sobota, 2 lutego 2013

16. Something gone terribly wrong

Otworzyłam oczy jeszcze zanim zadzwonił budzik. Byłam obolała, wszystko mnie bolało. Obróciłam się, ale mojego mężczyzny nie było. Podniosłam się na łokciach. Moje plecy, mój kark, moje nogi, moja głowa, moje wszystko. Auć. Rozejrzałam się dookoła. Gdzie On jest? Założyłam jego koszulkę, majtki i zeszłam jak po sznurku do zapachów. Pięknie pachniało. Kiedy weszłam do kuchni zastałam Damona robiącego naleśniki. Uśmiechnęłam się i starając się podejść go najciszej od tyłu stanęłam na palcach. Już miałam go wystraszyć kiedy…
- Nie próbuj- odwrócił się powoli w moją stronę.
- A jednak mnie słyszałeś.
- A jednak…- wziął moją twarz w dłonie, pocałował mnie i posadził mnie na blacie.
- Stefan w domu?
Mruknął coś niezrozumiałego obejmując mnie i całując po szyi.
- Damon... 
Westchnął zniecierpliwiony.
- Tak, ale raczej nie będzie wychodził ze swojej sypialni, słysząc, że jesteśmy w kuchni- sugestywnie poruszył brwiami, co wywołało u mnie śmiech.
- Lubię słuchać jak się śmiejesz.
Patrzył na mnie spojrzeniem zarezerwowanym tylko dla mnie. Wtuliłam twarz w jego dłoń, przerażało mnie to jak bardzo go pragnęłam, nie tylko fizycznie. 
- Chodź, nałożę nam śniadanie.
- A która godzina?
- Po szóstej.
- Powinnam zdążyć do szkoły.
Przewrócił oczami nakładając bitą śmietanę na naleśniki i posypując je mieszanką owoców leśnych. Mój brzuch zaburczał na ten widok.
- Mój mały głodomór- pocałował mnie w policzek i położył talerze na stole. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz ktoś mi robił śniadanie, tak dobre śniadanie.
- Mmm, to jest pyszne.
Prychnął, jakby to było coś oczywistego.
- No pewnie. A ty się martwiłaś otruciem.
- Już nigdy w ciebie nie zwątpię- przyznałam, zajadając się naleśnikami.
- Dla Stefana też zrobiłeś?
Damon zdecydowanie zbyt głośno odłożył sztućce na talerz. Popatrzył na mnie krzywo. Przestałam przeżuwać.
- Stefan i Stefan...- warknął zniecierpliwiony. Nie rozumiałam tego nagłego wybuchu. Serio był zazdrosny o brata?
- Tylko spytałam... Nie bądź zazdrosny- nadziałam ostatnią truskawkę na widelec i podziękowałam za posiłek . Odłożyłam nasze talerze do zlewu cały czas wyczuwając jego wzrok na sobie.- Jesteś przewrażliwiony- mruknęłam na odchodne. Wbiegł zaraz za mną po schodach i zamknął za nami drzwi.
- Bo pilnuję tego co moje?
Westchnęłam szukając swoich ciuchów po sypialni.
- Nie chcę się kłócić od rana, Damon. Po prostu zapytałam, wybacz, że cię to uraziło.
- Nie uraziło, ja tylko...
Skrzyżowałam ramiona na piersi, patrząc na niego wyczekująco.
- No co?
- Dobra, może jestem odrobinę zazdrosny o facetów w twoim toczeniu...
- Odrobinę?- zakpiłam, podnosząc bluzkę z podłogi.
W oka mgnieniu do mnie podszedł chwytając za biodra i przyciągając do siebie. Jego obecność była dla mnie intensywna. 
- Jestem bezsilny wobec ciebie, stawiasz mój poukładany świat do góry nogami, sprawiasz, że czuję rzeczy, których myślałem, że nie poczuję do końca życia. Cokolwiek robię, robię to, bo Cię kocham.
Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w niego. Wszystkie moje uprzedzenia i "ale" nagle gdzieś uciekły, rozpierzchły się w chwili kiedy wymówił te dwa słowa. Czułam, że mogę zwolnić tamę, pozwolić temu być, trwać.
- Ja... też cię kocham- szepnęłam i dostrzegłam ulgę na jego twarzy.
- Och, El- wpił się w moje usta i objął niczym wąż boa swoją ofiarę.- Mamy mało czasu- wyszeptał gorączkowo, ściągając ze mnie ubranie.
- Jeszcze ci mało?
- Po czymś takim najchętniej już bym cię dzisiaj nie wypuszczał z łóżka, ale wiem, że się na to nie zgodzisz.
- Masz rację, nie zgodzę się. Muszę iść do szkoły.
Opadł ze mną na łóżko.
- W takim razie to dobrze, że mam jeszcze trochę czasu, żeby się tobą nacieszyć...

- Dziękuję za podwózkę- powiedziałam odpinając pasy. Dałam mu szybkiego buziaka w usta i wypadłam z samochodu w pośpiechu.
- Do zobaczenia, dziękuję za miło spędzony czas.
- I wzajemnie- krzyknęłam, po czym wpadłam do domu i swoje kroki od razu skierowałam do łazienki. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic, przebrałam się i spakowałam do szkoły. Za piętnaście minut zaczynały mi się  zajęcia. Zdążę na spokojnie. Zeszłam na dół biorąc po drodze jeszcze butelkę wody i wyszłam z domu.
***
- Wczoraj tak szybko się zmyliście, było warto?- Caroline sugestywnie poruszyła brwiami.
- Och, z Damonem zawsze jest warto. A tak w temacie, widziałaś jak Lockwood na ciebie leci? zwróciłam się do Caroline.- Jak cię pożera wzrokiem?
- Tak, tyle, że wiesz ja jestem z Mattem… nie chcę go ranić, ale… pociąga mnie Tyler.
Odruchowo spojrzała w jego stronę, my z Bonnie też. Śmiał się z czegoś z kumplami, jednak zauważył, że się na niego patrzymy i się przyjaźnie uśmiechnął do Car. Odwróciłam się do niej.
- Uuu, ktoś tu się w kimś zabujał.
- Kto w kim?- zapytał Matt i usiadł obok Caroline, pocałował ją z usta. Spojrzałam na Tylera, spuścił wzrok i odwrócił się do kolegów.
- Nikt, nic...- Ku uldze naszej trójki, rozbrzmiał dzwonek na lekcje.- Widzimy się na historii.
Matt, chwycił dziewczynę za ręce.
Spotkamy się po lekcjach?- blondynka tylko kiwnęła bez przekonania głową.
- Kocham Cię- powiedział i odszedł.
- Nie powiedziałaś- stwierdziłam, udałyśmy się w kierunku sali matematyki.
- Czego?
- Powiedział „Kocham cię”, a ty nie odpowiedziałaś.
- Jestem rozszczepiona na pół. Matt, a Ty… Całowałam się z nim wczoraj.
- Z Tylerem?- zapytałam cicho.
- No, bałam się tego powiedzieć Bonnie, wiesz jaka ona jest, od razu by mi mówiła, że tak nie można, jest uczciwa, poukładana, nie to co my- puściła do mnie oczko- A co ze Stefanem? Dzisiaj jakby był nie w humorze.
- Serio? Nie widziałam go od wczoraj...
- Bo byłaś zajęta, wiesz co się mówi: Kto rano popieprzy ten dzień będzie miał lepszy- zaśmiałyśmy się.
- Ale teraz żarty na bok. Quito na horyzoncie.

- Witajcie rozhałasowana młodzieży, jak zapewne się domyślacie mój miły ton może oznaczać tylko jedno.
- Sprawdzian- westchnęli uczniowie. Że jak?! Już? Ale przecież to pierwszy tydzień szkoły!
- Dokładnie! Sprawdzimy ile wiadomości zostało wam w tych pustych makówkach po wakacjach- popukał chłopaka w pierwszej ławce w głowę. Był w szkolnej drużynie football’owej, pamiętałam go ze stołówki. Blondyn się obrócił przodem do nas, przedrzeźniając nauczyciela.
Potem robiliśmy ćwiczenia z podręcznika. Ech, funkcje nie są dla mnie… Popatrzyłam na Caroline. Zamyślona kreśliła coś po okładce. Rozterki, jak dobrze, że nie mam takiego problemu. Całe życie czekałam na Damona... Zatęskniłam za nim. Popatrzyłam na Stefana. Nie robił zadań, też coś bazgrolił po zeszycie. Czyżbym tylko ja się przejęła klasówką z maty? Chyba tak. Ktoś miał komórkę w ręce, jakaś dziewczyna posłała liścik chłopakowi. Ktoś inny gapił się w okno, a Quito tylko patrzył na tablicę i zadowolony obserwował jak największy kujon w szkole rozwiązuje skomplikowane zadanie matematyczne. Nauczyciele to dziwny gatunek. Postać kanoniczna… Jezu, pierdolę nie robię! Napisałam „D” Na wewnętrznej stronie okładki z tyłu.
-To jest pani praca na lekcji panno Forbes?! Panno Gilbert! Panienka też? Powariowali! Co się szczerzysz Smith! Do odpowiedzi cię zaraz wezmę i ocenię twoją pracę na lekcji. Ludzie, walentynki są dopiero w lutym! A teraz jest matematyka! Caroline, proszę się ogarnąć i przestać rozmyślać o panu Lockwoodzie! Do następnego zadania.
Car się zarumieniła i ze spuszczoną głową poszła do zadania. Żal mi jej było, Quito mógł się powstrzymać przed mówieniem na głos nazwiska Tylera. Zauważyłam jak Smith wyciąga komórkę. Pisał sms-a. Czyżby do Tylera? Popatrzyłam ostatni raz na literę D, uśmiechnęłam się i wróciłam do tych popieprzonych zadań.
***
- Stan mógł sobie oszczędzić wypowiadania na głos Jego nazwiska- mruknęła Caroline.
- No, wredne z jego strony, teraz historia, nareszcie luzy.
- Lubię Saltzmana, ale wczoraj jak stałam z Damonem przed szkołą to dziwnie się na niego patrzył. Jakby go znał.
- Może go zna.
- Damon powiedział, że go nie kojarzy.
- To nie wiem, może dlatego, że się całowaliście przed szkołą, wiesz nauczyciele to dziwny gatunek.
Normalnie jakby mi w myślach czytała. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i ruszyłyśmy na historię.
Alaric, czyli pan Saltzman, miał dzisiaj dobry humor. Kiedy weszłam odciągnął wzrok od papierów i wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Elizabeth.
Zauważył siniaka na mojej ręce i zadrapanie na ramieniu. Miałam na sobie bluzkę na ramiączkach, było widać pamiątki po zeszłej nocy. Przypatrzył mi się dokładnie, zakryłam plecy włosami. Zmierzyliśmy się wzrokiem. On wie o czymś i nie podoba mi się to. Przyjaciele rozmawiali, a ja uporczywie wpatrywałam się w nauczyciela. Zamknął teczkę i wtedy zauważyłam sygnet na jego palcu. Otworzyłam szeroko buzię i szybko ją zamknęłam. Taki sam pierścień mają bracia Salvatore! Stefan wszedł do klasy i przywitał się z Saltzmanem. Historyk zjechał go wzrokiem. Podeszłam do Salvatore’ a.
- Stefan…
Zadzwonił dzwonek.
- Siadamy na miejsca.
- Potem mi powiesz...
Usiadłam na miejscu. Nie mogę poczekać do przerwy. Nauczyciel odwrócił się do tablicy, by napisać temat. Wyrwałam kartkę z zeszytu, zmięłam ją i rzuciłam w głowę wampira. Odwrócił się w moją stronę. Pokazałam głową Alarica, wskazałam na jego pierścień i mój palec. Bezgłośnie powiedziałam: „Popatrz”. Nauczyciel się odwrócił i zaczął opowiadać o pierwszej na świecie konstytucji. Miał ręce skrzyżowane na piersi, nie było widać jego dłoni, ale odwrócił się i napisał coś na tablicy. Teraz doskonale było widać sygnet. Stefan popatrzył na mnie, był zdziwiony. Nawet mogę zaryzykować stwierdzenie, że był w szoku. Tak, pan Saltzman był wampirem, a przynajmniej ja tak sądziłam. Widziałam jak Stefan przez całą lekcję bacznie obserwuje nauczyciela. Zadzwonił dzwonek. Wrzuciłam książki do torby i już miałam wyjść kiedy zatrzymał mnie głos historyka.
- Elizabeth… możesz pozwolić na chwilę?
- Jasne- Salvatore mnie minął i pełen niepokoju zeskanował dłoń Saltzmana.
Większość uczniów już wyszła z klasy.
- Dobrze się czujesz? Niewyraźnie wyglądasz…
- Nie jest źle- naprawdę miał zamiar pytać mnie o moje samopoczucie? To chyba jakieś jaja.
- Zauważyłem, że jesteś trochę… poobijana.
- Przewróciłam się- spojrzał mi w oczy, mierzyliśmy się wzrokiem. Ta rozmowa nie była czysto nauczyciel-uczeń, nie, można było w niej wyszukać drugie dno.
- Doprawdy.
- Tak.
- Ładny naszyjnik- powiedział nie odrywając wzroku od moich oczu.
- Ładny sygnet- odpowiedziałam- Do widzenia.
- Do widzenia- nie zawahałam się i pewnym krokiem wyszłam z sali uprzednio otwierając sobie drzwi. Stefan czekał zaraz za nimi.
- Wszystko ok.?
- Tak… on wie, Stefan, on o czymś wie, powiedział, że mam ładny naszyjnik, wie, że jest z werbeną.
- Zajmiemy się tym z Damonem.
- Hej, a ja?
- Co ty?
- Ja mam siedzieć i czekać, aż wszystko załatwicie?
- Wybacz, nie mam dla ciebie głównej roli.
Wyciągnął komórkę i odszedł. Jasne, jak zwykle.
Koniec lekcji, czas na relaks. Wyszłam ze szkoły i ruszyłam w kierunku samochodu.
- El!
Odwróciłam się. Bonnie biegła w moją stronę.
- A jednak?
- Co?
- Idziesz na tę imprezę…
- Jaką znowu imprezę?! Nigdzie nie idę!- warknęłam, jeszcze rozjuszona po rozmowie z Saltzmanem.
- Ale przed chwilą mówiłaś Car co innego- skrzywiła się.
- Co, ja? Nie, rozmawiałam ze Stefanem a potem przyszłam bezpośrednio tutaj.
- Nie, widziałam jak rozmawiasz z Caroline.
- Nie- powtórzyłam dobitnie.
- Tak. El, widziałam Cię.
- Bonnie, to nie byłam ja!
- To czekaj, Caroline tu idzie. Rozmawiałaś z El o tej imprezie?
- No, przecież idzie.
- Ty też?! Co to? „Mamy Cię”?
- O co ci chodzi, chcesz się wycofać?
Odetchnęłam głęboko, jak można nie rozumieć prostych zdań?
- To nie ja.
- To kto? Twój sobowtór?
- Jasne, tylko tego brakuje. Nie mam zamiaru się tym przejmować. Chcę żyć inaczej niż dotychczas. Do zobaczenia jutro, pa.
- Pa- odpowiedziały i patrzyły jak odjeżdżam spod szkoły.
Odetchnęłam głęboko. Takie żarty mnie dzisiaj nie śmieszyły, nawet nie wiem kiedy mój humor aż tak zszedł na psy. Zatrzymałam się i przepuściłam staruszkę na pasach. Skinęła mi lekko głową i w swoim tempie przeszła przez pasy. Pojechałam dalej, niestety musiałam przystanąć na skrzyżowaniu, czerwone światło. Test z matematyki… Teraz tym trzeba się zająć. Nie obchodzą mnie moje sobowtóry, czy inne takie. Nauka, miałam średnią 4.80 w zeszłym roku, w tym nie mogę mieć gorszej, nie będę sprawiała problemów Jennie. Żadnych afer międzygatunkowych i koniec ze spaniem u Damona w dni powszednie. Tak mi dopomóż Bóg. Westchnęłam. Po chwili byłam w domu. Samochód Jenny stał już na podjeździe. Weszłam i od razu uderzył we mnie smakowity zapach obiadu, aż się poczułam głodna.
- Jestem!
- Ale masz wyczucie czasu, akurat nakładam.
Odłożyłam torbę, a kluczyki powiesiłam na haczyku.
- Mmm, ale piękne zapachy…
- Jestem z siebie dumna, makaron nie jest rozgotowany, a sos nie za słony, Wow.
Zaśmiałam się, czyli wiadomo po kim odziedziczyłam zdolności kulinarne.
- Jak w szkole?
- Dobrze, aczkolwiek pan Quito chyba upadł na głowę, bo w poniedziałek chce nam zrobić test z matematyki.
- Brr, matematyka.
- Mata czasem nie jest straszna, ale fizyka… Boże, dobrze, że już ją mam z głowy.
- Matematyka, fizyka, chemia, samo zło.
- Jeżeli chcę być kiedyś lekarzem, niestety nie wolno mi nawet tak myśleć- zaśmiałam się.
- Myślałaś już na którą uczelnię pójdziesz?
Westchnęłam.
- Jeszcze nie wiem, muszę się zastanowić- postanowiłam zmienić temat.- A jak w pracy?
- Dobrze, kolejny dom na przedmieściach wykupiony. Aż dziw. Straszne jest tamto miejsce, nie tyle co dom, ale okolica. Cmentarz, las, upiornie.
- A kim jest kupiec?- udałam zainteresowanie.
- Przystojny blondyn.
- Czyżbyś…
- Nie, ja nic nie mówię, to tylko klient.
- Przystojny klient- powiedziałam i okręciłam na widelcu makaron.
- Przestań się szczerzyć i jedz bo tak dobry obiad może się więcej nie powtórzyć.
Uśmiechnęłam się i nic nie mówiąc dokończyłam posiłek.
Następnie poszłam do pokoju i wyciągnęłam matematykę. Postanowiłam pogrzebać na strychu w celu odnalezienia moich starych książek i zeszytów z Seattle. Weszłam po drabinie. Pełno kurzu. Zaczęłam od kartonów z napisem „Seattle”. Stare albumy na zdjęcia. Otworzyłam pierwszy. Mama miała bzika na punkcie zdjęć, moje życie było udokumentowane od moich narodzin, aż do jej śmierci. Coś podobnego, nie ma ich ze mną od prawie trzech miesięcy. Przewracałam strony. Ja w podstawówce, z balonem większym ode mnie, fotografie z podróży po szosie 66. Moje urodziny. Zero problemów, zero śmierci, ludzi zaczęli ginąć dookoła mnie gdy miałam 8 lat. Pradziadek, nie pozwolili mi iść na jego pogrzeb, wujek nie chciał pozwolić, powiedział, że jeszcze mam czas na pogrzeby. Powycierałam łzę spływającą po moim policzku. Cmentarz, no tak, rodzice byli pochowani w Seattle, ale reszta, oprócz wujka, który mieszkał w Los Angeles, tu w Mystic Falls. Zbiegłam na dół.
- Jenna, mówiłaś coś o cmentarzu, gdzie on jest?
- Wychodzisz z domu, idziesz w prawo, cały czas prosto potem w lewo na dużym skrzyżowaniu, w prawo… i już, a co?
- Chyba się przejdę, może się natknę na tego twojego.
- On nie jest mój.
- Jak chcesz, wrócę niedługo.
- Ok., pa.
Chwyciłam komórkę i słuchawki, wyszłam. Puściłam piosenkę „Shooting the moon” ,pogoda dopisywała, a na test mam jeszcze czas się nauczyć. Wszystko na spokojnie, nie mogę się też przejmować Saltzmanem, właśnie, co mnie to obchodzi czym jest, jest nauczycielem, dystans, Elizabeth, dystans. Szłam według wskazówek cioci. W końcu dotarłam, faktycznie po drodze zauważyłam ogromny dom. Przyprawiał o dreszcze. Nie dla tego, że był zrujnowany, czy coś takiego. Nie, on był nawet porządny, biały i taki… spokojny. To napawało największym przerażeniem. Przystanęłam i przyglądałam się krótko domowi. Wydawało mi się, czy coś tam mignęło za szybą? To mogą być robotnicy, ogarnij się.
Przed wejściem na cmentarz stał sklep ze zniczami i kwiatami. Kupiłam klasyczne chryzantemy, znicze i zapalniczkę, by udać się na poszukiwania grobów. Na szczęście nie zajęło mi to całej wieczności. Odgarnęłam liście z nagrobków, położyłam przy nich kwiaty i zapaliłam znicze.
Pomodliłam się trochę, bardziej ze względu na zwykłą przyzwoitość, niż na wiarę i posiedziałam w ciszy wspominając zmarłych. Było tu ciszej niż w szkole i centrum miasta, w pewnym sensie wsłuchiwanie się w ciszę przynosiło ukojenie. Zaczęło się jednak robić zimniej, dlatego podniosłam się z drewnianej ławki
Skierowałam swoje kroki w stronę wyjścia.
- Katherine?
Odwróciłam się i wpadłam na nieznajomego mężczyznę. Uśmiechnął się lekko, jeżeli chciał mnie tym wyprowadzić z równowagi to mu się udało.
- Nie… nie jestem Katherine.
- Przepraszam, przypominasz mi kogoś.
- Nic nie szkodzi. Jestem Elizabeth.
- Klaus- pocałował mnie w rękę, czym bardzo mi przypomniał Damona. Otrząsnęłam się z myśli.
- Kupiłeś ten pusty dom niedaleko?
Uśmiechnął się.
- Tak, szukałem czegoś w spokojnej okolicy, no i znalazłem. Mystic Falls wydaje się być miastem…- zamyślił się.
- W którym czas leci swoim tempem- dokończyłam, to prawda, takie było wrażenie. Podkreślam: wrażenie.
- Tak, dokładnie... Długo tu mieszkasz?
- Od trzech miesięcy. Przeprowadziłam się z Seattle.
- Też kiedyś mieszkałem w Seattle. Tam czas płynie zdecydowanie szybciej.
- O tak…- spojrzałam w niebo- już się ściemnia… powinnam wracać do domu.
- Miło było spotkać...
- I wzajemnie...
Ruszyłam wolnym krokiem w stronę domu, czując, że w pewnym sensie zaczynam robić to, co mówię i życie staje się dzięki temu mniej skomplikowane.
***
Upiłem łyk delektując się smakiem trunku. Popatrzyłem na wejście do baru. Nic się dzieje, nudy, masakra. Trzeba by się wziąć w garść i iść do El. Jednak po chwili uznałem, że to nie będzie konieczne, bo oto weszła do Grilla. Ciekawe skąd wiedziała, że tu jestem? Stanęła obok mnie i zmówiła drinka, uśmiechając się zalotnie. Była mocniej umalowana, a jej włosy były podkręcone. Jakbym patrzył na kogoś innego, nie przywykłem do takiego widoku.
- Wszystko w porządku? Czemu zawdzięczam tę wizytę?
- Potrzebowałam drinka i coś mi mówiło, że cię tu znajdę...
Coś mi jednak nie dawało spokoju. Lekko się odsunąłem od niej i dopiłem alkohol. Przyjrzałem mu się badawczo, chcąc zacząć kwestionować jego właściwości, kiedy El złapała mnie mocno za kołnierz koszuli.
- To co, idziemy do ciebie?- zdziwiony, tylko pokiwałem głową.
- A co z twoim drinkiem?
Jak na zawołanie barman go podał. Dziewczyna chwyciła za szklankę i jednym haustem opróżniła całą zawartość, zostawiając mnie oniemiałego.
- Już po, chodź- kiwnęła na mnie palcem i zaczęła się kierować w stronę wyjścia. Zaintrygowany szybko rzuciłem banknot na ladę, nawet nie wiem, czy odpowiedni i wybiegłem za nią. Opierała się o mój samochód, zadowolona i już wiedziałem, że ta noc będzie ciekawa.

***
Gdzie ten facet, przecież powiedział, że dzisiaj do mnie przyjdzie. No nic, pewnie mu coś wypadło. Wzruszyłam ramionami i udałam się do łazienki. Potem wysuszyłam i rozczesałam włosy. Przed zaśnięciem napisałam sms-a do Damona, z zapytaniem gdzie jest i czy zobaczymy się jutro. Czekałam na wiadomość, ale on nie odpisał, więc zasnęłam.

1 komentarz: