poniedziałek, 12 stycznia 2015

26. I did it. I killed her.

Drodzy czytelnicy, póki co robię tutaj porządek, ale na raty, więc nie dziwcie się, że numery rozdziałów są nie po kolei itp., musiałam kilka zbić w jeden, poza tym dojdzie mała zmiana poprzedniej fabuły, ale wszystko w swoim czasie. W każdym razie, proszę o cierpliwość :)

Dźwięk dzwoniącego iPhone'a roznosił się po całym pokoju. Damon podszedł do telefonu i spojrzał na wyświetlacz. W chwili, w której zrozumiał kto do niego dzwoni, miał ochotę roztrzaskać aparat o podłogę, a potem go wrzucić do kominka. Nie mógł jednak zignorować połączenia, cholera wie ile by go to kosztowało w przyszłości. Elizabeth weszła za nim do pokoju i spojrzała na niego pytająco.
- Nie odbierzesz?
- Tak, tak...- w chwili, gdy przeciągnął palem po ekranie wyszedł z pokoju, zbiegł po schodach, w wampirzym tempie ubrał buty i zatrzasnął za sobą drzwi. El stała oniemiała i patrzyła się przed siebie. Co było tak tajne, że musiał aż wyjść z domu? Czemu nie mogła usłyszeć rozmowy? Pytania namnażające się w jej głowie sprawiały tylko, że dziura w jej sercu cały czas się pogłębiała i rosła.
- Czemu do mnie dzwonisz?- warknął Damon na wstępie, nie witając się uprzednio z rozmówcą.
- Mógłbyś być chociaż trochę milszy... Jak na przykład ja w stosunku do tej małej. Nie masz pojęcia jak bardzo muszę się starać, żeby nie skomentować chociażby jej ubioru. Jak można codziennie chodzić w jeansach, bluzie i T-shircie? O zgrozo...
- Do rzeczy!- warknął. Mimo woli czuł, że do oczu napływa mu krew, a dziąsła zaczynają go swędzieć. Agresja jaką wzbudzała w nim ta dziewczyna była niedopisania.
- Okey, okey... Czuję się dzisiaj trochę samotna, wpadnij do mnie, od razu będzie raźniej.
Wampir przymknął powieki i potarł nasadę nosa. Jej głos był wyjątkowo wkurwjąco-irytujący.
- Jestem zajęty teraz.
- Jesteś u tej marnej podróby kobiety?!- oburzyła się Kimberley.- Pamiętaj, że wszystko jej mogę powiedzieć, a tego byś raczej nie chciał...
- Nie będziesz mnie szantażowała, ty mała kurwo!
Jednak głos po drugiej stronie był nadzwyczaj opanowany.
- Damonie, albo przyjdziesz, albo będzie nieprzyjemnie, jak wolisz. Czekam.
Cisza po drugiej stronie oznaczała koniec rozmowy.
- Damon, wszystko w porządku?- ten aż podskoczył. Ze zdenerwowania nie usłyszał jej obecności.- Twoja twarz... Co się stało?
Cholera, pomyślał i żyły spod oczu zaczęły znikać.
- To... Stefan. Ma problem i muszę do niego jechać.
- Stefan jest mała kurwą?
Usłyszała to.
Westchnął teatralnie i wymyślił bajeczkę na poczekaniu.
- To Katherine. Powiedziała, że jeżeli się z nią teraz nie spotkam, to będzie nieciekawie.
- Jadę z Tobą- powiedziała z determinacją Elizabeth.
- Nie, nie, nie, powiedziała, że mam być sam. Chcę wytłumaczyć tą sytuację, zadzwonię jak tylko skończę rozmawiać, dobrze?
- Nie podoba mi się to... Czemu masz iść sam? Może chce cię uwieść?!
- Eli... co ty gadasz? Nie dam się jej- uśmiechnął się pocieszająco, robiąc w jej stronę krok.
- No nie wiem... Jesteś wyjątkowo podatny na wdzięki kobiet, podobnych do mnie.
- Wnioski wyciągnij sama- uśmiechnął się lekko i pocałował dziewczynę w czoło.- Zadzwonię jak będę wracał.
- Mhm... gdzie się w ogóle z nią widzisz?
- W lesie wschodnim- uznał, że to dobre miejsce, bo jest na tyle daleko, że Eli nie zdążyłaby tam dotrzeć zanim on wróci.
Wsiadł do auta i zatrzasnął za sobą drzwi. Zanim silnik zawarczał usłyszał tylko cichy szept.
- Uważaj na siebie.
***
- Hej, jesteś może zajęty?
Stefan spojrzał na Chrisy popijającą herbatę.
- Tak, coś się stało?
- Nie no, jak jesteś zajęty to damy radę...
- Elizabeth... Mów- nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Katherine dzwoniła do Damona, mają się spotkać w lesie wschodnim... Kazała mu być sama... odchodzę od zmysłów...
Samo jej imię sprawiło, że Stefan zesztywniał.
- Gdzie się mieli spotkać?
- W lesie wschodnim.
- Ok. Zajmę się tym...
- Dziękuję Ci.
Wampir rozłączył się i spojrzał przepraszająco na dziewczynę.
- Musisz iść...- to nie było pytanie.
- Wierz mi, chciałbym jeszcze zostać, ale mój brat ma kłopoty, muszę mu pomóc.
- Jesteś wybawicielem w rodzinie?
- Jestem wybawicielem w życiu- parsknął i skierował się w stronę korytarza.
Zaśmiała się i patrzyła jak się ubiera. Bardzo jej się podobał, był taki miły i zabawny.
- Przepraszam, że muszę iść, może widzimy się w weekend?
- Chętnie- Christine się uśmiechnęła i stanęła na palcach, żeby go pocałować w policzek.- Dziękuję za miły wieczór.
- Ja również.
Pożegnał się jeszcze grzecznie z jej rodzicami i przytulił ją na pożegnanie.
- Do zobaczenia jutro w szkole.
- Do zobaczenia i powodzenia z bratem.
Kiedy drzwi się zamknęły za nim, zrzucił uśmiechniętą maskę i skręcił w stronę lasu. Tam mógł biec szybciej, o wiele szybciej.

Kiedy Stefan dotarł na skraj Lasu Wschodniego zatrzymał się, powoli przemieszczał się wzdłuż i wszerz tego kawałka ziemi, myślał, że może spotkają się obok krypty, ale się przeliczył. Nigdzie nie było, ani Damona, ani Katherine. Nawet nie słyszał żadnej rozmowy. Nie rozumiał o co chodzi, ale przeczuwał najgorsze, gdy nagle usłyszał za sobą znajomy głos.
- Cześć Stefan.
- El?
- Blisko.
Napiął wszystkie mięśnie.
- Katherine... co mu zrobiłaś?
Ona jednak tylko na niego spojrzała z politowaniem i usiadła na pobliskim kamieniu.
- Oj Stefanku, Stefanku... rozumiem, że Gilbert może być naiwna, ale ty?
Popatrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- To nie ja do niego dzwoniłam i nie ja się z nim umawiałam. To owszem była kobieta, ale to nie byłam ja...
- Czemu mam ci wierzyć?
- Och, zadzwoń do niego, uwielbiam słuchać jak niewierni mężczyźni się tłumaczą- puściła do niego oczko.- No dalej, zadzwoń.
Stefan niepewnie wyjął telefon i wybrał numer Damona.
- Stefan?
- Gdzie jesteś?
Zapadła po drugiej stronie cisza.
- W lesie wschodnim... czekam na Katherine, ale ta suka się nie pojawia.
- No wiesz co? Normalnie jestem obrażona!- krzyknęła wampirzyca w stronę komórki.- Ja jestem słowna, nie to co wy, faceci- zrobiła obrażoną minę i założyła ręce na piersi.
Damona zmroziło. Już nie wiedział jak się wykręcić, stracił wszelkie pomysły.
- No więc? Koniec kłamstw? Limit się wyczerpał?- wysyczał młodszy Salvatore do komórki.
- Zaraz będę...- rozłączył się.
- No no...- zacmokała Katherine- Kto by pomyślał, że pan Damon Salvatore będzie taki niewierny...
- Skąd wiedziałaś, że się na ciebie powołał?
- Byłam przypadkiem w okolicy...
- Przypadkiem- zadrwił. Katherine rzuciła mu spojrzenie spode łba, ale kontynuowała, jakby nie usłyszała tej drwiny.
- … I usłyszałam swoje imię. Zdziwiłam się kiedy zaparkował pod wielkim domem i otworzyła mu ta taka blondi.
- Caroline​?
- Nieee, ta druga, bogata, zarozumiała, coś na K...
- Ki... Kimberley?- Stefan zaniemówił z wrażenia.
- No, tak, to była ona... W każdym razie, z pewnością nie udzielał jej korepetycji z angielskiego...- parsknęła śmiechem. Jednak chwilę później spoważniała.- To smutne, że taki łajdak trafił na taką dziewczynę...
- Żal ci jej?- Stefan prawie zakrztusił się tymi słowami.
- Może trochę. Nie jestem taka zła, jak mnie wszyscy malują... Po prostu staram się przeżyć...- wstała i zrobiła krok do tyłu.- Pilnujcie jej, za dużo osób chce jej śmierci...- zniknęła w gąszczu drzew.
***
- A co ty byś zrobił na moim miejscu, panie Idealny?!
- Na pewno bym się z nią nie przespał! Najgorsze jest to, że nie widzisz w swoich działaniach nic złego!
- Co miałem zrobić?! Dać jej maltretować Elizabeth?
- Damon, jest tyle sposobów, żeby to zrobić! Nawet bym zrozumiał, gdybyś skręcił jej kark, ale ty poszedłeś na łatwiznę.
- Tak! Jasne! Żebyś wiedział! Nie mam pojęcia co mógłbym zrobić, werbena opuszcza organizm minimum dwa dni!
- Więc trzeba było jej zahamować dostawę werbeny.
- Dzisiaj to zrobiłem.
- Coś mi się zdaje, że trochę za późno.
Stefan odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę miasta.
- Gdzie idziesz?
- Zgadnij.
Damon przyparł Stefana do drzewa.
- Nie powiesz jej. Nie pozwalam Ci!
- Trzeba było pomyśleć wcześniej.
- Więc nie dajesz mi wyboru, bracie.
Damon skręcił Stefanowi kark jednym ruchem i sam puścił się biegiem między drzewami, aby zostawić poczucie winy za sobą.

- Damon!- El rzuciła się mu w ramiona jak tylko przekroczył próg domu. Poczuła niewymowną ulgę, że miała go w swoich ramionach, że nic mu się nie stało.
- Wszystko ze mną dobrze, nie przyszła... Może dlatego, że Stefan do nas dołączył...
- Przepraszam, strasznie się martwiłam. Gdzie on w ogóle jest?
- Wrócił do domu. Ja też zaraz będę wracał.
Pokiwała głową i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z litością, a jednocześnie z pustką, oj znała to spojrzenie. Elizabeth wciągnęła szybko powietrze i odepchnęła go od siebie.
- Wyłączyłeś uczucia- syknęła.- Co się stało, że to zrobiłeś? Damon, nie rechocz, tylko mi odpowiedz!
- Boże, tak bardzo naiwna i irytująca- spoważniał z ostatnim słowem- Idę do domu się napić. Miłego... nie ważne.
Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. El rzuciła się do telefonu.
- Stefan?
- Mmm... El? Katherine? Kto mówi?
- Stefan? Co jest? Wszystko w porządku?
- Nie wiem, pamiętam, że... kurwa, zabiję go!
- Co? Kogo?- pytania z każą sekundą się namnażały.
- Damona! Skręcił mi kark, żeby... jest teraz u ciebie?
- Nie... On... wyłączył uczucia- powiedziała ściszonym głosem i zaczęła ubierać buty.- Gdzie jesteś?
- W lesie wschodnim. I uwierz mi, będziemy potrzebowali kilka drinków.
- Zbieram się i idę w twoją stronę. Którędy będziesz szedł?
- Główną drogą.
- Do zobaczenia.
Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz, wymownie milcząc, a po przejściu przez salon, krzyknęła do Jenny, że do północy będzie w domu.
- Jak to? A gdzie twój kochaś?
- Damon musiał wyjść. Muszę iść do Bonnie, potrzebuje mojej pomocy z jakimiś dyrdymałami. Nie martw się, najwyżej mnie odwiezie.
- Ok- mruknęła i wróciła do lektury.

Stefan po szybkim polowaniu, na które musiał się udać jeszcze bardziej na wschód. Wrócił na drogę wiodącą do jego punktu przeznaczenia. Było już ciemno, dni stawały się coraz krótsze.
- I jak?
- Katherine, co ty tu robisz?
- Jestem ciekawa jak to będzie. Jak się to wszystko potoczy... Mój mały sobowtór okaże się mieć trochę ikry, czy będzie mdła jak flaki z olejem?- przewróciła oczami.
- A od kiedy ty tak chętnie rozmawiasz? Myślałem, że się ukrywasz przed całym światem, żeby zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. W ogóle skąd ty się wzięłaś? Kim ty, do cholery, jesteś? Czego chcesz?
- No popatrz, tyle pytań i znikąd odpowiedzi.
- Gdybyś chciała to byś mi na nie odpowiedziała.- prychnął, skoncentrowany na szybkim kroku. Katherine niestety bez żadnego problemu dotrzymywała mu kroku.
- Hmm, masz rację Stefciu. I może powiem...
Stefan zatrzymał się raptownie.
- Nie wierzę Ci.
- Ale potem musiałabym cię zabić- dokończyła.
- Wiedziałem- ruszył dalej.
- Pamiętaj, bądź uprzejmy, zachowuj się profesjonalnie, ale zawsze miej w głowie plan zabójstwa każdej napotkanej osoby... No i nikomu nie ufaj. Nawet samemu sobie.
Usłyszał jak ktoś szura butami po ściółce leśnej. Nagle wiatr mocniej zawiał i poczuł zapach swojego brata. Szuranie ustało.
- Jaka ja głupia jestem. To jest naprawdę Wpojenie. To co mnie łączy z Damonem... Jak mogłabym kogoś takiego pokochać? Muszę w końcu zostawić tą część historii za sobą. On się przecież nie zmieni.
Stefan starał się zachować kamienną twarz, ale było to nadzwyczaj trudne.
Natomiast starszy Salvatore stał i słuchał. Coś go ukłuło i poczuł jak wbrew jego woli uczucia go zalewają. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i wszystko wróciło, podwojone, wcześniej stłumione teraz przybrało na sile.
- Obiecaj, że nie dasz mi do niego wrócić, obiecaj mi to.
Blondyn przytaknął.
- Obiecuję.
Brunet się otrząsnął z transu i zaczął uciekać w stronę domu. Musiał coś ze sobą zrobić i nie był pewien co, może zagłuszyć wszystko?
Kiedy wampir znalazł się wystarczająco daleko, Pierce parsknęła pod nosem.
- Mój Boże, moje życie bez was wszystkich było takie nudne...
- Katherine... Co się przed chwilą stało? Nie wiem czemu to zrobiłaś... I co to za Wpojenie?
Plasnęła się w czoło otwartą dłonią.
- No tak! Ty nic nie wiesz... zresztą, nie musisz nic wiedzieć, to ciebie nie dotyczy... A co do reszty... Chciałam mu trochę dokopać.
Stefan głęboko westchnął.
- Proszę Cię, idź już, zaraz spotkam się z Elizabeth, nie powinnyście się spotkać.
- Masz rację, do zobaczenia... aha i jak się zobaczymy na następny raz, to udawaj mojego śmiertelnego wroga- puściła do niego oczko i zniknęła w lesie.
Jak na zawołanie z ciemności zaczęła się wyłaniać lekko zgarbiona postać.
- Cześć.
- Hej. Więc? Czemu ci skręcił kark i wyłączył uczucia?
- Kark mi skręcił, ponieważ chciałem ci powiedzieć, coś dlaczego teraz on wyłączył uczucia. Koło się zamyka- wytłumaczył zmęczony całą sytuacją Stefan. Miał dosyć tego dnia.
- Ale...
- Elizabeth! Po prostu daj sobie z nim spokój! To nie jest facet dla ciebie! Jego przeznaczeniem jest być samym do końca jego dni!
Na początku Gilbert była tak zszokowana, że nie wiedziała co powiedzieć. Potem chciała nakrzyczeć na chłopaka, że tak mówi, a następnie przyszła akceptacja.
- Masz rację- szepnęła, zaskakując tym ich oboje.- Masz rację- powiedziała głośniej.
- Mam?
Nie mógł uwierzyć swoim uszom.
- Tak... Masz rację. Wy wszyscy dookoła macie rację- prychnęła i przełknęła łzy. Ruszyła powoli w stronę z której przyszła.- Po prostu jestem ciekawa, czemu wyłączył uczucia.
- Poczucie winy go pewnie zjadło- przewrócił oczami.
- Czy jest sens, żebym pytała, czemu się czuł winny?
- Przespał się z Kimberley, ponieważ inaczej by Ci nie dała spokoju, chciał ją na początku zahipnotyzować, ale okazało się, że ma werbenę w organizmie. Dopiero dzisiaj jednak odciął jej dopływ do werbeny, dlatego wniosek jest jednoznaczny, a Katherine nie miała z tym nic wspólnego.- Stefan wyrzucał z siebie informacje, niektóre jednak zostawiając dla siebie. Nie był pewien, czy robi dobrze mówiąc jej to wszystko. Zerknął szybko w bok, żeby sprawdzić reakcję dziewczyny. Na początku stanęła jak wryta, spojrzała na niego wielkimi oczami i błyskawicznie zacisnęła zęby. Usłyszał ich szczęk. Jej serce przyśpieszyło, a krew zaszumiała w uszach wampira... Zachęcająca, ciepła aorta zaczęła tętnić pod cienką skórą dziewczyny. Czuł jej zapach, mącący w głowie, słodki, z domieszką strachu, adrenaliny i potu. Idealne połączenie feromonów. Oblizał suche usta, dziąsła się odezwały, zęby same zaczęły rosnąć, wyostrzać. Krew napłynęła mu do oczu, sprawiając, że zarys tętnicy był doskonale widoczny.
- Jesteś głodny?- zapytała beznamiętnie. Czuła się jakby przejechał po niej tir. Ale wiedziała, że nikt się nie będzie nad nią rozczulał, musiała wziąć byka za rogi. Z drugiej jednak strony odechciało jej się żyć, bo jak beznadziejna musi być, skoro nawet mała, rozwydrzona suka jest lepszym towarzystwem od niej.
- Nie, ja... przepraszam, po prostu...
- Czemu wariujesz jak wypijesz ludzką krew?
Westchnął. Nie chciał o tym rozmawiać, nigdy, z nikim.
- Odzwyczaiłem się.
- Więc się przyzwyczaj i nie świruj- warknęła, ale zaraz głęboko odetchnęła i zignorowała widmo Elizy na horyzoncie. Stefan prychnął i pokręcił głową.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz! I lepiej dla ciebie, żebyś nigdy się nie dowiedziała...
- Stefan... staram się nie myśleć o swoich problemach, staram się nie myśleć o... nich...- ponownie przełknęła łzy, zrobiło jej się strasznie ciężko, nie potrafiła się odezwać, ale musiała. Stefan nie umiał zrozumieć, że próbowała odwrócić swoją uwagę od tych informacji, które właśnie usłyszała.
- Więc daj sobie pomóc do cholery. Nigdy nie pytałam Cię o to i chciałabym wiedzieć, czy jest to w ogóle możliwe?
- Jeżeli moja i twoja cierpliwość byłaby anielska- sarknął.- Poza tym, nie chcę krzywdzić ludzi, dobrze jest jak jest.
- Widzę jak patrzysz na moją szyję, to chyba nie jest dobry znak.
- Nie rozerwałem Ci gardła- to jest dobry znak.
- Coś w tym jest... Nie, przepraszam, nie dam rady, muszę się przebiec...
Elizabeth wystartowała, nie chciała, żeby dogoniły ją myśli, uznała, że będzie sprintowała, dopóki nie braknie jej powietrza w płucach, a nogi nie odmówią posłuszeństwa. Musiała się porządnie wyżyć, bo miała wrażenie jakby smutek i żal rozrywały jej serce na malutkie kawałeczki.

Gilbert padła na chodnik, czuła, jak jej dusza ulatuje z ciała. Stefan nagle się przy niej pojawił.
- Wszystko ok?
- Nic do mnie nie mów- przykryła przedramieniem twarz i leżała tak dobre dziesięć minut skupiając się tylko na swoim oddechu. Alaric miał rację, to pomagało, odzyskiwała powoli kontrolę. Wiedziała, że tak czy inaczej będzie musiała usunąć nadmiar emocji z siebie pod postacią łez, ale postanowiła z tym poczekać, aż do chwili, kiedy wejdzie pod prysznic. Musiała to wszystko poukładać. Sama.
Kiedy w końcu powoli zaczęła wstawać zauważyła, że Stefan położył się na chodniku obok niej.
- Nie za wygodnie Ci?
- Mógłbym Cię zapytać o to samo- podniósł się i przyjrzał się jej badawczo.- Dajesz radę?
- Pewnie- rzuciła sucho.- Kiedy ostatni raz coś jadłeś?
- Zanim się spotkaliśmy polowałem.
- Na Bambi? To nie jedzenie, to przekąska.
- Znalazł się znawca...- warknął zirytowany tym, że człowiek ma czelność go pouczać.
Wzruszyła ramionami i powoli zaczęła stawiać kroki.
- Tak Damon mówił. W każdym razie...- odsunęła włosy na jedna stronę.- Spróbuj.
Spojrzał na nią jak na niespełna rozumu. Chociaż w głębi duszy miał nadzieję, że się z tego nie wycofa.
- Nie! Zasłoń tą szyję!
- Nie, Stefan, dasz radę, wierzę w ciebie...
- Ale ja w siebie nie wierzę! Błagam Cię, umieram z głodu! Zaraz mnie rozerwie od środka!
Dopiero jak to powiedział, dotarł do niego sens tych słów.
- Kiedyś się trzeba przełamać... Nie zrobisz mi krzywdy, Rick mi pokazał kilka chwytów, w razie czego Cię obezwładnię...
- Ty mnie?- zakpił. Niebezpiecznie się zbliżał do linii, za którą była już tylko przepaść.
- Tak, ale musisz mi zaufać. Tak jak ja Tobie.
Nie wiedziała jak autentycznie to brzmi, miała nadzieję, że wystarczająco.
Coś w nim powtarzało, żeby się cofnął i uciekł stamtąd, jednak wewnętrzny krzyk sprawił, że
wampir zrobił krok do przodu.
- Nie mogę, nie mogę...- powtarzał gorączkowo.
- Możesz, pozwalam Ci.
- Błagam... Nie, muszę się powstrzymać.
- Co będziesz miał wtedy z życia? Wieczne cierpienie? W imię czego? Wszyscy mogą być szczęśliwi, tylko my nie! Zmieńmy to, Stefan!
Była tak zdesperowana, że już krzyczała, nie myślała jasno, miała mroczki przed oczami, miała nadzieję, że Stefan się nie powstrzyma...
- Tak, szczęście...- twarz poczęła się zmieniać, kły wydłużać, gardło go paliło żywym ogniem, czuł jakby umierał, a jednocześnie jakby się rodził. Zrobił ostatni krok do przodu, w przepaść.
Objął ją i przywarł ustami do jej szyi nie wgryzając się w nią jeszcze. Chciał czuć w sobie pulsowanie tętnicy, przyśpieszony rytm rezonował w całym jego ciele. Był tak cholernie blisko zatracenia się.
- Zrób to- wyszeptała, jakby błagała o śmierć... co w rzeczy samej robiła.
Stefan zawył niespodziewanie i przeleciał na drugą stronę ulicy uderzając plecami w latarnię.
- Nie...-wysapał- Nie mogę, idź stąd, natychmiast! Błagam! Do cholery!- krzyknął i uciekł w las.
Kiwnęła głową zawstydzona i ruszyła truchtem w stronę domu, czując dalej na skórze szyi jego usta.
***
- Postanowiłam, że będę ponad to, w moim mniemaniu zachowałam się jak dorosła, dojrzała osoba...- upiłam łyk gorącej herbaty malinowej. Jeremy zrobił to samo.
- I tak po prostu? Wiesz, bądź co bądź łączy was ta więź, kochacie się na zabój...
- Jeremy, tak. Tak po prostu dałam sobie z nim spokój. Ile można, bądźmy poważni i się szanujmy...
- Łał, siostra, czyżbyś zmądrzała?
Pokazałam mu język, a on odwzajemnił się tym samym.
- Spadaj...- warknęłam i przez chwilę odtworzyłam to w pamięci.

Kilka godzin wcześniej
Otworzył mi Damon. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żebym wiedziała czy jego uczucia są ponownie włączone. Postanowiłam sobie, że nie będę przy nim płakać i że nie dam po sobie poznać, jak bardzo mnie zranił. Będę silna.
- Cześć.
- Cześć, El...
Zanim weszłam do środka wzięłam głęboki oddech. Kiedy szłam holem zaczęłam mówić.
- Damon, chcę to załatwić jak dorosły z dorosłym, bez żadnych łez, pustych słów i dramatów. Ludzie się rozstają, nie pasują do siebie, zdarza się, prawda?
Wampir powoli szedł w moją stronę i stanął naprzeciwko mnie. Kiwnął lekko głową, jego twarz nic nie zdradzała. Położyłam na stoliku obok koszulkę, którą mi kiedyś pożyczył.
- Czy będziesz się normalnie zachowywał w stosunku do mnie?- spytałam, wciąż patrząc mu prosto w oczy. Ponownie skinął głową.
- To dobrze... Co do zerwania więzi, to Bonnie mi obiecała, że do końca tego tygodnia zadzwoni i wykonamy rytuał, więc nie musisz się przejmować tą kwestią... Nie będę też wnikała dlaczego zrobiłeś co zrobiłeś...
- Proszę Cię... wysłuchaj mnie, musisz...- w końcu się odezwał. Jednak ja tylko pokręciłam głową, nie chciałam tego wysłuchiwać.
- Nie, Damonie, ja nic nie muszę. Dziękuję za wszystko, do widzenia.
Nie chciałam podchodzić do niego bliżej niż pół metra, jego zapach i bliskość by mnie przytłoczyły. Chwycił mnie jednak za ramię kiedy go mijałam, odruchowo się wyszarpnęłam. Spojrzał odrobinę zszokowany na moją rękę, którą przed chwilą wyswobodziłam. Zaraz jednak się wyprostował i odwrócił w stronę okna.
- Tak... Do widzenia, Elizabeth.
Ta mała, maluteńka część mnie... dobra, nie oszukujmy się, ta dosyć duża część mnie, która miała nadzieję, że Salvatore się będzie kajał, poczuła gorzki smak porażki i rozczarowania. A niech go, pomyślałam i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi.

- Po pierwsze zdecydowanie nie tego się spodziewałam...
- Liczyłaś, że padnie na kolana?- prychnął, no co ja zmierzyłam go wzrokiem.
- Owszem.
- I będzie przepraszał, że żyje? Daj spokój, to jest facet, na dodatek to Damon, arogancki skurczybyk. Ma tą świadomość, że może mieć każdą.
Już otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, że ze mną nie było tak łatwo, ale skłamałabym.
- Bo wiesz- odłożył kubek na stolik i wyciągnął się na kanapie- nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go.
Zastanawiając się głębiej nad jego słowami miał rację. Damon jest przyzwyczajony do tego, że każda kobieta chodząca po tej ziemi marzy o tym, żeby się na niego rzucić, nie żeby się jakoś bardzo mylił... ale chyba czas utemperować jego światopogląd. Nieświadomie chyba powiedziałam to na głos, bo Jeremy parsknął śmiechem.
- Eli, Eli, Eli... zapomniałaś o czymś, o takim malutkim szczególiku.
- Jakim?
- Nie jesteście już razem- spojrzał na mnie z politowaniem- Teraz będzie sobie szukał nowej, to nie jest typ, który stoi w barze sam, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
- Oczywiście, że wiem... hmm, masz rację, Stefan ma rację, wszyscy macie do cholery rację, muszę sobie dać z nim spokój, definitywny, nieodwracalny spokój.
- Powodzenia- mruknął młody, obracając się na bok. Włączył telewizor i zatrzymał się na kanale z kreskówkami. Właśnie leciało Laboratorium Dexera.
- Dzięki... A ty co? Demencja?
- Spadaj- pociągnął koc tak, żeby mi go zabrać i samemu się nim całym przykryć. Przewróciłam oczami. Wzięłam nasze puste kubki, aby je wrzucić do zlewu, przypomniało mi się jak Jenna niedługo po moim przyjeździe przestraszyła się tego kruka, stłukła przez niego talerz. Stojąc w tym samym miejscu, co ona wtedy uporczywie wypatrywałam najmniejszego ruchu za oknem. Zaczynało padać, białe światło latarni odbijało się od mokrej ulicy, a gałęzie drzew niespokojnie się poruszały na wietrze. Poczułam nagle w sobie wewnętrzną chęć udania się na spacer. Było ciemno- ok, ale odkąd trenuje z Rickiem, co prawda to dopiero dwa dni, czuję się bezpieczniej z samą sobą. Założyłam adidasy i kurtkę przeciwdeszczową.
- Idę na spacer!
- W taką pogodę?- zawołała Jenna z salonu.
- Lubię deszcz, po prostu mam ochotę pooddychać świeżym powietrzem. Za niedługo wrócę.
Kiedy tylko otworzyłam drzwi, dotarł do mnie zapach deszczu i lasu iglastego. Założywszy kaptur wyszłam w deszcz, uznałam, że rozsądnie będzie pójść w stronę odwrotną do domu Salvatore'ów.
Na ulicy nikogo nie było, czułam się samotna, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Potrzebowałam trochę samotności. Byłam trochę zła na siebie, że zapomniałam słuchawek, ale może jednak lepiej, żebym słyszała swoje otoczenie.
Po pół godzinie marszu postanowiła wracać do domu. Przede mną szła głośna grupka chłopaków, może z mojego liceum, może ten etap mieli już za sobą, nie wiem i nie interesowało mnie to jakoś specjalnie, byleby mnie nie zaczepili.
Po ich rozmowach wnioskowałam, że byli już trochę podchmieleni, co spowalniało ich czas reakcji, a w razie czego działało to na moją korzyść.
Nagle jeden z nich się odwrócił. Przeszedł mnie dreszcz.
- Ejże! Hej, dziewczyno!
- Do kogo się drzesz, durniu?
- Do niej. Hej!
Udawałam, że to nie chodzi o mnie, ale w razie czego wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Jeremiego. Niestety, wysłuchałam kilku impulsów, aby usłyszeć, że użytkownik nie odpowiada, no proszę, eureka.
Faceci zwolnili, już prawie stanęli. Kiedy weszłam na rejestry zobaczyłam imię mojego byłego wampira i przeklęłam się w duchu. Wolałabym sama walczyć, aniżeli do niego zadzwonić. Stefan.
Ten jednak również nie odbierał. Super. Uznałam, że przejdę na drugą stronę ulicy, jednak Ci zobaczyli mój manewr i też go wykonali.
- Dacie mi spokój?- zapytałam, starając się, żeby mój głos nie zadrżał.
- Zależy co będzie twoją kartą przetargową, słodka.
- Mam parszywy dzień, więc z łaski swojej zejdźcie mi z drogi.
Zarechotali wszyscy, było ich dwa, cztery, pięciu, przekonałam się również, że źle oceniłam ich stan na początku, nie byli pijani, ich czas reakcji, był baaardzo dobry, cholera. Nie uczyłam się jeszcze walczyć z pięcioma osobami naraz, ale wierzyłam, że dam radę. Nie zeszli mi z drogi.
- Sami się prosiliście- warknęłam i walnęłam pierwszego z brzegu w nos, usłyszałam charakterystyczny chrupot kości, przy spotkaniu jego przegrody nosowej z moją pięścią. Krew trysnęła mi na spodnie.
- Kurwa! Łap ją.
Kolejnemu przyłożyłam w brzuch, ale ten, któremu udało się mnie zajść, uderzył mnie w głowę. Byłam przez chwilę tak oszołomiona, że aż opadłam na chodnik. Potem poczułam ból promieniujący z kręgosłupa. Jęknęłam.
- A mogło być tak pięknie, kochanie...
- Czego chcecie?- wydusiłam z siebie, zanim poczułam kolejny cios, tym razem w twarz. Dłonie boleśnie otarłam o beton, a ból spotęgował but, który stanął na jednej z nich. Nagle usłyszałam nadjeżdżający samochód.
- Spadamy! Szybko, wiej, kurwa!
Moja twarz opadła na zimną płytę chodnikową, deszcz padał lekką mżawką, przyjemnie łagodząc ból. Auto obok się zatrzymało. Usłyszałam zamknięcie drzwi.
- Halo? Wszystko w porządku?- żeński głos. Odejdź kobieto, dam sobie radę.
- Tak, zaraz się zbiorę... Dzięki za troskę- zaczęłam się powoli podnosić do siadu.
- Zawieźć cię do szpitala? Do domu? Na policję? Kto ci to zrobił?
- Nie. Nie wiem... Serio, mój dom jest za zakrętem, dojdę, nic mi nie zdążyli zrobić- skłamałam, siadając tyłem do światła latarni.
- Nie chcę cię mieć na sumieniu- zrobiła krok bliżej.
- Nie będzie pani miała... Poza tym pobrudziłam się, jak upadłam. Proszę już jechać- warknęłam. Doskonale sobie mogłam dać radę.
- Nalegam jednak, żeby...
- Zostaw mnie- krzyknęłam, na co odezwała się moja głowa. Czułam jakby niewidzialny młotek mnie w nią uderzał raz za razem.- Bo nie ręczę za siebie- powiedziałam już ciszej, ale z taką samą ilością jadu w głosie.
- Proszę na siebie uważać...
Stukot obcasów, zamykanie drzwi, warkot silnika, cisza.
- W końcu- syknęłam. Przeniosłam ciężar ciała na kolana, ale te strzeliły i zapiekły od środka.- Cholera.
Pozostawała mi nadzieja, że nic poważnego im się nie stało i że jakoś dotrę do domu.

Zamknęłam za sobą drzwi z łazienki, żeby się odseparować od popieprzonego świata, w którym żyłam na co dzień. Odkręciłam kurek z gorącą wodą i zaczęłam się rozbierać robiąc przy okazji bilans swojego ciała. Głowa nie przestawała boleć, czułam się nawet trochę jak na haju. Unosząc lekko koszulkę, spojrzałam na swoje żebra i brzuch, przeglądając się w lustrze. Siniak delikatnie się rysował na długości kilku żeber, a na brzuchu widniały otarcia, niezbyt głębokie, ale wystarczające, żeby piekło, przy choćby najmniejszym dotyku. Spodnie zdjęłam siedząc na brzegu wanny, kolana rozchodziłam w drodze do domu, co nie oznacza, że mnie nie bolały. Kiedy ponownie spojrzałam w lustro bliżej przyjrzałam się swojej twarzy. Moja warga w prawym kąciku była obita i rozwalona, a policzek po tej samej stronie zaczął powoli sinieć.
- Mam nadzieję, że da się to zatuszować podkładem i pudrem...- mruknęłam do siebie i zapominając o odrapaniach na dłoniach, oparłam się na nich o szafkę. Jęknęłam.
- Cholera.
Zdjęłam do reszty ubranie ubrudzone przy upadku i skopałam je w jedno miejsce, starając puścić w niepamięć cały ten dzień, nie mówiąc o poprzednim. Kiedy weszłam do wanny, moim odruchem było natychmiast z niej wyjść. Woda była strasznie gorąca, a wszystkie moje zadrapania się odezwały. Syknęłam i poczułam jak łzy mi napływają do oczu. Ochlapałam twarz wodą, przygryzłam wargę, żeby nie krzyknąć, co było trudne biorąc pod uwagę, że zagryzłam obolałą stronę. Byłam za bardzo świadoma swojego ciała. Wszystko mnie bolało. Oparłam głowę o krawędź wanny i zamknęłam oczy pozwalając łzom spłynąć po policzkach.
***
Kiedy otworzyłam oczy zdziwiłam się, że jestem w swoim pokoju. Ostatnie co pamiętam to łazienkę... Przed oczami stanął mi obraz Damona, jego twarzy, zmartwionej. Zaniósł mnie? A może to po prostu obraz z kilku nocy wstecz? Odsunęłam kołdrę, miałam na sobie koszulę nocną z białej satyny na ramiączkach, dokładnie taką bym wybrała na swoje obrażenia. Więc pewnie się obudziłam i sama przeszłam. Powoli usiadłam i dopiero teraz poczułam jaką mam migrenę. Odgarnęłam włosy w czoła i chwiejnie wstałam, kolana już mnie aż tak nie bolały, ale wciąż je czułam. Dzisiaj mogłam dostrzec gdzieniegdzie kolejne małe siniaki, czy zadrapania. Okazało się też że moje kostki w prawej ręce są spuchnięte i posiniaczone, wczoraj nawet nie zwróciłam na to uwagi. Stanąwszy naga przed wielkim lustrem w łazience, byłam istnym obrazem nędzy i rozpaczy. Na plecach miałam siniora wielkości pięści, nie miałam jednak czasu, żeby się nad sobą rozczulać. Powoli się ubrałam, a żebra obwiązałam sobie bandażem, żeby je jakoś zamortyzować. Zanim założyłam spodnie, wciągnęłam na lewe kolano, które bardziej bolało, ściągacz, został mi on po wypadku na rolkach, który miałam kilka lat temu. Jeansy wybrałam dzisiaj nieco luźniejsze niż na co dzień, ale wciąż były to rurki.
Włosy związałam w kucyk, ale pozostawiłam kilka pasemek wypuszczonych, żeby chociaż odrobinę zakrywały mi twarz. Kilka dobrych minut starałam się zatuszować zaczerwienienia i fioletowawe sińce na twarzy. Trochę udało mi się je zakryć, ale szału nie było. Zarzuciłam kaptur na głowę i ostatni raz spojrzałam w lustro. Jeżeli nikt się nie będzie przyglądał to jakoś przetrwam.
Zeszłam na dół i od razu zaczęłam zakładać trekkingi. Nic bym nie przełknęła i tak.
- Ty już wychodzisz?
- Tak, Caroline chciała jeszcze ze mną porozmawiać przed szkołą- i znowu kłamstwo. Kiedy się schyliłam, musiałam zdusić głośne sapnięcie.
- Hmm, no dobrze... Jeremy, ty też już idziesz?
- Nie, ja jeszcze jem...- powiedział z pełnymi ustami. Nie odwracałam się do nich przodem, wolałam nie ryzykować. Wstałam i założyłam kurtkę przeciwdeszczową, ale inną niż wczoraj, wczorajsza była cała brudna i razem ze wszystkimi innymi ciuchami wylądowała w pralce.
- Wróć zaraz po szkole do domu, poodkurzasz tu. Ja teraz wypakuję zmywarkę...
- A Jeremy...?- warknęłam, mając już dłoń na klamce.
- A Jeremy pomyje podłogi i zrobi pranie. Acha i przydałoby się umyć auta.
Zacisnęłam zęby.
- Dobrze, ciociu.
Chwyciłam torbę i wyszłam z domu. W końcu cisza.
***
- Stefan!- blondyn już miał wychodzić, ale głos brata go zatrzymał w drzwiach.
- Czego?- burknął wciąż zły na brata.
- Słuchaj, przepraszam, że Ci skręciłem kark, nie myślałem wtedy jasno.
- Ta, coś jeszcze? Śpieszę się do szkoły.
- Zapytaj Elizabeth co jej się stało- dodał ponurym głosem.
Stefan zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem...- skonfundowany dobitnie przyglądał się bratu.
- Po prostu zapytaj, dobra? Jak ją zobaczysz to zrozumiesz. Idź już, bo się spóźnisz- warknął i bez pośpiesznie zszedł do piwnicy.
Stefan wyszedł i skierował się w stronę samochodu, obiecał Chrisy przejażdżkę po zajęciach.
- Tak w ogóle to... nie chcę być wścibska, ale...
- No?
- Co jest między tobą, a Elizabeth?
- Nic. Kiedyś się pocałowaliśmy, uznaliśmy, że nie ma o czym mówić, poza tym, to było jak ona i Damon się pokłócili... Więc jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Chyba obydwoje mają trudne charaktery... Wiesz, Samce Alfa i te sprawy, jeden w stadzie wystarcza, dwa to już tłok.
***
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia.
Zaraz po wyjściu z apteki weszłam do SevenEleven po wodę, aby popić środki przeciwbólowe. Wzięłam dwie tabletki naraz, wszystko mnie bolało, nie byłam w stanie sobie wyobrazić dzisiejszego wf-u... To było poza moimi granicami wyobraźni.
W szkole byłam za dziesięć ósma, starałam się przechodzić niezauważona bokiem korytarza. Podeszłam do szafki i musiałam się wysilić, żeby przypomnieć sobie swój plan, głowa nie przestawała buzować. Obym przez ten cholerny gen nie była odporna na działanie tabletek przeciwbólowych...
Usłyszałam stukot obcasów na korytarzu, niedaleko mnie. Krew się we mnie zagotowała. Kątem oka widziałam jak nadciąga królowa z orszakiem, z jednej strony miałam ochotę się na nią rzucić i wydrapać jej oczy, z drugiej chciałam stłumić wszystkie emocje i być ponad nią. Kiedy mnie mijała, posłała mi litościwe spojrzenie, jakbym jeszcze nie była wystarczająco dzisiaj dobita...
- Ładna buźka, Gilbert- syknęła i poszła dalej. Schowałam się jeszcze bardziej w kaptur. Zabrzmiało co najmniej tak, jakby znała historię moich obrażeń, ciężko mi jednak uwierzyć, że miała z tym coś wspólnego... A może jednak? Poczułam rękę na ramieniu.
- El, odwróć się do mnie.
To Stefan. Skrzywiłam się na myśl o Wielkiej Inkwizycji Pana Salvatore.
- Wiesz co, śpieszę się, potem pogadamy, okey?- zatrzasnęłam szafkę, uprzednio z niej wyciągając angielski, wciąż byłam tyłem do blondyna. Mocniej mnie ścisnął i odwrócił przodem do siebie. Auć. Zaniemówił. Patrzył na mnie przez chwilę, a potem szybkim ruchem mi ściągnął kaptur.
- Nie tu- prawie krzyknęłam na niego. Zaciągnęłam go szybko do męskiej toalety. Sprawdziłam wszystkie kabiny upewniając się, że jesteśmy sami w łazience.
- Elizabeth, wytłumacz mi to... Pokaż mi się w ogóle- podszedł do mnie i ujął mnie lekko pod brodę.- Kto cię tak urządził?
- Jakichś kilku typków, byłam wczoraj na spacerze wieczorem... zebrało im się na amory... dwóch, czy trzech, nie pamiętam, walnęłam, ale pozostali zaszli mnie od tyłu i walnęli w głowę. Na szczęście jechał samochód, więc uciekli, nic mi nie jest.
- Nie chcę wiedzieć jak to wygląda bez makijażu. A inne obrażenia?
- Nie mam- kłamca.
- Na pewno? Mam sprawdzić?
- Nie...- zrezygnowana podwinęłam koszulkę- Obwiązałam się bandażem, żeby to chociaż trochę zamortyzować. Odwróciłam się tyłem pokazując skopany kręgosłup, a następnie podniosłam ręce, obracając się przodem do niego, jakby mnie trzymał na muszce, ukazując tym samym obdarte dłonie. - Jeszcze mam ściągacz na kolanie, bo na nie upadłam jak dostałam w głowę. W sumie nic poważnego.
- Wystarczająco... Czemu nie zadzwoniłaś?
- Dzwoniłam- rzuciłam oskarżycielsko, zapinając bluzę- zaraz przed bójką, ale nikt nie odbierał, ani ty, ani Jeremy.
- A Damon?
Popatrzyłam na niego jakby spadł z księżyca.
- Nie dzwoniłam do niego. Dałam sobie radę.- kłamca.
- Właśnie widzę- warknął i przeczesał palcami włosy.- Chodźmy na lekcje.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Tak, chodźmy.
- Po lekcjach pójdziemy do mnie, trzeba się tobą zająć.
***
Zanim dobrze weszłam, już słyszałam odważną grę na fortepianie, skądś znałam tą melodię... Brzmiała znajomo. Przeszłam przez hol i zatrzymałam się przy wejściu do salonu. Obiecywałam sobie, że będę się zachowywała normalnie w stosunku do Damona, ale no cóż, nie mogłam nie zareagować na ten widok.
Siedział przy fortepianie, zupełnie pochłonięty grą. Zdawał się zupełnie nie zdawać sprawy, że weszliśmy do pomieszczenia. Zaczął maltretować niskie klawisze, ale nie miało to takiego wydźwięku. Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś tak grał. Jego oczy szybko przeskakiwały za palcami, a czarna mokra czupryna, cała się trzęsła w rytm uderzanych klawiszy. Nagle doznałam olśnienia...
Sacred silence and sleep, somewhere, between the sacred silence and sleep, disorder, disorder, disorder...
To Toxicity... Zrobiłam krok w jego stronę, oczarowana jego grą. Nie przerywając szarży, spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek. Jego spojrzenie płonęło, z lekko rozwartych ust, wysunął język i oblizał wargi. Przełknęłam głośno ślinę. Chryste, mdleję.
Piosenka dobiegała do końca, ale jego zaangażowanie nie malało. Ostatni raz walnął w klawisze, wyprostował się i położył ręce na kolana.
- Cześć- powiedział, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na tak proste powitanie, dalej trwałam w tym muzycznym amoku. Wstał i przejechał ręką po włosach, zbliżając się do mnie.
- Hej- powiedziałam, ale zdecydowanie zbyt ochryple. Odchrząknęłam.- Nigdy nie słyszałam jak grasz...
- I co? Podobało Ci się?- spytał, zbliżając się jeszcze bardziej. Kiwnęłam głową i podniosłam brodę wyżej, by patrzeć mu w oczy. Kaptur zjechał z mojej twarzy i jego spojrzenie się zmieniło. Zmrużył oczy mierząc mnie wzrokiem.
- Wiesz kto ci to zrobił?
- Nie znam ich- pokręciłam głową i spojrzałam na Stefana. Kiwnął głową, żebym poszła z nim. Damon ruszył za nami.
- Damon- upomniał go młodszy Salvatore- czemu idziesz za nami? Dzięki za troskę, ale damy sobie radę.
- Chcesz ją nakarmić swoją krwią?
- Najpierw chcę zobaczyć jej obrażenia, może nie będzie takiej potrzeby.
- Chcę przy tym być- warknął ostrzegawczo. Spojrzał na mnie z góry, a potem na swojego brata. Przez chwilę kiedy mierzyli się wzrokiem, poczułam się mała.
- Osioł- mruknął blondyn i weszliśmy do jego sypialni. Nigdy w niej nie byłam, ale wyglądała podobnie do tej, którą zajmował Damon.
- Zdejmij zbędne ubrania, ja za ten czas pójdę po wodę i chusteczki- zmarszczyłam brwi. Czułam się odrobinę zakłopotana na myśl, że Stefan miałby mnie widzieć w samej bieliźnie.
- Muszę?- zapytałam z nadzieją.
- Tak!- odkrzyknął z łazienki Stefan. Westchnęłam i spojrzałam na Damona. On też tu będzie?
- To nie przede mną musisz się krępować... Zaraz wracam.- Również wszedł do łazienki i słyszałam, że coś mówi do brata. Ten mu odpowiedział, ale w dalszym ciągu nie rozumiałam słów. Uznałam, że nie ma sensu podsłuchiwać i powoli rozpięłam bluzę. Zdjęłam buty i skarpetki, nie byłam pewna od czego zacząć, żeby było to jak najmniej upokarzające.
Wtem wyszli ramię w ramię z łazienki. Stefan mi podał satynowy szlafrok i kiwnął głową w stronę łazienki.
- Pośpiesz się.
- Mhm...
- Pomóc Ci?- spytał brunet, na co ja uniosłam lekko brwi.
- Nie, poradzę sobie.
Weszłam do łazienki, nieco mniejszej niż ta jaką miał Damon, ale wciąż dużej. Dominował surowy klasyczny styl, ale były też elementy modernistyczne. Podobała mi się szczególnie roślina w dużej, białej doniczce, wyglądała trochę jak miniaturowa wierzba płacząca.
Nie bez wysiłku zdjęłam ubrania, odwiązałam bandaż i ściągnęłam ściągacz z kolana. Przez kilka sekund patrzyłam w lustro, brzydząc się fioletowymi sińcami. Zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam do nich.
- Nie powinieneś był tego robić- powiedział zrezygnowany Stefan i spojrzał na mnie. Zamilkli.
- Gotowa?
Skinęłam głową i stanęłam obok.
- Od czego zaczynamy? Może kolana?
- Mhm.
- Usiądź, przyjrzymy się im.
Stefan dotykał ich, kazał prostować i zginać, pytał gdzie boli, trochę jakbym była u lekarza.
- Sądzę, że są trochę potłuczone, ale nic poważniejszego, radziłbym ci jednak iść na prześwietlenie dla pewności. Teraz co? Brzuch... Mogę?
Spojrzał na mnie pytająco chwytając za pasek mojego okrycia. Poczułam jak się rumienię. Jak dobrze, że miałam dzisiaj ładny komplet bielizny na sobie. Pogratulowałam sobie w myślach.
- Może ja to zrobię- zaoferował się Damon, doszukując się na mojej twarzy przyzwolenia.
- Może się zamkniesz- warknął zniecierpliwiony Stefan, najwyraźniej miał dosyć towarzystwa niechcianego gościa. Pociągnął za pasek i szlafrok się rozwiązał. Przytrzymałam go by spadł tylko do pasa. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Idź otwórz- nakazał mój prywatny doktor.
Brunet coś warknął i wychodząc zamknął za sobą drzwi. Stefan wyraźnie się rozluźnił.
- Czemu jesteś taki zirytowany jego towarzystwem?- Spytałam kiedy „pan Doktor” dotykał mojego brzucha.
- Wciąż jestem na niego zły... Połóż się... Mów jak będzie bolało.
Zaczął mnie uciskać, pierwszy raz nie bolał, drugi owszem.
- Auć!
- Przepraszam. Staram się ocenić twój stan.
- Mówisz jak lekarz.
- Miałem mały epizod z medycyną- lekko się uśmiechnął. Po jeszcze kilku uciśnięciach i wspaniałym odkryciu pod tytułem: Boli cię. Pozwolił mi wstać.
- Patrząc na to wszystko myślę, że po prostu kilka naczynek pękło jak cię skopali i jesteś obolała. Jeżeli ból będzie nie do zniesienia to mogę ci dać swojej krwi, jeszcze tylko obejrzę twój kręgosłup, żebra no i twarz... Twój policzek nie wygląda za ciekawie...- spojrzał na moją szyję i zmarszczył brwi.
- Boli cię tu?- dotknął delikatnie mojego obojczyka.
- Może trochę... a co?
- Masz siniaka i chyba to trochę opuchnięte- nacisnął i dopiero teraz poczułam.
- Jezu- sapnęłam, dreszcze mnie przebiegły wzdłuż całego ciała.- Jasna cholera.
- No tu masz coś przestawione... Naprawdę cię nie bolało?
- Dopóki nie dotknąłeś...- zacisnęłam powieki, cholera...
- Dam Ci trochę krwi, dobrze? Weź włosy.- Dotknął na chwilę mojej tętnicy i zamarł.
- Stefan... Wszystko okey?- Zaczął kiwać osłupiały głową.
- Bardzo ładnie pachniesz, Elizabeth... Myślałem o tym co mówiłaś wtedy... wiesz, tamtej nocy, kiedy mnie namawiałaś do spróbowania, o tym jak blisko byłem zatracenia się w swoim pragnieniu, w tobie... Czasem czuję na ustach pulsowanie twojej aorty i robię się przez to cholernie głodny.- Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i schylił się do mojej szyi. Nie było to komfortowe, czułam się przytłoczona.
- Wierzysz we mnie? Że bym nie zwariował?
- Tak- wyszeptałam, stojąc jak wryta. Każda sekunda była wiecznością. Poczułam jego usta na szyi, zadrżałam.
- Dobrze, że chociaż ty...- chuchnął na moją skórę i położył mi ręce na biodra.- To duże wyzwanie dla kogoś takiego jak ja... oprzeć się komuś takiemu jak ty...
Usłyszeliśmy jak ktoś bierze szybki wdech. Szybko się od siebie odsunęliśmy. Christine i Damon stali oniemiali w progu pokoju. Nawet nie słyszałam jak drzwi się otworzyły.
- Chrisy?- nie wiem kto był bardziej zszokowany, On, czy Ona.- Co ty tu robisz?
- Kazałeś mi przyjść do siebie... Mieliśmy jechać na przejażdżkę...- szybko się przykryłam szlafrokiem, zbyt agresywne ruchy sprawiły jednak, że obojczyk dał o sobie znać. Blondynka na mnie spojrzała i widziałam łzy w jej oczach.
- Mówiłeś, że jesteście tylko przyjaciółmi... Ale jak widać...- odetchnęła głęboko- Ktoś taki jak ty, nie może się oprzeć komuś takiemu jak ona.
Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju.
- Chrisy!- Stefan ruszył za nią, a ja stałam i patrzyłam w miejsce, gdzie obydwoje przed chwilą zniknęli.. W końcu odważyłam się spojrzeć na Damona. Był wściekły... Nie, on był wkurwiony. Mierzył mnie swoim rozpalonym od gniewu spojrzeniem, opierając się z założonymi rękami o ścianę.
- Co tak na mnie patrzysz?- warknęłam.- Nie zrobiłam nic złego.
Parsknął śmiechem złośliwie i zaczął iść w moim kierunku.
- Jak widać ta co tu była przed chwilą inaczej odebrała wasze...- zabrakło mu słów, bądź nie chciał tego nazwać.
- Nic się nie stało!- krzyknęłam- Stefan po prostu stara się kontrolować, chciałam mu pomóc nauczyć się pić ludzką krew, bez świrowania... zresztą nie muszę ci się tłumaczyć- zniecierpliwiona syknęłam.
- Bardzo się spoufalacie przy tej nauce kontroli, jak widać na załączonym obrazku. Hmm, niech sobie przypomnę... byłem blisko zatracenia się w swoim pragnieniu, w tobie... Czasem czuję na ustach pulsowanie twojej aorty i robię się przez to cholernie głodny...
- Wow, jestem pod wrażeniem, zapisujesz to sobie w pamiętniku?- sarknęłam.
- Wystarczy mi moja głowa.
- Wpuściłeś ją tu na górę, chociaż wiedziałeś, że będę w szlafroku- zmieniłam temat- chciałeś zrobić na złość Stefanowi, nie zwalaj teraz wszystkiego na mnie- wycelowałam oskarżycielsko w jego stronę palcem. Obojczyk ponownie się przypomniał.
- Najpierw dokończę to co zaczął Stefan, potem możemy się kłócić.
- Jesteś wredny. Poza tym nie mam powodu, by się z tobą kłócić.
Podszedł do mnie od tyłu i zsunął mi z ramion szlafrok. Ten opadł na ziemię.
- Nie lubię jak dotyka cię inny mężczyzna- szepnął mi do ucha.- Nie ma do tego praw...
- Ty sam się tych praw pozbawiłeś- powiedziałam, odwracając się do niego. On jednak zablokował mój ruch, dalej stojąc za mną. Chciałam się odsunąć, ale trzymał mnie za nadgarstek, lekko go wykręcając.
- Stefanowi się tak nie wyrywałaś...
Prychnęłam.
- Jesteś żałosny oraz nie masz prawa być zazdrosny. Spieprzaj w podskokach do Kimberly, to do niej masz teraz prawo, a ja nie jestem niczyją własnością, a szczególnie twoją.
Puścił mnie.
- Pozwól się chociaż podleczyć.
- Nie. Dam sobie radę.
- Do cholery, Elizabeth!- chwycił mnie za biodra i przyciągnął do siebie.- Zrobisz co mówię.
- Nie- prawie wyplułam to słowo mu w twarz.- Idź do diabła- czułam, że się zaczynam łamać. A nie mogłam sobie na to pozwolić przy nim, dlatego wzięłam głęboki wdech.- To coś nowego, prawda, panie Salvatore? Odmowa.
Wypuścił głośno powietrze. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że się do niego zwróciłam per panie Salvatore.
- Chcę cię uleczyć po to, żebyś już tu więcej nie przychodziła- powiedział zimnym głosem, ze stoickim wyrazem twarzy.
Zaniemówiłam. Przecież chciałaś się od niego uwolnić, prawda, Elizabeth? Czy to nie jest to, czego pragniesz?
- Nie chcę od ciebie nic, Damonie. Twojej krwi również, nie kłopocz się, ubiorę się i sama znajdę drogę do drzwi.
- Cudnie- warknął i wyszedł z pokoju.
Poczułam się trochę tym przytłoczona, nie byłam gotowa na taki rozwój wydarzeń. Ubrałam się, nie zakładając już ściągacza i nie obwiązując się bandażem. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść. Kiedy otworzyłam drzwi doszły mnie krzyki braci Salvatore. Chryste, czy oni naprawdę tylko tak potrafią rozmawiać? Krzycząc po sobie?
- Jest niepoprawną optymistką w tej sprawie! Nie dasz sobie rady, ona nie wie jak ty na to reagujesz!
- Więc jedyne co mi zostaje to być męczennikiem do końca swoich dni?! Ona jedyna wierzy, że byłbym w stanie to zrobić!
- Bo nie wie co się potem z Tobą dzieje! Stefan, nie kombinuj, do kurwy nędzy! Zabijesz ją!
- Skąd wiesz, że ją zabiję?! Może będę w stanie się powstrzymać?
- Nie będziesz narażał jej życia! Nie pozwalam ci!
- Przecież ona nie pójdzie na pierwszy ogień! El...
Damon odwrócił się w moją stronę. Zeszłam po schodach i stanęłam niedaleko nich.
- Co z Chrisy?
- Musiałem ją zahipnotyzować... Bo co jej miałem powiedzieć?- wzruszył ramionami.
- Przepraszam, nie chciałam namieszać.
- To nie twoja wina...- spojrzał wymownie na brata.- Czemu nie jesteś uleczona?
- Dam sobie radę, to nic poważnego.- wysiliłam się na blady uśmiech.
- Obojczyk nie wygląda na „nic poważnego”.
- Więc pójdę do lekarza. A teraz muszę już iść, Jenna kazała mi dzisiaj sprzątać w domu. Dzięki i na razie.
Damon mi zaszedł drogę, no co przewróciłam oczami.
- Damon...
- Nie dasz rady. Nie umiesz ruszać tą ręką bez bólu, nie mówiąc o sprzątaniu. Zaraz cię uleczę na siłę- warknął
- Ani się waż!- krzyknęłam i wyminęłam go szybko, wiedziałam, że mnie nie pociągnie, bo mogłoby mi to zadać niewyobrażalny ból, który bądź co bądź odczuwałam... Ale nie mogę powiedzieć czy bolało mnie ciało, czy umysł. Chyba oba zlały się w jedno.
***
Nie umiałam się ruszyć, wręcz zdychałam z bólu, każdy najmniejszy oddech mnie bolał, powoli czułam, że odpływam. Nie wiem ile już tak trwałam w bezruchu, ale brakowało mi odwagi by choć ruszyć małym palcem. Łzy mi leciały po skroniach, a ja z całej siły powstrzymywałam odruch spazmatycznego oddechu, który tylko mi tylko utrudniał nieruchome leżenie. Usłyszałam pukanie do drzwi, wstrzymałam oddech. Póki co ukrywałam przed Jenną swoje obrażenia, ale jak długo mogło mi się udawać?
- Kto tam?- spytałam głosem bardziej drżącym niż bym chciała.
- To ja.
- Wejdź.
Jeremy zauważył moje rany i od razu chciał wiedzieć co, kto, gdzie, jak. Jednak ja go zbyłam kilkoma zdawkowymi informacjami i wróciłam do sprzątania. Teraz wchodząc do pokoju pewnie przyszedł po resztę odpowiedzi. Zapalił światło i usłyszałam jak szybko wciąga powietrze.
- Jezu, wyglądasz okropnie.
- Dzięki wielkie, z pewnością jednak lepiej niż ty. Zgaś to światło, mam migrenę.
Spełnił moją prośbę i powoli do mnie podszedł.
- Umiesz się ruszyć w ogóle?
- Nie- przyznałam.- Wszystko mnie boli... Podaj mi, proszę cztery tabletki z kieszeni mojej torby.
Niepewnie ruszył w jej stronę.
- Pamiętasz, jak Klaus mnie zranił? Krew Damona szybko załatwiła sprawę i bezboleśnie...
- Nic od niego nie chcę- powiedziałam zbyt ostro, żebra...
- Twoja duma na nic się nie zda, jak mdlejesz z bólu, czasem trzeba wiedzieć kiedy należy ustąpić i to jest ta chwila. Daj sobie pomóc...
- Daj mi te cholerne tabletki.
- Nie dam ci czterech, bierze się maksimum jedną na dwanaście godzin.
- To jest za słabe- warknęłam i ponownie tego pożałowałam. Załkałam, miałam dość. - Błagam, Jeremy...- powieki miałam strasznie ociężałe, zamykały się, czułam jakbym nagle zasnęła, ale wbrew swojej woli. Walczyłam jeszcze z tym uczuciem, ale długo nie dałam rady się oprzeć tej kuszącej, spokojnej materii, otulającej mnie od stóp do głów.

Otworzyłam oczy, ale dookoła było ciemno, o kogoś się opierałam, coś miałam w ustach, coś słonego, ręka przystawiona do ust, znajomy zapach... Chciałam odepchnąć od siebie rękę, nie potrafię. Powietrza! Złapał mnie rwący ból w obojczyku, chciałam krzyknąć, ale ta ręka...
- Cii, spokojnie, obojczyk się nastawił, uspokój się, to tylko ja...- szept przerwał ciszę. Znałam ten szept. Och, Jezu, co się dzieje? Coś mnie ukłuło w brzuch, mocno. Powietrza...- To co teraz czujesz jest spowodowane przez krew, wszystko jest „bardziej” musisz zachować spokój, proces leczenia dopiero się zaczął, niektóre naprawy mogą być bolesne, jak ten obojczyk...- pogłaskał mnie po włosach, dostałam dreszczy. Czułam, że jestem cała mokra od potu i zmęczona, jakbym dopiero co przebiegła maraton.- Nie bądź zła na mnie czy Jeremiego, porządnie go wystraszyłaś swoim omdleniem, nawet ja jak cię zobaczyłem taką nieruchomą to...- na chwilę zamilkł.- Nie byłoby tego wszystkiego gdybyś od razu się dała wyleczyć...
Chciałam zaprotestować odsuwając od siebie rękę, ale on od razu uprzedził mój ruch słowami:
- I nawet nie próbuj odsunąć mojego nadgarstka.
Wywróciłam oczami i zrobiłam szybki bilans swojego ciała. Wszystko zostało uleczone, kiedy dotknęłam wargi ta pod moimi palcami się zasklepiła. Pięść nie była już spuchnięta, ani nawet obolała, ponadto czułam jakbym potrafiła nią zadać naprawdę dobrze wyprowadzony cios. Spojrzałam przed siebie, kontury regału z książkami były ostre jak brzytwy, wręcz raniły moje oczy, trochę jakbym patrzyła przez źle dobrane, za mocne okulary.
- Dobra, myślę, że już wszystko dobrze...- odsunął ode mnie źródło życiodajnej cieczy i na moich oczach rana zniknęła. Powoli podnosząc się do siadu, potarłam oczy. Nic mnie już nie bolało, proszę jaka miła odmiana. Spojrzałam na wampira przez ramię.
- Dzięki- mruknęłam. Byłam mu wdzięczna za wybawienie mnie z katuszy, ale dalej był jedną z tych osób, których bym wolała na co dzień nie spotykać.
- Nie ma sprawy.
- Która godzina?
- Po pierwszej...
Westchnęłam i zapadła niezręczna cisza.
- I po krzyku, przynajmniej już mnie nie zobaczysz w swoim domu.- Wstałam powoli i otworzyłam okno, pozwalając nocnemu powietrzu ochłodzić swoją skórę.
- Powiedziałem to w złości... Nie bierz do siebie wszystkiego co wtedy mówię..
- Słowa zdenerwowanych, to myśli spokojnych- odparowałam, siadając na parapecie. Jego obecność mnie wykańczała.- Dziękuję raz jeszcze, a teraz idź już proszę, muszę się wykąpać.
- I po raz kolejny zaśniesz w wannie? Nie poz...
- Przestań udawać- warknęłam, zwracając się w jego stronę. Podniosłam się.- Idź stąd.
Wstał z łóżka, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Ze zdeterminowaną miną podszedł do mnie i poczułam jego usta na swoich. Och, tak bardzo za tym tęskniłam, że w pierwszej chwili nogi się pode mną ugięły, ale zaraz przed oczami mi stanął obraz Jego i Kimberley, te same usta całowały jej ciało... Odepchnęłam go z całej siły.
- Nie- sapnęłam.- Przestań... Nigdy więcej tego nie rób, nie pozwalam ci na to- dodałam ostro i wyjęłam z szuflady piżamę. Weszłam do łazienki nie przejmując się już dłużej jego obecnością. Przekręciłam klucz w drzwiach.

Nie potrafiłam zasnąć, a moje myśli niebezpiecznie dryfowały po tematach, których obiecałam sobie nie poruszać. Ta dziewczyna mi działa na nerwy, zatruwa mi życie i znając ją nie tylko mi... Jak pięknie by było, gdyby jej nie było... W sumie... Otworzyłam oczy i zobaczyłam Elizę jak siedzi na krześle i patrzy na mnie ze złowrogim błyskiem w oku.
- Gdyby jej nie było, Elizabeth...
***
- Słuchacie programu drugiego radia Virginia. Jest godzina szósta, a nasz ukochany stan budzi się do życia! Mamy dwudziesty pierwszy dzień września, a średnia temperatura to pięćdziesiąt cztery stopnie w skali Fahrenheita. Wita was Steven Monterrey w Hello Virginia! Jak zwykle zaczynamy dzień czymś pozytywnym, co powiecie na St. Louis Who od The Lexingtons? Dajcie znać o swoich propozycjach na dobry zaczątek dnia pod 217-333-7300.
Wyłączyłam radio, chwyciłam czarną torbę, kawy z pieczywem, swoją herbatę i wyskoczyłam z samochodu. W kilku susach doskoczyłam i zapukałam grzecznie do drzwi, chociaż w mojej głowie szalała istna burza. Z jednej strony: „Matko Kochana! Co ja zrobiłam!”, a z drugiej: „W końcu! Nigdy nie czułam się lepiej!”.
Zaspany Stefan otworzył mi drzwi. Ładne widoki mam od rana, ładne...
- El...- przez chwilę przyswajał, że jest szósta a ja stoję pod jego drzwiami.
- Cześć- uśmiechnęłam się i bezceremonialnie wyminęłam go w drzwiach.- Na swoje usprawiedliwienie powiem, że mam dla was kawę... i cieplutkie rogaliki, nie wiem czy jecie takie coś, czy nie, ale...
- Elizabeth Gilbert, jest godzina szósta rano...- powiedział zaspanym głosem Stefan, pocierając twarz dłońmi.- Po co tu przyszłaś o tej porze? Jeszcze z kawą... O której ty wstałaś? O piątej? Co ty tu robisz?
- Nie tyle pytań na raz- uspokoiłam go i położyłam czarną torbę na wysokości jego oczu.- Powód dla którego tu jestem.
Zmarszczył brwi i sięgnął do niej, by ją rozpiąć. Gdy ją otworzył doszedł do niego znajomy zapach, tak przynajmniej sądziłam patrząc na jego twarz i diametralne zmiany na niej zachodzące. Spojrzał na mnie zszokowany.
- Co...
- Kto tu się tłucze w środku nocy?- zapytał donośnym głosem schodzący na dół Damon. Patrząc na jego cudownie wyrzeźbiony tułów, aż mnie w sercu ukłuło, że mu wczoraj dałam kosza... Spojrzał na mnie z rezerwą, ale podszedł bliżej.
- Co ty tu robisz o tej godzinie?
- Przyniosłam wam kawę i croissanty- uśmiechnęłam się nazbyt życzliwie.
- Pytam serio, obyś miała dobry powód...- zerknął bratu przez ramię i dostrzegł zawartość torby. Zesztywniał, odsunął brata i przyjrzał się jej z bliska. Obydwoje na mnie niemo patrzyli.
- Skąd... Co...- dukał starszy Salvatore. Zaśmiałam się na ten widok, czy tylko ja dostrzegałam komizm tej sytuacji?
- Na spokojnie chłopaki. Stefan weź kawę dla siebie i brata, a ty Damon rozpal kominek, trzeba to spalić.
- Ale...
- A ja za ten czas wam opowiem- wtrąciłam.
- O czym?- spytał oniemiały blondyn.
Upiłam łyk herbaty z kubka termicznego i uśmiechnęłam się tajemniczo.
- O tym, jak zabiłam Kimberly Evans.

Dziękuję wam bardzo za tak miłe komentarze i cierpliwość :) Gdybym miała więcej czasu to bym zajrzała tu i tam, wspomniała o sobie tu i tam, ale niestety, takowego brak :/ Emko postaram się ogarnąć twoje opowiadanie ;) Dzięki jeszcze raz wszystkim, bez was to nie to samo ;) Do następnego :) No i Szczęśliwego Nowego Roku ;)


5 komentarzy:

  1. O JA JEGO! WOW :D AMAZING !
    Potem się rozpiszę, bo lecę na zajęcia <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc jestem znów i kontynuuję ;3
    Początek mnie zdołował, to jak Damon oszukuje El i wgl. Rozmowa Stefa i Kath po mistrzowsku, boskie teksty i ogółem pomysł. Nie spodziewałam się, że już teraz El dowie sie o Damonie i Kim. Ale to dobrze, bo te akcje nie mogą się wlec jak w Modzie na sukces :> Zaskoczyło mnie to, jak Eli wierzy w Stefana, ale ok. No właśnie, bardzo lubię Stefana w Twoim opowiadaniu, a ogólnie go nie trawię, więc na plus ^^ To pobicie Eli - przestraszyłam się. A to, że Damon wyniósł ją z wanny i ogółem, było słodkie. scena u Salvatore'ów cudna. Grający Damon? jestem na tak! Fajny wątek Stefa i Christine,podoba mi się bardzo, że ma taką normalną prawie-dziewczynę :)
    No, a końcówka GENIALNA! Nie spodziewałam się! Siedziałam z rozdziawioną buzią dobrą chwilę!! Bosko, fantastycznie i wgl. Nie będę już Ci słodzic, bo muszę zachowac pozytywne przymiotniki na kolejne Twoje rozdziały <3
    Tak więc życzę weny :> Cieszę się, że dodałaś ten rozdział tak szybciutko ^^
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam cię serdecznie :) Nawet nie wiesz jaki uśmiech wywołałaś na mojej twarzy , kiedy zaglądam na twojego blooga , a tu takie suprise w formie nowego rozdziału :) Bardzo ci za to dziękuje :) Rozdział jak zwykle jest fantastyczny .Bardzo mi się podoba . Wszystko tak fajnie opisałaś . Uczucia Ell ... Bardzo jej współczuje , że musiała się o tym dowiedzieć. Ale lepiej dla niej. Bardzo mi jej szkoda, bo teraz cierpi. Ah, a Damon też nie mógł załatwić tej sprawy inaczej ...Grrr... I cieszę się , że Stefanowi w miarę się udaje :) Końcówką mnie bardzo zaskoczyłaś. Ta wredna pijawka nie żyje ? Hmmm... to jest bardzo dobra wiadomość :) Nie cierpiałam tej wiedźmy . A tak Ell odpłaciła jej piękne za nadobne. Teraz już nie mogę się doczekać na nowy rozdział. Czekam z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam i życzę weny :)
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, wpadłam na tego bloga przypadkiem i tak mnie wciągnął że bie wyrabiam :) Masz talent! :D Jak to zabiła? XD Niegrzeczna Elizabeth xD Czekam na nn, błagam dodaj szybciutko ;* /Wikaa

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie rozdział 5., zapraszam! mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
    http://to-hell-with-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń