... a miałam na to piekielną ochotę.
- Obiecaj, że mu nic nie powiesz... On nie może się o tym wszystkim dowiedzieć- została jeszcze sprawa Elizy, będę musiała później zapytać o kilka rzeczy Saltzmana.
- Nie mogę nic obiecać... Natomiast... co dzisiaj robisz? Na przykład za godzinę lub dwie?
- Najpierw muszę pojechać z Jeremim do szpitala, ale potem jestem wolna, tak sądzę. Do mniej więcej dziewiętnastej...- nie byłam pewna o co mu chodzi.- Czemu?
- Trening samokontroli i zużycie pokładów energii. To wszystko Cię już przerasta... szesnasta, Las Zachodni?
Skinęłam głową, a Alaric minimalnie się rozluźnił.
- Idę do Stefana... Ubierz się w jakiś dres, ja zadbam o resztę sprzętu. Do zobaczenia.
Nauczyciel wszedł w te same drzwi co młodszy Salvatore. Bonnie mnie objęła, a ja odwzajemniłam uścisk.
- Przepraszam- szepnęłam- jestem straszna. Nie da się ze mną wytrzymać...
- Nikt nie ma Ci tego za złe. Za dużo się dzieje naraz i tak dobrze sobie radzisz.
- Nieprawda, dobrze bym sobie radziła, gdybym nie pobiła dwóch osób w dwa dni, a nie! Słyszałaś Ricka- to kwestia czasu. I jeszcze Damon się boi, że to wszystko nie jest prawdziwe... Nie powiedział mi tego wprost, ale widzę to w jego spojrzeniu... Ja go przerażam... A i tak On nie wie o wszystkim...- dodałam szeptem i odsunęłyśmy się od siebie na odległość ramion.
- Co masz na myśli?
Powiedzieć, nie powiedzieć? Powiedzieć, nie powiedzieć? Cholera!
- Widzę... pewną osobę... której tak naprawdę nie ma... ale czasami zostawia Ona ślady. I nie wiem, czy Eliza istnieje, czy też nie. Jest taka podła i bezuczuciowa... mówi, że bardzo się do niej upodabniam, dlatego widuję ją tak rzadko.
Przyjaciółka wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami, lecz szczęki miała zaciśnięte.
- Kim jest Eliza?- spytała powoli, mrugając.
- Ona wygląda tak jak ja, dokładnie tak samo... Jest wredna, bezpośrednia i uwielbia szybką jazdę bez trzymanki.
- A może to Katherine się z Tobą droczy?
- A czy widziałaś Katherine siedzącą przy naszym stoliku na stołówce? Raczej nie. Po raz pierwszy pojawiła się tego wieczoru, kiedy spotkałam braci Salvatore. To Eliza mnie nakłoniła, żebym poszła z Damonem nad wodospad.
Bonnie zaczęła myśleć nad moimi słowami. Jednak i mnie coś zastanowiło.
- Co tu robiłaś?- spytałam.
- Stefan pytał gdzie jesteś, powiedziałam, że poszłaś pogadać z Tylerem, nie wiem o czym, ale to było coś ważnego, bo byłaś nieźle wkurzona. Pan Saltzman to usłyszał, powiedział coś na ucho Stefanowi. Nauczyciel poganiał wszystkich, żeby jak najszybciej wychodzili z klasy, a później jak wystrzelili to pobiegłam za Nimi, żeby spytać co się stało. W dużym skrócie mi powiedzieli o twoim genie łowcy i... Oto jestem. Pomyślałam, że będzie Ci potrzebne babskie wsparcie...
Spojrzałam na nią łagodnie i ponownie się w nią wtuliłam. Pachniała jak zwykle słodko, ale czymś jeszcze... bezpieczeństwem.
- Dziękuję, nie wierzę, że dalej przy mnie jesteś, mimo iż się ostatnimi czasy zachowuję jak totalna suka.
- Połowa tego wszystkiego to moja wina, więc wiesz, wychodzi na to, że obie jesteśmy sukami.
Uśmiechnęłam się blado i wyciągnęłam kluczyki z bocznej kieszonki.
- Muszę iść, bo Jeremy zacznie się niecierpliwić...- oraz muszę go porządnie opieprzyć, za Vicky Donovan, zioło i prochy, co on sobie do cholery myślał?!
- Jasne, odprowadzę Cię.
Ruszyłyśmy w stronę szkolnego parkingu. Specjalnie zaciągnęłam Lockwooda we wnękę, czy też bardziej zaułek, z której korzystali tylko woźni i tylko po opuszczeniu szkoły przez uczniów.
- A co do Elizy... To staraj się ją ignorować. Cokolwiek to jest... powinnaś porozmawiać z Damonem- powiedziała szybko, czekając na moją reakcję. Ja tylko westchnęłam.
- Nie mogę... przynajmniej nie teraz, nie przez najbliższe... dwa tygodnie? Sytuacja musi się uspokoić. Właśnie... jak Ci idzie rozpracowywanie zaklęcia?
- Jeszcze tylko kilka linijek tekstu i składniki. Potem możemy łamać Wpojenie.
- Damon tego nie chce- wypaliłam. Bonnie aż stanęła.
- Że jak?!
- Obawia się, że to wszystko przez to zaklęcie, że jedyne co będę do niego czuła to nienawiść i obrzydzenie... że jeśli mnie straci to każda chwila beze mnie to będzie tortura...
- To egoistyczne podejście do sprawy.
- Też jestem egoistką i zareagowałabym tak samo, gdyby było na odwrót.
Jer siedział na masce mojego samochodu i wypatrywał mnie z jedną słuchawką w uchu.
- Cześć, młody- powiedziałam zadziornie, chociaż w podświadomości tkwił obraz jak mu rozwalam głowę o szybę, za to wszystko co On odwala. Kontrola, Gilbert- to powinny być moje słowa bezpieczeństwa.
- Hej, jedziemy?
- Jasne... Dzięki, BonBon- przytuliłam ją i wsiadłam do samochodu. Odwróciłam wzrok kiedy mój brat pocałował moją przyjaciółkę. Co za sukinsyn.
Po chwili zajął miejsce obok mnie i zapiął pas. Z uśmiechem pomachaliśmy brunetce i odjechaliśmy w stronę szpitala. Zdjęłam tą maskę.
- Pytanie numer jeden: Czemu się przystawiasz do Vicky Donovan?
Nie spuszczałam wzroku z jezdni, ale wiedziałam, że jest bardzo zdziwiony.
- Co takiego? Jestem z Bonnie, przecież wiesz.
- Odpowiedz mi na pytanie.
- Gorzej niż Jenna- warknął.
- Uważaj sobie. Właśnie pobiłam Tylera Lockwooda za to, że obraził twoją mamę, dał Ci, i tu proszę o uwagę, nie tylko zioło, ale i prochy! Ale dostawa się skończyła razem z początkiem twojego ślinotoku do Przyćpanej Vicky. Co Ci odwaliło? Prochy? Co to było? Jesteś teraz pod wpływem?
- Nie... Pobiłaś Lockwooda?
- Tak... gen łowcy dał o sobie znać, na szczęście, czy też nieszczęście. Nie zmieniaj tematu.
- Tyler nie zawsze daje Vicky działkę, bo Ona nie zawsze ma forsę, okey? Dzielę się z nią czasami, a czasami załatwiam towar od kogoś innego, po lepszej cenie.
Ja pierdolę!
- I co? Ona Ci się odpłaca w naturze? Bo chyba nie robisz tego z dobroci serca.
- El...
- Nie „El”uj mi tutaj. Co Cię łączy z Vicky?
- To nie jest twoja sprawa.
- Najwyraźniej jest, jeśli zdradzasz Bonnie!
- To z Vicky po raz pierwszy uprawiałem seks. To chciałaś usłyszeć? Polubiłem ją nawet bardzo, ale ona wolała i nadal woli Tylera, który jest cholernym dupkiem i jedyne do czego jej potrzebuje to pieprzenie się.
W pierwszym momencie mnie zamurowało, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
- A ty masz z nią związane wyższe cele, takie jak kupowanie jej kwiatków, robienie laurek...
- Pierdol się- warknął i oparł głowę o szybę.
- Wzajemnie. Jedyne czego od ciebie oczekuję to to, że zerwiesz z tym trybem życia. Vicky i Tyler niech się pogrążają, ale ty... I nie rozumiem czemu w takim razie potrzebna Ci Bonnie! Ludzka tarcza?! Zranisz ją, jak się dowie, a w takim małym miasteczku wieści się rozchodzą z prędkością światła. Dlatego zakończ to i wracaj, póki masz do czego. Ja jej na pewno nie powiem, nie chcę widzieć jej cierpienia. Ona się w Tobie zakochała, wolała Ciebie... niż Stefana- ale nigdy chyba tak na serio do tego nie podchodziła.- Mniejsza o to. Tamto to było zauroczenie. Nie chce mi się już prawić kazania na ten temat. Przestań ćpać, palić i zadawać się z marginesem społecznym.
- Ale ja chcę tylko pomóc Vicky, ona się marnuje...
- Jeśli Ona sama nie chce pomocy, to kim ty jesteś, żeby ją do tego wszystkiego zmuszać? To musi wyjść z jej inicjatywy, to musi być jej wybór. Ludzie tak mają, muszą być do czegoś przekonani, jeżeli mają to robić.
Zerknęłam na Jerego. Już nic nie odpowiedział, pogrążył się w myślach, tak jak ja.

Zostawiłam Jeremiego w szpitalu z jego mamą, którą w końcu poznałam. Była przeraźliwie chuda, a jej skóra miała szarawy odcień, jakby jej siły witalne prawie całkowicie odeszły. Długo tam nie zabawiłam, musiałam jeszcze wrócić, udobruchać Jennę, żeby mi pozwoliła wyjść, przebrać się i dotrzeć na miejsce.
Zaparkowałam przed domem i szybko wbiegłam do domu.
- Cześć!
Odpowiedziała mi cisza. Dziwne, przecież jej samochód stoi na podjeździe... Serce mi podeszło do gardła. Weszłam do salonu- pusto. Do jej sypialni- pusto. Weszłam do kuchni... i zakryłam usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jenna właśnie podgrzewała wczorajszą kolację. Musiała przyjść już dobry kawałek temu, ponieważ miała na sobie długie, szare spodnie dresowe i niebieską bokserkę. A czemu mi nie odpowiadała? To przez słuchawki w uszach i muzykę, którą słyszałam aż tutaj. Kręciła biodrami i podskakiwała, fałszując do piosenki. Wykonała półobrót i dostrzegła mnie. Aż podskoczyła. Wyjęła jedną słuchawkę i zatrzymała utwór.
- El... Przestraszyłaś mnie... Gdzie Jeremy?
- Zawiozłam Go do szpitala... chciałabym pójść pobiegać, mogę?
- Ale potem do nauki...
- Ok... chciałabym dzisiaj wieczorem się spotkać z Damonem... Obejrzeć stary film, zapchać się popcornem... mogę?
- Nie przeciągaj struny.
- Proszę, nauczę się pomiędzy ćwiczeniami, a jego wizytą, a poza tym jutro piątek, a nauczyciele nam prawie nic nie zadali, oprócz kilku zadań z matematyki. Pozmywam po obiedzie....
- I tak byś pozmywała... ale dobra, okey. Pamiętaj jeszcze tylko, że Jerego trzeba jeszcze odebrać.
- Dobrze, dziękuję.
Wbiegłam po schodach i zaczęłam się szybko przygotowywać.

Po piętnastu minutach byłam gotowa do treningu. Czarne leginsy sięgające lekko za kolana i tego samego koloru bluzka, z dwoma srebrnymi paseczkami po bokach. Szare adidasy Nike i bidon z wodą, nie wiadomo co będę robiła i jak bardzo się zmęczę.
- Wychodzę! Jakby coś jestem pod komórką!
Jenna mi nie odpowiedziała, możliwe, że miała słuchawki w uszach.

Kiedy zbliżałam się do lasu zachodniego miałam wyostrzone wszystkie zmysły. Byleby się tylko nie natknąć na żadnego Salvatore'a. Kurde! Czemu akurat tutaj?!
Dostrzegłam z oddali Ricka. Miał dwie czarne torby, jedną na ramieniu, drugą trzymał w ręce i była ona znacznie większa.
- Cześć.
- Hej. Gotowa?
- Jasne. Pomóc Ci?
- Nie, to jest lekkie. W tej dużej torbie mam tylko manekina.
Zmarszczyłam brwi.
- Po co manekin?
- Wbijanie kołków, noży, zadawanie ciosów. Różne takie...
Kiwnęłam tylko głową. Byłam przerażona, a jednocześnie nie mogłam się doczekać.
Weszliśmy do lasu i szliśmy przez dobre dziesięć minut po przekątnej. Zauważyłam ruch pomiędzy drzewami. Ktoś tam stał.
- Rick, ktoś tam jest- szepnęłam.
On tylko na mnie spojrzał, jakby coś miał na sumieniu. Drzewa po chwili się rozrzedziły i moim oczom ukazała się znakomicie znana mi sylwetka. Damon stał naprzeciwko mnie, w odległości piętnastu metrów, opierając się ramieniem o drzewo z założonymi rękami. Z tej postawy już mogłam wyczytać wiele. Był zły, wręcz wściekły. O cholera. Mam przerąbane.
- Hej- powiedziałam cicho.
- Hej- odpowiedział. Nie miałam odwagi mu spojrzeć w oczy. Nie potrafiłam tego zrobić i tak się już wystarczająco skurczyłam pod jego spojrzeniem.
- To ja się pójdę rozłożyć...- powiedział zażenowany Saltzman. Zdrajca!
- Co tu robisz?- spytałam, odłożyłam wodę na ziemię i zacisnęłam obie dłonie w pięści. Usłyszałam jak bierze głęboki wdech i równie głośno wypuszcza powietrze. Byłam na tyle blisko, by czuć od niego emanujący chłód i ciepło jednocześnie. Czułam też jego zapach, mącąca w głowie mieszanka żelu pod prysznic i Damona- moja ulubiona.
- A jak myślisz? Czyżby dlatego, że moja dziewczyna chciała przede mną ukryć wszystkie ważne informacje niej dotyczące? Pobicie, kolejne zresztą, utrata kontroli, trening, Eliza...- przeszedł mnie dreszcz. Bonnie... i ty Brutusie?!- Miałaś mi zamiar o tym powiedzieć? Czy robiłabyś ze mnie debila jak najdłużej by się dało?
- Jak najdłużej by się dało... Bardzo jesteś zły?
Prychnął. Wciąż wlepiałam wzrok w swoje adidasy.
- Czy jestem zły? Spójrz mi w oczy.
Podniosłam powoli wzrok. Stałam się jeszcze mniejsza. Jego oczy miały barwę lodowca, a jednocześnie płonęły żywym ogniem. Miał zaciśnięte zęby, mogłam to wywnioskować z układu jego kości policzkowych i żuchwy. Musiałam czymś zająć małą część mojego mózgu i przygryzłam mocno dolną wargę.
- Nie rób takich wielkich oczu i przestań maltretować tą wargę- złapał mnie pod brodę, uwalniając ją jednym ruchem kciuka. Od razu zabrał rękę.
- Przepraszam...
- I bardzo dobrze, że przepraszasz, ale co mi po twoich przeprosinach, jak chciałaś zataić przede mną takie rzeczy?! Muszę się dowiadywać wszystkiego od kogoś innego? Jak nie od Saltzmana, to od wiedźmy, albo od młodego. Zlitujże się nade mną!
Od młodego?
- A co Ci takiego powiedział Jeremy?
Damon zbladł. Chyba się zapomniał. On również mi czegoś nie powiedział.
- Czyli nie tylko ja zatajam pewne szczegóły...
- Masz dużo na głowie- zaczął się bronić.
- A jak myślisz, czym się kierowałam postanawiając nie mówić Ci o tym wszystkim? Mówiłam, że chcę twojego szczęścia, a nie będziesz szczęśliwy, jak Ci będę zawracała dupę każdym problemem... Ty też tego nie robisz.
- Elizabeth... To nie czas ani miejsce na przekomarzanie się... Poza tym bardziej będę szczęśliwy, jeśli mi zaufasz i powiesz o tym wszystkim, niż będziesz milczała...
- Ale ja Ci ufam... po prostu... nie chcę Cię tym obarczać...
- Wiesz, kiedy dwoje... hmmm... ludzi jest razem dzielą się nie tylko szczęściem i przyjemnością, ale i smutkiem, problemami oraz wszystkim innym. Rozumiesz? Taka jest idea związku.- Spojrzał na mnie niepewnie.
- Dla mnie stały związek to też jest nowość- szepnął- ale staram się jak mogę, na ile pozwala mi na to moja wampirza natura i charakter.
Uśmiechnęłam się lekko. Miałam ochotę go pocałować. Już czułam jak moje ciało pulsuje, pragnie go. Jednak powstrzymałam się w ostatniej chwili.
- Co Ci powiedział Jeremy?
- Coś o Klausie. Mogę Ci powiedzieć jak będziemy w domu?
- Tak... Czyli randka dalej aktualna?
Teraz to On się uśmiechnął.
- Tak... musimy porozmawiać.
- A czas na film też się znajdzie? Popcorn?
Jego spojrzenie zdążyło ulegnąć zmianie, ostygnąć. Jego oczy ponownie przybrały kolor spokojnego oceanu. Gdy się przyjrzałam lepiej, mogłam w nich nawet dostrzec swoje odbicie.
- Bardzo chętnie.
W końcu jego spojrzenie się ociepliło, mogłam zobaczyć to co zawsze; miłość, pożądanie, arogancję utrzymującą się zawsze na tym samym, zbyt wysokim, poziomie, po prostu tą głębię, w której już dawno utonęłam i nawet nie chciałam ratunku.
- Czyli... nie jesteś już zły?
- Jestem- odpowiedział szybko.- Ale teraz musisz się wyciszyć i wyładować, po to tu jesteś. Nie myśl o mnie...
- To właśnie o Tobie myślę, gdy chcę osiągnąć spokój...
Czyżby to o tym mówił Stefan? Bo jeśli tak, to teraz dopiero to rozumiem i przyznaję mu rację.
Przyciągnął moje usta do swoich i złożył na nich namiętny pocałunek. Tak, to było to... Uwielbiałam jego gorący oddech mieszający się z moim i język, wprawnie pieszczący mój. To rezonowało aż w moim podbrzuszu, odbijało się i czułam ponownie jak moje gardło się zaciska. Och, Panie Salvatore... Nie miałam sumienia przerywać pocałunku, więc poddałam się Damonowi. Musiałam się Nim nacieszyć.
Odsunął się ode mnie, a ja wzięłam głęboki wdech przez usta. Mój mózg domagał się tlenu, natychmiastowo. Zacisnęłam palce jeszcze mocniej na jego skórzanej kurtce. Zamruczał jak kot.
- Nie powinienem Cię tak rozpraszać... Rick zaraz się zacznie niecierpliwić.
Pokiwałam głową i odwróciłam się w stronę blondyna.
- Już?
Zarumieniłam się.
- Tak... Przepraszam. Idź już lepiej...- zwróciłam się do bruneta. Zmarszczyłam brwi, patrząc jak Damon zdejmuje kurtkę i kładzie ją na ziemi obok całego sprzętu.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Jak to?
Popatrzyłam na Alarica domagając się wyjaśnień.
- Uparł się...
- A ty się zgodziłeś i uznałeś to za nie najgorszy pomysł- przerwał mu Damon.
- Ale co?
- Po małej rozgrzewce będziesz go atakowała...
Otworzyłam szerzej oczy. No chyba was porąbało!
- Atakowała?! W sensie, że w sensie?- Mój poziom irytacji wzrastał. Miałam ochotę ich opieprzyć z góry na dół. I to był pomysł Damona!- Jak mogłeś wpaść na taki durny pomysł?- wybuchłam.- Coś ty sobie myślał?!
- El, nie denerwuj się tak. To jest dobra propozycja. Widziałem Cię jak unieruchomiłaś Kimberley... Jesteś gotowa do wypróbowania walki z wampirem...
- Po pierwsze- przerwałam Rickowi- nie byłam sobą, a po drugie- czemu to z Damonem mam walczyć? Jeśli dobrze rozumiem to kryje się we mnie część, która pragnie śmierci każdej nadnaturalnej istoty. Więc pytam po raz kolejny wielkimi, drukowanymi literami- Czemu mam próbować zabić swojego chłopaka?!
Zapadła cisza, podczas której patrzyłam z wyrzutem to na Ricka to na Damona. Brunet przewrócił oczami.
- To nie tylko trening dla Ciebie, ale i dla mnie. Muszę wiedzieć na ile Cię stać, na ile jesteś zdolna mi wyrządzić krzywdę...
- Nie skrzywdziłabym Cię... Nigdy. Czemu nagle tak pomyślałeś?!
Westchnął ciężko.
- Damon?
- To odpowiedź na twoje pytanie co usłyszał młody... Klaus Ci kazał kogoś zabić... i w sumie jest taka teoria, że jest mu po coś potrzebny łowca. Ty jesteś w pobliżu, o Ricku może nie wiedzieć, że też jest łowcą, możliwe, że chce osobiście przyśpieszyć cały proces i zahipnotyzował Cię, żebyś mnie zabiła...
Po raz kolejny poczułam, jakby ktoś uderzył mnie kijem w brzuch, a następnie w głowę. Nie rozumiałam jakim cudem jeszcze stoję, przecież nie czuję swoich nóg, są jak z waty. Co się dzieje? Świat wiruje. Zabić Damona... Boże, zabić Go... Zamknęłam oczy. Kolejny popieprzony dzień. Zacisnęłam zęby, a paznokcie wbiłam w wewnętrzną stronę dłoni. Poczułam silne ramiona nieśmiało mnie obejmujące wokół talii.
- To tylko teoria, mogę się mylić, jest też opcja, że Jeremy coś źle usłyszał...
- Jasne- warknęłam. Otworzyłam oczy i odsunęłam się od Niego. Miał skonsternowaną minę.- Muszę się odciąć od tego gówna, wyżyć się. Zaczynajmy, chcę mieć to za sobą. Od czego zaczynamy?
Alaric kiwnął głową, więc podeszłam do Niego. Jego twarz uległa zmianie, stał się profesjonalistą.
- Podczas treningu kładzie się często większy nacisk na kształtowanie cech charakteru, jak: cierpliwość, wytrwałość, koncentracja, niż na wyrabianie formy fizycznej. Kondycję i sprawność wypracowujesz niejako przy okazji. Wykonywanie formy ruchowej powinno następować z zachowaniem następujących zasad: dokładność, stałe napięcie mięśni oraz stopniowe zwiększanie szybkości wykonania ćwiczeń, przy jednoczesnym zachowaniu dokładnej formy. To tak na wstępie... Najpierw gleba- wskazał ziemię palcem wskazującym.- Trzy serie pompek, każda po dziesięć.
Otworzyłam szerzej oczy. Mówił na poważnie? Miałam zrobić trzydzieści pompek naraz? W życiu.- Damskie czy męskie?
Rick spojrzał na mnie krzywo i przewrócił oczami.
- Możesz damskie, ale ciało nisko.
Poczułam pewnego rodzaju adrenalinę i padłam na ziemię.
- Kolana daleko... dalej... dobrze. Sekunda na opuszczenie i sekunda na podniesienie.
Wbiłam wzrok w trawę między moimi dłońmi. Musiałam za wszelką cenę podołać wyzwaniu.
- Start.
No i zaczęło się. Góra, dół, góra, dół...
- Napinaj wszystkie mięśnie, oddychaj spokojnie, staraj się pozbyć wszystkich uczuć, które nagromadziły się tego dnia; złość, frustracja, agresja... Tego nie ma... Jest spokój... Zamknij oczy nie zwalniając tempa.
Wykonałam jego polecenie. Ciemność, widzę ciemność...
- Dziesięć- stęknęłam.
- Nic nie mów, skup się na robieniu pompek i wyciszeniu. Licz w głowie, te liczby to jedyne o czym masz myśleć.
Jak mam myśleć tylko o tym, kiedy tyle się zdarzyło? Trzynaście, czternaście, piętnaście...
- Dobrze. Tylko liczby...
Ale Damon... siedemnaście, osiemnaście... Tyler, Jeremy... Tylko liczby... dwadzieścia, dwadzieścia jeden...
Miałam już za sobą rozgrzewkę, stretching i pierwsze ciosy z użyciem broni oraz bez niej.
- Słaba garda, nie tylko za nisko, ale wygląda też "miękko". Po ciosie, ręka powinna od razu do niej wracać... Przy wyprowadzaniu ciosu odrywasz nogę... Nie wykonujesz skrętu ciała, a tym bardziej skrętu na nogach... Nie chronisz podbródka... Ciosy masz trochę przypadkowe, nie stanowią one zwartej kombinacji w której jeden cios wypływa bezpośrednio z drugiego...
Wysłuchiwałam i wysłuchiwałam.
- Nie przesadzasz trochę?- usłyszałam Damona, ciągle nam się przyglądającego. Siedział po turecku na trawie i czasem podawał mi wodę. Wystawiłam rękę, by mi dał bidon, ale Rick pokręcił głową i powstrzymał mnie przed napiciem się.
- Nie, nie przesadzam. Może to i jej pierwszy trening, ale widziałem na korytarzu co potrafi. Musi połączyć swoje niekontrolowane „ja”, z prawdziwą osobowością. Wtedy nie będzie dochodziło do takich sytuacji jak z Kimberley i Tylerem.
- Oni dalej nie rozumieją, że to wszystko przecież jedna osoba- prychnęła Eliza, siedząca obok Damona. Towarzyszyła mi od czasu rozciągania. Jej obecność była irytująca, ale z czasem stała się znośna.- Co Oni chcą łączyć? Co oni chcą kontrolować? Jedyne co trzeba zrobić to pogodzić się z tym, że masz swoją mroczną, pozbawioną wszelkich granic stronę... Myślisz, że Damon by ją pokochał?
Patrzyłam na nią obojętnie. Nic o Nim nie wie.
- Wiem tyle co ty!- skrzyżowała ręce na piersi, jak nadąsana pięciolatka.- A poza tym to przecież dzięki mnie Damon Cię zaciągnął nad wodospad. Powinnaś mi być wdzięczna...
- W pewnym sensie jestem...- westchnęłam. Damon sprzeczał się z Saltzmanem, że zasługuję na małą przerwę. Szybko pokręciłam głową, próbując w ten sposób odciąć od siebie gderaninę Elizy.- Nie chcę przerwy, chcę się odseparować od swoich myśli...
Już nie chciało mi się pić, chciałam się wyładować na czymś innym niż manekin. Przetestować siłę na czymś innym niż hantle.
- Może mogłaby w końcu poćwiczyć na mnie?- Damon wstał.
- Jak dobrze zauważyłeś to dopiero jej pierwszy trening. Ma opanowane tylko niecałe podstawy. Jej garda leży... Elizabeth, manekin czeka na twój hakowy połączony z obrotowym, a na koniec zaatakuj opadającym. Pamiętaj o wszystkim, o czym Ci mówiłem.
Skinęłam głową i zamknęłam oczy. To musiało być opanowanie. Tylko ja i cel. Kontroluję swoje ciało, każdy ruch, nie ma niczego niepożądanego.
- Skup się- usłyszałam szept Elizy.- Pokaż im na co Cię stać... Wierzę w Ciebie Elizabeth, dasz radę... Podnieś ręce... postawa... Pamiętaj, że oboje Cię obserwują i oceniają na podstawie tego co widzą. Nie muszą wiedzieć o tym, co masz w środku.- Poczułam zimno na skroni i w klatce piersiowej.
- Jestem fabrycznie uszkodzona- szepnęłam z zaciśniętym gardłem i poczułam oczyszczenie. Powieki się rozwarły. Pchnięcie przeciwne, pchnięcie przeciwne, strefa głowy, strefa tułowia. Szybki obrót, kopnięcie... zgięcie... przeciwny... krzyk, noga wybija się ku górze i atakuję białą, gąbczastą, sztywną postać opadającym.
Stoję obunóż i z gniewem patrzę na manekina. Oddycham ciężko i wiem, że potrzebna mi jest równowaga.
- El... Wszystko dobrze?- spytał cicho nauczyciel, kładąc mi niepewnie dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się do nich przodem. Oboje mieli zatroskane miny.- To było naprawdę dobre- uśmiechnął się pocieszająco Rick. Uśmiech jednak nie docierał do jego oczu.
Wyraz twarzy Damona nie mówił dużo. Nie mogłam określić jakie emocje nim targały.
- Czy teraz według Ciebie jest gotowa do pojedynku?
- Nie, jeszcze za wcześnie- zaprzeczył Rick.
- Damon, nie będę z Tobą walczyła...
- Eli, nic mi nie zrobisz, jestem szybszy i silniejszy.
Westchnęłam, a Alaric ze mną. Czemu mój chłopak był taki uparty?!
- Jeśli mam się z Tobą bić, muszę się skoncentrować... Dać z siebie wszystko...
- Raczej nie inaczej...
Mój oddech był spokojny. Oczy zamknięte.
- On jest twoim wrogiem- usłyszałam- jest tylko workiem treningowym...
- Nie... On jest mężczyzną, którego kocham. Nie mogę go skrzywdzić.
- Otwórz oczy i spójrz na Niego. Wytrzymaj jego wzrok... Ostatnie co masz w nim widzieć to bezbronną istotę... bliską Ci osobę... Jest wyrachowany, nie ma skrupułów, więc czemu ty masz je mieć? Otwórz oczy i poczuj ten ból.
Rozchyliłam powieki.
Damon przyglądał mi się, marszcząc brwi.
- Przypomnij sobie ile razy cię krzywdził i ile jeszcze skrzywdzi... A twoja miłość? To tylko zaklęcie. Nic więcej. Nie dostrzegasz przez to jakim potworem jest.
- On Nim nie jest...
- Jest! Otwórz oczy!
- Mam je otworzone...
- Nie, one wciąż są zamknięte, bo nie potrafisz tego wszystkiego dostrzec...
- Czemu chcesz, żebym Go zabiła?
- My obie tego chcemy- zabijać wszystkie obrzydliwe stworzenia chodzące po tej planecie. Przyznaj, chce Ci się rzygać jak na niego patrzysz.
- Nie... Proszę, przestań...
- Otwórz oczy, Elizabeth...
- One są otwarte...
- Nie! Otwórz oczy!- krzyknęła i nagle moje oczy się otworzyły. Naprawdę otworzyły. Potem nastąpiła tylko seria ciosów.
- Widzisz? Potrafimy współpracować- pochwaliła mnie Eliza. Straciłam świadomość.

- Elizabeth! El!- poczułam silne ramiona wokół siebie odciągające mnie do tyłu. Zamrugałam kilka razy. Oddychałam spazmatycznie. Co się stało?
Spojrzałam na Damona, na którym siedziałam. Miał rozwalony łuk brwiowy oraz górną i dolną wargę. Rozglądałam się dookoła szukając napastnika, szybki oddech utrudniał mi rzetelną ocenę sytuacji. Miałam mroczki przed oczami... i te silne ramiona, niczym imadło... Nienaturalna suchość w gardle oraz nosie sprawiały, że wciągane powietrze stawało się chłodne i boleśnie mnie raniło. Puls odbijał się w moich uszach, jako głośny, szybki dudniący odgłos. Serce kurczyło się o wiele częściej w czasie jednej minuty niż zwykle. Krew szumiała i czułam jak przepływa przez nawet najmniejsze naczynko mojego ciała. Co się działo...?
Popatrzyłam ponownie na Damona. Jego rany na moich oczach zaczęły się goić, a krew krzepnąć. Czerwone ślady widniały na brwi, przy obu wargach i, czego wcześniej nie zauważyłam, pod nosem. Kto mu to zrobił?!
Ramiona.
Spojrzenie moje i Damona się spotkało. To spojrzenie... i nagle zrozumiałam. To ja mu to zrobiłam... To ja byłam napastnikiem. Spojrzałam na moje ręce. Była na nich krew... Jego krew...
Nogi się pode mną ugięły, gdyby nie te ramiona upadłabym... Czy to był Alaric?
Obserwowałam jak wampir wstaje i dotyka miejsca pod nosem.
- Damon...- wychrypiałam.- Prze... Przepraszam, ja... ja... nie zbliżaj się do mnie...
- El...- zaczął Damon i zrobił mimo mojemu sprzeciwowi krok w moją stronę.
- Proszę nie- jęknęłam, wyrwałam się Rickowi, odeszłam na kilka kroków, odwracając się do nich tyłem i zakryłam twarz dłońmi. Jak ja mam dalej normalnie funkcjonować, wiedząc, że nie ma dla mnie żadnych świętości? Gdyby nie Alaric...
Powycierałam łzy wierzchem dłoni nim na dobre spłynęły po moich policzkach. Starając się, żeby żaden z nich nie widział, że płaczę podeszłam do bidonu i napiłam się wody, łagodząc tym samym pragnienie.
- Myślę, że na dzisiaj już wystarczy...- powiedział cicho Rick i kątem oka dostrzegłam jak rozkłada manekina na czynniki pierwsze. Zamknęłam oczy, nie mogłam im spojrzeć w oczy. Boże, co ja zrobiłam? Ostatnie co pamiętałam to... bruneta uchylającego się przed moimi ciosami... a potem nic, aż do teraz. To zbyt wiele...
- El- usłyszałam szept Damona zaraz przy moim uchu. Stanął tak blisko, że nawet mnie nie dotykając czułam napięcie między nami... Wbrew swojej woli cicho łkałam. Powodów było wiele: skrzywdziłam go, tym razem przekroczyłam wszelkie granice, a jednocześnie pragnęłam jego bliskości, tak bardzo mi zakazanej, to takie frustrujące!
- El- powtórzył, a ja poczułam jak jego zapach mnie otacza, szczelnie niczym kokon. Oddech był słodki, jakby dopiero co zjadł czekoladę, ale i miał w sobie nutkę alkoholu i papierosów. To nowe połączenie wystawiło moją silną wolę na wielką próbę. Gorące, wydychane przez niego powietrze prześlizgiwało się zwinnie po moim karku i doprowadzało mnie do szaleństwa, wręcz omdlenia. Te wszystkie odbierane przeze mnie bodźce bolały niczym ciosy... które mu przed chwilą zadałam.
- Och, Damonie, tak bardzo Cię przepraszam...- spuściłam głowę w dół, wciąż stojąc do niego plecami.
- Cii, maleńka, nie odwracaj się ode mnie... proszę...
Coś mnie złapało za gardło i serce, i ścisnęło. Ścisnęło tak mocno, że przestałam na chwilę oddychać. Rozpłakałam się na nowo. Jak mogłam do tego dopuścić?! Do utraty kontroli!
Damon w końcu mnie dotknął, możliwe, że w celu odwrócenia mnie do siebie, ale ja, nie bez wysiłku, odsunęłam się, tym razem stojąc z nim twarzą w twarz.
Patrzyłam na niego, a moje serce bolało jak otwarta rana, gdy widziałam jaki był piękny, jaki załamany i cierpiący... przyczyniłam się do tego. Spojrzałam mu w oczy. Od samego początku coś mnie do niego przyciągało... To nie Wpojenie, ja o tym wiem, ale On mi nie wierzy, mniejsza o to. Zawsze był dla mnie jak zakazany owoc, od kiedy tylko zobaczyłam go przekraczającego próg Grilla. Uśmiechnęłam się lekko na to wspomnienie, na co Damon zmarszczył brwi.
- O czym myślisz?
- O tym jak po raz pierwszy Cię zobaczyłam...- wyszeptałam- Wciąż jesteś dla mnie zakazanym owocem... Nic się w tej kwestii nie zmieniło...
Jego twarz złagodniała, a ja starałam się zignorować ślady po zaschniętej krwi na jego twarzy... lecz nie potrafiłam. Zaniosłam się płaczem, żałosnym szlochem.
- Elizabeth, nie...
Tym razem dałam się objąć. Nie potrafiłam inaczej. O mój Boże, jestem dla niego tak nieodpowiednia...!
- Gdyby nie ja żyłbyś sobie bezstresowo, bawił się kiedy naszłaby Cię ochota, zero zobowiązań, czy presji, alkohol i dobra zabawa, a zamiast tego stoisz tu i przytulasz swoją brzydką, nieokrzesaną, dziwną, psychicznie chorą dziewczynę, która przed chwilą Cię pobiła, bo straciła kontrolę nad swoim alter-ego, a na dodatek obciąża Cię...
- Przestań- zganił mnie, odsuwając mnie od siebie na długość ramion, by spojrzeć mi w oczy. Nigdy nie widziałam tyle uczuć naraz w jednych oczach, a może raczej powinnam stwierdzić, że nigdy nie widziałam tyle miłości naraz, w jego oczach? Jakkolwiek bym tego nie ujęła, urzekł mnie tym. Swoją bezgraniczną miłością...- Jesteś piękną, inteligentną, wyjątkową, dojrzałą młodą kobietą, która przeżyła nie jedno i ma teraz problemy z kontrolowaniem swojego, jak to ładnie ujęłaś, alter-ego, ale to minie, damy sobie radę, tak? Przezwyciężymy to tak jak to dotychczas robiliśmy ze wszystkimi innymi problemami. Rozumiesz?
Kiwnęłam lekko głową, jakby to co mówił było tylko snem, z którego absolutnie nie chcę się budzić.
- A co do mojego trybu życia, to lubię się Tobą opiekować i nie zamieniłbym tego na żadną imprezę trwającą nieprzerwanie choćby tysiąc lat z samymi króliczkami Playboya- puścił do mnie oczko, ale ja nie umiałam się roześmiać, co zrobiłabym, gdyby wypowiedział te słowa w innych okolicznościach. Nie umiałam tego pojąć. Dopiero teraz, właśnie w takiej chwili, kiedy nic oprócz dyskusji na temat utraty mojej kontroli nie powinno być ważniejsze, ja zaczęłam zadawać sobie pytania, czemu mnie pokochał? Czym wyróżniałam się spośród innych brązowookich szatynek?
- Nie wierzysz mi- szepnął, obserwując pogodnie moją mimikę twarzy. Westchnął ciężko, chyba nie potrafił pojąć czemu właśnie teraz przeprowadzamy taką rozmowę. Spojrzał na Alarica, kończącego pakować sprzęt.- Może odłożymy tą rozmowę na później?
Kiwnęłam głową bez przekonania. Zbyt wiele myśli kłębiło się teraz w mojej głowie. Od spraw rodzinnych, poprzez te nadnaturalne i szkolne aż po sercowe... A trening niby miał mi pomóc w oczyszczeniu... Nagle to dostrzegłam. Elizy nie było.
- Nie ma jej- szepnęłam uradowana, dyskretnie się rozglądając.
- Kogo?- Spytał równie cicho.
- Elizy... Mam Cię tylko dla siebie- znowu zaczęłam płakać, tym razem nie był to tylko smutek, ale radość i euforia wyrażona łzami.- Mój Boże... Tylko dla siebie...- spojrzałam na jego usta i poczułam to znajome przyciąganie. Jego ramiona mnie powstrzymywały przed upadkiem. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mój oddech stał się płytszy
- Przepraszam, że jestem...- przełknęłam ślinę- że jestem... fabrycznie uszkodzona... Nie zasługuję na Ciebie... Tak bardzo Cię przepraszam za wszystko co zrobiłam...- szeptałam gorączkowo.- To miało wyglądać zupełnie inaczej, miało się udać...
Damon się zachłysnął powietrzem, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Fabrycznie uszkodzona?!- zachował się, jakby usłyszał tylko to zdanie.- Boże, kobieto...- uciszył nas oboje namiętnym pocałunkiem. Moje dłonie powędrowały do jego włosów, gładząc je, a potem chwytając mocno. Gdy mnie ściślej objął, wygięłam się w łuk i utonęłam w jego ramionach.
♦♦♦♦
Zamknęłam jednocześnie książkę z matematyki i zeszyt. Westchnęłam głęboko i zeszłam na dół, żeby ubrać buty. Jeremy dzwonił dobre dziesięć minut temu, ale ja nie mogłam się rozpraszać, musiałam dokończyć lekcje, żeby móc w spokoju spędzić z Damonem wieczór. Uśmiechnęłam się na samą myśl o Nim, teraz mi było nawet trochę wstyd, że Alaric był świadkiem naszego pocałunku. Już nie było mi „nawet trochę wstyd”, miałam ochotę się zapaść pod ziemię. To nie była moja wina, że nie potrafiłam się nim nasycić...
Nagle dostałam gęsiej skórki, bo doszło do mnie, że nie będzie to taka randka jak poprzednim razem, tylko odbędzie się też poważna, szczera rozmowa o tym wszystkim, co zdążyło się ostatnimi czasy wydarzyć.
- Jadę po Jeremiego!
- Czekaj! Od razu wyrzuć śmieci.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie wykonałam polecenie ciotki. Może dzięki temu, że będę grzeczna pozwoli mi spać u Damona w najbliższym czasie... poczułam dreszcz podniecenia na tą myśl.

Podczas jazdy z Jeremim żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Ani ja nie miałam ochoty na rozmowę, ani on. Wskoczyłam jeszcze po drodze do sklepu i kupiłam chipsy, popcorn do przygotowania w mikrofalówce oraz pudełko lodów. Będąc przy kasie wyciągnęłam telefon i napisałam krótkiego smsa do Damona, żeby przyniósł jakieś dobry alkohol.
- Po co to wszystko?- zapytał Jeremy, niezbyt miłym tonem. Nie czepiałam się go z tego powodu, miał prawo być na mnie nadąsany.
- Damon przychodzi do mnie wieczorem.
- I Jenna niby pozwoli wam się pieprzyć pod jej dachem, po tym jak...
- Uważaj na słowa- warknęłam i przesunęłam się o krok dalej w kolejce.- Trochę szacunku, to po pierwsze, po drugie, nic Ci do tego...
- Skoro ja nie mogę się mieszać w twoje sprawy, to czemu ty możesz w moje?
- Bo moje sprawy nie szkodzą zdrowiu, szkole i innym osobom.
- Jaasne. Będę czekał w samochodzie- warknął i po cichu dodał: - Hipokrytka.
Wyszedł z marketu przez rozsuwane drzwi
Zabolało, ale miał rację. Wszędzie się zawsze wtrącam, tylko nie tam, gdzie powinnam.
Usłyszałam dzwonek swojego telefonu i spojrzałam na wyświetlacz.
- Hej.
- Hej, jaki alkohol masz na myśli?
- A bo ja wiem, może wino? Białe, słodkie...
- Jakieś konkretne?
- Zaskocz mnie- zachęciłam go i uśmiechnęłam się.
- O której w ogóle mam u Ciebie być?
- A która jest?
- Szósta.
- To o siódmej u mnie... Porobimy coś fajnego.
Zaśmiał się ciepło.
- Druga randka, a ty już chcesz mnie na coś naciągnąć?
- Nie na coś, tylko na film lub dwa, ewentualnie całonocny maraton...
- Dzień dobry- przywitała się z wymuszonym uśmiechem ekspedientka. Chyba była tutaj za karę... Odpowiedziałam jej tym samym i zakończyłam rozmowę z Damonem. Zapłaciłam za zakupy, a następnie powoli skierowałam się do wyjścia.
- Myślisz, że to zadziała?- zapytała retorycznie Eliza. Pojawiła się u mojego boku znienacka.- Myślisz, że udawanie normalnej uczyni cię normalną?
- Wiesz co mówią, jeżeli nie potrafisz czegoś przezwyciężyć to naucz się z tym żyć- wzruszyłam ramionami.
Eliza zaśmiała się, a szklane drzwi, obklejone z góry na dół plakatami zasunęły się za nią. Zniknęła.
Zacisnęłam mocno zęby i zaczęłam na siebie kląć. Ten tydzień przechodzi oficjalnie do historii jako jeden z najgorszych tygodni w moim życiu! Wsiadłam do auta, które aż całe drgało przez muzykę wydobywająca się z głośników. Jeremy puścił jedną z piosenek zespołu Bring Me The Horizon. Wsiadając wyłączyłam ją.
- Ej!
- Jak będziesz miał swoje auto, to sobie będziesz puszczał co chcesz, kiedy chcesz.
- Ale przecież to twoja płyta...
- Co nie oznacza, że mam ochotę tego słuchać w danej chwili.
Przekręciłam kluczyk i wzięłam głęboki oddech.
W połowie drogi Jeremy ponownie się odezwał.
- Masz ogień?
- Jeremy!- nadepnęłam gwałtownie hamulec, metr przed staruszką przechodząca przez pasy. Cholera jasna! Rozgląda się, zanim się wejdzie na pasy!
Kobieta łypnęła na mnie groźnie, więc uniosłam dłoń w górę na znak przeprosin.
- Dobra, nie było pytania...
Ruszyłam dalej.
***
Równo o siódmej rozległ się dzwonek do drzwi. Jak na komendę wszystko się we mnie rozluźniło. Na nogach jak z waty wyszłam zza wyspy kuchennej i podeszłam do drzwi. Wstrzymałam oddech, gdy nacisnęłam klamkę i pociągnęłam drzwi do siebie. Przede mną stał niesamowicie przystojny, wysoki, brunet o niebieskich oczach. Cały ubrany na czarno; czarne jeansy, czarny t-shirt z dekoltem w V i czarna skórzana kurtka. Fryzurę miał jak „po seksie”, w cudownym nieładzie z pojedynczymi pasemkami opadającymi na czoło.
Stałam tak i lustrowałam go wzrokiem z góry na dół, z dołu do góry. Poczułam, że mam otwartą buzię i, że w kąciku ust gromadzi się nadmiar śliny. Zamknęłam ją szybko, ale nie potrafiłam przestać wpatrywać się w te niebiańsko zimne, błękitne oczy.
- Wpuścisz mnie do środka, czy przez resztę wieczoru będziesz tak stała i się na mnie gapiła?
Ton jego głosu był lodowaty. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo był spięty i poważny. Trzymał w jednej ręce butelkę białego wina.
- Tak... a tobie co? - spytałam, przesunęłam się, tak, aby mógł wejść do domu. Minął mnie i od razu przeszedł do kuchni. Postawił butelkę na blacie, a następnie wrócił do holu, żeby się rozebrać.
Zamknęłam drzwi i westchnęłam na widok jego wspaniałych, dobrze zarysowanych bicepsów. Czułam się jakby to wszystko było dla mnie całkiem nowe.
Odwróciłam z trudem od niego wzrok i poszłam wyjąć kieliszki. Damon do mnie dołączył po chwili i usiadł na wysokim stołku.
Podsunęłam mu butelkę i korkociąg.
- Czyń honory.
Spojrzał na mnie bez wyrazu i wziął się za otwieranie wina.
- Rozumiem, że bez wstępów bierzemy się za chlanie, czyli coś się stało...?
- Czemu tak myślisz?
- Dajesz mi swoją postawą ku temu powody.
Westchnął i przejechał dłonią po twarzy.
- Po prostu ten dzień był męczący...
- Coś się stało?- zapytałam ponownie.
Wyciągnął z impetem korek, aż podskoczyłam. Uśmiechnął się lekko do mnie i pokręcił głową. Podałam Damonowi kieliszki, a on nalał nam wino, które nawiasem mówiąc było idealne, piło się je z wielką przyjemnością, lecz rozkoszowanie się jego smakiem, nie było mi dane, przez niepokój związany z zachowaniem ukochanego.
Wypił na raz cały trunek, po czym odłożył kieliszek obok mojego, jeszcze do połowy pełnego i przytulił mnie.
- Czasem mam ochotę rzucić to wszystko, uciec jak najdalej stąd.. Jedźmy daleko stąd. Kupię nam dom, ogródek, psa, kota, chomika, co tylko zechcesz. Pojedziemy wszędzie gdzie zechcesz, na jak długo zechcesz... Nikt nas nie znajdzie, obiecuję.
Westchnęłam. Gdyby to było takie łatwe..
- A szkoła? Jeremy i Jenna? Twój brat? Nasi przyjaciele?
- Ja nie mam przyjaciół- zwrócił mi uwagę, na co ja tylko przewróciłam oczami.- A szkoła nie byłaby ci potrzebna, wampiry nie potrzebują szkoły, studiów, ani pracy...
- Wampiry może nie, ale ja, owszem...
Odsunął się ode mnie na odległość ramion.
- Jeżeli byś się zdecydowała ze mną żyć to nieuniknione... Z drugiej strony wiem co ja przeżyłem i nie chcę dla ciebie tego samego... Wystarczy, że ja jestem potworem i zgniję w piekle, ty nie musisz.
- Przestań, każdy robił rzeczy, z których nie jest dumny. Nie jesteś potworem, jesteś tym, który dał sobie radę i tyle... Poza tym, z przyjemnością bym stąd uciekła nie oglądając się za siebie. Zamieszkałabym z tobą, nawet pod gołym niebem, na Alasce, Antarktydzie, albo Syberii... Zostawiła to i spaliła wszystkie mosty za sobą...
- Ale: Jenna, Jeremy, szkoła, przyjaciele, etc... Wiem, wiem. To tylko takie marzenie.- pocałował mnie w czoło i upił kilka dużych łyków wina prosto z butelki.
- No i jeszcze dociera do mnie wszystko co się dzisiaj stało... Szambo głębokie jak rów mariański-zaśmiał się gorzko.
Zbita z tropu, udałam, że mnie to nie zabolało. Ja byłam tym szambem, a Damon z czystego przypadku w nie wpadł... Jak połowa moich przyjaciół i nie tylko...
- Mniejsza o to... o co chodzi z Elizą?
Odetchnęłam głęboko po raz pierwszy odkąd Damon przekroczył próg mojego domu.
- Eliza pojawiła się tego samego dnia co ty. Przekonała mnie, żebym z Tobą poszła nad wodospad, potem odwzajemniła twój pocałunek. Myślałam, że to jest tylko w mojej głowie. Czasami się pojawiała, ale potem nastąpiła długa przerwa i nie pamiętam, żebym z nią rozmawiała. Wszystko się nasiliło niedawno- streściłam Damonowi nasze dialogi i sytuacje, w których widywałam Elizę. Jego twarz na początku była nieodgadniona, jak ze skały, lecz potem zaczęły się na niej kłębić ludzkie uczucia.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś?
- Już Ci mówiłam, nie chciałam Cię obciążać.
- El, to zbyt ważne, żeby to bagatelizować...
- Tak, wiem, przepraszam..
Westchnął, odsunął się ode mnie i ponownie napił wina.
- Jenna nie miała racji- wyszeptałam i głęboko odetchnęłam. Wyjątkowo ładnie komponował się jego zapach z zapachem tytoniu.
- Odnośnie...?
- Odnośnie Ciebie. Według niej działasz według schematu... i za niedługo mnie zostawisz... a potem ponownie do mnie wrócisz... Wyżyła się na mnie za to, że nie powiedziałam jej gdzie jestem i, że nie odwiozłam Jeremiego... Sądzi, że po naszej kłótni zawsze idziesz do innej...
- Elizabeth...
- Nie- przerwałam mu- Jenna nie wie tego co ja... i nie jest w tobie bezgranicznie, nieodwołalnie zakochana.
- Może właśnie dlatego...
- Przestań... To nie Wpojenie... Proszę, to nie jest temat, który warto poruszać. Nikt nic o nas nie wie, nie widzi tego co my. Tylko my się liczymy. Powtórz to.
- Tylko my...- pocałował mnie w czoło.
***
Wiatr mocno zawiał, a następnie ucichł. Dookoła zrobiło się cicho... zdecydowanie za cicho. Blondynka z przejęciem obserwowała jak na ogromnej tarczy zegarowej kościoła długa wskazówka powoli przekracza symbol rzymskiej jedynki. Było pięć minut po północy, a to oznaczało, że Logan się spóźniał. To potęgowało tylko niepokój Caroline. Latarnia zamrugała z charakterystycznym dźwiękiem zwarcia i przestała rzucać na dziewczynę żółto-pomarańczowe światło. Ta objęła się ramionami, czując pod palcami skórzaną strukturę kurtki. Zadała sobie pytanie po co to wszystko robi, ale nie dostała jednoznacznej odpowiedzi.
W jej kieszeni pulsowała pusta probówka i to właśnie brak jej wypełnienia niewątpliwe wkurzy bruneta. Nawet nie chciała o tym myśleć, bała się jego reakcji, ale i tak by doszło do konfrontacji.
Dostrzegła cień na przeciwległym budynku, przemieszczający się wzdłuż ceglanej ściany. Jej wzrok odruchowo powędrował w górę, szukając księżyca w pełni, niestety nie był on w nowiu, oświetlone było tylko trzy czwarte, co przypominało literkę D.
- Witaj...- usłyszała szarmanckie powitanie odbijające się echem w jej czaszce.
- Hej- odpowiedziała, patrząc z rezerwą na biało-czarnego psa, stojącego spokojnie przed nią. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Była zafascynowana jego postacią.
- Gapisz się...
- Przepraszam, po prostu nie przywykłam do spotkań z tobą pod taką postacią.
- Wszystko zależy od ciebie, kochanie. Masz to?
Caroline wciągnęła głośno powietrze i wbiła spojrzenie w czubki butów.
- Nie mam jej krwi... ale obiecuję, że ją zdobędę... Nie miałam za bardzo okazji...
- Cicho bądź- przerwał jej brutalnie, a rysy pyska wykrzywiła wściekłość.- Jeśli nie miałaś okazji to trzeba było ją stworzyć!
- Logan, błagam... To nie moja wina! Przepraszam...- zaczęła się kajać, nawet nie zauważyła kiedy nadszarpnęła swoją godność.
- Nie, przestań! Jesteś nic nie warta, w ogóle Ci na mnie nie zależy.
- Nie, proszę cię! Wiesz, że to nie tak! Boję się, że jeżeli Damon się zorientuje to mnie zabije!
- I może będzie miał rację. Proszę cię o jedną rzecz i nawet tego nie umiesz wykonać. Trochę finezji, trochę cholernej fantazji, kreatywności lub pomysłowości!- zwierzę odwróciło głowę, jakby je ktoś wołał.- Jutro o północy w tym samym miejscu i tym razem fiolka ma być pełna. To twoja ostatnia szansa. Nie zawiedź mnie znowu.
Pies puścił się biegiem po przekątnej parkingu i zniknął w ciemnościach, odprowadzony do samego końca wzrokiem blondynki, której łzy same cisnęły się do oczu.




Nie wiem czego oczekiwać po tak długiej przewie... Pewnie już wszyscy o tym blogu zapomnieli i o mnie też xd Aczkolwiek patrząc na liczbę wyświetleń może mogę mieć jeszcze jakąś nadzieję... ;) Dobranoc, Ci którzy nigdy nie przestali wierzyć ;)


2 komentarze:

  1. Hej :) A ja już myślałam, że nie wrócisz i nic nie napiszesz . A tu proszę , taka niespodzianka . Pozytywna oczywiście . No , cóż ... Rozdział jak zwykle jest świetny. Jest fantastyczny i genialny. Jestem nim oczarowana i zachwycona. Wszystko tak fajnie opisałaś . Uczucia targające Ell, i w ogóle. Bardzo mi się spodobał. Bardzo ciekawi mnie co będzie dalej. Oczywiście bardzo współczuje bohaterce . Ma teraz tyle problemów , że masakra. Dobrze, że chociaż Damon jest przy niej. I , że zawsze będzie ją wspierał. Strasznie mnie nurtuje co dalej. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału i czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam i życzę weny
    Karolina J
    ps. Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się za nie długo i nie znikniesz już na tak długo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hojepfkoerjfzdsdajrwodtnhgloksd........
    Uh, odreagowałam :) Weszłam tu z zamiarem przeczytania wszystkich rozdziałów od początku, ja tak po prostu czasami mam. Chcę poszukac rozdziału pierwszego, a tu taka SUPRISE!!!!! Wróciłaś! Kurde bele, śmiałam się do ekranu, jak głupi do sera, tak się ucieszyłam ^^
    Uff, ok, od czego by zacząc? Może od tego, że jesteś genialna. Bo tak jest. Boski rozdział, po prostu B O S K I !!
    Ojeju, kolejna akcja El. Agresywna panna. Ale Tylerowi trzeba czasem przyłożyc (w TVD też by mogli czasem tak zrobic xd) :p Cudne opisy,cudne pogadanki Elizy. Fajnie wymyśliłaś z tym treningiem i pobitym Damonem. Zaskoczyłam się, że Eli jednak go pobiła. Ale z drugiej strony jestem cholernie wściekła na to, że ona nadal nie wie o jego zdradzie. Założę się, że jak do niej przyszedł z tym winem, to wcześniej był u Kim, co? Zołza ;/
    Kurde, a co z ciążą El? Coś się wyda? Co zamierza Klaus?
    Tyle pytań i pozostaje mi tylko czekac na nową częśc. Proszę, nie każ mi znów tak długo usychac podczas oczekiwań na nowy rozdział :< Dodaj nn jak najszybciej :D
    A, no właśnie, założyłam nowego bloga. Może wpadniesz i skomentujesz? Na razie tylko kilka rozdziałów, ale sie rozkręcam. Zapraszam na: http://to-hell-with-love.blogspot.com/
    xoxox
    Twoja wierna fanka Em.

    OdpowiedzUsuń