Przepraszam...
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... Mam nadzieję, że jeszcze
ktoś to czyta :) Zapraszam na nowy rozdział:
Dzień
zapowiadał się piękny dla każdego mieszkańca małego miasteczka
w zachodniej części stanu Wirginia. Słońce wdzierało się do
nawet najmniejszego domu przez najmniejsze okno, chcąc powitać
wszystkich.
Mała
dziewczynka z sąsiedztwa tańczyła już od rana po domu, ciesząc
się jak nigdy z kolejnych nadchodzących dwudziestu czterech godzin.
Rudowłosa
piękność właśnie dopijała poranną kawę, uporczywie wpatrując
się w przed chwilą skreśloną krzyżykiem datę na kalendarzu.
Zachodziła w głowę, czemu ten dzień jest tak wyjątkowy?
Pewna,
znana prawie wszystkim, blondynka otworzyła oczy i od razu się
uśmiechnęła. Dzisiaj wszystko się uda, dzisiaj skopie tyłki...
Brunetkę,
mieszkającą we wschodniej części miasta, również obudziły
promienie słońca idealnie celujące w przerwę pomiędzy zasłonami
i padające na jej zamknięte powieki. Mimo prawie bezsennej nocy
miała siłę, by kąciki jej ust uniosły się lekko ku górze. Da
radę powiedzieć przyjaciółce, o wszystkim, a ona zrozumie. Musi,
przecież jest taki piękny dzień...
Blondyn
już od dłuższego czasu wpatrywał się w budzące się do życia
miasto. Siedział przy metalowym stoliku, pod daszkiem z materiału,
podgryzając croissanta. Spojrzał na nazwę kawiarenki i uśmiechnął
się. Od razu przypomniało mu się Café de la Régence, które
często odwiedzał przebywając w Paryżu w 1719 roku.
-
To były czasy- szepnął do siebie i otworzył gazetę leżącą
obok niego.
Urocza
para jadła wspólnie śniadanie co chwilę się zanosząc śmiechem.
Brązowooka jeździła stopą po łydce bruneta, wzbudzając w nim
chęć na poranne igraszki. Ten odłożył gazetę, a dziewczyna
natychmiast wstała z krzesła. Ostrzegał ją, że jeśli nie
przestanie to się doigra. Szatynka zaczęła uciekać ubrana tylko w
jego bokserki i koszulkę, On ją gonił po całym domu nie
przestając się śmiać. Ich dzień też dobrze się zaczął.
Tylko
jedna osoba podchodziła sceptycznie do tego wszystkiego. Wampirzyca
o pięknych, kręconych włosach siedziała na dachu przypadkowego
domu i z uwagą przyglądała się chmurom powoli usuwającym się w
głąb lądu, by zrobić miejsce słońcu. Siły wyższe chcą uśpić
naszą czujność, pomyślała z pewną nutą humoru, ale zaraz
spoważniała.
-
To istna cisza przed burzą...
***
Kiedy
tylko podjechaliśmy motorem na szkolny parking, poczułam się jak
najpopularniejsza dziewczyna w szkole. Po co się oszukiwać?
Podobało mi się to, przynajmniej na chwilę obecną. Zatrzymaliśmy
się. Rozpięłam kurtkę, spod której wyszła koszulka Damona. To
było jak czerwony, emanujący swoim blaskiem neon o treści: „Jestem
z Damonem Salvatore”. Wszystkie oczy były skierowane na nas i o
dziwo mi to nie przeszkadzało. Zsiadłam z motoru i zdjęłam kask,
lekko potrząsając głową, żeby włosy same się ułożyły. Damon
poszedł w moje ślady.
-
Teraz lubisz być w centrum zainteresowania?- spytał, opierając się
o maszynę. Przybliżyłam się do niego, tajemniczo się uśmiechając
i składając krótki pocałunek na jego ustach, który miał być
odpowiedzią na zadane pytanie.
-
Zrozumiałem... już prawie ósma, idź już lepiej i pamiętaj co Ci
mówiłem o... Niej.
Przewróciłam
oczami.
-
To moja przyjaciółka, nie skrzywdzi mnie, a poza tym chcieli ją
porwać, też jest ofiarą...
-
Albo to była zmowa.
-
Albo jesteś przewrażliwiony. A tak z innej beczki to dzisiaj
przyjdę po dziennik Gilberta.
Uśmiechnął
się znacząco.
-
Czyli to będzie nasza druga randka...
-
To nie będzie randka, przyjdę i pójdę, Jenna i tak już jest na
mnie wściekła, muszę jej pomóc przy kolacji...- pomachałam
Bonnie, która się uśmiechnęła i odmachała, ale kiedy spojrzał
na nią Damon, spoważniała i spuściła wzrok. Zmarszczyliśmy
brwi.
-
A jej co?
-
Chyba obydwoje jesteśmy przewrażliwieni- mruknęłam i pocałowałam
Damona na pożegnanie.- Nie mogę się spóźnić, ostatnie czego
potrzebuję to kłopoty w szkole. Pa.
-
Cześć... i nie ufaj nikomu- dodał ciszej. Kiwnęłam dla świętego
spokoju głową i skierowałam się w stronę przyjaciółki. Nie
uśmiechałam się już i zaczęły mnie irytować ciekawskie
spojrzenia uczniów. Niech się zajmą sobą... Podeszłam do szafki
i wykręciłam kod.
Mogłam
udawać, że wszystko jest w porządku, kochamy się i nic nas nie
rozłączy... trele morele! Nic nie jest w porządku! Jestem łowcą,
w każdej chwili mogę poczuć palącą potrzebę wsadzenia mu kołka
w serce. Klaus coś kombinuje i nikt, ze mną włącznie, nie wie co
mu chodzi po głowie. Caroline i Bonnie dziwnie się zachowują, nie
wspominając już o Damonie, który w środku nocy wywracał całą
bibliotekę do góry nogami. Jenna i tak jest już na mnie wściekła,
mama Jer'ego leży w szpitalu, do którego miałam go zawieźć, ale
moja durna randka była ważniejsza! Elizabeth, ty pieprzona
egoistko! Wszystko dookoła się wali, a ty myślisz tylko o sobie...
Wzięłam książkę i zauważyłam, że ktoś stoi za drzwiczkami
mojej szafki. Jeżeli to ona, zatłukę sukę na szkolnym korytarzu,
przy tylu świadkach, że trafię do więzienia na parę lat.
Trzasnęłam
drzwiami i spojrzałam ze złością na Kimberley Evans.
-
Czego ty ode mnie chcesz?- warknęłam, przyciskając z całej siły
książkę z angielskiego do piersi, byle by tylko jej nie poddusić,
zaciskając palce na jej chudej szyi i patrzeć jak traci oddech...
-
Podoba mi się twoja koszulka, zamienimy się...
-
Uważaj, bo się zgodzę- zakpiłam, obrzucając wzrokiem jej
jasnoróżową bluzkę.
-
To nie było pytanie, Gilbert. Do kibla. Już!
-
Pojebało Cię- podsumowałam i chciałam ją wyminąć, ale
zatrzymała mnie, wbijając w moje ramię długie paznokcie. Nie
wytrzymałam; jednym ruchem się wykręciłam, drugą ręką złapałam
ją za szyję i w efekcie tyłem głowy uderzyła o szafki. Nawet nie
wiedziałam jak to zrobiłam, ale liczył się efekt.
-
Ostatni raz mnie dotknęłaś, odezwałaś się do mnie, albo chociaż
na mnie spojrzałaś. Jak powiem Damonowi co odpierdalasz, to
przestanie być miło. Rozumiemy się?
Blondynka
próbowała się uwolnić, ale byłam silniejsza... znacznie
silniejsza.
-
Zostaw... puść mnie!- zamachnęła się nawet, aby uderzyć mnie z
pięści w twarz, ale w porę się uchyliłam. Puściłam szyję i
wykręciłam jej rękę, przyciskając ją do pleców dziewczyny.
-
Nie waż się tego więcej robić- warknęłam jej do ucha. Naokoło
zebrał się tłum gapiów, a znad przeciwka nadciągał Alaric.- To
było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie...
Popchnęłam
ją, uwalniając całkowicie z mojego uścisku.
-
Co tu się dzieje?- spytał Rick, spoglądając to na mnie, to na
Evans.
-
Nic jej nie zrobiłam, a ona zaczęła mnie dusić!- wykrzyknęła
blondyna, mając łzy w oczach. Co za pieprzona aktorka! Nie miałam
już siły zaprzeczać i opowiadać mojej wersji wydarzeń, która
szczerze powiedziawszy bardzo się nie różniła. Niestety.
-
Macie chyba lekcje- powiedział nauczyciel do uczniów, obserwujących
bieg wydarzeń.
-
Idź do pielęgniarki- zwrócił się do Kimberley, na co ona lekko
kiwnęła głową i rzuciła mi mordercze spojrzenie, którym,
nawiasem mówiąc, się nie przejęłam.- A ty, Elizabeth- spojrzał
na mnie z pewnego rodzaju uprzedzeniem- choć ze mną.
Podążyłam
za mężczyzną z wysoko uniesioną głową, mimo iż wszyscy
patrzyli na mnie jak na kryminalistkę, a nie dziewczynę, która
jako jedyna odważyła się postawić pannie Evans. Pieprzcie się-
taki miałam wyraz twarzy, pieprzcie się wszyscy. Weszliśmy do
pustej klasy i historyk wskazał, że mam usiąść w pierwszej
ławce. Posłusznie usiadłam i śmiało patrzyłam w oczy
Saltzmanowi.
-
Co to było?- spytał po chwili milczenia.
-
Wkurzyła mnie.
-
I to tyle?
-
A co mam Ci więcej mówić? Chcesz znać szczegóły? Dobrze, w
takim razie powiem. Kimberly szczególnie upodobała sobie mojego
chłopaka i kazała mi z nim zerwać, bo: „Ona była pierwsza”.
Postanowiłam się nią nie przejmować, ale dzisiaj po raz kolejny
mnie zaczepiła, wręcz rzucając do mnie komendę, że mam jej dać
bluzkę, którą mam na sobie.
Rick
spojrzał na moją koszulkę i zmarszczył brwi.
-
Czemu? Co w niej takiego wyjątkowego?
No
tak- facet.
-
Jest Damona. Ta modliszka to wychwyciła i chciała mnie upokorzyć.
Chciałam uniknąć konfrontacji, wymijając ją, ale ona wbiła mi
te swoje szpony w ramię, no i nie wytrzymałam.
-
Zaatakowałaś ją. Normalnie jest się za to karanym, sprawa trafia
do dyrektora...
-
Serio? Za coś takiego?
-
To małe liceum, obowiązują tu inne zasady niż w Roosevelt High...
-
Wiem, nie musisz mi o tym przypominać...
Westchnął
siadając na biurku.
-
Czy jest jeszcze coś? Nie ukrywam, że zauważyłem twoją szybkość
i siłę, technikę walki i sprawność...
-
Mam gen łowcy- wypaliłam, na co Rick zamilkł i trwając w szoku
nie spuszczał ze mnie wzroku.
-
Jesteś łowcą? Tym prawdziwym? Mam na myśli tego „narodzonego,
by zabijać”...
-
Narodzony, by zabijać?-spytałam, unosząc brwi.
-
Co wiesz o łowcach?
-
Niewiele. Wiem, że aby aktywować całkowicie moją przypadłość
muszę zabić istotę nadprzyrodzoną najbliższą memu sercu... A to
stawia mój związek na przegranej pozycji...
-
I mimo to się spotykacie?
Kiwnęłam
głową.
-
Zadawanie się z naszym gatunkiem, będąc wampirem to czysta
głupota! Dla mnie, osobiście, świat by się nie zawalił, gdyby
Salvatore'a zabrakło na tym świecie, wręcz byłoby mi to na rękę,
ale w twojej sytuacji...- spojrzał przez okno- Nie wiesz na co się
porywasz, będąc z nim blisko...- odchrząknął.- Jeżeli wiesz o
co mi chodzi.
Uśmiechnęłam
się lekko, widząc zakłopotanie Ricka.
-
Myślałam, że jesteś łowcą nie z powołania...
-
Ja też, ale po zniknięciu mojej żony poznałem pewną bardzo
potężną czarownicę, której wystarczył uścisk ręki, by
wiedziała o Tobie wszystko oraz widziała twoją najbliższą
przyszłość. Ona żyje w zgodzie z duchami, to dzięki nim ma taką
moc. Powiedziała, że zabijanie złych kreatur mam we krwi,
przewidziała nawet moją pierwsza ofiarę... Mojego przyjaciela,
którego znałem od dziecka... Okazał się być wilkołakiem i
zabijał kilku ludzi podczas każdej pełni. Nie odczuwałem
pragnienia zabicia go, sądziłem, że dam radę się oprzeć... ale
siła powinności jest silniejsza, niż najsilniejsza silna wola.
Pewnego wieczoru wracaliśmy z baru, byliśmy trochę pijani, więc
szliśmy pieszo. Jakieś typy chciały skorzystać z naszego stanu i
nas okraść. Call się postawił- oberwał w twarz. Ja też nie
chciałem się od razu poddać- dźgnęli mnie nożem obok mostka.
Callum zadzwonił po karetkę i starał się zatamować krwawienie...
-
Był wtedy najbliżej twojego serca...
-
Tak. Ci faceci uciekli i wyrzucili nóż, a kiedy Call się nade mną
nachylał ja nagle odzyskałem wszystkie siły witalne, chwyciłem za
nóż i...- zamilkł. Widziałam jak trudne to dla Niego było.
Wstałam i usiadłam obok na biurku. Położyłam mu dłoń na
ramieniu.
-
Przykro mi...
-
Mi też...- uśmiechnął się do mnie lekko, a ja odwzajemniłam
uśmiech.
-
W każdym razie, żądza zabijania to tylko początek. Najgorzej jest
zapanować nad swoimi osobowościami. Sądzę, że Tobie będzie
nadzwyczaj trudno je kontrolować. Tam na korytarzu, wątpię, żebyś
to była Ty, przynajmniej nie w stu procentach. Tłumisz w sobie
wiele uczuć, prawda?
-
O tak...
-
To przestań. Im więcej uczuć tego samego typu będziesz
zatrzymywała tym bardziej będą one dominowały przy twojej zmianie
osobowości. Najczęściej jest to gniew i wtedy po prostu wybuchasz,
nie panujesz nad sobą.
-
Ale da się z tym walczyć?- spytałam z nadzieją. Nie chciałam być
nieznośna jak kobieta w ciąży.
-
Z odpowiednim treningiem... Mogę Ci pomóc, mam już małe
doświadczenie.
Tak
się ucieszyłam, że zapomniałam o swoich manierach i przytuliłam
Ricka. Dopiero po chwili tak naprawdę zorientowałam się co
zrobiłam.
-
Przepraszam...
-
Nic nie szkodzi, gorzej jakbyś to pohamowała, potem byś się
zatraciła w niekończącej się euforii...
Zaśmialiśmy
się jednocześnie.
-
A... nie muszę iść na pierwszą lekcję?
Pokręcił
głową.
-
I tak już połowa minęła, usprawiedliwię Cię, z kim masz?
-
Z panią Garner.
-
Z nią nie będzie problemu... ale El, uważaj.
-
Wiem, wiem...
-
A jak z Jeremim?
Westchnęłam.
Wolałabym nie zaczynać tego tematu.
-
Źle mu z tą sytuacją... jedyne co może zrobić to czekać...
-
Jenna sobie z tym wszystkim radzi?
Jenna?
Chwila, a może to on dzisiaj przychodzi do nas na kolację?
-
Na swój sposób... a co u Ciebie? Bardzo jesteś zapracowany?
-
Ani mi nie mów, obiecałem koledze mojego kolegi, że mu pomogę w
pracy magisterskiej. Cały wieczór dzisiaj spędzę nad tym... ale
no cóż...
Czyli
to nie On...
-
Muszę iść do łazienki. Do zobaczenia później... i dziękuję,
że nie zakablowałeś dyrektorowi.
-
My, odmieńcy, musimy sobie pomagać- puścił do mnie oczko.-
El!-zatrzymał mnie jeszcze na chwilę głos Saltzmana- Wszystko w
porządku?
Kiwnęłam
głową.
-
Mhm, wszystko będzie dobrze.
Wyszłam
i skierowałam się do toalet. Chciałam nie tyle co porozmawiać, co
usłyszeć Jego głos, a ze względów bezpieczeństwa, wolałam nie
rozmawiać przy jakichkolwiek świadkach. Weszłam do łazienki i
sprawdziłam czy nikogo nie ma w kabinach. Pusto, geniuszu, jest
środek lekcji. Wyciągnęłam telefon i przez chwilę się wahałam,
czy na pewno zadzwonić? Co mu powiem? Pobiłam się o Ciebie, bo
straciłam nad sobą panowanie, Alaric przyszedł z pomocą i będzie
mi pomagał w byciu łowcą? Mimowolnie poczułam jak łzy się
gromadzą w moich oczach. Byłam taka zdezorientowana, niczego nie
byłam pewna, ani jak to się potoczy, ani jak trudne to wszystko
będzie. Schowałam komórkę i zaczęłam odliczać od stu do zera.
Równo
z końcem odliczania zadzwonił dzwonek. Odetchnęłam głęboko i
obmyłam ręce wodą, to mnie zawsze uspokajało, jak jeszcze
chodziłam do szkoły w Seattle... Wyszłam na korytarz i starając
się nie zwracać uwagi na ciekawe spojrzenia, które czułam na
sobie, skierowałam się ponownie do szafki, żeby wziąć biologię.
Obyło się bez spotkania na szkolnym korytarzu Evans, natomiast
zaraz mnie dopadły Caroline i Bonnie.
-
Hej, słyszałam, że pobiłaś Evans!
-
Co się stało?
-
Wkurzyła mnie- już miałam tego dosyć.
-
I to tyle?- zapytały jednocześnie.
Przewróciłam
oczami i ruszyłam w stronę sali, znajdującej się we wschodnim
skrzydle szkoły.
-
Nie chcę o tym rozmawiać, mam tego wszystkiego po dziurki w
nosie...
Nagle
podbiegła do nas ładna, rudowłosa dziewczyna i wyszeptała coś
Caroline do ucha. Ta się szeroko uśmiechnęła i oddelegowała
rudą.
-
Dziewczyny! Gorące plotki! Właśnie się dowiedziałam, że
nauczyciel ma romans z uczennicą!
Szczęka
mi opadała.
-
Co? Który?!
-
Nie wiadomo! Mona ich podobno razem widziała...
-
Phi...- prychnęła Bonnie.- Mona lubi wszystko koloryzować, nie
wiesz tego? Nie ma co jej wierzyć!
-
Ale podobno ma zdjęcie jak się przytulają!
-
Nudziło jej się w domu i odkryła cudowny program o nazwie
Photoshop.
-
Zrobiła to zdjęcie przed dziesięcioma minutami, jak wracała od
pielęgniarki, żeby zobaczyć się z Kimberley!
-
Mów co chcesz, ja jej nie wierzę!- powiedziała z przekonaniem
Bonnie. Rozstałyśmy się z Caroline, która poszła na historię
sztuki.
-
El, jest coś co Ci muszę powiedzieć.-wypaliła, kiedy tylko Car
się oddaliła.
-
Domyśliłam się, po tym jak spojrzałaś dzisiaj rano na Damona.
-
Przepraszam, ale jak Ci powiem to mam nadzieję, że zrozumiesz w
jakiej jestem sytuacji... Damon mnie chyba zabije...
-
Czemu miałby Cię zabijać?- spytałam i już miałam wejść do
klasy, ale Bonnie mnie zatrzymała, chwytając mnie za ramię.
-
Bo tu chodzi o wasz związek.
Przeszły
mnie dreszcze.
-
Mów.- Nakazałam mulatce z niecierpliwością w głosie.
-
Otóż...
-
Bonnie prosto z mostu!
-
Kiedy byłyśmy w Grillu i po raz pierwszy spotkałaś Damona,
przypadkowo rzuciłam na was zaklęcie Wpojenia, które polega na
wzmocnieniu więzi pomiędzy jedną osobą, a drugą, jednak jeśli
jedna z tych osób to wampir, to zaklęcie działa tylko w jedną
stronę, czyli człowiek zakochuje się bezwarunkowo w wampirze-
powiedziała na jednym wydechu, wzięła głęboki oddech i dalej
kontynuowała.- Nie zrobiłam tego specjalnie! Nie wiedziałam wtedy
nawet, że jestem czarownicą. Babcia mi mówi, że skoro zrobiłam
coś takiego na początku samą siłą woli, to przy regularnym
praktykowaniu magii, będę potężna!
Ziemia
zaczęła wirować, czułam jakbym się przewracała, mimo, iż dalej
utrzymywałam pionową postawę ciała, jakimś cudem. Było mi
niedobrze. Czyli, że moja miłość do Damona to kłamstwo? Nie.
Nie! Przecież nie potrzebowałabym żadnych zaklęć, żeby go
pokochać, on jest najcudowniejszym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek poznałam! To nie jest możliwe... a może jednak? Nie!
Wzięłam
głęboki wdech. Nie jest Ci potrzebny kolejny teatrzyk, Elizabeth.
-
Trzeba się przygotować do lekcji- powiedziałam cicho i weszłam do
klasy biologicznej. Na każdej ławce stał mikroskop, czyli dzisiaj
wyczuwałam zajęcia w parach... a siedziałam z Bonnie... cholera.
-
El, powiedz, bardzo się gniewasz? Nie powiedziałam tego Damonowi,
bo on mnie chyba zabije!
-
I będzie miał rację- warknęłam, zupełnie tracąc władzę nad
swoim językiem i co najgorsze nie przejęłam się tym zbytnio,
tylko usiadłam i położyłam w prawym rogu ławki książkę.
-
Wiem, że jesteś zła, ale porozmawiajmy o tym, jeszcze pracuję nad
złamaniem tego zaklęcia, bo muszę przetłumaczyć to z łaciny, by
do końca zrozumieć treść, ale...
Zaraz
mi głowa odpadnie.
-
Przestań o tym mówić, do kurwy nędzy!- krzyknęłam, uderzając
pięściami o blat. Wszyscy znajdujący się w klasie spojrzeli w
naszą stronę, co rozjuszyło mnie jeszcze bardziej.- Czego się
gapicie?!
Ku
mojej częściowej uldze dopiero teraz do sali wkroczył nauczyciel,
więc nie słyszał mojego przekleństwa, które z pewnością nie
byłoby tolerowane w szkole, w takim małym miasteczku jak to, bla,
bla, bla.
-
Przepraszam- szepnęła tylko Bonnie i spuściła głowę. Widziałam
kątem oka jak jej ramiona się trzęsą. Nagle dotarło do mnie co
ja najlepszego wyprawiam?! Schowałam twarz w dłoniach starając się
zrozumieć co się ze mną dzieje? Krzyczę po wszystkich, mam o
wszystko pretensję, biję kogoś o byle co... To nie jestem ja...
Boże, to przecież nie jestem ja...
Zadzwonił
dzwonek i jedyne o co prosiłam to jakoś przetrwać tą lekcję i
kolejną i kolejną...
Po
biologii nadszedł czas na francuski. Kiedy tylko weszłam do klasy i
spojrzałam na niebiesko-biało-czerwoną flagę Francji, zachciało
mi się krzyczeć: Va te faire foutre( fr. odpieprzcie się).
Nauczycielka, znając życie, spojrzałaby na mnie z pogardą i,
teraz są dwie opcje, albo by mnie wysłała do dyrektora za używanie
wulgaryzmów na lekcji w obcym języku, albo by mnie ostrzegła, że
mam tak więcej nie mówić. Usiadłam w drugiej ławce w rzędzie
pod oknem i wpatrzyłam się w okno. Każdy kto wchodził do klasy
patrzył na mnie, jakbym w każdej chwili mogła się zerwać z
miejsca, rzucić na kogoś, przegryźć mu tętnicę szyjną i
wychłeptać całą krew. W końcu do sali weszła Mona i jako chyba
jedyna uśmiechnęła się na mój widok. Nie był to jednak powód
do radości. Brunetka podeszła do mnie i oparła się rękami o moją
ławkę.
-
Na kolejnej przerwie Kim będzie czekała na Ciebie w damskiej
łazience na pierwszym piętrze. Ma dla Ciebie ciekawe plotki...
-
Nie interesuje mnie to- ucięłam.
-
Na pewno nie chcesz zobaczyć swoich zdjęć z panem Saltzmanem?-
szepnęła i usiadła do tyłu.
Obleciał
mnie zimny dreszcz.
Ten
romans... to ja i Rick... O mój Boże, co za debilki z nich! Jak
można być taką hieną?! Zapłacą mi za to! Chyba muszę się
poważnie zastanowić jak i gdzie je dorwać, potem zamknąć,
torturować, a na sam koniec zabić... Mówię całkowicie poważnie.
Nie dam się tak gnoić!
Kiedy
tylko zabrzmiał dzwonek obwieszczający wszystkim uczniom koniec
trzeciej lekcji, zerwałam się z ławki i wybiegłam z klasy. Od
razu skierowałam się do łazienki. Tej suki, jeszcze tam nie było,
ale to była tylko kwestia czasu... No i miałam rację. Weszła
powoli ze swoimi dwoma sługusami po bokach. Uśmiechała się
szyderczo, ale nie podchodziła bliżej, bała się mnie. Ja
pierdolę, jak ona przede mną trzęsie portkami!
-
Przyszłaś...
-
Tak- syknęłam.- Mówcie o co Wam chodzi, nie jesteście warte całej
mojej przerwy.
-
Jaka niegrzeczna... Z pewnością spotulniejesz, kiedy zobaczysz te
fotki. Pokaż jej, Mona.- Wydała rozkaz królowa, ale brunetka miała
mały problem z jego wykonaniem.
-
Ale, że muszę do niej podejść? Sama?
-
Rusz się- warknęłam- nic Ci nie zrobię.
Podeszła
i wychylając się podała mi telefon.
-
Możesz je skasować, my mamy kilka kopii...
Patrzyłam
jak przytulam Alarica, a kolejne było jak trzymam rękę na jego
ramieniu, a on się uśmiecha. Byłam bliska płaczu. Jak?! Pytam
się, jak wszystko mogło się tak spieprzyć w takim pięknym dniu?!
Rzuciłam
telefon dziewczynom, ale te sieroty nie umiały łapać i iPhone w
złotej obudowie wylądował na białych kafelkach.
-
Czego chcecie w zamian?
-
Szczęścia Bery- odezwała się ruda, która przybiegła wcześniej
do Caroline... Ashley? Chyba tak... zresztą nie ważne i tak im
nakopię do dupy!
-
Jesteś kochana, Ash... Dobrze mówi. Chcę Damona. Masz z nim
zerwać, tak, żeby wszyscy o tym wiedzieli, jeden wyskok, a te
zdjęcia zostaną wysłane na każdy telefon w tej szkole... Nie
zwykłam dwa razy powtarzać.
Kimberley
wyciągnęła swoją komórkę i lekko się uśmiechnęła.
-
Nie jesteś za grosz fotogeniczna, co On w tobie widzi?- spytała i
odwróciła się na pięcie. Po chwili zostałam sama i z niemocy
zaczęłam płakać. To przelało czarę. Weszłam do kabiny i
osunęłam się po ścianie. Zakryłam sobie buzię, żeby w razie
czego nikt nie mógł usłyszeć mojego płaczu. Każda łza była
jak dźgnięcie mnie w serce niewidzialnym sztyletem. Chwyciłam za
papier toaletowy i powycierałam nos i zapłakane oczy. Przejrzałam
się w ekranie telefonu, nawet w nim wyglądałam gorzej niż źle.
Kiedy
zadzwonił dzwonek, nie wyszłam z łazienki, tylko odczekałam 5
minut, by wszyscy uczniowie weszli do klas. Wtedy wyszłam i udałam
się do mojej szafki. Wrzuciłam książkę, zatrzasnęłam drzwiczki
i wybiegłam z budynku szkoły. Nie mogłam dłużej siedzieć w tych
murach, bo bym oszalała. Jedyna droga, którą mogłam teraz pójść
to przez Washington Valley Road, prosto do Damona. Na myśl o naszym,
możliwie, że nieprawdziwym, uczuciu, zaczęłam na nowo płakać.
Cały smutek, którego nie dopuszczałam do siebie przez te trzy
godziny teraz we mnie eksplodował i wylewał się ze mnie pod
postacią łez. Cały czas biegłam, jednak nie czułam zmęczenia.
Miałam kolejne znajome domy, a cel był jeden- Damon. Utonąć w
jego ramionach, wpić się w jego usta, poczuć jego smak i zapach,
ciepło jego ciała... wiatr mi zawiał w oczy, przenosząc do nich
kilka ziarenek piasku, mimo to nie zwolniłam i tylko potarłam
powieki. Szary dom! To już!
Zauważyłam
jego motor na podjeździe i moje serce zaczęło walić jak młotem.
Zaczęłam spazmatycznie oddychać, a jednak ostatnie sto metrów
pokonałam sprintem. Nowe łzy spłynęły po moich policzkach, gdy
wbiegłam po schodach i gorączkowo zaczęłam pukać do dużych
mahoniowych drzwi.
Prawie
w ogóle nie czekałam. Kiedy tylko drzwi się otworzyły i mignęła
mi tylko czarna czupryna przed oczami, rzuciłam mu się w ramiona,
na nowo zaczynając płakać.
-
Elizabeth?- jego głos mnie wypełnił od środka, a ciepło
pochłonęło doszczętnie. Zacisnęłam powieki, by moje łzy nie
moczyły jego koszulki. Nie umiałam nic powiedzieć przez szczęście
i rozpacz, szalejącą nie tylko w mojej głowie, ale i ciele. Jestem
tu... przy Nim... Jestem... przy Nim... Nogi się pode mną ugięły
i osunęłam się w ciemność...
Do
mojej podświadomości powoli docierało co się dzieje. Leżałam, a
obok ktoś siedział, wnioskując po spadzie obok mnie... Dryfowałam
po ciemnościach, znajdujących się poza czasem i przestrzenią i
było mi z tym dobrze. Odłączyłam się od świata zewnętrznego...
-
Eli?- jego ciepły, głęboki głos sprawił, że powróciłam na
ziemię. Zalała mnie fala problemów i błagałam w myślach o
ponowną utratę przytomności. Nie potrafiłam otworzyć oczu,
odpowiedzieć mu, wstać i walczyć dalej... Nie umiałam... jedyne
co byłam w stanie zrobić to ponownie się rozpłakać.
-
Proszę, otwórz oczy...
Moje
łzy poprzedziły lekkie drgania mojej klatki piersiowej i ramion.
-
Nie...-szepnęłam i po raz kolejny przełknęłam łzy, tłumiąc w
sobie rozpacz z nie z tego świata. Nie mogę tak postępować, muszę
mu o wszystkim powiedzieć... Nie! Nie mogę mu o niczym powiedzieć.
Moja wewnętrzna walka trwała chyba zbyt długo, bo Damon zaczął
się poważnie niecierpliwić.
-
Powiedz, co się dzieje? Ile jeszcze będziesz mnie trzymała w
nieświadomości?!
Moja
rozpacz w ułamku sekundy zamieniła się w furię. Zerwałam się,
jak się okazało, z kanapy, nie przejmując się tym, że przed
chwilą zemdlałam. Jeszcze przez kolejne 10 sekund miałam czarno
przed oczami, ale nie przeszkadzało mi to w wyżyciu się na
Damonie- osobie, która najmniej akurat zawiniła.
-
Co się dzieje? Już Ci mówię co się dzieje- nienawidzę swojego
życia! Dotarło?! Nienawidzę! Nienawidzę moich oczu, mojej twarzy,
moich ust, nosa, ciała, charakteru, genów, wszystkiego! A jeszcze
bardziej to nienawidzę tych wszystkich ludzi, którzy mnie otaczają!
Wszystkich! Bez wyjątku! Uśmiechają się do mnie tylko po to, żeby
zaraz ponownie mnie dźgnąć prosto w serce! Rozkochują w sobie,
żeby mnie jeszcze bardziej zranić i zdradzić! Nienawidzę mojej
pojebanej rodziny! Popierdolonego drzewa genealogicznego!!!- już nie
krzyczałam, ja zdzierałam gardło, co brzmiało jak „śpiew”
heavy metalowca. Słone krople spływały po moich policzkach,
pozwoliłam im na to.
-
Nienawidzę! Słyszysz?! Nienawidzę!
Nie
widziałam jaki wyraz twarzy ma Damon, ale spodziewałam się, że On
również wybuchnie gniewem... ale pomyliłam się.
Objął
mnie ramionami, próbując mnie uspokoić.
-
Zostaw mnie! Nienawidzę Cię! Was wszystkich nienawidzę!!!-
zaniosłam się jeszcze głośniejszym płaczem i upadłam na kolana,
Damon razem ze mną. To było zbyt frustrujące, żebym mogła to
znieść.
-
Czy to do Ciebie nie dociera, jak Ci mówię, że masz mnie zostawić
w spokoju? Tyle razy mnie raniłeś! Co Cię teraz powstrzymuje, żeby
mnie zostawić...?
Już
nie krzyczałam, nie miałam siły. Przestałam panować nad swoim
językiem, dzięki temu dałam upust wszystkim swoim emocjom...
Spazmatycznie łapałam powietrze, wciąż pozostając w Jego
ramionach, którymi wytrwale mnie obejmował.
-
Czemu mnie nie zostawisz?
-
Bo do mnie przyszłaś...
Po
głębszej analizie jego odpowiedzi, dotarło do mnie, że jestem tu,
bo tylko z Nim mogę o wszystkim porozmawiać. Zamknęłam oczy, żeby
odgrodzić się od świata i zebrać myśli. Poczułam jak dłoń
Damona mnie głaszcze po włosach, ten gest mnie uspokoił, ale nie
do końca, dlatego zaczęłam liczyć jego oddechy. Jeden... Dwa...
Trzy...
***
-
Bonnie!- zawołała z końca korytarza blondynka w stronę
czarownicy. Lecz Bonnie była zbyt pochłonięta rozmyślaniem o
swoim poczuciu winy, żeby wychwycić ze zgiełku swoje imię.
Brunetka jeszcze mocniej przycisnęła do piersi książki i zagryzła
mocniej dolną wargę, tym samym ją przegryzając.
-
Bonnie, czekaj!- krzyknęła ponownie Forbes. Tym razem usłyszała,
ale na samą myśl, że miałaby się tłumaczyć ze swojej ponurej
miny, robiło jej się niedobrze. Bo czemu wszyscy inni mają prawo
być smutni i zdołowani, a ona nie?
Caroline
złapała ją za ramię i odwróciła przodem do siebie. Bonnie
poczuła dziwny prąd przepływający przez jej ciało.
-
Bonnie Bennett, nie słyszysz jak cię wołam?
-
Przepraszam, nie słyszałam Cię- zmusiła się, żeby wygiąć usta
w lekkim uśmiechu. Nikt nie znał ceny tego uśmiechu, nawet sama
Bonnie.
-
Nie ma sprawy, widziałaś El?
Czarownica
poczuła, jakby ktoś ją z pięści uderzył w brzuch. Przypomniała
sobie jak rano żyła tą nadzieją, że Elizabeth zrozumie...
-
Nie, nie widziałam jej od biologii... A szukasz jej bo...?
-
Chcę się zapytać, czy idzie na dzisiejszą imprezę... wiesz, nie
po to się tyle produkuję, żeby nikt nie przyszedł. Lecę do
Greenwich, żeby jej dać listę z potrzebnymi rzeczami... Do
zobaczenia na historii!
Wykrzyknęła
blondynka i w pośpiechu odeszła, wymijając kolejnych uczniów.
Bonnie wzruszyła lekko ramionami, przesuwając wzrokiem po znajomych
twarzach. Grupka chłopaków stojąca obok mulatki wybuchnęła
śmiechem i ponownie skupiła wzrok na telefonie trzymanym przez
jednego z nich. Dziewczyna przewróciła oczami i idąc dalej
korytarzem nagle poczuła tępy ból w czaszce. Przystanęła na
chwilę i rękę, którą nie obejmowała podręcznika, przyłożyła
do skroni. Zupełnie jakby ciśnienie chciało rozsadzić jej głowę.
Desperacko zaczęła się rozglądać dookoła, szukając napastnika,
jednak ból, uciskał jej mózg, uniemożliwiając racjonalne
myślenie. Oparła się ramieniem o ścianę, czuła, że traci
władzę nad nogami, które bez jej wiedzy się uginają. Nagle
poczuła wokół siebie silne ramiona i cichy szept:
-
Mam Cię.
Jak
zza dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko wróciło do
normy. Ból się wycofał, wzrok i słuch wyostrzył.
-
Już lepiej?- zapytał jej wybawca, na co Bonnie kiwnęła głową i
podniosła wzrok. Jej oddech był jeszcze przyśpieszony, a serce
biło w zawrotnym tempie.
-
Dziękuję- powiedziała i z pomocą Stefana stanęła prosto.
-
Co się stało?- ciało blondyna wciąż było napięte, czekało w
gotowości.
-
Głowa mnie rozbolała i myślę, że...- rozejrzała się dookoła i
ściszyła głos.
-
I myślę, że to ktoś mi to zrobił. To było jak zaklęcie
flagrantis mentis. To dzięki niemu możemy kogoś
obezwładnić, sprawiając, żeby dana osoba czuła, że jej mózg
zaraz eksploduje.
-
Niestety znam to uczucie- powiedział, zastanawiając się głośno-
i sądzisz, że kto to mógł być?
-
Nie mam pojęcia, starałam się ogarnąć wszystkich wzrokiem,
ale... niewyraźnie widziałam, jak przez mgłę pamiętam pojedyncze
osoby patrzące się na mnie jak na wariatkę, ale to nie był nikt z
nich, jestem tego prawie pewna... Ta osoba była na tyle blisko, żeby
zadać mi ból i na tyle daleko, żeby nie zostać wykrytym.
-
To znaczy, że mamy kolejny problem... Cholera, powiedz Caroline i
Elizabeth, żeby trzymały się w miarę możliwości razem. Dołącz
do nich... Właśnie, a propos El... Wiesz co się wydarzyło dzisiaj
rano? Cała szkoła o tym mówi.
Bonnie
od razu się zrobiło słabo. Miała ochotę wyżalić się
Stefanowi, ale uznała, że to nie najlepszy pomysł, to była sprawa
między nią, El i Damonem.
Jak
na potwierdzenie słów Stefana obok przeszło dwóch chłopaków ze
wzrokiem wlepionym w komórkę.
-
Patrz, jak nią walnęła o szafki!
-
Ale jazda! To by było dobre intro do lesbijskiego porno!
-
O tym samym pomyślałem!
Salvatore
złapał telefon i zahipnotyzował uczniów.
-
Dzięki, możecie iść dalej i o tym zapomnieć.
Gdy
odeszli Stefan włączył filmik od początku. Był nieco poruszony,
było widać, że nagrywający się śmieje.
-
Patrz, patrz... Laski się biją! Nagrywaj.
-
Nagrywam już, no!
-
Ostatni raz mnie dotknęłaś, odezwałaś się do mnie, albo chociaż
na mnie spojrzałaś. Jak powiem...
-
To będzie hit na YouTubie!
Blondynka
próbowała się wyrwać z uścisku Gilbert, ale nie umiała. Stefan
zmarszczył brwi.
-
Zostaw! Puść mnie!
Chciała
uderzyć Elizabeth z pięści, ale ta nadzwyczaj szybko się uchyliła
i zmieniła pozycję, tak, by znajdować się za Kimberley i wykręcać
jej rękę.
-
Nie wiedziałam, że El tak potrafi- szepnęła Bonnie.
-
Ja też nie.
-
To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie...
Blondynka
została popchnięta na nagrywającego, przez co obraz ponownie się
zatrząsł.
-
Nagrałeś to?
Spytała
Kim cicho i się lekko uśmiechnęła. Następnie się odwróciła
tyłem do kamery.
-
Chowaj fona! Saltzman idzie!
Zapadła
ciemność i na ekranie pojawiła się tylko szara strzałka i pod
nią napis „PLAY”. Jednak sokoli wzrok Stefana zarejestrował
coś, zanim wyłączono kamerkę. Przewinął nagranie prawie do
końca i zatrzymał je pół sekundy przed zakończeniem.
Bonnie
zakryła sobie usta dłonią.
-
Czy to... Czy to Ona?
-
Zgaduję, że tak...
-
Ale jej oczy... Tylko jej są czerwone, niczyje inne.
-
Czyli to nie wina kamery... Tylko naprawdę coś z nią jest nie
tak...
***
Wpatrywałam
się w przeciwległą ścianę, jakby mi to miało przynieść ulgę
w cierpieniu. Nie umiałam od niej odwrócić wzroku, sunęłam
spojrzeniem po grzbietach książek na regale, choć i tak z dalekiej
odległości nie byłam w stanie przeczytać ich tytułów. Dookoła
było cicho i spokojnie, trochę tak, jakby czas się zatrzymał w
tym domu. Wskazówki wielkiego nakręcanego zegara powoli dążyły
do połączenia się na liczbie 12. Wiedziałam, że zacznie wtedy
bić i ten dźwięk wwierci się w moją głowę, przerywając tym
samym błogą ciszę.
Obróciłam
się na plecy, by móc spojrzeć na Damona. Poprawiłam położenie
swojej głowy na jego kolanach i mocniej splotłam nasze palce.
Brunet na mnie spojrzał z pokerowym wyrazem twarzy i już
wiedziałam, że nasza rozmowa nie będzie należała do
najprzyjemniejszych.
-
Już lepiej?
-
Nie wiem- odpowiedziałam lakonicznie i podniosłam się na tyle,
żeby napić się burbona z jego szklanki.
-
A kiedy będziesz wiedziała?
Westchnęłam
i odłożyłam naczynie. Spojrzałam na Niego z wyrzutem.
-
Jakiej odpowiedzi oczekujesz ode mnie, po tym co się stało?
Pamiętasz co do Ciebie mówiłam? Bo ja tak! I czuję się z tym
okropnie. Nie będzie lepiej, nie w najbliższym czasie...
Chwilę
milczeliśmy, ale Damon zaraz przerwał ciszę.
-
Jak Ci mogę pomóc?
Parsknęłam
śmiechem i wstałam, Damon poszedł w moje ślady.
-
Pomóc? Damon, na litość Boską! Ty musisz trzymać się ode mnie z
daleka! Powinniśmy zerwać, rozstać się, oddalić na minimum
kilkaset kilometrów i nie oglądać za siebie. Tak właśnie
powinniśmy zrobić, ale nie zrobimy, przez naszą wyimaginowaną
miłość!
Znowu
zaczęłam się denerwować, przypominać sobie o wszystkich
zdarzeniach tego ranka.
„...
to zaklęcie działa tylko w jedną stronę, czyli człowiek
zakochuje się bezwarunkowo w wampirze...”
Zacisnęłam
mocno powieki, ale czy to mnie mogło uratować przed napływającymi
do mojej głowy słowami i obrazami...?
Nie.
-
Dopiero co twierdziłaś, że pieprzysz tą klątwę i będziesz ze
mną choćby nie wiem co, a teraz mówisz, że nasza miłość jest
wyimaginowana?!
-
Wszystko się komplikuje, bo jesteśmy ze sobą. Mimo, iż miałam
stracić pamięć, nie straciłam jej, bo wolałam postawić na
swoim...
-
Właśnie dlatego nie możemy dać za wygraną! Dla tego cholernego
uczucia, które nas połączyło, dla którego zginęłaś, a ja
byłem mentalnie torturowany i zabijałem wszystkich jak leci! Dla
którego trafiłaś do szpitala, a ja siedziałem cały czas przy
tobie, bo to COŚ nas połączyło!
-
Skąd pewność, że to „coś” to miłość, Damon?- spytałam,
patrząc mu w oczy.- Skąd pewność, że to bezwarunkowe poświęcenie
jest w stu procentach prawdziwe?
Zrobiło
mi się ciepło. Już traciłam kontrolę nad tym co mówię i czuję.
Zalewała mnie fala za falą. Pierwsza była wściekłość, potem
osłupienie, trzecia dezorientacja, a ostatnie było poczucie winy,
które mnie doszczętnie zalało, mieszając się z pozostałymi
falami i ten cichy głos w mojej podświadomości, który wciąż
powtarzał jedno słowo: egoistka.
-
O czym ty mówisz?
Egoistka,
bo myśli tylko o sobie.
-
Jest pewna rzecz, której nie wiesz...
Egoistka,
bo nie dba o niczyje uczucia.
-
Bonnie mi o tym dzisiaj powiedziała...
Egoistka,
bo ignoruje potrzeby innych.
-
Coś co neguje moją miłość do ciebie, ale nie twoją do mnie...
Egoistka,
bo nie przejmuje się innymi.
Twarz
Damona wyrażała strach, ale ja dalej kontynuowałam.
-
Widzisz... Bonnie kiedy się poznaliśmy, rzuciła na nas zaklęcie...
Egoistka,
bo nie liczy się z niczyim zdaniem.
-
El, ja nie wiem, czy chcę tego słuchać...
A
ja dalej mówiłam i z każdym kolejnym słowem miałam coraz większą
ochotę, żeby zapłakać, ale z moich oczu nie wypłynęła ani
jedna łza.
Egoistka,
bo jej szczęście jest najważniejsze, niczyje inne.
-
To Wpojenie, Damonie, nic więcej nas nie łączy...
Nagle
otrząsnęłam się z tego dziwnego transu i przeanalizowałam swoje
myśli, słowa i czyny. Przerażona twarz Damona, sprawiła, że
zasłoniłam buzię dłonią. Zaczęłam się wycofywać w stronę
drzwi.
-
Przepraszam... Mój Boże... Przepraszam... Damon, wybacz mi... nie
możemy... ja nie mogę...- i ponownie chciałam uciec. Miałam
tendencję do uciekania od problemów, to był mój odruch ostatnimi
czasy. „Jasne, uciekaj, zawsze tylko uciekasz…”. Damon mnie
złapał za nadgarstki i mocno mną potrząsnął.
-
Byłbym Ci bardzo wdzięczny, gdybyś się w końcu uspokoiła i
opowiedziała mi od początku do końca o wszystkim!- krzyknął
wampir. Podniosłam wzrok i wpatrzyłam się w jego gniewne oczy.
-
Już?- spytał, lekko rozluźniając uścisk.
Kiwnęłam
powoli głową i z pomocą Damona, co oznaczało, że Damon mną
rzucił, usiadłam na kanapie.
-
A teraz od samego początku, do samego końca.
Chyba
właśnie tego potrzebowałam, żeby ktoś mną potrząsnął i,
żebym dzięki temu zdała sobie sprawę, co ja najlepszego
wyprawiam?
Nie
pomijając żadnego szczegółu opowiadałam o wydarzeniach tego dnia
brunetowi. Jego twarz zmieniała się ilekroć zaczynałam nowy
wątek. Uśmiechał się, gdy mu mówiłam o mojej bójce z
Kimberley, był skupiony, gdy rozmawialiśmy o Saltzmanie i był
niesamowicie wściekły gdy usłyszał o Wpojeniu, a dolałam oliwy
do ognia, kiedy powiedziałam, że Evans mnie szantażuje zdjęciami.
Damon
się zerwał z miejsca i nawet nie przelewając sobie alkoholu do
szklanki, wypił go prosto z butelki.
-
Wolałabym, żebyś nie uciekał do alkoholu ilekroć problemy
pojawiają się na horyzoncie...- powiedziałam szeptem, a i tak to
wystarczyło, żeby puściły mu nerwy.
-
A jak mam do niego nie uciekać, skoro, moja dziewczyna, tak naprawdę
mnie nie kocha, może mnie w każdej chwili zabić oraz ma humor jak
zgorzkniała baba?!
Jak
ja przed chwilą krzyczałam na niego, tak on teraz krzyczał na
mnie, a przy tym miał całkowitą rację. Co do wszystkiego i to
było chyba najbardziej irytujące.
-
Co powiedział Saltzman? Ile to będzie trwało?
-
Dopóki nie nauczę się tego kontrolować...
-
To znaczy...?
-
To znaczy, kiedy nauczę się nie krzyczeć na wszystkich i nie
płakać z byle powodu! Mam Ci dokładną datę podać?
-
Nie!- krzyknął, ale zaraz się opanował, usiadł obok mnie i
położył dłoń na moim kolanie.
-
Przepraszam...- szepnął i spuścił wzrok- ale jak pomyślę, że
ja Cię kocham na zabój, a ty jedyne co będziesz do mnie naprawdę
czuła to obrzydzenie i nienawiść, to czuję jakby ktoś mi chciał
wyrwać serce z piersi...
-
Damon, to co mówiłam nie było prawdą. Nie wyobrażam sobie, jak
mogłabym przejść obok Ciebie obojętnie, to niewykonalne.
Musiałabym się chociaż odwrócić... Teraz możesz mi wmówić, że
to Wpojenie, ale czy zanim Bonnie mi to powiedziała, pomyślałbyś,
że cokolwiek między nami może być sztuczne? Powiedz, że choć
raz Ci to przeszło przez myśl... kiedy się przytulaliśmy, kiedy
razem jedliśmy, kiedy słuchaliśmy muzyki, kiedy do cholery
tańczyliśmy na balkonie w blasku księżyca, kiedy się
całowaliśmy, kiedy się kochaliśmy! Czy chociaż raz o tym
pomyślałeś? O głupim Wpojeniu?!
-
Nie... ale nawet nie braliśmy takiej opcji pod uwagę.
-
Czemu na siłę chcesz to wszystko rozpieprzyć?!
-
Nie chcę, ale nie chcę też żyć w tej nieświadomości, gdybaniu
co chwilę: „czy tak samo by się zachowała, gdyby nie łączyło
nas Wpojenie? ”.
Przewróciłam
oczami, wstałam i zaczęłam się przechadzać po salonie tam i z
powrotem.
-
A jeśli już zostało złamane to zaklęcie? W chwili, kiedy
umarłam? Nie dałam Bonnie dużo powiedzieć na ten temat, byłam...
podminowana... jeśli tak można to określić...
-
Podminowana... wow, nie takiego przymiotnika się spodziewałem...
-
Wiem, ale musisz to jeszcze jakoś wytrzymać. Spytam Ricka, czy ma
ten weekend wolny, nie mogę w sobie nosić odbezpieczonej bomby
zegarowej.
-
Racja, długo jeszcze z Tobą nie wytrzymam.
-
No dziękuję- powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. On
odwzajemnił uśmiech i poklepał lekko swoje kolano, dając mi znak,
żebym na nim usidła, co też zrobiłam.
-
Przepraszam- szepnęłam, patrząc na jego usta- nie panuję nad
sobą... ta durna Evans dzisiaj przeszła samą siebie...
Damon
objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Spojrzał na moje
usta, a potem mi w oczy.
-
Nie przejmuj się nią... jest po prostu zazdrosna...
-
Wskaż jedną dziewczynę, która by nie była, przecież jesteś
najprzystojniejszym facetem na ziemi i w dodatku wampirem! Boże,
moje życie jest spełnione- zaśmiałam się, a Damon mi zawtórował.
Nagle mi się coś przypomniało. Przygryzłam dolną wargę.
-
Co jest?
-
Chciałam... Chciałam zapytać, czy mógłbyś kazać Evans i jej
przyjaciółeczkom wykasować wszystkie te zdjęcia?
-
Chcesz, żebym na nie wpłynął?
-
Tak. Najchętniej to bym je zabiła...
Damon
pocałował mnie w policzek.
-
Jak się zdecydujesz ich pozbyć, to zadzwoń, znam kilka miejsc na
groby...
-
Pewnie, że zadzwonię, chyba nie sądzisz, że sama je zabiję...-
wampir pocałował mnie ponownie w policzek, potem schodził wzdłuż
mojej żuchwy, przez tętnicę szyjną i zatrzymał się na moich
obojczykach.
Odchyliłam
się do tyłu, by dać mu więcej przestrzeni.
Podciągnął
minimalnie moją bluzkę i położył dłonie na mojej nagiej skórze.
Były zimne, miękkie, gładkie i duże, aż dostałam gęsiej
skórki. Wplotłam palce w jego włosy i zaciągnęłam się ich
zapachem, mieszaniną mięty z typową męską wonią... po prostu
nie do opisania.
-
Potrzebowałem tego...- wyszeptał w moje zagłębienie między
obojczykami.
-
A ja ciebie...- sunęłam nosem po jego czarnych pasemkach, nie
wiedziałam co mnie tak pociągało w jego włosach, to przecież
tylko włosy, prawda? Jak każde inne... A jednak nie.
-
Lubię jak się bawisz moimi włosami- wyznał, wydychając ciepłe
powietrze na moją skórę. Zadrżałam i przymknęłam powieki.
Poczułam jak dłonie Damona wędrują w górę i jedna z nich
zatrzymuje się na haftkach stanika. Jednym ruchem palców je odpiął,
a ja nie potrafiłam mu odmówić. Byłam gotowa mu się oddać na
tej kanapie, w blasku słońca, a nie świec, ze świadomością, że
każdy, w każdej chwili tu może wejść, zamiast sypialni
zamkniętej na trzy spusty. Nic nie miało dla mnie znaczenia, poza
tym, że to Damon jest przyczyną mojej przedwczesnej zapaści.
Miałam zawroty głowy, kiedy błyskawicznie mnie przygwoździł
plecami do kanapy, było mi duszno, kiedy w końcu nasze usta się
spotkały, a jego ręka powoli zmierzała ku moim piersiom, traciłam
oddech, gdy Damon wyprostował się i ściągnął swoją bluzkę,
ukazując tym samym swoje mięśnie, które chyba zbyt idealizowałam.
Dotknęłam jego mięśni bocznych, a potem przejechałam palcem
wzdłuż jego włosków.
-
Znalazłam ósmy cud świata, dzwoń po Obamę...
Damon
tylko uśmiechnął się leniwie i napiął wszystkie mięśnie,
kiedy rozpinałam jego spodnie. Lekko na mnie opadł.
-
Co się stało?
-
Nic, po prostu nie chcę okazać tego, jak bardzo mnie podnieca twój
dotyk.
-
Masz rację, nie przyznawaj się, bo moje ego urośnie do rozmiarów
twojego.
-
Mojego czego?
Przewróciłam
oczami, próbując się nie uśmiechnąć.
-
Ego, Damonie, ego...
-
Mhm- wymruczał i pocałował mnie delikatnie, ale zaraz wpił się
zachłannie w moje wargi, a palce wpiął w moje włosy. Objęłam go
nogami w pasie, a ręce mu zarzuciłam na szyję. Jedyne o czym teraz
marzyłam, to żeby poczuć go jeszcze bliżej niż kiedykolwiek.
I
nagle zaczął dzwonić telefon.
-
Ignoruj to- szepnął nie odrywając swoich rozpalonych ust od mojego
ciała. Telefon zamilkł, by po chwili rozszaleć się na nowo.
-
Damon- oderwałam się od bruneta i spojrzałam na niego.
-
Cholera, oby od tego zależało czyjeś życie...
Sięgnął
po komórkę leżącą na stole.
-
Czego?
Skrzyżowałam
ręce na piersi i odetchnęłam głęboko. Damon się pochylił i
mnie pocałował w szyję. Uśmiechnęłam się i położyłam dłonie
na jego włosach. Nagle jednak zastygł i z powagą wypisaną na
twarzy się ode mnie odsunął.
-
Masz to wszystko na filmie? Ale skąd...?
Spojrzałam
na niego pytająco. Damon usiadł, a ja poszłam w jego ślady
zapinając biustonosz.
-
Steffy, czekaj, dam Cię na głośnomówiący, El jest ze mną.
Zapadła
na chwilę cisza, w której Stefan coś mówił.
-
Wolę, żeby o wszystkim wiedziała- Damon spojrzał na mnie.
-
Czemu jej nie ma w szkole?
-
Bo Evans doprowadziła ją do takiego stanu, że tej suce nogi z dupy
powyrywam!
-
Cześć, Stefan- powiedziałam.
-
Hej, wszystko okey?
-
Pomyśl trochę, jak cokolwiek może być okey w takim dniu, oprócz
pogody?
-
Racja... Więc ogólnie, jest nieciekawie. Powiem to, co przed chwilą
powiedziałem Damonowi. A mianowicie, podejrzewamy z Bonnie...
Na
dźwięk jej imienia poczułam gulę w gardle. Źle ją
potraktowałam, przecież nie zrobiła tego specjalnie, przeprosiła
mnie...
-
Że przybył nam kolejny wróg i nie jest on tak daleko- kontynuował
Stefan.- Pożyczyłem od chłopaków filmik, na którym Ty i
Kimberley się bijecie... a raczej ty ją bijesz i w ostatniej
sekundzie filmiku kamera ujmuje Caroline...
-
Caroline tam była? Nie wychwyciłam jej, przecież nawet mówiła,
że tylko o tym słyszała...
-
W takim razie kłamała- powiedział Damon- jak we wszystkim zresztą,
nikt się nie włamał do jej domu, wszystko było ukartowane,
pytanie tylko po co?
-
Może, żeby nie podpaść? Jako ofiara nie byłaby podejrzana...-
podsunęłam.
-
Póki co to tylko nasze podejrzenia, ale jest jeden fakt- dowód.
Kiedy kamera nagrała Caroline, jej oczy jarzyły się na czerwono...
-
Jesteś pewien, że to nie efekt czerwonych oczu?
-
Gdyby był, tylko źrenice świeciłyby się na czerwono, a nie całe
oczy!
Odetchnęłam
głęboko.
-
Mówiłem Ci- wypomniał mi Damon- że coś jest z nią nie tak.
Stefan, jeśli będziesz na tyle silny to zobacz aurę blondi.
Ostatnio jak sprawdzałem to ona była czerwono-złota. Rozumiesz?
Czerwono-złota! Barbie plus taka aura nie wróży nic dobrego.
-
Cholera- mruknął Stefan.
-
Co „cholera”? Co to znaczy? To źle?
-
Bardzo- odpowiedział Damon, na co mu spojrzałam w oczy. Schowałam
się w jego ramionach, zaciągając się wspaniałym zapachem
bruneta.
-
To znaczy, że jest agresywna, wściekła i ma duży potencjał.
-
Ale Caroline nie ogarnia nawet równań z dwoma niewiadomymi.
-
O to w tym wszystkim chodzi..
-
Podejrzewamy, że coś w niej jest, coś ją kontroluje...
-
To będę ją śledził. Może wtedy się czegoś dowiemy.
Wolałabym,
żeby całą noc spędził ze mną, że też on nie ma pojęcia, jak
się za nim stęskniłam, ale nie powiedziałam tego na głos, mój
egoizm ponownie dawał się we znaki... Musiałam nad Nim zapanować.
Stefan
się zgodził z pomysłem Damona i powiedział, że odprowadzi Bonnie
do domu.
-
Tak będzie bezpieczniej... Idziemy na lekcje, do zobaczenia.
-
Pa...- mruknęłam i wtuliłam twarz w pierś mojego chłopaka.
-
Jestem największą egoistką, jaka chodzi po ziemi- jęknęłam.
-
Co? Czemu?
-
Coraz częściej się na tym łapię, że dbam tylko o swoje
szczęście, nikt więcej się nie liczy... i nie zaprzeczaj-
powiedziałam szybko, bo Damon już otwierał usta, żeby mi
przerwać.
-
Po pierwsze- każdy jest egoistą, a ja jestem jeszcze większym od
Ciebie...
-
Nie jesteś...
-
Tak? To co powiesz na to: Nie chcę, żeby nasza więź została
przerwana.
Teraz
się zdziwiłam.
-
Nie chcę, bo to wszystko to może być jeden, wielki kit! I zostanę
sam... a tego nie zniosę... I kto tu jest egoistą?
Siedzieliśmy
już naprzeciwko siebie i nie mieliśmy odwagi spojrzeć sobie w
oczy.
-
Ja wiem, że to jest prawdziwe.
Damon
gwałtownie się zerwał z kanapy i założył koszulkę.
-
Nic nie wiesz!
Pociągnął
kilka sporych łyków whisky.
-
Nic...- powiedział już spokojniej, odłożył szklankę na ciemny
stolik i oparł się o niego obiema rękami.
-
Masz rację, nic nie wiem, natomiast ty jesteś wszechwiedzący. Jak
zwykle- skrzyżowałam ręce na piersi i założyłam nogę na nogę.
-
Chodzę po tym świecie trochę dłużej od ciebie.
-
Co nie zmienia faktu, że nigdy jeszcze nie spotkałeś się z
Wpojeniem i nie masz pojęcia jak to działa... A tak przy okazji to
co robiłeś w środku nocy w bibliotece?
-
Nic. Chyba Ci się przyśniło.
Usiadłam
normalnie.
-
Spróbujmy jeszcze raz: co robiłeś w środku nocy w bibliotece?
Westchnął
ciężko.
-
Wtedy, kiedy byliśmy na motorze i spotkaliśmy blondi, już
podejrzewałem, że coś z nią jest nie tak...
-
To wtedy widziałeś jej aurę?
-
Tak... i te błyski w jej oczach... nie chciałem Ci o tym mówić...
mieliśmy przecież dzień bez problemów międzygatunkowych...
chciałem się dowiedzieć co spowodowało zmianę zabarwienia aury.
-
I dowiedziałeś się?
-
Nie... Niestety nie znalazłem nic na ten temat.
Usiadł
obok mnie opierając się łokciami o kolana i spojrzał na mnie.
-
Chcę tylko żebyś była bezpieczna...
-
Ja chcę tego samego dla Ciebie...
Lekko
go trąciłam łokciem, odwzajemniając uśmiech. Położyłam mu
głowę na ramieniu. Przymknęłam powieki delektując się w końcu
tą chwilą najprawdziwszego spokoju. I chociaż wiem, że nie będzie
ona trwała wiecznie, to należy z niej korzystać i się nią
cieszyć.
-
Życie jest do dupy- szepnął w moje włosy.
Podniosłam
głowę i spojrzałam mu w oczy.
-
Myśl pozytywnie.
-
Hurra, życie jest do dupy- sarknął i automatycznie się zaśmiałam-
lepiej?
-
Oczywiście.
Damon
dopił alkohol, a ja sięgnęłam po komórkę. Przyszedł sms od
Jenny.
-
Wygląda na to, że będę miała szlaban...
-
Co? Czemu?
-
Jenna napisała: „Po szkole zaraz do domu. Musimy porozmawiać”.
Nienawidzę jak ktoś tak mówi, to mnie przeraża.
-
W takich chwilach szczególnie się cieszę, że jestem wampirem i
mogę się do Ciebie „włamywać” przez okno...
Przewróciłam
oczami.
-
Co przewracasz oczami? Nie mów, że nie uważasz tego za zaletę.
-
No tak, tak. Zgadzam się z tobą- powiedziałam dla świętego
spokoju. Ale co prawda to prawda, to była wygoda.
-
Kobiety- mruknął Damon i napił się whisky. Trąciłam go łokciem,
ale na tyle lekko, żeby trunek się nie wylał.
-
Faceci... Tylko jedno wam w głowie.
-
Nie? Chociaż w teorii to wszystko się niby zmienia kiedy spotykamy
tą jedyną...
-
To daj znać jak ją spotkasz...- chciałam go trochę sprowokować
tym zdaniem, trochę się z Nim poprzekomarzać, ale z jego miną
zaczęłam się zastanawiać. Miał mnie za tą jedyną? Będziemy
już zawsze razem? Czy on chce tego co ja?
Nie
patrzył na mnie tylko, wlepił wzrok w szklankę.
-
Zastanawiałaś się jak to będzie wyglądało za kilka lat?-
wypalił.- Za rok pójdziesz na studia... potem znajdziesz pracę,
potem byś chciała wyjść za mąż i mieć dzieci...- położyłam
dłoń na jego kolanie, ale on ją strącił.
-
Damon...
-
Nie zaprzeczaj. Wiem, że tego będziesz chciała. To przecież
normalne, nie ma w tym nic złego. Problem w tym, że ja nie będę w
stanie dać Ci tej normalności...
-
Nie oczekuję tego od Ciebie...- spojrzał na mnie.
-
Nie kłam.
-
Nie kłamię- przełknęłam ślinę, czując wyraźniej gulę w
gardle.- To, że nie będę żyła jak kilka miliardów ludzi, to nie
znaczy, że nie będę szczęśliwa.
Damon
nie wyglądał na przekonanego, ja sama nie była do końca
przekonana, ale musiałam sprawić, żeby chociaż on w to uwierzył.
Usiadłam mu na kolanach, twarzą do niego i go przytuliłam, by moje
usta dotykały jego czoła. Poczułam jak mnie obejmuje w talii
swoimi silnymi ramionami. Czułam jego oddech na dekolcie, zaraz
potem na szyi. Wplotłam palce w jego czarne włosy i przyciągnęłam
jeszcze bliżej siebie. Po prostu chciałam się do Niego przytulić,
poczuć się całkowicie bezpiecznie. Łzy mi same napłynęły do
oczu, wbrew mojej woli.
-
Eli? Ty płaczesz?
-
Nie- zaprzeczyłam szeptem.
Odsunął
się lekko ode mnie i delikatnym, aczkolwiek stanowczym ruchem zmusił
mnie bym położyła głowę na jego torsie. Zaciągałam się
zapachem cienkiego materiału bluzki z uchem przyłożonym do lewej
piersi. Czułam każdy najmniejszy skurcz jego serca i słyszałam
każdy głuchy odgłos temu towarzyszący.
-
Kocham Cię- szepnęłam.
-
Ja Ciebie też.
Nie
odezwałam się już. Nie chciałam, żeby Damon się przestraszył
moich słów. Przy wampirze lepiej nie mówić: „na zawsze” i
„nigdy”, a gdy tym wampirem jest Damon Salvatore, nie mówi się
też: „zaangażowanie”, „dzieci”, „małżeństwo”. To
jest temat tabu. I o tym się nie mówi... Nigdy...
***
Jeśli
Jenna kiedykolwiek była zła, to było to nic w porównaniu do tego,
co przeżywała teraz, a jeżeli ja się jej kiedykolwiek bałam...
to to również było nic. Już od dobrych dziesięciu minut
słuchałam krzyku Jenny i w żadnym wypadku nie zapowiadało się,
żeby nastąpił koniec kazania.
-
To, że jesteś pełnoletnia, nie oznacza, że jesteś dorosła! Ile
razy mam Ci powtarzać?! Ile?! Daj mi znać gdzie jesteś, co się z
Tobą dzieje, albo gdzie będziesz spała! A co do tego, to jestem
bardzo wyrozumiała, bo nie wyobrażam sobie, żebyś tak samo
postępowała przy rodzicach! Nic byś im nie powiedziała, że
będziesz spała u swojego chłopaka i Bóg wie co tam będziecie
robili! Byłam bardzo tolerancyjna i mnie to nie interesowało, ale
to się zmieniło, gdy nie wróciłaś na noc do domu, uprzednio mi
wysyłając smsa, że mam za Ciebie podwieźć Jeremiego. Naturalnie
miałaś w dupie to, że mogę mieć własne plany! Musiałam
wszystko rzucić i zawieźć młodego na drugi koniec miasta! On Cię
teraz potrzebuje, twojego wsparcia, chciał z Tobą pogadać o tym
wszystkim, widać, że to go przytłacza, ale skąd ty to możesz
widzieć, skoro w ogóle Cie nie ma w domu! Dzisiaj Jer urwał się
ze szkoły. Jeszcze nie wie, że ja wiem... Widziałam go w parku,
jak siedział na ławce i palił...
Jenna
westchnęła ciężko i usiadła na krześle.
-
Nie przypuszczałam, że opieka nad dwoma nastolatkami będzie taka
trudna... myślałam, że będziesz odpowiedzialna, Elizabeth.
Sądziłam, że będę miała w Tobie oparcie w sprawie Jerego, że
będziesz mi pomagała, ale ty widzisz tylko czubek swojego nosa.
-
Jenna, przepraszam, ja się zmienię...- starałam się to
wyprostować, a może zagłuszyć poprzednie zdanie kolejnym?
-
Ludzie się nie zmieniają, po prostu zmieniają maski... jeśli
chcesz być traktowana jak dorosła, to zachowuj się jak dorosła,
sypianie z facetem nie sprawi jednak, że taka będziesz.
To
był policzek. Siarczysty, mocny, wymierzony policzek.
-
Możliwe, że potrzebujecie po prostu dyscypliny. Od dzisiaj
zaczynając będziecie mieli określone zajęcia w domu. Pranie,
sprzątanie, gotowanie i wynoszenie śmieci. Nauka będzie dla was
najważniejsza, nic innego. Ograniczysz swoje spotkania z Damonem, on
na Ciebie źle wpływa...- potarła oczy, jakby nie spała od co
najmniej doby- stajesz się taka jak on...
-
Nieprawda- zaprzeczyłam cicho, na co Jenna spojrzała na mnie
minimalnie mrużąc oczy- Nie wiesz jaki on jest, nic o nim nie
wiesz. Wszyscy go oceniacie na podstawie kilku rzeczy, kilku błędów,
które popełnił, a nikt nawet nie stara się go lepiej poznać!
-
A jak mam go postrzegać? Był w połowie dziewczyn w Mystic Falls!
Żadna nie została dobrze potraktowana, czemu sądzisz, że z Tobą
będzie inaczej? Nie zauważyłaś jeszcze tego cholernego schematu?
Wszystko jest dobrze, potem jemu odbija, kłócicie się, ty
cierpisz, on korzysta z życia, potem mu się o Tobie przypomina,
przyjmujesz go i ponownie wszystko jest dobrze... znowu i znowu, i z
n o w u. Kiedy to zobaczysz?!- krzyknęła i wstała z krzesła, zza
głośnym trzaskiem je zasunęła.
A
ja tak stałam i wpatrywałam się we wszystko i w nic. Każde słowo
było, ale go nie było, trafiało, ale i nie trafiało, trochę tak,
jakby ktoś mnie uderzył z całej siły w głowę... kijem...
bejsbolowym... metalowym. Wszystko dookoła było jak ze snu... czy
też może bardziej koszmaru. Tak nierealne i nieprawdziwe... a
jednak- prawdziwe. To rzeczywistość, skarbie- wyszeptał głos w
mojej głowie- to pieprzona rzeczywistość, od której nie
uciekniesz, której nie zagłuszysz. Musisz ją zaakceptować i
nauczyć się sobie z nią radzić... albo i nie. Twój wybór.
Histeryczny śmiech obijał się o ściany mojej czaszki, nie
wiedziałam, czy naprawdę się śmieję, czy to tylko w mojej
głowie.
Raz
za razem mocno zaciskałam powieki. Trzeba było się teraz skupić.
To nie czas ani miejsce na okazywanie słabości, Elizabeth, zganiłam
się w myślach i automatycznie się wyprostowałam, lecz wystarczyło
jedno spojrzenie Jenny, abym ponownie się skuliła. No tak...
schemat, ale mimo to lepiej wyprzeć się tej realistycznej wersji
mojego związku... I żyć, jakby moje przyjaźnie się nie waliły,
jakby nic nie chciało mnie zabić, jakby wpojenie było tylko
legendą zapisaną na starych, wyblakłych stronicach wielkich,
obitych skórą księgach magii, jakby problemy rodzinne istniały
tylko w filmach i książkach, jakby nic z tego nie było prawdą...
I żyć. Żyć pełnią życia, jakby każdy dzień miał być moim
ostatnim.
-
Pomóc Ci w czymś?- spytałam, nie odzyskując jeszcze w całości
kontroli nad swoim głosem, co w efekcie zabrzmiało chrypliwie i
żałośnie.
-
Stół. Lista. Pieniądze. Samochód. Sklep. Teraz.- rzuciła krótkie
komendy, jak do psa, może gorzej. W kwestii zaufania i uprzejmości,
byłam na liście Jenny znacznie niżej niż pies, jakikolwiek.
-
Mój samochód się zepsuł, więc...
-
Wystarczyło tylko dolać oleju, nic mu nie jest. Jedź już.
-
Dobrze.
Wyjęłam
kluczyki z kurtki wiszącej w przedpokoju, uprzednio biorąc listę
zakupów i pieniądze. Zamknęłam za sobą drzwi. Odetchnęłam
świeżym powietrzem, powietrzem pełnym napięcia. Czemu?
Wystarczyło
spojrzeć w górę, żeby zrozumieć. Gęste, ciemne chmury powoli
krążyły nad Mystic, niczym myśliwi, łowcy... Zataczali koła,
okrążali, osaczali z każdej strony, odcinali dopływ tlenu... Bo
pomimo świeżego, leciutkiego wiaterku, było duszno i to c o
ś wyczuwalnego na kilometr, nawet w jadącym ze średnią
prędkością fordzie.
Jeszcze
kilka godzin temu sądziłam, że ten dzień będzie najlepszy w moim
życiu, bo co mogło zniszczyć taki piękny, słoneczny dzień? Nic,
ale gdy ten dzień przestaje być słoneczny, zepsuć go może
wszystko.
Ktoś
trąbnął. Spojrzałam odruchowo w lusterko wsteczne. Czemu trąbisz?
Ach tak- zielone... Przepraszam.
Ruszyłam
i zaraz skręciłam w prawo do jedynego, dużego marketu w tej
dziurze.
Zawsze
lubiłam chodzić sama na zakupy do dużych sklepów, przynajmniej w
Seattle. Ale od tamtego czasu się dużo zmieniło, bardzo dużo. Nie
było już taty, ani mamy, ani babci, ani dziadka, ani wujka, tylko
ciocia Jenna i mój przyrodni brat- Jeremy. On potrzebował
szczególnej opieki, zaraz ma mu zostać tylko Jenna... i ja. Ja-
egoistyczna, zapatrzona w rozrywkowego zabójcę siostra, żyć, nie
umierać.
Teraz
te zakupy to była tortura, zostałam sam na sam z myślami i
regałami, ściślej rzecz biorąc. Jednak, błagam, w tym sklepie
nie było dużego wyboru; rzeczy najtańsze, czytaj: beznadziejne,
ale tanie, średnie, czyli średnie we wszystkim i najdroższe- nas
małomiasteczkowych ludzi nie stać na takie rarytasy, to tylko dla
tych wybrednych.
Czemu
o tym myślałam? Co mnie obchodziły te wszystkie ceny i ukradkowe
spojrzenia? Nikogo to przecież nie obchodzi! Co za bzdury, ty w
ogóle dziewczyno wygadujesz?
Staram
się nie myśleć o tym co mi powiedziała Jenna... Przecież gdyby
mu nie zależało, to na pierwszym lepszym zakręcie by zrezygnował
i poszedł do innej... Prawda?
-
Możliwe... Ale to w sumie nie wyklucza teorii Jenny.
Odwróciłam
głowę w stronę osoby wypowiadającej te słowa. Ty...
-
Tak. Ja- dziewczyna uśmiechnęła się lekko, podeszła do mojego
koszyka i „zawiesiła” się na nim.
-
Tak dawno Cię nie było, nie widziałam Cię, nie słyszałam...
dlaczego dopiero teraz? Nie żebym za Tobą tęskniła, czy coś-
dodałam szybko- ale tak długo już Cie nie było, żadnych
znaków...
-
Właśnie...- ucieszyła się, zeskoczyła z wózka i podeszła do
mnie, by wziąć moją twarz w dłonie. Poczułam się z tym co
najmniej dziwnie.- To znaczy, że już tak dobrze ze sobą
współpracujemy, że nie zauważasz w ogóle różnicy między mną,
a sobą...- odsunęła się ode mnie, dotykając dłonią mojego
policzka- ale przecież jesteśmy takie same... a przynajmniej za
niedługo będziemy- przewróciła oczami z westchnieniem i podeszła
do regałów z mąką. Sięgnęła po paczkę z najwyższej półki i
wrzuciła produkt do koszyka.
-
C-co?- spytałam, gdy otrząsnęłam się z szoku i odzyskałam
panowanie nad głosem.
Dziewczyna
wyglądająca tak samo jak ja, ponownie przewróciła oczami i wzięła
pierwszą lepszą paczkę mąki. Uśmiechnęła się zadziornie i
rzuciła nią o ziemię. Biały proszek rozsypał się wszerz całej
alejki.
-
Ups- wzruszyła ramionami, a następnie znowu była przy mnie i
wyciągała mi długopis z ręki. Odhaczyła pozycję „mąka” i
włożyła go ponownie pomiędzy moje palce.
-
Co jest następne na naszej liście...? Ketchup!- Zaklaskała wesoło
w dłonie i radosnym krokiem ruszyła przed siebie przechodząc po
rozsypanej mące.
-
Lubię ketchup- odwróciła się przez ramię- ma ładny czerwony
kolor... prawie taki jak krew... ja lubię krew... a ty? Przecież
jesteśmy takie same... Eliza i Elizabeth- puściła do mnie oczko i
skręciła, znikając mi tym samym z oczu.
-
Czekaj!- zawołałam za nią. Przejechałam po „miejscu zbrodni”
wózkiem. Nie mogłam tak po prostu pozwolić jej odejść, o co jej
chodziło? Jak to „za niedługo będziemy”?!
Kiedy
skręciłam Elizy już nie było, wróciłam się wzrokiem,
rozsypanego produktu również nie było... była za to mąka w
koszyku, ta z górnej półki, ona jako jedyna dawała mi nadzieję,
czy może bardziej ją odbierała, że nie postradałam zmysłów...
jeszcze.
Dalej
przemierzając sklep rozprawiałam nad tym, czy mówiłam wszystko na
głos, coś jak zmyślony przyjaciel z dzieciństwa, czy może to
działo się tylko i wyłącznie w mojej głowie?
Z
zamyślenia wyrwał mnie mój telefon. Damon dzwonił. Nie mogłam z
Nim teraz rozmawiać... nie o rozmowie z Jenną... ani o niczym
innym. Nie odrzucę połączenia, a jak ściszę dzwonek to
automatycznie zignoruje połączenie. Musiałam więc poczekać, aż
przestanie dzwonić, a potem całkowicie wyciszyć telefon. Tak też
zrobiłam, ale nie włożyłam ponownie telefonu do kieszeni.
Patrzyłam jak rośnie liczba nieodebranych połączeń, później
dostałam wiadomość o treści: „Wszystko ok?”. Nie, nie jest
okey... Pod żadnym względem nie jest okey...
Tym
razem schowałam komórkę i zajęłam się pozostałymi pozycjami z
listy.
***
-
Nie odchodź, dopóki nie skończę!!!- krzyknęła Jenna, ale Jeremy
już trzaskał drzwiami swojego pokoju. Elizabeth wyjrzała lekko ze
swojego pokoju, słyszała całą rozmowę, a raczej monolog Jenny na
temat opuszczania szkoły i palenia. Ciotka walnęła w drzwi
nastolatka otwartą dłonią i przeszła obok dziewczyny, posyłając
jej lodowate spojrzenie. Wysokie, czarne obcasy zastukały po
schodach, a później na parterze. El cofnęła się w głąb pokoju,
usiadła przed toaletką i kontynuowała kręcenie włosów. Miała
wyglądać olśniewająco, żeby zrobić dobre wrażenie na kliencie
Jenny, ale to nie mógł być dla niej zwykły kupiec domu, spodobał
się jej, dlatego go zaprosiła, żeby między innymi poznał Eli i
Jerego. Szatynka wygładziła swoją granatową, gładką sukienkę
przed kolana. Odłożyła urządzenie na szafkę i palcami nieco
roztrzepała włosy, by się naturalnie ułożyły. Wstała, wzięła
złoty cienki pasek i objęła się nim we wcięciu w talii.
Następnie sięgnęła do szkatułki po złoty łańcuszek z
serduszkiem, który dostała na komunię oraz delikatną, złotą
bransoletkę. Jej ręce się trzęsły, nie z jakiegoś konkretnego
powodu, tylko już po prostu była zmęczona tym dniem.
-
Tak to jest jak za dużo się dzieje- szepnęła pod nosem i
odwróciła zapięcie przodem do lustra. Dużo to jednak nie dało.
Nagle w odbiciu lustra dostrzegła brata opierającego się o
framugę. Ręce miał wsadzone w kieszenie czarnych, prostych
jeansów, do nich założył białą koszule, a pod kołnierzem miał
luźno zawiązany czarny, wąski krawat.
-
Potrzebujesz z tym pomocy?- spytał, na co dziewczyna lekko się
uśmiechnęła i skinęła głową. Jeremy podszedł do siostry i
odgarnął jej włosy z karku. Zapiął łańcuszek, a później
bransoletkę.
-
Dziękuję... Dobrze wyglądasz...
Chłopak
tylko westchnął i przeczesał włosy palcami.
-
Nie będę nie wiadomo jak się stroił, niech Jenna się w ogóle
cieszy, że zejdę na dół. Nie mam dzisiaj ochoty na odgrywanie
teatrzyku pt.: „Szczęśliwa rodzinka”.
-
Tak, coś o tym wiem... Jer, posłuchaj, przepraszam, że nie
dotrzymałam obietnicy, że Cię wezmę do szpitala, to było dla
Ciebie ważne, a ja zachowałam się jak pieprzona egoistka...
-
To prawda.
-
Wiem. Może pojedziemy jutro? Samochód ma się dobrze, więc z tym
nie ma problemu... Nie wymawiam nawet słowa „obiecuję”. To
tylko propozycja, nie zdziwię się, jeśli mnie olejesz...
Jeremy
chwilę milczał wpatrując się w odbicie lustrzane siostry, która
wciąż stała do niego tyłem.
Odwróciła
się przodem do chłopaka z nadzieją w oczach. Zależało jej, żeby
naprawić chociaż tą relację, może wtedy uda jej się wieczorem
zasnąć, z tą świadomością, że jednak nie wszystko było
całkowitą porażką.
-
Przepraszam...- szepnęła.
-
Przeprosiny przyjęte- odpowiedział i odwzajemnił uścisk siostry.
Nawet będąc młodszym od niej przerastał ją o dobre piętnaście
centymetrów.
-
Dziękuję.
-
A poza tym, to moja mama chciałaby Cię poznać... zanim...
-
Ja też ją chętnie poznam- przerwała mu, nim zdążył dokończyć-
to umawiamy się na jutro? Pojedziemy prosto ze szkoły, ok?
-
Mhm...
Odsunęli
się od siebie i wygięli usta w słabe uśmiechy.
Elizabeth
podeszła do szafy, gdzie w pudełku na buty spoczywały jej
granatowe czółenka na wysokim obcasie.
-
Czemu mieliśmy się tak ubierać? Nie mogli pojechać do jakiejś
restauracji, na przykład w Roanoke? Albo Charlottesville?
-
Jennie, chyba zależy na tym, żebyśmy go poznali... i możliwe, że
jeszcze wczoraj rano nasza opinia ją obchodziła, na chwilę
obecną... wątpię.
Rodzeństwo
spojrzało do lustra.
-
Pięknie wyglądasz- powiedział Jer.
-
Ujdzie...- głęboko westchnęła- czemu Cię nie było w szkole?
Chłopak
przewrócił oczami.
-
Zaczyna się...
-
Martwimy się o Ciebie i nie chcę, żebyś przez głupotę, albo
towarzystwo wpadł w jakiś nałóg... Skąd miałeś fajki?
-
Och, nie powiem Ci, a poza tym to był tylko jeden raz... jeden dzień
odetchnięcia.
-
Mi też by się taki przydał.
-
Słyszałam, że pobiłaś się z Evans.
-
Już to pokazali w wiadomościach? Obama składa już Kimberly
kondolencje? Będzie konferencja prasowa? Jeszcze mnie nie
powiadomili...
-
Przeestań... Po prostu wieści się szybko roznoszą... A jaki był
powód tej nagłej nienawiści?
-
Ona nie była nagła, tłumiłam ją w sobie, no i samo wyszło...
nie powiem Ci o co poszło, jak mi nie powiesz skąd miałeś
papierosy.
-
Oj, weź!
-
Nie odpuszczę Ci, lepiej teraz mi powiedz.
-
Obiecałem, że nikomu nie powiem.
-
Komu obiecałeś?
Westchnął.
-
Dobrze...
-
Od Tylera... i to nie był papieros, tylko zioło.
-
Tyler?! Zioło?! Odbiło Ci?!
-
Obiecałaś, że się nie wściekniesz...
El
wzięła głęboki wdech. Miał rację, obiecała. Ostatnio chyba nie
miała humoru na dotrzymywanie obietnic.
Obydwoje
usłyszeli dzwonek do drzwi.
-
Schodźcie!- krzyknęła Jenna z dołu.
-
To co? Przedstawienie czas zacząć- zaśmiali się i ruszyli na
schody.
Jenna
postawiła nadziewaną kaczkę na środku stołu. Wszystko było
gotowe. Była bardzo podekscytowana, spojrzała jeszcze w lustro
zanim otworzyła drzwi. Czarna, dopasowana sukienka przed kolana i
czarne buty na obcasie, włosy falami opadały na ramiona, a usta
były delikatnie muśnięte błyszczykiem. Nic się nie rozmazało.
Wyglądała perfekcyjnie.
Usłyszała,
że dzieci już schodzą, więc otworzyła drzwi. Jenna uśmiechnęła
się jeszcze szerzej, kiedy zobaczyła blondyna z bukietem kwiatów.
-
Dobry wieczór, pięknie dziś wyglądasz...
-
Hej... wejdź, proszę... Dziękuję...
Mężczyzna
wszedł z czarująco tajemniczym uśmiechem na ustach. Podarował jej
kwiaty i pocałował jej dłoń. Był ubrany tak jak zwykle, czyli w
dopasowany garnitur, jednolitą koszulę i krawat.
Elizabeth
szła pierwsza. Musiała się przytrzymać poręczy, żeby w miarę z
gracją zejść po tych przeklętych schodach. Przybrała
uśmiechniętą maskę. Uśmiechaj się- pomyślała. Kiedy była w
połowie schodów spojrzała na tajemniczego gościa.... i stanęła.
Nie,
nie, nie... To nie może być prawda... Nie, ja tylko śnię... Jasna
cholera!- W głowie dziewczyny szalała istna burza. Czuła, że
traci równowagę, jakby leciała przed siebie, na złamanie karku...
a jednak dalej stała jak wryta, w szoku, z niedowierzaniem wypisanym
na twarzy, zaciskając mocno dłoń na poręczy. Poczuła nagły
skurcz w żołądku, dreszcze przeszły po całym jej ciele nie
pomijając żadnej partii. Serce biło jak szalone, jakby chciało
zrobić dziurę w klatce piersiowej i przez nią wydostać się na
wolność. To nie mogła być prawda, to nie mógł być On...
-
El, rusz się- szepnął Jeremy, lecz dziewczyna tego nie usłyszała.
Była głucha, niema, widziała tylko ten pewny siebie uśmiech i
zadziorność, w, na przekór, cudownych, oliwkowych oczach.
Co
On tu robi? Czego On chce od Jenny? Czego On chce ode mnie?! Werbena,
szybko, teraz, zaraz!
Błyskawicznie
odwróciła się do Jeremiego i ze spojrzeniem pełnym strachu jej
usta ułożyły się w jedno słowo: „werbena”. Chłopak
zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi, jednak po jej
przerażonym spojrzeniu nie zadawał pytań, musiał iść po
bransoletkę, jak tylko przywita się z nieznajomym. Eli w końcu
ruszyła w dół, ale z ostrożnością tak wielką, jakby stąpała
po polu minowym lub kruchym lodzie.
To
mi się śni... Ten dzień to po prostu jeden wielki koszmar!-
pomyślała, kiedy stała w odległości jednego metra od Niego.
-
Ty musisz być Elizabeth, piękna, dojrzała i mądra siostrzenica
Jenny.
Zielonooki
wziął dłoń dziewczyny i bezczelnie, patrząc jej prosto w oczy ją
pocałował.- Jestem Klaus. Bardzo mi miło.
Na
dźwięk tego imienia jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej i
mocniej. Zrobiło się gorąco, atmosfera gęstniała, a w oddali
można było usłyszeć pierwsze grzmoty.
El
musiała przełknąć ślinę, udać, że wszystko jest w porządku z
jej głosem...
-
Mi również jest miło- uśmiech, El, uśmiechaj się... Uśmiech,
powiedziałam!
Jak
na komendę usta wykrzywiły się w uśmiechu. Przesunęła się, aby
zrobić miejsce Jeremiemu.
-
Jeremy, prawda? Silny, młody mężczyzna... Klaus.
Jeremy
uścisnął jego dłoń bez większego entuzjazmu, ale nie z
obojętnością na twarzy. Może i nie wiedział kim był Klaus, ale
mina jego siostry mu wystarczała.
-
Taa, miło mi... zapomniałem czegoś w pokoju, zaraz wracam- chłopak
szybko zniknął na schodach.
-
Proszę wejdź, wszystko jest już gotowe...
-
Właśnie czuję te zapachy, od których ślinka cieknie... Sama
gotowałaś?
-
Tak, to mój debiut kulinarny- zaśmiała się ciotka, a Mikaelson
jej zawtórował, posyłając tajemnicze spojrzenia Elizabeth, gdy
jej opiekunka nie patrzyła. Widząc jej przestraszoną twarz, z
domieszką determinacji uśmiechnął się niczym mały chłopiec. To
była dla Niego prawdziwa zabawa, ubaw na sto dwa. Mieć nad
wszystkim kontrolę, być zawsze o krok do przodu.
El
bała się zostawić Jennę choćby na kilka sekund sam na sam z
Klausem, miała wrażenie, że tyle wystarczy, by stała jej się
krzywda.
Niech,
do cholery, zrobi tak jak Amanda, niech zostawi w spokoju moją
rodzinę i niech mnie zabije, pomyślała dziewczyna, ale zaczęła
się nad tym głębiej zastanawiać. Była mu potrzebna... do czegoś
ważnego, dlatego potrzebował ją żywą... inaczej On w ogóle nie
przyjechałby do Mystic Falls. Czy to miało coś wspólnego z tym,
że była łowcą?
Klaus
komplementował Jennę, a brązowooka stała w przejściu, oparta o
framugę i, kipiąc nienawiścią do Pierwotnego, czekała, aż
Jeremy do nich dołączy. Usłyszała jak brat zbiega po schodach.
Odruchowo spojrzała na jego nadgarstek, miał bransoletkę z
werbeną. Eli odetchnęła spokojniej, jedną osobę miała już z
głowy.
-
El, jak bardzo On jest niebezpieczny?- spytał chłopak.
-
Bardzo- odszepnęła i usiedli razem do stołu.
-
Panie Dyrektorze, rozumiem i nic się nie stało, naprawdę, przecież
możemy to przełożyć, dopóki wszystkiego nie naprawią...
Pan
Whitford przejechał dłonią po twarzy mokrej od deszczu. Był
niezbyt pocieszony takim biegiem spraw. Właśnie teraz, kiedy
ministerstwo robiło cięcia budżetowe musiało się zdarzyć coś
takiego.
-
Dobrze, możesz powiedzieć wszystkim, że mają wracać do domu, z
dzisiejszej imprezy nici- Whitford spojrzał na kilku uczniów
należących do samorządu, ubranych w ciuchy charakterystyczne dla
lat 60.
Woźny
podszedł do dyrektora i Caroline, świecąc przed siebie latarką.
-
To wyłącznik nadmiaro prądowy . Wybiło fazę przy liczniku prądu,
można ją włączyć dopiero po usunięciu uszkodzenia. Jutro rano
przyjdzie fachowiec i oceni straty... Na moje oko ktoś tam grzebał
i zrobił to specjalnie.
-
Jesteś pewien, Williamie? Może to przez burzę?
-
Burza nie przecina kabelków i nie zgniata skrzynki- mruknął woźny
i się oddalił, by porozmawiać ze swoimi współpracownikami.
Dyrektor
głośno westchnął i wzruszył ramionami posyłając przepraszające
spojrzenie blondynce.
-
Sama słyszałaś, panienko Forbes. Idźcie już do domów, miłego
wieczoru.
Whitford
odszedł w stronę swojego biura, a dziewczyna odprowadziła go
wzrokiem. Poczuła się trochę źle z tym, że wyrządziła takie
szkody, ale co miała zrobić? Elizabeth musiała być na tej
imprezie, a Caroline musiała zdobyć jej krew... na imprezach nie
trudno o wypadek. Musiała jeszcze dopracować swój plan, nie mogła
nic zostawić przypadkowi. Podeszła do swoich rówieśników.
-
Przykro mi, wracamy do domów. Coś siadło i nie ma opcji, żeby
dzisiaj była impreza...
Jęki
zaczęły się rozchodzić po korytarzu, ale wszyscy zgodnie
skierowali się do wyjścia i wyszli prosto w deszcz. Caroline jako
ostatnia wyszła, żeby się upewnić, że nikt nie został w budynku
szkolnym, oprócz woźnych i dyrektora.
Kiedy
wyszła, na parkingu stała furgonetka Matta, a w niej siedziała już
Bonnie i na Nią machała ręką. Blondynka odetchnęła głęboko
świeżym powietrzem. Niebo przecięła błyskawica i dwie sekundy
później rozległ się ogłuszający grzmot. Szybko wybiegła w
ulewę i wskoczyła do samochodu.
-
No dalej, Kim!
-
Pieprz się, Greenwood!
Dziewczyna
wyskoczyła z samochodu i najszybciej jak tylko potrafiła, pobiegła
w stronę suchej werandy swojego domu. Zadzwoniła do drzwi, nie
musiała długo czekać, aż jej ktoś otworzy.
-
Panienka Kimberly, tak szybko?
Przemoczona
do suchej nitki Kim, rzuciła tylko lodowate spojrzenie Dorocie,
służącej polskiego pochodzenia.
-
Coś się zepsuło... Zrób mi gorącej zielonej herbaty z dwoma
plasterkami cytryny i trzema łyżeczkami cukru.
-
Wiem, pamiętam, panienko... Panienko Evans, ma panienka gościa...
Czeka w panienki sypialni, uparł się, że zaczeka.
-
Uch! Nie mam ochoty na żadnych gości, trzeba było go wywalić na
zbity pysk! Kogo znowu nosi?!
Cała
mokra wbiegła po schodach i z impetem wpadła do pokoju. Zamurowało
ją.
-
Damon? Co... Co Ty tutaj robisz?
Od
razu spotulniała. Zamknęła za sobą drzwi, przyglądając się
brunetowi leżącemu wygodnie na jej łóżku.
-
Przyszedłem porozmawiać z Tobą w sprawie Elizabeth...
Przewróciła
oczami i zdjęła mokry sweter.
-
Masz ją zostawić w spokoju- wstał i podszedł do Niej patrząc jej
głęboko w oczy.- Masz usunąć zdjęcia, masz o tym całkowicie
zapomnieć i najlepiej będzie, jeśli zaczniesz ją tolerować.
Blondynka
tylko prychnęła, pokręciła głową i oparła dłonie na biodrach.
Damon był zdezorientowany, powinno zadziałać...
-
Jeszcze czego! Za kogo ty mnie uważasz? Nie mam zamiaru jej dawać
spokoju dopóki jej nie zostawisz...
Werbena...
pieprzona werbena w krwiobiegu, pomyślał wampir, więc trzeba
będzie to rozegrać inaczej...
-
Byłam pierwsza, spodobałam Ci się!
-
A ty dalej o jednym i tym samym!- Zirytował się już.- Nic nie było
między nami, to był tylko flirt, a poza tym to, to było w maju...-
warknął. Ich twarze dzieliło może kilka centymetrów i mimo to
Damon nie miał na Nią ochoty. W ogóle! Miał za to ochotę ją
zabić, wypić z niej całą krew, słuchać jak jej serce zwalnia i
w końcu staje, jak jej oddech staje się coraz płytszy. Po prostu
wczuć się w tą chwilę, kiedy dana osoba umiera... Aż się głodny
zrobił...
-
Mogę jednak zrobić to co karzesz- położyła dłoń na jego
ramieniu, brunet spojrzał na jej rękę, walczył z tym, żeby ją z
siebie strząsnąć.- Mogę zrobić cokolwiek zechcesz, jeżeli ten
jeden raz zrobisz to, czego ja chcę...- wsunęła rękę pod jego
skórzaną kurtkę, jednocześnie ją zdejmując.
Damon
poczuł ogromną potrzebę wyłączenia uczuć, na tą jedną
pieprzoną noc, a potem by je znowu włączył...ale potem to by
wróciło silniejsze... Irytowało go to co robił, a On przecież
nigdy nie robił tego, czego nie chciał, na co nie miał ochoty...
aż do teraz.
Co
to dla Ciebie? Przelecieć jakąś laskę, cała filozofia- pomyślał
brunet. Nigdy nic nie czuł do tych wszystkich kobiet, nigdy nie miał
choćby najmniejszych skrupułów, a teraz jego sumienie krzyczało
na cały głos jedno słowo: Elizabeth. Ale ja to robię dla niej-
przekonywał się Damon, czując zimne palce Kim na swoim torsie,
rozpinające jego koszulę. Robię to co powinienem.
Jeśli
Salvatore w chwili obecnej miał na coś ochotę, to było to wyżycie
się. Ostatnie czego pragnął to pełen czułości seks.
Wampir
przestał stać nieruchomo. Wszystkich części garderoby pozbyli się
równie szybko jak Kimberley swojej bluzki. Mężczyzna popchnął
dziewczynę na ścianę i przycisnął ją swoim ciałem, by zdjąć
z niej bieliznę. Brutalnie całował ją po karku, miał ochotę się
w nią wgryźć, ale wiedział, że werbena w jej żyłach by go
zeżarła od środka. Evans czuła jego dotyk na całym ciele,
jęczała i sapała, gdy nią poniewierał, podobało jej się to,
jak wszystkim zabawkom Damona. Rzucił ją na łóżko i bez dalszej
gry wstępnej wszedł w nią. Ona głośno jęknęła, co Damonowi
się spodobało i poczuł się dokładnie tak jak pół roku temu.
Wolny, z odpowiednią ilością promili alkoholu we krwi, dziki,
nieokiełznany, niebezpieczny... Podniecenie go wypełniło od
środka, czuł, że żyje. Złapał ją jedną ręką za włosy, a
drugą zakrył jej buzię, ona mocno zaczepiła się paznokciami o
jego plecy i objęła go nogami w pasie. Łóżko było lekko
niedosunięte, więc z każdym ruchem Damona ono uderzało o ścianę.
Towarzyszyły temu krzyki stłumione, przez dłoń wampira.
Interesowała
go tylko jego własna przyjemność. Tak. Tylko tego teraz chciał.
Zaznać ulgi nie przejmując się, czy Kimberley zdążyła. Kiedy
się zaspokoił po raz pierwszy, przewrócił ją na brzuch. Nie miał
litości i ostatnie o czym myślał to to, czy jej zadaje ból. Ale
czuł się dobrze jak nigdy, uwolnił starego, dobrego Damona, może
i tylko na tą jedną noc, ale to wystarczyło, żeby odnalazł
równowagę. Opadł ciężko na poduszki i spojrzał na dziewczynę,
która potrzebowała chwili, by do siebie dojść.
-
O mój Boże... To było niesamowite- wydyszała, ale Damon już tego
nie słyszał. Wsłuchał się w lekko przyśpieszone bicie swojego
serca. Wstał i zaczął się ubierać.
-
Czemu już się ubierasz?- spytała lekko zawiedziona.
-
Przypomniało mi się coś... Dostałaś już to czego chciałaś...
-
Istotnie...
Damon
podniósł z ziemi kurtkę i już miał wyjść, ale zatrzymał go
głos Kimberley.
-
Nie pożegnasz się?
Jego
dłoń zawisła nad klamką. Głupia suka... Cofnął się i
pocałował ją niechętnie. Oderwał się od niej i spojrzał prosto
w oczy.
-
Dobiliśmy targu. Masz udawać, że nic się nie stało, masz usunąć
wszystkie zdjęcia i masz powiedzieć swoim koleżankom, że nic się
nie stało. Rozumiemy się?
-
Tak... ale wiesz, że w takim razie nie po raz ostatni się widzimy w
takich okolicznościach...
-
I nie waż się pisnąć słówka Elizabeth, bo pożałujesz.
-
Naturalnie... Nasz związek będzie pilnie strzeżony, skarbie.
Wyszedł
szybko z jej pokoju, żeby nie zabić tej dziwki, chociaż, to wcale
nie byłby taki zły pomysł... Dorwać ją gdzieś w lesie, zamknąć,
żeby werbena wywietrzała... albo jej wyrwać serce...
Trzasnął
drzwiami wejściowymi i stał chwilę na werandzie domu Evansów.
Musiał znowu się wkręcić na zebranie Rady, musiał ograniczyć tą
werbenę, którą rozprowadzali po całym miasteczku.
Nie
mógł się już doczekać, kiedy usiądzie w fotelu z burbonem w
szklance... a może nawet z papierosem? Musiał się rozluźnić,
właśnie zrobił coś, czego już dawno nie robił... i coś mu
podpowiadało, że nie powinien był tego robić, ale to coś
zagłuszył odgłos kropli uderzających w dachówki.
Z
wampirzą szybkością wybiegł w deszcz.
***
Ta
kolacja trwała już dobrą godzinę i nic nie zapowiadało, żeby
się skończyła. Klaus się świetnie bawił moim kosztem, znęcał
się nade mną, to mu sprawiało przyjemność. Najgorsze było to,
że nawet się odezwać nie mogłam, bo Jenna cały czas była
obecna. Jednak w końcu musiała nadarzyć się okazja.
-
Wszyscy chcą ciasta?
-
Pewnie... Pomogę Ci zanieść talerze- Jeremy się zerwał z
krzesła, wziął naczynia i zanim zniknął z Jenną w kuchni posłał
mi zdeterminowane spojrzenie.
-
Czego chcesz, do cholery?- spytałam sykliwie szeptem.
Blondyn
uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-
Nurtuje Cie to pytanie, prawda?- w ułamku sekundy spoważniał-
Niestety nie dostaniesz ode mnie od razu odpowiedzi. Nie
przychodziłaś na cmentarz, a musiałem Cie jakoś złapać... więc
wykorzystałem Jennę... chyba czuje się trochę samotna...
-
Nic o Niej nie wiesz, ani o mojej rodzinie- warknęłam.- Zostaw ją
w spokoju, to jest sprawa tylko między mną, a Tobą. Chcesz mojej
śmierci? Proszę bardzo... Zabij mnie teraz!
Klaus
się roześmiał i opadł na oparcie krzesła.
-
Czemu miałbym chcieć Cię zabić, kochana? Jesteś mi bardziej
potrzebna żywa niż martwa... na razie...
-
Czy to ma coś wspólnego z tym, że jestem łowcą.
-
Proszę, proszę, posłuchałaś mnie...
-
A propos... chcę znać prawdę- powiedziałam zdecydowanym głosem.
Pierwotny zmarszczył brwi.
-
Odnośnie...
-
Odnośnie tego, co naprawdę mi powiedziałeś w swojej rezydencji...
-
Idzie deser!
Wyprostowałam
się, jednak nie spuściłam wzroku z Klausa, a On ze mnie. Przed
każdym ponownie stał talerz, tym razem mniejszy. Jenna zrobiła
jakiś tort z bitą śmietaną, śmietankowym kremem, truskawkową
galaretką i biszkoptem. Był pyszny, ale nie odnajdywałam
przyjemności w jedzeniu w Jego towarzystwie.
-
Jenna...- zaczął Klaus, a ja już znałam ten ton. Ciocia podniosła
głowę i już była pod jego wpływem.
-
Klaus! Przestań, cokolwiek robisz, do czegokolwiek zmierzasz!
-
Jenna, widzę, że czujesz się senna, zmęczona już całym dniem...
Idź już do sypialni i się połóż.- Kamień spadł mi z serca w
pewnym sensie. Ona była bezpieczna, Jeremiego zamknę zaraz w pokoju
i zostaniemy tylko we dwoje.
-
Jeremy, mój drogi... odprowadź ciotkę do jej sypialni, a potem idź
do siebie. Dorośli muszą porozmawiać...
-
Nigdzie nie idę – zaprotestował Jer, spojrzał na mnie- kim On
tak naprawdę jest?
-
Lepiej go słuchaj... To najstarszy wampir na świecie- głos utknął
mi w gardle. Pierwotny miał teraz zaproszenie do mojego domu, mógł
tu wejść o każdej porze dnia i nocy. Nie było miejsca gdzie bym
mogła przed Nim uciec. Najgorsze? On o tym doskonale wiedział.
-
Słyszałeś siostrę.
Jenna
wstała i poszła do siebie.
Jeremy
również wstał, ale nie po to, by iść do swojego pokoju. Wszystko
działo się tak błyskawicznie, że zauważyłam tylko jak Klaus
łapie miniaturowy, drewniany kołek trzy centymetry przed swoją
twarzą. Wszyscy byliśmy w szoku. Ja, ponieważ Jer strzelił do
Klausa, Jer, ponieważ Klaus to złapał i Klaus... że Jer do niego
strzelił. Pierwotny, z widocznie kończącym się limitem
cierpliwości dla mojego brata na twarzy, błyskawicznie znalazł się
za Nim i chwycił jego głowę, tak, by móc jednym ruchem skręcić
mu kark.
-
Jeremy, nie! Klaus zostaw go!
Podeszłam,
bliżej, ale Mikaelson powstrzymał mnie swoim spojrzeniem.
-
Lubisz się bawić bronią? To nie są zabawki dla małych chłopców.
Jeszcze komuś mogła się stać krzywda...
-
Na to liczyłem- warknął, próbując się wyswobodzić z
morderczego uścisku.
-
Nie, zła odpowiedź- blondyn niespodziewanie wbił kołek Jeremu w
prawą dłoń.
Jeremy
krzyknął ,a ja odruchowo razem z Nim, zawrzało we mnie. Nie
zważając na Klausa wyrwałam Jeremiego.
-
Jesteś pojebany!- Musiałam przekląć.- Jer, nic Ci nie jest?
Na
środku dłoni miał dziurę, z której obficie leciała krew.
Zacisnęłam mu palce danej ręki i przyłożyłam serwetkę, by krew
nie kapała na ziemię.
-
Boli jak cholera, ale dam radę- skrzywił się.
-
Idź do łazienki, tam jest apteczka, przemyj, zaklej, zabandażuj, a
potem idź do swojego pokoju, poradzę sobie. Proszę Cię.
O
dziwo wykonał moje polecenie. Zostaliśmy sami.
-
Mów.
-
Po tym jak mnie nazwałaś „pojebanym”?
-
Zasłużyłeś! Mów, co takiego mi powiedziałeś w swoim marmurowym
pałacu?
-
Chyba nie sądzisz, że Ci powiem... za to... zbrodnię popełnisz za
kilka dni. Dam Ci znać kiedy. Będziesz wiedziała... Nastąpiły
małe komplikacje, więc muszę to rozłożyć w czasie... Rozumiemy
się? Powtórz.
-
Zbrodnię popełnię za kilka dni. Dasz mi znać kiedy. Będę
wiedziała... Nastąpiły małe komplikacje, więc musisz to rozłożyć
w czasie... Rozumiemy się.
Klaus
uśmiechnął się do mnie z satysfakcją. Rozkazy były jasne i
przejrzyste, zabić za kilka dni.
-
A teraz zapomnisz, że o tym rozmawialiśmy.
-
Dobrze...
Otrząsnęłam
się z transu. Ta świnia znowu mnie zahipnotyzowała!
-
Znowu?! Ty psychopato...- popchnęłam go z całej siły, ale co ja
mogę? Nawet się nie ruszył. Za to złapał mnie za nadgarstki i
ścisnął je mocno. Wrażenie było takie, jakbym je wsadziła w
imadło...
-
Aua... puść mnie- im mocniej się szarpałam tym mocniej on
naciskał, aż nogi się pode mną ugięły.
-
Trochę szacunku dla starszych, kochanie...
Nagle
Klaus poleciał na ścianę, plecami strącając obrazek. Byłam w
szoku, nie wiedziałam co się dzieje. Kiedy się jednak rozejrzałam
zobaczyłam Damona. Całego mokrego, gniewnym wzrokiem obserwującym
Pierwotnego.
-
Niespodzianka, skurwysynie- warknął Damon.
-
Proszę, proszę, Damon Salvatore, znów się spotykamy... Impulsywny
jak zwykle- Klaus uśmiechnął się tajemniczo. Damon stanął
przede mną, w mojej obronie i chociaż byłam przerażona, zdążyłam
wyczuć dym papierosowy od Damona. Od kiedy On palił?
-
Czego Ty od niej chcesz?
-
To nie twoja sprawa, Damonie... chociaż, może troszeczkę jest...
Usłyszałam
jak Jeremy schodzi po schodach. Klaus skorzystał z okazji, że ja i
Damon się odwróciliśmy i wybiegł w tempie natychmiastowym.
Odetchnęłam z ulgą. To był już koniec na dzisiaj... Koniec tego
popapranego dnia...
-
Dzięki za smsa, młody...
-
Wszystko okey z ręką?- spytałam i delikatnie ją ujęłam. Dalej
była owinięta w serwetkę, pewnie od razu napisał do Damona...
-
Tak, wszystko dobrze...
Westchnęłam
i spojrzałam na bruneta, a On na mnie.
-
Wszystko w porządku?
-
Ostatnio coraz częściej ludzie się mnie o to pytają...
-
I co im odpowiadasz?
-
Że wszystko będzie dobrze...
-
A będzie?- spytał cicho, dotykając mojego policzka.
-
Zapytaj mnie o to jutro- odpowiedziałam i wykrzywiłam lekko z
wysiłkiem usta w smutnym uśmiechu.
Damon
wyglądał, jakby mój widok był jednym z najbardziej żałosnych
widoków na świecie.
-
Choć tu- przytulił mnie do siebie i pocałował we włosy.
Znalazłam w jego ramionach to, czego szukałam przez cały dzień;
miłość, spokój, pocieszenie, ciszę, bezpieczeństwo.
-
Muszę się wykąpać, potrzebuję relaksu...
-
Nie wątpię, pójdę Ci ją przygotować... choć, mały Gilbert,
zajmę się od razu twoją dłonią.
Jer
podążył za Damonem po schodach.
-
Stary, wiesz, że ja nie nazywam się Gilbert?
-
A co za różnica? Mieszkasz w domu Gilbertów, to jesteś Gilbert.
Koniec, kropka.
Uśmiechnęłam
się pod nosem i wzięłam się za sprzątanie.
-
El, wanna gotowa... Zostaw, młody się tym zajmie.
-
Ale jego ręka...
-
Już ma ją wyleczoną, posmarowałem ranę swoją krwią... chodź,
czas, żebyś zapomniała o całym świecie.
Wziął
mnie za rękę i poprowadził aż pod samą łazienkę.
-
Jakby co to wołaj.
Kiwnęłam
głową.
-
Damon... Dziękuję.
-
Nie ma za co...
-
Nie tylko za kąpiel, albo dzisiaj...ale za wszystko, nie wiem co bym
zrobiła, gdyby Cię przy mnie nie było...
Uśmiechnął
się łagodnie i zniknął na dole.
Zmyłam
makijaż, potem się rozebrałam i weszłam do gorącej wody z pianą,
pachnącą lasem iglastym. Mój wampir zadbał też o nastrój, na
szafce stały trzy świeczki. Wyłączyłam, więc światło jak
tylko weszłam do łazienki. Oparłam głowę o krawędź wanny i
wzięłam głęboki wdech. Następnie wypuściłam całe powietrze z
płuc. Na tą chwilę czekałam ze sto lat, jak nie więcej. Cisza,
spokój i pustka w głowie, o tak...
Leżałam
tak może dwadzieścia minut i tyle mi wystarczało. Już miałam
pełną baterię.
-
Damon- nie musiałam krzyczeć, wystarczyło, że powiedziałam to
tak jakby był zaraz obok mnie. Drzwi się otworzyły.
-
Potrzebujesz czegoś?
-
Ciebie... Usiądź obok mnie, porozmawiaj ze mną...
Zamknął
za sobą drzwi i podstawił sobie taboret koło wanny, by na nim
usiąść.
-
Zacząłeś palić?- spytałam prosto w mostu, ale spokojnym tonem,
po co miałam się denerwować przez coś takiego.
-
Musiałem się wyluzować po tym dniu... Potrzebowałem tego...
-
Dobrze, rozumiem- przerwałam mu i przyłożyłam mokrą dłoń do
jego policzka.
-
Serio?
-
Serio, serio- uśmiechnęłam się delikatnie.- Rozumiem Cię... Ja
odreagowuję kąpielą, mniej szkodzi zdrowiu, aczkolwiek tobie rak
płuc nie grozi.
-
Myślałem, że będziesz na mnie zła...- powoli splótł nasze
palce.
-
Nie jestem, nie miej mnie za takiego tyrana...
-
Jesteś moim jedynym, ukochanym tyranem- pocałował mnie w policzek,
a potem krótko w usta. Oparliśmy się o siebie czołami.
-
Zaraz usnę w tej wannie, ale jest mi za dobrze, żeby stąd
wychodzić... Muszę częściej się relaksować, a ty razem ze
mną... Obejrzyjmy jutro jakiś stary film? Z wielką miską
popcornu, wtuleni w siebie, a potem ja zasnę, zaniesiesz mnie do
łóżka i położysz się obok mnie. Co ty na to?
-
To będzie nasza druga randka?
-
Na to wygląda, nabieramy rozpędu... Podasz mi szampon? Jest w tej
szafce na drugiej półce... Dziękuję...
-
Umyję Ci włosy, dobrze?
-
Mhm- mruknęłam i zamknęłam oczy.
Masaż
głowy sprawił, że odnalazłam wewnętrzny spokój i dostarczył mi
dużo przyjemności. Od kiedy tylko pamiętam miałam bardzo czułe
cebulki włosów. Uwielbiałam, kiedy ktoś się bawił moimi
włosami, a gdy tym kimś był Damon, to wręcz się rozpływałam.
Później
umyłam się z drobną pomocą wampira i nadszedł czas, żeby wyjść
i iść już spać. Kiedy wstałam, poczułam, że mimo wszystko się
rumienię, że nie miało znaczenia to, czy już mnie widział nagą,
czy nie, po prostu tak na niego reaguję i nigdy nie będę inaczej.
-
Lubię na Ciebie patrzeć- wyznał mi, obejmując mnie od tyłu,
kiedy ja szorowałam zęby. Niestety przez pianę nic nie mogłam
powiedzieć, ale gdy już skończyłam mogłam odpowiedzieć.
-
Mam nadzieję, że Ci się nie znudzę...
-
Nigdy- wyszeptał mi do ucha, a ja poczułam, że się unoszę... w
sensie przenośnym, oczywiście.
Powiedział
„nigdy”... Powiedział, że n i g d y mu się nie znudzę...
Powiedział to.
-
I nie będzie żadnej innej kobiety?- spojrzałam mu prosto w oczy.
Nie mógł mnie teraz okłamać, zauważyłabym to w jego oczach.
-
Nie będzie... Nigdy...- znowu to powiedział.
-
Wiesz, że to „nigdy” cię zobowiązuje?- powiedziałam ostatkami
sił panując nad głosem.
-
To dobrze, myślę, że w końcu nadszedł czas, żebym zaczął w
nasz związek wkładać takie słowa jak: „nigdy” i „zawsze”...
Odwróciłam
się do niego przodem i mocno przytuliłam. Ten beznadziejny dzień
kończył się najlepiej jak tylko dzień zakończyć się mógł.
Przebrałam
się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Damon zgasił światło i
położył się obok mnie przykrywając nas oboje kołdrą.
-
Mówiłeś serio z tym „nigdy”?
-
Serio, serio- zacytował mnie, a ja wtuliłam się w jego pierś.-
Elizabeth... Jak mogłabyś mi się znudzić? Ciągle mnie
zaskakujesz, nigdy nie robisz tego, czego się spodziewam... Jesteś
taka dobra, niewinna, delikatna, krucha i niezwykle dojrzała jak na
swój wiek...
-
Jenna uważa inaczej... Jutro Ci opowiem co mówiła, dzisiaj już
nie chcę myśleć o niczym nieprzyjemnym.- Miałam mu tyle do
powiedzenia, o Klausie, o Elizie, o Jennie... ale to jutro, już nie
dziś...
-
I dobrze... "Dusza ludzka jest jak brzoskwinia, którą pewna
bogini przekroiła na dwie połowy i rozrzuciła po świecie. Odtąd
te dwie połówki szukają się nawzajem i czasem, ale bardzo rzadko,
znajdują się. Wtedy pasują do siebie idealnie i tworzą całość.
I wtedy jest miłość..."- wyszeptał cicho.
Zaniemówiłam.
To co słyszałam, było takie... piękne, zbyt piękne... Czemu ja
płaczę? Jeszcze Damon pomyśli, że coś jest ze mną nie tak... W
ciemności trudno mi było zobaczyć wyraz jego twarzy, ale o ile
dobrze widziałam miał zamknięte oczy, jakby pogrążył się w
głębokim śnie. On jednak rozchylił powieki i na mnie spojrzał.
-
Kocham Cię, Elizabeth.
-
I ja Kocham Ciebie, Damonie- wyszeptałam. Palcem starł łzy z moich
policzków, pocałował mnie w czoło i mocniej do siebie
przyciągnął.
Będąc
na pograniczu snu i jawy poczułam jak Damon lekko drży, jakby
płakał. Zamieniliśmy się rolami, teraz to ja mu starłam łzy i
schowałam go w swoich ramionach... ale nie mogę przysiąc, że to
nie był sen...
Warto było czekać na taki rozdział:) Podobał mi się,zresztą jak wszystkie inne.Strasznie nie lubie tej Kim,szkoda że Damon zdradził z nią Eli,bo pewnie ona i tak się o tym dowie.Klaus na kolacji,ale chyba nie dokończył tego co chciał. Ogólnie bardzo fajnie,liczę że nowe rozdziały pojawią się szybciej i powodzenia w szkole:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;D
Zaginiona sie odnalazła!!!! Juuuupppiii! xd Wspaniały rozdział kochana! Jak ja nienawidze tej calej Evans!!! I jak Damon mógl zdradzic z nią Elizabeth? Boję się, co będzie, gdy El się dowie... I co jest z Caroline??!?! Rozdział ogólnie- fenomen. K O C H A M F O R E V E R!!!! <3
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następna notkę. Mam nadzieję, ze pojawi sie szybciej :*
Buziaki, Emka ;3
Hej :) Rozdział jest boski :)Ale jak Damon mógł zrobić coś takiego Elizabeth ... Ok, aby ta wredna zołza dała spokój Eli, ale jednak ... kurde, a czego Klaus chce od naszej bohaterki ? Ah, już chcę nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńKarolina J :)
ps. A jakbyś chciała to zapraszam do siebie na www.pozahranicamiwyobrazni.bloog.pl
A i zapraszam do mnie na nowy rozdział.;3 mam nadzieję, że przeczytasz i skomentujesz <3
OdpowiedzUsuńhttp://love-is-a-winner-storyofdelena.blogspot.com/
JA NIE MOGĘ UWIERZYĆ W TO CO ZROBIŁ DAMON !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCzy może ktoś łaskawie urwać łeb tej cholernej wywłoce Evans?!!!!!
Witaj Kochana!!! Nareszcie się doczekałam nowego rozdziału...JEST GENIALNY!!!!!!!!!!!!!!
UWIELBIAM Twoje opowiadanie i czekam na następny rozdział.
KOCHAM !!!!!!!!!!!!
Damonka ; )
Warto było czekać :)
OdpowiedzUsuńDługi, wciągający rozdział :D Cudowny <3
Nie mogę doczekać się na dalszy rozwój wydarzeń.
Czy Kim coś "odwali", czy dowie się o tym co zrobił Damon? :d
Czuję, że będzie ciekawie :)
Nareszcie!! Co jakiś czas zaglądałam na Twojego bloga, żeby sprawdzić czy nie ma NN i dziś wreszcie się pojawiło. Rozdział jest świetny i dłuuuugi. Kocham to:*** Wiem jak to jest z brakiem weny i czasu. Przerabiam to własnie na swoim blogu... Życzę weny i czekam na NN :*
OdpowiedzUsuńPS. Damon i Kim....to się musi źle skończyć.
Zapraszam do siebie na NN :)
OdpowiedzUsuńsuper mam nadzeję że zDamonem wszystko w porzątku nie lubie Jenny mam nadzieje żeeli utrze nosa kim
OdpowiedzUsuńHej! Chciałabym Ci oznajmić, że nominuję Cię do do Liebster Award! Więcej informacji: http://athens-lunatic-asylum.blogspot.com/2014/01/nominacja.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Zapraszam na nn po cholernie długiej nieobecności.
OdpowiedzUsuńLicze na twoją opinię <3
http://love-is-a-winner-storyofdelena.blogspot.com/
Zostałaś nominowana do Liebster Award :3
OdpowiedzUsuńSzczegóły na: http://love-is-a-winner-storyofdelena.blogspot.com/
Pozdrawiam :**