Otworzyłam
oczy jeszcze zanim zadzwonił budzik. Byłam obolała, wszystko mnie
bolało. Obróciłam się, ale mojego mężczyzny nie było.
Podniosłam się na łokciach. Moje plecy, mój kark, moje nogi, moja
głowa, moje wszystko. Auć. Rozejrzałam się dookoła. Gdzie On
jest? Założyłam jego koszulkę, majtki i zeszłam jak po sznurku
do zapachów. Pięknie pachniało. Kiedy weszłam do kuchni zastałam
Damona robiącego naleśniki. Uśmiechnęłam się i starając się
podejść go najciszej od tyłu stanęłam na palcach. Już miałam
go wystraszyć kiedy…
-
Nie próbuj- odwrócił się powoli w moją stronę.
-
A jednak mnie słyszałeś.
-
A jednak…- wziął moją twarz w dłonie, pocałował mnie i
posadził mnie na blacie.
-
Stefan w domu?
Mruknął
coś niezrozumiałego obejmując mnie i całując po szyi.
-
Damon...
Westchnął
zniecierpliwiony.
-
Tak, ale raczej nie będzie wychodził ze swojej sypialni, słysząc,
że jesteśmy w kuchni- sugestywnie poruszył brwiami, co wywołało
u mnie śmiech.
-
Lubię słuchać jak się śmiejesz.
Patrzył
na mnie spojrzeniem zarezerwowanym tylko dla mnie. Wtuliłam twarz w
jego dłoń, przerażało mnie to jak bardzo go pragnęłam, nie
tylko fizycznie.
-
Chodź, nałożę nam śniadanie.
-
A która godzina?
-
Po szóstej.
-
Powinnam zdążyć do szkoły.
Przewrócił
oczami nakładając bitą śmietanę na naleśniki i posypując je
mieszanką owoców leśnych. Mój brzuch zaburczał na ten widok.
-
Mój mały głodomór- pocałował mnie w policzek i położył
talerze na stole. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz ktoś mi robił
śniadanie, tak dobre śniadanie.
-
Mmm, to jest pyszne.
Prychnął,
jakby to było coś oczywistego.
-
No pewnie. A ty się martwiłaś otruciem.
-
Już nigdy w ciebie nie zwątpię- przyznałam, zajadając się
naleśnikami.
-
Dla Stefana też zrobiłeś?
Damon
zdecydowanie zbyt głośno odłożył sztućce na talerz. Popatrzył
na mnie krzywo. Przestałam przeżuwać.
-
Stefan i Stefan...- warknął zniecierpliwiony. Nie rozumiałam tego
nagłego wybuchu. Serio był zazdrosny o brata?
-
Tylko spytałam... Nie bądź zazdrosny- nadziałam ostatnią
truskawkę na widelec i podziękowałam za posiłek . Odłożyłam
nasze talerze do zlewu cały czas wyczuwając jego wzrok na sobie.-
Jesteś przewrażliwiony- mruknęłam na odchodne. Wbiegł zaraz za
mną po schodach i zamknął za nami drzwi.
-
Bo pilnuję tego co moje?
Westchnęłam
szukając swoich ciuchów po sypialni.
-
Nie chcę się kłócić od rana, Damon. Po prostu zapytałam,
wybacz, że cię to uraziło.
-
Nie uraziło, ja tylko...
Skrzyżowałam
ramiona na piersi, patrząc na niego wyczekująco.
-
No co?
-
Dobra, może jestem odrobinę zazdrosny o facetów w twoim
toczeniu...
-
Odrobinę?- zakpiłam, podnosząc bluzkę z podłogi.
W
oka mgnieniu do mnie podszedł chwytając za biodra i przyciągając
do siebie. Jego obecność była dla mnie intensywna.
-
Jestem bezsilny wobec ciebie, stawiasz mój poukładany świat do
góry nogami, sprawiasz, że czuję rzeczy, których myślałem, że
nie poczuję do końca życia. Cokolwiek robię, robię to, bo Cię
kocham.
Szeroko
otwartymi oczami wpatrywałam się w niego. Wszystkie moje
uprzedzenia i "ale" nagle gdzieś uciekły, rozpierzchły
się w chwili kiedy wymówił te dwa słowa. Czułam, że mogę
zwolnić tamę, pozwolić temu być, trwać.
-
Ja... też cię kocham- szepnęłam i dostrzegłam ulgę na jego
twarzy.
-
Och, El- wpił się w moje usta i objął niczym wąż boa swoją
ofiarę.- Mamy mało czasu- wyszeptał gorączkowo, ściągając ze
mnie ubranie.
-
Jeszcze ci mało?
-
Po czymś takim najchętniej już bym cię dzisiaj nie wypuszczał z
łóżka, ale wiem, że się na to nie zgodzisz.
-
Masz rację, nie zgodzę się. Muszę iść do szkoły.
Opadł
ze mną na łóżko.
-
W takim razie to dobrze, że mam jeszcze trochę czasu, żeby się
tobą nacieszyć...
-
Dziękuję za podwózkę- powiedziałam odpinając pasy. Dałam mu
szybkiego buziaka w usta i wypadłam z samochodu w pośpiechu.
-
Do zobaczenia, dziękuję za miło spędzony czas.
-
I wzajemnie- krzyknęłam, po czym wpadłam do domu i swoje kroki od
razu skierowałam do łazienki. Wzięłam szybki, orzeźwiający
prysznic, przebrałam się i spakowałam do szkoły. Za piętnaście
minut zaczynały mi się zajęcia. Zdążę na spokojnie.
Zeszłam na dół biorąc po drodze jeszcze butelkę wody i wyszłam
z domu.
***
-
Wczoraj tak szybko się zmyliście, było warto?- Caroline
sugestywnie poruszyła brwiami.
-
Och, z Damonem zawsze jest warto. A tak w temacie, widziałaś jak
Lockwood na ciebie leci? zwróciłam się do Caroline.- Jak cię
pożera wzrokiem?
-
Tak, tyle, że wiesz ja jestem z Mattem… nie chcę go ranić, ale…
pociąga mnie Tyler.
Odruchowo
spojrzała w jego stronę, my z Bonnie też. Śmiał się z czegoś z
kumplami, jednak zauważył, że się na niego patrzymy i się
przyjaźnie uśmiechnął do Car. Odwróciłam się do niej.
-
Uuu, ktoś tu się w kimś zabujał.
-
Kto w kim?- zapytał Matt i usiadł obok Caroline, pocałował ją z
usta. Spojrzałam na Tylera, spuścił wzrok i odwrócił się do
kolegów.
-
Nikt, nic...- Ku uldze naszej trójki, rozbrzmiał dzwonek na
lekcje.- Widzimy się na historii.
Matt,
chwycił dziewczynę za ręce.
Spotkamy
się po lekcjach?- blondynka tylko kiwnęła bez przekonania głową.
-
Kocham Cię- powiedział i odszedł.
-
Nie powiedziałaś- stwierdziłam, udałyśmy się w kierunku sali
matematyki.
-
Czego?
-
Powiedział „Kocham cię”, a ty nie odpowiedziałaś.
-
Jestem rozszczepiona na pół. Matt, a Ty… Całowałam się z nim
wczoraj.
-
Z Tylerem?- zapytałam cicho.
-
No, bałam się tego powiedzieć Bonnie, wiesz jaka ona jest, od razu
by mi mówiła, że tak nie można, jest uczciwa, poukładana, nie to
co my- puściła do mnie oczko- A co ze Stefanem? Dzisiaj jakby był
nie w humorze.
-
Serio? Nie widziałam go od wczoraj...
-
Bo byłaś zajęta, wiesz co się mówi: Kto rano popieprzy ten
dzień będzie miał lepszy- zaśmiałyśmy się.
-
Ale teraz żarty na bok. Quito na horyzoncie.
-
Witajcie rozhałasowana młodzieży, jak zapewne się domyślacie mój
miły ton może oznaczać tylko jedno.
-
Sprawdzian- westchnęli uczniowie. Że jak?! Już? Ale przecież to
pierwszy tydzień szkoły!
-
Dokładnie! Sprawdzimy ile wiadomości zostało wam w tych pustych
makówkach po wakacjach- popukał chłopaka w pierwszej ławce w
głowę. Był w szkolnej drużynie football’owej, pamiętałam go
ze stołówki. Blondyn się obrócił przodem do nas, przedrzeźniając
nauczyciela.
Potem
robiliśmy ćwiczenia z podręcznika. Ech, funkcje nie są dla mnie…
Popatrzyłam na Caroline. Zamyślona kreśliła coś po okładce.
Rozterki, jak dobrze, że nie mam takiego problemu. Całe życie
czekałam na Damona... Zatęskniłam za nim. Popatrzyłam na Stefana.
Nie robił zadań, też coś bazgrolił po zeszycie. Czyżbym tylko
ja się przejęła klasówką z maty? Chyba tak. Ktoś miał komórkę
w ręce, jakaś dziewczyna posłała liścik chłopakowi. Ktoś inny
gapił się w okno, a Quito tylko patrzył na tablicę i zadowolony
obserwował jak największy kujon w szkole rozwiązuje skomplikowane
zadanie matematyczne. Nauczyciele to dziwny gatunek. Postać
kanoniczna… Jezu, pierdolę nie robię! Napisałam „D” Na
wewnętrznej stronie okładki z tyłu.
-To
jest pani praca na lekcji panno Forbes?! Panno Gilbert! Panienka też?
Powariowali! Co się szczerzysz Smith! Do odpowiedzi cię zaraz wezmę
i ocenię twoją pracę na lekcji. Ludzie, walentynki są dopiero w
lutym! A teraz jest matematyka! Caroline, proszę się ogarnąć i
przestać rozmyślać o panu Lockwoodzie! Do następnego zadania.
Car
się zarumieniła i ze spuszczoną głową poszła do zadania. Żal
mi jej było, Quito mógł się powstrzymać przed mówieniem na głos
nazwiska Tylera. Zauważyłam jak Smith wyciąga komórkę. Pisał
sms-a. Czyżby do Tylera? Popatrzyłam ostatni raz na literę D,
uśmiechnęłam się i wróciłam do tych popieprzonych zadań.
***
-
Stan mógł sobie oszczędzić wypowiadania na głos Jego nazwiska-
mruknęła Caroline.
-
No, wredne z jego strony, teraz historia, nareszcie luzy.
-
Lubię Saltzmana, ale wczoraj jak stałam z Damonem przed szkołą to
dziwnie się na niego patrzył. Jakby go znał.
-
Może go zna.
-
Damon powiedział, że go nie kojarzy.
-
To nie wiem, może dlatego, że się całowaliście przed szkołą,
wiesz nauczyciele to dziwny gatunek.
Normalnie
jakby mi w myślach czytała. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i
ruszyłyśmy na historię.
Alaric,
czyli pan Saltzman, miał dzisiaj dobry humor. Kiedy weszłam
odciągnął wzrok od papierów i wpatrywał się we mnie
intensywnie.
-
Dzień dobry.
-
Dzień dobry, Elizabeth.
Zauważył
siniaka na mojej ręce i zadrapanie na ramieniu. Miałam na sobie
bluzkę na ramiączkach, było widać pamiątki po zeszłej nocy.
Przypatrzył mi się dokładnie, zakryłam plecy włosami.
Zmierzyliśmy się wzrokiem. On wie o czymś i nie podoba mi się to.
Przyjaciele rozmawiali, a ja uporczywie wpatrywałam się w
nauczyciela. Zamknął teczkę i wtedy zauważyłam sygnet na jego
palcu. Otworzyłam szeroko buzię i szybko ją zamknęłam. Taki sam
pierścień mają bracia Salvatore! Stefan wszedł do klasy i
przywitał się z Saltzmanem. Historyk zjechał go wzrokiem.
Podeszłam do Salvatore’ a.
-
Stefan…
Zadzwonił
dzwonek.
-
Siadamy na miejsca.
-
Potem mi powiesz...
Usiadłam
na miejscu. Nie mogę poczekać do przerwy. Nauczyciel odwrócił się
do tablicy, by napisać temat. Wyrwałam kartkę z zeszytu, zmięłam
ją i rzuciłam w głowę wampira. Odwrócił się w moją stronę.
Pokazałam głową Alarica, wskazałam na jego pierścień i mój
palec. Bezgłośnie powiedziałam: „Popatrz”. Nauczyciel się
odwrócił i zaczął opowiadać o pierwszej na świecie konstytucji.
Miał ręce skrzyżowane na piersi, nie było widać jego dłoni, ale
odwrócił się i napisał coś na tablicy. Teraz doskonale było
widać sygnet. Stefan popatrzył na mnie, był zdziwiony. Nawet mogę
zaryzykować stwierdzenie, że był w szoku. Tak, pan Saltzman był
wampirem, a przynajmniej ja tak sądziłam. Widziałam jak Stefan
przez całą lekcję bacznie obserwuje nauczyciela. Zadzwonił
dzwonek. Wrzuciłam książki do torby i już miałam wyjść kiedy
zatrzymał mnie głos historyka.
-
Elizabeth… możesz pozwolić na chwilę?
-
Jasne- Salvatore mnie minął i pełen niepokoju zeskanował dłoń
Saltzmana.
Większość
uczniów już wyszła z klasy.
-
Dobrze się czujesz? Niewyraźnie wyglądasz…
-
Nie jest źle- naprawdę miał zamiar pytać mnie o moje
samopoczucie? To chyba jakieś jaja.
-
Zauważyłem, że jesteś trochę… poobijana.
-
Przewróciłam się- spojrzał mi w oczy, mierzyliśmy się wzrokiem.
Ta rozmowa nie była czysto nauczyciel-uczeń, nie, można było w
niej wyszukać drugie dno.
-
Doprawdy.
-
Tak.
-
Ładny naszyjnik- powiedział nie odrywając wzroku od moich oczu.
-
Ładny sygnet- odpowiedziałam- Do widzenia.
-
Do widzenia- nie zawahałam się i pewnym krokiem wyszłam z sali
uprzednio otwierając sobie drzwi. Stefan czekał zaraz za nimi.
-
Wszystko ok.?
-
Tak… on wie, Stefan, on o czymś wie, powiedział, że mam ładny
naszyjnik, wie, że jest z werbeną.
-
Zajmiemy się tym z Damonem.
-
Hej, a ja?
-
Co ty?
-
Ja mam siedzieć i czekać, aż wszystko załatwicie?
-
Wybacz, nie mam dla ciebie głównej roli.
Wyciągnął
komórkę i odszedł. Jasne, jak zwykle.
Koniec
lekcji, czas na relaks. Wyszłam ze szkoły i ruszyłam w kierunku
samochodu.
-
El!
Odwróciłam
się. Bonnie biegła w moją stronę.
-
A jednak?
-
Co?
-
Idziesz na tę imprezę…
-
Jaką znowu imprezę?! Nigdzie nie idę!- warknęłam, jeszcze
rozjuszona po rozmowie z Saltzmanem.
-
Ale przed chwilą mówiłaś Car co innego- skrzywiła się.
-
Co, ja? Nie, rozmawiałam ze Stefanem a potem przyszłam bezpośrednio
tutaj.
-
Nie, widziałam jak rozmawiasz z Caroline.
-
Nie- powtórzyłam dobitnie.
-
Tak. El, widziałam Cię.
-
Bonnie, to nie byłam ja!
-
To czekaj, Caroline tu idzie. Rozmawiałaś z El o tej imprezie?
-
No, przecież idzie.
-
Ty też?! Co to? „Mamy Cię”?
-
O co ci chodzi, chcesz się wycofać?
Odetchnęłam
głęboko, jak można nie rozumieć prostych zdań?
-
To nie ja.
-
To kto? Twój sobowtór?
-
Jasne, tylko tego brakuje. Nie mam zamiaru się tym przejmować. Chcę
żyć inaczej niż dotychczas. Do zobaczenia jutro, pa.
-
Pa- odpowiedziały i patrzyły jak odjeżdżam spod szkoły.
Odetchnęłam
głęboko. Takie żarty mnie dzisiaj nie śmieszyły, nawet nie wiem
kiedy mój humor aż tak zszedł na psy. Zatrzymałam się i
przepuściłam staruszkę na pasach. Skinęła mi lekko głową i w
swoim tempie przeszła przez pasy. Pojechałam dalej, niestety
musiałam przystanąć na skrzyżowaniu, czerwone światło. Test z
matematyki… Teraz tym trzeba się zająć. Nie obchodzą mnie moje
sobowtóry, czy inne takie. Nauka, miałam średnią 4.80 w zeszłym
roku, w tym nie mogę mieć gorszej, nie będę sprawiała problemów
Jennie. Żadnych afer międzygatunkowych i koniec ze spaniem u Damona
w dni powszednie. Tak mi dopomóż Bóg. Westchnęłam. Po chwili
byłam w domu. Samochód Jenny stał już na podjeździe. Weszłam i
od razu uderzył we mnie smakowity zapach obiadu, aż się poczułam
głodna.
-
Jestem!
-
Ale masz wyczucie czasu, akurat nakładam.
Odłożyłam
torbę, a kluczyki powiesiłam na haczyku.
-
Mmm, ale piękne zapachy…
-
Jestem z siebie dumna, makaron nie jest rozgotowany, a sos nie za
słony, Wow.
Zaśmiałam
się, czyli wiadomo po kim odziedziczyłam zdolności kulinarne.
-
Jak w szkole?
-
Dobrze, aczkolwiek pan Quito chyba upadł na głowę, bo w
poniedziałek chce nam zrobić test z matematyki.
-
Brr, matematyka.
-
Mata czasem nie jest straszna, ale fizyka… Boże, dobrze, że już
ją mam z głowy.
-
Matematyka, fizyka, chemia, samo zło.
-
Jeżeli chcę być kiedyś lekarzem, niestety nie wolno mi nawet tak
myśleć- zaśmiałam się.
-
Myślałaś już na którą uczelnię pójdziesz?
Westchnęłam.
-
Jeszcze nie wiem, muszę się zastanowić- postanowiłam zmienić
temat.- A jak w pracy?
-
Dobrze, kolejny dom na przedmieściach wykupiony. Aż dziw. Straszne
jest tamto miejsce, nie tyle co dom, ale okolica. Cmentarz, las,
upiornie.
-
A kim jest kupiec?- udałam zainteresowanie.
-
Przystojny blondyn.
-
Czyżbyś…
-
Nie, ja nic nie mówię, to tylko klient.
-
Przystojny klient- powiedziałam i okręciłam na widelcu makaron.
-
Przestań się szczerzyć i jedz bo tak dobry obiad może się więcej
nie powtórzyć.
Uśmiechnęłam
się i nic nie mówiąc dokończyłam posiłek.
Następnie
poszłam do pokoju i wyciągnęłam matematykę. Postanowiłam
pogrzebać na strychu w celu odnalezienia moich starych książek i
zeszytów z Seattle. Weszłam po drabinie. Pełno kurzu. Zaczęłam
od kartonów z napisem „Seattle”. Stare albumy na zdjęcia.
Otworzyłam pierwszy. Mama miała bzika na punkcie zdjęć, moje
życie było udokumentowane od moich narodzin, aż do jej śmierci.
Coś podobnego, nie ma ich ze mną od prawie trzech miesięcy.
Przewracałam strony. Ja w podstawówce, z balonem większym ode
mnie, fotografie z podróży po szosie 66. Moje urodziny. Zero
problemów, zero śmierci, ludzi zaczęli ginąć dookoła mnie gdy
miałam 8 lat. Pradziadek, nie pozwolili mi iść na jego pogrzeb,
wujek nie chciał pozwolić, powiedział, że jeszcze mam czas na
pogrzeby. Powycierałam łzę spływającą po moim policzku.
Cmentarz, no tak, rodzice byli pochowani w Seattle, ale reszta,
oprócz wujka, który mieszkał w Los Angeles, tu w Mystic Falls.
Zbiegłam na dół.
-
Jenna, mówiłaś coś o cmentarzu, gdzie on jest?
-
Wychodzisz z domu, idziesz w prawo, cały czas prosto potem w lewo na
dużym skrzyżowaniu, w prawo… i już, a co?
-
Chyba się przejdę, może się natknę na tego twojego.
-
On nie jest mój.
-
Jak chcesz, wrócę niedługo.
-
Ok., pa.
Chwyciłam
komórkę i słuchawki, wyszłam. Puściłam piosenkę „Shooting
the moon” ,pogoda dopisywała, a na test mam jeszcze czas się
nauczyć. Wszystko na spokojnie, nie mogę się też przejmować
Saltzmanem, właśnie, co mnie to obchodzi czym jest, jest
nauczycielem, dystans, Elizabeth, dystans. Szłam według wskazówek
cioci. W końcu dotarłam, faktycznie po drodze zauważyłam ogromny
dom. Przyprawiał o dreszcze. Nie dla tego, że był zrujnowany, czy
coś takiego. Nie, on był nawet porządny, biały i taki…
spokojny. To napawało największym przerażeniem. Przystanęłam i
przyglądałam się krótko domowi. Wydawało mi się, czy coś tam
mignęło za szybą? To mogą być robotnicy, ogarnij się.
Przed
wejściem na cmentarz stał sklep ze zniczami i kwiatami. Kupiłam
klasyczne chryzantemy, znicze i zapalniczkę, by udać się na
poszukiwania grobów. Na szczęście nie zajęło mi to całej
wieczności. Odgarnęłam liście z nagrobków, położyłam przy
nich kwiaty i zapaliłam znicze.
Pomodliłam
się trochę, bardziej ze względu na zwykłą przyzwoitość, niż
na wiarę i posiedziałam w ciszy wspominając zmarłych. Było tu
ciszej niż w szkole i centrum miasta, w pewnym sensie wsłuchiwanie
się w ciszę przynosiło ukojenie. Zaczęło się jednak robić
zimniej, dlatego podniosłam się z drewnianej ławki
Skierowałam
swoje kroki w stronę wyjścia.
-
Katherine?
Odwróciłam
się i wpadłam na nieznajomego mężczyznę. Uśmiechnął się
lekko, jeżeli chciał mnie tym wyprowadzić z równowagi to mu się
udało.
-
Nie… nie jestem Katherine.
-
Przepraszam, przypominasz mi kogoś.
-
Nic nie szkodzi. Jestem Elizabeth.
-
Klaus- pocałował mnie w rękę, czym bardzo mi przypomniał Damona.
Otrząsnęłam się z myśli.
-
Kupiłeś ten pusty dom niedaleko?
Uśmiechnął
się.
-
Tak, szukałem czegoś w spokojnej okolicy, no i znalazłem. Mystic
Falls wydaje się być miastem…- zamyślił się.
-
W którym czas leci swoim tempem- dokończyłam, to prawda, takie
było wrażenie. Podkreślam: wrażenie.
-
Tak, dokładnie... Długo tu mieszkasz?
-
Od trzech miesięcy. Przeprowadziłam się z Seattle.
-
Też kiedyś mieszkałem w Seattle. Tam czas płynie zdecydowanie
szybciej.
-
O tak…- spojrzałam w niebo- już się ściemnia… powinnam wracać
do domu.
-
Miło było spotkać...
-
I wzajemnie...
Ruszyłam
wolnym krokiem w stronę domu, czując, że w pewnym sensie zaczynam
robić to, co mówię i życie staje się dzięki temu mniej
skomplikowane.
***
Upiłem
łyk delektując się smakiem trunku. Popatrzyłem na wejście do
baru. Nic się dzieje, nudy, masakra. Trzeba by się wziąć w garść
i iść do El. Jednak po chwili uznałem, że to nie będzie
konieczne, bo oto weszła do Grilla. Ciekawe skąd wiedziała, że tu
jestem? Stanęła obok mnie i zmówiła drinka, uśmiechając się
zalotnie. Była mocniej umalowana, a jej włosy były podkręcone.
Jakbym patrzył na kogoś innego, nie przywykłem do takiego widoku.
-
Wszystko w porządku? Czemu zawdzięczam tę wizytę?
-
Potrzebowałam drinka i coś mi mówiło, że cię tu znajdę...
Coś
mi jednak nie dawało spokoju. Lekko się odsunąłem od niej i
dopiłem alkohol. Przyjrzałem mu się badawczo, chcąc zacząć
kwestionować jego właściwości, kiedy El złapała mnie mocno za
kołnierz koszuli.
-
To co, idziemy do ciebie?- zdziwiony, tylko pokiwałem głową.
-
A co z twoim drinkiem?
Jak
na zawołanie barman go podał. Dziewczyna chwyciła za szklankę i
jednym haustem opróżniła całą zawartość, zostawiając mnie
oniemiałego.
-
Już po, chodź- kiwnęła na mnie palcem i zaczęła się kierować
w stronę wyjścia. Zaintrygowany szybko rzuciłem banknot na ladę,
nawet nie wiem, czy odpowiedni i wybiegłem za nią. Opierała się o
mój samochód, zadowolona i już wiedziałem, że ta noc będzie
ciekawa.
***
Gdzie
ten facet, przecież powiedział, że dzisiaj do mnie przyjdzie. No
nic, pewnie mu coś wypadło. Wzruszyłam ramionami i udałam się do
łazienki. Potem wysuszyłam i rozczesałam włosy. Przed zaśnięciem
napisałam sms-a do Damona, z zapytaniem gdzie jest i czy zobaczymy
się jutro. Czekałam na wiadomość, ale on nie odpisał, więc
zasnęłam.
Kurde, będzie akcja! :D jest super! /Em
OdpowiedzUsuń