Drodzy
czytelnicy, póki co robię tutaj porządek, ale na raty, więc nie
dziwcie się, że numery rozdziałów są nie po kolei itp.,
musiałam kilka zbić w jeden, poza tym dojdzie mała zmiana
poprzedniej fabuły, ale wszystko w swoim czasie. W każdym razie,
proszę o cierpliwość :)
Dźwięk
dzwoniącego iPhone'a roznosił się po całym pokoju. Damon podszedł
do telefonu i spojrzał na wyświetlacz. W chwili, w której
zrozumiał kto do niego dzwoni, miał ochotę roztrzaskać aparat o
podłogę, a potem go wrzucić do kominka. Nie mógł jednak
zignorować połączenia, cholera wie ile by go to kosztowało w
przyszłości. Elizabeth weszła za nim do pokoju i spojrzała na
niego pytająco.
-
Nie odbierzesz?
-
Tak, tak...- w chwili, gdy przeciągnął palem po ekranie wyszedł z
pokoju, zbiegł po schodach, w wampirzym tempie ubrał buty i
zatrzasnął za sobą drzwi. El stała oniemiała i patrzyła się
przed siebie. Co było tak tajne, że musiał aż wyjść z domu?
Czemu nie mogła usłyszeć rozmowy? Pytania namnażające się w jej
głowie sprawiały tylko, że dziura w jej sercu cały czas się
pogłębiała i rosła.
-
Czemu do mnie dzwonisz?- warknął Damon na wstępie, nie witając
się uprzednio z rozmówcą.
-
Mógłbyś być chociaż trochę milszy... Jak na przykład ja w
stosunku do tej małej. Nie masz pojęcia jak bardzo muszę się
starać, żeby nie skomentować chociażby jej ubioru. Jak można
codziennie chodzić w jeansach, bluzie i T-shircie? O zgrozo...
-
Do rzeczy!- warknął. Mimo woli czuł, że do oczu napływa mu krew,
a dziąsła zaczynają go swędzieć. Agresja jaką wzbudzała w nim
ta dziewczyna była niedopisania.
-
Okey, okey... Czuję się dzisiaj trochę samotna, wpadnij do mnie,
od razu będzie raźniej.
Wampir
przymknął powieki i potarł nasadę nosa. Jej głos był wyjątkowo
wkurwjąco-irytujący.
-
Jestem zajęty teraz.
-
Jesteś u tej marnej podróby kobiety?!- oburzyła się Kimberley.-
Pamiętaj, że wszystko jej mogę powiedzieć, a tego byś raczej nie
chciał...
-
Nie będziesz mnie szantażowała, ty mała kurwo!
Jednak
głos po drugiej stronie był nadzwyczaj opanowany.
-
Damonie, albo przyjdziesz, albo będzie nieprzyjemnie, jak wolisz.
Czekam.
Cisza
po drugiej stronie oznaczała koniec rozmowy.
-
Damon, wszystko w porządku?- ten aż podskoczył. Ze zdenerwowania
nie usłyszał jej obecności.- Twoja twarz... Co się stało?
Cholera,
pomyślał i żyły spod oczu zaczęły znikać.
-
To... Stefan. Ma problem i muszę do niego jechać.
-
Stefan jest mała kurwą?
Usłyszała
to.
Westchnął
teatralnie i wymyślił bajeczkę na poczekaniu.
-
To Katherine. Powiedziała, że jeżeli się z nią teraz nie
spotkam, to będzie nieciekawie.
-
Jadę z Tobą- powiedziała z determinacją Elizabeth.
-
Nie, nie, nie, powiedziała, że mam być sam. Chcę wytłumaczyć tą
sytuację, zadzwonię jak tylko skończę rozmawiać, dobrze?
-
Nie podoba mi się to... Czemu masz iść sam? Może chce cię
uwieść?!
-
Eli... co ty gadasz? Nie dam się jej- uśmiechnął się
pocieszająco, robiąc w jej stronę krok.
-
No nie wiem... Jesteś wyjątkowo podatny na wdzięki kobiet,
podobnych do mnie.
-
Wnioski wyciągnij sama- uśmiechnął się lekko i pocałował
dziewczynę w czoło.- Zadzwonię jak będę wracał.
-
Mhm... gdzie się w ogóle z nią widzisz?
-
W lesie wschodnim- uznał, że to dobre miejsce, bo jest na tyle
daleko, że Eli nie zdążyłaby tam dotrzeć zanim on wróci.
Wsiadł
do auta i zatrzasnął za sobą drzwi. Zanim silnik zawarczał
usłyszał tylko cichy szept.
-
Uważaj na siebie.
***
-
Hej, jesteś może zajęty?
Stefan
spojrzał na Chrisy popijającą herbatę.
-
Tak, coś się stało?
-
Nie no, jak jesteś zajęty to damy radę...
-
Elizabeth... Mów- nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Katherine dzwoniła do Damona, mają się spotkać w lesie
wschodnim... Kazała mu być sama... odchodzę od zmysłów...
Samo
jej imię sprawiło, że Stefan zesztywniał.
-
Gdzie się mieli spotkać?
-
W lesie wschodnim.
-
Ok. Zajmę się tym...
-
Dziękuję Ci.
Wampir
rozłączył się i spojrzał przepraszająco na dziewczynę.
-
Musisz iść...- to nie było pytanie.
-
Wierz mi, chciałbym jeszcze zostać, ale mój brat ma kłopoty,
muszę mu pomóc.
-
Jesteś wybawicielem w rodzinie?
-
Jestem wybawicielem w życiu- parsknął i skierował się w stronę
korytarza.
Zaśmiała
się i patrzyła jak się ubiera. Bardzo jej się podobał, był taki
miły i zabawny.
-
Przepraszam, że muszę iść, może widzimy się w weekend?
-
Chętnie- Christine się uśmiechnęła i stanęła na palcach, żeby
go pocałować w policzek.- Dziękuję za miły wieczór.
-
Ja również.
Pożegnał
się jeszcze grzecznie z jej rodzicami i przytulił ją na
pożegnanie.
-
Do zobaczenia jutro w szkole.
-
Do zobaczenia i powodzenia z bratem.
Kiedy
drzwi się zamknęły za nim, zrzucił uśmiechniętą maskę i
skręcił w stronę lasu. Tam mógł biec szybciej, o wiele szybciej.
Kiedy
Stefan dotarł na skraj Lasu Wschodniego zatrzymał się, powoli
przemieszczał się wzdłuż i wszerz tego kawałka ziemi, myślał,
że może spotkają się obok krypty, ale się przeliczył. Nigdzie
nie było, ani Damona, ani Katherine. Nawet nie słyszał żadnej
rozmowy. Nie rozumiał o co chodzi, ale przeczuwał najgorsze, gdy
nagle usłyszał za sobą znajomy głos.
-
Cześć Stefan.
-
El?
-
Blisko.
Napiął
wszystkie mięśnie.
-
Katherine... co mu zrobiłaś?
Ona
jednak tylko na niego spojrzała z politowaniem i usiadła na
pobliskim kamieniu.
-
Oj Stefanku, Stefanku... rozumiem, że Gilbert może być naiwna, ale
ty?
Popatrzył
na nią nierozumiejącym wzrokiem.
-
To nie ja do niego dzwoniłam i nie ja się z nim umawiałam. To
owszem była kobieta, ale to nie byłam ja...
-
Czemu mam ci wierzyć?
-
Och, zadzwoń do niego, uwielbiam słuchać jak niewierni mężczyźni
się tłumaczą- puściła do niego oczko.- No dalej, zadzwoń.
Stefan
niepewnie wyjął telefon i wybrał numer Damona.
-
Stefan?
-
Gdzie jesteś?
Zapadła
po drugiej stronie cisza.
-
W lesie wschodnim... czekam na Katherine, ale ta suka się nie
pojawia.
-
No wiesz co? Normalnie jestem obrażona!- krzyknęła wampirzyca w
stronę komórki.- Ja jestem słowna, nie to co wy, faceci- zrobiła
obrażoną minę i założyła ręce na piersi.
Damona
zmroziło. Już nie wiedział jak się wykręcić, stracił wszelkie
pomysły.
-
No więc? Koniec kłamstw? Limit się wyczerpał?- wysyczał młodszy
Salvatore do komórki.
-
Zaraz będę...- rozłączył się.
-
No no...- zacmokała Katherine- Kto by pomyślał, że pan Damon
Salvatore będzie taki niewierny...
-
Skąd wiedziałaś, że się na ciebie powołał?
-
Byłam przypadkiem w okolicy...
-
Przypadkiem- zadrwił. Katherine rzuciła mu spojrzenie spode łba,
ale kontynuowała, jakby nie usłyszała tej drwiny.
-
… I usłyszałam swoje imię. Zdziwiłam się kiedy zaparkował pod
wielkim domem i otworzyła mu ta taka blondi.
-
Caroline?
-
Nieee, ta druga, bogata, zarozumiała, coś na K...
-
Ki... Kimberley?- Stefan zaniemówił z wrażenia.
-
No, tak, to była ona... W każdym razie, z pewnością nie udzielał
jej korepetycji z angielskiego...- parsknęła śmiechem. Jednak
chwilę później spoważniała.- To smutne, że taki łajdak trafił
na taką dziewczynę...
-
Żal ci jej?- Stefan prawie zakrztusił się tymi słowami.
-
Może trochę. Nie jestem taka zła, jak mnie wszyscy malują... Po
prostu staram się przeżyć...- wstała i zrobiła krok do tyłu.-
Pilnujcie jej, za dużo osób chce jej śmierci...- zniknęła w
gąszczu drzew.
***
-
A co ty byś zrobił na moim miejscu, panie Idealny?!
-
Na pewno bym się z nią nie przespał! Najgorsze jest to, że nie
widzisz w swoich działaniach nic złego!
-
Co miałem zrobić?! Dać jej maltretować Elizabeth?
-
Damon, jest tyle sposobów, żeby to zrobić! Nawet bym zrozumiał,
gdybyś skręcił jej kark, ale ty poszedłeś na łatwiznę.
-
Tak! Jasne! Żebyś wiedział! Nie mam pojęcia co mógłbym zrobić,
werbena opuszcza organizm minimum dwa dni!
-
Więc trzeba było jej zahamować dostawę werbeny.
-
Dzisiaj to zrobiłem.
-
Coś mi się zdaje, że trochę za późno.
Stefan
odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę miasta.
-
Gdzie idziesz?
-
Zgadnij.
Damon
przyparł Stefana do drzewa.
-
Nie powiesz jej. Nie pozwalam Ci!
-
Trzeba było pomyśleć wcześniej.
-
Więc nie dajesz mi wyboru, bracie.
Damon
skręcił Stefanowi kark jednym ruchem i sam puścił się biegiem
między drzewami, aby zostawić poczucie winy za sobą.
-
Damon!- El rzuciła się mu w ramiona jak tylko przekroczył próg
domu. Poczuła niewymowną ulgę, że miała go w swoich ramionach,
że nic mu się nie stało.
-
Wszystko ze mną dobrze, nie przyszła... Może dlatego, że Stefan
do nas dołączył...
-
Przepraszam, strasznie się martwiłam. Gdzie on w ogóle jest?
-
Wrócił do domu. Ja też zaraz będę wracał.
Pokiwała
głową i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z litością, a
jednocześnie z pustką, oj znała to spojrzenie. Elizabeth wciągnęła
szybko powietrze i odepchnęła go od siebie.
-
Wyłączyłeś uczucia- syknęła.- Co się stało, że to zrobiłeś?
Damon, nie rechocz, tylko mi odpowiedz!
-
Boże, tak bardzo naiwna i irytująca- spoważniał z ostatnim
słowem- Idę do domu się napić. Miłego... nie ważne.
Wyszedł
i zatrzasnął za sobą drzwi. El rzuciła się do telefonu.
-
Stefan?
-
Mmm... El? Katherine? Kto mówi?
-
Stefan? Co jest? Wszystko w porządku?
-
Nie wiem, pamiętam, że... kurwa, zabiję go!
-
Co? Kogo?- pytania z każą sekundą się namnażały.
-
Damona! Skręcił mi kark, żeby... jest teraz u ciebie?
-
Nie... On... wyłączył uczucia- powiedziała ściszonym głosem i
zaczęła ubierać buty.- Gdzie jesteś?
-
W lesie wschodnim. I uwierz mi, będziemy potrzebowali kilka drinków.
-
Zbieram się i idę w twoją stronę. Którędy będziesz szedł?
-
Główną drogą.
-
Do zobaczenia.
Dziewczyna
spojrzała na wyświetlacz, wymownie milcząc, a po przejściu przez
salon, krzyknęła do Jenny, że do północy będzie w domu.
-
Jak to? A gdzie twój kochaś?
-
Damon musiał wyjść. Muszę iść do Bonnie, potrzebuje mojej
pomocy z jakimiś dyrdymałami. Nie martw się, najwyżej mnie
odwiezie.
-
Ok- mruknęła i wróciła do lektury.
Stefan
po szybkim polowaniu, na które musiał się udać jeszcze bardziej
na wschód. Wrócił na drogę wiodącą do jego punktu
przeznaczenia. Było już ciemno, dni stawały się coraz krótsze.
-
I jak?
-
Katherine, co ty tu robisz?
-
Jestem ciekawa jak to będzie. Jak się to wszystko potoczy... Mój
mały sobowtór okaże się mieć trochę ikry, czy będzie mdła jak
flaki z olejem?- przewróciła oczami.
-
A od kiedy ty tak chętnie rozmawiasz? Myślałem, że się ukrywasz
przed całym światem, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym
momencie. W ogóle skąd ty się wzięłaś? Kim ty, do cholery,
jesteś? Czego chcesz?
-
No popatrz, tyle pytań i znikąd odpowiedzi.
-
Gdybyś chciała to byś mi na nie odpowiedziała.- prychnął,
skoncentrowany na szybkim kroku. Katherine niestety bez żadnego
problemu dotrzymywała mu kroku.
-
Hmm, masz rację Stefciu. I może powiem...
Stefan
zatrzymał się raptownie.
-
Nie wierzę Ci.
-
Ale potem musiałabym cię zabić- dokończyła.
-
Wiedziałem- ruszył dalej.
-
Pamiętaj, bądź uprzejmy, zachowuj się profesjonalnie, ale zawsze
miej w głowie plan zabójstwa każdej napotkanej osoby... No i
nikomu nie ufaj. Nawet samemu sobie.
Usłyszał
jak ktoś szura butami po ściółce leśnej. Nagle wiatr mocniej
zawiał i poczuł zapach swojego brata. Szuranie ustało.
-
Jaka ja głupia jestem. To jest naprawdę Wpojenie. To co mnie łączy
z Damonem... Jak mogłabym kogoś takiego pokochać? Muszę w końcu
zostawić tą część historii za sobą. On się przecież nie
zmieni.
Stefan
starał się zachować kamienną twarz, ale było to nadzwyczaj
trudne.
Natomiast
starszy Salvatore stał i słuchał. Coś go ukłuło i poczuł jak
wbrew jego woli uczucia go zalewają. Zrobiło mu się ciemno przed
oczami i wszystko wróciło, podwojone, wcześniej stłumione teraz
przybrało na sile.
-
Obiecaj, że nie dasz mi do niego wrócić, obiecaj mi to.
Blondyn
przytaknął.
-
Obiecuję.
Brunet
się otrząsnął z transu i zaczął uciekać w stronę domu. Musiał
coś ze sobą zrobić i nie był pewien co, może zagłuszyć
wszystko?
Kiedy
wampir znalazł się wystarczająco daleko, Pierce parsknęła pod
nosem.
-
Mój Boże, moje życie bez was wszystkich było takie nudne...
-
Katherine... Co się przed chwilą stało? Nie wiem czemu to
zrobiłaś... I co to za Wpojenie?
Plasnęła
się w czoło otwartą dłonią.
-
No tak! Ty nic nie wiesz... zresztą, nie musisz nic wiedzieć, to
ciebie nie dotyczy... A co do reszty... Chciałam mu trochę dokopać.
Stefan
głęboko westchnął.
-
Proszę Cię, idź już, zaraz spotkam się z Elizabeth, nie
powinnyście się spotkać.
-
Masz rację, do zobaczenia... aha i jak się zobaczymy na następny
raz, to udawaj mojego śmiertelnego wroga- puściła do niego oczko i
zniknęła w lesie.
Jak
na zawołanie z ciemności zaczęła się wyłaniać lekko zgarbiona
postać.
-
Cześć.
-
Hej. Więc? Czemu ci skręcił kark i wyłączył uczucia?
-
Kark mi skręcił, ponieważ chciałem ci powiedzieć, coś dlaczego
teraz on wyłączył uczucia. Koło się zamyka- wytłumaczył
zmęczony całą sytuacją Stefan. Miał dosyć tego dnia.
-
Ale...
-
Elizabeth! Po prostu daj sobie z nim spokój! To nie jest facet dla
ciebie! Jego przeznaczeniem jest być samym do końca jego dni!
Na
początku Gilbert była tak zszokowana, że nie wiedziała co
powiedzieć. Potem chciała nakrzyczeć na chłopaka, że tak mówi,
a następnie przyszła akceptacja.
-
Masz rację- szepnęła, zaskakując tym ich oboje.- Masz rację-
powiedziała głośniej.
-
Mam?
Nie
mógł uwierzyć swoim uszom.
-
Tak... Masz rację. Wy wszyscy dookoła macie rację- prychnęła i
przełknęła łzy. Ruszyła powoli w stronę z której przyszła.-
Po prostu jestem ciekawa, czemu wyłączył uczucia.
-
Poczucie winy go pewnie zjadło- przewrócił oczami.
-
Czy jest sens, żebym pytała, czemu się czuł winny?
-
Przespał się z Kimberley, ponieważ inaczej by Ci nie dała
spokoju, chciał ją na początku zahipnotyzować, ale okazało się,
że ma werbenę w organizmie. Dopiero dzisiaj jednak odciął jej
dopływ do werbeny, dlatego wniosek jest jednoznaczny, a Katherine
nie miała z tym nic wspólnego.- Stefan wyrzucał z siebie
informacje, niektóre jednak zostawiając dla siebie. Nie był
pewien, czy robi dobrze mówiąc jej to wszystko. Zerknął szybko w
bok, żeby sprawdzić reakcję dziewczyny. Na początku stanęła jak
wryta, spojrzała na niego wielkimi oczami i błyskawicznie zacisnęła
zęby. Usłyszał ich szczęk. Jej serce przyśpieszyło, a krew
zaszumiała w uszach wampira... Zachęcająca, ciepła aorta zaczęła
tętnić pod cienką skórą dziewczyny. Czuł jej zapach, mącący w
głowie, słodki, z domieszką strachu, adrenaliny i potu. Idealne
połączenie feromonów. Oblizał suche usta, dziąsła się
odezwały, zęby same zaczęły rosnąć, wyostrzać. Krew napłynęła
mu do oczu, sprawiając, że zarys tętnicy był doskonale widoczny.
-
Jesteś głodny?- zapytała beznamiętnie. Czuła się jakby
przejechał po niej tir. Ale wiedziała, że nikt się nie będzie
nad nią rozczulał, musiała wziąć byka za rogi. Z drugiej jednak
strony odechciało jej się żyć, bo jak beznadziejna musi być,
skoro nawet mała, rozwydrzona suka jest lepszym towarzystwem od
niej.
-
Nie, ja... przepraszam, po prostu...
-
Czemu wariujesz jak wypijesz ludzką krew?
Westchnął.
Nie chciał o tym rozmawiać, nigdy, z nikim.
-
Odzwyczaiłem się.
-
Więc się przyzwyczaj i nie świruj- warknęła, ale zaraz głęboko
odetchnęła i zignorowała widmo Elizy na horyzoncie. Stefan
prychnął i pokręcił głową.
-
Nie masz pojęcia o czym mówisz! I lepiej dla ciebie, żebyś nigdy
się nie dowiedziała...
-
Stefan... staram się nie myśleć o swoich problemach, staram się
nie myśleć o... nich...- ponownie przełknęła łzy, zrobiło jej
się strasznie ciężko, nie potrafiła się odezwać, ale musiała.
Stefan nie umiał zrozumieć, że próbowała odwrócić swoją uwagę
od tych informacji, które właśnie usłyszała.
-
Więc daj sobie pomóc do cholery. Nigdy nie pytałam Cię o to i
chciałabym wiedzieć, czy jest to w ogóle możliwe?
-
Jeżeli moja i twoja cierpliwość byłaby anielska- sarknął.- Poza
tym, nie chcę krzywdzić ludzi, dobrze jest jak jest.
-
Widzę jak patrzysz na moją szyję, to chyba nie jest dobry znak.
-
Nie rozerwałem Ci gardła- to jest dobry znak.
-
Coś w tym jest... Nie, przepraszam, nie dam rady, muszę się
przebiec...
Elizabeth
wystartowała, nie chciała, żeby dogoniły ją myśli, uznała, że
będzie sprintowała, dopóki nie braknie jej powietrza w płucach, a
nogi nie odmówią posłuszeństwa. Musiała się porządnie wyżyć,
bo miała wrażenie jakby smutek i żal rozrywały jej serce na
malutkie kawałeczki.
Gilbert
padła na chodnik, czuła, jak jej dusza ulatuje z ciała. Stefan
nagle się przy niej pojawił.
-
Wszystko ok?
-
Nic do mnie nie mów- przykryła przedramieniem twarz i leżała tak
dobre dziesięć minut skupiając się tylko na swoim oddechu. Alaric
miał rację, to pomagało, odzyskiwała powoli kontrolę. Wiedziała,
że tak czy inaczej będzie musiała usunąć nadmiar emocji z siebie
pod postacią łez, ale postanowiła z tym poczekać, aż do chwili,
kiedy wejdzie pod prysznic. Musiała to wszystko poukładać. Sama.
Kiedy
w końcu powoli zaczęła wstawać zauważyła, że Stefan położył
się na chodniku obok niej.
-
Nie za wygodnie Ci?
-
Mógłbym Cię zapytać o to samo- podniósł się i przyjrzał się
jej badawczo.- Dajesz radę?
-
Pewnie- rzuciła sucho.- Kiedy ostatni raz coś jadłeś?
-
Zanim się spotkaliśmy polowałem.
-
Na Bambi? To nie jedzenie, to przekąska.
-
Znalazł się znawca...- warknął zirytowany tym, że człowiek ma
czelność go pouczać.
Wzruszyła
ramionami i powoli zaczęła stawiać kroki.
-
Tak Damon mówił. W każdym razie...- odsunęła włosy na jedna
stronę.- Spróbuj.
Spojrzał
na nią jak na niespełna rozumu. Chociaż w głębi duszy miał
nadzieję, że się z tego nie wycofa.
-
Nie! Zasłoń tą szyję!
-
Nie, Stefan, dasz radę, wierzę w ciebie...
-
Ale ja w siebie nie wierzę! Błagam Cię, umieram z głodu! Zaraz
mnie rozerwie od środka!
Dopiero
jak to powiedział, dotarł do niego sens tych słów.
-
Kiedyś się trzeba przełamać... Nie zrobisz mi krzywdy, Rick mi
pokazał kilka chwytów, w razie czego Cię obezwładnię...
-
Ty mnie?- zakpił. Niebezpiecznie się zbliżał do linii, za którą
była już tylko przepaść.
-
Tak, ale musisz mi zaufać. Tak jak ja Tobie.
Nie
wiedziała jak autentycznie to brzmi, miała nadzieję, że
wystarczająco.
Coś
w nim powtarzało, żeby się cofnął i uciekł stamtąd, jednak
wewnętrzny krzyk sprawił, że
wampir
zrobił krok do przodu.
-
Nie mogę, nie mogę...- powtarzał gorączkowo.
-
Możesz, pozwalam Ci.
-
Błagam... Nie, muszę się powstrzymać.
-
Co będziesz miał wtedy z życia? Wieczne cierpienie? W imię czego?
Wszyscy mogą być szczęśliwi, tylko my nie! Zmieńmy to, Stefan!
Była
tak zdesperowana, że już krzyczała, nie myślała jasno, miała
mroczki przed oczami, miała nadzieję, że Stefan się nie
powstrzyma...
-
Tak, szczęście...- twarz poczęła się zmieniać, kły wydłużać,
gardło go paliło żywym ogniem, czuł jakby umierał, a
jednocześnie jakby się rodził. Zrobił ostatni krok do przodu, w
przepaść.
Objął
ją i przywarł ustami do jej szyi nie wgryzając się w nią
jeszcze. Chciał czuć w sobie pulsowanie tętnicy, przyśpieszony
rytm rezonował w całym jego ciele. Był tak cholernie blisko
zatracenia się.
-
Zrób to- wyszeptała, jakby błagała o śmierć... co w rzeczy
samej robiła.
Stefan
zawył niespodziewanie i przeleciał na drugą stronę ulicy
uderzając plecami w latarnię.
-
Nie...-wysapał- Nie mogę, idź stąd, natychmiast! Błagam! Do
cholery!- krzyknął i uciekł w las.
Kiwnęła
głową zawstydzona i ruszyła truchtem w stronę domu, czując dalej
na skórze szyi jego usta.
***
-
Postanowiłam, że będę ponad to, w moim mniemaniu zachowałam się
jak dorosła, dojrzała osoba...- upiłam łyk gorącej herbaty
malinowej. Jeremy zrobił to samo.
-
I tak po prostu? Wiesz, bądź co bądź łączy was ta więź,
kochacie się na zabój...
-
Jeremy, tak. Tak po prostu dałam sobie z nim spokój. Ile można,
bądźmy poważni i się szanujmy...
-
Łał, siostra, czyżbyś zmądrzała?
Pokazałam
mu język, a on odwzajemnił się tym samym.
-
Spadaj...- warknęłam i przez chwilę odtworzyłam to w pamięci.
Kilka
godzin wcześniej
Otworzył
mi Damon. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żebym wiedziała czy
jego uczucia są ponownie włączone. Postanowiłam sobie, że nie
będę przy nim płakać i że nie dam po sobie poznać, jak bardzo
mnie zranił. Będę silna.
-
Cześć.
-
Cześć, El...
Zanim
weszłam do środka wzięłam głęboki oddech. Kiedy szłam holem
zaczęłam mówić.
-
Damon, chcę to załatwić jak dorosły z dorosłym, bez żadnych
łez, pustych słów i dramatów. Ludzie się rozstają, nie pasują
do siebie, zdarza się, prawda?
Wampir
powoli szedł w moją stronę i stanął naprzeciwko mnie. Kiwnął
lekko głową, jego twarz nic nie zdradzała. Położyłam na stoliku
obok koszulkę, którą mi kiedyś pożyczył.
-
Czy będziesz się normalnie zachowywał w stosunku do mnie?-
spytałam, wciąż patrząc mu prosto w oczy. Ponownie skinął
głową.
-
To dobrze... Co do zerwania więzi, to Bonnie mi obiecała, że do
końca tego tygodnia zadzwoni i wykonamy rytuał, więc nie musisz
się przejmować tą kwestią... Nie będę też wnikała dlaczego
zrobiłeś co zrobiłeś...
-
Proszę Cię... wysłuchaj mnie, musisz...- w końcu się odezwał.
Jednak ja tylko pokręciłam głową, nie chciałam tego wysłuchiwać.
-
Nie, Damonie, ja nic nie muszę. Dziękuję za wszystko, do widzenia.
Nie
chciałam podchodzić do niego bliżej niż pół metra, jego zapach
i bliskość by mnie przytłoczyły. Chwycił mnie jednak za ramię
kiedy go mijałam, odruchowo się wyszarpnęłam. Spojrzał odrobinę
zszokowany na moją rękę, którą przed chwilą wyswobodziłam.
Zaraz jednak się wyprostował i odwrócił w stronę okna.
-
Tak... Do widzenia, Elizabeth.
Ta
mała, maluteńka część mnie... dobra, nie oszukujmy się, ta
dosyć duża część mnie, która miała nadzieję, że Salvatore
się będzie kajał, poczuła gorzki smak porażki i rozczarowania. A
niech go, pomyślałam i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Po pierwsze zdecydowanie nie tego się spodziewałam...
-
Liczyłaś, że padnie na kolana?- prychnął, no co ja zmierzyłam
go wzrokiem.
-
Owszem.
-
I będzie przepraszał, że żyje? Daj spokój, to jest facet, na
dodatek to Damon, arogancki skurczybyk. Ma tą świadomość, że
może mieć każdą.
Już
otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, że ze mną nie było tak łatwo,
ale skłamałabym.
-
Bo wiesz- odłożył kubek na stolik i wyciągnął się na kanapie-
nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go.
Zastanawiając
się głębiej nad jego słowami miał rację. Damon jest
przyzwyczajony do tego, że każda kobieta chodząca po tej ziemi
marzy o tym, żeby się na niego rzucić, nie żeby się jakoś
bardzo mylił... ale chyba czas utemperować jego światopogląd.
Nieświadomie chyba powiedziałam to na głos, bo Jeremy parsknął
śmiechem.
-
Eli, Eli, Eli... zapomniałaś o czymś, o takim malutkim
szczególiku.
-
Jakim?
-
Nie jesteście już razem- spojrzał na mnie z politowaniem- Teraz
będzie sobie szukał nowej, to nie jest typ, który stoi w barze
sam, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
-
Oczywiście, że wiem... hmm, masz rację, Stefan ma rację, wszyscy
macie do cholery rację, muszę sobie dać z nim spokój,
definitywny, nieodwracalny spokój.
-
Powodzenia- mruknął młody, obracając się na bok. Włączył
telewizor i zatrzymał się na kanale z kreskówkami. Właśnie
leciało Laboratorium Dexera.
-
Dzięki... A ty co? Demencja?
-
Spadaj- pociągnął koc tak, żeby mi go zabrać i samemu się nim
całym przykryć. Przewróciłam oczami. Wzięłam nasze puste kubki,
aby je wrzucić do zlewu, przypomniało mi się jak Jenna niedługo
po moim przyjeździe przestraszyła się tego kruka, stłukła przez
niego talerz. Stojąc w tym samym miejscu, co ona wtedy uporczywie
wypatrywałam najmniejszego ruchu za oknem. Zaczynało padać, białe
światło latarni odbijało się od mokrej ulicy, a gałęzie drzew
niespokojnie się poruszały na wietrze. Poczułam nagle w sobie
wewnętrzną chęć udania się na spacer. Było ciemno- ok, ale
odkąd trenuje z Rickiem, co prawda to dopiero dwa dni, czuję się
bezpieczniej z samą sobą. Założyłam adidasy i kurtkę
przeciwdeszczową.
-
Idę na spacer!
-
W taką pogodę?- zawołała Jenna z salonu.
-
Lubię deszcz, po prostu mam ochotę pooddychać świeżym
powietrzem. Za niedługo wrócę.
Kiedy
tylko otworzyłam drzwi, dotarł do mnie zapach deszczu i lasu
iglastego. Założywszy kaptur wyszłam w deszcz, uznałam, że
rozsądnie będzie pójść w stronę odwrotną do domu Salvatore'ów.
Na
ulicy nikogo nie było, czułam się samotna, ale w dobrym znaczeniu
tego słowa. Potrzebowałam trochę samotności. Byłam trochę zła
na siebie, że zapomniałam słuchawek, ale może jednak lepiej,
żebym słyszała swoje otoczenie.
Po
pół godzinie marszu postanowiła wracać do domu. Przede mną szła
głośna grupka chłopaków, może z mojego liceum, może ten etap
mieli już za sobą, nie wiem i nie interesowało mnie to jakoś
specjalnie, byleby mnie nie zaczepili.
Po
ich rozmowach wnioskowałam, że byli już trochę podchmieleni, co
spowalniało ich czas reakcji, a w razie czego działało to na moją
korzyść.
Nagle
jeden z nich się odwrócił. Przeszedł mnie dreszcz.
-
Ejże! Hej, dziewczyno!
-
Do kogo się drzesz, durniu?
-
Do niej. Hej!
Udawałam,
że to nie chodzi o mnie, ale w razie czego wyjęłam telefon i
zadzwoniłam do Jeremiego. Niestety, wysłuchałam kilku impulsów,
aby usłyszeć, że użytkownik nie odpowiada, no proszę, eureka.
Faceci
zwolnili, już prawie stanęli. Kiedy weszłam na rejestry zobaczyłam
imię mojego byłego wampira i przeklęłam się w duchu. Wolałabym
sama walczyć, aniżeli do niego zadzwonić. Stefan.
Ten
jednak również nie odbierał. Super. Uznałam, że przejdę na
drugą stronę ulicy, jednak Ci zobaczyli mój manewr i też go
wykonali.
-
Dacie mi spokój?- zapytałam, starając się, żeby mój głos nie
zadrżał.
-
Zależy co będzie twoją kartą przetargową, słodka.
-
Mam parszywy dzień, więc z łaski swojej zejdźcie mi z drogi.
Zarechotali
wszyscy, było ich dwa, cztery, pięciu, przekonałam się również,
że źle oceniłam ich stan na początku, nie byli pijani, ich czas
reakcji, był baaardzo dobry, cholera. Nie uczyłam się jeszcze
walczyć z pięcioma osobami naraz, ale wierzyłam, że dam radę.
Nie zeszli mi z drogi.
-
Sami się prosiliście- warknęłam i walnęłam pierwszego z brzegu
w nos, usłyszałam charakterystyczny chrupot kości, przy spotkaniu
jego przegrody nosowej z moją pięścią. Krew trysnęła mi na
spodnie.
-
Kurwa! Łap ją.
Kolejnemu
przyłożyłam w brzuch, ale ten, któremu udało się mnie zajść,
uderzył mnie w głowę. Byłam przez chwilę tak oszołomiona, że
aż opadłam na chodnik. Potem poczułam ból promieniujący z
kręgosłupa. Jęknęłam.
-
A mogło być tak pięknie, kochanie...
-
Czego chcecie?- wydusiłam z siebie, zanim poczułam kolejny cios,
tym razem w twarz. Dłonie boleśnie otarłam o beton, a ból
spotęgował but, który stanął na jednej z nich. Nagle usłyszałam
nadjeżdżający samochód.
-
Spadamy! Szybko, wiej, kurwa!
Moja
twarz opadła na zimną płytę chodnikową, deszcz padał lekką
mżawką, przyjemnie łagodząc ból. Auto obok się zatrzymało.
Usłyszałam zamknięcie drzwi.
-
Halo? Wszystko w porządku?- żeński głos. Odejdź kobieto, dam
sobie radę.
-
Tak, zaraz się zbiorę... Dzięki za troskę- zaczęłam się powoli
podnosić do siadu.
-
Zawieźć cię do szpitala? Do domu? Na policję? Kto ci to zrobił?
-
Nie. Nie wiem... Serio, mój dom jest za zakrętem, dojdę, nic mi
nie zdążyli zrobić- skłamałam, siadając tyłem do światła
latarni.
-
Nie chcę cię mieć na sumieniu- zrobiła krok bliżej.
-
Nie będzie pani miała... Poza tym pobrudziłam się, jak upadłam.
Proszę już jechać- warknęłam. Doskonale sobie mogłam dać radę.
-
Nalegam jednak, żeby...
-
Zostaw mnie- krzyknęłam, na co odezwała się moja głowa. Czułam
jakby niewidzialny młotek mnie w nią uderzał raz za razem.- Bo nie
ręczę za siebie- powiedziałam już ciszej, ale z taką samą
ilością jadu w głosie.
-
Proszę na siebie uważać...
Stukot
obcasów, zamykanie drzwi, warkot silnika, cisza.
-
W końcu- syknęłam. Przeniosłam ciężar ciała na kolana, ale te
strzeliły i zapiekły od środka.- Cholera.
Pozostawała
mi nadzieja, że nic poważnego im się nie stało i że jakoś dotrę
do domu.
Zamknęłam
za sobą drzwi z łazienki, żeby się odseparować od popieprzonego
świata, w którym żyłam na co dzień. Odkręciłam kurek z gorącą
wodą i zaczęłam się rozbierać robiąc przy okazji bilans swojego
ciała. Głowa nie przestawała boleć, czułam się nawet trochę
jak na haju. Unosząc lekko koszulkę, spojrzałam na swoje żebra i
brzuch, przeglądając się w lustrze. Siniak delikatnie się rysował
na długości kilku żeber, a na brzuchu widniały otarcia, niezbyt
głębokie, ale wystarczające, żeby piekło, przy choćby
najmniejszym dotyku. Spodnie zdjęłam siedząc na brzegu wanny,
kolana rozchodziłam w drodze do domu, co nie oznacza, że mnie nie
bolały. Kiedy ponownie spojrzałam w lustro bliżej przyjrzałam się
swojej twarzy. Moja warga w prawym kąciku była obita i rozwalona, a
policzek po tej samej stronie zaczął powoli sinieć.
-
Mam nadzieję, że da się to zatuszować podkładem i pudrem...-
mruknęłam do siebie i zapominając o odrapaniach na dłoniach,
oparłam się na nich o szafkę. Jęknęłam.
-
Cholera.
Zdjęłam
do reszty ubranie ubrudzone przy upadku i skopałam je w jedno
miejsce, starając puścić w niepamięć cały ten dzień, nie
mówiąc o poprzednim. Kiedy weszłam do wanny, moim odruchem było
natychmiast z niej wyjść. Woda była strasznie gorąca, a wszystkie
moje zadrapania się odezwały. Syknęłam i poczułam jak łzy mi
napływają do oczu. Ochlapałam twarz wodą, przygryzłam wargę,
żeby nie krzyknąć, co było trudne biorąc pod uwagę, że
zagryzłam obolałą stronę. Byłam za bardzo świadoma swojego
ciała. Wszystko mnie bolało. Oparłam głowę o krawędź wanny i
zamknęłam oczy pozwalając łzom spłynąć po policzkach.
***
Kiedy
otworzyłam oczy zdziwiłam się, że jestem w swoim pokoju. Ostatnie
co pamiętam to łazienkę... Przed oczami stanął mi obraz Damona,
jego twarzy, zmartwionej. Zaniósł mnie? A może to po prostu obraz
z kilku nocy wstecz? Odsunęłam kołdrę, miałam na sobie koszulę
nocną z białej satyny na ramiączkach, dokładnie taką bym wybrała
na swoje obrażenia. Więc pewnie się obudziłam i sama przeszłam.
Powoli usiadłam i dopiero teraz poczułam jaką mam migrenę.
Odgarnęłam włosy w czoła i chwiejnie wstałam, kolana już mnie
aż tak nie bolały, ale wciąż je czułam. Dzisiaj mogłam dostrzec
gdzieniegdzie kolejne małe siniaki, czy zadrapania. Okazało się
też że moje kostki w prawej ręce są spuchnięte i posiniaczone,
wczoraj nawet nie zwróciłam na to uwagi. Stanąwszy naga przed
wielkim lustrem w łazience, byłam istnym obrazem nędzy i rozpaczy.
Na plecach miałam siniora wielkości pięści, nie miałam jednak
czasu, żeby się nad sobą rozczulać. Powoli się ubrałam, a żebra
obwiązałam sobie bandażem, żeby je jakoś zamortyzować. Zanim
założyłam spodnie, wciągnęłam na lewe kolano, które bardziej
bolało, ściągacz, został mi on po wypadku na rolkach, który
miałam kilka lat temu. Jeansy wybrałam dzisiaj nieco luźniejsze
niż na co dzień, ale wciąż były to rurki.
Włosy
związałam w kucyk, ale pozostawiłam kilka pasemek wypuszczonych,
żeby chociaż odrobinę zakrywały mi twarz. Kilka dobrych minut
starałam się zatuszować zaczerwienienia i fioletowawe sińce na
twarzy. Trochę udało mi się je zakryć, ale szału nie było.
Zarzuciłam kaptur na głowę i ostatni raz spojrzałam w lustro.
Jeżeli nikt się nie będzie przyglądał to jakoś przetrwam.
Zeszłam
na dół i od razu zaczęłam zakładać trekkingi. Nic bym nie
przełknęła i tak.
-
Ty już wychodzisz?
-
Tak, Caroline chciała jeszcze ze mną porozmawiać przed szkołą- i
znowu kłamstwo. Kiedy się schyliłam, musiałam zdusić głośne
sapnięcie.
-
Hmm, no dobrze... Jeremy, ty też już idziesz?
-
Nie, ja jeszcze jem...- powiedział z pełnymi ustami. Nie odwracałam
się do nich przodem, wolałam nie ryzykować. Wstałam i założyłam
kurtkę przeciwdeszczową, ale inną niż wczoraj, wczorajsza była
cała brudna i razem ze wszystkimi innymi ciuchami wylądowała w
pralce.
-
Wróć zaraz po szkole do domu, poodkurzasz tu. Ja teraz wypakuję
zmywarkę...
-
A Jeremy...?- warknęłam, mając już dłoń na klamce.
-
A Jeremy pomyje podłogi i zrobi pranie. Acha i przydałoby się umyć
auta.
Zacisnęłam
zęby.
-
Dobrze, ciociu.
Chwyciłam
torbę i wyszłam z domu. W końcu cisza.
***
-
Stefan!- blondyn już miał wychodzić, ale głos brata go zatrzymał
w drzwiach.
-
Czego?- burknął wciąż zły na brata.
-
Słuchaj, przepraszam, że Ci skręciłem kark, nie myślałem wtedy
jasno.
-
Ta, coś jeszcze? Śpieszę się do szkoły.
-
Zapytaj Elizabeth co jej się stało- dodał ponurym głosem.
Stefan
zmarszczył brwi.
-
Nie rozumiem...- skonfundowany dobitnie przyglądał się bratu.
-
Po prostu zapytaj, dobra? Jak ją zobaczysz to zrozumiesz. Idź już,
bo się spóźnisz- warknął i bez pośpiesznie zszedł do piwnicy.
Stefan
wyszedł i skierował się w stronę samochodu, obiecał Chrisy
przejażdżkę po zajęciach.
-
Tak w ogóle to... nie chcę być wścibska, ale...
-
No?
-
Co jest między tobą, a Elizabeth?
-
Nic. Kiedyś się pocałowaliśmy, uznaliśmy, że nie ma o czym
mówić, poza tym, to było jak ona i Damon się pokłócili... Więc
jesteśmy tylko przyjaciółmi.
-
Chyba obydwoje mają trudne charaktery... Wiesz, Samce Alfa i te
sprawy, jeden w stadzie wystarcza, dwa to już tłok.
***
-
Dziękuję, do widzenia.
-
Do widzenia.
Zaraz
po wyjściu z apteki weszłam do SevenEleven po wodę, aby popić
środki przeciwbólowe. Wzięłam dwie tabletki naraz, wszystko mnie
bolało, nie byłam w stanie sobie wyobrazić dzisiejszego wf-u... To
było poza moimi granicami wyobraźni.
W
szkole byłam za dziesięć ósma, starałam się przechodzić
niezauważona bokiem korytarza. Podeszłam do szafki i musiałam się
wysilić, żeby przypomnieć sobie swój plan, głowa nie przestawała
buzować. Obym przez ten cholerny gen nie była odporna na działanie
tabletek przeciwbólowych...
Usłyszałam
stukot obcasów na korytarzu, niedaleko mnie. Krew się we mnie
zagotowała. Kątem oka widziałam jak nadciąga królowa z
orszakiem, z jednej strony miałam ochotę się na nią rzucić i
wydrapać jej oczy, z drugiej chciałam stłumić wszystkie emocje i
być ponad nią. Kiedy mnie mijała, posłała mi litościwe
spojrzenie, jakbym jeszcze nie była wystarczająco dzisiaj dobita...
-
Ładna buźka, Gilbert- syknęła i poszła dalej. Schowałam się
jeszcze bardziej w kaptur. Zabrzmiało co najmniej tak, jakby znała
historię moich obrażeń, ciężko mi jednak uwierzyć, że miała z
tym coś wspólnego... A może jednak? Poczułam rękę na ramieniu.
-
El, odwróć się do mnie.
To
Stefan. Skrzywiłam się na myśl o Wielkiej Inkwizycji Pana
Salvatore.
-
Wiesz co, śpieszę się, potem pogadamy, okey?- zatrzasnęłam
szafkę, uprzednio z niej wyciągając angielski, wciąż byłam
tyłem do blondyna. Mocniej mnie ścisnął i odwrócił przodem do
siebie. Auć. Zaniemówił. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem
szybkim ruchem mi ściągnął kaptur.
-
Nie tu- prawie krzyknęłam na niego. Zaciągnęłam go szybko do
męskiej toalety. Sprawdziłam wszystkie kabiny upewniając się, że
jesteśmy sami w łazience.
-
Elizabeth, wytłumacz mi to... Pokaż mi się w ogóle- podszedł do
mnie i ujął mnie lekko pod brodę.- Kto cię tak urządził?
-
Jakichś kilku typków, byłam wczoraj na spacerze wieczorem...
zebrało im się na amory... dwóch, czy trzech, nie pamiętam,
walnęłam, ale pozostali zaszli mnie od tyłu i walnęli w głowę.
Na szczęście jechał samochód, więc uciekli, nic mi nie jest.
-
Nie chcę wiedzieć jak to wygląda bez makijażu. A inne obrażenia?
-
Nie mam- kłamca.
-
Na pewno? Mam sprawdzić?
-
Nie...- zrezygnowana podwinęłam koszulkę- Obwiązałam się
bandażem, żeby to chociaż trochę zamortyzować. Odwróciłam się
tyłem pokazując skopany kręgosłup, a następnie podniosłam ręce,
obracając się przodem do niego, jakby mnie trzymał na muszce,
ukazując tym samym obdarte dłonie. - Jeszcze mam ściągacz na
kolanie, bo na nie upadłam jak dostałam w głowę. W sumie nic
poważnego.
-
Wystarczająco... Czemu nie zadzwoniłaś?
-
Dzwoniłam- rzuciłam oskarżycielsko, zapinając bluzę- zaraz przed
bójką, ale nikt nie odbierał, ani ty, ani Jeremy.
-
A Damon?
Popatrzyłam
na niego jakby spadł z księżyca.
-
Nie dzwoniłam do niego. Dałam sobie radę.- kłamca.
-
Właśnie widzę- warknął i przeczesał palcami włosy.- Chodźmy
na lekcje.
W
tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Tak, chodźmy.
-
Po lekcjach pójdziemy do mnie, trzeba się tobą zająć.
***
Zanim
dobrze weszłam, już słyszałam odważną grę na fortepianie,
skądś znałam tą melodię... Brzmiała znajomo. Przeszłam przez
hol i zatrzymałam się przy wejściu do salonu. Obiecywałam sobie,
że będę się zachowywała normalnie w stosunku do Damona, ale no
cóż, nie mogłam nie zareagować na ten widok.
Siedział
przy fortepianie, zupełnie pochłonięty grą. Zdawał się zupełnie
nie zdawać sprawy, że weszliśmy do pomieszczenia. Zaczął
maltretować niskie klawisze, ale nie miało to takiego wydźwięku.
Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś tak grał. Jego oczy szybko
przeskakiwały za palcami, a czarna mokra czupryna, cała się
trzęsła w rytm uderzanych klawiszy. Nagle doznałam olśnienia...
Sacred
silence and sleep, somewhere, between the sacred silence and sleep,
disorder, disorder, disorder...
To
Toxicity... Zrobiłam krok w jego stronę, oczarowana jego grą. Nie
przerywając szarży, spojrzał na mnie spod półprzymkniętych
powiek. Jego spojrzenie płonęło, z lekko rozwartych ust, wysunął
język i oblizał wargi. Przełknęłam głośno ślinę. Chryste,
mdleję.
Piosenka
dobiegała do końca, ale jego zaangażowanie nie malało. Ostatni
raz walnął w klawisze, wyprostował się i położył ręce na
kolana.
-
Cześć- powiedział, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na tak
proste powitanie, dalej trwałam w tym muzycznym amoku. Wstał i
przejechał ręką po włosach, zbliżając się do mnie.
-
Hej- powiedziałam, ale zdecydowanie zbyt ochryple. Odchrząknęłam.-
Nigdy nie słyszałam jak grasz...
-
I co? Podobało Ci się?- spytał, zbliżając się jeszcze bardziej.
Kiwnęłam głową i podniosłam brodę wyżej, by patrzeć mu w
oczy. Kaptur zjechał z mojej twarzy i jego spojrzenie się zmieniło.
Zmrużył oczy mierząc mnie wzrokiem.
-
Wiesz kto ci to zrobił?
-
Nie znam ich- pokręciłam głową i spojrzałam na Stefana. Kiwnął
głową, żebym poszła z nim. Damon ruszył za nami.
-
Damon- upomniał go młodszy Salvatore- czemu idziesz za nami? Dzięki
za troskę, ale damy sobie radę.
-
Chcesz ją nakarmić swoją krwią?
-
Najpierw chcę zobaczyć jej obrażenia, może nie będzie takiej
potrzeby.
-
Chcę przy tym być- warknął ostrzegawczo. Spojrzał na mnie z
góry, a potem na swojego brata. Przez chwilę kiedy mierzyli się
wzrokiem, poczułam się mała.
-
Osioł- mruknął blondyn i weszliśmy do jego sypialni. Nigdy w niej
nie byłam, ale wyglądała podobnie do tej, którą zajmował Damon.
-
Zdejmij zbędne ubrania, ja za ten czas pójdę po wodę i
chusteczki- zmarszczyłam brwi. Czułam się odrobinę zakłopotana
na myśl, że Stefan miałby mnie widzieć w samej bieliźnie.
-
Muszę?- zapytałam z nadzieją.
-
Tak!- odkrzyknął z łazienki Stefan. Westchnęłam i spojrzałam na
Damona. On też tu będzie?
-
To nie przede mną musisz się krępować... Zaraz wracam.- Również
wszedł do łazienki i słyszałam, że coś mówi do brata. Ten mu
odpowiedział, ale w dalszym ciągu nie rozumiałam słów. Uznałam,
że nie ma sensu podsłuchiwać i powoli rozpięłam bluzę. Zdjęłam
buty i skarpetki, nie byłam pewna od czego zacząć, żeby było to
jak najmniej upokarzające.
Wtem
wyszli ramię w ramię z łazienki. Stefan mi podał satynowy
szlafrok i kiwnął głową w stronę łazienki.
-
Pośpiesz się.
-
Mhm...
-
Pomóc Ci?- spytał brunet, na co ja uniosłam lekko brwi.
-
Nie, poradzę sobie.
Weszłam
do łazienki, nieco mniejszej niż ta jaką miał Damon, ale wciąż
dużej. Dominował surowy klasyczny styl, ale były też elementy
modernistyczne. Podobała mi się szczególnie roślina w dużej,
białej doniczce, wyglądała trochę jak miniaturowa wierzba
płacząca.
Nie
bez wysiłku zdjęłam ubrania, odwiązałam bandaż i ściągnęłam
ściągacz z kolana. Przez kilka sekund patrzyłam w lustro, brzydząc
się fioletowymi sińcami. Zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam
do nich.
-
Nie powinieneś był tego robić- powiedział zrezygnowany Stefan i
spojrzał na mnie. Zamilkli.
-
Gotowa?
Skinęłam
głową i stanęłam obok.
-
Od czego zaczynamy? Może kolana?
-
Mhm.
-
Usiądź, przyjrzymy się im.
Stefan
dotykał ich, kazał prostować i zginać, pytał gdzie boli, trochę
jakbym była u lekarza.
-
Sądzę, że są trochę potłuczone, ale nic poważniejszego,
radziłbym ci jednak iść na prześwietlenie dla pewności. Teraz
co? Brzuch... Mogę?
Spojrzał
na mnie pytająco chwytając za pasek mojego okrycia. Poczułam jak
się rumienię. Jak dobrze, że miałam dzisiaj ładny komplet
bielizny na sobie. Pogratulowałam sobie w myślach.
-
Może ja to zrobię- zaoferował się Damon, doszukując się na
mojej twarzy przyzwolenia.
-
Może się zamkniesz- warknął zniecierpliwiony Stefan, najwyraźniej
miał dosyć towarzystwa niechcianego gościa. Pociągnął za pasek
i szlafrok się rozwiązał. Przytrzymałam go by spadł tylko do
pasa. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-
Idź otwórz- nakazał mój prywatny doktor.
Brunet
coś warknął i wychodząc zamknął za sobą drzwi. Stefan wyraźnie
się rozluźnił.
-
Czemu jesteś taki zirytowany jego towarzystwem?- Spytałam kiedy
„pan Doktor” dotykał mojego brzucha.
-
Wciąż jestem na niego zły... Połóż się... Mów jak będzie
bolało.
Zaczął
mnie uciskać, pierwszy raz nie bolał, drugi owszem.
-
Auć!
-
Przepraszam. Staram się ocenić twój stan.
-
Mówisz jak lekarz.
-
Miałem mały epizod z medycyną- lekko się uśmiechnął. Po
jeszcze kilku uciśnięciach i wspaniałym odkryciu pod tytułem:
Boli cię. Pozwolił mi wstać.
-
Patrząc na to wszystko myślę, że po prostu kilka naczynek pękło
jak cię skopali i jesteś obolała. Jeżeli ból będzie nie do
zniesienia to mogę ci dać swojej krwi, jeszcze tylko obejrzę twój
kręgosłup, żebra no i twarz... Twój policzek nie wygląda za
ciekawie...- spojrzał na moją szyję i zmarszczył brwi.
-
Boli cię tu?- dotknął delikatnie mojego obojczyka.
-
Może trochę... a co?
-
Masz siniaka i chyba to trochę opuchnięte- nacisnął i dopiero
teraz poczułam.
-
Jezu- sapnęłam, dreszcze mnie przebiegły wzdłuż całego ciała.-
Jasna cholera.
-
No tu masz coś przestawione... Naprawdę cię nie bolało?
-
Dopóki nie dotknąłeś...- zacisnęłam powieki, cholera...
-
Dam Ci trochę krwi, dobrze? Weź włosy.- Dotknął na chwilę mojej
tętnicy i zamarł.
-
Stefan... Wszystko okey?- Zaczął kiwać osłupiały głową.
-
Bardzo ładnie pachniesz, Elizabeth... Myślałem o tym co mówiłaś
wtedy... wiesz, tamtej nocy, kiedy mnie namawiałaś do spróbowania,
o tym jak blisko byłem zatracenia się w swoim pragnieniu, w
tobie... Czasem czuję na ustach pulsowanie twojej aorty i robię się
przez to cholernie głodny.- Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej
i schylił się do mojej szyi. Nie było to komfortowe, czułam się
przytłoczona.
-
Wierzysz we mnie? Że bym nie zwariował?
-
Tak- wyszeptałam, stojąc jak wryta. Każda sekunda była
wiecznością. Poczułam jego usta na szyi, zadrżałam.
-
Dobrze, że chociaż ty...- chuchnął na moją skórę i położył
mi ręce na biodra.- To duże wyzwanie dla kogoś takiego jak ja...
oprzeć się komuś takiemu jak ty...
Usłyszeliśmy
jak ktoś bierze szybki wdech. Szybko się od siebie odsunęliśmy.
Christine i Damon stali oniemiali w progu pokoju. Nawet nie słyszałam
jak drzwi się otworzyły.
-
Chrisy?- nie wiem kto był bardziej zszokowany, On, czy Ona.- Co ty
tu robisz?
-
Kazałeś mi przyjść do siebie... Mieliśmy jechać na
przejażdżkę...- szybko się przykryłam szlafrokiem, zbyt
agresywne ruchy sprawiły jednak, że obojczyk dał o sobie znać.
Blondynka na mnie spojrzała i widziałam łzy w jej oczach.
-
Mówiłeś, że jesteście tylko przyjaciółmi... Ale jak widać...-
odetchnęła głęboko- Ktoś taki jak ty, nie może się oprzeć
komuś takiemu jak ona.
Odwróciła
się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.
-
Chrisy!- Stefan ruszył za nią, a ja stałam i patrzyłam w miejsce,
gdzie obydwoje przed chwilą zniknęli.. W końcu odważyłam się
spojrzeć na Damona. Był wściekły... Nie, on był wkurwiony.
Mierzył mnie swoim rozpalonym od gniewu spojrzeniem, opierając się
z założonymi rękami o ścianę.
-
Co tak na mnie patrzysz?- warknęłam.- Nie zrobiłam nic złego.
Parsknął
śmiechem złośliwie i zaczął iść w moim kierunku.
-
Jak widać ta co tu była przed chwilą inaczej odebrała wasze...-
zabrakło mu słów, bądź nie chciał tego nazwać.
-
Nic się nie stało!- krzyknęłam- Stefan po prostu stara się
kontrolować, chciałam mu pomóc nauczyć się pić ludzką krew,
bez świrowania... zresztą nie muszę ci się tłumaczyć-
zniecierpliwiona syknęłam.
-
Bardzo się spoufalacie przy tej nauce kontroli, jak widać na
załączonym obrazku. Hmm, niech sobie przypomnę... byłem blisko
zatracenia się w swoim pragnieniu, w tobie... Czasem czuję na
ustach pulsowanie twojej aorty i robię się przez to cholernie
głodny...
-
Wow, jestem pod wrażeniem, zapisujesz to sobie w pamiętniku?-
sarknęłam.
-
Wystarczy mi moja głowa.
-
Wpuściłeś ją tu na górę, chociaż wiedziałeś, że będę w
szlafroku- zmieniłam temat- chciałeś zrobić na złość
Stefanowi, nie zwalaj teraz wszystkiego na mnie- wycelowałam
oskarżycielsko w jego stronę palcem. Obojczyk ponownie się
przypomniał.
-
Najpierw dokończę to co zaczął Stefan, potem możemy się kłócić.
-
Jesteś wredny. Poza tym nie mam powodu, by się z tobą kłócić.
Podszedł
do mnie od tyłu i zsunął mi z ramion szlafrok. Ten opadł na
ziemię.
-
Nie lubię jak dotyka cię inny mężczyzna- szepnął mi do ucha.-
Nie ma do tego praw...
-
Ty sam się tych praw pozbawiłeś- powiedziałam, odwracając się
do niego. On jednak zablokował mój ruch, dalej stojąc za mną.
Chciałam się odsunąć, ale trzymał mnie za nadgarstek, lekko go
wykręcając.
-
Stefanowi się tak nie wyrywałaś...
Prychnęłam.
-
Jesteś żałosny oraz nie masz prawa być zazdrosny. Spieprzaj w
podskokach do Kimberly, to do niej masz teraz prawo, a ja nie jestem
niczyją własnością, a szczególnie twoją.
Puścił
mnie.
-
Pozwól się chociaż podleczyć.
-
Nie. Dam sobie radę.
-
Do cholery, Elizabeth!- chwycił mnie za biodra i przyciągnął do
siebie.- Zrobisz co mówię.
-
Nie- prawie wyplułam to słowo mu w twarz.- Idź do diabła- czułam,
że się zaczynam łamać. A nie mogłam sobie na to pozwolić przy
nim, dlatego wzięłam głęboki wdech.- To coś nowego, prawda,
panie Salvatore? Odmowa.
Wypuścił
głośno powietrze. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że się do
niego zwróciłam per panie Salvatore.
-
Chcę cię uleczyć po to, żebyś już tu więcej nie przychodziła-
powiedział zimnym głosem, ze stoickim wyrazem twarzy.
Zaniemówiłam.
Przecież chciałaś się od niego uwolnić, prawda, Elizabeth? Czy
to nie jest to, czego pragniesz?
-
Nie chcę od ciebie nic, Damonie. Twojej krwi również, nie kłopocz
się, ubiorę się i sama znajdę drogę do drzwi.
-
Cudnie- warknął i wyszedł z pokoju.
Poczułam
się trochę tym przytłoczona, nie byłam gotowa na taki rozwój
wydarzeń. Ubrałam się, nie zakładając już ściągacza i nie
obwiązując się bandażem. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść.
Kiedy otworzyłam drzwi doszły mnie krzyki braci Salvatore. Chryste,
czy oni naprawdę tylko tak potrafią rozmawiać? Krzycząc po sobie?
-
Jest niepoprawną optymistką w tej sprawie! Nie dasz sobie rady, ona
nie wie jak ty na to reagujesz!
-
Więc jedyne co mi zostaje to być męczennikiem do końca swoich
dni?! Ona jedyna wierzy, że byłbym w stanie to zrobić!
-
Bo nie wie co się potem z Tobą dzieje! Stefan, nie kombinuj, do
kurwy nędzy! Zabijesz ją!
-
Skąd wiesz, że ją zabiję?! Może będę w stanie się
powstrzymać?
-
Nie będziesz narażał jej życia! Nie pozwalam ci!
-
Przecież ona nie pójdzie na pierwszy ogień! El...
Damon
odwrócił się w moją stronę. Zeszłam po schodach i stanęłam
niedaleko nich.
-
Co z Chrisy?
-
Musiałem ją zahipnotyzować... Bo co jej miałem powiedzieć?-
wzruszył ramionami.
-
Przepraszam, nie chciałam namieszać.
-
To nie twoja wina...- spojrzał wymownie na brata.- Czemu nie jesteś
uleczona?
-
Dam sobie radę, to nic poważnego.- wysiliłam się na blady
uśmiech.
-
Obojczyk nie wygląda na „nic poważnego”.
-
Więc pójdę do lekarza. A teraz muszę już iść, Jenna kazała mi
dzisiaj sprzątać w domu. Dzięki i na razie.
Damon
mi zaszedł drogę, no co przewróciłam oczami.
-
Damon...
-
Nie dasz rady. Nie umiesz ruszać tą ręką bez bólu, nie mówiąc
o sprzątaniu. Zaraz cię uleczę na siłę- warknął
-
Ani się waż!- krzyknęłam i wyminęłam go szybko, wiedziałam, że
mnie nie pociągnie, bo mogłoby mi to zadać niewyobrażalny ból,
który bądź co bądź odczuwałam... Ale nie mogę powiedzieć czy
bolało mnie ciało, czy umysł. Chyba oba zlały się w jedno.
***
Nie
umiałam się ruszyć, wręcz zdychałam z bólu, każdy najmniejszy
oddech mnie bolał, powoli czułam, że odpływam. Nie wiem ile już
tak trwałam w bezruchu, ale brakowało mi odwagi by choć ruszyć
małym palcem. Łzy mi leciały po skroniach, a ja z całej siły
powstrzymywałam odruch spazmatycznego oddechu, który tylko mi tylko
utrudniał nieruchome leżenie. Usłyszałam pukanie do drzwi,
wstrzymałam oddech. Póki co ukrywałam przed Jenną swoje
obrażenia, ale jak długo mogło mi się udawać?
-
Kto tam?- spytałam głosem bardziej drżącym niż bym chciała.
-
To ja.
-
Wejdź.
Jeremy
zauważył moje rany i od razu chciał wiedzieć co, kto, gdzie, jak.
Jednak ja go zbyłam kilkoma zdawkowymi informacjami i wróciłam do
sprzątania. Teraz wchodząc do pokoju pewnie przyszedł po resztę
odpowiedzi. Zapalił światło i usłyszałam jak szybko wciąga
powietrze.
-
Jezu, wyglądasz okropnie.
-
Dzięki wielkie, z pewnością jednak lepiej niż ty. Zgaś to
światło, mam migrenę.
Spełnił
moją prośbę i powoli do mnie podszedł.
-
Umiesz się ruszyć w ogóle?
-
Nie- przyznałam.- Wszystko mnie boli... Podaj mi, proszę cztery
tabletki z kieszeni mojej torby.
Niepewnie
ruszył w jej stronę.
-
Pamiętasz, jak Klaus mnie zranił? Krew Damona szybko załatwiła
sprawę i bezboleśnie...
-
Nic od niego nie chcę- powiedziałam zbyt ostro, żebra...
-
Twoja duma na nic się nie zda, jak mdlejesz z bólu, czasem trzeba
wiedzieć kiedy należy ustąpić i to jest ta chwila. Daj sobie
pomóc...
-
Daj mi te cholerne tabletki.
-
Nie dam ci czterech, bierze się maksimum jedną na dwanaście
godzin.
-
To jest za słabe- warknęłam i ponownie tego pożałowałam.
Załkałam, miałam dość. - Błagam, Jeremy...- powieki miałam
strasznie ociężałe, zamykały się, czułam jakbym nagle zasnęła,
ale wbrew swojej woli. Walczyłam jeszcze z tym uczuciem, ale długo
nie dałam rady się oprzeć tej kuszącej, spokojnej materii,
otulającej mnie od stóp do głów.
Otworzyłam
oczy, ale dookoła było ciemno, o kogoś się opierałam, coś
miałam w ustach, coś słonego, ręka przystawiona do ust, znajomy
zapach... Chciałam odepchnąć od siebie rękę, nie potrafię.
Powietrza! Złapał mnie rwący ból w obojczyku, chciałam krzyknąć,
ale ta ręka...
-
Cii, spokojnie, obojczyk się nastawił, uspokój się, to tylko
ja...- szept przerwał ciszę. Znałam ten szept. Och, Jezu, co się
dzieje? Coś mnie ukłuło w brzuch, mocno. Powietrza...- To co teraz
czujesz jest spowodowane przez krew, wszystko jest „bardziej”
musisz zachować spokój, proces leczenia dopiero się zaczął,
niektóre naprawy mogą być bolesne, jak ten obojczyk...- pogłaskał
mnie po włosach, dostałam dreszczy. Czułam, że jestem cała mokra
od potu i zmęczona, jakbym dopiero co przebiegła maraton.- Nie bądź
zła na mnie czy Jeremiego, porządnie go wystraszyłaś swoim
omdleniem, nawet ja jak cię zobaczyłem taką nieruchomą to...- na
chwilę zamilkł.- Nie byłoby tego wszystkiego gdybyś od razu się
dała wyleczyć...
Chciałam
zaprotestować odsuwając od siebie rękę, ale on od razu uprzedził
mój ruch słowami:
-
I nawet nie próbuj odsunąć mojego nadgarstka.
Wywróciłam
oczami i zrobiłam szybki bilans swojego ciała. Wszystko zostało
uleczone, kiedy dotknęłam wargi ta pod moimi palcami się
zasklepiła. Pięść nie była już spuchnięta, ani nawet obolała,
ponadto czułam jakbym potrafiła nią zadać naprawdę dobrze
wyprowadzony cios. Spojrzałam przed siebie, kontury regału z
książkami były ostre jak brzytwy, wręcz raniły moje oczy, trochę
jakbym patrzyła przez źle dobrane, za mocne okulary.
-
Dobra, myślę, że już wszystko dobrze...- odsunął ode mnie
źródło życiodajnej cieczy i na moich oczach rana zniknęła.
Powoli podnosząc się do siadu, potarłam oczy. Nic mnie już nie
bolało, proszę jaka miła odmiana. Spojrzałam na wampira przez
ramię.
-
Dzięki- mruknęłam. Byłam mu wdzięczna za wybawienie mnie z
katuszy, ale dalej był jedną z tych osób, których bym wolała na
co dzień nie spotykać.
-
Nie ma sprawy.
-
Która godzina?
-
Po pierwszej...
Westchnęłam
i zapadła niezręczna cisza.
-
I po krzyku, przynajmniej już mnie nie zobaczysz w swoim domu.-
Wstałam powoli i otworzyłam okno, pozwalając nocnemu powietrzu
ochłodzić swoją skórę.
-
Powiedziałem to w złości... Nie bierz do siebie wszystkiego co
wtedy mówię..
-
Słowa zdenerwowanych, to myśli spokojnych- odparowałam, siadając
na parapecie. Jego obecność mnie wykańczała.- Dziękuję raz
jeszcze, a teraz idź już proszę, muszę się wykąpać.
-
I po raz kolejny zaśniesz w wannie? Nie poz...
-
Przestań udawać- warknęłam, zwracając się w jego stronę.
Podniosłam się.- Idź stąd.
Wstał
z łóżka, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Ze zdeterminowaną
miną podszedł do mnie i poczułam jego usta na swoich. Och, tak
bardzo za tym tęskniłam, że w pierwszej chwili nogi się pode mną
ugięły, ale zaraz przed oczami mi stanął obraz Jego i Kimberley,
te same usta całowały jej ciało... Odepchnęłam go z całej siły.
-
Nie- sapnęłam.- Przestań... Nigdy więcej tego nie rób, nie
pozwalam ci na to- dodałam ostro i wyjęłam z szuflady piżamę.
Weszłam do łazienki nie przejmując się już dłużej jego
obecnością. Przekręciłam klucz w drzwiach.
Nie
potrafiłam zasnąć, a moje myśli niebezpiecznie dryfowały po
tematach, których obiecałam sobie nie poruszać. Ta dziewczyna mi
działa na nerwy, zatruwa mi życie i znając ją nie tylko mi... Jak
pięknie by było, gdyby jej nie było... W sumie... Otworzyłam oczy
i zobaczyłam Elizę jak siedzi na krześle i patrzy na mnie ze
złowrogim błyskiem w oku.
-
Gdyby jej nie było, Elizabeth...
***
-
Słuchacie programu drugiego radia Virginia. Jest godzina szósta, a
nasz ukochany stan budzi się do życia! Mamy dwudziesty pierwszy
dzień września, a średnia temperatura to pięćdziesiąt cztery
stopnie w skali Fahrenheita. Wita was Steven Monterrey w Hello
Virginia! Jak zwykle zaczynamy dzień czymś pozytywnym, co powiecie
na St. Louis Who od The Lexingtons? Dajcie znać o swoich
propozycjach na dobry zaczątek dnia pod 217-333-7300.
Wyłączyłam
radio, chwyciłam czarną torbę, kawy z pieczywem, swoją herbatę i
wyskoczyłam z samochodu. W kilku susach doskoczyłam i zapukałam
grzecznie do drzwi, chociaż w mojej głowie szalała istna burza. Z
jednej strony: „Matko Kochana! Co ja zrobiłam!”, a z drugiej: „W
końcu! Nigdy nie czułam się lepiej!”.
Zaspany
Stefan otworzył mi drzwi. Ładne widoki mam od rana, ładne...
-
El...- przez chwilę przyswajał, że jest szósta a ja stoję pod
jego drzwiami.
-
Cześć- uśmiechnęłam się i bezceremonialnie wyminęłam go w
drzwiach.- Na swoje usprawiedliwienie powiem, że mam dla was kawę...
i cieplutkie rogaliki, nie wiem czy jecie takie coś, czy nie, ale...
-
Elizabeth Gilbert, jest godzina szósta rano...- powiedział zaspanym
głosem Stefan, pocierając twarz dłońmi.- Po co tu przyszłaś o
tej porze? Jeszcze z kawą... O której ty wstałaś? O piątej? Co
ty tu robisz?
-
Nie tyle pytań na raz- uspokoiłam go i położyłam czarną torbę
na wysokości jego oczu.- Powód dla którego tu jestem.
Zmarszczył
brwi i sięgnął do niej, by ją rozpiąć. Gdy ją otworzył
doszedł do niego znajomy zapach, tak przynajmniej sądziłam patrząc
na jego twarz i diametralne zmiany na niej zachodzące. Spojrzał na
mnie zszokowany.
-
Co...
-
Kto tu się tłucze w środku nocy?- zapytał donośnym głosem
schodzący na dół Damon. Patrząc na jego cudownie wyrzeźbiony
tułów, aż mnie w sercu ukłuło, że mu wczoraj dałam kosza...
Spojrzał na mnie z rezerwą, ale podszedł bliżej.
-
Co ty tu robisz o tej godzinie?
-
Przyniosłam wam kawę i croissanty- uśmiechnęłam się nazbyt
życzliwie.
-
Pytam serio, obyś miała dobry powód...- zerknął bratu przez
ramię i dostrzegł zawartość torby. Zesztywniał, odsunął brata
i przyjrzał się jej z bliska. Obydwoje na mnie niemo patrzyli.
-
Skąd... Co...- dukał starszy Salvatore. Zaśmiałam się na ten
widok, czy tylko ja dostrzegałam komizm tej sytuacji?
-
Na spokojnie chłopaki. Stefan weź kawę dla siebie i brata, a ty
Damon rozpal kominek, trzeba to spalić.
-
Ale...
-
A ja za ten czas wam opowiem- wtrąciłam.
-
O czym?- spytał oniemiały blondyn.
Upiłam
łyk herbaty z kubka termicznego i uśmiechnęłam się tajemniczo.
-
O tym, jak zabiłam Kimberly Evans.
Dziękuję
wam bardzo za tak miłe komentarze i cierpliwość :) Gdybym miała
więcej czasu to bym zajrzała tu i tam, wspomniała o sobie tu i
tam, ale niestety, takowego brak :/ Emko postaram się ogarnąć
twoje opowiadanie ;) Dzięki jeszcze raz wszystkim, bez was to nie to
samo ;) Do następnego :) No i Szczęśliwego Nowego Roku ;)
O JA JEGO! WOW :D AMAZING !
OdpowiedzUsuńPotem się rozpiszę, bo lecę na zajęcia <3
Więc jestem znów i kontynuuję ;3
OdpowiedzUsuńPoczątek mnie zdołował, to jak Damon oszukuje El i wgl. Rozmowa Stefa i Kath po mistrzowsku, boskie teksty i ogółem pomysł. Nie spodziewałam się, że już teraz El dowie sie o Damonie i Kim. Ale to dobrze, bo te akcje nie mogą się wlec jak w Modzie na sukces :> Zaskoczyło mnie to, jak Eli wierzy w Stefana, ale ok. No właśnie, bardzo lubię Stefana w Twoim opowiadaniu, a ogólnie go nie trawię, więc na plus ^^ To pobicie Eli - przestraszyłam się. A to, że Damon wyniósł ją z wanny i ogółem, było słodkie. scena u Salvatore'ów cudna. Grający Damon? jestem na tak! Fajny wątek Stefa i Christine,podoba mi się bardzo, że ma taką normalną prawie-dziewczynę :)
No, a końcówka GENIALNA! Nie spodziewałam się! Siedziałam z rozdziawioną buzią dobrą chwilę!! Bosko, fantastycznie i wgl. Nie będę już Ci słodzic, bo muszę zachowac pozytywne przymiotniki na kolejne Twoje rozdziały <3
Tak więc życzę weny :> Cieszę się, że dodałaś ten rozdział tak szybciutko ^^
xoxo
Witam cię serdecznie :) Nawet nie wiesz jaki uśmiech wywołałaś na mojej twarzy , kiedy zaglądam na twojego blooga , a tu takie suprise w formie nowego rozdziału :) Bardzo ci za to dziękuje :) Rozdział jak zwykle jest fantastyczny .Bardzo mi się podoba . Wszystko tak fajnie opisałaś . Uczucia Ell ... Bardzo jej współczuje , że musiała się o tym dowiedzieć. Ale lepiej dla niej. Bardzo mi jej szkoda, bo teraz cierpi. Ah, a Damon też nie mógł załatwić tej sprawy inaczej ...Grrr... I cieszę się , że Stefanowi w miarę się udaje :) Końcówką mnie bardzo zaskoczyłaś. Ta wredna pijawka nie żyje ? Hmmm... to jest bardzo dobra wiadomość :) Nie cierpiałam tej wiedźmy . A tak Ell odpłaciła jej piękne za nadobne. Teraz już nie mogę się doczekać na nowy rozdział. Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J
Jejku, wpadłam na tego bloga przypadkiem i tak mnie wciągnął że bie wyrabiam :) Masz talent! :D Jak to zabiła? XD Niegrzeczna Elizabeth xD Czekam na nn, błagam dodaj szybciutko ;* /Wikaa
OdpowiedzUsuńU mnie rozdział 5., zapraszam! mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
OdpowiedzUsuńhttp://to-hell-with-love.blogspot.com/