Powiesiłam torebkę na haczyku, a telefon położyłam na szafce obok. Wyjście z paczką dobrze mi zrobiło. Wypicie małego piwa i zagranie w bilarda okazało się być zadziwiającym remedium.
- Jenna! Już jestem!
Odpowiedziała mi cisza. Spojrzałam na zegarek. Powinna być już w domu... Super, teraz będę dostawać ataku paniki, kiedy ciocia będzie wracała do domu pięć minut dłużej niż powinna. Wdech, wydech. Może już była, ale po prostu pojechała jeszcze na zakupy, albo coś innego miała do załatwienia. Jest tyle opcji dla których Jenny jeszcze nie ma w domu, że musiałam się wziąć w garść. Spojrzałam na telefon. Ale nie zaszkodzi, jeśli do niej zadzwonię. Po trzech sygnałach odebrała.
- No, halo?
- Hej, gdzie jesteś?
- Wracam z zakupów, prowadzę, El, do zobaczenia w domu.
- Ok, ok, czekam.
Rozłączyłam się oddychając z ulgą. Widzisz? Paranoja ci się zakrada.
Skoczyłam na kanapę i włączyłam telewizor, w którym nic ciekawego nie leciało, ale wszystko było lepsze od wpatrywania się w sufit. Wtedy mogłam znowu zacząć wracać myślami do poprzedniego dnia, a tego robić nie powinnam. Nastawiłam National Geographic i od niechcenia zaczęłam oglądać jakiś dokument o rekinach. Nagle oczy zaczęły mi się kleić, wykończona dawką emocji pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku, oddając się Morfeuszowi.
Coś mnie goniło, a ja biegłam w zwolnionym tempie, nie potrafiłam przyspieszyć. To było coraz bliżej i wiedziałam, że jeśli się odwrócę, to zobaczę co mnie goni. Nie chciałam tego robić, ale ciekawość zwyciężyła. Gdy spojrzałam przez ramię zmieniona twarz Damona wyskoczyła na mnie.
Podniosłam się do siadu, głośno dysząc. Rozejrzałam się dookoła, byłam bezpieczna, to był tylko sen, tylko głupi sen. Na fotelu obok siedziała Jenna, wcinająca lody. Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Wszystko ok? To był koszmar?
Pokiwałam głową, chowając twarz w dłoniach. Nie chciałam się rozryczeć jak dziecko, ale dalej mając przed oczami tą twarz, bałam się wręcz ponownie zasnąć, bo byłam prawie pewna, że to jest to, co zobaczę.
- Hej, El, co ci się śniło?
Jenna znalazła się nagle przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Z niemocy wtuliłam się w nią i dałam swoim łzom ulecieć. Chciałam jej powiedzieć, że boję się o nią kiedy wychodzi, bo na wolności jest dwóch morderców, których nigdy nikt nie złapie i boję się zasnąć, bo widzę swoje przekleństwo.
- Już wszystko, dobrze, to był tylko zły sen. Jesteś w domu, bezpieczna.
Bezpieczna? Już nigdy nie będę bezpieczna, a przynajmniej nie dopóki mieszkam w Mystic Falls.
***
- Jenna! Nie wierzę, że to zrobiłaś!
- Ja też nie- zaczęła się śmiać, głaszcząc psa.- Chyba zwariowałam.
- Też tak sądzę- przytuliłam przepięknego psa, który według Jenny miał geny wilka.- Ale nie będę się w tym szaleństwem broń Boże sprzeczać. Jaki piękny jestem. No kto jest najpiękniejszym psem na świecie?
Pies zawył donośnym basem. Dotychczas takie wycie słyszałam tylko na filmikach w internecie.
- No czyż on nie jest uroczy? Chodź na spacer, no chodź, idziemy!
- O, dobra! To ja jadę do zoologicznego, a ty z nim trochę pohasaj.
- No chodź Alfa. Taki jestem piękny.
Pies okazał się mieć wybitną wytrzymałość na wysiłek fizyczny, w przeciwieństwie do mnie. A w dodatku to był naprawdę duży co dodatkowo działało na moją niekorzyść. A niech mnie, jak ten pies ciągnie. Pierwsze dwa kilometry jeszcze przebiegłam, ale resztę dystansu pokonałam z trudem truchtając za psem.
W końcu, żeby odpocząć trochę, założyłam na obręcz ławki smycz i rozciągnęłam ją do maksymalnych rozmiarów, a sama usiadłam. Już dawno nie miałam takiego treningu. Uff.
Wystawiłam twarz do słońca napawając się piękną pogodą, kiedy nagle usłyszałam dziwny dźwięk. Od razu zerwałam się z ławki, domyślając się co ten dźwięk mógł oznaczać. Nie, nie, nie! Nie pierwszego dnia!
- Alfa, wracaj tu! Niech to szlag! Alfa!
Grunt to nie stracić go z oczu. I tak o to rozpoczął się mój kolejny trening. Na litość boską, dlaczego ja?
Nie wiem po jakim czasie pies się zatrzymał, ale w końcu to zrobił, ba, nawet zaczął wracać w moją stronę. Odetchnęłam z ulgą, kiedy ponownie mogłam go zapiąć na, już zerwaną, smycz. Klepnęłam go w tyłek, żeby zrozumiał co źle zrobił.
- Ostatni raz mi tak uciekasz. Zrozumiano? Zły pies.
- O, czyli nie tylko do mnie ziejesz taką niechęcią?
Ten głos sprawił, że aż się wyprostowałam. Znowu pojawiła się ta twarz przed oczami.
Nawet się nie obejrzałam, tylko ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą psa. Aha, teraz kiedy mógł biec tyle, ile fabryka dała, to się opierał? Cudnie.
Damon pojawił się przede mną. Aż podskoczyłam.
- Czego chcesz, Damon? Nie mam siły z się z tobą droczyć.
Udawałam, że strzepuję niewidzialny pyłek z bluzki. Nie mogłam na niego patrzeć, wszystko było zbyt świeże.
- Ech, te kobiety, jednego dnia, nie potrafi trzymać rąk przy sobie, a drugiego nie chce nawet na ciebie spojrzeć. I jak tu nie zwariować?
Zamknęłam oczy, żeby odzyskać równowagę, z której wyprowadzał mnie Damon.
- Ech ci faceci, w jednej minucie, cię całują, a w drugiej zabijają- odgryzłam się, wymijając go. Czułam wściekłość nagromadzającą się we mnie. Jak mógł być tak arogancki po tym wszystkim co mi zrobił? A kiedy poczułam jego dłoń na swoim ramieniu nie wytrzymałam. Wyrwałam mu się, patrząc mu prosto w oczy.
- O co ci chodzi? Czemu mnie zostawisz w spokoju?! Jest tyle kobiet, które by zabiły o twoje spojrzenie, dlaczego uczepiłeś się mnie? Boję się spać, boję się wychodzić z domu, jeżeli o to ci chodziło, to moje gratulacje, osiągnąłeś już swój cel. Możesz mnie sobie odhaczyć! A jeśli chcesz mnie zabić zrób to tu i teraz, bo to jest ostatni dzień kiedy się ciebie boję! Koniec, mam dosyć! Więc? Jaka jest twoja decyzja?!
Damona zamurowało. Nie był w stanie mi odpowiedzieć.
- Jeśli nie chcesz mnie zabić, to zostaw mnie w spokoju, a jeśli zaczepianie mnie, prześladowanie i usiłowanie mnie zabić, to sposób w jaki okazujesz dziewczynie zainteresowanie, to naprawdę współczuję dziewczynie, w której się zakochasz.
Odwróciłam się napięcie i odeszłam zostawiając Damona bez słowa.
- Jenna! Już jestem!
Odpowiedziała mi cisza. Spojrzałam na zegarek. Powinna być już w domu... Super, teraz będę dostawać ataku paniki, kiedy ciocia będzie wracała do domu pięć minut dłużej niż powinna. Wdech, wydech. Może już była, ale po prostu pojechała jeszcze na zakupy, albo coś innego miała do załatwienia. Jest tyle opcji dla których Jenny jeszcze nie ma w domu, że musiałam się wziąć w garść. Spojrzałam na telefon. Ale nie zaszkodzi, jeśli do niej zadzwonię. Po trzech sygnałach odebrała.
- No, halo?
- Hej, gdzie jesteś?
- Wracam z zakupów, prowadzę, El, do zobaczenia w domu.
- Ok, ok, czekam.
Rozłączyłam się oddychając z ulgą. Widzisz? Paranoja ci się zakrada.
Skoczyłam na kanapę i włączyłam telewizor, w którym nic ciekawego nie leciało, ale wszystko było lepsze od wpatrywania się w sufit. Wtedy mogłam znowu zacząć wracać myślami do poprzedniego dnia, a tego robić nie powinnam. Nastawiłam National Geographic i od niechcenia zaczęłam oglądać jakiś dokument o rekinach. Nagle oczy zaczęły mi się kleić, wykończona dawką emocji pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku, oddając się Morfeuszowi.
Coś mnie goniło, a ja biegłam w zwolnionym tempie, nie potrafiłam przyspieszyć. To było coraz bliżej i wiedziałam, że jeśli się odwrócę, to zobaczę co mnie goni. Nie chciałam tego robić, ale ciekawość zwyciężyła. Gdy spojrzałam przez ramię zmieniona twarz Damona wyskoczyła na mnie.
Podniosłam się do siadu, głośno dysząc. Rozejrzałam się dookoła, byłam bezpieczna, to był tylko sen, tylko głupi sen. Na fotelu obok siedziała Jenna, wcinająca lody. Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Wszystko ok? To był koszmar?
Pokiwałam głową, chowając twarz w dłoniach. Nie chciałam się rozryczeć jak dziecko, ale dalej mając przed oczami tą twarz, bałam się wręcz ponownie zasnąć, bo byłam prawie pewna, że to jest to, co zobaczę.
- Hej, El, co ci się śniło?
Jenna znalazła się nagle przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Z niemocy wtuliłam się w nią i dałam swoim łzom ulecieć. Chciałam jej powiedzieć, że boję się o nią kiedy wychodzi, bo na wolności jest dwóch morderców, których nigdy nikt nie złapie i boję się zasnąć, bo widzę swoje przekleństwo.
- Już wszystko, dobrze, to był tylko zły sen. Jesteś w domu, bezpieczna.
Bezpieczna? Już nigdy nie będę bezpieczna, a przynajmniej nie dopóki mieszkam w Mystic Falls.
***
- Jenna! Nie wierzę, że to zrobiłaś!
- Ja też nie- zaczęła się śmiać, głaszcząc psa.- Chyba zwariowałam.
- Też tak sądzę- przytuliłam przepięknego psa, który według Jenny miał geny wilka.- Ale nie będę się w tym szaleństwem broń Boże sprzeczać. Jaki piękny jestem. No kto jest najpiękniejszym psem na świecie?
Pies zawył donośnym basem. Dotychczas takie wycie słyszałam tylko na filmikach w internecie.
- No czyż on nie jest uroczy? Chodź na spacer, no chodź, idziemy!
- O, dobra! To ja jadę do zoologicznego, a ty z nim trochę pohasaj.
- No chodź Alfa. Taki jestem piękny.
Pies okazał się mieć wybitną wytrzymałość na wysiłek fizyczny, w przeciwieństwie do mnie. A w dodatku to był naprawdę duży co dodatkowo działało na moją niekorzyść. A niech mnie, jak ten pies ciągnie. Pierwsze dwa kilometry jeszcze przebiegłam, ale resztę dystansu pokonałam z trudem truchtając za psem.
W końcu, żeby odpocząć trochę, założyłam na obręcz ławki smycz i rozciągnęłam ją do maksymalnych rozmiarów, a sama usiadłam. Już dawno nie miałam takiego treningu. Uff.
Wystawiłam twarz do słońca napawając się piękną pogodą, kiedy nagle usłyszałam dziwny dźwięk. Od razu zerwałam się z ławki, domyślając się co ten dźwięk mógł oznaczać. Nie, nie, nie! Nie pierwszego dnia!
- Alfa, wracaj tu! Niech to szlag! Alfa!
Grunt to nie stracić go z oczu. I tak o to rozpoczął się mój kolejny trening. Na litość boską, dlaczego ja?
Nie wiem po jakim czasie pies się zatrzymał, ale w końcu to zrobił, ba, nawet zaczął wracać w moją stronę. Odetchnęłam z ulgą, kiedy ponownie mogłam go zapiąć na, już zerwaną, smycz. Klepnęłam go w tyłek, żeby zrozumiał co źle zrobił.
- Ostatni raz mi tak uciekasz. Zrozumiano? Zły pies.
- O, czyli nie tylko do mnie ziejesz taką niechęcią?
Ten głos sprawił, że aż się wyprostowałam. Znowu pojawiła się ta twarz przed oczami.
Nawet się nie obejrzałam, tylko ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą psa. Aha, teraz kiedy mógł biec tyle, ile fabryka dała, to się opierał? Cudnie.
Damon pojawił się przede mną. Aż podskoczyłam.
- Czego chcesz, Damon? Nie mam siły z się z tobą droczyć.
Udawałam, że strzepuję niewidzialny pyłek z bluzki. Nie mogłam na niego patrzeć, wszystko było zbyt świeże.
- Ech, te kobiety, jednego dnia, nie potrafi trzymać rąk przy sobie, a drugiego nie chce nawet na ciebie spojrzeć. I jak tu nie zwariować?
Zamknęłam oczy, żeby odzyskać równowagę, z której wyprowadzał mnie Damon.
- Ech ci faceci, w jednej minucie, cię całują, a w drugiej zabijają- odgryzłam się, wymijając go. Czułam wściekłość nagromadzającą się we mnie. Jak mógł być tak arogancki po tym wszystkim co mi zrobił? A kiedy poczułam jego dłoń na swoim ramieniu nie wytrzymałam. Wyrwałam mu się, patrząc mu prosto w oczy.
- O co ci chodzi? Czemu mnie zostawisz w spokoju?! Jest tyle kobiet, które by zabiły o twoje spojrzenie, dlaczego uczepiłeś się mnie? Boję się spać, boję się wychodzić z domu, jeżeli o to ci chodziło, to moje gratulacje, osiągnąłeś już swój cel. Możesz mnie sobie odhaczyć! A jeśli chcesz mnie zabić zrób to tu i teraz, bo to jest ostatni dzień kiedy się ciebie boję! Koniec, mam dosyć! Więc? Jaka jest twoja decyzja?!
Damona zamurowało. Nie był w stanie mi odpowiedzieć.
- Jeśli nie chcesz mnie zabić, to zostaw mnie w spokoju, a jeśli zaczepianie mnie, prześladowanie i usiłowanie mnie zabić, to sposób w jaki okazujesz dziewczynie zainteresowanie, to naprawdę współczuję dziewczynie, w której się zakochasz.
Odwróciłam się napięcie i odeszłam zostawiając Damona bez słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz