niedziela, 20 października 2019

33. Dead end

Rozdział dedykuję Emce, która mi uzmysłowiła, że ktoś to jeszcze czyta. Enjoy


Poprzednio
- Zrobiłabyś coś dla mnie?
Elizabeth odetchnęła głęboko i kiedy podniosła ponownie wzrok zaniemówiła na chwilę. Każda kobieta z pewnością chciała choć raz doświadczyć spojrzenia tak przepełnionego uczuciem. Czuła jak łzy gromadzą się pod dolnymi powiekami i zdradziecko spływają jej po policzkach, kiedy kiwnęła głową.
- Wszystko- powtórzyła szeptem, zaciskając mocniej palce wokół jego dłoni. Damon otworzył powoli pudełeczko, pokazując jego zawartość, jednak to nie na nie patrzyła. Obserwowała jak niebieskie oczy z oddaniem i miłością niemo błagają o zgodę.
- Więc wyjdź za mnie.

***
  • Tak, Elizabeth już do mnie dzwoniła, dlatego jadę do was.
Alaric usiadł za kierownicą, rzucając kanapkę na siedzenie obok.
  • Nie potrafię wyjść z podziwu jak szybko informacje potrafią się rozprzestrzenić...
  • Nie powinno cię to dziwić- zaśmiał się Rick, zamykając za sobą drzwi.
Stefan po drugiej stronie łącza pochylił się nad stołem na knykciach. Nie do końca był pewien, czy powinien zadawać to pytanie.
  • A jak z nią rozmawiałeś...- zaczął niepewnie- jak brzmiała?
Rick na chwilę znieruchomiał, obserwując przez przednią szybę grupkę licealistów zmierzających w stronę budynku szkoły.
  • To znaczy? Co masz na myśli?
  • Pytam o jej humor- wziął do ręki otwartą już karafkę i nalał do kryształowej szklanki trunku.
Nie miał od Damona żadnych wieści od wczorajszego wieczora. Telefon od El oznaczał, że brat powiedział jej o ranach, ale nic poza tym. Czy ją w końcu poprosił o rękę? Czy się zgodziła, czy go spuściła na drzewo? A co jeśli mu odmówiła i Damon zrobił coś głupiego? Ta myśl nie potrafiła dać mu spokoju, a sprawy z pewnością nie ułatwiał fakt, że oboje nie odbierali telefonów.
Przez myśl przeszła mu myśl, żeby się pofatygować do domu Gilbert. Zaraz jednak spojrzał na stertę książek i papierów, które mogły się przyczynić do znalezienia lekarstwa. Nie, nie mógł tracić czasu. Damon był dużym chłopcem, chyba potrafił sobie poradzić z odrzuceniem przez kobietę. Przez pogrążanie się w swoich myślach, Stefan stał się bardziej nerwowy niż przed telefonem Saltzmana.
  • Był... zwykły, taki jak mój, albo twój... Stary, no nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Jeszcze nie odespałem porządnie poprzedniej nocy, kiedy to musiałem się szlajać komunikacją międzystanową, a wierz mi na słowo- to nie raj na ziemi- prychnął i przekręcił kluczyk, drugą ręką włączając głośnik. Rzucił telefon na siedzenie zajęte uprzednio przez kanapkę, nie przerywając rozmowy.
  • Wyobrażam sobie, że to nic miłego, to w takim razie ja...
  • A jak ten padalec się czuje?- spytał jeszcze Rick, zanim Stefan zdążył uciąć rozmowę. Blondyn tylko westchnął głęboko, upiwszy łyk whisky.
*
  • Nic mi nie jest, serio- zapewnił brunet, wkładając spodnie. Elizabeth skrzyżowała ramiona na piersi, patrząc na wampira wymownie.
  • A ja Ci serio nie wierzę- westchnęła ciężko i zaczęła ścielić łóżko.- Myślałam, że mężczyźni przeżywają każdą chorobę, a nawet katar, jakby miała być jego ostatnią, a tu proszę, taki nieoczekiwany ewenement...
Damon znalazł się przy Gilbert jednym krokiem i przytulił mocno do siebie. Miał wrażenie, że minęły wieki, odkąd ostatni raz ją bezkarnie do siebie tulił, a nie minuty. Pocałował El we włosy, jednocześnie zaciągając się jej zapachem. Chciał się otoczyć nią pod każdym możliwym względem.
  • Jestem trochę głodny- przyznał się w końcu, chociaż określenie „trochę” nie pasowało do tego co czuł. Miał wrażenie, że żołądek przykleił mu się do kręgosłupa, a kły zaraz mu odpadną, ale nie potrafił tego powiedzieć El, szczególnie, że wczoraj go poniosło i napił się jej krwi, po czym został ślad. Dotknął go opuszkiem palca wskazującego, na co dziewczyna się lekko wzdrygnęła.
  • Zostaw. To nic.
Szybko wyswobodziła się z jego ramion, po czym zgarnęła z oparcia krzesła bluzę z kapturem, spoglądając na zegarek.
  • Musisz coś zjeść, chodźmy.
Chwyciła za rękę Damona, ciągnąc go w stronę wyjścia, więc wampir tylko chwycił kurtkę, zbiegając za El po schodach.
  • Ty też jesteś taka głodna? Zaraz mi rękę wyrwiesz.
  • Umieram z głodu- uśmiechnęła się zawadiacko, zerkając przez ramię, na co Damon przewrócił oczami.
  • Ty i to twoje pokrętne poczucie humoru- westchnął, puszczając rękę dziewczyny, by ta zawiązała buty.
Nie powiedział tego na głos, ale na swój sposób lubił jej czarny humor, kiedy jemu go brakowało.
  • Odezwał się ten, którego żarty wszyscy zawsze rozumieją, a co najważniejsze- wyprostowała się, by zarzucić na ramiona skórzaną kurtkę- doceniają.
    Damon już miał na końcu języka błyskotliwą ripostę, która starła by z twarzy dziewczyny wyraz tryumfu, lecz ta mu przerwała, otwierając na oścież drzwi.
  • No, rusz się Salvatore. Góra do Mahometa nie przyjdzie.
*
  • To nie było tak- zaprzeczył Damon kręcąc głową.- Gdyby chociaż połowa rzeczy tak mi umykała, to nie nazywałbym się Damon Salvatore. Zobaczyłem cię, zanim przyszłaś do Grilla. Byłem ciekawy i nie był bym sobą, gdybym nie zaspokoił swojej ciekawości...
Zmarszczyła brwi.
  • Co masz na myśli? Kiedy mnie widziałeś?
Wampir uśmiechnął się enigmatycznie, zaprzestając wymachiwanie kończyną.
  • Powiedzmy, że blondi sama by nie wpadła na pomysł zaproszenia cię do Grilla.
Elizabeth otworzyła w niedowierzaniu usta.
  • Nakłoniłeś Care, żeby mnie zaprosiła na imprezę? A co gdybym odmówiła?- spytała, patrząc podejrzliwie na wampira, który tylko uśmiechał się pod nosem.
  • Nie odmówiłabyś- odpowiedział z przekonaniem, jednak chwilę się zawahał dodając:- A nawet jeśli, to pozostawały moje niepodważalne zdolności negocjacyjne.
El tylko uniosła brew, patrząc z powrotem przed siebie. On to naprawdę zaaranżował... Potrząsnęła głową, prostując się.
  • Rozumiem, że wraz z nazwiskiem nabędę nie tylko te niepodważalne zdolności negocjacyjne, ale i uprzykrzający życie innym ośli upór?
Damon bardzo się starał wyglądać na poirytowanego, ale ilekroć dziewczyna nawiązywała do związku małżeńskiego, nie potrafił powstrzymać tego miłego, ciepłego uczucia w środku, które skutkowało promiennym uśmiechem na jego twarzy.
  • Przykro mi, prawie-pani-Salvatore, z tym się trzeba urodzić- odparł z udawanym poirytowaniem, nie spuszczając wzroku z drogi przed sobą. Czuł jednak jej wzrok na sobie i kpiący uśmieszek z każdym krokiem tracił na sile.
  • Mam na ciebie ochotę- szepnęła nie spuszczając z niego spojrzenia. Damon aż odwrócił głowę w jej stronę, chłonąc pożądliwe spojrzenie Elizabeth. Nie spodziewał się tego zdania w środku przekomarzania się. Poczuł jak jej dłoń wyślizguje się z uścisku i obejmuje go wokół bioder, by zniknąć w tylnej kieszeni jego jeansów. Uszczypnęła go w pośladek, na co wampir szerzej otworzył oczy.
  • Mój Boże, stworzyłem potwora- mruknął i ujął El pod brodę palcem wskazującym. Pochyliwszy się nad nią, pocałował ją nie przystając przy tym nawet na sekundę. Całując jej usta krótko, ale głęboko tylko rozpalił w obojgu pożądanie, które udało im się ugasić w sobie na czas całej uprzedniej nocy.
Eli uśmiechnęła się pod nosem, przylegając mocniej do boku Salvatore'a.
  • To twoja wina, że chciałeś czekać do udawanej nocy poślubnej.
  • Grunt, że chociaż ślub będzie nieudawany- mruknął pod nosem, czując aż w gardle lekkie rozdrażnienie. Nie chciał do czegoś takiego sprowadzać małżeństwa, szczególnie po tym wszystkim co mu nawkładała za młodu na ten temat matka do głowy. Jednak patrząc na El widział, że ona podchodziła do tematu bardziej... nowocześnie. Małżeństwo było tylko papierkiem, a wszelkie obyczaje w stylu zachowania cnoty do nocy poślubnej- głupie i nieżyciowe, nie żeby akurat był strażnikiem tego ostatniego, ale chciał poczuć chociaż namiastkę swojej starej normalności.
  • Damon, wiesz o co mi chodzi...
  • Chyba jednak nie, możesz mnie oświecić- warknął pod nosem, wyswobadzając się z uścisku.- Nie rozumiem pod jakim względem ma to być udawane małżeństwo?
Eli westchnęła głośno dopiero teraz zauważając jak wielka luka czasowa odnośnie wychowania ich dzieliła. Mimo wszystko Damon został wychowany w duchu tamtych czasów, kiedy małżeństwa były aranżowane i cała ich ceremonia wraz ze zwyczajami i obrzędami brane bardzo poważnie. Zawarcie związku małżeńskiego robiło dobry grunt pod interesy lub inne korzyści majątkowe a teraz było zupełnie inaczej i właśnie to starała się wyjaśnić Elizabeth Damonowi, który tylko słuchał od czasu do czasu szurając stopami.
  • Wkurzasz mnie- powiedział w końcu wampir.- Całkowicie rozumiem twój punkt widzenia i dostrzegam półtorawiekową przepaść...
  • Więc? W czym problem?
Brunet wydał z siebie dźwięk niezadowolenia niczym pięcioletnie, znudzone kazaniem dziecko.
  • Rozumiem to i nie mam być o co wkurzony, to takie frustrujące!
El się zaśmiała, skręcając do posiadłości Salvatore'ów. Zatrzymała się jednak na początku alejki, otoczonej z obu stron sosnami czerwonymi. Objęła naburmuszonego wampira wokół szyi, zmuszając tym samym by spojrzał jej w oczy.
  • Zrobię to tak jak będziesz chciał. Po prostu sądzę, że organizacja ślubu zajmie nam zbyt dużo czasu, którego nie dość, że nie mamy, to jeszcze nie chcę go marnować. Pomyśl o tym w ten sposób- czas, który spędzilibyśmy na dyrdymałach, możemy spędzić produktywnie.
Damon tylko uśmiechnął się półgębkiem i pocałował narzeczoną w czoło, przytulając do siebie.
  • Na przykład szukając twojego lekarstwa- dodała ciszej, przewidując reakcję bruneta.
Salvatore westchnął, odsuwając od siebie El, która z całkowicie poważną miną ostrzegała wzrokiem, że tutaj dyskusja się kończy.
  • Ani słowa sprzeciwu, Salvatore. Nie poddam się bez walki, czy ci się to podoba, czy nie, a teraz chodź.
Pociągnęła go w stronę domu, ale Damon nie ruszył się ani o centymetr.
  • Czekaj... rozmawiałaś rano z Rickiem, prawda?
El powoli pokiwała głową, cofając się.
  • Tak, czemu?
Brunet od niechcenia zaczął kopać butem w ziemistej drodze dziurę.
  • I powiedziałaś mu o jadzie... a skoro o tym, to i o naszych zaręczynach?
Odchrząknęła, patrząc w bok. Zrobiło jej się niewytłumaczalnie głupio, chociaż nie miała ku temu powodu. Potrafiła przecież łatwo usprawiedliwić swoje zachowanie.
  • Powiem mu to prosto w oczy, telefon to nie najlepszy sposób...
  • Jasne- przytaknął, ale miał nos na kwintę.
  • Damon...
  • Nie, spoko, przyzwyczaiłem się, że jakiekolwiek interakcje ze mną są powodem do wstydu.
Elizabeth uniemożliwiła mu zignorowanie siebie poprzez wzięcie jego twarzy w dłonie, nakazując mu tym samym, by na nią spojrzał, co zrobił z niechęcią.
  • Hej! Spójrz na mnie. Nigdy się ciebie nie wstydziłam, zawsze stawałam u twojego boku przeciwko wszystkim i będę to robiła do końca swoich dni. Jasne?
Prychnął na te słowa, odwracając wzrok. Wyswobodził się z objęć dziewczyny po czym ruszył pospiesznie z rękami w kieszeniach w stronę posiadłości.
El tylko westchnęła głośno i ruszyła za nim, myśląc o tym, jak taki pewny siebie na pierwszy rzut oka facet, mógł pękać wewnątrz od kompleksów.


*


Próg najpierw przekroczył Damon, a chwilę za nim El. Kiedy para weszła do salonu, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszystko zapadło w bezruch oprócz Stefana, który w ułamku sekundy znalazł się przy bracie, łapiąc go za poły kurtki.
  • Damon, cholera by cię! Wydzwaniam do ciebie od kilkunastu godzin, a ty nie raczysz nawet napisać mi smsa co się z tobą dzieje!
Stefan odetchnął głębiej i puścił brata. Popatrzył na Damona i na skwaszoną minę El, która jasno mówiła, że ich stosunki są raczej napięte. Blondyn pochwycił spojrzenie brata i niemo spytał, czy...? Niebieskooki tylko pokręcił głową, oddalając się do barku z alkoholem, mijając przy tym Caroline, podejrzliwie mu się przyglądającą.
  • Wszystko jest wspaniale. Niepotrzebnie się martwiłeś- warknął z przekąsem.- Blondi, skocz po krew.
Blondynka tylko się obruszyła i już miała powiedzieć do słuchu wampirowi, kiedy Stefan dodał ciche „proszę”, patrząc na nią zmęczonymi oczami. Caroline z ostentacyjnym przewróceniem oczami skierowała się w stronę piwnicy.
Eli udała się w drugą stronę salonu, do kanapy, o którą opierali się plecami Rick oraz Bonnie. Posyłając spojrzenia plecom bruneta, podeszła bliżej łowcy. Nie do końca wiedziała, czy ma w tym momencie wyrzucić z siebie nowinę, czy czekać, aż Damon trochę wypije i się uspokoi. Cholera...
  • Hej, Rick.
Wystawiła rękę w stronę łowcy, który z powątpiewaniem dał jej karteczkę, uważając, żeby Damon nie zauważył skrawka papieru.
  • Hej, El. Masz mi coś do powiedzenia?
Przez chwilę Gilbert zawahała się i zmarszczyła brwi. Co jest grane, przecież on nie wie...
  • To znaczy?- zagrała głupa, żeby kupić trochę czasu. O co pytał Alaric?
  • No nie wiem, jakieś przeprosiny? Na żywo?
Ach too!
  • No tak, przepraszam, to się więcej powtórzy- schowała dłonie w kieszeniach, bez cienia skruchy na twarzy.
Rick przewrócił oczami na modyfikację popularnej wśród dzieci formułki.
  • Chyba miałaś na myśli n i e powtórzy...
El udała roztrzepaną i jednocześnie zamyśloną.
  • Tak, tak, powtórzy.
Dostrzegła kątem oka jak Damon obserwuje jej każdy ruch, całkowicie ignorując dającego mu burę za nie dawanie znaku życia brata.
  • Nie wspomnę o wszystkich innych okolicznościach, ale przede wszystkim chodzi mi o to, że twój stan za niedługo zacznie się pogarszać- kontynuował Stefan niezrażony jawną ignorancją.- A jak cię złapią? Pomyślałeś o tym? Gdzieś ty się szlajał?
Damon złapał w locie torebkę krwi przyniesioną przez blondynkę. Wiedział, że na jednej nie poprzestanie.
  • I czy ty mnie w ogóle słuchasz?
  • Boże, Stefan, ale mnie męczysz. Czasem jak tak marudzisz, to zapominam kto tu jest starszy...
    Starając się nie podsłuchiwać, El skierowała swoje spojrzenie na Bonnie, Caroline i Alarica.
  • Więc? Jakieś szczegóły, cokolwiek?
Popatrzyli po sobie, jakby nie mieli dobrych wieści, albo żadnych wieści, w każdym razie i tak źle i tak nie dobrze.
  • Nic na temat lekarstwa, cisza, co najmniej jakby nikt się nawet nigdy nie zastanawiał czy istnieje coś takiego.
El zacisnęła dłonie w pięści, trzymając kurczowo namiary na najbliższą watahę. To była teraz jej kotwica, o której nie mógł wiedzieć Damon, bo najpierw by na nią nakrzyczał, a potem zakazał jechać.
  • To jednak nie oznacza, że ono nie istnieje, prawda?
Cała trójka popatrzyła po sobie, a potem na Elizabeth.
  • Lepiej się nie nastawiać jeżeli chodzi o wiesz co...- zaczęła szeptem Caroline.
El zacisnęła dłonie w pięści, wiedziała, że będzie słyszała tego typu porady. Nie nastawiaj się, nie miej fałszywej nadziei, oszczędź sobie rozczarowań...
  • Zamiast pesymistycznego bełkotu, który wierzcie mi lub nie, ale jest całkowicie zbędny, wolałabym konkretne działanie- zerknęła na braci Salvatore i ściszyła głos.- To wielka szansa...
    Spojrzała na karteczkę od Alarica. Radford... Wyciągnęła telefon i zaraz wpisała w Google Maps współrzędne, wszystko lewą ręką. Tak na wszelki wypadek.
  • Dwie godziny drogi- odezwała się Bonnie.
  • Cztery tysiące mieszkańców i dwadzieścia sześć kilometrów kwadratowych- mruknęła pod nosem El, patrząc na zdjęcia miasteczka.
  • Trochę czuję się urażony, bo powinienem przecież...- zaczął Alaric, ale przerwała mu brutalnie Bonnie chwytając Gilbert za prawą dłoń, której palcem przesuwała po telefonie. Zapomniała...
  • Co to jest?- wyszeptała z niedowierzaniem.
  • Nic...- wzrok brunetki uciekł w stronę Damona, który już na nią patrzył. I to jak patrzył. Jakby czekał, aż dziewczyna wykrzyczy, że go kocha i będzie jego żoną.
  • Jak „nic”?
Stefan zmarszczył brwi i zwrócił uwagę na to co się dzieje przy kanapie.
  • Co jest?
Damon upił łyk burbonu, po czym powoli zaczął zataczać kręgi wokół salonu, nie spuszczając wzroku z narzeczonej. Ta utkwiła w nim wzrok, czując jak wszystko dookoła traci kontury i kolory. Czuła się jak jego ofiara, bezbronna pod wpływem błękitnego spojrzenia, które jednocześnie ją ostrzegało, uwodziło i przerażało odkąd tylko po raz pierwszy się z nim spotkała. Wstrzymała oddech, czując jak ciepło niekontrolowanie wypełnia jej ciało, gdy tak na nią patrzył błyszczącymi się oczami. Usta dziewczyny rozchyliły się, w ogóle nie patrząc na ludzi ją otaczających. Tylko na niego. Kogoś, kogo natura kazała jej nienawidzić, a dusza kochać po kres swoich dni. Gdyby tylko potrafiła to ubrać w takie słowa, które On w końcu zaakceptuje...
  • Damon mi się oświadczył- wydusiła z siebie i zobaczyła jak z tymi słowami uchodzi z niego całe powietrze, a na twarzy pojawia się ten lekki uśmieszek, będący symbolem pewności siebie.- A ja się zgodziłam.
  • Ha!- krzyknęła Caroline i zaklaskała w dłonie.- Słyszysz, Steff?! Wisisz mi dwadzieścia dolców! Gratulacje!
Rzuciła się Elizabeth na szyję, by następnie obejrzeć jej pierścionek wprawnym okiem, niczym biegły jubiler.
Stefan za to otworzył szerzej usta i popatrzył na Damona, który popijając krew obserwował szczęście swojej przyszłej żony.
  • S-serio? Zgodziła się?
Brunet pokiwał głową z udawaną urazą.
  • Trochę więcej wiary w urok osobisty starszego brata...- wysilił się na nonszalancję, lecz nie miało to najmniejszego sensu, ponieważ kiedy poczuł ramiona brata wokół siebie, pozwolił wszystkim emocjom wypłynąć na wierzch. Odwzajemnił uścisk, uśmiechając się. Właśnie w takich chwilach czuł się jakby wszedł do wehikułu czasu, był rok 1864, a młodszy brat wybiegał naprzeciw, by rzucić się starszemu na szyję. W takich małych momentach, kiedy był w stanie wręcz zobaczyć braterską aurę, czuł się tak... ludzko.
  • Nie rozumiem- szepnął Alaric bardziej do siebie, obserwując całą sytuację z boku.
  • Gratulacje braciszku- Stefan odsunął się od brata na odległość ramion- nieźle mnie nastraszyłeś.
  • Nie specjalnie- przyznał, patrząc jak Bonnie i Caroline ściskają Elizabeth, nie dając jej ani sekundy oddechu.- Pewnie inaczej powinniśmy was o tym powiadomić, ale tak jakoś wyszło.
  • Zaraz, moment- wybijały się cicho słowa, nie potrafiącego pojąć rozumem tego co się właśnie rozgrywało na jego oczach, Alarica.
  • Racja- prychnął Stefan- wy i konwencjonalne metody to paradoks w najdoskonalszej formie.
Damon przewrócił oczami, próbując ukryć triumfalny uśmiech w szklance trunku.
  • Ej, chwila moment- ponowił swój apel historyk.
  • O mój Boże, El! Opowiadaj jak to się stało, jakim cudem?! Przecież jeszcze wczoraj...
  • Stop!- w końcu ponad szum rozmów, okrzyków i oklasków wybił się głos Alarica. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, jakby zapomnieli o tym, że faktycznie Saltzman tam cały czas stał.
  • Co jest grane? Jakie zaręczyny, jaki ślub? Elizabeth, Damon, co to ma znaczyć?! Jenna wie?
  • Zaczyna się. Odezwał się nieproszony głos rozsądku- mruknął Damon do Stefana. Wziął czystą szklankę, nalał do niej burbonu, po czym zszedł po dwóch schodkach ze szklanką w ręce.- Rick, spokojnie, masz, napij się, wszystko...
Alaric wyrwał brunetowi szklankę i wypił jej zawartość na raz. Wskazał na wampira oskarżycielsko palcem.
  • Jeżeli powiesz, że wszystko będzie dobrze, to ci przywalę, jeśli powiesz, że wszystko mi wytłumaczysz, to też ci przywalę, ratuje cię tylko opcja „wszystko było żartem i sprawdzam, czy jesteś w grupie ryzyka zawałowców”- odnalazł wzrokiem swoją podopieczną, której mina nie sugerowała, że żartowali.
El podeszła do narzeczonego i objęła dłońmi jego ramię.
  • To nie żart, zgodziłam się wyjść za niego za mąż... i jestem szczęśliwa- dodała szybko, czując jak mężczyzna ją obejmuje wokół talii.- A co do Jenny to jeszcze nie podjęliśmy decyzji, wszyscy wiemy jak zareaguje.
  • I może będzie miała ra...
  • Rację?- przerwała mu.- Jenna nie ma pojęcia co się dzieje, nie wie, że dzień po pełni będzie zamawiała dla mnie dębową trumnę, Rick!
Gilbert poczuła jak Damon mocniej ją ściska, na znak, że się zagalopowała.
  • Chodzi mi o to, że to nasze życie, nie ważne, czy jego resztka, czy dopiero początek. Mam dosyć kłamania, udawania i uciekania przed tym co chciałam już dawno zrobić!
Elizabeth ciężko odetchnęła próbując nie wybuchnąć.
  • El po prostu ma na myśli to- popatrzył na dziewczynę znacząco- że minione wydarzenia oraz niepewna przyszłość dały nam odwagę do podjęcia pewnych decyzji.
    Rick prychnął, krzyżując ramiona na piersi.
  • Może nazwijcie to po imieniu- oboje boicie się, że nie dożyjecie kolejnego wschodu słońca, dlatego uznaliście, że ślub to bardzo dobra pozycja na waszą „listę rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią”! Jeszcze wczoraj prowadziliście krwawą wojnę i nawzajem się obwinialiście o wszystkie nieszczęścia dookoła, a teraz jak gdyby nigdy nic staniecie sobie na ślubnym kobiercu?
  • Zazdrościsz nam, czy jak?- uśmiechnął się złośliwie Damon, pytając samego siebie jak długo jeszcze będzie trwał wywód przyjaciela i jak długo to wytrzyma.
  • Przestań żartować, to naprawdę nie jest odpowiedni moment i temat, pomijam już fakt, że ty- wskazał na wampira palcem- w ogóle nie powinieneś nic robić bez zgody Jenny... a i nawet z jej zgodą mógłbyś sobie darować...
  • Aaa, czyli co? Mam udawać dalej, że nie kocham Elizabeth? Że nie pragnę jej mieć przy sobie w każdej sekundzie swojego życia? Zachowywać się jakby nic się nie działo?!
  • Damon- El pogłaskała narzeczonego uspokajająco po policzku. Ten tylko rzucił jej szybkie spojrzenie i wziął głęboki wdech.
  • A mam ci przypomnieć do czego doprowadziła ta twoja miłość? A może raczej czym zaowocowała i jakie były dla Elizabeth skutki!? Co, tym razem chcesz zrobić dzieciaka „po Bożemu”?!
Bonnie i Caroline aż się odsunęły odruchowo do tyłu, widząc przemieniającą się twarz Damona, a Elizabeth mocno objęła go w talii, przeczuwając co się może zaraz stać.
  • Coś ty powiedział?- wycedził przez zęby.
Przez myśli bruneta przeszły chyba wszystkie możliwe przekleństwa i najznamienitsze tortury, których by mógł użyć na pożal się Boże przyjacielu.
  • Damon, proszę cię, nie denerwuj się, oddychaj, proszę...
    El tym razem stanęła naprzeciwko wampira i naparła całym swoim ciałem na niego, by w jakikolwiek sposób go zahamować.
  • Zdejmij pierścień i powtórz to co powiedziałeś!
Alaric już miał się odezwać, ale Stefan nagle pojawił się między nimi i spojrzeniem nakazał mu się zamknąć.
  • Nawet go nie prowokuj ściąganiem pierścienia, bo mógłbyś tego pożałować...
Alaric tylko wyrwał ramię Stefanowi i zacisnął szczęki wojowniczo.
  • Chyba zapominacie wszyscy, że jestem łowcą i gdybym tylko chciał...
  • Widzisz? Mówiłem Ci, że nie zrozumieją!
  • Damon, uspokój się, Rick, skończ już!- krzyknęła El.- Zrozumieliśmy, nie dostaniemy twojego błogosławieństwa! Dziwisz się, że nie powiedzieliśmy Jennie? Skoro to była twoja reakcja, jak ona zareaguje? Nie mamy czasu na to! Rozumiesz?
El podeszła do Saltzmana, wyminąwszy Stefana, który zajął jej uprzednie miejsce u boku Damona. Ten tylko mruknął jakieś przekleństwo pod nosem i formułkę, że potrafi nad sobą zapanować.
Bonnie westchnęła i popatrzyła na Caroline, która przyglądała się wszystkiemu z przejęciem na twarzy. Mulatka szturchnęła przyjaciółkę i wskazała głową na wyjście z pensjonatu. Blondynka z ociąganiem poszła po ich torebki, a Bonnie rzuciła do godzącej się z Alariciem El, że będą czekały w aucie.
Damon zmarszczył brwi.
  • A gdzie jedziecie?
Elizabeth w pierwszej chwili zaniemówiła, a następnie dwa razy otworzyła i zamknęła usta, zanim Bonnie uratowała przyjaciółkę z opresji.
  • Do mojej cioci, wiesz, takie tam zaklęcia i ziółka, żeby uratować twoją dupę- machnęła ręką nonszalancko, ignorując przewracanie oczami wampira. Popatrzyła znacząco na El i skierowała się w stronę wyjścia.- Pożegnaj się ze swoim narzeczonym, my czekamy w samochodzie.
Elizabeth uśmiechnęła się na jej słowa i podeszła do Damona, który podejrzliwie się jej przyglądał.
  • Do cioci, tak?
  • Do cioci. Nie sądzisz chyba, że będę siedziała i czekała na cud.
Brunet złapał kosmyk jej włosów i założył je za ucho.
  • Możemy czekać razem...
  • I może frytki do tego?- sarknęła, całując go krótko w usta. Miała na względzie to, że Rick wciąż ich bacznie obserwuje.- Wrócę przed wieczorem, a ty za ten czas wypoczywaj, spędź trochę czasu z bratem i Rickiem...
  • Znajdź lekarstwo- dodał od siebie Stefan jakby cytował listę zakupów, nalewając po drugiej stronie salonu do szklanki krwi dla brata.
  • Znajdź lekarstwo- zaśmiała się- baw się dobrze i odpuść Rickowi. On też obiecał tobie odpuścić...
Damon westchnął głośno, jakby odpuszczanie Alaricowi sprawiało mu ból.
  • Kłamał.
  • Ty też- parsknęła i ostatni raz pocałowała go w policzek zanim skierowała się w stronę wyjścia. Damon jednak w ostatniej chwili złapał dziewczynę za nadgarstek i przyciągnął do siebie w pożegnalnym pocałunku. Prawie od razu Alaric znacząco odchrząknął, dlatego zawstydzona Elizabeth odsunęła się jako pierwsza, patrząc w rozjarzone oczy ukochanego.
  • Kocham cię- szepnęła, przesuwając palcami po jego policzku.
  • Kocham cię- odpowiedział jeszcze ciszej, opierając swoje czoło o jej.
El z wielkim bólem odsunęła się od Damona.
  • Co godzinę chcę meldunku- zawołał jeszcze za nią, na co El zrobiła obrót, salutując.
  • Ay, ay, kapitanie!
Zatrzymała się jeszcze na chwilę przy Stefanie.
  • Zaopiekuj się nim, w razie czego dzwoń...
  • Nie jestem kaleką- krzyknął z niedowierzaniem Damon na co Ci spojrzeli na niego z politowaniem.
  • Jesteś- odpowiedzieli równocześnie. Zanim dziewczyna wyszła, Stefan ją mocno przytulił, szepcząc bardzo cicho do jej ucha „dziękuję”. Kiedy się od siebie odsunęli El uroniła jedną łzę wzruszenia, ale zaraz ją powycierała, uśmiechając się przepraszająco. Pocałowała szybko przyszłego szwagra w policzek i ruszyła do drzwi.
*
  • To jest takie romantyczne- westchnęła Caroline, na co El uniosła brew, odrywając na chwilę wzrok od GPSa.
  • Inaczej się wymawia „tragiczne”.
Blondynka pacnęła przyjaciółkę w ramię.
  • Nie bądź taką pesymistką Gilbert i lepiej mów kiedy ślub i wesele!
El mocniej zacisnęła palce na kierownicy. Ale mi będzie wiercić dziurę w brzuchu...
  • Cóż- zaczęła powoli- nie za bardzo mamy czas, żeby organizować cokolwiek, więc myślę, że ograniczymy się do wizyty w Urzędzie Stanu Cywilnego, złożymy przysięgę, podpisy i do domu.
Tak bardzo jak Gilbert starała się powiedzieć to obojętnie, tak nie za bardzo jej to wychodziło, podekscytowanie aż wyrywało się z jej głosu.
  • No ty chyba sobie żartujesz!- blondynka wychyliła się spomiędzy siedzeń ze zbulwersowanym wyrazem twarzy.- Po moim trupie!
  • Zdaje się jednak, że to moja kwestia- warknęła Elizabeth, nie odrywając wzroku od drogi. Wiedziała, że Caroline będzie chciała dać upust swojej wizji artystycznej, ale jakoś nie do końca miała ochoty na wielką pompę. Z resztą, ile osób by było na ślubie? Pięć?
  • Care, daj jej spokój, jeśli chcą to tak zrobić, to niech tak zrobią, oni nie mają czasu na to, Damon może za trzy dni już nie...
  • Tak, dziękuję za przypomnienie- wtrąciła brunetka zaciskając zęby.- Zostawcie ten cholerny ślub w spokoju i lepiej mi powiedzcie, czy macie pomysł jak to rozegrać z wilkołakami.
Caroline zrezygnowana opadła na tylne siedzenie, biorąc telefon do ręki. Bonnie odchrząknęła i również zwróciła swoje oczy na jezdnię.
  • No nie wiem, jak ty to widzisz?
  • Cóż, zakładam, że zaczniemy spokojnie, a potem...
  • Co potem?
  • A potem zmienię się w złego glinę.


Musiałyśmy się zatrzymać na stacji benzynowej, bo Caroline wypiła rano za dużo kawy. Spojrzałam na zegarek- była dziewiąta, trochę po. Niecierpliwie stukałam butem o ziemię, wpatrując się w czarną torbę. Do celu zostało nam jakieś pół godziny... Wyciągnęłam broń, sprawdziłam, czy jest naładowana, po czym wyciągnęłam kaburę, by ją przypiąć do paska.
Do niej doczepiłam nóż i schowałam w kieszeń kurtki zastrzyk z tojadem. Nie miałam pojęcia jak będzie nastawiona wataha, bądź co bądź, po raz pierwszy miałam się spotkać z prawdziwą reakcją istot nadprzyrodzonych na łowcę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie byłam podekscytowana, jednak chciałam to załatwić jak najszybciej, miałam powód do pośpiechu.
  • Mam nadzieję, że użyjesz jej tylko przy ostatecznej konfrontacji- usłyszałam zza pleców głos Bonnie.
Utkwiłam niewidzące spojrzenie w torbie.
  • Nie jadę tam z zamiarem wymordowania całej watahy, jeśli o to pytasz. Jednak- zamknęłam bagażnik- jeśli będą sprawiać problemy, nie będę najmilszą osobą na świecie.
Bonnie westchnęła, popijając herbatę.
  • Wiem, że od pewnego czasu wali ci się świat na głowę- wypaliła nagle, przez co zatrzymałam się w pół ruchu.- Śmierć rodziców, Damona, Twoja, dziecka, bycie łowcą... Wiem, że nie jest ci najłatwiej, a ja nie zawsze byłam oparciem jakim powinnam, dlatego chciałam cię przeprosić za wszystko co kiedykolwiek powiedziałam. Nie wyobrażam sobie być na twoim miejscu.
W szoku się w nią wpatrywałam, nie wiedząc co powiedzieć. Po pierwsze nie spodziewałam się takich słów, po drugie- nie zdawałam sobie chyba sprawy jak wiele rzeczy wydarzyło się w tym roku. Ile faktycznie śmierci doświadczyłam i że tak naprawdę cały czas czuję oddech straty na swoim karku. Jednak kiedy dziewczyna to wymieniała, to nie brzmiało jak coś co dotyczyło mnie bezpośrednio.
Przytuliła mnie mocno, ponownie mnie szokując.
  • Jeśli nie odwzajemnisz uścisku, zacznie się robić niezręcznie.
Parsknęłam pod nosem.
  • Trzymasz mi ramiona, Bon.
    Odsunęła się szybko by uwolnić moje ręce, po czym odwzajemniłam gest, czując jak staję się lżejsza o jakieś pięć kilo. Nie wiedziałam, że tego potrzebowałam, a jednak siedziało to gdzieś we mnie, na tyle głęboko, że przywykłam do noszenia tego ciężaru.
  • Cóż to za czas pojednań?
    Wyprostowałyśmy się, słysząc głos Caroline. Kwestią czasu był jakiś komentarz, jednak ten nie nastąpił, Care nie odrywała wzroku od telefonu. Zmarszczyłam brwi jednak nie skomentowałam nic, chcąc jak najszybciej ruszyć dalej. Nie miałyśmy czasu na przekomarzanie.
  • Jedziemy dalej, chcę już mieć to z głowy.
*


Miasteczko było podobne do Mystic Falls, małe, spokojne... Taa, Mystic Falls spokojne. Mój telefon nagle zaczął intensywnie wibrować. Coś we mnie się spięło, chociaż jeszcze nie widziałam nazwy rozmówcy. Właśnie zdałam sobie sprawę, że już dawno nie dzwonił do mnie nikt z dobrą wiadomością, cały czas coś szło nie tak.
Spojrzałam na wyświetlacz. Oczywiście.
  • Czego?
  • U mnie wszystko w porządku, dziękuję, że pytasz. Rodzina? Nie najgorzej. Dzieci? Jakoś się chowają...
  • Dzwonisz w jakimś konkret...
  • A mój doppelganger wcale nie urządza sobie kolejnej wycieczki za miasto- dokończył Klaus, zawierając w odpowiedzi nadmierną ilość jadu.
  • Przecież wrócę, uspokój się- przytrzymałam telefon ramieniem, żeby zmienić bieg. Zbliżałyśmy się do celu.- Nie jest Ci na tę chwilę niezbędna wiedza gdzie i z kim jestem. Jedyne, co musisz wiedzieć, to to, że wrócę, do tego zapchlonego Mystic Falls.
Zakończyłam połączenie i rzuciłam telefonem o deskę rozdzielczą. Komórka odbiła się od niej i wpadła między fotele, jednak nie przejęłam się tym zbytnio.
  • Klaus?- spytała Bonnie.
  • Ta- mruknęłam.- Ale nie będę się nim przejmować, nie czas teraz na roztrząsanie się nad jego manią sprawowania kontroli. To tutaj.
Skręciłam na podjazd typowego amerykańskiego, przydrożnego baru. Mało mnie obchodził fakt, że według prawa stanu Virginia, nie miałam wystarczająco lat, by przekroczyć próg blaszaka. Nie przyszłam tu, by pić rozcieńczone piwo i oglądać na za małym telewizorze powtórki meczu baseballowego.
Nie zdążyłam nawet zaparkować, kiedy poczułam silną energię, jaka dobiegała ze środka przybytku. Energia była niepodobna do tego, czego dotychczas doświadczałam, ta była bardzo... powiedzmy, niestabilna. Jakby nawet silniejszy podmuch wiatru miał doprowadzić do jakiejś magicznej eksplozji. Rick mówił, że wilkołaki są narwane, miałam jednak nadzieję na udaną współpracę.
Odetchnęłam głęboko, po czym spojrzałam na przyjaciółki, których spojrzenia były wlepione w bar przed nami. Plan omówiłyśmy w drodze. Caroline czekała w samochodzie, za kierownicą i w momencie, gdy nie dajemy znaku życia do dziesięciu minut, odjeżdża jednocześnie dając znać chłopakom, że plan nie poszedł po naszej myśli.
  • Dobra, szkoda czasu. Gotowe?- spytałam, odpinając pas. Caroline tylko cicho przytaknęła, natomiast Bonnie po prostu kiwnęła głową, jakby była już na czymś skoncentrowana i nie chciała tracić energii na mówienie. Wysiadłyśmy, Caroline usiadła za kółkiem, a ja i czarownica, patrząc po sobie zaczęłyśmy kierować swoje kroki w kierunku naszego celu.
  • Dziewczyny- zawołała za nami Care, przez uchylone okno.- Uważajcie na siebie.
  • Zawsze- odpowiedziałam, ignorując fakt, że jej ton wskazywał na pożegnanie. Nie czas na pożegnanie, wszyscy wyjdą z tego cało. Choćbym miała przypłacić to życiem.
Szurając butami po żwirzastym podjeździe, analizowałam w głowie każdy możliwy scenariusz, jaki mógł mieć miejsce za zamkniętymi drzwiami. Tylko spokojnie, ugodowo, nie przyszłaś tu narobić sobie wrogów.
  • Najpierw spokojnie- przypomniała mi Bonnie. Posłałam jej znużone spojrzenie.
  • Chcę tylko Go uratować, nie chcę niczyjej krzywdy. Ja Go tak bardzo...- łzy uniemożliwiły mi dokończenie zdania, dlatego odchrząknęłam, zamrugałam i skupiłam się na drzwiach prowadzących do wnętrza knajpy.
  • Wiem, El.
Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę.
Wkurzający z pewnością na dłuższą metę dzwonek, przyczepiony do framugi, ogłosił całemu barowi nasze przybycie. Wnętrze wypełniał duszny zapach piwa, papierosów i męskiego potu, a do tego dochodził zapach starego oleju, na którym chyba od roku smażyli frytki. W tle oczywiście grała muzyka pamiętająca lata świetności starego amerykańskiego country.
Od razu spadł na nas wzrok otyłego barmana w poplamionej tłuszczem koszulce. Zmarszczył brwi, jakby przez chwilę rozważał, czy mamy co najmniej dwadzieścia jeden lat, po czym jego wewnętrzne przedsiębiorcze „ja” kazało mu się uspokoić i nie gardzić jakimkolwiek groszem, nawet nielegalnym. Nie spuszczając z nas wzroku, kontynuował polerowanie kufla, być może dla jednego z trzech siedzących przy barze mężczyzn w średnim wieku, którzy w skupieniu, oglądali mecz, co chwilę coś wykrzykując. Nie wydawało się to przeszkadzać pozostałym czterem osobom znajdującym się w barze, z czego jedną z nich była stara kelnerka, jej nie miało prawa to przeszkadzać. Mężczyzna siedzący bokiem do wejścia rozmawiał z butelką wódki i tylko po podobnie wyglądającej kamizelce, wydedukowałam, że znał kolesi przy barze. Poza nimi w kącie siedziała para, która paliła, ale raczej nie papierosy i raczej nie uznała, żeby przeniesienie dwuosobowej imprezy do pokoju hotelowego było w dobrym guście.
Od każdego w pomieszczeniu, oprócz barmana, czułam niestabilną energię, jakby zaraz ich aura miała mnie zaatakować.
  • Pomóc wam w czymś? Zgubiłyście się?- zagadał do nas barman, otwierając butelkę piwa o kontuar, po czym podał ją do jednego z mężczyzn, klnącego na sędziego.
Podeszłam bliżej, czując jak wszystko co niewidoczne coraz bardziej na mnie napiera, kusząc do sięgnięcia po broń. Nie, spokojnie. Nie trać kontroli.
  • Nie, szukam Haggard'a.
Wszyscy trochę znieruchomieli, po czym skupili się bardziej na nas, niż na tym, czym zajmowali się przed chwilą. Mężczyźni przy barze, odwrócili się na hokerach w naszą stronę, a kelnerka odstawiła z hukiem brudne szkło na bar, nie spuszczając z nas wzroku.
  • Hagg?- zdziwił się, drapiąc po łysej głowie.- Nie ma tu nikogo takiego- odparł po chwili, zbierając szkło z blatu.
Zmrużyłam oczy. Nie nazwałam go Hagg, tylko Haggard. Ponownie przesunęłam wzrokiem po wnętrzu, zauważając, że para przestała się migdalić. I chociaż kobieta wyglądała na bardzo niezadowoloną z tego powodu, towarzyszący jej brunet wpatrywał się w nas intensywnie.
  • Haggard- odezwała się Bonnie opanowanym głosem.- Nie Hagg, ale jak widać dobrze się znacie, jeśli pozwalasz sobie na skrót.
Odwróciłam wzrok od pary i ponownie skupiłam go na ludziach obok baru. Jeden z miśków zaczął się niecierpliwić, poczułam napór jego aury, ale nie zrobiłam kroku w tył, wręcz zrobiłam krok do przodu.
  • Nie rozumiecie po angielsku? Nie ma tu nikogo...
  • A ty co, jego matka?- przerwałam mu, rzucając pogardliwe spojrzenie kupie mięcha. Nie potrafiłam zatrzymać swojego języka, a może też trochę chciałam sprowokować ich do działania, ktoś z nich mógł być Haggardem.
Brodacz podniósł się gwałtownie, przewracając krzesło, a jego oczy zabłysły na żółto. Broń, czy nóż, a może strzykawka? Cholera nie mam na to czasu...
  • Powtórz to, gówniaro!- krzyknął, idąc w naszą stronę i gdy moja ręka już znalazła się na broni, mężczyzna padł na ziemię trzymając się za głowę. Bonnie.
    Wycelowałam broń w pozostałych osiłków z palcem na spuście.
  • Pieprzona czarownica!- warknął kolega brodacza z gangu motocyklistów, zrywając się na równe nogi.
  • Powtórzę jeszcze raz, gdzie jest...
  • Dosyć tego teatrzyku- usłyszałam z kąta baru. Oczywiście, tak coś czułam, że to będzie On.
Brunet wstał z ławy, odsuwając wytatuowaną blondynę na bok i oto stanęła przed nami dwumetrowa kupa mięśni. Jego czarne oczy obserwowały nas bacznie, a szczególnie Bonnie, która cały czas trzymała pod swoim wpływem wilkołaka.- Zostaw go, to do mnie macie interes.
Powrócił wzrokiem do mnie, patrząc pogardliwie na moją broń.
  • Odłóż to, dziecko, bo jeszcze...
Odbezpieczyłam broń szybkim ruchem i strzeliłam prosto w setkę na tarczy do lotek, która znajdywała się na ścianie niedaleko niego. Wzdrygnął się lekko, po czym spojrzał na tarczę. Na jego całkiem przystojnej twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech, widziałam jednak w jego oczach, że nie do końca potrafi ułożyć układankę w całość i to mu nie pasuje.
  • Nie mam czasu- zaczęłam.- Przychodzę w pokoju, chcę tylko małej przysługi, która dla was jest niczym, a dla mnie to sprawa życia i śmierci.
    Hagg, wyraźnie zainteresowany, skrzyżował dłonie na piersi, patrząc na nas z góry. Wziął głęboki wdech, po czym uniósł jedną brew.
  • Czym ty jesteś?
Prychnęłam w odpowiedzi, opuszczając broń. Nie czułam już tak przytłaczającej energii z każdej strony, co najmniej jak gdyby w momencie, w którym Haggard się rozluźnił, wszystkie wilkołaki poszły w jego ślady. Wiedziałam, że u wilków hierarchia odgrywa ogromną rolę, ale nie wiedziałam, że aż do tego stopnia.
  • Zapytaj czym nie jestem, będzie szybciej- mruknęłam pod nosem. Uznałam jednak, że doppelganger nie powie nic prymitywnym wilkom, natomiast łowca, już całkiem wiele.- Jestem łowcą, ale nie przyszłam tu na nikogo polować. Szukam pomocy.
  • Młody łowca i czarownica wchodzą do baru, by szukać pomocy u wilkołaka... brzmi jak początek dobrego żartu- zauważył Hagg, siadając przy wolnym stoliku, jednocześnie wskazując byśmy do niego dołączyły. Bonnie odpuściła już całkowicie grubasowi, posyłając mu pogardliwe spojrzenie. Ja natomiast rozejrzałam się niepewnie, jakbym czekała na zagwarantowanie nas, że w momencie, w którym usiądziemy wygłodniałe wilki nie rzucą nam się do gardeł.
Mężczyzna wymieniając ze mną spojrzenia, zrozumiał moje obawy i kiwnął na swoich kolegów, by Ci wrócili do meczu i picia alkoholu. Brodacz podniósł się z podłogi, postawił z powrotem krzesło i rzucając w nas po cichu przekleństwami, wrócił do picia trunku oraz komentowania meczu.
Usiadłyśmy naprzeciwko wytatuowanego, umięśnionego typka, który nonszalancko opierał się o oparcie, bawiąc licznymi pierścieniami na jego dłoni.
  • Wiesz co to lunołak, prawda?- zaczęłam, kładąc dłoń z bronią na stół.
  • Oczywiście, każdy z genem wilkołaka może nim zostać.
  • A więc wasz jad... Jest taki sam?
Hagg zamyślił się na chwilę, po czym pokiwał niespiesznie głową, nie do końca wiedząc do czego zmierzamy.
  • Nie lubimy się z nimi... Są niezdolne do życia w społeczeństwie, nieposłuszne, nie potrafią uszanować wyższości alfy. Każdy z nich myśli, że jest urodzonym liderem, tylko dlatego, że dłużej biega na czterech łapach.
  • Czyli antidotum na jad jest takie samo, niezależnie od tego, który z was ugryzł?
Ludzie w knajpie parsknęli śmiechem, jednak, żaden z nich się nie odwrócił od swojego zajęcia. Hagg również zaśmiał się głęboko, drapiąc się leniwie po brzuchu, niczym kot, który miał zaraz zjeść mysz.
  • Antidotum? Nie ma antidotum na nasz jad, a nawet jeśli...- zamyślił się na chwilę.- Nasz jad nie jest dla Ciebie śmiertelny, jedyne kogo może zabić...- mężczyzna zatrzymał się w pół słowa, gdy wszystkie puzzle wskoczyły na odpowiednie miejsce.- Intryguje mnie kierunek, w którym zmierza ten żart...
    Nie miałam czasu, żeby grać w podchody.
  • Wampira. Wiem. Potrzebuję lekarstwa, błagam.
Hagg pokręcił głową, jakby nie przyswoił do końca panującej sytuacji.
  • Jesteś łowcą, powinnaś zbijać wampiry, a nie leczyć te pijawki- wręcz wypluł ostatnie słowo, przyglądając mi się badawczo.
  • Kocham jednego z nich i został mu wstrzyknięty jad lunołaka z mojej winy... On nie ma wiele czasu.
  • Ha, wiem, kochanie. O to w tym chodzi, żeby nie mieli za dużo czasu.
Jego ton mnie wyprowadzał z równowagi raz po raz. Mój ukochany umierał z każdą minutą, a ten sobie to traktował jak spotkanie przy butelce piwa starych kumpli. Uderzyłam pięścią w stół i natychmiast poczułam dłoń Bonnie na ramieniu. Kontroluj się.
  • Potrzebuję twojej krwi, muszę spróbować każdą możliwość, proszę...
Pochylił się nad stołem, zbliżając twarz do mojej.
  • Nic za darmo, kochanie. Co ja będę z tego mieć? Dlaczego miałbym pomagać swojemu naturalnemu wrogowi?
    Nachyliłam się jeszcze bardziej, czując zapach jego wody po goleniu. Cholera, naprawdę miło się patrzyło na tego faceta, skurczybyk był przystojny. Poczułam jego dłoń na policzku i w ostatnim momencie się wycofałam, gdyż przybliżył się nagle na tyle, że nasze usta by się spotkały.
  • A co gdybym Ci powiedziała, że nie musiałbyś się przemieniać w każdą pełnię księżyca?
Jego uśmiech wygasł, a miejsce zajęło niedowierzanie. Popatrzył na mnie podejrzliwie, na Bonnie, po czym na ludzi za moimi plecami.
  • Jak to?
    Uśmiechnęłam się z satysfakcją, widząc jego reakcję.
  • Nic za darmo, kochanie.

Caroline na nasz widok prawie wyzionęła ducha. Wybiegła z samochodu ciężko oddychając.
  • Nigdy więcej mnie nie zostawiajcie, ależ się o was martwiłam! Czemu strzelałaś, zabiłaś kogoś?!
  • Nie, Care, wszystko ok. Mam to, po co przyjechałam. Wracamy do domu.
  • El...- zaczęła niepewnie, kiedy wsiadłyśmy już do auta.
  • Co?
  • Damon dzwonił... I On tak jakby się dowiedział co robimy tutaj.
Gwałtownie odwróciłam się do tyłu, w szoku wpatrując się w blondynkę, zakrywającą się dłońmi.
  • Jakim cudem?! Powiedziałaś mu?!
  • Nie chciałam, ale miałaś do niego dzwonić, a On wydzwaniał i pytał gdzie ty jesteś, czemu nie odbierasz, słyszał też ten cholerny wystrzał...
  • Caroline!- warknęłam, wracając na swoje miejsce. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, patrząc jak Hagg wyskakuje z baru i wsiada na swój motocykl.- Nie mogłaś wymyślić jakiejś wymówki?! Ty ze wszystkich osób na świecie?
  • On tak naciskał! Groził, że mnie zje, jeśli mu nie powiem prawdy- lamentowała dalej na tylnym siedzeniu. Kazałam jej się w końcu wyciszyć i nie patrząc we wsteczne lusterko, wyciągnęłam rękę po telefon.
  • Daj go.
  • Wyciągnęłam go spomiędzy siedzeń- odparła, kładąc mi na dłoń telefon. Bonnie go przejęła, wybrała kontakt i włączyła tryb głośnomówiący. Wewnętrznie przeżegnałam się już stopą. Nie czekałam nawet jednego sygnału.
  • Gdzie do cholery jesteś?! Całkiem Ci już odbiło?! Wilkołaki! Mało Ci przygód?!
  • Damon, daj mi...
  • Cicho bądź! Miałaś już szansę, żeby mi powiedzieć prawdę, ale oczywiście jak zwykle usłyszałem same kłamstwa!
  • Nie pozwoliłbyś mi jechać!- czułam ponownie łzy pod powiekami.
  • Oczywiście, że nie, to nie ma najmniejszego sensu! Mówiłem Ci, że wolę te chwile spędzić z Tobą, niż gonić za czymś co nie istnieje, ale jak zwykle ty wiesz lepiej!
  • Odwróćmy role, dobrze? Czy ty siedziałbyś z założonymi rękami, gdybym to ja umierała?!
  • Nie musimy ich odwracać, Elizabeth! Podczas pełni umrzesz, jeśli nie opracujemy do perfekcji planu zabicia Klausa, a poleganie na niedoświadczonej czarownicy nie jest dobrym planem!
  • Jeśli nie dasz mi szukać lekarstwa, nie dożyjesz konfrontacji z Klausem! A wtedy, tak jak mnie słyszysz, popełnię samobójstwo!
Zapadła niezręczna cisza, zarówno w samochodzie jak i po drugiej stronie telefonu. Wszystko wyszło zbyt dramatycznie, ale może przyniosło oczekiwany skutek.
Gdzieś w podświadomości do mnie docierało co właśnie zadeklarowałam i w momencie mówienia o tym, nie byłam niczego bardziej pewna, niż tego, że śmierć Damona, oznaczała moją śmierć.
  • Porozmawiamy w domu. Wracajcie.
Odetchnęłam głęboko, słysząc dźwięk zakończonego połączenia. To zdecydowanie nie poszło tak jak chciałam, ale to nie było ważne, ważne było...
W lewym lusterku dostrzegłam motocyklistę.
  • Czemu On za nami jedzie? Nie dał Ci swojej krwi?
  • Da na miejscu.
Caroline wychyliła się zza mojego ramienia.
  • Czekaj, czekaj! On jedzie z nami do Mystic Falls?! Dlaczego?
Westchnęłam nie odwracając wzroku od drogi. Dwie całkowicie obce sobie osoby połączyła nadzieja na lepsze jutro. Oboje robiliśmy coś wbrew naturze, żeby zaznać choć odrobinę spokoju w tym popieprzonym świecie. Chcieliśmy coś dla siebie i dla osób, które kochaliśmy, za które byliśmy w pewnym stopniu odpowiedzialni. Dla niego to była kwestia rodziny, dla mnie- miłości mojego życia. Problem polegał na tym, że ja dałam mu fałszywą nadzieję.


*
  • Nie mogę wyjść z podziwu, skąd ta dziewczyna bierze takie pomysły-warknął Damon, mocując się ze światełkami.
  • Caroline?- spytał Stefan rozwijając przedłużacz.
  • To swoją drogą. Mówię o El, jaka z niej uparta małpa! Wolałbym, żeby była tutaj, ze mną, a nie Bóg wie gdzie, robiąc Bóg wie co. Czemu Ona nie potrafi odpuścić?!
Stefan zostawił to co robił i podszedł do brata.
  • Jesteście tak samo uparci. Oboje robicie to, co uważacie za konieczne i nie ma siły na tej planecie, która by was od tego przekonania odciągnęła. Daj jej spokój, Ona próbuje ratować Ci dupę. Wolałbyś, żeby siedziała przed telewizorem i popijała herbatę?
  • Wolałbym, żeby była tutaj obok- odparł z rozdrażnieniem.
Wiedział, że zrobiłby to samo, ba! On robił to samo. Poruszał najgłębiej zakopanymi sznurkami ze swojej przeszłości, żeby tylko znaleźć sposób na zabicie Klausa. Bonnie Bennett, w jego opinii, miała za mało doświadczenia, żeby przeprowadzić takie zaklęcie. I może gdyby tylko jej życie było na szali, mógłby stać i patrzeć, ale tu nie chodziło o nią, tylko o miłość jego życia.
  • Czemu w ogóle Rick pojechał do Mystic jak oparzony?
  • Mi nic nie powiedział... Dalej na siebie warczycie, co?
Damon prychnął, wracając do rozplątywania światełek. Dalej snuło się za nim widmo śmierci jego dziecka, dlatego jakiekolwiek wspominki o tym, sprawiały, że brunet tracił kontrolę nad sobą.
  • Niech się nie wpieprza do naszego związku, to nie będę na niego warczeć, proste.
*
  • Mogę teraz rozmawiać, mów.
  • Chciałeś, żebym Ci dał znać, jak się czegoś dowiem. Jest facet, który szuka doppelgängera i to nie po to, żeby sobie zrobić z nim zdjęcie... Rick, On po nią idzie.
Alaric wstrzymał na chwilę oddech, biorąc ostry zakręt. W myślach już obmyślał plan i listę broni, jakie musiał zabrać z mieszkania.
  • Kim On dokładnie jest?
  • Pamiętasz trumnę w piwnicy? Tę energię...
  • Cholera.
Angel nie musiał mówić nic więcej. Pięć lat temu On i Angel polując na wilkołaki, trafili na trumnę w piwnicy ich kryjówki. Za nic nie mogli jej otworzyć, ale energia jaka promieniowała z niej była nie do zapomnienia. Tą samą aurę widział u Klausa i wtedy dopiero dotarło do niego, że Klaus nie był jedynym Pierwotnym, było ich więcej. Nie wiedział co Pierwotny robił zamknięty w trumnie, ale lepiej dla świata było, jeżeli tam pozostał.
Rick jednak poczuł, że coś mu umknęło, jakiś puzzel w układance nie był na swoim miejscu. Wampir nie mógł wiedzieć gdzie jest Elizabeth, nawet jeśli chciał użyć zaklęcia lokalizacji- nie miał żadnej rzeczy, która do niej należała. Kolejna rzecz, to skąd pewność, że to...
Alaric zatrzymał się w ostatnim momencie na czerwonym świetle.
  • Angel, coś ty zrobił?- zapytał, mocniej zaciskając palce wokół kierownicy.
Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła cisza. W grę wchodziło tylko jedno wytłumaczenie- groźba.
  • Groził Ci?
  • Mojej rodzinie, nie mogłem go oszukać, bo by wrócił i wszystkich tutaj pozabijał- słyszał jak głos kolegi staje się coraz bardziej paniczny.- Ale jest bardzo honorowy, Rick, pozwól mu ją zabić, a zostawi was wszystkich w spokoju. To wampir bardzo starej daty, On chce tylko...
Nauczyciel rozłączył się rzucając telefonem w fotel pasażera.
  • Szlag by to trafił!
Po piętnastu minutach zaparkował pod swoim blokiem i wbiegł do niego, wybierając numer do El.
  • No dalej, odbierz- brał po dwa schody, chcąc jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Potrzebował najlepszego arsenału, mimo iż w starciu z Pierwotnym ten nie miał jakichkolwiek szans.
  • Tak?
  • Gdzie jesteście?
  • Podjeżdżam właśnie pod mój dom, chciałam porozmawiać z Jenn...
  • To dobrze, wejdź i...- połączenie zostało przerwane. Rick próbował ponownie zadzwonić, ale telefon dziewczyny był wyłączony.
Mężczyzna poprzeklinał siarczyście jeszcze kilka razy, pakując do torby granaty z werbeną, po czym wybiegł z mieszkania modląc się, żeby nie było za późno.


*
  • Jenna! Już jestem!
Elizabeth zdjęła kurtkę, wyciągając z niej telefon. Musiała go podładować, to ten GPS jej zabrał tyle baterii.
  • O hej, dobrze, że jesteś, chciałam z Tobą o czymś porozmawiać- Jenna zaczęła się nerwowo bawić bransoletką, wiedziała, że jest beznadziejna w rozmowach, kiedy ma się zachowywać jak autorytet.
  • Ja też... Jest Jeremy?
  • Tak, czemu?
  • Jeremy!- krzyknęła Elizabeth, chcąc chociaż raz zrobić coś po kolei. Wróciła wzrokiem do nerwowo wyglądającej ciotki.
Obie chciały poruszyć ten sam temat Damona Salvatore, tylko każda z trochę innej strony. Jenna jednak uznała, że musi zacząć, bo inaczej nie wydusi tego z siebie.
  • Nie chcę, żebyś się umawiała więcej z Damonem- wyrzuciła z siebie.- Ta ciąża, jego ciągłe bawienie się Tobą...- wzięła głęboki wdech, dotykając czoła.- Twoi rodzice nigdy by nie pozwolili, żeby jakiś facet Cię tak krzywdził, traktował jak jedną z...
  • Jenna, wiem co chcesz powiedzieć i wiem, że to co zaraz powiem ja, spotka się z twoją moralną ścianą. Nie jest idealny, nikt nie jest. Wyrządził mi wiele złego, a ja nie byłam mu dłużna. Nasz związek nie jest wzorowy, ale jeżeli istnieje cień szansy, że możemy go jakoś odbudować, że to wszystko może zadziałać przy odrobinie chęci...
  • Odrobinie?- prychnęła, krzyżując ramiona na piersi.
Elizabeth wiedziała, że nie może liczyć na poklepanie po plecach w tej sprawie, jednak łudziła się do samego końca.
Jer zszedł po schodach, patrząc podejrzliwie po kobietach.
  • Co jest?
  • Chciałam wam coś powiedzieć...
W pierwszej chwili Jeremy pomyślał o ciąży, ale zaraz pomyślał, że to nie było chyba fizjologicznie możliwe w tak krótkim czasie. Potem przez myśl przeszedł mu jej wyjazd z kolejnym kochankiem, ale w ogóle nie wpadł na pomysł, że Elizabeth mogła ponownie wejść do tej samej palącej się rzeki.
  • Damon mi się oświadczył.
Szczęki Jenny i Jeremiego uderzyły o podłogę unisono. On żartowała? Nie żartowała...
  • Oświadcz...- Jen się zacięła- Chyba nie przyjęłaś ich, prawda?
Jednak w momencie wypowiadania tego zdania spojrzała na jej palec serdeczny, na którym błyszczał złoty pierścionek z różowym diamentem otoczonym u podstawy delikatnymi pnączami.
  • Przyjęłam, chciałam wam o tym powiedzieć.
    Jako pierwszy krok wykonał Jeremy. Nie wiedział, czy jego siostra dobrze robi, można powiedzieć, że był pewny, że nie robi dobrze, ale przez jego myśl przemknęła Vicky. Gdyby chciał z nią być, nie chciałby, żeby ktoś go do niej zniechęcał, przypominał wszystkie złe rzeczy, które zrobiła. Z drugiej strony On był wampirem, mordercą, niejednokrotnie wykorzystującym młode dziewczyny. Jer tkwił w potrzasku, nie wiedział co o tym myśleć.
Elizabeth widziała jego konflikt wewnętrzny i chciała jak najszybciej go rozwiązać, ale do tego potrzebowała zostać z nim sama.
Udała więc, że nagle zakręciło jej się w głowie. Oparła się na bracie i poprosiła Jennę, żeby zaparzyła jej herbatę oraz przyniosła leki, które miała u góry. Kiedy tylko Jenna weszła na schody, El odwróciła się przodem do brata.
  • Jeremy, On umiera. Podali mu jad wilkołaka, jako wampir ma mniej niż czterdzieści osiem godzin. A ja... mam być ofiarą w rytuale Klausa. Będę żyć tylko do pełni, błagam zrozum nas. Błagam.
Jer otworzył szerzej oczy, nie do końca przyswajając informacje.
  • Umiera? Nie ma na to jakiegoś...
  • Próbuję je znaleźć, ale wszystko jest przeciwko mnie- jej głos się załamał. Przytulili się, podczas kiedy w głowie nastolatka panowała istna burza.
  • Przecież Bonnie ostatnio mówiła, że może go zabić.
Elizabeth zacisnęła dłonie w pięści. Nikt nie potrafił tego powiedzieć na głos, ale wiedziała, że Bonnie owszem mogła zabić Klausa, ale tylko podczas pełni. A gdy miało dojść do idealnej pełni- ona miała już nie żyć.
Elizabeth powycierała łzy odsuwając się od brata. Chciała coś powiedzieć, ale potrafiła jedynie pokręcić głową.
Dla mnie to nie robi różnicy, Jeremy.
  • Nie, proszę... Musi być jakiś sposób, przecież Bonnie jest silna, tak? Pobrała moc stu czarownic, czy jakoś tak, to przecież nie jest nic...
  • Nie mówię Ci tego, żebyś się buntował. Mówię to, żebyś rozumiał moje decyzje przez kolejne kilka dni. Ok?
  • Ale...
  • Proszę, Jenna zaraz wróci, a ja jestem w rozsypce. Obiecaj, że...
Puk, puk.
El zmarszczyła brwi, ale zaraz przypominała sobie rozmowę z Rickiem. Może to On. Oby to nic z Damonem. Natychmiast zerwała się z kanapy, wycierając w biegu oczy. Jednak kiedy otworzyła drzwi nie zastała tam nikogo, kogo znała.
  • Dobry wieczór, mogę w czymś pomóc?
Wtedy uderzyła ją jego aura, jakże podobna do tej, którą otaczał się Klaus.
Wyciągnęła zza paska broń, której nie zdążyła jeszcze odłożyć i odbezpieczyła ją, celując do nieznajomego.
  • Czego chcesz i kim jesteś?
Szatyn spojrzał spokojnie na jej broń, a następnie na framugę, tak jakby mógł zobaczyć barierę między nimi.
  • Bez nerwów, bym prosił. Nazywam się Elijah i z tego co mi wiadomo, miałaś już wątpliwą przyjemność spotkać mojego brata- Niklausa.
Podświadomość przypomniała sobie o Jennie i Jeremim, jednak tak długo jak byli w domu, nic im nie groziło.
Elizabeth wychyliła się zza drzwi i spotkała zaniepokojone spojrzenie brata.
  • Na górę, zajmij czymś Jennę, wszystko Ci wyjaśnię.
Jeremy pokiwał głową, mając na względzie, że ostatni raz tak przerażoną minę miała, gdy Klaus wszedł do ich domu. Bez słowa sprzeciwu, obrzucił jej broń i nieproszonego gościa zaciekawionym spojrzeniem, po czym zniknął na górze.
  • Będziemy rozmawiać w progu?
  • Czego ode mnie chcesz? Twojego brata tu nie ma, mieszka przy cmentarzu.
Elijah przechylił głowę, cały czas obserwując dziewczynę. Był w szoku jak bardzo była podobna do Katherine i nie miał na myśli tylko wyglądu.
  • Wybacz moją bezpośredniość, jednak jestem już zmęczony trudami podróży. Mój brat potrzebuje Cię, by stać się nieśmiertelnym, by połączyć swoją wampirzą naturę ze swoim genem wilkołaka. I to już nie chodzi, o to, że byłby całkowicie nieśmiertelny, chodzi o zemstę. I widzisz, moja droga, jesteśmy Pierwotnymi, to nie takie łatwe nas zabić, mogę jednak zrobić coś, co pokrzyżuje mu plany na kolejne kilkaset lat.
  • Zabić mnie- przerwała mu, opuszczając broń.
  • Cieszę się, że się rozumiemy. Nie chciałbym grozić wszystkim, na których ci zależy, szczególnie, że chyba masz dużo do stracenia. - spojrzał wymownie za jej plecy.
Elijah chciał jej śmierci, ponieważ chciał się zemścić na bracie, jednak nie uwzględnił w swojej propozycji konsekwencji gniewu Klausa.
  • Załóżmy, że mnie zabijesz. Co wtedy zrobi Klaus? Wyrżnie całe Mystic Falls na czele z moimi bliskimi. Nie wejdę w taki układ.
Szatyn uniósł brwi, jakby nie spodziewał się takiego argumentu. Mikaelson był człowiekiem swojego słowa i honoru, dlatego wiedział, że nie może obiecać ochrony bliskich po jej śmierci.
  • Albo zginą teraz, albo potem, jedyna zmienna to czas- odparł spokojnie, jakby nie mówił o życiu ważnych dla niej ludzi.
Elizabeth poczuła się jakby była początkowym graczem na mistrzostwach świata w szachach, gdzie każdy znał jej ruch i miał co najmniej dwie kontry na każdy z nich. Wszystkie możliwe manewry wiązały się ze stratą, nie mogła też pominąć swojej kolejki i stać w miejscu, ponieważ czas leciał. Nie mogła też uciec, ponieważ jak w szachach tak w życiu, zauważyła, że funkcjonuje zasada: „Za nie bicie, tracisz życie”.
  • Więc jak będzie, Elizabeth?- wystawił dłoń w jej kierunku.
Nim jednak dziewczyna zdążyła zadecydować, czy przyjąć lub opluć jego dłoń, coś przecięło powietrze, po czym wylądowało w klatce piersiowej wampira. Krew trysnęła na El, która w szoku obserwowała jak twarz Elijah zamiera, by zaraz zszarzeć. Pierwotny opadł na jej werandę, ukazując Alarica z wyrzutnią kołków w rękach.
  • Ku chwale sprężonemu powietrzu- podbiegł bliżej, żeby zobaczyć, że wampir był... martwy. Zaraz, jak to martwy? Pierwotny martwy od zwykłego drewnianego kołka?
  • Dlaczego On nie żyje, skoro był Pierwotnym, Rick?- El przyklękła obok wampira, obserwując jego nieruchomą twarz.
  • Nie mam pojęcia... Ale jeśli On może umrzeć od zwykłego kołka, to oznacza, że Klaus również!
Usłyszeli, że Jenna otwiera drzwi u góry i natychmiast każde z nich złapało ciało z jednej strony, żeby je przetransportować do samochodu Ricka. Elijah był postury przeciętnego mężczyzny, na szczęście, dlatego jego przeniesienie nie wiązało się z wypożyczeniem żurawia.
Kiedy załadowali zwłoki do bagażnika, Jenna otworzyła drzwi.
  • O, hej Rick!
  • Hej, Jenna.
Zamknął szybko bagażnik, podając ukradkiem El ręcznik, by powycierała się z krwi. Natychmiast wsiadła do auta.
  • Przyjechałem po El, porozmawiać z nią- wciąż stojąc za autem, obserwował każdy krok Jenny. Zbliżała się coraz bardziej, otulając się szczelniej swetrem. Musiał szybko ukrócić tę rozmowę, by zaraz zapakować się do auta i zakopać zwłoki.
  • Zakładam, że słyszałaś „wesołą” nowinę.
  • Tak... Nie wiem co o tym myśleć, Damon jest chyba najgorszym materiałem na męża jaki może chodzić po tej ziemi. A Ona jest w niego tak wpatrzona.
  • To właśnie chcę wyjaśnić, może coś wskóram, życz mi szczęścia- nie czekając na jej odpowiedź wskoczył do auta i natychmiast odjechał.
  • Co teraz z nim zrobisz? Zakopiesz go?
  • Tak, głęboko pod ziemią.
Elizabeth spojrzała do tyłu, po czym skupiła wzrok na drodze, starając się wyprzeć opinię Jenny na temat Damona.
  • Damon jest w domu? Zaciągnęłam tu tego wilkołaka...
  • I co? Uwierzył w tą bajkę ze Słońcem i Księżycem?- prychnął Rick, skręcając do lasu.
  • Na to wygląda. Wiesz, zobaczy rytuał, każę mu wypić trochę mojej krwi, powinien się dać nabrać. Mam nadzieję, że się nie dowie, że to kłamstwo, bo inaczej podczas kolejnej pełni macie przesrane.
Rick zignorował „macie” zamiast „mamy”. Zatrzymał się, zaciągając ręczny. Wyszli z samochodu i otworzyli bagażnik, by spojrzeć na zwłoki.
  • Jak sprawy zajdą za daleko, trzeba będzie go zabić, El, wiesz o tym?
  • Tak. Ale jeszcze nie zaszły- odpowiedziała z nadzieją, że nie będzie już musiała przelewać więcej krwi.- Jak Ci pomóc?
  • Weź łopatę, ja wezmę jego.
Już miał się schylić, kiedy spojrzał na Elizabeth.
  • Nie mów o tym Damonowi. Jest i tak coraz gorzej z nim.
Zamarła w pół ruchu.
  • Nie zamierzałam. Co masz na myśli coraz gorzej?
  • Coraz bardziej go boli, jest drażliwy, ale to naturalne...
El, odłożyła łopatę do bagażnika i zaczęła się wycofywać.
  • Muszę do niego iść, Rick, poradzisz sobie beze mnie, wierzę w ciebie.
I ruszyła biegiem przed siebie, zostawiając nauczyciela z trupem. Alaric tylko przewrócił oczami, by zaraz zarzucić mężczyznę na ramię.
  • Choć, zostaliśmy tylko my dwaj.
*
  • Hagg?!- zawołałam, przekraczając próg pensjonatu. Musiałam jak najszybciej sprawdzić, czy jego krew uleczy Damona. - Hagg!
  • Jestem, idę, pali się?
No i stanął przede mną, wpółnagi, wysoki, umięśniony i wydziarany Haggard. Jakoś się ciepło zrobiło w tym pomieszczeniu. Sądząc po ręczniku wokół bioder i mokrych włosach, brał przed chwilą kąpiel. Jak nigdy modliłam się, żeby Damon teraz nie wszedł do domu. Najpierw zabiłby jego, a potem mnie.
  • Co ty robisz? Natychmiast leć się ubrać, bo jak mój narzeczony Cię zobaczy... w sensie i tak mnie zabije, bo mu o tobie nie powiedziałam, ale jak zobaczy cię prawie nagiego, to jeszcze bardziej przyśpieszysz moją egzekucję!- rzuciłam w niego jakimś kocem i wygnałam go na górę.
  • Facetom jest czasem potrzebna zazdrość- poruszał sugestywnie brwiami, robiąc krok w moją stronę. Natychmiast się przesunęłam tak, by dzieliła nas kanapa.
  • On miał jej nawet w nadmiarze, natychmiast leć się ubrać!
Nagle drzwi wejściowe się otworzyły i oto wkroczyli do salonu Damon i Stefan. To był mój koniec. Oficjalny.
  • Zanim się rozkrzyczysz na dobre- zaczęłam, ale Damon nie dał mi dokończyć. Pocałował mnie, mocno przyciągając do siebie.
Jeszce w pierwszej sekundzie chciałam oponować i pytać, dlaczego na mnie nie krzyczy, za sprowadzenie nagiego wilkołaka do swojego domu, ale kątem oka zauważyłam, że Hagg faktycznie się zmył zanim wampiry weszły do domu. Wiedząc, że i tak czekał mnie opierdol jak stąd do Seattle, odwzajemniłam pocałunek, poddając się chwili.
Zanurzył palce w moje włosy, całując mnie głęboko, tak jakby jego młodszy brat wcale nie stał obok, a Hagg nie był na górze, ale o tym jeszcze nie wiedział.
Zacisnęłam palce na jego koszuli, wiedząc, że jeśli ich nie zajmę, to zaraz zedrę z niego ciuchy, całkowicie ignorując świat dookoła nas.
Stefan odchrząknął, przez co Damon zwolnił pocałunek, finalnie się ode mnie odsuwając i całując mnie w czubek nosa.
  • Jesteś uparta jak osioł, nie myśl, że o tym zapomniałem- ostrzegł, biorąc mnie za rękę.
  • Jak się czujesz?- zignorowałam jego docinki.
    Podszedł ze mną do barku, gdzie Stefan podał mu szklankę wypełnioną alkoholem. Po upiciu kilku łyków, ponownie na mnie spojrzał.
  • Jestem głodny jak cholera, muszę iść do piwnicy po krew.
Już miał odejść, kiedy przytrzymałam jego rękę, zapewne z najbardziej oczywistym poczuciem winy na twarzy.
  • Poczekaj, kogoś przywiozłam ze sobą z Radford.- wzięłam głęboki wdech.- Haggard?
Damon zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Może spodziewał się, że przyjdzie z zewnątrz, niekoniecznie, że zejdzie schodami.
Kiedy tylko Hagg wyszedł zza rogu, oba wampiry stanęły na baczność. Damon natychmiast mnie pociągnął za siebie, jakby chciał mnie chronić, a Stefan znalazł się u jego boku.
  • Cóż za gorące powitanie.
  • To jest Hagg- wydukałam zza ich pleców, czując jak energia z pomieszczenia napiera na mnie szukając jakiegoś ujścia.- On jest wilkołakiem i...
  • Widzę, że nie jednorożcem- warknął Damon, odwracając się do mnie przodem. Złapał mnie mocno za ramiona i potrząsnął mną.- Co ty sobie myślałaś?! Już do reszty Ci odbiło?
  • Przestań mnie szarpać- wyrwałam się mu, odchodząc na kilka kroków w stronę Hagga.- Przyprowadziłam go tutaj, bo już nie wiem co mam robić! Spróbuj jego krwi, może to jest lekarstwo, może Ci pomoże.
  • Elizabeth, nie mam na ciebie już słów- westchnął, po czym dopił resztę alkoholu ze szklanki.
  • Po prostu się napij tej cholernej krwi, uparciuchu. Albo się napijesz, albo mnie więcej nie zobaczysz!
Damon w końcu na mnie spojrzał i.. o rany, mógłby jednak nie patrzeć. Zbliżał się do mnie powoli, posyłając groźne spojrzenie, jakby dawał mi czas, żeby wycofać się z tego co powiedziałam.
  • Będziesz mnie szantażować?! Jak nie zrobię tego, co sobie ubzdurałaś, to nie zostaniesz moją żoną, tak mam to rozumieć?!
  • Mam rozumieć, że wolisz umrzeć niż się ze mną ożenić?!- nie zostałam mu dłużna.
  • Jeszcze nie jesteście małżeństwem, a kłócicie się jakbyście byli od pięćdziesięciu lat. Dziewczyna dla Ciebie pojechała w ciemno do watahy wilków, a ty nie potrafisz zrobić tego, co robisz najlepiej, czyli wbić kłów?- przerwał naszą kłótnię Hagg, opierając się nonszalancko o ścianę.
Od razu zauważyłam ten niebezpieczny błysk w oku Damona. Już widziałam jak Damon go wykrwawia, miałam ten obraz wręcz przed oczami. Dlatego gdy Damon rozpłynął się w powietrzu i znalazł nagle przy Hagg'u, cała się napięłam.
  • Damon!
Na szczęście Damon jedynie wgryzł się w nadgarstek wilkołaka, pociągnął kilka łyków i odwrócił się do mnie ze złośliwym uśmiechem.
  • I co? Cudowne ozdrowienie? Już nie jestem głodny, nic mnie nie boli?
  • Daj temu czas, żeby zadziałało- chciałam go przekonać, chciałam przekonać siebie.
  • El, przestań- odezwał się Stefan po raz pierwszy. Popatrzyłam na niego błagalnie, potem na Damona i Hagg'a.
  • Damon...
  • No co?! Chciałaś to wypiłem, zadowolona? Było to warte całego zachodu, skoro i tak umrę?!
Jego słowa raniły mnie niczym sztylety, które ktoś mi wbijał raz za razem. Nie utrzymałam się na nogach, kolana same się ugięły. Tak bardzo nie chciałam się pogodzić z faktem, że miał umrzeć, mój Damon nie mógł umrzeć.
  • Damon, nie zostawiaj mnie, proszę- opadłam na podłogę zanosząc się płaczem. Czułam się pokonana, bo wiedziałam, że nie została mi już żadna alternatywa. Jeśli Bonnie nie była w stanie pomóc, ani wilkołak, ani wampir, moja ścieżka urywała się pośrodku niczego. Stałam w szczerym polu, samotna, bezbronna, bezsilna.
Poczułam jego ramiona wokół mnie. Chciałam te ramiona zatrzymać na zawsze przy sobie. Nie chciałam żyć bez niego. Jego ciepło mnie otaczało, jego zapach, bliskość.
  • Już dobrze, jestem tu.
Wybuchłam jeszcze większym, niepohamowanym płaczem, mocno się w niego wtulając, płacząc, a przy tym starając się zatrzymać jego zapach.
Głaskał mnie po włosach raz po raz, kiedy ja łkałam w jego ramionach. Chciałam, żeby objął mnie tak mocno, że nie umiałabym oddychać. Nigdy więcej nie chciałam oddychać, jeśli jego nie było na tym świecie.
W zakątku świadomości zarejestrowałam pojawienie się Alarica.
  • Co się stało?
Ale nikt mu nie odpowiedział. Siedzieliśmy objęci z Damonem na podłodze, otoczeni bańką, z której nie mieliśmy zamiaru wychodzić.


*
  • I co? Nie zadziałało?- spytał Alaric, kiedy Damon zaniósł Elizabeth do swojej sypialni.
  • Nie- Stefan pokręcił głową. -Napijesz się?
  • Dzięki, jestem autem... A co z wieczorem, w takim razie? Ona jest w rozsypce.
Stefan westchnął głęboko wstając z kanapy. Musiał iść po krew dla brata.
  • Zadzwoń do Caroline, ona będzie wiedziała co robić, ja... Ja już nie mam na to wszystko siły.
I zniknął za drzwiami prowadzącymi do piwnicy.
Alaric przesunął wzrokiem po wilkołaku, który wychodził z pensjonatu, nie pytał go gdzie idzie i czy wróci. Lepiej by było jakby odszedł, to miasto pochłaniało niczym czarna dziura.
Wyjął telefon by zadzwonić do Caroline.
  • No? Gotowi?
  • Carol, Elizabeth jest w rozsypce, przed chwilą leżała na ziemi we łzach, błagając Damona, żeby nie umierał.
  • Boże...
  • No właśnie, ja nie wiem, czy...
  • Plan B, Rick.
Nauczyciel zaczął masować nasadę nosa. On też już nie miał siły.


*
  • Damon? Krew.
Stefan wszedł do sypialni Damona, zastając parę wtuloną w siebie. Damon się podniósł i wyciągnął rękę po worek, a El położyła głowę na jego ramieniu, nie odsuwając się od niego nawet na centymetr. Blondyn wiedział, że jutro będzie źle, że jutro Damon nie opuści nawet łóżka. Obserwował jak jego brat siedzi i pije łapczywie krew, a jego narzeczona przytula się do jego pleców. Chciał się stąd ulotnić, nie musieć na to wszystko patrzeć. Dusza i serce bolały go podwójnie, bo kochał brata i jego narzeczoną też.
Kiedy Damon skończył się pożywiać, oddał bratu pustą torebkę, dziękując mu skinieniem głowy.
  • Damon, mogę Cię na chwilę prosić? Zaraz Ci go oddam- dodał z lekkim uśmiechem, ile go kosztował, wiedział tylko On.
  • Jasne, już idę- podniósł się powoli, całując El w czoło i wyszedł za bratem z pokoju.
  • Co jest?
  • Już czas.
Damon westchnął ciężko patrząc na drzwi sypialni.
  • Ona pękła, Stefan. Zawsze była taka silna i uparta, a teraz pękła. Była moim małym wyznacznikiem tego jak bardzo jest źle, jak nisko spadło nam na głowy niebo. Więc gdy patrzę na nią w tym stanie, mam wrażenie, że niebo już runęło. Ona nie powinna tak żyć...
Stefan widział jak brunet również popada w rozpacz, nie dlatego, że umierał, tylko dlatego, że ją zostawiał. Odchrząknął i położył dłonie na ramionach brata.
  • Damon, weź się w garść. Jutro będzie znacznie gorzej, wiesz o tym. Trzeba wykorzystać ten czas. Chodź.
Ten pokiwał głową i z ociąganiem ruszył za bratem.

*

To zajmowało zdecydowanie zbyt dużo czasu, co oni tam tak długo robili. Coś się działo i nie chcieli mnie w to angażować? Już ja im dam.
Wstałam z łóżka w momencie, gdy drzwi się uchyliły. Rick?
  • Gdzie jest Damon?
  • Ze Stefanem- odparł lakonicznie, powoli idąc w moją stronę.
  • A gdzie jest Stefan?- spytałam, nie odpuszczając.
Coś dziwnego było w Alaricu, coś co kazało mi się zastanowić.
  • Rick, co się dzieje?
    Byłam coraz bardziej spięta i już obmyślałam plan ucieczki, jednak nie do końca wiedziałam dlaczego mam uciekać.
  • Rick?
Ale Rick nie odpowiedział, wycelował we mnie i strzelił dwa razy w moją pierś.


*****************************************************************************

Witam, czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? Nie. Mogę jedynie zapewnić, że nigdy nie zapomniałam o tym opowiadaniu, po prostu brakowało mi weny i czasu.
Czy coś się u mnie zmieniło? Zdecydowanie. Jestem na studiach na których zawsze chciałam i teraz będę mogła się skupić bardziej na rzeczach, których sobie odmawiałam, gdy poprawiałam maturę.
Na pocieszenie powiem, że powinnam się teraz uczyć do anatomii lub embriologii, a zamiast tego dokończyłam ten rozdział. Módlcie się za mnie w nadchodzącym tygodniu xd


Aa, i przepraszam, że nie ma normalnych kresek, tylko kropki w dialogach. Blogspot mi się zbuntował.

With Love, Author