czwartek, 4 czerwca 2015

29. I wanted it to be over...

Przywarłam do ściany, starając się wstrzymać oddech. Nie oddychać, nie wydawać z siebie żadnego dźwięku... Założyłam luźne pasemka włosów za ucho. Przycisnęłam nóż do piersi i wytężyłam słuch. Nie słyszałam żadnych kroków... to chyba było gorsze, aniżeli przeciwnik by mnie wołał. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale niestety, ślepy zaułek. Dotknęłam kamiennej ściany jaskini dłonią, zsuwając się na kolana, by wyjrzeć za róg. Nie było go, nie miałam jednak odwagi, by wyjść z ukrycia. Ponownie oparłam się plecami o ścianę, zaciskając mocniej palce na mojej jedynej broni. Cholera, jestem w totalnej dupie...

Kilka godzin wcześniej

- Nie... Mam... Zamiaru... Tego... Urodzić...- wysapałam w przerwach pomiędzy ciosami zadawanymi workowi treningowemu. Dwa razy wyrzuciłam nogę w powietrze, wracając zawsze do gardy.
- Nie mówię, że masz to urodzić. Mówię tylko, że warto rozważyć wszystkie możliwości. A przede wszystkim- chwycił worek, zmuszając mnie bym na niego spojrzała- powiedzieć o wszystkim Damonowi.
Przewróciłam oczami. Znowu mi o tym truł.
- Nie, nie ma opcji. Dostanie szału...
Otarłam czoło mokre od potu przedramieniem. Wampir podniósł z ziemi bidon, otworzył go i pomógł mi się napić, żebym nie musiała ściągać rękawic. Prawe kostki już nie pulsowały z bólu, druga porcja krwi Stefana sprawiła, że wszystkie dolegliwości zniknęły.
- Dzięki- mruknęłam i powróciłam do boksowania.
- A może właśnie to go złamie? Przemyśli swoje postępowanie.
- Mówisz jakbym go złapała na ściąganiu, a nie zdradzaniu mnie- syknęłam, zadając ciosy kolanem. Popatrzyłam na Stefana, a on tylko przewrócił oczami.- Nie rozumiem dlaczego go bronisz... Nikt mnie tak jeszcze nie ranił...
- I kochał- przerwał mi. Zatrzymałam cios w ostatniej chwili przed workiem.- Przestań pieprzyć, Stefan. Zero pierdolenia. Tylko dlatego tutaj jesteś, bo myślałam, że nie będziesz stronniczy. A tu proszę, nawet przyjaciel ci wsadzi nóż w plecy.
Boksowałam jeszcze chwilę by się wyżyć, po czym rzuciłam rękawice na deski.
- Gdzie ten Alaric? Głodna jestem.
Spojrzałam na zegar. Kwadrans po trzeciej.
- Nie wiem... Powiesz mu? W sensie Rickowi.
Westchnęłam i popukałam wampira w czoło.
- To mój nauczyciel. W życiu uczniowskim i prywatnym, poza tym czy to nie ty wczoraj plotkowałeś, że Rick i Damon mimo nienawiści się spiknęli?
- Ja nie plotkuję- obruszył się.- Poza tym to spiknęli się z nienawiścią, nie pomimo jej. Przełomowy moment myślę był w niedzielę, jak przeszukiwali możliwą kryjówkę lunołaków...
Uniosłam brwi. Stefan zamilkł.
- Ktoś się wygadał.
Blondyn tylko spojrzał na zegarek.
- No gdzie ten Alaric...?
- Mów, Salvatore. Gdzie?
- Nie powiem ci. Wiedziałem, że byś tam poszła, ale nie ze mną te numery.
- I tak się dowiem- wzruszyłam ramionami i zaczęłam odwiązywać bandaże z knykci.
- To wtedy się dowiesz, a teraz nie susz mi o to głowy.
Na ratunek wampirowi wszedł Saltzman.
- Dużo białka, witamin... i węglowodanów.
Postawił na stoliku papierową torbę i wyjął z niej wielką kanapkę. Kiedy jego ręka ruszyła w moją stronę, ślinka pociekła mi po brodzie.
- Kurczak i zielenina.
- Dzięki ci, dobry człowieku!
Wzięłam kanapkę i wgryzłam się w nią. Była niebiańska!
Nagle odezwał się mój telefon. O nie...
- Może odbierz- zaproponował Steff podając mi komórkę- w końcu. Inaczej tu przyjedzie.
Złapałam aparat i przesunęłam palcem po ekranie. Gdyby nie ta cholerna ciąża pakowałabym się już. Na szczęście pół nocy myślenia nie poszło na marne.
- Halo?
- Elizabeth- wypuścił powietrze z płuc.- W końcu. Zaczynałem się niepokoić.
- Trenowałam... Nie słyszałam dzwonka- skłamałam i wyszłam na korytarz widząc skupione spojrzenia chłopaków, by coś usłyszeć.
- Mhm... Słuchaj, po jutrze wyjeżdżam. Podjęłaś już decyzję?
Coś mnie złapało za żołądek.
- Tak, ale możemy pogadać wieczorem? Zadzwonię potem, obiecuję.
- Dobra, jak chcesz. Ale proszę, przemyśl swoją odpowiedź, jeśli jest przecząca.
- Dobrze, zadzwonię to porozmawiamy...
- Żałuję, że nie miałem cię dzisiaj rano w swoim łóżku- wypalił i moje serce automatycznie zaczęło szybciej bić.- Samemu nie patrzy się tak fajnie przez to okno...
Uśmiechnęłam się.
- Z pewnością, panie Stark... Powtórzymy to, jak się spotkamy, ale teraz muszę lecieć.
- Masz więcej zajęć niż prezes międzynarodowej firmy? A niech mnie...
- Panie Stark, proszę ze mnie nie kpić.
- Ależ gdzież bym śmiał... Te nudne zebrania... Muszę kończyć.
- Są i minusy bycia panem świata?
- Dzięki mojemu królestwu poznałem ciebie, resztę sobie dośpiewaj. Idę, do potem. Będę czekał.
- Dobrze, miłego dnia, panie Stark.
- Wzajemnie, El.
Wróciłam, a oni udawali, że zajmują się sobą.
- Jesteście gorsi niż stare baby na targu. Co? Donosicie Damonowi?
- Nie, nie, tylko... - Rick podrapał się po głowie, po czym odchrząknął.- Jak wyładowanie się?
- Dobrze- westchnęłam i rzuciłam telefon na kanapę.- Przydało by się może trochę pobawić twoimi zabawkami?
- W sumie.... Czemu nie. Dojedz do końca kanapkę i idziemy na łono natury. Stefan, też idziesz?
Wampir cmoknął.
- Nie wiem, chyba powinienem sprawdzić co u Damona. Przez te kilka dni czuję się jak jego niańka- posłał mi wymowne spojrzenie.
- Spadaj- warknęłam i ugryzłam kawałek kurczaka.

Kołek ze świstem przeciął powietrze i trafił prosto w "serce" Stefana. Wampir spojrzał na tarczę, po czym pokazał jej tył, gdzie drewno przebiło ją na wylot. Odetchnął z ulgą i z typową dla swojego gatunku szybkością pojawił się przy mnie. Wyciągnęłam zza paska kołek i w jednej chwili już przyciskałam go do piersi Stefana.
- Bang- jesteś martwy- zawołałam i spojrzałam na Ricka szukając aprobaty. Jednak Stefan nagle mnie odwrócił i jego zęby już były przy mojej szyi.
- Bang- jesteś martwa.
Zaśmiał się i mnie puścił.
- Dopóki twój wróg nie jest martwy, nie odwracasz od niego wzroku. Dopiero jak masz pewność, że nie żyje, możesz zająć się resztą.
Zadzwonił telefon Stefana.
- Co?
Blondyn odsunął głośnik od ucha, jakby rozmówca krzyczał, po czym włączył tryb głośno mówiący.
- ...obie wyobraża!? Ganiam za pchlarzami pół dnia, a ta idzie na imprezę w lesie- głos Damna sprawił, że wszystko się we mnie spięło. Ojciec mojego dziecka... Brr...
- Damon, o co chodzi dokładnie?- spytał Alaric.
- Rick? Co wy robicie razem?
- Trenujemy z El- odpowiedział Steff i zapadła cisza.
- Cześć- mruknęłam, co było dosyć niezręczne.
- Cześć, El- gdyby głos był jedzeniem, to jego byłby lejącą się czekoladą, świeżo roztopioną, z domieszką toffi...- wracając do ważnych rzeczy...- i z toną chilli...
- Blondyna dzwoniła do Ciebie, Steff. Ale jak widać byłeś zbyt zajęty by odebrać. W każdym razie ona i czarownica dzisiaj chcą iść na imprezę na otwartej przestrzeni. W cholernym lesie! Poprosiły nas, żebyśmy też poszli, domyślasz się w jakim charakterze...
- Jasne, bodyguardów...- Stefan przejechał dłonią po twarzy.
- Podwijam kiecę i lecę!- wykrzyknął Damon.- Świadomie się narażają, na własne życzenie, a ten cały Śmogan tylko czeka, żeby zabić Blondi.
- Jeszcze jedno zdanie i pomyślę, że ci zależy- zaśmiał się Alaric.
- Ha ha, zabawne...- sarknął.- Chcą jeszcze El zaprosić, czyli towar luksusowy, niezbędny do łamania ich psiego rytuału... To jak misja samobójcza.
- Pójdę- powiedziałam i dwie pary oczu się na mnie zwróciły.
- Nie, nie, nie, czy wspomniałem już, że NIE!?- zagrzmiał
- Umiem się bronić, potrafię zabić.
- Czy muszę ci przypominać, że jeżeli zabijesz nadnaturalnego sukinsyna, to już nie będzie odwrotu? Amen, pozamiatane. Będziesz łowcą...
- Ale mogę go tak uszkodzić, że nie wstanie. Wystarczy, że mu obiję mordę i połamię nogi.
- Racja, nie musi go zabijać...- zgodził się Alaric, na co usłyszałam pełne irytacji westchnięcie.
- A jeśli ją porwie?
- Sugerujesz, że coś jej się może stać przy tobie?- Zapytał Stefan i musiałam się postarać, żeby się nie roześmiać.
- Nie, ze mną będzie bezpieczna- zapewnił.- Spotkamy się o dziewiątej przed domem Forbes. Po drodze omówimy plan działania w razie W.

Za piętnaście dziewiąta pod dom podjechali bracia Salvatore. O ile samą akcją się prawie w ogóle się nie denerwowałam, o tyle, spojrzenie Damonowi w twarz to było nie lada wyzwanie. Stresowałam się, mój lekko zaokrąglony brzuch bolał. Nie potrafiłam przez dobre dziesięć minut zdecydować, czy widać już coś czy nie. Moja paranoja mi podpowiadała, że z kilometra idzie poznać, że jestem w ciąży. Dlatego założyłam dziurawe jeansy i luźny czarny t-shirt.
Damon wydawał się wyluzowany, jakby jechał na wycieczkę po Wielkim Kanionie, podczas gdy ja siedziałam z tyłu i starałam się opanować mdłości. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, ale w razie czego pamiętałam, że nie chodzi już tylko o moje życie. Kiedy wysiedliśmy Stefan wziął mnie za rękę, jego mina była grobowa.
- Co jest?
- Chrisy tam będzie- szepnął mi do ucha. Uniosłam brew.
- Nie możesz jej zahipnotyzować, żeby dzisiaj sobie darowała?
- Nie chcę budować związku na hipnozie, na kłamstwie... I tak już jej raz wymazałem pamięć.
- Stefan, to nie była twoja wina, tylko Damona. On ją wpuścił.
- Ale to Steff powiedział to, co powiedział- brunet aroganckim krokiem udał się w stronę ganku.
- Przypomnij mi, dlaczego go jeszcze nie zabiłam?
Bo jest ojcem twojego dziecka, usłyszałam w głowie.
- Tak... W sumie to możliwe, że dlatego jeszcze mi tu łazi.
Dziewczyny opanował szał imprezowania. Nie za bardzo dbały o bezpieczeństwo, twierdziły, że wystarczy się trzymać tłumu i nie upijać.
- Chcemy mieć normalne życie...
- I dlatego bierzecie sobie za ochronę dwa wampiry i dwóch łowców?
Caroline spojrzała przelotnie na Damona.
- El nie idzie w charakterze obrońcy, tylko, żeby się zabawić. A co? Po dupie cię szczypie, że znowu kogoś pozna?
- Caroline- syknęłam.
- Blondi, dla twojej wiadomości, mam to gdzieś, tak samo mocno, czy przeżyjesz tą noc, więc wiesz...
Naturalnie to zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Damon nie może się dowiedzieć o dziecku. Nie zniosę tego tonu, tej pogardy w spojrzeniu.
- Trzymacie się światła, jesteście w pobliżu nas, w razie czego krzyczcie, albo dzwońcie- Alaric dał Caroline i Bonnie dwie małe buteleczki z gazem pieprzowym.
- Tak jest, a teraz drogie panie- kolejka przed zaczęciem imprezy...
- Ja nie chcę- powiedziałam ze ściśniętym sercem. Wyda się!
- Gilbert, ty nie chcesz? Przecie...
- Jeśli nie chce, to daj już spokój- przerwał jej Stefan. Dzięki ci!- Poczekamy na zewnątrz.
Wyszliśmy i wsiedliśmy do aut. Usiadłam tym razem z Alariciem.
- Zdenerwowana?
Ni to pokręciłam, ni to pokiwałam głową.
- Może trochę, bardziej się martwię o bezpieczeństwo innych, aniżeli swoje.- Mam tu również na myśli To.- Ja się umiem obronić...
- Tylko nie bądź zbyt pewna siebie, to potrafi zgubić. I pamiętaj, to nie trening, tutaj chcą cię zabić, naprawdę. Dlatego ważne jest, żebyś uwierzyła trochę w swoje odruchy w walce, zatrzymując przy tym zimną kalkulację i przede wszystkim miej nad sobą kontrolę... wiemy jak łatwo ją stracić.
Potem wsiadły dziewczyny i już raczej o tym nie rozmawialiśmy.

Na miejscu już były tłumy. Impreza na świeżym powietrzu zgromadziła fanów wrażeń z całego Mystic Falls. Samochody nie były zaparkowane w żadnym konkretnym porządku, poustawiane niczym rozrzucone zabawki dziecka.
- Wysiądźcie i trzymajcie się Elizabeth. Ja gdzieś zaparkuję.
Skinęłam głową i już chciałam wyjść z auta, kiedy Rick złapał mnie za ramię.
- El, weź to- podał mi glocka z tłumikiem, spojrzałam na niego niepewnie- weź, nie wiem co dzisiaj się będzie działo... Chcę, żebyś była bezpieczna.
Uśmiechnęłam się blado i wsadziłam broń za pasek.
- Dzięki.
Wyszłam i rozejrzałam się dookoła. Z samochodów zaparkowanych najbliżej "serca imprezy" wydobywała się głośna muzyka, grupki osób stały z plastikowymi czerwonymi kubkami, a po prawej stronie stały beczki z piwem, do których ustawiały się długie kolejki. Właśnie jakiś odważny nastolatek postanowił spróbować swoich sił w piciu do góry nogami. Dookoła roznosiły się salwy śmiechu i głośne rozmowy. Dziewczyny zaczęły iść w stronę wielkiego ogniska, a ja podążyłam za nimi. Robiłam poniekąd za ich eskortę.
- El, nie bądź taka sztywna jak Salvatore'owie. Zabaw się z nami, wypij swoje. Jest taki tłum ludzi, że Logan nie odważy się tu nawet fatygować. Za duże ryzyko...
- Skończ pieprzyć blondi i idź już się bawić, skoro nie mogłaś poczekać ani dnia dłużej... Ugh, muzyka się ze sobą miesza- jęknął Damon za moimi plecami. Caroline pokazała mu język i pociągnęła za sobą Bonnie, która tylko zdążyła mi posłać przepraszające spojrzenie.
- Lepiej pójdę za nimi- powiedziałam i odwróciłam się do braci... brata Salvatore.
- Gdzie Stefan?- zapytałam rozglądając się i po chwili dostrzegłam blondyna rozmawiającego z Christine. Taa...
- Steffy randkuje, jak zobaczył ją, to poleciał, aż się za nim kurzyło.
- To dobrze, że mu zależy i to okazuje w prawidłowy sposób, to rzadka cecha mężczyzn...- rzuciłam aluzję, oglądając się przez ramię. Przewrócił oczami i zrównał ze mną krok, patrząc na moje przyjaciółki.
- To jeden z głupszych ich pomysłów. Pół biedy one, ale...
- Umiem o siebie zadbać- obruszyłam się, zakładając ręce na piersi.- A tobie nic do tego, zadbałeś o to.
Już, już chciałam odejść od niego, kiedy mnie złapał za dłoń. Dawno już nie czułam jego dotyku, jego dłoni przy mojej. Spojrzałam na miejsce spotkania naszych ciał i przeszły mnie zimne dreszcze. Jego oczy płonęły, mroźny błękit, był teraz stalową szarością, miał zaciśnięte szczęki.
- Puść- zdołałam wyszeptać. Tylko tyle mi przeszło przez gardło, albo to, albo „jestem w ciąży”. Wybrałam tą pierwszą opcję. Damon puścił mnie, więc odeszłam w stronę ogniska, nie oglądając się za siebie. Okrążyłam ognisko w odpowiedniej odległości, starając się nie rzucać w oczy. Naprzeciwko dostrzegłam Alarica, który się przechadzał spokojnie, zostając w cieniu. Jego oczy błyszczały, miałam wrażenie, że ciało historyka przeszło w stan czuwania, był gotów do ataku? W każdym razie obserwował całe otoczenie niczym drapieżnik. Czy ja również tak wyglądałam? Rick dostrzegł mnie, więc szybko odwróciłam wzrok i posłałam mu spłoszony uśmiech. Ruszyłam dalej przed siebie. Spojrzałam w las, był ciemny, ale kilka osób chodziło między drzewami. Dostrzegłam jakąś parę przyciśniętą do drzewa, która zdecydowanie powinna znaleźć sobie jakiś pokój. Zza drzew wyłoniła się zakapturzona postać i automatycznie moje ciało się naprężyło do ataku. Mężczyzna szedł prosto na mnie, gdy nagle jakaś dziewczyna na niego wskoczyła i kaptur zsunął się z jego głowy. Jeremy?
Dziewczyną w szortach, luźnej bluzce i pióropuszu na głowie okazała się być Vicky Donovan. Cudnie!
Podeszłam do brata i wyszarpnęłam go jednym pociągnięciem z ramion Vicky.
- Co ty tu robisz?- zapytałam, lustrując wzrokiem jego butelkę wódki w ręce.- Jesteś nieletni, Jer. Cholera by cię...
- Odwal się- warknął, przyciągając do siebie Vicky, która już była trochę wypita. Spojrzałam na nią, a ona na mnie lekko tępym wzrokiem.
- Zostawisz nas na chwilę samych? Chcę porozmawiać ze swoim bratem.
Ta tylko czknęła i skinęła głową, idąc do swojej koleżanki.
- Ale masz sztywną siostrę- powiedziała jeszcze na pożegnanie. Puściłam to mimo uszu.
- Jer, tu nie jest dzisiaj bezpiecznie.
- To czemu tu jesteś w takim razie?- upił łyka wódki. Wyrwałam mu butelkę.- Heej!
- Jesteś bezczelny, poza tym jestem tutaj, żeby zapewnić bezpieczeństwo tym, których kocham, wliczając w to ciebie, więc błagam, idź do domu- prawie się przed nim kajałam. Im mniej moich bliskich obok, tym lepiej. Jednak Jer ani myślał mnie słuchać.
- Nie będę robił tego, co ty chcesz, żebym robił, nie jesteś moją siostrą, a tym bardziej matką. Możesz mnie pocałować w dupę. To, że dajesz się sponiewierać i wykorzystywać Damonowi, to nie znaczy, że ja też mam się dać.
- Mały Gilbert, uspokój się i słuchaj siostry, nie jesteś tu bezpieczny, a tym bardziej potrzebny- usłyszałam Damona.- Więc okaż jej trochę szacunku i ładnie wróć do łóżeczka.
Patrzyłam wyczekująco na Jeremiego, on jednak tylko wgapiał się we mnie z niedowierzaniem.
- Po tym wszystkim trzymasz jego stronę?
- Nie trzymam, nie chcę, żeby ci się coś stało, moi wrogowie mogą cię użyć jako mojej słabości, a tego nie chcę... Chcę, żeby moi najbliżsi byli bezpieczni, rozumiesz?
Zrobiłam krok w jego stronę. Spoglądał na mnie niepewnie.
- Dlatego Jenna jest w domu, Caroline i Bonnie tu są, bym je miała na oku...
- A Stark jest w Richmond- dodał. Danie mi w twarz mniej by zabolało, ale udałam, że mnie to nie ruszyło.
- Tak- przytaknęłam- Damien jest bezpieczny...
Zachciało mi się płakać nad swoim losem. Miałam dosyć swojego życia, pragnęłam wrócić do Seattle, tam życie było łatwiejsze.
- Wrócę...
Odetchnęłam z ulgą i przytuliłam nagle Jerego.
- Dziękuję- szepnęłam i uroniłam jedną łzę. Szybko ją powycierałam i zadzwoniłam do Ricka z pytaniem, czy może go odeskortować do domu. Mężczyzna się zgodził, ale nim Jer ruszył za Rickiem, Damon chwycił mojego brata za ramiona.
- Damon...
- Nie będziesz już dzisiejszej nocy wychodził z domu i nie będziesz wpuszczał nikogo kogo nie znasz. Pilnuj ciotki i się ogarnij w końcu.
Spojrzałam na nadgarstek Jerego. Damon...
Jer prychnął i odsunął się od wampira.
- Mam werbenę, patafianie.
Parsknęłam śmiechem, na widok miny Salvatore'a. On tylko westchnął teatralnie.
- Ta dzisiejsza młodzież...- chwycił butelkę wódki, którą wyrwałam chłopakowi i uniósł brwi, zadając nieme pytanie. Odruchowo chciałam się chwycić za brzuch, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam.
- Nie...
- Blondi ma rację, to dziwne, nagle... jak oni cię nazywają? Seattle? Seattle ma awersję do alkoholu... Cóż to się stało?
W jednym zdaniu wspomniał o Seattle i awersji do alkoholu, to jakiś metaforyczny koszmar, moje osobiste piekło.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze- odparłam enigmatycznie i usiadłam na ławce obok. Wampir się dosiadł.
- Twój mały braciszek ostatnimi czasy lubi mi przypominać, że kogoś masz i to w niezbyt delikatny sposób. Powiedz mu coś, bo inaczej ja się tym zajmę.
Westchnęłam, Jeremu chyba ostatnimi czasy nawalał instynkt samozachowawczy.
- Porozmawiam z nim.
Odszukałam wzrokiem blondynkę i mulatkę.
- Jesteś szczęśliwa?
Jego pytanie mnie zbiło z tropu. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Chyba nie pytał poważnie?
- Czy jestem szczęśliwa? Polują na mnie, bo jestem potrzebna do rytuałów dziwnej treści, a na imprezę idę jako...
- Z nim- przerwał mi.- Czy jesteś szczęśliwa z nim.
- I serio chcesz znać odpowiedź?- spytałam, mając na tapecie cały dzień z nienasyconym mężczyzną.
- Nie- przyznał nagle i napił się wódki. Skrzywiło go.- To ostatnie czego chcę słuchać, wystarczy mi, że słucham tego cały dzień od małego Gilberta, twoich psiapsiółek i kochanego braciszka... To jakiś chromolony koszmar... To ja mu obiecałem nieskończoność w cierpieniu...- wpatrzył się w ogień. Uniosłam brwi.
- Jak to?
- Tak to... Stefan zmusił mnie bym się przemienił. Nie chciał być sam, po części go rozumiem, z pewnością bym zrobił to samo będąc na jego miejscu.
- To trochę egoistyczne, ale kto z nas nie jest egoistą?- wzruszyłam ramionami, szukając wzrokiem blondyna.
- Jeśli będziesz myślała o wszystkich, a dopiero potem o sobie, to skończysz martwa. Dlatego też nie warto dbać o potrzeby innych...
- Ty dbasz- przypomniałam mu- opiekujesz się swoim młodszym bratem, całym tym miastem... opiekowałeś się mną.
Jego spojrzenie było obojętne, szczęki zaciśnięte. To był zdecydowanie zły przykład.
- I widać jak na tym wszystkim wyszedłem.
Spojrzał na butelkę wódki i postawił ją na ziemi.
- Nawet mojego martwego żołądka szkoda na to świństwo... Czy ktoś przyniósł dobre whisky, z naciskiem na dobre?
Jego mina mnie rozśmieszyła i nie mogłam powstrzymać śmiechu. Zakryłam jednak szybko buzię, starając się spoważnieć. Damon popatrzył na mnie kątem oka.
- Co cię rozśmieszyło?
- Twoja mina- przyznałam i rozglądnęłam się. Widziałam Bonnie, ale nie Caroline. Przesuwałam wzrokiem po tłumie, ale dalej nie dostrzegałam blondynki. Nagle zatrzymałam się na chłopaku, który stał trochę wsunięty w ciemny las. Stał i wgapiał się we mnie, wyginając usta w sadystycznym uśmiechu. Nie od razu dostrzegłam co trzymał w ręce, dopiero, gdy ją uniósł, by pokazać, że mam milczeć, zobaczyłam pukiel blond włosów. Ziemia pode mną zawirowała i prawie złapałam Damona za ramię, ale się powstrzymałam w ostatniej chwili. Skąd mam wiedzieć, że to włosy Car? Ha! Skąd mam wiedzieć, że one nie są jej?
Damon coś do mnie mówił, ale ja nie słyszałam jego słów, poczułam tylko jak kładzie swoją dłoń na mojej. Cholera, nie wiedziałam o czym rozmawialiśmy... Wyrwałam dłoń, jak oparzona, wstając i powiedziałam, że się przejdę, by porozmawiać ze Stefanem. Starałam się na niego nie patrzeć, znał mnie za dobrze.
- I zrobić zwiad- dodałam ruszając okrężną drogą, w stronę mężczyzny.
- Może też pójdę?
- Nie...- zacisnęłam dłonie w pięści. Czy zapewnienie ochrony innym, naprawdę zawsze musiało się wiązać z tym, że trzeba ich zranić?- Nie chcę, żebyś ze mną szedł.
Nawet się nie obejrzałam. Musiałam uratować Caroline. Tajemniczy mężczyzna odwrócił się i ruszył w głąb lasu. Nawet się nie bałam o siebie.
Dotknęłam kory drzewa, które mijałam i odwróciłam się jeszcze, by sprawdzić, czy nikt za mną nie idzie. Ludzie mnie zasłonili. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w ciemność. Wyjęłam zza paska broń, odbezpieczyłam ją, mocniej ściskając. Po pewnym czasie wszystko lekko ucichło i jedyne światło pochodziło od księżyca. Obserwowałam otoczenie i z każdymi kolejnymi pokonywanymi metrami coraz lepiej widziałam w ciemności. To, że oko się przystosowało to jedno, ale ja widziałam ostrzej, jaśniej. Dostrzegłam fragmenty murów, porozrzucane na przestrzeni pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Rozejrzałam się dookoła szukając, jak podejrzewałam, Logana. Wydawało mi się, że stoję w środku planu budynku, który został zmieciony z powierzchni ziemi i jedyne co po nim zostało to fragmenty fundamentów, wystających maksymalnie metr nad ziemią. Kątem oka dostrzegłam ruch i błyskawicznie zwróciłam się w daną stronę. Ciemna postać zniknęła na schodach prowadzących pod ziemię.
- Cholera- syknęłam i powoli udałam się w tamtą stronę. Zeszłam powoli, rozglądając się co stopień za siebie. W końcu dotarłam do końca schodów i oto pocałowałam wielkie żelazne wrota. Jeśli tędy schodził, to czemu są zamknięte? Da się to otworzyć? Pchnęłam je dłonią, na co brama drgnęła, musiałam więc przyłożyć trochę więcej siły. Przypuściłam szturm na wejście ramieniem i brama ustąpiła wydając z siebie trzeszczenie połączone ze szczękaniem zardzewiałych zawiasów. Weszłam do podziemi, które wyglądały trochę jak jaskinia. Nic nie słyszałam jednak, może mi się przywidziało? Przeszłam dalej, trzymając broń przed sobą. Nie mógł się rozmyć w powietrzu!
- Opuść broń, Elizabeth- usłyszałam za sobą i powoli się odwróciłam. Mężczyzna trzymał w ramionach Caroline, przystawiając jej nóż do gardła. Blondynka ciężko oddychała, starając się odchylić jak najdalej od ostrza.- Natychmiast- zażądał i z ust Carol wydobył się cichy szloch. Kurwa, kurwa, kurwa...
Uniosłam obie ręce, nie celując w Logana.
- Okey, już nie celuję w ciebie. A teraz puść ją, ona nie musi tu być.
Starałam się zapanować nad głosem, ale nie potrafiłam powstrzymać drżenia rąk.
- Zgaduję, że to mnie chcesz dorwać, nie Caroline- podjęłam znów, obserwując pewny siebie styl bycia wroga.
- Powiedzmy, że ona jest tylko pionkiem w grze. Z resztą jak my wszyscy. Myślisz, że wszystko kontrolujesz?- spytał, mrużąc oczy.- Że twoje życie to pasmo twoich wyborów?
- Z reguły- przytaknęłam i zaczęłam myśleć jak wykreślić przyjaciółkę z gry.
- Zanim zacznę sobie z tobą gawędzić, chcę, żebyś kopnęła w moją stronę pistolet, co by cię nie kusiła perspektywa strzelania do mnie...
- Wypuść Caroline. Ona nie jest ci potrzebna do niczego.
- W sumie...- wtulił twarz w jej włosy, po czym dostrzegłam, że dłoń z nożem powoli opada. By nie być gołosłowną, przykucnęłam, zabezpieczyłam broń i rzuciłam w stronę Logana.- Nie próbuj nawet sprowadzać pomocy- ostrzegł dziewczynę, po czym puścił ją o ta ruszyła w stronę bramy. W chwili, gdy przekroczyła próg i zaczęła wspinać się po schodach rzuciłam się biegiem w głąb krypty. Biegłam najszybciej jak umiałam, jednocześnie nasłuchując, czy Logan mnie goni. Najpierw usłyszałam śmiech, ale zaraz umilkł. To był zdecydowanie zły znak. Na rozwidleniu dróg pobiegłam w ciemniejszy korytarz, szukając drogi na zewnątrz. Pot zaczął oblepiać moje czoło, kark i plecy, miałam wrażenie, jakby korytarze były coraz węższe, a powietrze coraz bardziej wilgotne. W końcu przywarłam do ściany, starając się wstrzymać oddech. Nie oddychać, nie wydawać z siebie żadnego dźwięku... Założyłam luźne pasemka włosów za ucho. Przycisnęłam nóż do piersi i wytężyłam słuch. Nie słyszałam żadnych kroków... to chyba było gorsze, aniżeli przeciwnik by mnie wołał. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale niestety, ślepy zaułek. Dotknęłam kamiennej ściany jaskini dłonią, zsuwając się na kolana, by wyjrzeć za róg. Nie było go, nie miałam jednak odwagi, by wyjść z ukrycia. Ponownie oparłam się plecami o ścianę, zaciskając mocniej palce na mojej jedynej broni. Cholera, jestem w totalnej dupie. Wyciągnęłam telefon, ale nie miałam w ogóle zasięgu, co nie było wielką niespodzianką. Kiedy schowałam komórkę, wstałam i ponownie wyjrzałam. Nie widziałam go, co nie oznaczało, że go tam nie było. Pomyślałam o Alaricu, który z pewnością by nie uciekał, tylko skopał by temu psu tyłek. Odetchnęłam i zacisnęłam mocniej dłoń na nożu. Wyszkolił mnie, w moich żyłach płynie krew łowcy, potrafię zabić... Przejechałam ostrzem po kamieniu i wyszłam z ukrycia.
- Dobra, pchlarzu! Wyłaź. Koniec zabawy w chowanego- trzymałam się blisko ściany, by nie mógł mnie zajść od tyłu.- Masz pietra? Teraz ja szukam, a jak cię znajdę... to cię zabiję.
Moje żyły wypełniła adrenalina, zwalczałam strach, działaniami. Roznosiło mnie, chciałam mu dokopać, kontrola jednak cały czas była ze mną.
- No dalej- zachęcałam lunołaka.- Wychodź, wychodź, gdziekolwiek jesteś... Dalej, skurwysynie!- krzyknęłam w końcu i uderzyłam rękojeścią o ścianę.
- El...- odwróciłam się raptownie, gotowa zaatakować intruza. Jednak ten złapał moją dłoń w połowie.
- Damon...- westchnęłam z ulgą i nim się zorientowałam wylądowałam w jego ramionach. Poczułam jak przyciska wargi do mojego czoła.
- Jesteś cała?- odsunął mnie od siebie, oglądając od stóp do głów. Przytaknęłam i chłonęłam tą aurę bezpieczeństwa, był tu, nic się nie mogło stać.
- Chyba uciekł, chodź, jesteśmy blisko wyjścia... Jak tylko zobaczyłem Caroline, wyplułem własne serce. Nigdy więcej nie porywaj się na coś takiego sama- rzucił mi karcące spojrzenie, na co ja tylko przewróciłam oczami.- Przewracaj sobie oczami, porozmawiamy w domu.
Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok na swoje buty. Serio?
Wróciliśmy do punktu wyjścia, schyliłam się po swoją broń i obejrzałam ją. Wydawała mi się w porządku, jedynie obtarta odrobinę obok lufy, od kamienia. Podniosłam się i stanęłam twarzą w twarz z Loganem. Co? Jak?
- Oto jestem, Elizabeth- uśmiechnął się chytrze.- Parę zaklęć i nawet wampira oszukasz...
Rozejrzałam się dookoła, szukając wampira. Logan stał na mojej drodze ucieczki uśmiechając się chyrze i obracając w dłoni drewniany kołek. Pojawiło się w mojej głowie pytanie, a mianowicie: Damon wyszedł już na zewnątrz, czy Logan zdążył go skrzywdzić?
- Muszę przyznać, że twój gen łowcy mnie mile zaskoczył. Nie sądziłem, że wyjdziesz z ukrycia.
- No popatrz, a jednak- zmrużyłam oczy i wycelowałam w Logana. Kątem oka dostrzegłam, że brama była szeroko otwarta, więc może wampir już wyszedł? Dostrzegłam go nagle na schodach za plecami mojego wroga. Już widziałam ruch Damona nokautujący Logana.
- Zero klasy, broń palna jest taka nudna. Każdy idiota potrafi strzelić, ale w walce wręcz...
Odwrócił się nagle i zatopił kołek w piersi Damona. Nogi się pode mną ugięły, gdy zobaczyłam jak twarz wampira zastyga. Rzuciłam się ku niemu z niemym okrzykiem i złapałam go, zanim opadł na kolana. Kołek wystawał z jego klatki piersiowej i od razu go wyciągnęłam, mając nadzieję, że nie trafił w serce.
- Damon! Hej!
Usłyszałam tylko jak Logan wbiega po schodach.
- Nie trafił w serce?- zapytałam, wstając, na co wampir pokręcił głową.
- Nie...
- Leż tu!- nakazałam i wybiegłam na dwór, biorąc po dwa schody. Mój wzrok się wyostrzył, kontury drzew były ostre jak brzytwy, serce pompowało krew jak szalone, rozprowadzając tym samym adrenalinę do każdej najmniejszej komórki mojego ciała. Opanowała mnie furia i gdy tylko dostrzegłam uciekającego Logana, ruszyłam zaraz za nim. Role się zamieniły, teraz to ja byłam drapieżnikiem, ja go ścigałam. Biegłam szybciej niż kiedykolwiek, wymijając instynktownie drzewa. W oddali dudnił bit, synchronizujący się z biciem mojego serca, byłam częścią otaczającego mnie świata. Przyśpieszyłam, dziwiąc się, że nogi mi się jeszcze nie poplątały.
- Wracaj tchórzu! Nie będziesz już miał drugiej takiej szansy!- krzyknęłam na całe gardło.- Zostaniesz pchlarzem na zawsze! Twoje życie to niekończąca się porażka!
Lunołak raptownie stanął, lecz ja nie. Byłam wkurwiona, jak jeszcze nigdy. Zaatakowałam go sierpowym z rozbiegu, po czym padł na ziemię. Patrzyłam na niego z góry, ciesząc oczy tym widokiem. Podciął mnie nagle i poleciałam na ściółkę, uderzając głową o podłoże. Dosiadł mnie i uderzył w twarz, lecz to jakby nie zabolało, w odwecie przyłożyłam mu w nos, przez co się lekko zachwiał. Zrzuciłam lunołaka z siebie i teraz to ja go dosiadłam, bijąc po twarzy, tak, by trafiać w stawy i chrząstki. Wybiłam mu szczękę, mimo to odrzucił mnie i poleciałam na drzewo. Doskoczył do mnie i zaczął mnie dusić. Miał dłuższe ręce, więc nie dosięgałam jego gardła, za to miałam długie nogi. Kopnęłam go w krocze, odzyskując zdolność oddychania. Zachłysnęłam się powietrzem w pierwszym momencie, jednak nie mogłam teraz odsapnąć. Idąc za ciosem walnęłam go łokciem w środek kręgosłupa. Logan padł na ziemię z okrzykiem bólu. Obróciłam go na plecy, po czym nadepnęłam jego kolano i chwyciłam za stopę.
- To za Caroline- szybkim ruchem przekręciłam stopę i zgięłam kolano w drugą stronę. Zawył z bólu, gdy usłyszałam trzask łamanych kości. Kopnęłam go w żebra, tak by się połamały i przejechałam językiem po zakrwawionej wardze.
- To za mnie.
Usiadłam na jego brzuchu i ponownie wymierzyłam cios w jego zakrwawioną szczękę.
- A to za Damona. Za to, że prawie go zabiłeś.
Oczy mu się zamykały, tracił przytomność, dlatego ponownie go uderzyłam. Wpadłam w szał, rozsadzało moje wnętrze.
- Nie waż się mdleć! Masz czuć to wszystko, padalcu! Prawie go zabiłeś...
Nagle coś mnie odciągnęło do tyłu.
- El, Elizabeth, spokój- powtarzał gorączkowo Rick, zdejmując mnie z Logana. Wyszarpnęłam się i stanęłam na szeroko rozstawionych nogach, sapiąc głośno. Powycierałam czoło dłonią... całą z krwi. Żołądek podszedł mi do gardła, ale zachowałam zimną krew. Obrzuciłam pogardliwym spojrzeniem ciało lunołaka, a potem odważyłam się popatrzeć na Saltzmana. Patrzył to na mnie to na Logana.
- Jezu... co... coś ty mu zrobiła? Twoje oczy...- zmarszczył brwi- twoje źrenice zasłoniły całe tęczówki... Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem...
Nie skończył zdania, kiedy odleciał na bok, to samo zaraz stało się ze mną. Och, mój łeb.
Przekręciłam głowę w lewo i zobaczyłam jak kobieta podnosi ciało mężczyzny i znika tak szybko, jak się pojawiła. Cholera.
Podniosłam się, ale już nawet nie próbowałam ich gonić. Damon... Rzuciłam się biegiem z powrotem do krypty. Rick mnie wołał, ale ja nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Zbiegłam po schodach i okazało się, że Bonnie, Caroline i Stefan już są przy Damonie, który leżał i obserwował wszystkich z przymrużonymi oczami.
- El, twoje oczy...- zaczęła Bonnie, a Caroline przytuliła mnie, ale ja nie odwzajemniłam uścisku, tylko padłam na kolana.
- Potrzebujesz krwi...- Już chciałam mu dać swojej, kiedy Stefan położył dłoń na moim ramieniu.
- Eli, nie rób tego... Nie wiesz jaki to będzie miało wpływ...
Przytaknęłam szybko i uciszyłam go spojrzeniem. Dziecko... przeżyło dzisiejszy dzień?
Wstałam i zaczęłam chodzić w kółko. Spojrzałam błagalnie na dziewczyny, lecz one zdawały się ignorować moje spojrzenie.
- Car, Bon...
- Nie- ucięła czarownica.- Nie ma mowy.
Zacisnęłam szczęki, że aż zaszczękały.
- Nie to nie. Leż tu- rzuciłam do Damona ponownie i wybiegłam na zewnątrz, Stefan wyleciał za mną.
- Co robisz?
- Pożyczam krew- warknęłam i puściłam się biegiem w stronę imprezy.
- El! Żartujesz sobie chyba! Po moim trupie... To niewinni ludzie.
- Damon ledwo żyje, mam gdzieś to, czy mi pomożesz, czy nie. Ten ktoś może żyć, jeśli go zahipnotyzujesz, jeśli nie, zginie. Twój wybór, Stefan.
Popatrzył na mnie z odrazą.
- Nie poznaję cię... W ogóle co się stało z twoimi oczami?
- Nie wiem- potarłam je i rozejrzałam się za jakąś zaginioną duszą. I oto zmierzała w naszym kierunku Vicky Donovan. Idealnie, pomyślałam i zrobiłam krok w jej kierunku. Stefan jednak złapał mnie za ramię.
- To siostra Matta, jak dziewczyny ją zobaczą, to...
- To niech zamkną oczy. Hej, Vicky- podeszłam do niej. Chryste, ale była pijana. Popatrzyła na mnie, jakby miała zaraz zemdleć.
- Siostra Jerego.
- Tak- przytaknęłam.- Przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie, pomyślałam, czy może na zgodę byś nie chciała czegoś ekstra?
Wzruszyła ramionami, ale kiwnęła głową. Bułka z masłem.
- No to gdzie to masz?
- Siedzimy na ruinach, wiesz, jeszcze policja tu wpadnie i jesteśmy pozamiatani.
- Jasne, spoko. To chodźmy...
Zanim zeszliśmy Stefan z niechęcią zauroczył dziewczynę.
- Dzięki- mruknęłam. Ale Salvatore tylko pokręcił głową.
Tak jak Stefan przewidział, moje przyjaciółki zaczęły protestować.
- Eli, co ty robisz? To siostra...
- Wiem- ucięłam wszystkie "ale" i pociągnęłam dziewczynę na kolana. Damon patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Elizabeth- zaczął Rick, ale ja po prostu wepchnęłam Vicky w ramiona wampira, który ochoczo wbił kły w jej szyję.
Ustawiłam się tyłem do Damona, który się pożywiał, stając oko w oko z pozostałymi.
- Wiesz, że to jest złe- zaczęła Bonnie.- A mimo to, robisz to z premedytacją i bez mrugnięcia okiem. Kim jesteś? Bo na pewno nie tą samą osobą, którą poznałam w Grillu... Tamta Elizabeth nie zabijała znajomych, nie poświęciłaby siostry kolegi tylko dlatego, że jakiś wampir musi się podleczyć. Nie poznaję cię.
- Może nigdy nie znałaś- mówię to ze wściekłością, ale i smutkiem. Serce mi krwawi, kiedy słyszę te słowa, bo zdaję sobie sprawę, że przyjaciółka ma rację.
Caroline tylko westchnęła i ruszyła za Bonnie.
- Dzięki za ratunek, Seattle- szepnęła. Znikając na schodach. Alaric bez słowa wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja oddałam mu broń. Nic nie powiedział, tylko wyszedł. To zabolało bardziej, niż gdyby na mnie nakrzyczał. Zawiodłam go.
Popatrzyłam błagalnie na Stefana.
- Błagam, chociaż ty się ode mnie nie odwracaj- wyszeptałam, obserwując jego twarz.- Straciłam kontrolę...
Wyciągnął do mnie ramiona i jednym krokiem w nie wpadłam. Bliskość sprawiła, że się rozpłakałam. Miałam dosyć Mystic Falls.

- I jak się czujesz?- spytałam Damona, który właśnie wyszedł z łazienki z jeszcze mokrymi włosami. Szare spodnie zwisały mu seksownie na biodrach, prowokując wyobraźnię. Usiadł obok na łóżku.
- Lepiej... Dzięki za wszystko co zrobiłaś, nikt jeszcze nie zrobił dla mnie czegoś takiego.
- Drobiazg- przełknęłam ślinę, czując jego zapach otulający mnie z każdej strony. Dotknął mojego kolana, które nawiasem mówiąc było tak samo utytłane jak reszta mnie. Poczułam prąd przecinający mnie na wskroś. Och nie...
- Poświęciłaś swoje relacje z innymi, by mnie ratować, co oznacza, że gdzieś w tobie jest przekonanie, że jestem wart uratowania...
- Damon... to było złe... Ja jestem zła.
- Jesteś dzielna- poprawił mnie.- Odważna i silna...
- Przestań- powstrzymałam go, wstając z łóżka.- Będąc przy tobie łamię wszystkie moralne bariery. Doprowadzasz mnie do takiego stanu, w którym nie liczy się dla mnie życie innych, tylko twoje. Przeraża mnie to...
- Myślisz, że dla mnie życie ludzkie jest wartościowe?- spytał, również wstając.- Nie. Ale kiedy widzę cię w obliczu zagrożenia... och, poświęciłbym sto twoich przyjaciółek, byle byś ty była bezpieczna.
- Posłuchaj siebie! To nie może działać w ten sposób- przejechałam dłonią po twarzy i okazało się, że zupełnie zapomniałam o krwi pokrywającej moją twarz.
- Cholera, czemu mi nie mówiłeś, że mam brudną twarz z krwi?
- Jesteś cała we krwi... Rick wspomniał, że dawno już nie widział tak zmaltretowanego ciała- rzucił zdanie, bym podłapała temat. Ja jednak nie miałam ochoty na rozmowę o tym, a tym bardziej siły.
- Damon, nie dzisiaj... mam dość. Pozwolisz, że sobie tylko umyję twarz, żeby nie straszyć ludzi.
- Pewnie. Odwieźć cię do domu?- spytał z pokoju, kiedy ja nawet nie patrząc w lustro, aby się nie przerazić, przemyłam twarz zimną wodą. Wróciłam do pokoju czując się odrobinę lepiej. Półnagi Damon wyciągnięty na łóżku nie był najlepszym widokiem, biorąc pod uwagę fakt, że byłam zmęczona, zdecydowanie potrzebowałam czułości... oraz chciałam być wierna jednemu mężczyźnie. Szlag.
- Nie, dzięki. Stefan mnie odwiezie.
Brunet podniósł się do siadu, jego oczy pociemniały.
- Dużo czasu ostatnio ze sobą spędzacie. Macie jakieś sekrety...
- Dobra- przerwałam mu i zaczęłam masować sobie nasadę nosa.- Wyjaśnijmy sobie coś. Stefan jest moim przyjacielem, on ma dziewczynę, a ja mam...- zamilkłam. Czy mogłam tak nazwać Damiena? Moim facetem?- Nasze sekrety pozostają naszymi sekretami...
- El, czemu nie mogłaś mi dać swojej krwi?- zapytał nagle i bardzo żałowałam, że nie jestem teraz w Seattle.
- Co?- zapytałam, jakbym nie zrozumiała pytania, jednak rozumiałam je doskonale. Ugh!
- Stefan cię powstrzymał, powiedział, że nie wiadomo jaki to będzie miało wpływ... na co?
Jego badawcze spojrzenie sprawiało wrażenie, jakby był w stanie na podstawie bicia mojego serca zgadnąć co ukrywam.
- Źle się czuję ostatnimi czasy, albo piję waszą krew, albo ją daję. To wykańczające... Muszę uważać, to tyle.
Wampir pokiwał głową.
- Racja, uważaj na siebie. No właśnie, nie poturbował cię dzisiaj?
Prychnęłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Chyba raczej ja go. Jedyne co mi zrobił to rozwalił wargę, ale porównując to, do moich uprzednich obrażeń, to tylko niewielkie skaleczenie.
Damon nagle się znalazł przy mnie. Stał zdecydowanie za blisko, emanując pierwotnym pożądaniem. Zrobiłam krok w tył, ale dużo to nie zmieniło, to był mizerny krok... W sumie to chyba nawet go nie zrobiłam.
- Pozwól mi się tym zająć- zaproponował i serce zaczęło mi szybciej bić. Nie, nie, nie mogę. Nie zaprotestowałam jednak głośno, moja samokontrola była żałosna. Twarz Damona się zmieniła, spod oczu wypełzły żyły, a oczy sprawiały wrażenie przekrwionych. Mimo to wyglądał bardziej niż seksownie, a gdy zobaczyłam kły to użyłam całej swojej przyzwoitości, jaka mi została, żeby się na niego nie rzucić. Przebił opuszek kłem, po czym przyłożył go do mojej rany. Patrzył na moje usta, przesuwając po nich palcem. Och nie patrz tak, błagam... Prawie wstrzymałam oddech starając się stłumić pożądanie, które zaraz miało eksplodować w moim ciele.
- Lepiej?- spytał gardłowym tonem. Kiwnęłam tylko w odpowiedzi. Mózg ameby byłby bardziej produktywny od mojego... gdyby go miała... Damon pochylił się na tyle nisko, że czułam jego oddech na ustach. Nie...
- Jesteś brudna z krwi- przejechał językiem po mojej wardze. Zmiękły mi kolana, przez co Damon objął mnie w tali, żebym nie upadła.
- Nie mogę...- szepnęłam, gdy Salvatore zamknął usta na mojej dolnej wardze. Leniwie ją zagryzł, przyciągając mnie jeszcze bliżej. Nie... Poczułam zapach jego skóry, przez co zachciałam posmakować jego ust, choć odrobinę... Damon westchnął i naparł na mnie.
- Tak bardzo za tym tęskniłem- jęknął, obejmując moją twarz. Póki jeszcze potrafiłam, odepchnęłam go.
- Nie mogę- powiedziałam głośno.- Nie mogę do ciebie wrócić, być z tobą- złapałam się za włosy, robiąc krok w tył. Jeszcze ta ciąża... Muszę się jej pozbyć. Jak najszybciej.
- Elizabeth, błagam- zaczął Damon, ale ja uniosłam rękę, ucinając jego zdanie.
- Nie... Zostaw mnie, zrobiłeś już dosyć.
Wyszłam szybkim krokiem z pomieszczenia i zbiegając po schodach zawołałam Stefana. Ze złości zaczęłam płakać, nie umiałam nad tym zapanować.
- Stefan- powtórzyłam, usilnie wycierając łzy. Wampir pojawił się zaraz obok, dotrzymując mi kroku.- Muszę się tym zająć, a ty mi w tym pomożesz... Czymkolwiek jest, nie chcę tego, nie chcę ani Damona, ani jego części. Nie mogę chcieć.
- Eli, nie podejmuj takiej decyzji pod wpływem emocji.
- Cały dzień o tym myślę!- wykrzyknęłam i zamiast wejść do auta, ominęłam je i udałam się w stronę mojego domu. Wampir podążył za mną. Potrzebowałam świeżego powietrza, dystansu do tego co przeżyłam i tego co miałam przeżyć. Złapałam blondyna za rękę. Potrzebowałam teraz ramienia do wypłakania, kogoś, kto mnie wysłucha, zbyt dużo siedziało we mnie rzeczy. Teraz nadszedł czas, by wszystko uleciało.
- Damien złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Chce mnie wziąć z powrotem do Seattle...
Stefan zwolnił kroku.
- W sensie w podróż sentymentalną...?
Pokręciłam głową.
- Okazało się, że to tam mieszka na stałe, no i cóż. Zapytał, czy nie chcę tam wrócić.
- El...- zaczął, ale ja mu przerwałam szybko.
- Odwiedzałabym was co miesiąc, Damien tu przyjeżdża co tyle i on by załatwiał swoje sprawy, a ja bym ten czas spędziła w Mystic Falls... Naturalnie nie cały tydzień tylko weekend, albo od czwartku, wiesz, szkoła...
- Elizabeth, ty go nie znasz! Gdzie zamieszkasz? Co ze szkołą? Z czego się utrzymasz? Czy myślałaś o...?- zamilkł.
Na każde pytanie sam sobie odpowiedział.
- Damien Stark. Wszystko załatwi On, prawda?
Kiwnęłam głową, niczym rugane dziecko.
- Czego chce w zamian? Twojego ciała? Będziesz jego...
- No dalej- warknęłam.- Powiedz to.
Wampir jednak milczał.
- Nie? To w takim razie słuchaj uważnie: Mam zamiar tam znaleźć jakąś dorywczą pracę na weekendy, albo po szkole, nie chcę mieszkać w penthousie, wystarczy mi kawalerka i cholerny rower, a dostanę się wszędzie. Nie będę jego dziwką, ani ekskluzywną prostytutką. Chcę tam jechać, bo tam zostało moje serce, może małe miasta są dla was, ale nie dla mnie... Tu nie jestem w domu... Tu jestem obca. Ponadto tutaj wszyscy chcą mojej śmierci, z Damienem nie mam tego problemu, jest człowiekiem, wszyscy w jego otoczeniu są ludźmi. Nie ma Elizy... To coś, czego ty nigdy nie zrozumiesz.
- Eli...- przytulił mnie nagle, a ja odwzajemniłam uścisk.- Chcę, żebyś była szczęśliwa, po prostu... Ten facet, jest coś, co mi się w nim nie podoba. Może ma żonę, dziewczynę, narzeczoną... Może chce cię porwać?
Zaśmiałam się, wycierając policzki.
- Nie, wygooglowałam go. Jest czysty pod tym względem.
- A pod innym?
Westchnęłam i ponownie ruszyłam wolnym krokiem.
- Damien z pewnością potrafi dbać o swoją prywatność, nie znalazłam zbyt wiele na jego temat. Nawet bardzo nie szukałam, ale poszukam- zapewniłam go. Stefan lekko pokręcił głową.
- Życzę Ci, żeby ci się udało, ale jeśli Lunołaki cię potrzebują, to nie dadzą ci tak łatwo odejść, to samo się tyczy Klausa.
- Już dawno nie ingerował w nasze życie, skąd pomysł, że jeszcze tu jest?
- To, że ktoś siedzi cicho, nie oznacza, że zniknął, tylko, że coś planuje. A nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć jakiego ma asa w rękawie najstarszy wampir na świecie...
- Widzisz? Pomyśl jak miło byłoby nie zaprzątać sobie tym głowy...
- Jestem wampirem, nie ważne jak bardzo bym się starał, prędzej, czy później to wszystko wróci... najczęściej pod postacią Damona.
Popatrzyłam na niego z wyczekiwaniem. Byłam ciekawa ich historii. Stefan jednak milczał.
- Was też dobrze nie znam- zarzuciłam mu.- Wszystkiego się dowiaduję w małych dawkach, w dużych odstępach czasu. Dzisiaj np. dowiedziałam się, że Damon obiecał ci nieskończone cierpienie.
Stefan wzruszył ramionami.
- Stare dzieje. Poza tym są rzeczy, których nie musisz wiedzieć...
- Owszem- przytaknęłam, biorąc głęboki wdech.- Co nie zmienia faktu, że już trochę razem przeżyliśmy, prawda? Wypadałoby o was wiedzieć trochę więcej niż pozostała część miasta.
- A jest w ogóle co do opowiadania?
Zastanowiłam się chwilę i poruszyłam temat, który mnie zawsze ciekawił, odkąd tylko usłyszałam o Amandzie.
- Jakim cudem jesteście oboje wampirami, przecież Amanda się musiała interesować tylko jednym z was, jak ten drugi...?
Zamilkłam widząc uniesioną brew wampira. Nie...
- Ale w sensie, że z wami dwoma? Na raz?
- Zależy o co pytasz...
Nie potrafiłam ukryć swojego zdziwienia.
- Amanda pojawiła się w naszym życiu w roku 1864...
Rok 1864
Mystic Falls, Virginia
Tego dnia miała przyjechać do nas bardzo daleka krewna, sierota z Atlanty. Wiedziałem tylko, że nazywa się Amanda Dowell, a jej rodzice zginęli w napadzie na ich dom. Naturalnie to wszystko było kłamstwem. Tamtego czerwcowego dnia stałem na werandzie i patrzyłem jak zajeżdża jej powóz. Oczekiwałem drobnej, przestraszonej dziewczynki... tak bardzo się myliłem... Najpierw woźnica pomógł wysiąść jej służącej, a następnie wyszła Amanda. To była wtedy najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem, zupełne przeciwieństwo moich wyobrażeń. Miała pewny wyraz twarzy, czekoladowe oczy utkwione we mnie, sprawiały wrażenie, jakby mnie już na wstępie przejrzały. Uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń bym ją pocałował. Zszedłem po schodach, nie odrywając od niej wzroku.
- Panna Dowell, miło pannę gościć w naszym domu.
Ucałowałem dłoń odzianą w rękawiczkę, czując jednocześnie jej różany zapach. Żadna kobieta tak nie pachniała i żadna nie miała tak zdecydowanego, a zarazem kokieteryjnego sposobu bycia.
Pokazywałem jej dom, oraz sypialnię, podczas gdy ona tylko patrzyła i trzymała mnie pod ramię. Byłem nią oczarowany, pragnąłem ją zobaczyć jeszcze raz tamtego dnia, ale nieoczekiwanie Damon wrócił z wojny.

- Przecież wojna zakończyła się rok później- wtrąciłam.
- Damon dostał przepustkę, na kilka dni, ale potem musiał wrócić. Kontynuując...

Kiedy wrócił mój brat, wszystko zeszło na dalszy plan. Nie zdarzało się zbyt często, by ktoś wracał z frontu. Dlatego postanowiliśmy wykorzystać cały czas najlepiej jak potrafiliśmy. Jeszcze tego samego dnia Damon nauczył mnie grać w football.
- Gdzie się tego nauczyłeś?- spytałem, odrzucając piłkę.
- Od jednego z oficerów, gdy stacjonowaliśmy w Tennessee. Nauczył mnie też grać w karty i kości.
- Czyżby hazard?- zaśmiałem się, łapiąc piłkę.
- Trzeba sobie umieć radzić, braciszku, miejmy nadzieję, że wojna tu nie dotrze i nie będziesz musiał łapać za broń.
- Mogę się przyłączyć? - spytała Amanda, wychodząc z domu. Popatrzyłem to na nią, to na Damona.
- Obawiam się, pani, że mój brat gra zbyt ostro i nie trzyma się zasad...
- Komu po co zasady, panie Salvatore?- zaśmiała się i skradła mi piłkę, truchtając przed siebie. Stałem i patrzyłem za nią, nie mogłem uwierzyć, że kobieta może być tak pełna sprzeczności.
- Dziewczyna ucieka i chce być złapana, nie gonisz jej?
Patrzyłem tylko jak Amanda coraz bardziej się oddala.
- W takim razie ja ją gonię- Damon zaczął za nią biec, dopiero wtedy oprzytomniałem i zrobiłem to samo. To był pierwszy przejaw miłości Amy do braku zasad.
Przez kolejne dni, chodziłem z nią na spacery nad rodzinny staw. Rozmawialiśmy, ale nie wyjawiła mi czym jest, w sumie opowiadała tylko kłamstwa. Co nie zmienia faktu, że omamiła mnie, mojego ojca oraz Damona. Pewnego ranka zobaczyłem jak Damon wykrada się nad ranem z jej sypialni, zabolało. Postanowiłem, że dam sobie z nią spokój, jednak jeszcze tego samego dnia, po spacerze, to po mnie posłała Annę, jej służącą.

- Oszczędzę ci szczegółów, ale tej nocy poznałem prawdę o niej.
- I jak zareagowałeś?
- Byłem zszokowany, przerażony, dlatego zahipnotyzowała mnie bym nikomu nie mówił, ponadto obiecała, że będziemy mogli być na zawsze razem.
- Ty i Ona?- spytałam, zaciekawiona. Na co Stefan tylko prychnął.
- Ja, Ona i Damon.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia.
- Serio? I co dalej?

- Wiedziałem, że jest to swojego rodzaju niemoralne, ale nie potrafiłem się trzymać od niej z daleka. Potem Damon wyjechał ponownie na wojnę, Amanda chciała, żeby wrócił, podarowała mu nawet czerwoną różę, którą tamtego dnia miała wpiętą we włosy. Byłem zazdrosny, ale miałem ją przez ten cały czas dla siebie, po dwóch miesiącach byłem prawie pewien, że Amy straciła zainteresowanie moim bratem, lecz gdy on wrócił, wszystko wróciło.
Ojciec był rozczarowany Damonem, co nie zmieniało faktu, że był jego synem i jako taki musiał wziąć udział w polowaniu na wampiry. Mieliśmy niedługo omówić z innymi rodzinami Założycieli strategię, a potem spalić wszystkie wampiry w kościele.
Ojciec właśnie został po raz kolejny pokonany przez Amy w krokieta, a my staliśmy i się uśmiechaliśmy.
- Znowu!- wykrzyknął stary Salvatore, celując w piłkę. Amanda dygnęła, uśmiechając się szeroko.
- Polubił ją, a pomyśleć, że gdyby znał prawdę, to zabiłby ją bez mrugnięcia okiem- prychnął Damon.
- Nie, jeśli mu powiemy o naszych uczuciach, może wtedy pomoże nam ją utrzymać w tajemnicy.
- Postradałeś zmysły?- syknął.- Osobiście by ją zakołkował.
- Nie, możemy mu ufać...
- Nie. Stefan- położył mi dłoń na ramieniu.- Nie w tej sprawie. Obiecaj, że mu nie powiesz.
- Obiecuję- przytaknąłem, chociaż z premedytacją tego samego dnia poszedłem jeszcze do ojca. Nie powiedziałem wprost, tylko zasugerowałem, że może są dobre wampiry, może nie wszystkie zasługują na śmierć? Ale ojciec odmówił, sądził, że wszystkie są takie same.
Tego wieczoru byłem z Amy, patrzyłem na jej odbicie w lustrze i obserwowałem jej nowy naszyjnik.
- Piękny wisiorek, to prezent?
Spojrzała przez ramię i się uśmiechnęła.
- Owszem...
- Od Damona?- zacisnąłem palce na pościeli, starając się zapanować nad złością.
- Od Anny, ale nawet jeśli... To nie bądź zazdrosny. Nie chcę wybierać między wami- wstała z pufy i zaczęła się do mnie zbliżać.
- Będziesz musiała.
- Ja nic nie muszę, Stefanie... Będziemy się świetnie bawić, ja, ty i Damon.
Nigdy sama nie powiedziała, że chce mojej przemiany, tak mną manipulowała, bym sam jej chciał, bym dokonał własnego wyboru, to nic, że napędzanego jej kaprysem.

- A Damon? Jego też zauroczyła, by ją kochał?
- Nikt nas nie zmuszał do kochania jej, zakochaliśmy się z naszej woli- usiedliśmy na schodach mojej werandy.- Poza tym, to jest moja część, z mojej perspektywy. Jeśli chcesz więcej, spytaj Damona. Jego wersja, będzie z pewnością inna.
- Jedno jest pewne, Amanda była zboczoną egoistką.
Stefan się zaśmiał.
- Można tak to ująć, po części.
- Dalszą część znam... ale jak ona przeżyła?
- Nie wiem, ale była taką manipulantką, że to nie był problem. Jednak zgaduję, że na sto procent, już się nigdy nie dowiemy.
- To na pewno...
Nad nami zgromadziły się chmury, które przywiał wiatr z charakterystycznym zapachem deszczu. Tej nocy zapowiadała się wielka burza.
- Stefan, mam prośbę. Jako, że pojutrze będę wyjeżdżać...
- Co? Już?- przerwał mi blondyn, podnosząc się raptownie.
- To prosiłabym cię, żebyś pomógł mi poszukać "waszego" lekarza.
- Naszego?- zmarszczył brwi.
- Muszę to usunąć, a do zwykłego lekarza nie pójdę. Błagam, jeżeli mi nie pomożesz, to równie dobrze mogę się zabić.
- Nie mów tak, pomogę ci... Postaram się to załatwić na jutro, najpóźniej pojutrze. Mam całą noc.
- Dziękuję- przytuliłam wampira.- Jestem ci winna życie...
- Jesteś mi winna szczęśliwe, swoje życie. Już, zmykaj, wyśpij się.
Kiwnęłam głową, ale zawahałam się na chwilę.
- Liczę na twoją dyskrecję, jeśli jednak Damon coś usłyszy, cokolwiek. To powiedz, że to nie jego dziecko, nie wiem, twoje, Damiena. Kogokolwiek... Byle nie jego.
- Ha! Gdybym powiedział, że to moje dziecko, to zapraszam na zespołowe szukanie moich części ciała po całym Mystic Falls, w ramach pogrzebu.
Parsknęłam śmiechem. I wyjęłam klucze.
- Dziękuję za wszystko- uśmiechnęłam się i weszłam do domu.
***
Matt wpadł do sali chorych i serce mu prawie stanęło na widok siostry leżącej w szpitalnym łóżku. Pielęgniarka zmieniająca właśnie kroplówkę dziewczynie, odwróciła się w stronę brata.
- Tak?
- T-to moja siostra. Czy, wszystko w porządku?
- Straciła dużo krwi, musi odpocząć. Możesz przy niej posiedzieć, ale póki co raczej się nie obudzi- uprzedziła go i wyszła. Matt podszedł powoli do Vicky i przyjrzał się opatrunkowi na szyi.
- Vi... Co ci się stało?- spytał, nieprzytomnej siostry, po czym dotknął jej dłoni i splótł swoje palce z jej. Pochylił się, całując dziewczynę w czoło.- Odpoczywaj, ja się też tu prześpię...
Rozejrzał się dookoła za jakimś fotelem, po czym ułożył się w nim, uprzednio wyjmując telefon. Wszedł w kontakty i wyszukał numer telefonu swojej matki. Westchnął, wiedział, że pewnie i tak nie odbierze. Mimo to zadzwonił, czekając na odpowiedź. Gdy usłyszał po raz kolejny pocztę głosową, wezbrała w nim wściekłość.
- Twoja córka jest w szpitalu, mogłabyś choć raz zachować się jak matka i zatroszczyć się o nią? Nie oczekujemy chyba zbyt wiele...
Urwał, bo oczy go zaszczypały. Rozłączył się i wepchnął komórkę z powrotem do kieszeni.
- Cholera by ją...
Oparł głowę o oparcie i wpatrzył się w krople uderzające o taflę szyby i spływające po niej powoli. Oczy powoli mu się zamykały.

- Widzisz, jestem w stanie podać odpowiednią kwotę, pytanie, czy ty potrafisz ją przyjąć, jak na dobrego wilka przystało- blondyn zszedł powoli po schodach, patrząc na trójkę czarodziei siedzących na sofie w salonie.
- Dostaniesz to, co chcesz- przytaknął wilkołak i rozłączył się. Klaus uśmiechnął się. Nic nowego, pomyślał i podszedł do gości.
- Niklaus- przywitał się najstarszy z nich, zachowując jednak dystans. Nie podał wampirowi ręki, Pierwotny budził w nim zbyt wiele negatywnych emocji.
- Shane. Widzę, że rozważyłeś moją propozycję...
- Tak- przyznał, przytulając do swojego boku dziewiętnastoletnią córkę.- Pomożemy ci, w zamian ty nam dajesz pieniądze i gwarancję, że nic nam się nie stanie, ani podczas współpracy z tobą, ani po niej.
Pierwotny tylko się uśmiechnął, dając dłonie za siebie.
- Oczywiście, macie moje słowo. Lecz to działa w obie strony- ostrzegł ich wampir, poważniejąc.- Żadnych układów z innymi, na palcach was wszystkich nie zliczyłbym swoich wrogów, którzy mi życzą śmierci. Dlatego radzę się zastanowić, zanim przyjmiecie propozycję moją i dodatkowo jeszcze czyjąś.
- Rozumiem- kiwnął głową Shane i wyciągnął dłoń w stronę Mikaelsona. Ten ją uścisnął, patrząc mu prosto w oczy.
- Jutro w końcu sprawy naprostują się z moim doppelgangerem.
- To prawda, że jest też łowcą?- spytał Luke. Klaus zmrużył oczy.
- Widziałem ją i czułem jej energię- wyjaśnił szybko chłopak.- Poza tym rytuał to musi wziąć pod uwagę... Będzie przed czy po Połączeniu?
- Po. Jutro zabije, to już mam z głowy... Wampira i wilkołaka dostarczę w dniu Przeistoczenia. Wszystko idzie doskonale... Nie spieprzcie tego.
Przeszedł przez hol, chwycił skórzaną kurtkę i zniknął w deszczu.
***
- Myślałem już, że nie zadzwonisz- usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. Była prawie północ.
- Wybacz, cały czas coś... Więc, jak ci minął dzień?
- Nie przeciągaj struny, Elizabeth. Chcę odpowiedzi- warknął. Westchnęłam.
- Myślałam o tym co ci powiedzieć, na początku chciałam ci odmówić, przerażała mnie perspektywa wyjechania do Seattle z nieznajomym, potem jednak zaczęłam się zastanawiać... czy jestem tu szczęśliwa, z tym całym syfem, w którym brodzę po kolana? Czy jestem szczęśliwa w takim małym, zbyt spokojnym miasteczku? Odpowiedź jest prosta- nie jestem. Tęsknię za Seattle, ale nie dlatego też moja odpowiedź jest jaka jest, ale chcę też spróbować... z Tobą. I wiem, że to szalone, złe i nieodpowiedzialne, że wygląda to tak jakbym miała być twoją dziwką... Wiem, ale jeśli zostanę będę żałować tego, że odrzuciłam taką szansę... Niczego nie jestem winna temu miastu.
- Czy... czy to oznacza tak?- spytał niebezpiecznie cicho.
- Tak...- przełknęłam ślinę i nagle było słychać tylko głośne wypuszczenie powietrza. Ulga, poczuł ulgę.
- To dobrze... dobrze. Chciałbym byś była teraz obok, bym mógł ci pokazać jak dobra jest dla mnie ta wiadomość- jego słowa sprawiły, że byłam o krok od zapakowania się do samochodu i przyjechania do niego.- Kiedy będę już cię miał obok w samolocie, nie puszczę cię, Elizabeth.
Jego obietnica sprawiła, że oczy zaszły mi łzami. Doprowadziłam się jednak zaraz do porządku.
- Damien, nie znamy się w ogóle.
- No właśnie...- przytaknął i wyobraziłam sobie jak jego szaro-bursztynowe oczy płoną, wpatrując się we mnie. Oparłam się o chłodną ścianę czołem.
- Co ze szkołą?
- Zajmę się wszystkim jutro, przeniosę cię do twojego starego liceum, byś od razu mogła wrócić do siebie i poczuć się jak w domu...
- Moje stare liceum- powtórzyłam.- Nie mówiłam ci do którego liceum chodziłam, Damien...
- To wszystko są informacje, które ty sama udostępniłaś, nie robię z nich złego użytku...
- Ja udostępniłam?- zdziwiłam się, lekko niepokojąc. Kontrolował dosłownie wszystko.
- Portale społecznościowe- odpowiedział, jakby to było oczywiste.
- To... dziecinne- powiedziałam, przewracając oczami. Wyobraziłam sobie jak unosi brew i patrzy na mnie karcąco.
- Dziecinne by było wtedy gdybyśmy mieli piętnaście lat i starałbym się cię wyrwać, pozorując przypadkowe spotkanie na szkolnym korytarzu. W obecnej sytuacji to czyste rozeznanie, z resztą, mój informatyk z pewnością by się obraził, gdyby słyszał, że to co robi, to dziecinada.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia.
- Informatyk? Zleciłeś to informatykowi?
Odgarnęłam pasemka z czoła, przechadzając się po pokoju. Chyba nie rozumiał, czemu jestem podenerwowana.
- Hmm, no tak. To coś złego?
Czy to coś złego? Nie miałam już siły o tym myśleć, w mojej głowie było zdecydowanie za dużo wszystkiego.
- Nie, nie warto tego roztrząsać... Będę już szła spać. Jutro porozmawiamy o szczegółach przeprowadzki... Chcę wiedzieć jak masz zamiar wszystko zaplanować, gdzie będę mieszkała...
- Naturalnie, jutro ci wszystko pokażę.
- Dziękuję. Dobranoc.
Nawet nie czekałam na jego odpowiedź. Bo wiedziałam, że jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo to się rozpłaczę. Przytuliłam poduszkę mocno i zagryzłam poszewkę. Chciał mi oddać tamto życie, a gdy tylko zniknął na chwilę to już byłam w ramionach innego. Nie zasługiwałam na to... Dotknęłam brzucha. A ty, nie zasłużyłeś na to, by być przeze mnie zabitym. Zagryzłam wargę i wcisnęłam twarz w poduszkę, by nie było słychać mojego szlochu. Myślałam, że potrafię się tego pozbyć, że nie czuję żadnego przywiązania do... Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie mogłam nazywać tego dzieckiem, nie mogłam nadawać mu płci, musiałam się go pozbyć... A Damon miał się nigdy o nim nie dowiedzieć.

- Mamo!- wrzasnął mały chłopiec z czarną burzą loków i z wampirzą szybkością wpadł w moje ramiona.- Tata mnie goni, ratuuj!- Zawył, wspinając się po mnie, podskakując niespokojnie. Jego błękitne oczy błyszczały z podekscytowania.
- Hej, kochanie, spokojnie, tata, z pewnością nic ci nie zrobi- zaśmiałam się widząc Damona przeskakującego po drzewach.
- On mnie zje!- wykrzyknął i wtulił się we mnie mocniej. Wampir wylądował z gracją kilka metrów dalej, podchodząc powoli.
- Gdzie jest moja przekąska?- uśmiechnął się drapieżnie.- Jeszcze przed chwilą tu była...
Chłopiec zakrył buzię, by się głośno nie roześmiać. Nagle Damon doskoczył do nas i zabrał mi dziecko.
- Mam cię- zaczął całować jego pulchniutką buźkę.- Teraz cię zjem na śniadanie.
Malec tylko objął ojca wokół szyi i wysunął wojowniczo podbródek.
- Tatusiu, nie bądź niepoważny, przecież jest pora kolacji, nie śniadania- pokiwał paluszkiem przed oczami Salvatore'a.
- Co nie zmienia faktu, że cię zjem...- uśmiechnął się do mnie i odstawił chłopca na ziemię.- Chodź, Ethan, wracamy do domu, mama nam obiecała coś dobrego.
Ethan pobiegł przodem, a Damon objął mnie w pasie. Wtuliłam nos w jego szyję. Czułam zapach bezpieczeństwa, zapach Damona. Pocałował mnie w czubek głowy, tuląc do siebie.
Zamknęłam oczy.
- Mamoo! Wszyscy czekają na tort!- wykrzyknął chłopiec. Kiedy otworzyłam oczy, okazało się, że już nie jestem w lesie z Damonem i Ethanem. Stałam w wyjściu na wielki taras, aż po horyzont rozlewał się ocean, a popołudniowa bryza muskała moją twarz.
- Christian, nie bądź niecierpliwy. Mama dopiero skończyła pracę.
Odwróciłam się i zobaczyłam Damiena niosącego wielki tort czekoladowy. Uśmiechał się do mnie i mijając mnie pocałował przelotnie w usta.
- Chodź, bo zaraz nam rozniosą cały dom, jak nie dostaną tortu.- Spojrzał za mnie i usłyszałam ten jego ton rozkazujący.- Wszyscy siadać, bo nie będzie żadnego tortu. Aleksander, nie dawaj jej tego...
Przy wielkim stole, przykrytym kolorowym obrusem siedziało kilkoro dzieci. Każde miało na głowie urodzinową czapeczkę, tylko chłopiec siedzący u szczytu stołu jej nie miał. Wyglądał jak młodsza wersja Damiena, z daleka było widać podobieństwo między nimi.
- Mamo, chodź, zdmuchniesz z nami- powiedział na oko czteroletni chłopiec, siedzący obok solenizanta, podskakując na drewnianym krześle.
- Już idę- uśmiechnęłam się do malca i wyjęłam z wózka stojącego obok śliczną niespełna roczną dziewczynkę. Uśmiechnęła się, obserwując mnie swoimi czekoladowymi oczkami, zupełnie takimi samymi jak moje. Posadziłam ją sobie na biodrze, przytulając do siebie. Moja kruszynka...
- Tato, mogę wziąć Charlie na ręce?
- Aleks, mówiłem ci, że jesteś za mały, by trzymać Charlotte.
Aleksander wygiął usta w podkówkę.
- Mamo...- zaśmiałam się.
- O nie- zaprotestował Damien.- Mama też ci nie pozwoli. No już, mówcie Evie, który chcecie kawałek.
Poczochrał synów po włosach tej samej barwy co jego i zbliżył się do mnie.
- Jak się mają moje księżniczki?- spytał, całując rączkę Tottie. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i gaworząc wyciągnęła ręce do swojego ojca. Damien z radością odebrał mi córkę, podrzucając ją.
- Uważaj- przypomniałam mu i spojrzałam ponad jego ramię na Christiana i Aleksandra. Zajadali się tortem, mierząc przy okazji, czyja wisienka jest większa. Stark podążył za moim wzrokiem, po czym przyciągnął mnie do swojego boku.
- Siedem lat... nie do wiary- westchnął- jak te dzieci szybko rosną... Jak poszła operacja?- spytał z troską. Wygięłam lekko usta w uśmiechu.
- Dobrze, serce się przyjęło, teraz John może spać spokojnie, jego córka będzie miała ojca..
- Moja bohaterka- wziął mnie pod brodę i pocałował. Pocałunek był słodki, pełen miłości. Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
- Jestem wdzięczny losowi każdego dnia za to, że wróciłaś ze mną do Seattle. Ilekroć patrzę na Chrisa, Aleksa i Charlie...
Pocałowałam Damiena krótko.
- Też cię kocham...

Otworzyłam raptownie oczy, odwracając się na plecy. Podniosłam się do siadu, odgarniając włosy z twarzy. Co to było?
***
Jeremy rano zajrzał do pokoju siostry, ale tej nie było, chociaż zegar wskazywał ledwo szóstą.
- Znowu...- westchnął i cofnął się do łazienki. Wziął szybki prysznic po czym stanął przy umywalce patrząc na swoje zmarnowane odbicie w lustrze. Czuł, że wszystko zaczyna się znowu walić, jak domino.
- Trudno się dziwić- warknął do siebie. Pomyślał o swojej siostrze, która teraz była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Dostrzegł kątem oka pomarańczowe opakowanie tabletek, które nieśmiało odbijało promienie słoneczne. Spuścił głowę, starając się nie ulec podrzędnemu pragnieniu wyluzowania... Jednak im dłużej wpatrywał się w fiolkę tym bardziej miał ochotę po nią sięgnąć. Podszedł do niej w końcu i w pośpiechu połknął tabletkę, bez popicia. Ubrał się i gdy schodził po schodach poczuł lekkie otępienie. Nawet nie zatrzymał się przy ciotce, stojącej w kuchni, tylko od razu wyszedł i skierował swe kroki do szpitala.

Stłumione przez przyciemniane szyby poranne słońce wpadało do wnętrza auta, przypominając Elizabeth która jest godzina. Dziewczyna westchnęła, podnosząc się na łokciu.
- Już późno... A nas oboje czeka jeszcze droga powrotna.
Damien otworzył jedno oko, zakładając rękę za głowę. El zagryzła wargę, by nie rzucić się na niego ponownie. Nie potrafiła oderwać od niego oczu, przesuwała łakomym wzrokiem po jego umięśnionej klatce piersiowej i ramionach. Dwukolorowe oczy były w niej utkwione, obserwując jej każdy ruch.
- Wiem- sięgnął po bluzę i wyciągnął telefon z jej kieszeni.- Trochę po szóstej, a pierwsze spotkanie mam o dziewiątej- odłożył komórkę i położył dłoń na nagich plecach El. Czując jej ciepłą delikatną skórę pod palcami, zapragnął całować ją i smakować na nowo. Pociągnął w dół koc, którym się zakrywała, pochłaniając jej nagość zachłannym spojrzeniem. Wydał z siebie pomruk zadowolenia i pociągnął ją ku sobie, chwytając El za rozpuszczone włosy.
- Zrobimy to ostatni raz... Delikatnie...- oczy mu zabłysły niebezpiecznie. El przełknęła ślinę, a przez jej ciało przebiegł dreszcz podekscytowania. Położyła dłonie na jego ramionach zapominając się. Damien wstrzymał oddech, natychmiast odsunął od siebie jej jedną rękę. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Dlaczego wszędzie indziej mogę, a tu nie?- spytała, przesuwając wzrokiem po prawym ramieniu. Mężczyzna westchnął, jakby rozmawianie o tym go męczyło.
- Byłem nastolatkiem. Wymknąłem się na imprezę z kolegami. Na miejscu naturalnie się upiliśmy, niestety kierowca również. Byłem na tyle trzeźwy, że chciałem iść na piechotę, ale mój kolega, który miał prowadzić samochód uznał, że jest w stanie jeszcze jechać. Wsiadłem...- wzruszył ramionami, starając się pozbyć sprzed oczu obrazów z tamtej nocy.- Co tu dużo mówić... Mieliśmy wypadek, przeżyłem tylko ja i kierowca, a było nas czterech. Tamtej nocy prawie utraciłem oko, teraz mam powiększoną źrenicę... Na miesiąc byłem pozbawiony władzy nad całą prawą stroną, z czasem i z pomocą rehabilitacji, odzyskałem władzę, ale nie całkowite czucie- wskazał odcinek od prawego barku do połowy przedramienia.- Moja sieć receptorów przypomina ser szwajcarski na tym obszarze. A ilekroć ktoś mnie tu dotyka, przypomina mi się to wszystko... Irytuje mnie to, że dotyk znika i pojawia się. Od tamtego czasu nie upiłem się ani razu, upicie się oznacza utratę kontroli.
Elizabeth uniosła jedną brew, patrząc prosto w oczy swojemu rozmówcy.
- Ale... Przecież upiłeś się w XL- zauważyła cicho. Damien pokiwał lekko głową i przyciągnął dziewczynę do siebie, by wylądować nad nią. Poprawił poduszkę, by jej głowa nie opierała się o nadkole, po czym dotknął jej twarzy.
- Dlatego się tak wkurzyłem. Od samego początku działałaś na mnie... inaczej, stawiając wszystko do góry nogami. To- wskazał na samochód- nigdy nie sądziłem, że zrobię coś takiego... ale potrzeba zobaczenia ciebie była zbyt silna.
Zawisnął nad El, stykając się z nią czubkiem nosa.
- Cieszę się, że wracasz ze mną do Seattle, Elizabeth- szepnął, obniżając się.
- Damien- jęknęła, chwytając go za ramiona. Stark uklęknął, patrząc na dziewczynę karcąco.
- Ale zasady zostają zasadami, panno Gilbert. Może cię znowu zwiążę?- zapytał, nadając swojemu głosowi rozkazujący ton.- Chcesz, żebym cię związał?
- Chcę cię dotykać- powiedziała błagalnie, wodząc dłońmi po jego klatce piersiowej.
- Dotkniesz- zapewnił, wyciągając z kieszeni bezładnie leżących spodni ściągi do kabli. El otworzyła buzię ze zdziwienia.
- Serio?
- Serio... Dzięki temu się nie zagalopujesz. Podaj dłoń.
Gilbert jednak nie zareagowała. Damien uniósł brew.
- El...
- Nie. Czemu ma ci zawsze iść łatwo ze mną? Chcę cię dotykać i cię dotknę.
Podniosła się i wysunęła spod ciała Starka. Pchnęła go do tyłu, siadając na nim.
- A co sądzisz o tym?
- Sądzę, że mam bardzo ładne widoki, panno Gilbert.
***
Wrzuciłam bluzę na fotel pasażera i zamknęłam drzwi. Odwróciłam się do Damiena, opierającego się o swojego SUV'a, którego bagażnik i tylne siedzenia zostały na nasze potrzeby przekształcone w średniej wielkości materac. Podeszłam bliżej, przesuwając opuszkami po samochodzie, w końcu docierając do dłoni Starka. Trąciłam ją lekko, obserwując jak jego palce otaczają moje. Podniosłam powoli wzrok podziwiając jak seksownie potrafi wyglądać nawet w samych dresach. Kiedy wyglądał tak swobodnie prawie zapominałam, że był prezesem międzynarodowej firmy. Prawie, bo wciąż jego sposób bycia pozostawał niezmiennie ten sam- pewny, nieustępliwy, władczy.
- Jeszcze dzisiaj wyślę ci maila odnośnie apartamentu, w którym zamieszkasz oraz szczegóły jutrzejszego lotu. Jeśli będziesz chciała sama go urządzić, to muszę o tym wiedzieć wcześniej, czyli dzisiaj wieczorem...
- Damien- przerwałam mu.- Nie rozpędziłeś się trochę? Nie chcę żadnego apartamentu, z którego będę widziała całe Seattle i moi goście będą się musieli zapowiadać w lobby. Wystarczy mi jakaś kawalerka, coś małego, może być nawet na obrzeżach... wiesz, coś co będę w stanie opłacić.
Stark zmarszczył brwi. Zniosłam jednak jego spojrzenie, musiałam jasno postawić granice.
- Opłacić? Myślałem, że już ustaliliśmy, że skoro ja cię do tego nakłoniłem to ja za ciebie odpowiadam, czyli zapewniam ci dach nad głową, czyli karmię cię, czyli dbam o ciebie.
- Ale nie wiesz jak ja to widzę. Mam pieniądze ze sprzedaży naszego starego domu, mogę coś kupić, wynająć, a jak znajdę jakąś dorywczą pracę...
- Elizabeth- przerwał mi, był zły, ale ja również.
- No co? Jak ty byś się czuł na moim miejscu? Bo ja się czuję jak...
- Jeśli powiesz dziwka, to nie ręczę za siebie. Spójrz na mnie- zażądał, chwytając mnie pod brodę.- Jestem bogaty. Cholernie bogaty, więc stać mnie na to, żeby wziąć swoją kobietę do mojego cholernego miasta, kupić jej apartament, żywić ją i nawet, kurwa jego mać, brać ją codziennie na zakupy, jeśli mnie najdzie taka ochota. Mogę robić to wszystko, bo mnie na to stać...
- Ciebie, ale nie mnie. Posiadanie pieniędzy nie sprawia, że możesz za mnie decydować...
- Gdyby nie ja, to wróciłabyś do Seattle?- zapytał nagle, zaciskając zęby. Zastanowiłam się chwilę.
- Nie przez następny rok, może na studia...
- Nie, zostałabyś tutaj, nasiąknęłabyś tym miejscem, to miasto by cię połknęło i wiesz o tym.
Miał niestety rację. Już teraz było mi ciężko stąd wyjechać, a co dopiero po jeszcze roku.
- Tak, wiem...- westchnęłam.- Dlatego będę ci już i tak wdzięczna, za sam fakt, że mnie stąd zabierzesz. Utrzymanie mnie to już za dużo. Nie będę miała jak ci się odpłacić- wzruszyłam ramionami. Czułam się przy nim bardzo, ale to bardzo biednie. Hej, ale może prawie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi na świecie czuło się przy nim biednie.
- Przyjmij to, co ci daję, po prostu... bądź- wtuliłam twarz w jego dłoń. Podobało mi się to, co czułam i fakt, że było to prawdziwe. Patrząc mu w oczy czułam jak coś we mnie kiełkuje. Zaczynałam się w nim zakochiwać. Przyciągnął mnie do siebie w pocałunku i nagle zaczął dzwonić mój telefon. Westchnęłam.
- Podziękuj temu komuś, zostałaś przez niego uratowana.
- Pytanie, czy tego chciałam- wyjęłam telefon. Stefan.
- Tak?
- Nawet nie chcę się denerwować gdzie ty się podziewasz. Załatwiłem ci lekarza, który jest w stanie tu dojechać i przeprowadzić zabieg dzisiejszej nocy.
Zaniemówiłam, robiąc krok od Damiena.
- Co mu obiecałeś w zamian?
- Pierścień, dzięki któremu będzie mógł chodzić za dnia... Ugadałem już się nawet z Bonnie.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałeś jej nic!- naskoczyłam na niego.
- Nie, nie powiedziałem jej nic- uspokoił mnie. Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się przodem do Starka.
- Zaraz będę wracała, porozmawiamy na miejscu.
- Gdzie jesteś, tak w ogóle? Jest za dwadzieścia siódma...
- Stefan, nie zachowuj się jak mój ojciec. Będę za niedługo.
Rozłączyłam się, przewracając oczami.
- Łączy cię coś z nim?- spytał Damien. Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Nie bądź śmieszny, Stefan to tylko przyjaciel, ma dziewczynę, są szczęśliwi. Nie jestem nim zainteresowana, ani on mną. Ale kocham go, jakby był moim bratem.
Nie był chyba przekonany co do mojej wersji, bo wciąż mnie taksował spojrzeniem.
- Nie lubię się dzielić...
- Nie musisz. Jutro będziesz tylko ty, ja i Seattle...- pocałowałam go w policzek.- Pozostała teraz tylko kwestia cioci i brata. Muszę im o tym powiedzieć, będą wkurzeni, bardzo.
- Mam im powiedzieć z tobą?
- Nie, dam sobie radę sama. Jeszcze Jeremy ci przyłoży i na co to komu?
Prychnął.
- Uprawiam sztuki walki, więc raczej bym się nie dał zlać- skrzyżował ręce na piersi. To by tłumaczyło dlaczego jego ciało wygląda tak wspaniale.
- W każdym razie, koniec tego dobrego... Czas wracać do rzeczywistości. Muszę się spakować, załatwić wszystko. A szkoła?
- Mówiłem ci, zajmę się tym. Ty się zajmij pożegnaniami i spakowaniem.
Coś mnie ścisnęło w żołądku. Pożegnania, cholera.
Kiwnęłam głową i wyjęłam kluczyki z kieszeni.
- Ciebie też zaraz zaczną ścigać, do potem.
Puściłam jego dłoń i wsiadłam do auta.

- Zaraz to zrobię, powiem im- zapowiedziałam Stefanowi, siedząc z nim na ławce przed szkołą.
- O czym? Trochę się tego nazbierało...
Pokazałam mu język. Nie ułatwiał mi sprawy, a musiałam powiedzieć o swoim wyjeździe dziewczynom. Z nerwów rozbolał mnie brzuch.
- O Seattle... O tym drugim wiesz tylko ty. Ech, co ja mam im powiedzieć? Tylko utwierdzę je w przekonaniu, że jestem egoistyczną dziwką..
- Daj spokój, nie myślą tak. Wiele bzdur mówimy, kiedy jesteśmy źli, a one były naprawdę złe.
- Tak... niby- wzruszyłam ramionami. Wstałam i mój żołądek wykonał koziołka.- Może powinnam zrobić to samo, co zrobiłam poprzednio... Wyjechać bez słowa, jakbym nigdy nie istniała.
- Tak zrobiłaś? A znajomi? Przyjaciele? Nigdy o nich nie mówiłaś, nigdy nikt nie dzwonił...
- Zmieniłam wszystko. Maila, usunęłam wszystkie konta, zmieniłam numer- przypomniało mi się, że przecież nie miałam już żadnych profilów, więc Damien nie powiedział mi prawdy jak zdobył o mnie informacje. Ponadto od początku wiedział, że jestem z Seattle. Dotknęłam czoła starając się zignorować wszystkie myśli, które mogły mnie zniechęcić do wyjazdu.- W każdym razie, zniknęłam.
Pomyślałam o Michi, swojej przyjaciółce, którą zostawiłam bez słowa w Seattle. Teraz znowu ją mogłam zobaczyć... Simona, Clair.
Dostrzegłam przyjaciółki i ruszyłam im naprzeciw. Zacisnęłam dłonie w pięści. Widziałam ich miny, gdy się zorientowały, że idę w ich kierunku. Wyjeżdżając zrobię im przysługę.
- Cześć, macie czas?
- Mało- odparła lakonicznie Bonnie.- Chcesz przeprosić?
Westchnęłam.
- Nie, chciałam się pożegnać, tak jakby...
Obie uniosły pytająco brwi.
- Pożegnać? Wyjeżdżasz gdzieś?
- Wracam do Seattle. Mam szansę się stąd wydostać. Zostawić was w spokoju- powiedziałam na jednym oddechu. Dziewczyny były w szoku.
- Do Seattle? Jak? Przecież nie pojedziesz tam za...- Caroline zmrużyła oczy. Ech, myślałam, że pominę ten szczegół.- Lecisz ze Starkiem, prawda? Przeprowadzasz się do Starka...
Milczałam.
- Serio!? Nie znasz go w ogóle. Nic o nim nie wiesz, poza tym, że jest bogaty i dobry w łóżku. A ty jedziesz na drugi koniec kraju za nim!?
- Nie jadę za nim- przerwałam jej.- Jadę z nim. Zabiera mnie z tej dziury, z tego nadnaturalnego gówna.
- Twój egoizm mnie zadziwia- warknęła Bonnie. Miałam ochotę ją uderzyć.
- Skończę tu martwa. Wy się wczoraj dobrze bawiłyście, a ja po raz kolejny walczyłam o przeżycie. Już raz umarłam, mój poprzedni związek to totalna klapa z wampirem na czele. Więc wybaczcie, że chcę się odciąć od tej części mojego życiorysu. Dzięki za zrozumienie.
Odwróciłam się na pięcie i odmaszerowałam w stronę domu, gdzie czekała mnie kolejna porcja opierdolu.

- Zabraniam ci! Masz tu skończyć szkołę! Potem możesz jechać gdzie chcesz, ale póki co nie będziesz się nigdzie szlajać z jakimś obcym facetem!
- Damien nie jest obcy- odpowiedziałam spokojnie.- Poza tym jestem pełnoletnia, mogę jechać gdzie chcę, z kim chcę.
- Szkoda, że tak nie mówiłaś, jak ci rodzice umarli- warknęła i widziałam, że zaraz zacznie płakać ze złości.- Aż tak źle ci tutaj? Jesteś aż tak zdesperowana, że oddasz się pierwszemu lepszemu za bilet lotniczy do Seattle!?
Już chciałam zaoponować, ale Jenna uciszyła mnie gestem dłoni. Spojrzałam na Jeremiego, szukając chociaż odrobiny zrozumienia i wsparcia. Niestety wymagałam zbyt wiele, patrzył na mnie nienawistnie, wstał nagle i wbiegł po schodach. Cudnie...
- Jenna, ja po prostu chciałam...
- Nie chcę tego słuchać! Idź się pakować... i nie fatyguj się odwiedzaniem nas co miesiąc.
Osłupiałam, ale zaraz we mnie zawrzało.
- Nawet mi nie dasz dojść do słowa!- wykrzyknęłam, ledwo panując nad emocjami.- Nie słuchasz mnie, tylko mi mówisz, że się puszczam i że jestem nieodpowiedzialna!
- A nie jesteś?- wstała z kanapy, stając na równi ze mną.- Ile znasz tego swojego miliardera? Zaledwie kilka dni, ja go nie znam, więc jak mam mu ufać? Nawet nie raczył tu...
- Powiedziałam, żeby nie przychodził- przerwałam jej.- Sądzę, że wystarczy, żebyś się na mnie wyładowała, on tu nie jest potrzebny.
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy ze swoich słów. Ty byś puściła Jeremiego, żeby zamieszkał sam w Seattle!?
- Jeremy, to Jeremy. Jego bym się bała samego do Richmond puścić. Ja jestem dojrzalsza, potrafię o siebie zadbać. Proszę...
- Zejdź mi z oczu- ucięła i tak jak Jeremy udała się na górę po schodach. Opadłam ciężko na kanapę, starając się uspokoić i sięgnęłam po telefon. Widniało na ekranie jedno powiadomienie mailowe. No tak, Damien miał mi wysłać zdjęcia ewentualnych apartamentów.
Otworzyłam maila, w którym było podane parę linków i dopisek:
Wybieraj mądrze, sugeruję ostatnią pozycję.
Damien Stark, Prezes Stark International
Seattle/ New York/ Richmond/ Dallas
Zmarszczyłam brwi, patrząc na nazwy miast. Miał tam siedziby? Przeszłam do pierwszej strony, klikając na nią. Zdjęcia były niestety zbyt małe, o ile się otwierały, więc przeszłam do pokoju, otwierając maila na laptopie. Przekierowało mnie i moim oczom ukazała się mapka pokazująca gdzie mieści się mieszkanie. Nazwa ulicy jednak nic mi nie mówiła. Zaraz pod spodem było zdjęcie budynku. Wyglądał ekskluzywnie, czyli od razu odpadał, ale ciekawość zwyciężyła. Zjechałam niżej, bo spojrzeć na wnętrze. Nie byłam na to przygotowana.
Cała długa ściana była przeszklona, od podłogi do sufitu, ukazując piękny widok na Elliott Bay. Ogromne wnętrze dzielił metalowo- drewniany kontuar, na jadalnie i salon, w którym nawiasem mówiąc sama kanapa wyglądała jakby kosztowała jedną wypłatę przeciętnego Amerykanina. Kominek, stolik, podnóżek... Zamknęłam stronę wiedząc, że nie tędy droga. Kliknęłam kolejny link i nie zdziwiłam się, że mieszkanie wyglądało podobnie; ogromne przestrzenie, surowy styl, wielkie okna z cudownym widokiem. To były penthouse'y, czyli nic czym bym była zainteresowana. Po odrzuceniu wszystkich opcji, przeszłam do ostatniej propozycji. Przywitały mnie zdjęcia penthouse'u najładniejszego i największego z tych wszystkich, które miałam okazję zobaczyć. Nie mogąc się powstrzymać przejrzałam całą galerię i na ostatnim zdjęciu był ukazany widok, który miałam już przyjemność zobaczyć. Gdyby nie on, to nie zorientowałabym się tak szybko, że jest to mieszkanie Starka. Proponował mi...
Zamknęłam laptopa i odskoczyłam od niego, jakby był pokryty czymś obrzydliwym. Oparłam twarz na dłoniach nie będąc pewną, czy chcę w to wszystko brnąć. Teraz dopiero zauważyłam, że zaczyna mnie to przerastać, nie miałam nawet czasu by przemyśleć wszystkie za i przeciw... wstałam i zaczęłam się przechadzać po pokoju, starając się odnaleźć spokój.
Chcę wrócić do Seattle, chcę być z Damienem. Chcę tanie, małe mieszkanko, chcę sobie dorabiać i chcę skończyć tam szkołę. Oto czego chcę. I będę to mieć.

W Wallmarcie naturalnie mieli zbędne, duże kartony. Dzięki uczynności sklepu mogłam się jeszcze dzisiaj spakować. Podgryzając paluszki wkładałam wszystkie ciuchy do kartonów, przy okazji szukając na własną rękę małego kąta. Po godzinie w szafach zostały tylko rzeczy potrzebne mi na jutro. Podziwiałam się, że wyrobiłam się w tak krótkim czasie, ale no cóż... praktyka czyni mistrza. Przy okazji znalazłam małe mieszkanko na 97 Virginia Street, sześćdziesiąt metrów kwadratowych. Od razu zauroczyły mnie ceglane ściany oraz mały balkonik, który wychodził na podwórko, nie od strony ulicy. Salon, sypialnia, kuchnia i jadalnia w jednym, w centrum, dwie przecznice od Damiena, blisko Lisa Harris Gallery... Podskoczyłam najwyżej jak się dało, gdy dzwoniąc okazało się, że mieszkanie jest jeszcze na sprzedaż. Bardzo miła pani zgodziła się uwierzyć mi na słowo i dać znak, że sprzedano już to mieszkanie.
- Dzisiaj miałam tu przyprowadzić potencjalnych kupców. Ma pani szczęście...
Mogłam je kupić za 150 tysięcy, czyli jedną piątą co dostałam za mój stary dom, lub płacić miesięcznie 500 dolarów. Nie wiedziałam co wybrać, więc podałam pani wszystkie swoje dane i powiedziałam, że za chwilę jej dam znać. Zadzwoniłam do Damiena.
- Znalazłam mieszkanie idealne- zaczęłam bez powitania.
- Który numer?
Zagryzłam wargę.
- Mój...

- Cześć.
- Cześć?- był zdziwiony, że mnie widzi. W sumie nic dziwnego, ostatnim razem przecież prawie z krzykiem od niego uciekłam. Teraz wydawało mi się to niedojrzałe.- Co tu robisz?- spoważniał, wpatrując się we mnie przymrużonymi oczami.
- Chciałam z Tobą o czymś porozmawiać, coś ci powiedzieć i nie chciałam, żebyś dowiedział się tego od kogoś innego.
Brunet przepuścił mnie w drzwiach i zaprosił gestem ręki do środka. Przyjęłam zaproszenie, rozglądając się ostrożnie, jakbym nie była tam przez lata. Idąc przez hol zastanawiałam się, czy usiąść, czy stać. Nagle na samą myśl, że mam z nim o t y m porozmawiać złapał mnie straszny ból brzucha, dłonie mi zdrętwiały, więc wbiłam w nie paznokcie.
- Jest Stefan?
- Je- odpowiedział lakonicznie i wyminął mnie z szybkością wampira, by nalać sobie alkoholu.- Chcesz trochę?- spytał nie podnosząc na mnie wzroku.
- Nie, dziękuję.
Nogi mi zmiękły i usiadłam na kanapie, obserwując Damona. Bolało mnie serce na myśl, że miałabym go zostawić samego. Poczułam gulę w gardle i sparaliżowało mnie. Nie mogłam jednak dać po sobie tego poznać, musiałam stąd wyjechać. Moja obecność tutaj nie była dobra dla nikogo, w tym mnie i jego. Damon patrzył na mnie wyczekująco, a ja na niego z bezsilnością. Nie mogłam niczego cofnąć, ani tym bardziej się rozpłakać. Przełknęłam więc gulę i wzięłam głęboki oddech. Już wiem, czemu wyjechałam z Seattle bez pożegnania...
- Wyjeżdżam- wypaliłam, patrząc mu prosto w oczy. Zmarszczył brwi i usiadł naprzeciwko mnie.
- To znaczy?
- Wyjeżdżam z Mystic Falls... Ja... Wracam do Seattle- wypuściłam głośno powietrze, jakby z tymi słowami wszystko ze mnie uleciało. Damon otworzył szerzej oczy, chyba nie do końca pojmując co mu właśnie oświadczam.
- Żartujesz sobie?
Pokręciłam głową, wbijając paznokcie w kanapę.
- Nie...- szepnęłam.- Chciałam... Chciałam ci o tym powiedzieć, żeby ktoś inny się nie wygadał...
- Ktoś inny?- przerwał mi. Był zły.- Czyli co? Wszyscy wiedzą tylko nie ja?!
- Nie chciałam ci tego mówić, to ciężkie podejmować taką decyzję... Przeciągałam to, bo powiedzenie nikomu tego nie bolało tak bardzo jak powiadamianie ciebie.
Czułam łzy nagromadzające się pod moimi powiekami. Nie mogłam mrugnąć, to by oznaczało porażkę.
Damon wstał raptownie i zaczął się przechadzać po pokoju. Wyrzucił szklankę, która wraz z zawartością roztrzaskała się o ścianę i oparł się o stolik dłońmi. Drgnęłam.
- A co na to Jenna?- spytał, patrząc na mnie wyzywająco.
- Jenna tego nie akceptuje... ale zapomina, że ja jestem już pełnoletnia. Mogę wyjechać nikomu się nie tłumacząc.
- Nie możesz- warknął, ale zaraz wyprostował się i potarł nasadę nosa.- Dlaczego?- spytał nagle, idąc z powrotem w moją stronę.- Jest ci tu aż tak źle?
- Damon- pokręciłam ponownie głową, nie wiedząc co powiedzieć. Nie było tu tragicznie.
- Podaj jeden powód, dla którego chcesz wyjechać...- złapał mnie za ręce, wpatrując się w moje oczy, szukając w nich czegoś. Może tej małej iskry niezdecydowania.- Tylko jeden powód, niepodważalny... a nie będę cię zatrzymywał. Wyjedziesz i nigdy więcej mnie nie zobaczysz... Tylko jeden- wyszeptał, siedząc teraz tak blisko, że mógłby mnie pocałować. Dotknął mojego policzka, patrząc na mnie swoim najbardziej ufnym spojrzeniem, tym w którym nadzieja była niemym krzykiem.- Jeden, Eli...
Prawie się złamałam, prawie dałam spłynąć jednej łzie.
- Brak powodów, by zostać to dobry powód, by wyjechać- powiedziałam, obserwując jak spojrzenie Damona nabiera na szorstkości, bezduszności. Dopiero po chwili poczułam jak łzy spływają po moich policzkach, po mojej szyi. Czułam jak w moim sercu robi się większa dziura niż po utracie rodziców, jak brakuje mi tlenu...
- Jasne- powiedział. Wyprostował się i odsunął ode mnie na bezpieczną odległość.- Masz wystarczająco pieniędzy, by tam żyć?
- Tak- skłamałam.- Poradzę sobie.
- To dobrze...
Patrzyłam jak odchodzi, gdy nagle zatrzymał się na drugim stopniu. Nie... Tylko nie to... Nie zadawaj tego pytania.
- Co ze Starkiem?
Milczałam. Nie mogłam go okłamać, nie w tej kwestii, zresztą i tak by się dowiedział.
Damon wrócił się i stanął naprzeciwko mnie.
- Jedziesz z nim, prawda?- wstałam powoli z kanapy.- Nie mylę się, prawda?
- Nie- szepnęłam, zaciskając zęby, żeby z mojego gardła nie wydobył się szloch.- Daj mi wytłumaczyć... Błagam...
- Nie- uciął i spojrzał na mnie z pogardą.- Dość już zrobiłaś.
Zniknął na schodach.

Nie wiadomo dlaczego nie potrafiłam przestać płakać. Ilekroć przypomniałam sobie jego spojrzenie pełne nadziei, nie potrafiłam powstrzymać spazmatycznego oddychania. Przytuliłam twarz w poduszkę, starając się wyciszyć, a jednocześnie zagłuszyć.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Powycierałam oczy rękawem i wyjrzałam na korytarz.
- Jeremy? Jenna?
Odpowiedziała mi tylko cisza i dzwonek mojego telefonu. Podeszłam do komórki i odchrząknęłam. Nieznany numer.
- Tak słucham?
- Teraz- usłyszałam i usiadłam z wrażenia. Przed oczami przeleciał mi Klaus i jego rozkaz. Zakryłam usta dłonią, tłamsząc w sobie przerażony jęk. Wstałam, choć tego nie chciałam.
- Nie, Klaus, błagam! Odwołaj to!- wykrzyknęłam, oddychając coraz szybciej.- Odwołaj!
- Wiesz co masz robić- usłyszałam tylko w odpowiedzi. Rozłączył się. Rozejrzałam się dookoła szukając jakiejkolwiek pomocy. Patrzyłam na telefon w swojej ręce, ale nawet nie potrafiłam po nikogo zadzwonić. Dalej zmierzałam w stronę kuchni, starałam się chociaż trochę wszystko opóźnić.
- Pomocy! Ratunku!- krzyczałam głośniej niż kiedykolwiek, jednocześnie obejmując brzuch.- Nie, nie, proszę... Nie tak, nie tak! Jeremy!!!
Zadławiłam się łzami, schodząc po schodach. Upuściłam telefon i ten spadł na półpiętro.
- Błagam- wychlipałam, ledwo widząc na oczy.- Proszę... Odwołaj to... Pomocy!
Zeszłam ze schodów i dwa kroki później byłam już w kuchni. Obserwowałam wszystko niczym duch, z perspektywy trzeciej osoby, nie miałam nad sobą żadnej władzy. Przełknęłam ślinę i rozpłakałam się na dobre, to był koniec... Drżącą ręką chwyciłam duży nóż kuchenny. Moje odbicie widniało w jego ostrzu.
- Proszę... Nie...
Chwyciłam nóż oburącz ostrzem skierowanym w swój brzuch... w swoje dziecko.
Masz się dźgnąć...
Oddaliłam narzędzie od siebie, by nabrało rozpędu. Łzy przestały spływać po moich policzkach. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na cios, a gdy ten nastąpił zabrakło mi powietrza. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku i padłam na kolana. Ból rozszedł się po całym moim ciele, stając się nie do zniesienia. Wyciągnęłam z siebie nóż i przycisnęłam dłoń do brzucha. Krew... Zakrztusiłam się śliną... Dotknęłam ust... krwią. Oparłam się o kontuar, będąc zbyt zmęczoną, by utrzymać pion. Krew wylewała się ze mnie pulsacyjnymi ruchami, więc położyłam obie dłonie na brzuchu, starając się zadawać sobie jak najmniejszy ból.
Masz je zabić, Elizabeth. Masz zabić dziecko, które nosisz.
Ciepłe łzy spływały po moich coraz zimniejszych policzkach. Jedyne co pozwalało mi rozeznać się w zanikającym czuciu, była gorąca, wylewająca się ze mnie krew.
- Przepraszam...- szepnęłam, czując jak znosi mnie na prawą stronę.- Przepraszam...
Kogo przepraszałam? Wszystkich, szczególnie ciebie...



Ethan...

Ta daaaaaam :D Wiem, wiem, długo mnie tu nie było, no ale cóż... nie mogłam tego przecież na części podzielić! Nadchodzą wakacje, więc będę mogła teraz częściej dodawać rozdziały. Jak wam się podobało? Mam nadzieję, że warte to wszystko waszego czekania :)
Ponadto, dajcie znać w komentarzach, czy chcecie być informowani o nowych rozdziałach i gdzie. Jestem w stanie was powiadamiać wszędzie: na blogu, facebook, gadugadu, google+, youtube, snapchat, instagram, twitter, nawet tumblr, wszystko w prywatnych wiadomościach :) Dajcie znać kto, co, jak ;) Dzięki za wasze wsparcie, komentarze i obecność, dajecie mi "powera" :*

19 komentarzy:

  1. Miazga ;o
    Nie mam słów tak bardzo ;-; Nie chcę, żeby Seattle jechała do Seattle :// W ogóle ten Damien mnie wkurza, niech spada xd Damon jak zwykle martwi się o El, kocham to w Nim ;3 Bonnie i Care mnie zdenerwowały, Elizabeth wyjeżdża a One jakieś fochy odwalają ;-; Te sny Eleny... Finał ;D Oczywiście wolę pierwszy, w którym jest Damon, no i Ethan ^.^ A tak swoją drogą, biedny maluszek :cc
    Nieskładny jakiś ten komentarz, musisz mi wybaczyć ;** Czekam na nn, mam nadzieję że nie będziesz znowu mnie tyle trzymać w niepewności ;* Weny sweethearht ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie bierz tego jako obrazy, to mój monolog wewnętrzny na tę chwilę:
    ŻE CO?! CO ONA ZROBIŁA?! KLAUS TY GŁUPI SADYSTO! BIEDNY ETHAN! OPAMIETAJ SIE EL, ROZKAZUJĘ! NIECH ONA COŚ WYMYŚLI! NIENAWIDZĘ STARKA! ZABIJĘ JAK SPOTKAM! CO ZA PRZEBRZYDŁY DRAŃ! NIECH SE WSADZI TE SWOJE PIERDYLIARDY I ZOSTAWI EL I DAMONA W SPOKOJU! NIECH EL NIE WYJEŻDŻA! CO JĄ NASZŁO?! TO Z DAMONEM MA BYĆ! TAK MI GO ŻAL! CHLIP, CHLIP! PRZECIEŻ URATOWAŁA GO! PRZECIEŻ GO KOCHA! NIECH JĄ ZATRZYMAJĄ I RATUJĄ DZIECKO! NERWY MI PUSZCZAJĄ! OCH, DEPRESJA!!!

    Ta część jest skierowana do Ciebie, Kochana:
    Wiesz na pewno dobrze, że ja uwielbiam tę historię. Wszystko, co się tu dzieje sprawia, że mój mózg pracuje na najwyższych obrotach. Od początku czytam z zapartym tchem, podziwiając Twoje pomysły. Ale proszę, oszczędź mi czytania o Starku xd wybacz, ale mam go dość. Po prostu od samego początku mam klapki na oczach i wierzę w Delizabeth :'( ONI MUSZĄ ZNÓW BYĆ RAZEM. To przecież historia o nich, co nie? :c nie, no będę cierpliwa, ale błagam- niech ona kopnie tego Starka i jego "stać mnie, jestem bogaty" w tyłek i nie wyjeżdża ; (
    Świetna scena z Loganem. Się uwziął na Car, nie ma co. Taką Eli uwielbiam - waleczną, silną i z Damonem xd Nie do końca kumam zachowanie blondyny i Bon, tego, że tak się El czepiają. Ale z drugiej strony ona też po nich nieźle pojechała :D
    Uwielbiam to, no uwielbiam. Twoi bohaterowie są tak dobrze wykreowani i naturalni. Napisałabym po raz kolejny o Starku, ale już wystarczająco dużo razy go skrytykowałam w tym komentarzu ^^ mam nadzieję, że to się wszystko ułoży. Mimo wszystko, co tu się działo, wierzę w to :*
    Trzymam kciuki, żeby wena Cię nie opuszczała. Czekam na wakacje, więcej Twoich rozdziałów i Twoją opinię o moim opowiadaniu ;) informować możesz mnie na moim blogu ;>
    xoxo, E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tez jakoś nie przepadam za Strackiem.. W koncu to blog o delenie i mam nadzieję ze ją jeszcze tu zobaczymy!:** a tak wgl to rozdział BOSSKI serio piszesz coraz lepiej choc nie wiem jak to jest możliwe czekam dawaj szybko następny;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa kocham tp opowiadanie tak bardzo lubie je czytac szczegolnie dlatego ze sa tak piekne i dlugie rozdziay;** nie moge sie doczekac damona z el oni razem są tak kochani dawaj szybko nn ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaa co ty robisz to nie mialo sie tak skończyć!:(_ niemoge wytrzymac tego napieciabdawaj szybko nn;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy możemy sie spodziewać czegoś następnego?!:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Koniec roku moze uda co sie wstawic niedlugo 30 rozdział? Daj znac co tam u cb a ten rozdzial mi sie naprawdę bardxo bardzo podobał! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy nn? Odezwij się w końcu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w trakcie pisania rozdziału, poza tym, o ironio, nie mam czasu xD ale tworze cos dobrego, jestem dumna z tego co poki co napisalam, jeszcze troszke cierpliwosci, skarby wy moje:) podpowiem, ze jest duuzo Damona ^^

      Usuń
    2. To superrr!!! A ile ci tak zejdzie? Tydzień czy krócej?;**

      Usuń
    3. Trudno mi powiedzieć, ponieważ pracuję codziennie, ale staram sie pisac jak tylko mam wolna chwile i mam sile, aczkolwiek z ta bedzie najtrudniej bo mnie rozklada, a ja jak zachoruje, to tydzien przykuta jestem do lozka :/ poki co nic obiecac nie moge, ale postaram sie uwinac do tygodnia :)

      Usuń
  9. dasz radę wstawić dzisiaj albo do końca tygodnia?:) No chyba że jeszcze piszesz.. Nie mogę się doczekać:(((

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekamy!:**
    ~Adela

    OdpowiedzUsuń
  11. Duzo ci jeszcze zostało do napisania?;*

    OdpowiedzUsuń
  12. I jak tam? ^^

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyłączam się do pytania wyżej :) Nie mogę się doczekac. U mnie nn, rozdział10. Wpadnij, jeśli masz chęc.
    http://to-hell-with-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń