Przywarłam
do ściany, starając się wstrzymać oddech. Nie oddychać, nie
wydawać z siebie żadnego dźwięku... Założyłam luźne pasemka
włosów za ucho. Przycisnęłam nóż do piersi i wytężyłam
słuch. Nie słyszałam żadnych kroków... to chyba było gorsze,
aniżeli przeciwnik by mnie wołał. Rozejrzałam się dookoła,
szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale niestety, ślepy zaułek.
Dotknęłam kamiennej ściany jaskini dłonią, zsuwając się na
kolana, by wyjrzeć za róg. Nie było go, nie miałam jednak odwagi,
by wyjść z ukrycia. Ponownie oparłam się plecami o ścianę,
zaciskając mocniej palce na mojej jedynej broni. Cholera, jestem w
totalnej dupie...
Kilka
godzin wcześniej
-
Nie... Mam... Zamiaru... Tego... Urodzić...- wysapałam w przerwach
pomiędzy ciosami zadawanymi workowi treningowemu. Dwa razy
wyrzuciłam nogę w powietrze, wracając zawsze do gardy.
-
Nie mówię, że masz to urodzić. Mówię tylko, że warto rozważyć
wszystkie możliwości. A przede wszystkim- chwycił worek, zmuszając
mnie bym na niego spojrzała- powiedzieć o wszystkim Damonowi.
Przewróciłam
oczami. Znowu mi o tym truł.
-
Nie, nie ma opcji. Dostanie szału...
Otarłam
czoło mokre od potu przedramieniem. Wampir podniósł z ziemi bidon,
otworzył go i pomógł mi się napić, żebym nie musiała ściągać
rękawic. Prawe kostki już nie pulsowały z bólu, druga porcja krwi
Stefana sprawiła, że wszystkie dolegliwości zniknęły.
-
Dzięki- mruknęłam i powróciłam do boksowania.
-
A może właśnie to go złamie? Przemyśli swoje postępowanie.
-
Mówisz jakbym go złapała na ściąganiu, a nie zdradzaniu mnie-
syknęłam, zadając ciosy kolanem. Popatrzyłam na Stefana, a on
tylko przewrócił oczami.- Nie rozumiem dlaczego go bronisz... Nikt
mnie tak jeszcze nie ranił...
-
I kochał- przerwał mi. Zatrzymałam cios w ostatniej chwili przed
workiem.- Przestań pieprzyć, Stefan. Zero pierdolenia. Tylko
dlatego tutaj jesteś, bo myślałam, że nie będziesz stronniczy. A
tu proszę, nawet przyjaciel ci wsadzi nóż w plecy.
Boksowałam
jeszcze chwilę by się wyżyć, po czym rzuciłam rękawice na
deski.
-
Gdzie ten Alaric? Głodna jestem.
Spojrzałam
na zegar. Kwadrans po trzeciej.
-
Nie wiem... Powiesz mu? W sensie Rickowi.
Westchnęłam
i popukałam wampira w czoło.
-
To mój nauczyciel. W życiu uczniowskim i prywatnym, poza tym czy to
nie ty wczoraj plotkowałeś, że Rick i Damon mimo nienawiści się
spiknęli?
-
Ja nie plotkuję- obruszył się.- Poza tym to spiknęli się z
nienawiścią, nie pomimo jej. Przełomowy moment myślę był w
niedzielę, jak przeszukiwali możliwą kryjówkę lunołaków...
Uniosłam
brwi. Stefan zamilkł.
-
Ktoś się wygadał.
Blondyn
tylko spojrzał na zegarek.
-
No gdzie ten Alaric...?
-
Mów, Salvatore. Gdzie?
-
Nie powiem ci. Wiedziałem, że byś tam poszła, ale nie ze mną te
numery.
-
I tak się dowiem- wzruszyłam ramionami i zaczęłam odwiązywać
bandaże z knykci.
-
To wtedy się dowiesz, a teraz nie susz mi o to głowy.
Na
ratunek wampirowi wszedł Saltzman.
-
Dużo białka, witamin... i węglowodanów.
Postawił
na stoliku papierową torbę i wyjął z niej wielką kanapkę. Kiedy
jego ręka ruszyła w moją stronę, ślinka pociekła mi po brodzie.
-
Kurczak i zielenina.
-
Dzięki ci, dobry człowieku!
Wzięłam
kanapkę i wgryzłam się w nią. Była niebiańska!
Nagle
odezwał się mój telefon. O nie...
-
Może odbierz- zaproponował Steff podając mi komórkę- w końcu.
Inaczej tu przyjedzie.
Złapałam
aparat i przesunęłam palcem po ekranie. Gdyby nie ta cholerna ciąża
pakowałabym się już. Na szczęście pół nocy myślenia nie
poszło na marne.
-
Halo?
-
Elizabeth- wypuścił powietrze z płuc.- W końcu. Zaczynałem się
niepokoić.
-
Trenowałam... Nie słyszałam dzwonka- skłamałam i wyszłam na
korytarz widząc skupione spojrzenia chłopaków, by coś usłyszeć.
-
Mhm... Słuchaj, po jutrze wyjeżdżam. Podjęłaś już decyzję?
Coś
mnie złapało za żołądek.
-
Tak, ale możemy pogadać wieczorem? Zadzwonię potem, obiecuję.
-
Dobra, jak chcesz. Ale proszę, przemyśl swoją odpowiedź, jeśli
jest przecząca.
-
Dobrze, zadzwonię to porozmawiamy...
-
Żałuję, że nie miałem cię dzisiaj rano w swoim łóżku-
wypalił i moje serce automatycznie zaczęło szybciej bić.- Samemu
nie patrzy się tak fajnie przez to okno...
Uśmiechnęłam
się.
-
Z pewnością, panie Stark... Powtórzymy to, jak się spotkamy, ale
teraz muszę lecieć.
-
Masz więcej zajęć niż prezes międzynarodowej firmy? A niech
mnie...
-
Panie Stark, proszę ze mnie nie kpić.
-
Ależ gdzież bym śmiał... Te nudne zebrania... Muszę kończyć.
-
Są i minusy bycia panem świata?
-
Dzięki mojemu królestwu poznałem ciebie, resztę sobie dośpiewaj.
Idę, do potem. Będę czekał.
-
Dobrze, miłego dnia, panie Stark.
-
Wzajemnie, El.
Wróciłam,
a oni udawali, że zajmują się sobą.
-
Jesteście gorsi niż stare baby na targu. Co? Donosicie Damonowi?
-
Nie, nie, tylko... - Rick podrapał się po głowie, po czym
odchrząknął.- Jak wyładowanie się?
-
Dobrze- westchnęłam i rzuciłam telefon na kanapę.- Przydało by
się może trochę pobawić twoimi zabawkami?
-
W sumie.... Czemu nie. Dojedz do końca kanapkę i idziemy na łono
natury. Stefan, też idziesz?
Wampir
cmoknął.
-
Nie wiem, chyba powinienem sprawdzić co u Damona. Przez te kilka dni
czuję się jak jego niańka- posłał mi wymowne spojrzenie.
-
Spadaj- warknęłam i ugryzłam kawałek kurczaka.
Kołek
ze świstem przeciął powietrze i trafił prosto w "serce"
Stefana. Wampir spojrzał na tarczę, po czym pokazał jej tył,
gdzie drewno przebiło ją na wylot. Odetchnął z ulgą i z typową
dla swojego gatunku szybkością pojawił się przy mnie. Wyciągnęłam
zza paska kołek i w jednej chwili już przyciskałam go do piersi
Stefana.
-
Bang- jesteś martwy- zawołałam i spojrzałam na Ricka szukając
aprobaty. Jednak Stefan nagle mnie odwrócił i jego zęby już były
przy mojej szyi.
-
Bang- jesteś martwa.
Zaśmiał
się i mnie puścił.
-
Dopóki twój wróg nie jest martwy, nie odwracasz od niego wzroku.
Dopiero jak masz pewność, że nie żyje, możesz zająć się
resztą.
Zadzwonił
telefon Stefana.
-
Co?
Blondyn
odsunął głośnik od ucha, jakby rozmówca krzyczał, po czym
włączył tryb głośno mówiący.
-
...obie wyobraża!? Ganiam za pchlarzami pół dnia, a ta idzie na
imprezę w lesie- głos Damna sprawił, że wszystko się we mnie
spięło. Ojciec mojego dziecka... Brr...
-
Damon, o co chodzi dokładnie?- spytał Alaric.
-
Rick? Co wy robicie razem?
-
Trenujemy z El- odpowiedział Steff i zapadła cisza.
-
Cześć- mruknęłam, co było dosyć niezręczne.
-
Cześć, El- gdyby głos był jedzeniem, to jego byłby lejącą się
czekoladą, świeżo roztopioną, z domieszką toffi...- wracając do
ważnych rzeczy...- i z toną chilli...
-
Blondyna dzwoniła do Ciebie, Steff. Ale jak widać byłeś zbyt
zajęty by odebrać. W każdym razie ona i czarownica dzisiaj chcą
iść na imprezę na otwartej przestrzeni. W cholernym lesie!
Poprosiły nas, żebyśmy też poszli, domyślasz się w jakim
charakterze...
-
Jasne, bodyguardów...- Stefan przejechał dłonią po twarzy.
-
Podwijam kiecę i lecę!- wykrzyknął Damon.- Świadomie się
narażają, na własne życzenie, a ten cały Śmogan tylko czeka,
żeby zabić Blondi.
-
Jeszcze jedno zdanie i pomyślę, że ci zależy- zaśmiał się
Alaric.
-
Ha ha, zabawne...- sarknął.- Chcą jeszcze El zaprosić, czyli
towar luksusowy, niezbędny do łamania ich psiego rytuału... To jak
misja samobójcza.
-
Pójdę- powiedziałam i dwie pary oczu się na mnie zwróciły.
-
Nie, nie, nie, czy wspomniałem już, że NIE!?- zagrzmiał
-
Umiem się bronić, potrafię zabić.
-
Czy muszę ci przypominać, że jeżeli zabijesz nadnaturalnego
sukinsyna, to już nie będzie odwrotu? Amen, pozamiatane. Będziesz
łowcą...
-
Ale mogę go tak uszkodzić, że nie wstanie. Wystarczy, że mu obiję
mordę i połamię nogi.
-
Racja, nie musi go zabijać...- zgodził się Alaric, na co
usłyszałam pełne irytacji westchnięcie.
-
A jeśli ją porwie?
-
Sugerujesz, że coś jej się może stać przy tobie?- Zapytał
Stefan i musiałam się postarać, żeby się nie roześmiać.
-
Nie, ze mną będzie bezpieczna- zapewnił.- Spotkamy się o
dziewiątej przed domem Forbes. Po drodze omówimy plan działania w
razie W.
Za
piętnaście dziewiąta pod dom podjechali bracia Salvatore. O ile
samą akcją się prawie w ogóle się nie denerwowałam, o tyle,
spojrzenie Damonowi w twarz to było nie lada wyzwanie. Stresowałam
się, mój lekko zaokrąglony brzuch bolał. Nie potrafiłam przez
dobre dziesięć minut zdecydować, czy widać już coś czy nie.
Moja paranoja mi podpowiadała, że z kilometra idzie poznać, że
jestem w ciąży. Dlatego założyłam dziurawe jeansy i luźny
czarny t-shirt.
Damon
wydawał się wyluzowany, jakby jechał na wycieczkę po Wielkim
Kanionie, podczas gdy ja siedziałam z tyłu i starałam się
opanować mdłości. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, ale w razie
czego pamiętałam, że nie chodzi już tylko o moje życie. Kiedy
wysiedliśmy Stefan wziął mnie za rękę, jego mina była grobowa.
-
Co jest?
-
Chrisy tam będzie- szepnął mi do ucha. Uniosłam brew.
-
Nie możesz jej zahipnotyzować, żeby dzisiaj sobie darowała?
-
Nie chcę budować związku na hipnozie, na kłamstwie... I tak już
jej raz wymazałem pamięć.
-
Stefan, to nie była twoja wina, tylko Damona. On ją wpuścił.
-
Ale to Steff powiedział to, co powiedział- brunet aroganckim
krokiem udał się w stronę ganku.
-
Przypomnij mi, dlaczego go jeszcze nie zabiłam?
Bo
jest ojcem twojego dziecka, usłyszałam w głowie.
-
Tak... W sumie to możliwe, że dlatego jeszcze mi tu łazi.
Dziewczyny
opanował szał imprezowania. Nie za bardzo dbały o bezpieczeństwo,
twierdziły, że wystarczy się trzymać tłumu i nie upijać.
-
Chcemy mieć normalne życie...
-
I dlatego bierzecie sobie za ochronę dwa wampiry i dwóch łowców?
Caroline
spojrzała przelotnie na Damona.
-
El nie idzie w charakterze obrońcy, tylko, żeby się zabawić. A
co? Po dupie cię szczypie, że znowu kogoś pozna?
-
Caroline- syknęłam.
-
Blondi, dla twojej wiadomości, mam to gdzieś, tak samo mocno, czy
przeżyjesz tą noc, więc wiesz...
Naturalnie
to zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Damon nie może się
dowiedzieć o dziecku. Nie zniosę tego tonu, tej pogardy w
spojrzeniu.
-
Trzymacie się światła, jesteście w pobliżu nas, w razie czego
krzyczcie, albo dzwońcie- Alaric dał Caroline i Bonnie dwie małe
buteleczki z gazem pieprzowym.
-
Tak jest, a teraz drogie panie- kolejka przed zaczęciem imprezy...
-
Ja nie chcę- powiedziałam ze ściśniętym sercem. Wyda się!
-
Gilbert, ty nie chcesz? Przecie...
-
Jeśli nie chce, to daj już spokój- przerwał jej Stefan. Dzięki
ci!- Poczekamy na zewnątrz.
Wyszliśmy
i wsiedliśmy do aut. Usiadłam tym razem z Alariciem.
-
Zdenerwowana?
Ni
to pokręciłam, ni to pokiwałam głową.
-
Może trochę, bardziej się martwię o bezpieczeństwo innych,
aniżeli swoje.- Mam tu również na myśli To.- Ja się umiem
obronić...
-
Tylko nie bądź zbyt pewna siebie, to potrafi zgubić. I pamiętaj,
to nie trening, tutaj chcą cię zabić, naprawdę. Dlatego ważne
jest, żebyś uwierzyła trochę w swoje odruchy w walce, zatrzymując
przy tym zimną kalkulację i przede wszystkim miej nad sobą
kontrolę... wiemy jak łatwo ją stracić.
Potem
wsiadły dziewczyny i już raczej o tym nie rozmawialiśmy.
Na
miejscu już były tłumy. Impreza na świeżym powietrzu zgromadziła
fanów wrażeń z całego Mystic Falls. Samochody nie były
zaparkowane w żadnym konkretnym porządku, poustawiane niczym
rozrzucone zabawki dziecka.
-
Wysiądźcie i trzymajcie się Elizabeth. Ja gdzieś zaparkuję.
Skinęłam
głową i już chciałam wyjść z auta, kiedy Rick złapał mnie za
ramię.
-
El, weź to- podał mi glocka z tłumikiem, spojrzałam na niego
niepewnie- weź, nie wiem co dzisiaj się będzie działo... Chcę,
żebyś była bezpieczna.
Uśmiechnęłam
się blado i wsadziłam broń za pasek.
-
Dzięki.
Wyszłam
i rozejrzałam się dookoła. Z samochodów zaparkowanych najbliżej
"serca imprezy" wydobywała się głośna muzyka, grupki
osób stały z plastikowymi czerwonymi kubkami, a po prawej stronie
stały beczki z piwem, do których ustawiały się długie kolejki.
Właśnie jakiś odważny nastolatek postanowił spróbować swoich
sił w piciu do góry nogami. Dookoła roznosiły się salwy śmiechu
i głośne rozmowy. Dziewczyny zaczęły iść w stronę wielkiego
ogniska, a ja podążyłam za nimi. Robiłam poniekąd za ich
eskortę.
-
El, nie bądź taka sztywna jak Salvatore'owie. Zabaw się z nami,
wypij swoje. Jest taki tłum ludzi, że Logan nie odważy się tu
nawet fatygować. Za duże ryzyko...
-
Skończ pieprzyć blondi i idź już się bawić, skoro nie mogłaś
poczekać ani dnia dłużej... Ugh, muzyka się ze sobą miesza-
jęknął Damon za moimi plecami. Caroline pokazała mu język i
pociągnęła za sobą Bonnie, która tylko zdążyła mi posłać
przepraszające spojrzenie.
-
Lepiej pójdę za nimi- powiedziałam i odwróciłam się do braci...
brata Salvatore.
-
Gdzie Stefan?- zapytałam rozglądając się i po chwili dostrzegłam
blondyna rozmawiającego z Christine. Taa...
-
Steffy randkuje, jak zobaczył ją, to poleciał, aż się za nim
kurzyło.
-
To dobrze, że mu zależy i to okazuje w prawidłowy sposób, to
rzadka cecha mężczyzn...- rzuciłam aluzję, oglądając się przez
ramię. Przewrócił oczami i zrównał ze mną krok, patrząc na
moje przyjaciółki.
-
To jeden z głupszych ich pomysłów. Pół biedy one, ale...
-
Umiem o siebie zadbać- obruszyłam się, zakładając ręce na
piersi.- A tobie nic do tego, zadbałeś o to.
Już,
już chciałam odejść od niego, kiedy mnie złapał za dłoń.
Dawno już nie czułam jego dotyku, jego dłoni przy mojej.
Spojrzałam na miejsce spotkania naszych ciał i przeszły mnie zimne
dreszcze. Jego oczy płonęły, mroźny błękit, był teraz stalową
szarością, miał zaciśnięte szczęki.
-
Puść- zdołałam wyszeptać. Tylko tyle mi przeszło przez gardło,
albo to, albo „jestem w ciąży”. Wybrałam tą pierwszą opcję.
Damon puścił mnie, więc odeszłam w stronę ogniska, nie oglądając
się za siebie. Okrążyłam ognisko w odpowiedniej odległości,
starając się nie rzucać w oczy. Naprzeciwko dostrzegłam Alarica,
który się przechadzał spokojnie, zostając w cieniu. Jego oczy
błyszczały, miałam wrażenie, że ciało historyka przeszło w
stan czuwania, był gotów do ataku? W każdym razie obserwował całe
otoczenie niczym drapieżnik. Czy ja również tak wyglądałam? Rick
dostrzegł mnie, więc szybko odwróciłam wzrok i posłałam mu
spłoszony uśmiech. Ruszyłam dalej przed siebie. Spojrzałam w las,
był ciemny, ale kilka osób chodziło między drzewami. Dostrzegłam
jakąś parę przyciśniętą do drzewa, która zdecydowanie powinna
znaleźć sobie jakiś pokój. Zza drzew wyłoniła się zakapturzona
postać i automatycznie moje ciało się naprężyło do ataku.
Mężczyzna szedł prosto na mnie, gdy nagle jakaś dziewczyna na
niego wskoczyła i kaptur zsunął się z jego głowy. Jeremy?
Dziewczyną
w szortach, luźnej bluzce i pióropuszu na głowie okazała się być
Vicky Donovan. Cudnie!
Podeszłam
do brata i wyszarpnęłam go jednym pociągnięciem z ramion Vicky.
-
Co ty tu robisz?- zapytałam, lustrując wzrokiem jego butelkę wódki
w ręce.- Jesteś nieletni, Jer. Cholera by cię...
-
Odwal się- warknął, przyciągając do siebie Vicky, która już
była trochę wypita. Spojrzałam na nią, a ona na mnie lekko tępym
wzrokiem.
-
Zostawisz nas na chwilę samych? Chcę porozmawiać ze swoim bratem.
Ta
tylko czknęła i skinęła głową, idąc do swojej koleżanki.
-
Ale masz sztywną siostrę- powiedziała jeszcze na pożegnanie.
Puściłam to mimo uszu.
-
Jer, tu nie jest dzisiaj bezpiecznie.
-
To czemu tu jesteś w takim razie?- upił łyka wódki. Wyrwałam mu
butelkę.- Heej!
-
Jesteś bezczelny, poza tym jestem tutaj, żeby zapewnić
bezpieczeństwo tym, których kocham, wliczając w to ciebie, więc
błagam, idź do domu- prawie się przed nim kajałam. Im mniej moich
bliskich obok, tym lepiej. Jednak Jer ani myślał mnie słuchać.
-
Nie będę robił tego, co ty chcesz, żebym robił, nie jesteś moją
siostrą, a tym bardziej matką. Możesz mnie pocałować w dupę.
To, że dajesz się sponiewierać i wykorzystywać Damonowi, to nie
znaczy, że ja też mam się dać.
-
Mały Gilbert, uspokój się i słuchaj siostry, nie jesteś tu
bezpieczny, a tym bardziej potrzebny- usłyszałam Damona.- Więc
okaż jej trochę szacunku i ładnie wróć do łóżeczka.
Patrzyłam
wyczekująco na Jeremiego, on jednak tylko wgapiał się we mnie z
niedowierzaniem.
-
Po tym wszystkim trzymasz jego stronę?
-
Nie trzymam, nie chcę, żeby ci się coś stało, moi wrogowie mogą
cię użyć jako mojej słabości, a tego nie chcę... Chcę, żeby
moi najbliżsi byli bezpieczni, rozumiesz?
Zrobiłam
krok w jego stronę. Spoglądał na mnie niepewnie.
-
Dlatego Jenna jest w domu, Caroline i Bonnie tu są, bym je miała na
oku...
-
A Stark jest w Richmond- dodał. Danie mi w twarz mniej by zabolało,
ale udałam, że mnie to nie ruszyło.
-
Tak- przytaknęłam- Damien jest bezpieczny...
Zachciało
mi się płakać nad swoim losem. Miałam dosyć swojego życia,
pragnęłam wrócić do Seattle, tam życie było łatwiejsze.
-
Wrócę...
Odetchnęłam
z ulgą i przytuliłam nagle Jerego.
-
Dziękuję- szepnęłam i uroniłam jedną łzę. Szybko ją
powycierałam i zadzwoniłam do Ricka z pytaniem, czy może go
odeskortować do domu. Mężczyzna się zgodził, ale nim Jer ruszył
za Rickiem, Damon chwycił mojego brata za ramiona.
-
Damon...
-
Nie będziesz już dzisiejszej nocy wychodził z domu i nie będziesz
wpuszczał nikogo kogo nie znasz. Pilnuj ciotki i się ogarnij w
końcu.
Spojrzałam
na nadgarstek Jerego. Damon...
Jer
prychnął i odsunął się od wampira.
-
Mam werbenę, patafianie.
Parsknęłam
śmiechem, na widok miny Salvatore'a. On tylko westchnął
teatralnie.
-
Ta dzisiejsza młodzież...- chwycił butelkę wódki, którą
wyrwałam chłopakowi i uniósł brwi, zadając nieme pytanie.
Odruchowo chciałam się chwycić za brzuch, ale w ostatnim momencie
się powstrzymałam.
-
Nie...
-
Blondi ma rację, to dziwne, nagle... jak oni cię nazywają?
Seattle? Seattle ma awersję do alkoholu... Cóż to się stało?
W
jednym zdaniu wspomniał o Seattle i awersji do alkoholu, to jakiś
metaforyczny koszmar, moje osobiste piekło.
-
Są rzeczy ważne i ważniejsze- odparłam enigmatycznie i usiadłam
na ławce obok. Wampir się dosiadł.
-
Twój mały braciszek ostatnimi czasy lubi mi przypominać, że kogoś
masz i to w niezbyt delikatny sposób. Powiedz mu coś, bo inaczej ja
się tym zajmę.
Westchnęłam,
Jeremu chyba ostatnimi czasy nawalał instynkt samozachowawczy.
-
Porozmawiam z nim.
Odszukałam
wzrokiem blondynkę i mulatkę.
-
Jesteś szczęśliwa?
Jego
pytanie mnie zbiło z tropu. Spojrzałam na niego, a on na mnie.
Chyba nie pytał poważnie?
-
Czy jestem szczęśliwa? Polują na mnie, bo jestem potrzebna do
rytuałów dziwnej treści, a na imprezę idę jako...
-
Z nim- przerwał mi.- Czy jesteś szczęśliwa z nim.
-
I serio chcesz znać odpowiedź?- spytałam, mając na tapecie cały
dzień z nienasyconym mężczyzną.
-
Nie- przyznał nagle i napił się wódki. Skrzywiło go.- To
ostatnie czego chcę słuchać, wystarczy mi, że słucham tego cały
dzień od małego Gilberta, twoich psiapsiółek i kochanego
braciszka... To jakiś chromolony koszmar... To ja mu obiecałem
nieskończoność w cierpieniu...- wpatrzył się w ogień. Uniosłam
brwi.
-
Jak to?
-
Tak to... Stefan zmusił mnie bym się przemienił. Nie chciał być
sam, po części go rozumiem, z pewnością bym zrobił to samo będąc
na jego miejscu.
-
To trochę egoistyczne, ale kto z nas nie jest egoistą?- wzruszyłam
ramionami, szukając wzrokiem blondyna.
-
Jeśli będziesz myślała o wszystkich, a dopiero potem o sobie, to
skończysz martwa. Dlatego też nie warto dbać o potrzeby innych...
-
Ty dbasz- przypomniałam mu- opiekujesz się swoim młodszym bratem,
całym tym miastem... opiekowałeś się mną.
Jego
spojrzenie było obojętne, szczęki zaciśnięte. To był
zdecydowanie zły przykład.
-
I widać jak na tym wszystkim wyszedłem.
Spojrzał
na butelkę wódki i postawił ją na ziemi.
-
Nawet mojego martwego żołądka szkoda na to świństwo... Czy ktoś
przyniósł dobre whisky, z naciskiem na dobre?
Jego
mina mnie rozśmieszyła i nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Zakryłam jednak szybko buzię, starając się spoważnieć. Damon
popatrzył na mnie kątem oka.
-
Co cię rozśmieszyło?
-
Twoja mina- przyznałam i rozglądnęłam się. Widziałam Bonnie,
ale nie Caroline. Przesuwałam wzrokiem po tłumie, ale dalej nie
dostrzegałam blondynki. Nagle zatrzymałam się na chłopaku, który
stał trochę wsunięty w ciemny las. Stał i wgapiał się we mnie,
wyginając usta w sadystycznym uśmiechu. Nie od razu dostrzegłam co
trzymał w ręce, dopiero, gdy ją uniósł, by pokazać, że mam
milczeć, zobaczyłam pukiel blond włosów. Ziemia pode mną
zawirowała i prawie złapałam Damona za ramię, ale się
powstrzymałam w ostatniej chwili. Skąd mam wiedzieć, że to włosy
Car? Ha! Skąd mam wiedzieć, że one nie są jej?
Damon
coś do mnie mówił, ale ja nie słyszałam jego słów, poczułam
tylko jak kładzie swoją dłoń na mojej. Cholera, nie wiedziałam o
czym rozmawialiśmy... Wyrwałam dłoń, jak oparzona, wstając i
powiedziałam, że się przejdę, by porozmawiać ze Stefanem.
Starałam się na niego nie patrzeć, znał mnie za dobrze.
-
I zrobić zwiad- dodałam ruszając okrężną drogą, w stronę
mężczyzny.
-
Może też pójdę?
-
Nie...- zacisnęłam dłonie w pięści. Czy zapewnienie ochrony
innym, naprawdę zawsze musiało się wiązać z tym, że trzeba ich
zranić?- Nie chcę, żebyś ze mną szedł.
Nawet
się nie obejrzałam. Musiałam uratować Caroline. Tajemniczy
mężczyzna odwrócił się i ruszył w głąb lasu. Nawet się nie
bałam o siebie.
Dotknęłam
kory drzewa, które mijałam i odwróciłam się jeszcze, by
sprawdzić, czy nikt za mną nie idzie. Ludzie mnie zasłonili.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w ciemność. Wyjęłam zza
paska broń, odbezpieczyłam ją, mocniej ściskając. Po pewnym
czasie wszystko lekko ucichło i jedyne światło pochodziło od
księżyca. Obserwowałam otoczenie i z każdymi kolejnymi
pokonywanymi metrami coraz lepiej widziałam w ciemności. To, że
oko się przystosowało to jedno, ale ja widziałam ostrzej, jaśniej.
Dostrzegłam fragmenty murów, porozrzucane na przestrzeni
pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Rozejrzałam się dookoła
szukając, jak podejrzewałam, Logana. Wydawało mi się, że stoję
w środku planu budynku, który został zmieciony z powierzchni ziemi
i jedyne co po nim zostało to fragmenty fundamentów, wystających
maksymalnie metr nad ziemią. Kątem oka dostrzegłam ruch i
błyskawicznie zwróciłam się w daną stronę. Ciemna postać
zniknęła na schodach prowadzących pod ziemię.
-
Cholera- syknęłam i powoli udałam się w tamtą stronę. Zeszłam
powoli, rozglądając się co stopień za siebie. W końcu dotarłam
do końca schodów i oto pocałowałam wielkie żelazne wrota. Jeśli
tędy schodził, to czemu są zamknięte? Da się to otworzyć?
Pchnęłam je dłonią, na co brama drgnęła, musiałam więc
przyłożyć trochę więcej siły. Przypuściłam szturm na wejście
ramieniem i brama ustąpiła wydając z siebie trzeszczenie połączone
ze szczękaniem zardzewiałych zawiasów. Weszłam do podziemi, które
wyglądały trochę jak jaskinia. Nic nie słyszałam jednak, może
mi się przywidziało? Przeszłam dalej, trzymając broń przed sobą.
Nie mógł się rozmyć w powietrzu!
-
Opuść broń, Elizabeth- usłyszałam za sobą i powoli się
odwróciłam. Mężczyzna trzymał w ramionach Caroline,
przystawiając jej nóż do gardła. Blondynka ciężko oddychała,
starając się odchylić jak najdalej od ostrza.- Natychmiast-
zażądał i z ust Carol wydobył się cichy szloch. Kurwa, kurwa,
kurwa...
Uniosłam
obie ręce, nie celując w Logana.
-
Okey, już nie celuję w ciebie. A teraz puść ją, ona nie musi tu
być.
Starałam
się zapanować nad głosem, ale nie potrafiłam powstrzymać drżenia
rąk.
-
Zgaduję, że to mnie chcesz dorwać, nie Caroline- podjęłam znów,
obserwując pewny siebie styl bycia wroga.
-
Powiedzmy, że ona jest tylko pionkiem w grze. Z resztą jak my
wszyscy. Myślisz, że wszystko kontrolujesz?- spytał, mrużąc
oczy.- Że twoje życie to pasmo twoich wyborów?
-
Z reguły- przytaknęłam i zaczęłam myśleć jak wykreślić
przyjaciółkę z gry.
-
Zanim zacznę sobie z tobą gawędzić, chcę, żebyś kopnęła w
moją stronę pistolet, co by cię nie kusiła perspektywa strzelania
do mnie...
-
Wypuść Caroline. Ona nie jest ci potrzebna do niczego.
-
W sumie...- wtulił twarz w jej włosy, po czym dostrzegłam, że
dłoń z nożem powoli opada. By nie być gołosłowną,
przykucnęłam, zabezpieczyłam broń i rzuciłam w stronę Logana.-
Nie próbuj nawet sprowadzać pomocy- ostrzegł dziewczynę, po czym
puścił ją o ta ruszyła w stronę bramy. W chwili, gdy
przekroczyła próg i zaczęła wspinać się po schodach rzuciłam
się biegiem w głąb krypty. Biegłam najszybciej jak umiałam,
jednocześnie nasłuchując, czy Logan mnie goni. Najpierw usłyszałam
śmiech, ale zaraz umilkł. To był zdecydowanie zły znak. Na
rozwidleniu dróg pobiegłam w ciemniejszy korytarz, szukając drogi
na zewnątrz. Pot zaczął oblepiać moje czoło, kark i plecy,
miałam wrażenie, jakby korytarze były coraz węższe, a powietrze
coraz bardziej wilgotne. W końcu przywarłam do ściany, starając
się wstrzymać oddech. Nie oddychać, nie wydawać z siebie żadnego
dźwięku... Założyłam luźne pasemka włosów za ucho.
Przycisnęłam nóż do piersi i wytężyłam słuch. Nie słyszałam
żadnych kroków... to chyba było gorsze, aniżeli przeciwnik by
mnie wołał. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiejkolwiek
drogi ucieczki, ale niestety, ślepy zaułek. Dotknęłam kamiennej
ściany jaskini dłonią, zsuwając się na kolana, by wyjrzeć za
róg. Nie było go, nie miałam jednak odwagi, by wyjść z ukrycia.
Ponownie oparłam się plecami o ścianę, zaciskając mocniej palce
na mojej jedynej broni. Cholera, jestem w totalnej dupie. Wyciągnęłam
telefon, ale nie miałam w ogóle zasięgu, co nie było wielką
niespodzianką. Kiedy schowałam komórkę, wstałam i ponownie
wyjrzałam. Nie widziałam go, co nie oznaczało, że go tam nie
było. Pomyślałam o Alaricu, który z pewnością by nie uciekał,
tylko skopał by temu psu tyłek. Odetchnęłam i zacisnęłam
mocniej dłoń na nożu. Wyszkolił mnie, w moich żyłach płynie
krew łowcy, potrafię zabić... Przejechałam ostrzem po kamieniu i
wyszłam z ukrycia.
-
Dobra, pchlarzu! Wyłaź. Koniec zabawy w chowanego- trzymałam się
blisko ściany, by nie mógł mnie zajść od tyłu.- Masz pietra?
Teraz ja szukam, a jak cię znajdę... to cię zabiję.
Moje
żyły wypełniła adrenalina, zwalczałam strach, działaniami.
Roznosiło mnie, chciałam mu dokopać, kontrola jednak cały czas
była ze mną.
-
No dalej- zachęcałam lunołaka.- Wychodź, wychodź, gdziekolwiek
jesteś... Dalej, skurwysynie!- krzyknęłam w końcu i uderzyłam
rękojeścią o ścianę.
-
El...- odwróciłam się raptownie, gotowa zaatakować intruza.
Jednak ten złapał moją dłoń w połowie.
-
Damon...- westchnęłam z ulgą i nim się zorientowałam wylądowałam
w jego ramionach. Poczułam jak przyciska wargi do mojego czoła.
-
Jesteś cała?- odsunął mnie od siebie, oglądając od stóp do
głów. Przytaknęłam i chłonęłam tą aurę bezpieczeństwa, był
tu, nic się nie mogło stać.
-
Chyba uciekł, chodź, jesteśmy blisko wyjścia... Jak tylko
zobaczyłem Caroline, wyplułem własne serce. Nigdy więcej nie
porywaj się na coś takiego sama- rzucił mi karcące spojrzenie, na
co ja tylko przewróciłam oczami.- Przewracaj sobie oczami,
porozmawiamy w domu.
Przełknęłam
ślinę, spuszczając wzrok na swoje buty. Serio?
Wróciliśmy
do punktu wyjścia, schyliłam się po swoją broń i obejrzałam ją.
Wydawała mi się w porządku, jedynie obtarta odrobinę obok lufy,
od kamienia. Podniosłam się i stanęłam twarzą w twarz z Loganem.
Co? Jak?
-
Oto jestem, Elizabeth- uśmiechnął się chytrze.- Parę zaklęć i
nawet wampira oszukasz...
Rozejrzałam
się dookoła, szukając wampira. Logan stał na mojej drodze
ucieczki uśmiechając się chyrze i obracając w dłoni drewniany
kołek. Pojawiło się w mojej głowie pytanie, a mianowicie: Damon
wyszedł już na zewnątrz, czy Logan zdążył go skrzywdzić?
-
Muszę przyznać, że twój gen łowcy mnie mile zaskoczył. Nie
sądziłem, że wyjdziesz z ukrycia.
-
No popatrz, a jednak- zmrużyłam oczy i wycelowałam w Logana. Kątem
oka dostrzegłam, że brama była szeroko otwarta, więc może wampir
już wyszedł? Dostrzegłam go nagle na schodach za plecami mojego
wroga. Już widziałam ruch Damona nokautujący Logana.
-
Zero klasy, broń palna jest taka nudna. Każdy idiota potrafi
strzelić, ale w walce wręcz...
Odwrócił
się nagle i zatopił kołek w piersi Damona. Nogi się pode mną
ugięły, gdy zobaczyłam jak twarz wampira zastyga. Rzuciłam się
ku niemu z niemym okrzykiem i złapałam go, zanim opadł na kolana.
Kołek wystawał z jego klatki piersiowej i od razu go wyciągnęłam,
mając nadzieję, że nie trafił w serce.
-
Damon! Hej!
Usłyszałam
tylko jak Logan wbiega po schodach.
-
Nie trafił w serce?- zapytałam, wstając, na co wampir pokręcił
głową.
-
Nie...
-
Leż tu!- nakazałam i wybiegłam na dwór, biorąc po dwa schody.
Mój wzrok się wyostrzył, kontury drzew były ostre jak brzytwy,
serce pompowało krew jak szalone, rozprowadzając tym samym
adrenalinę do każdej najmniejszej komórki mojego ciała. Opanowała
mnie furia i gdy tylko dostrzegłam uciekającego Logana, ruszyłam
zaraz za nim. Role się zamieniły, teraz to ja byłam drapieżnikiem,
ja go ścigałam. Biegłam szybciej niż kiedykolwiek, wymijając
instynktownie drzewa. W oddali dudnił bit, synchronizujący się z
biciem mojego serca, byłam częścią otaczającego mnie świata.
Przyśpieszyłam, dziwiąc się, że nogi mi się jeszcze nie
poplątały.
-
Wracaj tchórzu! Nie będziesz już miał drugiej takiej szansy!-
krzyknęłam na całe gardło.- Zostaniesz pchlarzem na zawsze! Twoje
życie to niekończąca się porażka!
Lunołak
raptownie stanął, lecz ja nie. Byłam wkurwiona, jak jeszcze nigdy.
Zaatakowałam go sierpowym z rozbiegu, po czym padł na ziemię.
Patrzyłam na niego z góry, ciesząc oczy tym widokiem. Podciął
mnie nagle i poleciałam na ściółkę, uderzając głową o
podłoże. Dosiadł mnie i uderzył w twarz, lecz to jakby nie
zabolało, w odwecie przyłożyłam mu w nos, przez co się lekko
zachwiał. Zrzuciłam lunołaka z siebie i teraz to ja go dosiadłam,
bijąc po twarzy, tak, by trafiać w stawy i chrząstki. Wybiłam mu
szczękę, mimo to odrzucił mnie i poleciałam na drzewo. Doskoczył
do mnie i zaczął mnie dusić. Miał dłuższe ręce, więc nie
dosięgałam jego gardła, za to miałam długie nogi. Kopnęłam go
w krocze, odzyskując zdolność oddychania. Zachłysnęłam się
powietrzem w pierwszym momencie, jednak nie mogłam teraz odsapnąć.
Idąc za ciosem walnęłam go łokciem w środek kręgosłupa. Logan
padł na ziemię z okrzykiem bólu. Obróciłam go na plecy, po czym
nadepnęłam jego kolano i chwyciłam za stopę.
-
To za Caroline- szybkim ruchem przekręciłam stopę i zgięłam
kolano w drugą stronę. Zawył z bólu, gdy usłyszałam trzask
łamanych kości. Kopnęłam go w żebra, tak by się połamały i
przejechałam językiem po zakrwawionej wardze.
-
To za mnie.
Usiadłam
na jego brzuchu i ponownie wymierzyłam cios w jego zakrwawioną
szczękę.
-
A to za Damona. Za to, że prawie go zabiłeś.
Oczy
mu się zamykały, tracił przytomność, dlatego ponownie go
uderzyłam. Wpadłam w szał, rozsadzało moje wnętrze.
-
Nie waż się mdleć! Masz czuć to wszystko, padalcu! Prawie go
zabiłeś...
Nagle
coś mnie odciągnęło do tyłu.
-
El, Elizabeth, spokój- powtarzał gorączkowo Rick, zdejmując mnie
z Logana. Wyszarpnęłam się i stanęłam na szeroko rozstawionych
nogach, sapiąc głośno. Powycierałam czoło dłonią... całą z
krwi. Żołądek podszedł mi do gardła, ale zachowałam zimną
krew. Obrzuciłam pogardliwym spojrzeniem ciało lunołaka, a potem
odważyłam się popatrzeć na Saltzmana. Patrzył to na mnie to na
Logana.
-
Jezu... co... coś ty mu zrobiła? Twoje oczy...- zmarszczył brwi-
twoje źrenice zasłoniły całe tęczówki... Nigdy jeszcze czegoś
takiego nie widziałem...
Nie
skończył zdania, kiedy odleciał na bok, to samo zaraz stało się
ze mną. Och, mój łeb.
Przekręciłam
głowę w lewo i zobaczyłam jak kobieta podnosi ciało mężczyzny i
znika tak szybko, jak się pojawiła. Cholera.
Podniosłam
się, ale już nawet nie próbowałam ich gonić. Damon... Rzuciłam
się biegiem z powrotem do krypty. Rick mnie wołał, ale ja nie
potrafiłam myśleć o niczym innym.
Zbiegłam
po schodach i okazało się, że Bonnie, Caroline i Stefan już są
przy Damonie, który leżał i obserwował wszystkich z przymrużonymi
oczami.
-
El, twoje oczy...- zaczęła Bonnie, a Caroline przytuliła mnie, ale
ja nie odwzajemniłam uścisku, tylko padłam na kolana.
-
Potrzebujesz krwi...- Już chciałam mu dać swojej, kiedy Stefan
położył dłoń na moim ramieniu.
-
Eli, nie rób tego... Nie wiesz jaki to będzie miało wpływ...
Przytaknęłam
szybko i uciszyłam go spojrzeniem. Dziecko... przeżyło dzisiejszy
dzień?
Wstałam
i zaczęłam chodzić w kółko. Spojrzałam błagalnie na
dziewczyny, lecz one zdawały się ignorować moje spojrzenie.
-
Car, Bon...
-
Nie- ucięła czarownica.- Nie ma mowy.
Zacisnęłam
szczęki, że aż zaszczękały.
-
Nie to nie. Leż tu- rzuciłam do Damona ponownie i wybiegłam na
zewnątrz, Stefan wyleciał za mną.
-
Co robisz?
-
Pożyczam krew- warknęłam i puściłam się biegiem w stronę
imprezy.
-
El! Żartujesz sobie chyba! Po moim trupie... To niewinni ludzie.
-
Damon ledwo żyje, mam gdzieś to, czy mi pomożesz, czy nie. Ten
ktoś może żyć, jeśli go zahipnotyzujesz, jeśli nie, zginie.
Twój wybór, Stefan.
Popatrzył
na mnie z odrazą.
-
Nie poznaję cię... W ogóle co się stało z twoimi oczami?
-
Nie wiem- potarłam je i rozejrzałam się za jakąś zaginioną
duszą. I oto zmierzała w naszym kierunku Vicky Donovan. Idealnie,
pomyślałam i zrobiłam krok w jej kierunku. Stefan jednak złapał
mnie za ramię.
-
To siostra Matta, jak dziewczyny ją zobaczą, to...
-
To niech zamkną oczy. Hej, Vicky- podeszłam do niej. Chryste, ale
była pijana. Popatrzyła na mnie, jakby miała zaraz zemdleć.
-
Siostra Jerego.
-
Tak- przytaknęłam.- Przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie,
pomyślałam, czy może na zgodę byś nie chciała czegoś ekstra?
Wzruszyła
ramionami, ale kiwnęła głową. Bułka z masłem.
-
No to gdzie to masz?
-
Siedzimy na ruinach, wiesz, jeszcze policja tu wpadnie i jesteśmy
pozamiatani.
-
Jasne, spoko. To chodźmy...
Zanim
zeszliśmy Stefan z niechęcią zauroczył dziewczynę.
-
Dzięki- mruknęłam. Ale Salvatore tylko pokręcił głową.
Tak
jak Stefan przewidział, moje przyjaciółki zaczęły protestować.
-
Eli, co ty robisz? To siostra...
-
Wiem- ucięłam wszystkie "ale" i pociągnęłam dziewczynę
na kolana. Damon patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
-
Elizabeth- zaczął Rick, ale ja po prostu wepchnęłam Vicky w
ramiona wampira, który ochoczo wbił kły w jej szyję.
Ustawiłam
się tyłem do Damona, który się pożywiał, stając oko w oko z
pozostałymi.
-
Wiesz, że to jest złe- zaczęła Bonnie.- A mimo to, robisz to z
premedytacją i bez mrugnięcia okiem. Kim jesteś? Bo na pewno nie
tą samą osobą, którą poznałam w Grillu... Tamta Elizabeth nie
zabijała znajomych, nie poświęciłaby siostry kolegi tylko
dlatego, że jakiś wampir musi się podleczyć. Nie poznaję cię.
-
Może nigdy nie znałaś- mówię to ze wściekłością, ale i
smutkiem. Serce mi krwawi, kiedy słyszę te słowa, bo zdaję sobie
sprawę, że przyjaciółka ma rację.
Caroline
tylko westchnęła i ruszyła za Bonnie.
-
Dzięki za ratunek, Seattle- szepnęła. Znikając na schodach.
Alaric bez słowa wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja oddałam
mu broń. Nic nie powiedział, tylko wyszedł. To zabolało bardziej,
niż gdyby na mnie nakrzyczał. Zawiodłam go.
Popatrzyłam
błagalnie na Stefana.
-
Błagam, chociaż ty się ode mnie nie odwracaj- wyszeptałam,
obserwując jego twarz.- Straciłam kontrolę...
Wyciągnął
do mnie ramiona i jednym krokiem w nie wpadłam. Bliskość sprawiła,
że się rozpłakałam. Miałam dosyć Mystic Falls.
-
I jak się czujesz?- spytałam Damona, który właśnie wyszedł z
łazienki z jeszcze mokrymi włosami. Szare spodnie zwisały mu
seksownie na biodrach, prowokując wyobraźnię. Usiadł obok na
łóżku.
-
Lepiej... Dzięki za wszystko co zrobiłaś, nikt jeszcze nie zrobił
dla mnie czegoś takiego.
-
Drobiazg- przełknęłam ślinę, czując jego zapach otulający mnie
z każdej strony. Dotknął mojego kolana, które nawiasem mówiąc
było tak samo utytłane jak reszta mnie. Poczułam prąd
przecinający mnie na wskroś. Och nie...
-
Poświęciłaś swoje relacje z innymi, by mnie ratować, co oznacza,
że gdzieś w tobie jest przekonanie, że jestem wart uratowania...
-
Damon... to było złe... Ja jestem zła.
-
Jesteś dzielna- poprawił mnie.- Odważna i silna...
-
Przestań- powstrzymałam go, wstając z łóżka.- Będąc przy
tobie łamię wszystkie moralne bariery. Doprowadzasz mnie do takiego
stanu, w którym nie liczy się dla mnie życie innych, tylko twoje.
Przeraża mnie to...
-
Myślisz, że dla mnie życie ludzkie jest wartościowe?- spytał,
również wstając.- Nie. Ale kiedy widzę cię w obliczu
zagrożenia... och, poświęciłbym sto twoich przyjaciółek, byle
byś ty była bezpieczna.
-
Posłuchaj siebie! To nie może działać w ten sposób- przejechałam
dłonią po twarzy i okazało się, że zupełnie zapomniałam o krwi
pokrywającej moją twarz.
-
Cholera, czemu mi nie mówiłeś, że mam brudną twarz z krwi?
-
Jesteś cała we krwi... Rick wspomniał, że dawno już nie widział
tak zmaltretowanego ciała- rzucił zdanie, bym podłapała temat. Ja
jednak nie miałam ochoty na rozmowę o tym, a tym bardziej siły.
-
Damon, nie dzisiaj... mam dość. Pozwolisz, że sobie tylko umyję
twarz, żeby nie straszyć ludzi.
-
Pewnie. Odwieźć cię do domu?- spytał z pokoju, kiedy ja nawet nie
patrząc w lustro, aby się nie przerazić, przemyłam twarz zimną
wodą. Wróciłam do pokoju czując się odrobinę lepiej. Półnagi
Damon wyciągnięty na łóżku nie był najlepszym widokiem, biorąc
pod uwagę fakt, że byłam zmęczona, zdecydowanie potrzebowałam
czułości... oraz chciałam być wierna jednemu mężczyźnie.
Szlag.
-
Nie, dzięki. Stefan mnie odwiezie.
Brunet
podniósł się do siadu, jego oczy pociemniały.
-
Dużo czasu ostatnio ze sobą spędzacie. Macie jakieś sekrety...
-
Dobra- przerwałam mu i zaczęłam masować sobie nasadę nosa.-
Wyjaśnijmy sobie coś. Stefan jest moim przyjacielem, on ma
dziewczynę, a ja mam...- zamilkłam. Czy mogłam tak nazwać
Damiena? Moim facetem?- Nasze sekrety pozostają naszymi sekretami...
-
El, czemu nie mogłaś mi dać swojej krwi?- zapytał nagle i bardzo
żałowałam, że nie jestem teraz w Seattle.
-
Co?- zapytałam, jakbym nie zrozumiała pytania, jednak rozumiałam
je doskonale. Ugh!
-
Stefan cię powstrzymał, powiedział, że nie wiadomo jaki to będzie
miało wpływ... na co?
Jego
badawcze spojrzenie sprawiało wrażenie, jakby był w stanie na
podstawie bicia mojego serca zgadnąć co ukrywam.
-
Źle się czuję ostatnimi czasy, albo piję waszą krew, albo ją
daję. To wykańczające... Muszę uważać, to tyle.
Wampir
pokiwał głową.
-
Racja, uważaj na siebie. No właśnie, nie poturbował cię dzisiaj?
Prychnęłam
i skrzyżowałam ramiona na piersi.
-
Chyba raczej ja go. Jedyne co mi zrobił to rozwalił wargę, ale
porównując to, do moich uprzednich obrażeń, to tylko niewielkie
skaleczenie.
Damon
nagle się znalazł przy mnie. Stał zdecydowanie za blisko, emanując
pierwotnym pożądaniem. Zrobiłam krok w tył, ale dużo to nie
zmieniło, to był mizerny krok... W sumie to chyba nawet go nie
zrobiłam.
-
Pozwól mi się tym zająć- zaproponował i serce zaczęło mi
szybciej bić. Nie, nie, nie mogę. Nie zaprotestowałam jednak
głośno, moja samokontrola była żałosna. Twarz Damona się
zmieniła, spod oczu wypełzły żyły, a oczy sprawiały wrażenie
przekrwionych. Mimo to wyglądał bardziej niż seksownie, a gdy
zobaczyłam kły to użyłam całej swojej przyzwoitości, jaka mi
została, żeby się na niego nie rzucić. Przebił opuszek kłem, po
czym przyłożył go do mojej rany. Patrzył na moje usta,
przesuwając po nich palcem. Och nie patrz tak, błagam... Prawie
wstrzymałam oddech starając się stłumić pożądanie, które
zaraz miało eksplodować w moim ciele.
-
Lepiej?- spytał gardłowym tonem. Kiwnęłam tylko w odpowiedzi.
Mózg ameby byłby bardziej produktywny od mojego... gdyby go
miała... Damon pochylił się na tyle nisko, że czułam jego oddech
na ustach. Nie...
-
Jesteś brudna z krwi- przejechał językiem po mojej wardze. Zmiękły
mi kolana, przez co Damon objął mnie w tali, żebym nie upadła.
-
Nie mogę...- szepnęłam, gdy Salvatore zamknął usta na mojej
dolnej wardze. Leniwie ją zagryzł, przyciągając mnie jeszcze
bliżej. Nie... Poczułam zapach jego skóry, przez co zachciałam
posmakować jego ust, choć odrobinę... Damon westchnął i naparł
na mnie.
-
Tak bardzo za tym tęskniłem- jęknął, obejmując moją twarz.
Póki jeszcze potrafiłam, odepchnęłam go.
-
Nie mogę- powiedziałam głośno.- Nie mogę do ciebie wrócić, być
z tobą- złapałam się za włosy, robiąc krok w tył. Jeszcze ta
ciąża... Muszę się jej pozbyć. Jak najszybciej.
-
Elizabeth, błagam- zaczął Damon, ale ja uniosłam rękę, ucinając
jego zdanie.
-
Nie... Zostaw mnie, zrobiłeś już dosyć.
Wyszłam
szybkim krokiem z pomieszczenia i zbiegając po schodach zawołałam
Stefana. Ze złości zaczęłam płakać, nie umiałam nad tym
zapanować.
-
Stefan- powtórzyłam, usilnie wycierając łzy. Wampir pojawił się
zaraz obok, dotrzymując mi kroku.- Muszę się tym zająć, a ty mi
w tym pomożesz... Czymkolwiek jest, nie chcę tego, nie chcę ani
Damona, ani jego części. Nie mogę chcieć.
-
Eli, nie podejmuj takiej decyzji pod wpływem emocji.
-
Cały dzień o tym myślę!- wykrzyknęłam i zamiast wejść do
auta, ominęłam je i udałam się w stronę mojego domu. Wampir
podążył za mną. Potrzebowałam świeżego powietrza, dystansu do
tego co przeżyłam i tego co miałam przeżyć. Złapałam blondyna
za rękę. Potrzebowałam teraz ramienia do wypłakania, kogoś, kto
mnie wysłucha, zbyt dużo siedziało we mnie rzeczy. Teraz nadszedł
czas, by wszystko uleciało.
-
Damien złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Chce mnie wziąć
z powrotem do Seattle...
Stefan
zwolnił kroku.
-
W sensie w podróż sentymentalną...?
Pokręciłam
głową.
-
Okazało się, że to tam mieszka na stałe, no i cóż. Zapytał,
czy nie chcę tam wrócić.
-
El...- zaczął, ale ja mu przerwałam szybko.
-
Odwiedzałabym was co miesiąc, Damien tu przyjeżdża co tyle i on
by załatwiał swoje sprawy, a ja bym ten czas spędziła w Mystic
Falls... Naturalnie nie cały tydzień tylko weekend, albo od
czwartku, wiesz, szkoła...
-
Elizabeth, ty go nie znasz! Gdzie zamieszkasz? Co ze szkołą? Z
czego się utrzymasz? Czy myślałaś o...?- zamilkł.
Na
każde pytanie sam sobie odpowiedział.
-
Damien Stark. Wszystko załatwi On, prawda?
Kiwnęłam
głową, niczym rugane dziecko.
-
Czego chce w zamian? Twojego ciała? Będziesz jego...
-
No dalej- warknęłam.- Powiedz to.
Wampir
jednak milczał.
-
Nie? To w takim razie słuchaj uważnie: Mam zamiar tam znaleźć
jakąś dorywczą pracę na weekendy, albo po szkole, nie chcę
mieszkać w penthousie, wystarczy mi kawalerka i cholerny rower, a
dostanę się wszędzie. Nie będę jego dziwką, ani ekskluzywną
prostytutką. Chcę tam jechać, bo tam zostało moje serce, może
małe miasta są dla was, ale nie dla mnie... Tu nie jestem w domu...
Tu jestem obca. Ponadto tutaj wszyscy chcą mojej śmierci, z
Damienem nie mam tego problemu, jest człowiekiem, wszyscy w jego
otoczeniu są ludźmi. Nie ma Elizy... To coś, czego ty nigdy nie
zrozumiesz.
-
Eli...- przytulił mnie nagle, a ja odwzajemniłam uścisk.- Chcę,
żebyś była szczęśliwa, po prostu... Ten facet, jest coś, co mi
się w nim nie podoba. Może ma żonę, dziewczynę, narzeczoną...
Może chce cię porwać?
Zaśmiałam
się, wycierając policzki.
-
Nie, wygooglowałam go. Jest czysty pod tym względem.
-
A pod innym?
Westchnęłam
i ponownie ruszyłam wolnym krokiem.
-
Damien z pewnością potrafi dbać o swoją prywatność, nie
znalazłam zbyt wiele na jego temat. Nawet bardzo nie szukałam, ale
poszukam- zapewniłam go. Stefan lekko pokręcił głową.
-
Życzę Ci, żeby ci się udało, ale jeśli Lunołaki cię
potrzebują, to nie dadzą ci tak łatwo odejść, to samo się tyczy
Klausa.
-
Już dawno nie ingerował w nasze życie, skąd pomysł, że jeszcze
tu jest?
-
To, że ktoś siedzi cicho, nie oznacza, że zniknął, tylko, że
coś planuje. A nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć jakiego ma asa
w rękawie najstarszy wampir na świecie...
-
Widzisz? Pomyśl jak miło byłoby nie zaprzątać sobie tym głowy...
-
Jestem wampirem, nie ważne jak bardzo bym się starał, prędzej,
czy później to wszystko wróci... najczęściej pod postacią
Damona.
Popatrzyłam
na niego z wyczekiwaniem. Byłam ciekawa ich historii. Stefan jednak
milczał.
-
Was też dobrze nie znam- zarzuciłam mu.- Wszystkiego się dowiaduję
w małych dawkach, w dużych odstępach czasu. Dzisiaj np.
dowiedziałam się, że Damon obiecał ci nieskończone cierpienie.
Stefan
wzruszył ramionami.
-
Stare dzieje. Poza tym są rzeczy, których nie musisz wiedzieć...
-
Owszem- przytaknęłam, biorąc głęboki wdech.- Co nie zmienia
faktu, że już trochę razem przeżyliśmy, prawda? Wypadałoby o
was wiedzieć trochę więcej niż pozostała część miasta.
-
A jest w ogóle co do opowiadania?
Zastanowiłam
się chwilę i poruszyłam temat, który mnie zawsze ciekawił, odkąd
tylko usłyszałam o Amandzie.
-
Jakim cudem jesteście oboje wampirami, przecież Amanda się musiała
interesować tylko jednym z was, jak ten drugi...?
Zamilkłam
widząc uniesioną brew wampira. Nie...
-
Ale w sensie, że z wami dwoma? Na raz?
-
Zależy o co pytasz...
Nie
potrafiłam ukryć swojego zdziwienia.
-
Amanda pojawiła się w naszym życiu w roku 1864...
Rok
1864
Mystic
Falls, Virginia
Tego
dnia miała przyjechać do nas bardzo daleka krewna, sierota z
Atlanty. Wiedziałem tylko, że nazywa się Amanda Dowell, a jej
rodzice zginęli w napadzie na ich dom. Naturalnie to wszystko było
kłamstwem. Tamtego czerwcowego dnia stałem na werandzie i patrzyłem
jak zajeżdża jej powóz. Oczekiwałem drobnej, przestraszonej
dziewczynki... tak bardzo się myliłem... Najpierw woźnica pomógł
wysiąść jej służącej, a następnie wyszła Amanda. To była
wtedy najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem, zupełne
przeciwieństwo moich wyobrażeń. Miała pewny wyraz twarzy,
czekoladowe oczy utkwione we mnie, sprawiały wrażenie, jakby mnie
już na wstępie przejrzały. Uśmiechnęła się lekko, wyciągając
dłoń bym ją pocałował. Zszedłem po schodach, nie odrywając od
niej wzroku.
-
Panna Dowell, miło pannę gościć w naszym domu.
Ucałowałem
dłoń odzianą w rękawiczkę, czując jednocześnie jej różany
zapach. Żadna kobieta tak nie pachniała i żadna nie miała tak
zdecydowanego, a zarazem kokieteryjnego sposobu bycia.
Pokazywałem
jej dom, oraz sypialnię, podczas gdy ona tylko patrzyła i trzymała
mnie pod ramię. Byłem nią oczarowany, pragnąłem ją zobaczyć
jeszcze raz tamtego dnia, ale nieoczekiwanie Damon wrócił z wojny.
-
Przecież wojna zakończyła się rok później- wtrąciłam.
-
Damon dostał przepustkę, na kilka dni, ale potem musiał wrócić.
Kontynuując...
Kiedy
wrócił mój brat, wszystko zeszło na dalszy plan. Nie zdarzało
się zbyt często, by ktoś wracał z frontu. Dlatego postanowiliśmy
wykorzystać cały czas najlepiej jak potrafiliśmy. Jeszcze tego
samego dnia Damon nauczył mnie grać w football.
-
Gdzie się tego nauczyłeś?- spytałem, odrzucając piłkę.
-
Od jednego z oficerów, gdy stacjonowaliśmy w Tennessee. Nauczył
mnie też grać w karty i kości.
-
Czyżby hazard?- zaśmiałem się, łapiąc piłkę.
-
Trzeba sobie umieć radzić, braciszku, miejmy nadzieję, że wojna
tu nie dotrze i nie będziesz musiał łapać za broń.
-
Mogę się przyłączyć? - spytała Amanda, wychodząc z domu.
Popatrzyłem to na nią, to na Damona.
-
Obawiam się, pani, że mój brat gra zbyt ostro i nie trzyma się
zasad...
-
Komu po co zasady, panie Salvatore?- zaśmiała się i skradła mi
piłkę, truchtając przed siebie. Stałem i patrzyłem za nią, nie
mogłem uwierzyć, że kobieta może być tak pełna sprzeczności.
-
Dziewczyna ucieka i chce być złapana, nie gonisz jej?
Patrzyłem
tylko jak Amanda coraz bardziej się oddala.
-
W takim razie ja ją gonię- Damon zaczął za nią biec, dopiero
wtedy oprzytomniałem i zrobiłem to samo. To był pierwszy przejaw
miłości Amy do braku zasad.
Przez
kolejne dni, chodziłem z nią na spacery nad rodzinny staw.
Rozmawialiśmy, ale nie wyjawiła mi czym jest, w sumie opowiadała
tylko kłamstwa. Co nie zmienia faktu, że omamiła mnie, mojego ojca
oraz Damona. Pewnego ranka zobaczyłem jak Damon wykrada się nad
ranem z jej sypialni, zabolało. Postanowiłem, że dam sobie z nią
spokój, jednak jeszcze tego samego dnia, po spacerze, to po mnie
posłała Annę, jej służącą.
-
Oszczędzę ci szczegółów, ale tej nocy poznałem prawdę o niej.
-
I jak zareagowałeś?
-
Byłem zszokowany, przerażony, dlatego zahipnotyzowała mnie bym
nikomu nie mówił, ponadto obiecała, że będziemy mogli być na
zawsze razem.
-
Ty i Ona?- spytałam, zaciekawiona. Na co Stefan tylko prychnął.
-
Ja, Ona i Damon.
Otworzyłam
buzię ze zdziwienia.
-
Serio? I co dalej?
-
Wiedziałem, że jest to swojego rodzaju niemoralne, ale nie
potrafiłem się trzymać od niej z daleka. Potem Damon wyjechał
ponownie na wojnę, Amanda chciała, żeby wrócił, podarowała mu
nawet czerwoną różę, którą tamtego dnia miała wpiętą we
włosy. Byłem zazdrosny, ale miałem ją przez ten cały czas dla
siebie, po dwóch miesiącach byłem prawie pewien, że Amy straciła
zainteresowanie moim bratem, lecz gdy on wrócił, wszystko wróciło.
Ojciec
był rozczarowany Damonem, co nie zmieniało faktu, że był jego
synem i jako taki musiał wziąć udział w polowaniu na wampiry.
Mieliśmy niedługo omówić z innymi rodzinami Założycieli
strategię, a potem spalić wszystkie wampiry w kościele.
Ojciec
właśnie został po raz kolejny pokonany przez Amy w krokieta, a my
staliśmy i się uśmiechaliśmy.
-
Znowu!- wykrzyknął stary Salvatore, celując w piłkę. Amanda
dygnęła, uśmiechając się szeroko.
-
Polubił ją, a pomyśleć, że gdyby znał prawdę, to zabiłby ją
bez mrugnięcia okiem- prychnął Damon.
-
Nie, jeśli mu powiemy o naszych uczuciach, może wtedy pomoże nam
ją utrzymać w tajemnicy.
-
Postradałeś zmysły?- syknął.- Osobiście by ją zakołkował.
-
Nie, możemy mu ufać...
-
Nie. Stefan- położył mi dłoń na ramieniu.- Nie w tej sprawie.
Obiecaj, że mu nie powiesz.
-
Obiecuję- przytaknąłem, chociaż z premedytacją tego samego dnia
poszedłem jeszcze do ojca. Nie powiedziałem wprost, tylko
zasugerowałem, że może są dobre wampiry, może nie wszystkie
zasługują na śmierć? Ale ojciec odmówił, sądził, że
wszystkie są takie same.
Tego
wieczoru byłem z Amy, patrzyłem na jej odbicie w lustrze i
obserwowałem jej nowy naszyjnik.
-
Piękny wisiorek, to prezent?
Spojrzała
przez ramię i się uśmiechnęła.
-
Owszem...
-
Od Damona?- zacisnąłem palce na pościeli, starając się zapanować
nad złością.
-
Od Anny, ale nawet jeśli... To nie bądź zazdrosny. Nie chcę
wybierać między wami- wstała z pufy i zaczęła się do mnie
zbliżać.
-
Będziesz musiała.
-
Ja nic nie muszę, Stefanie... Będziemy się świetnie bawić, ja,
ty i Damon.
Nigdy
sama nie powiedziała, że chce mojej przemiany, tak mną
manipulowała, bym sam jej chciał, bym dokonał własnego wyboru, to
nic, że napędzanego jej kaprysem.
-
A
Damon? Jego też zauroczyła, by ją kochał?
-
Nikt nas nie zmuszał do kochania jej, zakochaliśmy się z naszej
woli- usiedliśmy na schodach mojej werandy.- Poza tym, to jest moja
część, z mojej perspektywy. Jeśli chcesz więcej, spytaj Damona.
Jego wersja, będzie z pewnością inna.
-
Jedno jest pewne, Amanda była zboczoną egoistką.
Stefan
się zaśmiał.
-
Można tak to ująć, po części.
-
Dalszą część znam... ale jak ona przeżyła?
-
Nie wiem, ale była taką manipulantką, że to nie był problem.
Jednak zgaduję, że na sto procent, już się nigdy nie dowiemy.
-
To na pewno...
Nad
nami zgromadziły się chmury, które przywiał wiatr z
charakterystycznym zapachem deszczu. Tej nocy zapowiadała się
wielka burza.
-
Stefan, mam prośbę. Jako, że pojutrze będę wyjeżdżać...
-
Co? Już?- przerwał mi blondyn, podnosząc się raptownie.
-
To prosiłabym cię, żebyś pomógł mi poszukać "waszego"
lekarza.
-
Naszego?- zmarszczył brwi.
-
Muszę to usunąć, a do zwykłego lekarza nie pójdę. Błagam,
jeżeli mi nie pomożesz, to równie dobrze mogę się zabić.
-
Nie mów tak, pomogę ci... Postaram się to załatwić na jutro,
najpóźniej pojutrze. Mam całą noc.
-
Dziękuję- przytuliłam wampira.- Jestem ci winna życie...
-
Jesteś mi winna szczęśliwe, swoje życie. Już, zmykaj, wyśpij
się.
Kiwnęłam
głową, ale zawahałam się na chwilę.
-
Liczę na twoją dyskrecję, jeśli jednak Damon coś usłyszy,
cokolwiek. To powiedz, że to nie jego dziecko, nie wiem, twoje,
Damiena. Kogokolwiek... Byle nie jego.
-
Ha! Gdybym powiedział, że to moje dziecko, to zapraszam na
zespołowe szukanie moich części ciała po całym Mystic Falls, w
ramach pogrzebu.
Parsknęłam
śmiechem. I wyjęłam klucze.
-
Dziękuję za wszystko- uśmiechnęłam się i weszłam do domu.
***
Matt
wpadł do sali chorych i serce mu prawie stanęło na widok siostry
leżącej w szpitalnym łóżku. Pielęgniarka zmieniająca właśnie
kroplówkę dziewczynie, odwróciła się w stronę brata.
-
Tak?
-
T-to moja siostra. Czy, wszystko w porządku?
-
Straciła dużo krwi, musi odpocząć. Możesz przy niej posiedzieć,
ale póki co raczej się nie obudzi- uprzedziła go i wyszła. Matt
podszedł powoli do Vicky i przyjrzał się opatrunkowi na szyi.
-
Vi... Co ci się stało?- spytał, nieprzytomnej siostry, po czym
dotknął jej dłoni i splótł swoje palce z jej. Pochylił się,
całując dziewczynę w czoło.- Odpoczywaj, ja się też tu
prześpię...
Rozejrzał
się dookoła za jakimś fotelem, po czym ułożył się w nim,
uprzednio wyjmując telefon. Wszedł w kontakty i wyszukał numer
telefonu swojej matki. Westchnął, wiedział, że pewnie i tak nie
odbierze. Mimo to zadzwonił, czekając na odpowiedź. Gdy usłyszał
po raz kolejny pocztę głosową, wezbrała w nim wściekłość.
-
Twoja córka jest w szpitalu, mogłabyś choć raz zachować się jak
matka i zatroszczyć się o nią? Nie oczekujemy chyba zbyt wiele...
Urwał,
bo oczy go zaszczypały. Rozłączył się i wepchnął komórkę z
powrotem do kieszeni.
-
Cholera by ją...
Oparł
głowę o oparcie i wpatrzył się w krople uderzające o taflę
szyby i spływające po niej powoli. Oczy powoli mu się zamykały.
-
Widzisz, jestem w stanie podać odpowiednią kwotę, pytanie, czy ty
potrafisz ją przyjąć, jak na dobrego wilka przystało- blondyn
zszedł powoli po schodach, patrząc na trójkę czarodziei
siedzących na sofie w salonie.
-
Dostaniesz to, co chcesz- przytaknął wilkołak i rozłączył się.
Klaus uśmiechnął się. Nic nowego, pomyślał i podszedł do
gości.
-
Niklaus- przywitał się najstarszy z nich, zachowując jednak
dystans. Nie podał wampirowi ręki, Pierwotny budził w nim zbyt
wiele negatywnych emocji.
-
Shane. Widzę, że rozważyłeś moją propozycję...
-
Tak- przyznał, przytulając do swojego boku dziewiętnastoletnią
córkę.- Pomożemy ci, w zamian ty nam dajesz pieniądze i
gwarancję, że nic nam się nie stanie, ani podczas współpracy z
tobą, ani po niej.
Pierwotny
tylko się uśmiechnął, dając dłonie za siebie.
-
Oczywiście, macie moje słowo. Lecz to działa w obie strony-
ostrzegł ich wampir, poważniejąc.- Żadnych układów z innymi, na
palcach was wszystkich nie zliczyłbym swoich wrogów, którzy mi
życzą śmierci. Dlatego radzę się zastanowić, zanim przyjmiecie
propozycję moją i dodatkowo jeszcze czyjąś.
-
Rozumiem- kiwnął głową Shane i wyciągnął dłoń w stronę
Mikaelsona. Ten ją uścisnął, patrząc mu prosto w oczy.
-
Jutro w końcu sprawy naprostują się z moim doppelgangerem.
-
To prawda, że jest też łowcą?- spytał Luke. Klaus zmrużył
oczy.
-
Widziałem ją i czułem jej energię- wyjaśnił szybko chłopak.-
Poza tym rytuał to musi wziąć pod uwagę... Będzie przed czy po
Połączeniu?
-
Po. Jutro zabije, to już mam z głowy... Wampira i wilkołaka
dostarczę w dniu Przeistoczenia. Wszystko idzie doskonale... Nie
spieprzcie tego.
Przeszedł
przez hol, chwycił skórzaną kurtkę i zniknął w deszczu.
***
-
Myślałem już, że nie zadzwonisz- usłyszałam po drugiej stronie
słuchawki. Była prawie północ.
-
Wybacz, cały czas coś... Więc, jak ci minął dzień?
-
Nie przeciągaj struny, Elizabeth. Chcę odpowiedzi- warknął.
Westchnęłam.
-
Myślałam o tym co ci powiedzieć, na początku chciałam ci
odmówić, przerażała mnie perspektywa wyjechania do Seattle z
nieznajomym, potem jednak zaczęłam się zastanawiać... czy jestem
tu szczęśliwa, z tym całym syfem, w którym brodzę po kolana? Czy
jestem szczęśliwa w takim małym, zbyt spokojnym miasteczku?
Odpowiedź jest prosta- nie jestem. Tęsknię za Seattle, ale nie
dlatego też moja odpowiedź jest jaka jest, ale chcę też
spróbować... z Tobą. I wiem, że to szalone, złe i
nieodpowiedzialne, że wygląda to tak jakbym miała być twoją
dziwką... Wiem, ale jeśli zostanę będę żałować tego, że
odrzuciłam taką szansę... Niczego nie jestem winna temu miastu.
-
Czy... czy to oznacza tak?- spytał niebezpiecznie cicho.
-
Tak...- przełknęłam ślinę i nagle było słychać tylko głośne
wypuszczenie powietrza. Ulga, poczuł ulgę.
-
To dobrze... dobrze. Chciałbym byś była teraz obok, bym mógł ci
pokazać jak dobra jest dla mnie ta wiadomość- jego słowa
sprawiły, że byłam o krok od zapakowania się do samochodu i
przyjechania do niego.- Kiedy będę już cię miał obok w
samolocie, nie puszczę cię, Elizabeth.
Jego
obietnica sprawiła, że oczy zaszły mi łzami. Doprowadziłam się
jednak zaraz do porządku.
-
Damien, nie znamy się w ogóle.
-
No właśnie...- przytaknął i wyobraziłam sobie jak jego
szaro-bursztynowe oczy płoną, wpatrując się we mnie. Oparłam się
o chłodną ścianę czołem.
-
Co ze szkołą?
-
Zajmę się wszystkim jutro, przeniosę cię do twojego starego
liceum, byś od razu mogła wrócić do siebie i poczuć się jak w
domu...
-
Moje stare liceum- powtórzyłam.- Nie mówiłam ci do którego
liceum chodziłam, Damien...
-
To wszystko są informacje, które ty sama udostępniłaś, nie robię
z nich złego użytku...
-
Ja udostępniłam?- zdziwiłam się, lekko niepokojąc. Kontrolował
dosłownie wszystko.
-
Portale społecznościowe- odpowiedział, jakby to było oczywiste.
-
To... dziecinne- powiedziałam, przewracając oczami. Wyobraziłam
sobie jak unosi brew i patrzy na mnie karcąco.
-
Dziecinne by było wtedy gdybyśmy mieli piętnaście lat i starałbym
się cię wyrwać, pozorując przypadkowe spotkanie na szkolnym
korytarzu. W obecnej sytuacji to czyste rozeznanie, z resztą, mój
informatyk z pewnością by się obraził, gdyby słyszał, że to co
robi, to dziecinada.
Otworzyłam
buzię ze zdziwienia.
-
Informatyk? Zleciłeś to informatykowi?
Odgarnęłam
pasemka z czoła, przechadzając się po pokoju. Chyba nie rozumiał,
czemu jestem podenerwowana.
-
Hmm, no tak. To coś złego?
Czy
to coś złego? Nie miałam już siły o tym myśleć, w mojej głowie
było zdecydowanie za dużo wszystkiego.
-
Nie, nie warto tego roztrząsać... Będę już szła spać. Jutro
porozmawiamy o szczegółach przeprowadzki... Chcę wiedzieć jak
masz zamiar wszystko zaplanować, gdzie będę mieszkała...
-
Naturalnie, jutro ci wszystko pokażę.
-
Dziękuję. Dobranoc.
Nawet
nie czekałam na jego odpowiedź. Bo wiedziałam, że jeśli usłyszę
jeszcze jedno słowo to się rozpłaczę. Przytuliłam poduszkę
mocno i zagryzłam poszewkę. Chciał mi oddać tamto życie, a gdy
tylko zniknął na chwilę to już byłam w ramionach innego. Nie
zasługiwałam na to... Dotknęłam brzucha. A ty, nie zasłużyłeś
na to, by być przeze mnie zabitym. Zagryzłam wargę i wcisnęłam
twarz w poduszkę, by nie było słychać mojego szlochu. Myślałam,
że potrafię się tego pozbyć, że nie czuję żadnego przywiązania
do... Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie mogłam nazywać tego
dzieckiem, nie mogłam nadawać mu płci, musiałam się go pozbyć...
A Damon miał się nigdy o nim nie dowiedzieć.
-
Mamo!- wrzasnął mały chłopiec z czarną burzą loków i z
wampirzą szybkością wpadł w moje ramiona.- Tata mnie goni,
ratuuj!- Zawył, wspinając się po mnie, podskakując niespokojnie.
Jego błękitne oczy błyszczały z podekscytowania.
-
Hej, kochanie, spokojnie, tata, z pewnością nic ci nie zrobi-
zaśmiałam się widząc Damona przeskakującego po drzewach.
-
On mnie zje!- wykrzyknął i wtulił się we mnie mocniej. Wampir
wylądował z gracją kilka metrów dalej, podchodząc powoli.
-
Gdzie jest moja przekąska?- uśmiechnął się drapieżnie.- Jeszcze
przed chwilą tu była...
Chłopiec
zakrył buzię, by się głośno nie roześmiać. Nagle Damon
doskoczył do nas i zabrał mi dziecko.
-
Mam cię- zaczął całować jego pulchniutką buźkę.- Teraz cię
zjem na śniadanie.
Malec
tylko objął ojca wokół szyi i wysunął wojowniczo podbródek.
-
Tatusiu, nie bądź niepoważny, przecież jest pora kolacji, nie
śniadania- pokiwał paluszkiem przed oczami Salvatore'a.
-
Co nie zmienia faktu, że cię zjem...- uśmiechnął się do mnie i
odstawił chłopca na ziemię.- Chodź, Ethan, wracamy do domu, mama
nam obiecała coś dobrego.
Ethan
pobiegł przodem, a Damon objął mnie w pasie. Wtuliłam nos w jego
szyję. Czułam zapach bezpieczeństwa, zapach Damona. Pocałował
mnie w czubek głowy, tuląc do siebie.
Zamknęłam
oczy.
-
Mamoo! Wszyscy czekają na tort!- wykrzyknął chłopiec. Kiedy
otworzyłam oczy, okazało się, że już nie jestem w lesie z
Damonem i Ethanem. Stałam w wyjściu na wielki taras, aż po
horyzont rozlewał się ocean, a popołudniowa bryza muskała moją
twarz.
-
Christian, nie bądź niecierpliwy. Mama dopiero skończyła pracę.
Odwróciłam
się i zobaczyłam Damiena niosącego wielki tort czekoladowy.
Uśmiechał się do mnie i mijając mnie pocałował przelotnie w
usta.
-
Chodź, bo zaraz nam rozniosą cały dom, jak nie dostaną tortu.-
Spojrzał za mnie i usłyszałam ten jego ton rozkazujący.- Wszyscy
siadać, bo nie będzie żadnego tortu. Aleksander, nie dawaj jej
tego...
Przy
wielkim stole, przykrytym kolorowym obrusem siedziało kilkoro
dzieci. Każde miało na głowie urodzinową czapeczkę, tylko
chłopiec siedzący u szczytu stołu jej nie miał. Wyglądał jak
młodsza wersja Damiena, z daleka było widać podobieństwo między
nimi.
-
Mamo, chodź, zdmuchniesz z nami- powiedział na oko czteroletni
chłopiec, siedzący obok solenizanta, podskakując na drewnianym
krześle.
-
Już idę- uśmiechnęłam się do malca i wyjęłam z wózka
stojącego obok śliczną niespełna roczną dziewczynkę.
Uśmiechnęła się, obserwując mnie swoimi czekoladowymi oczkami,
zupełnie takimi samymi jak moje. Posadziłam ją sobie na biodrze,
przytulając do siebie. Moja kruszynka...
-
Tato, mogę wziąć Charlie na ręce?
-
Aleks, mówiłem ci, że jesteś za mały, by trzymać Charlotte.
Aleksander
wygiął usta w podkówkę.
-
Mamo...- zaśmiałam się.
-
O nie- zaprotestował Damien.- Mama też ci nie pozwoli. No już,
mówcie Evie, który chcecie kawałek.
Poczochrał
synów po włosach tej samej barwy co jego i zbliżył się do mnie.
-
Jak się mają moje księżniczki?- spytał, całując rączkę
Tottie. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i gaworząc
wyciągnęła ręce do swojego ojca. Damien z radością odebrał mi
córkę, podrzucając ją.
-
Uważaj- przypomniałam mu i spojrzałam ponad jego ramię na
Christiana i Aleksandra. Zajadali się tortem, mierząc przy okazji,
czyja wisienka jest większa. Stark podążył za moim wzrokiem, po
czym przyciągnął mnie do swojego boku.
-
Siedem lat... nie do wiary- westchnął- jak te dzieci szybko
rosną... Jak poszła operacja?- spytał z troską. Wygięłam lekko
usta w uśmiechu.
-
Dobrze, serce się przyjęło, teraz John może spać spokojnie, jego
córka będzie miała ojca..
-
Moja bohaterka- wziął mnie pod brodę i pocałował. Pocałunek był
słodki, pełen miłości. Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w
oczy.
-
Jestem wdzięczny losowi każdego dnia za to, że wróciłaś ze mną
do Seattle. Ilekroć patrzę na Chrisa, Aleksa i Charlie...
Pocałowałam
Damiena krótko.
-
Też cię kocham...
Otworzyłam
raptownie oczy, odwracając się na plecy. Podniosłam się do siadu,
odgarniając włosy z twarzy. Co to było?
***
Jeremy
rano zajrzał do pokoju siostry, ale tej nie było, chociaż zegar
wskazywał ledwo szóstą.
-
Znowu...- westchnął i cofnął się do łazienki. Wziął szybki
prysznic po czym stanął przy umywalce patrząc na swoje zmarnowane
odbicie w lustrze. Czuł, że wszystko zaczyna się znowu walić, jak
domino.
-
Trudno się dziwić- warknął do siebie. Pomyślał o swojej
siostrze, która teraz była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim.
Dostrzegł kątem oka pomarańczowe opakowanie tabletek, które
nieśmiało odbijało promienie słoneczne. Spuścił głowę,
starając się nie ulec podrzędnemu pragnieniu wyluzowania... Jednak
im dłużej wpatrywał się w fiolkę tym bardziej miał ochotę po
nią sięgnąć. Podszedł do niej w końcu i w pośpiechu połknął
tabletkę, bez popicia. Ubrał się i gdy schodził po schodach
poczuł lekkie otępienie. Nawet nie zatrzymał się przy ciotce,
stojącej w kuchni, tylko od razu wyszedł i skierował swe kroki do
szpitala.
Stłumione
przez przyciemniane szyby poranne słońce wpadało do wnętrza auta,
przypominając Elizabeth która jest godzina. Dziewczyna westchnęła,
podnosząc się na łokciu.
-
Już późno... A nas oboje czeka jeszcze droga powrotna.
Damien
otworzył jedno oko, zakładając rękę za głowę. El zagryzła
wargę, by nie rzucić się na niego ponownie. Nie potrafiła oderwać
od niego oczu, przesuwała łakomym wzrokiem po jego umięśnionej
klatce piersiowej i ramionach. Dwukolorowe oczy były w niej
utkwione, obserwując jej każdy ruch.
-
Wiem- sięgnął po bluzę i wyciągnął telefon z jej kieszeni.-
Trochę po szóstej, a pierwsze spotkanie mam o dziewiątej- odłożył
komórkę i położył dłoń na nagich plecach El. Czując jej
ciepłą delikatną skórę pod palcami, zapragnął całować ją i
smakować na nowo. Pociągnął w dół koc, którym się zakrywała,
pochłaniając jej nagość zachłannym spojrzeniem. Wydał z siebie
pomruk zadowolenia i pociągnął ją ku sobie, chwytając El za
rozpuszczone włosy.
-
Zrobimy to ostatni raz... Delikatnie...- oczy mu zabłysły
niebezpiecznie. El przełknęła ślinę, a przez jej ciało
przebiegł dreszcz podekscytowania. Położyła dłonie na jego
ramionach zapominając się. Damien wstrzymał oddech, natychmiast
odsunął od siebie jej jedną rękę. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
-
Dlaczego wszędzie indziej mogę, a tu nie?- spytała, przesuwając
wzrokiem po prawym ramieniu. Mężczyzna westchnął, jakby
rozmawianie o tym go męczyło.
-
Byłem nastolatkiem. Wymknąłem się na imprezę z kolegami. Na
miejscu naturalnie się upiliśmy, niestety kierowca również. Byłem
na tyle trzeźwy, że chciałem iść na piechotę, ale mój kolega,
który miał prowadzić samochód uznał, że jest w stanie jeszcze
jechać. Wsiadłem...- wzruszył ramionami, starając się pozbyć
sprzed oczu obrazów z tamtej nocy.- Co tu dużo mówić... Mieliśmy
wypadek, przeżyłem tylko ja i kierowca, a było nas czterech.
Tamtej nocy prawie utraciłem oko, teraz mam powiększoną źrenicę...
Na miesiąc byłem pozbawiony władzy nad całą prawą stroną, z
czasem i z pomocą rehabilitacji, odzyskałem władzę, ale nie
całkowite czucie- wskazał odcinek od prawego barku do połowy
przedramienia.- Moja sieć receptorów przypomina ser szwajcarski na
tym obszarze. A ilekroć ktoś mnie tu dotyka, przypomina mi się to
wszystko... Irytuje mnie to, że dotyk znika i pojawia się. Od
tamtego czasu nie upiłem się ani razu, upicie się oznacza utratę
kontroli.
Elizabeth
uniosła jedną brew, patrząc prosto w oczy swojemu rozmówcy.
-
Ale... Przecież upiłeś się w XL- zauważyła cicho. Damien
pokiwał lekko głową i przyciągnął dziewczynę do siebie, by
wylądować nad nią. Poprawił poduszkę, by jej głowa nie opierała
się o nadkole, po czym dotknął jej twarzy.
-
Dlatego się tak wkurzyłem. Od samego początku działałaś na
mnie... inaczej, stawiając wszystko do góry nogami. To- wskazał na
samochód- nigdy nie sądziłem, że zrobię coś takiego... ale
potrzeba zobaczenia ciebie była zbyt silna.
Zawisnął
nad El, stykając się z nią czubkiem nosa.
-
Cieszę się, że wracasz ze mną do Seattle, Elizabeth- szepnął,
obniżając się.
-
Damien- jęknęła, chwytając go za ramiona. Stark uklęknął,
patrząc na dziewczynę karcąco.
-
Ale zasady zostają zasadami, panno Gilbert. Może cię znowu
zwiążę?- zapytał, nadając swojemu głosowi rozkazujący ton.-
Chcesz, żebym cię związał?
-
Chcę cię dotykać- powiedziała błagalnie, wodząc dłońmi po
jego klatce piersiowej.
-
Dotkniesz- zapewnił, wyciągając z kieszeni bezładnie leżących
spodni ściągi do kabli. El otworzyła buzię ze zdziwienia.
-
Serio?
-
Serio... Dzięki temu się nie zagalopujesz. Podaj dłoń.
Gilbert
jednak nie zareagowała. Damien uniósł brew.
-
El...
-
Nie. Czemu ma ci zawsze iść łatwo ze mną? Chcę cię dotykać i
cię dotknę.
Podniosła
się i wysunęła spod ciała Starka. Pchnęła go do tyłu, siadając
na nim.
-
A co sądzisz o tym?
-
Sądzę, że mam bardzo ładne widoki, panno Gilbert.
***
Wrzuciłam
bluzę na fotel pasażera i zamknęłam drzwi. Odwróciłam się do
Damiena, opierającego się o swojego SUV'a, którego bagażnik i
tylne siedzenia zostały na nasze potrzeby przekształcone w średniej
wielkości materac. Podeszłam bliżej, przesuwając opuszkami po
samochodzie, w końcu docierając do dłoni Starka. Trąciłam ją
lekko, obserwując jak jego palce otaczają moje. Podniosłam powoli
wzrok podziwiając jak seksownie potrafi wyglądać nawet w samych
dresach. Kiedy wyglądał tak swobodnie prawie zapominałam, że był
prezesem międzynarodowej firmy. Prawie, bo wciąż jego sposób
bycia pozostawał niezmiennie ten sam- pewny, nieustępliwy, władczy.
-
Jeszcze dzisiaj wyślę ci maila odnośnie apartamentu, w którym
zamieszkasz oraz szczegóły jutrzejszego lotu. Jeśli będziesz
chciała sama go urządzić, to muszę o tym wiedzieć wcześniej,
czyli dzisiaj wieczorem...
-
Damien- przerwałam mu.- Nie rozpędziłeś się trochę? Nie chcę
żadnego apartamentu, z którego będę widziała całe Seattle i moi
goście będą się musieli zapowiadać w lobby. Wystarczy mi jakaś
kawalerka, coś małego, może być nawet na obrzeżach... wiesz, coś
co będę w stanie opłacić.
Stark
zmarszczył brwi. Zniosłam jednak jego spojrzenie, musiałam jasno
postawić granice.
-
Opłacić? Myślałem, że już ustaliliśmy, że skoro ja cię do
tego nakłoniłem to ja za ciebie odpowiadam, czyli zapewniam ci dach
nad głową, czyli karmię cię, czyli dbam o ciebie.
-
Ale nie wiesz jak ja to widzę. Mam pieniądze ze sprzedaży naszego
starego domu, mogę coś kupić, wynająć, a jak znajdę jakąś
dorywczą pracę...
-
Elizabeth- przerwał mi, był zły, ale ja również.
-
No co? Jak ty byś się czuł na moim miejscu? Bo ja się czuję
jak...
-
Jeśli powiesz dziwka, to nie ręczę za siebie. Spójrz na mnie-
zażądał, chwytając mnie pod brodę.- Jestem bogaty. Cholernie
bogaty, więc stać mnie na to, żeby wziąć swoją kobietę do
mojego cholernego miasta, kupić jej apartament, żywić ją i nawet,
kurwa jego mać, brać ją codziennie na zakupy, jeśli mnie najdzie
taka ochota. Mogę robić to wszystko, bo mnie na to stać...
-
Ciebie, ale nie mnie. Posiadanie pieniędzy nie sprawia, że możesz
za mnie decydować...
-
Gdyby nie ja, to wróciłabyś do Seattle?- zapytał nagle,
zaciskając zęby. Zastanowiłam się chwilę.
-
Nie przez następny rok, może na studia...
-
Nie, zostałabyś tutaj, nasiąknęłabyś tym miejscem, to miasto by
cię połknęło i wiesz o tym.
Miał
niestety rację. Już teraz było mi ciężko stąd wyjechać, a co
dopiero po jeszcze roku.
-
Tak, wiem...- westchnęłam.- Dlatego będę ci już i tak wdzięczna,
za sam fakt, że mnie stąd zabierzesz. Utrzymanie mnie to już za
dużo. Nie będę miała jak ci się odpłacić- wzruszyłam
ramionami. Czułam się przy nim bardzo, ale to bardzo biednie. Hej,
ale może prawie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi na
świecie czuło się przy nim biednie.
-
Przyjmij to, co ci daję, po prostu... bądź- wtuliłam twarz w jego
dłoń. Podobało mi się to, co czułam i fakt, że było to
prawdziwe. Patrząc mu w oczy czułam jak coś we mnie kiełkuje.
Zaczynałam się w nim zakochiwać. Przyciągnął mnie do siebie w
pocałunku i nagle zaczął dzwonić mój telefon. Westchnęłam.
-
Podziękuj temu komuś, zostałaś przez niego uratowana.
-
Pytanie, czy tego chciałam- wyjęłam telefon. Stefan.
-
Tak?
-
Nawet nie chcę się denerwować gdzie ty się podziewasz. Załatwiłem
ci lekarza, który jest w stanie tu dojechać i przeprowadzić zabieg
dzisiejszej nocy.
Zaniemówiłam,
robiąc krok od Damiena.
-
Co mu obiecałeś w zamian?
-
Pierścień, dzięki któremu będzie mógł chodzić za dnia...
Ugadałem już się nawet z Bonnie.
-
Mam nadzieję, że nie powiedziałeś jej nic!- naskoczyłam na
niego.
-
Nie, nie powiedziałem jej nic- uspokoił mnie. Odetchnęłam z ulgą
i odwróciłam się przodem do Starka.
-
Zaraz będę wracała, porozmawiamy na miejscu.
-
Gdzie jesteś, tak w ogóle? Jest za dwadzieścia siódma...
-
Stefan, nie zachowuj się jak mój ojciec. Będę za niedługo.
Rozłączyłam
się, przewracając oczami.
-
Łączy cię coś z nim?- spytał Damien. Spojrzałam na niego z
politowaniem.
-
Nie bądź śmieszny, Stefan to tylko przyjaciel, ma dziewczynę, są
szczęśliwi. Nie jestem nim zainteresowana, ani on mną. Ale kocham
go, jakby był moim bratem.
Nie
był chyba przekonany co do mojej wersji, bo wciąż mnie taksował
spojrzeniem.
-
Nie lubię się dzielić...
-
Nie musisz. Jutro będziesz tylko ty, ja i Seattle...- pocałowałam
go w policzek.- Pozostała teraz tylko kwestia cioci i brata. Muszę
im o tym powiedzieć, będą wkurzeni, bardzo.
-
Mam im powiedzieć z tobą?
-
Nie, dam sobie radę sama. Jeszcze Jeremy ci przyłoży i na co to
komu?
Prychnął.
-
Uprawiam sztuki walki, więc raczej bym się nie dał zlać-
skrzyżował ręce na piersi. To by tłumaczyło dlaczego jego ciało
wygląda tak wspaniale.
-
W każdym razie, koniec tego dobrego... Czas wracać do
rzeczywistości. Muszę się spakować, załatwić wszystko. A
szkoła?
-
Mówiłem ci, zajmę się tym. Ty się zajmij pożegnaniami i
spakowaniem.
Coś
mnie ścisnęło w żołądku. Pożegnania, cholera.
Kiwnęłam
głową i wyjęłam kluczyki z kieszeni.
-
Ciebie też zaraz zaczną ścigać, do potem.
Puściłam
jego dłoń i wsiadłam do auta.
-
Zaraz to zrobię, powiem im- zapowiedziałam Stefanowi, siedząc z
nim na ławce przed szkołą.
-
O czym? Trochę się tego nazbierało...
Pokazałam
mu język. Nie ułatwiał mi sprawy, a musiałam powiedzieć o swoim
wyjeździe dziewczynom. Z nerwów rozbolał mnie brzuch.
-
O Seattle... O tym drugim wiesz tylko ty. Ech, co ja mam im
powiedzieć? Tylko utwierdzę je w przekonaniu, że jestem
egoistyczną dziwką..
-
Daj spokój, nie myślą tak. Wiele bzdur mówimy, kiedy jesteśmy
źli, a one były naprawdę złe.
-
Tak... niby- wzruszyłam ramionami. Wstałam i mój żołądek
wykonał koziołka.- Może powinnam zrobić to samo, co zrobiłam
poprzednio... Wyjechać bez słowa, jakbym nigdy nie istniała.
-
Tak zrobiłaś? A znajomi? Przyjaciele? Nigdy o nich nie mówiłaś,
nigdy nikt nie dzwonił...
-
Zmieniłam wszystko. Maila, usunęłam wszystkie konta, zmieniłam
numer- przypomniało mi się, że przecież nie miałam już żadnych
profilów, więc Damien nie powiedział mi prawdy jak zdobył o mnie
informacje. Ponadto od początku wiedział, że jestem z Seattle.
Dotknęłam czoła starając się zignorować wszystkie myśli, które
mogły mnie zniechęcić do wyjazdu.- W każdym razie, zniknęłam.
Pomyślałam
o Michi, swojej przyjaciółce, którą zostawiłam bez słowa w
Seattle. Teraz znowu ją mogłam zobaczyć... Simona, Clair.
Dostrzegłam
przyjaciółki i ruszyłam im naprzeciw. Zacisnęłam dłonie w
pięści. Widziałam ich miny, gdy się zorientowały, że idę w ich
kierunku. Wyjeżdżając zrobię im przysługę.
-
Cześć, macie czas?
-
Mało- odparła lakonicznie Bonnie.- Chcesz przeprosić?
Westchnęłam.
-
Nie, chciałam się pożegnać, tak jakby...
Obie
uniosły pytająco brwi.
-
Pożegnać? Wyjeżdżasz gdzieś?
-
Wracam do Seattle. Mam szansę się stąd wydostać. Zostawić was w
spokoju- powiedziałam na jednym oddechu. Dziewczyny były w szoku.
-
Do Seattle? Jak? Przecież nie pojedziesz tam za...- Caroline
zmrużyła oczy. Ech, myślałam, że pominę ten szczegół.- Lecisz
ze Starkiem, prawda? Przeprowadzasz się do Starka...
Milczałam.
-
Serio!? Nie znasz go w ogóle. Nic o nim nie wiesz, poza tym, że
jest bogaty i dobry w łóżku. A ty jedziesz na drugi koniec kraju
za nim!?
-
Nie jadę za nim- przerwałam jej.- Jadę z nim. Zabiera mnie z tej
dziury, z tego nadnaturalnego gówna.
-
Twój egoizm mnie zadziwia- warknęła Bonnie. Miałam ochotę ją
uderzyć.
-
Skończę tu martwa. Wy się wczoraj dobrze bawiłyście, a ja po raz
kolejny walczyłam o przeżycie. Już raz umarłam, mój poprzedni
związek to totalna klapa z wampirem na czele. Więc wybaczcie, że
chcę się odciąć od tej części mojego życiorysu. Dzięki za
zrozumienie.
Odwróciłam
się na pięcie i odmaszerowałam w stronę domu, gdzie czekała mnie
kolejna porcja opierdolu.
-
Zabraniam ci! Masz tu skończyć szkołę! Potem możesz jechać
gdzie chcesz, ale póki co nie będziesz się nigdzie szlajać z
jakimś obcym facetem!
-
Damien nie jest obcy- odpowiedziałam spokojnie.- Poza tym jestem
pełnoletnia, mogę jechać gdzie chcę, z kim chcę.
-
Szkoda, że tak nie mówiłaś, jak ci rodzice umarli- warknęła i
widziałam, że zaraz zacznie płakać ze złości.- Aż tak źle ci
tutaj? Jesteś aż tak zdesperowana, że oddasz się pierwszemu
lepszemu za bilet lotniczy do Seattle!?
Już
chciałam zaoponować, ale Jenna uciszyła mnie gestem dłoni.
Spojrzałam na Jeremiego, szukając chociaż odrobiny zrozumienia i
wsparcia. Niestety wymagałam zbyt wiele, patrzył na mnie
nienawistnie, wstał nagle i wbiegł po schodach. Cudnie...
-
Jenna, ja po prostu chciałam...
-
Nie chcę tego słuchać! Idź się pakować... i nie fatyguj się
odwiedzaniem nas co miesiąc.
Osłupiałam,
ale zaraz we mnie zawrzało.
-
Nawet mi nie dasz dojść do słowa!- wykrzyknęłam, ledwo panując
nad emocjami.- Nie słuchasz mnie, tylko mi mówisz, że się
puszczam i że jestem nieodpowiedzialna!
-
A nie jesteś?- wstała z kanapy, stając na równi ze mną.- Ile
znasz tego swojego miliardera? Zaledwie kilka dni, ja go nie znam,
więc jak mam mu ufać? Nawet nie raczył tu...
-
Powiedziałam, żeby nie przychodził- przerwałam jej.- Sądzę, że
wystarczy, żebyś się na mnie wyładowała, on tu nie jest
potrzebny.
-
Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy ze swoich słów. Ty byś puściła
Jeremiego, żeby zamieszkał sam w Seattle!?
-
Jeremy, to Jeremy. Jego bym się bała samego do Richmond puścić.
Ja jestem dojrzalsza, potrafię o siebie zadbać. Proszę...
-
Zejdź mi z oczu- ucięła i tak jak Jeremy udała się na górę po
schodach. Opadłam ciężko na kanapę, starając się uspokoić i
sięgnęłam po telefon. Widniało na ekranie jedno powiadomienie
mailowe. No tak, Damien miał mi wysłać zdjęcia ewentualnych
apartamentów.
Otworzyłam
maila, w którym było podane parę linków i dopisek:
Wybieraj
mądrze, sugeruję ostatnią pozycję.
Damien
Stark, Prezes Stark International
Seattle/
New York/ Richmond/ Dallas
Zmarszczyłam
brwi, patrząc na nazwy miast. Miał tam siedziby? Przeszłam do
pierwszej strony, klikając na nią. Zdjęcia były niestety zbyt
małe, o ile się otwierały, więc przeszłam do pokoju, otwierając
maila na laptopie. Przekierowało mnie i moim oczom ukazała się
mapka pokazująca gdzie mieści się mieszkanie. Nazwa ulicy jednak
nic mi nie mówiła. Zaraz pod spodem było zdjęcie budynku.
Wyglądał ekskluzywnie, czyli od razu odpadał, ale ciekawość
zwyciężyła. Zjechałam niżej, bo spojrzeć na wnętrze. Nie byłam
na to przygotowana.
Cała
długa ściana była przeszklona, od podłogi do sufitu, ukazując
piękny widok na Elliott Bay. Ogromne wnętrze dzielił metalowo-
drewniany kontuar, na jadalnie i salon, w którym nawiasem mówiąc
sama kanapa wyglądała jakby kosztowała jedną wypłatę
przeciętnego Amerykanina. Kominek, stolik, podnóżek... Zamknęłam
stronę wiedząc, że nie tędy droga. Kliknęłam kolejny link i nie
zdziwiłam się, że mieszkanie wyglądało podobnie; ogromne
przestrzenie, surowy styl, wielkie okna z cudownym widokiem. To były
penthouse'y, czyli nic czym bym była zainteresowana. Po odrzuceniu
wszystkich opcji, przeszłam do ostatniej propozycji. Przywitały
mnie zdjęcia penthouse'u najładniejszego i największego z tych
wszystkich, które miałam okazję zobaczyć. Nie mogąc się
powstrzymać przejrzałam całą galerię i na ostatnim zdjęciu był
ukazany widok, który miałam już przyjemność zobaczyć. Gdyby nie
on, to nie zorientowałabym się tak szybko, że jest to mieszkanie
Starka. Proponował mi...
Zamknęłam
laptopa i odskoczyłam od niego, jakby był pokryty czymś
obrzydliwym. Oparłam twarz na dłoniach nie będąc pewną, czy chcę
w to wszystko brnąć. Teraz dopiero zauważyłam, że zaczyna mnie
to przerastać, nie miałam nawet czasu by przemyśleć wszystkie za
i przeciw... wstałam i zaczęłam się przechadzać po pokoju,
starając się odnaleźć spokój.
Chcę
wrócić do Seattle, chcę być z Damienem. Chcę tanie, małe
mieszkanko, chcę sobie dorabiać i chcę skończyć tam szkołę.
Oto czego chcę. I będę to mieć.
W
Wallmarcie naturalnie mieli zbędne, duże kartony. Dzięki
uczynności sklepu mogłam się jeszcze dzisiaj spakować.
Podgryzając paluszki wkładałam wszystkie ciuchy do kartonów, przy
okazji szukając na własną rękę małego kąta. Po godzinie w
szafach zostały tylko rzeczy potrzebne mi na jutro. Podziwiałam
się, że wyrobiłam się w tak krótkim czasie, ale no cóż...
praktyka czyni mistrza. Przy okazji znalazłam małe mieszkanko na 97
Virginia Street, sześćdziesiąt metrów kwadratowych. Od razu
zauroczyły mnie ceglane ściany oraz mały balkonik, który
wychodził na podwórko, nie od strony ulicy. Salon, sypialnia,
kuchnia i jadalnia w jednym, w centrum, dwie przecznice od Damiena,
blisko Lisa Harris Gallery... Podskoczyłam najwyżej jak się dało,
gdy dzwoniąc okazało się, że mieszkanie jest jeszcze na sprzedaż.
Bardzo miła pani zgodziła się uwierzyć mi na słowo i dać znak,
że sprzedano już to mieszkanie.
-
Dzisiaj miałam tu przyprowadzić potencjalnych kupców. Ma pani
szczęście...
Mogłam
je kupić za 150 tysięcy, czyli jedną piątą co dostałam za mój
stary dom, lub płacić miesięcznie 500 dolarów. Nie wiedziałam co
wybrać, więc podałam pani wszystkie swoje dane i powiedziałam, że
za chwilę jej dam znać. Zadzwoniłam do Damiena.
-
Znalazłam mieszkanie idealne- zaczęłam bez powitania.
-
Który numer?
Zagryzłam
wargę.
-
Mój...
-
Cześć.
-
Cześć?- był zdziwiony, że mnie widzi. W sumie nic dziwnego,
ostatnim razem przecież prawie z krzykiem od niego uciekłam. Teraz
wydawało mi się to niedojrzałe.- Co tu robisz?- spoważniał,
wpatrując się we mnie przymrużonymi oczami.
-
Chciałam z Tobą o czymś porozmawiać, coś ci powiedzieć i nie
chciałam, żebyś dowiedział się tego od kogoś innego.
Brunet
przepuścił mnie w drzwiach i zaprosił gestem ręki do środka.
Przyjęłam zaproszenie, rozglądając się ostrożnie, jakbym nie
była tam przez lata. Idąc przez hol zastanawiałam się, czy
usiąść, czy stać. Nagle na samą myśl, że mam z nim o t y m
porozmawiać złapał mnie straszny ból brzucha, dłonie mi
zdrętwiały, więc wbiłam w nie paznokcie.
-
Jest Stefan?
-
Je- odpowiedział lakonicznie i wyminął mnie z szybkością
wampira, by nalać sobie alkoholu.- Chcesz trochę?- spytał nie
podnosząc na mnie wzroku.
-
Nie, dziękuję.
Nogi
mi zmiękły i usiadłam na kanapie, obserwując Damona. Bolało mnie
serce na myśl, że miałabym go zostawić samego. Poczułam gulę w
gardle i sparaliżowało mnie. Nie mogłam jednak dać po sobie tego
poznać, musiałam stąd wyjechać. Moja obecność tutaj nie była
dobra dla nikogo, w tym mnie i jego. Damon patrzył na mnie
wyczekująco, a ja na niego z bezsilnością. Nie mogłam niczego
cofnąć, ani tym bardziej się rozpłakać. Przełknęłam więc
gulę i wzięłam głęboki oddech. Już wiem, czemu wyjechałam z
Seattle bez pożegnania...
-
Wyjeżdżam- wypaliłam, patrząc mu prosto w oczy. Zmarszczył brwi
i usiadł naprzeciwko mnie.
-
To znaczy?
-
Wyjeżdżam z Mystic Falls... Ja... Wracam do Seattle- wypuściłam
głośno powietrze, jakby z tymi słowami wszystko ze mnie uleciało.
Damon otworzył szerzej oczy, chyba nie do końca pojmując co mu
właśnie oświadczam.
-
Żartujesz sobie?
Pokręciłam
głową, wbijając paznokcie w kanapę.
-
Nie...- szepnęłam.- Chciałam... Chciałam ci o tym powiedzieć,
żeby ktoś inny się nie wygadał...
-
Ktoś inny?- przerwał mi. Był zły.- Czyli co? Wszyscy wiedzą
tylko nie ja?!
-
Nie chciałam ci tego mówić, to ciężkie podejmować taką
decyzję... Przeciągałam to, bo powiedzenie nikomu tego nie bolało
tak bardzo jak powiadamianie ciebie.
Czułam
łzy nagromadzające się pod moimi powiekami. Nie mogłam mrugnąć,
to by oznaczało porażkę.
Damon
wstał raptownie i zaczął się przechadzać po pokoju. Wyrzucił
szklankę, która wraz z zawartością roztrzaskała się o ścianę
i oparł się o stolik dłońmi. Drgnęłam.
-
A co na to Jenna?- spytał, patrząc na mnie wyzywająco.
-
Jenna tego nie akceptuje... ale zapomina, że ja jestem już
pełnoletnia. Mogę wyjechać nikomu się nie tłumacząc.
-
Nie możesz- warknął, ale zaraz wyprostował się i potarł nasadę
nosa.- Dlaczego?- spytał nagle, idąc z powrotem w moją stronę.-
Jest ci tu aż tak źle?
-
Damon- pokręciłam ponownie głową, nie wiedząc co powiedzieć.
Nie było tu tragicznie.
-
Podaj jeden powód, dla którego chcesz wyjechać...- złapał mnie
za ręce, wpatrując się w moje oczy, szukając w nich czegoś. Może
tej małej iskry niezdecydowania.- Tylko jeden powód,
niepodważalny... a nie będę cię zatrzymywał. Wyjedziesz i nigdy
więcej mnie nie zobaczysz... Tylko jeden- wyszeptał, siedząc teraz
tak blisko, że mógłby mnie pocałować. Dotknął mojego policzka,
patrząc na mnie swoim najbardziej ufnym spojrzeniem, tym w którym
nadzieja była niemym krzykiem.- Jeden, Eli...
Prawie
się złamałam, prawie dałam spłynąć jednej łzie.
-
Brak powodów, by zostać to dobry powód, by wyjechać-
powiedziałam, obserwując jak spojrzenie Damona nabiera na
szorstkości, bezduszności. Dopiero po chwili poczułam jak łzy
spływają po moich policzkach, po mojej szyi. Czułam jak w moim
sercu robi się większa dziura niż po utracie rodziców, jak
brakuje mi tlenu...
-
Jasne- powiedział. Wyprostował się i odsunął ode mnie na
bezpieczną odległość.- Masz wystarczająco pieniędzy, by tam
żyć?
-
Tak- skłamałam.- Poradzę sobie.
-
To dobrze...
Patrzyłam
jak odchodzi, gdy nagle zatrzymał się na drugim stopniu. Nie...
Tylko nie to... Nie zadawaj tego pytania.
-
Co ze Starkiem?
Milczałam.
Nie mogłam go okłamać, nie w tej kwestii, zresztą i tak by się
dowiedział.
Damon
wrócił się i stanął naprzeciwko mnie.
-
Jedziesz z nim, prawda?- wstałam powoli z kanapy.- Nie mylę się,
prawda?
-
Nie- szepnęłam, zaciskając zęby, żeby z mojego gardła nie
wydobył się szloch.- Daj mi wytłumaczyć... Błagam...
-
Nie- uciął i spojrzał na mnie z pogardą.- Dość już zrobiłaś.
Zniknął
na schodach.
Nie
wiadomo dlaczego nie potrafiłam przestać płakać. Ilekroć
przypomniałam sobie jego spojrzenie pełne nadziei, nie potrafiłam
powstrzymać spazmatycznego oddychania. Przytuliłam twarz w
poduszkę, starając się wyciszyć, a jednocześnie zagłuszyć.
Usłyszałam
trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Powycierałam oczy rękawem i
wyjrzałam na korytarz.
-
Jeremy? Jenna?
Odpowiedziała
mi tylko cisza i dzwonek mojego telefonu. Podeszłam do komórki i
odchrząknęłam. Nieznany numer.
-
Tak słucham?
-
Teraz- usłyszałam i usiadłam z wrażenia. Przed oczami przeleciał
mi Klaus i jego rozkaz. Zakryłam usta dłonią, tłamsząc w sobie
przerażony jęk. Wstałam, choć tego nie chciałam.
-
Nie, Klaus, błagam! Odwołaj to!- wykrzyknęłam, oddychając coraz
szybciej.- Odwołaj!
-
Wiesz co masz robić- usłyszałam tylko w odpowiedzi. Rozłączył
się. Rozejrzałam się dookoła szukając jakiejkolwiek pomocy.
Patrzyłam na telefon w swojej ręce, ale nawet nie potrafiłam po
nikogo zadzwonić. Dalej zmierzałam w stronę kuchni, starałam się
chociaż trochę wszystko opóźnić.
-
Pomocy! Ratunku!- krzyczałam głośniej niż kiedykolwiek,
jednocześnie obejmując brzuch.- Nie, nie, proszę... Nie tak, nie
tak! Jeremy!!!
Zadławiłam
się łzami, schodząc po schodach. Upuściłam telefon i ten spadł
na półpiętro.
-
Błagam- wychlipałam, ledwo widząc na oczy.- Proszę... Odwołaj
to... Pomocy!
Zeszłam
ze schodów i dwa kroki później byłam już w kuchni. Obserwowałam
wszystko niczym duch, z perspektywy trzeciej osoby, nie miałam nad
sobą żadnej władzy. Przełknęłam ślinę i rozpłakałam się na
dobre, to był koniec... Drżącą ręką chwyciłam duży nóż
kuchenny. Moje odbicie widniało w jego ostrzu.
-
Proszę... Nie...
Chwyciłam
nóż oburącz ostrzem skierowanym w swój brzuch... w swoje dziecko.
Masz
się dźgnąć...
Oddaliłam
narzędzie od siebie, by nabrało rozpędu. Łzy przestały spływać
po moich policzkach. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na cios, a gdy
ten nastąpił zabrakło mi powietrza. Nie potrafiłam wydobyć z
siebie żadnego dźwięku i padłam na kolana. Ból rozszedł się po
całym moim ciele, stając się nie do zniesienia. Wyciągnęłam z
siebie nóż i przycisnęłam dłoń do brzucha. Krew... Zakrztusiłam
się śliną... Dotknęłam ust... krwią. Oparłam się o kontuar,
będąc zbyt zmęczoną, by utrzymać pion. Krew wylewała się ze
mnie pulsacyjnymi ruchami, więc położyłam obie dłonie na
brzuchu, starając się zadawać sobie jak najmniejszy ból.
Masz
je zabić, Elizabeth. Masz zabić dziecko, które nosisz.
Ciepłe
łzy spływały po moich coraz zimniejszych policzkach. Jedyne co
pozwalało mi rozeznać się w zanikającym czuciu, była gorąca,
wylewająca się ze mnie krew.
-
Przepraszam...- szepnęłam, czując jak znosi mnie na prawą
stronę.- Przepraszam...
Kogo
przepraszałam? Wszystkich, szczególnie ciebie...
Ethan...
Ta
daaaaaam :D Wiem, wiem, długo mnie tu nie było, no ale cóż... nie
mogłam tego przecież na części podzielić! Nadchodzą wakacje,
więc będę mogła teraz częściej dodawać rozdziały. Jak wam się
podobało? Mam nadzieję, że warte to wszystko waszego czekania :)
Ponadto,
dajcie znać w komentarzach, czy chcecie być informowani o nowych
rozdziałach i gdzie. Jestem w stanie was powiadamiać wszędzie: na
blogu, facebook, gadugadu, google+, youtube, snapchat, instagram,
twitter, nawet tumblr, wszystko w prywatnych wiadomościach :) Dajcie
znać kto, co, jak ;) Dzięki za wasze wsparcie, komentarze i
obecność, dajecie mi "powera" :*
Miazga ;o
OdpowiedzUsuńNie mam słów tak bardzo ;-; Nie chcę, żeby Seattle jechała do Seattle :// W ogóle ten Damien mnie wkurza, niech spada xd Damon jak zwykle martwi się o El, kocham to w Nim ;3 Bonnie i Care mnie zdenerwowały, Elizabeth wyjeżdża a One jakieś fochy odwalają ;-; Te sny Eleny... Finał ;D Oczywiście wolę pierwszy, w którym jest Damon, no i Ethan ^.^ A tak swoją drogą, biedny maluszek :cc
Nieskładny jakiś ten komentarz, musisz mi wybaczyć ;** Czekam na nn, mam nadzieję że nie będziesz znowu mnie tyle trzymać w niepewności ;* Weny sweethearht ;*
Nie bierz tego jako obrazy, to mój monolog wewnętrzny na tę chwilę:
OdpowiedzUsuńŻE CO?! CO ONA ZROBIŁA?! KLAUS TY GŁUPI SADYSTO! BIEDNY ETHAN! OPAMIETAJ SIE EL, ROZKAZUJĘ! NIECH ONA COŚ WYMYŚLI! NIENAWIDZĘ STARKA! ZABIJĘ JAK SPOTKAM! CO ZA PRZEBRZYDŁY DRAŃ! NIECH SE WSADZI TE SWOJE PIERDYLIARDY I ZOSTAWI EL I DAMONA W SPOKOJU! NIECH EL NIE WYJEŻDŻA! CO JĄ NASZŁO?! TO Z DAMONEM MA BYĆ! TAK MI GO ŻAL! CHLIP, CHLIP! PRZECIEŻ URATOWAŁA GO! PRZECIEŻ GO KOCHA! NIECH JĄ ZATRZYMAJĄ I RATUJĄ DZIECKO! NERWY MI PUSZCZAJĄ! OCH, DEPRESJA!!!
Ta część jest skierowana do Ciebie, Kochana:
Wiesz na pewno dobrze, że ja uwielbiam tę historię. Wszystko, co się tu dzieje sprawia, że mój mózg pracuje na najwyższych obrotach. Od początku czytam z zapartym tchem, podziwiając Twoje pomysły. Ale proszę, oszczędź mi czytania o Starku xd wybacz, ale mam go dość. Po prostu od samego początku mam klapki na oczach i wierzę w Delizabeth :'( ONI MUSZĄ ZNÓW BYĆ RAZEM. To przecież historia o nich, co nie? :c nie, no będę cierpliwa, ale błagam- niech ona kopnie tego Starka i jego "stać mnie, jestem bogaty" w tyłek i nie wyjeżdża ; (
Świetna scena z Loganem. Się uwziął na Car, nie ma co. Taką Eli uwielbiam - waleczną, silną i z Damonem xd Nie do końca kumam zachowanie blondyny i Bon, tego, że tak się El czepiają. Ale z drugiej strony ona też po nich nieźle pojechała :D
Uwielbiam to, no uwielbiam. Twoi bohaterowie są tak dobrze wykreowani i naturalni. Napisałabym po raz kolejny o Starku, ale już wystarczająco dużo razy go skrytykowałam w tym komentarzu ^^ mam nadzieję, że to się wszystko ułoży. Mimo wszystko, co tu się działo, wierzę w to :*
Trzymam kciuki, żeby wena Cię nie opuszczała. Czekam na wakacje, więcej Twoich rozdziałów i Twoją opinię o moim opowiadaniu ;) informować możesz mnie na moim blogu ;>
xoxo, E.
Ja tez jakoś nie przepadam za Strackiem.. W koncu to blog o delenie i mam nadzieję ze ją jeszcze tu zobaczymy!:** a tak wgl to rozdział BOSSKI serio piszesz coraz lepiej choc nie wiem jak to jest możliwe czekam dawaj szybko następny;**
OdpowiedzUsuńAaaa kocham tp opowiadanie tak bardzo lubie je czytac szczegolnie dlatego ze sa tak piekne i dlugie rozdziay;** nie moge sie doczekac damona z el oni razem są tak kochani dawaj szybko nn ;*
OdpowiedzUsuńAaa co ty robisz to nie mialo sie tak skończyć!:(_ niemoge wytrzymac tego napieciabdawaj szybko nn;**
OdpowiedzUsuńKiedy nn?!;**
OdpowiedzUsuńKiedy możemy sie spodziewać czegoś następnego?!:*
OdpowiedzUsuńCzekamy;*
OdpowiedzUsuńKoniec roku moze uda co sie wstawic niedlugo 30 rozdział? Daj znac co tam u cb a ten rozdzial mi sie naprawdę bardxo bardzo podobał! :*
OdpowiedzUsuńKiedy nn? Odezwij się w końcu :/
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie pisania rozdziału, poza tym, o ironio, nie mam czasu xD ale tworze cos dobrego, jestem dumna z tego co poki co napisalam, jeszcze troszke cierpliwosci, skarby wy moje:) podpowiem, ze jest duuzo Damona ^^
UsuńTo superrr!!! A ile ci tak zejdzie? Tydzień czy krócej?;**
UsuńTrudno mi powiedzieć, ponieważ pracuję codziennie, ale staram sie pisac jak tylko mam wolna chwile i mam sile, aczkolwiek z ta bedzie najtrudniej bo mnie rozklada, a ja jak zachoruje, to tydzien przykuta jestem do lozka :/ poki co nic obiecac nie moge, ale postaram sie uwinac do tygodnia :)
Usuńdasz radę wstawić dzisiaj albo do końca tygodnia?:) No chyba że jeszcze piszesz.. Nie mogę się doczekać:(((
OdpowiedzUsuńCzekamy!:**
OdpowiedzUsuń~Adela
Duzo ci jeszcze zostało do napisania?;*
OdpowiedzUsuńI jak tam? ^^
OdpowiedzUsuńKiedy nn?
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do pytania wyżej :) Nie mogę się doczekac. U mnie nn, rozdział10. Wpadnij, jeśli masz chęc.
OdpowiedzUsuńhttp://to-hell-with-love.blogspot.com/