sobota, 2 lutego 2013

3. And here we go...

- Damon Salvatore się na ciebie gapi- Elizabeth była tym faktem całkowicie nie wzruszona i dalej monotonnie mieszała herbatę słomką.
- A niech się gapi. To jedyne na co kiedykolwiek będzie sobie mógł pozwolić.
Bonnie uśmiechnęła się konspiracyjnie.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że twoim życiowym celem nie jest znalezienie się w jego łóżku a następnie wpisanie sobie tego do CV?
Elizabeth zaśmiała się jakby dawno nie słyszała czegoś śmieszniejszego. 
- A co? Chcesz mi powiedzieć, że to dosyć popularny w tych stronach sposób zdobywania doświadczenia zawodowego przez licealistki?
- Ha! Niektóre naprawdę mają wykolejone we łbie. Widzisz tę blondynę w mini?
- Tę, która się odjebała jak Beyoncé na Super bowl?
Tym razem to Bonnie wybuchła śmiechem, uderzając pięścią w stolik.
- O mój Boże, tak! Będę to musiała powtórzyć Caroline... W każdym razie, Ma na imię Kim i odkąd tylko Damon się pojawił w Mystic Falls, non stop za nim biega, mamy z niej polewkę średnio dwa razy na tydzień. Raz nawet puściła plotkę, że z nim spała, ale nikt jej nie uwierzył.
- Kto komu nie uwierzył?- dosiadła się do dziewczyn Caroline, na co, Bonnie rozentuzjazmowana klasnęła w dłonie prawie rozlewając drinka.
- Wiesz jak El określiła Kimberly? Pytam ją czy widzi blondynkę w...
Elizabeth na chwilę przestała słuchać, a może raczej słuchała nieuważnie jednym uchem. Przesuwała wzrokiem po tłumie ludzi i chociaż nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać, szukała bruneta. Broń Boże nie chciała się z nim zadawać, ale patrzenie na niego sprawiało jej dziwną, pokrętną przyjemność. Widywała przystojnych chłopaków, owszem, ale u tego faceta to było coś więcej. Jego postura mignęła jej na parkiecie. Tańczył nieprzyzwoicie blisko z jakąś dziewczyną, która przylegała do niego całym ciałem, otaczając od tyłu jego szyję ramieniem.
Pewnie się ociera o niego tyłkiem, pomyślała z rozdrażnieniem i popatrzyła z powrotem na śmiejące się przyjaciółki.
- Dobre! Muszę to zapamiętać. A teraz na parkiet, koniec paplaniny, czas trochę poruszać tyłkiem.
Eli popatrzyła jeszcze raz na parkiet, upijając łyka drinka Bonnie. Ach, walić to, idziemy.
***
Dawno nie tańczyłam, nawet nie podrygiwałam w rytm muzyki przez ostatni miesiąc, dlatego dzisiejszy wieczór był zupełną odskocznią. Ktokolwiek wymyślił wódkę- pobłogosław mu Panie! Alkohol nie przejął nade mną całkowicie kontroli, ale pozwolił się wyluzować i właśnie dlatego wypiłam zdrowie tego, który uznał, że można spożywać etanol. Dwukrotnie. 
Na parkiecie był lekki ścisk, ale to nie przeszkadzało w dobrej zabawie. Czasem, kiedy skupiałam swoją uwagę na ludziach dookoła podczas tańca, mogłam zauważyć charakterystyczną twarz niedaleko siebie. Po pewnym czasie zeszłam z parkietu, by napić się herbaty mrożonej, a raczej jej resztki i dopiero w momencie gdy dno szklanki spotkało się z powierzchnią stołu zorientowałam się, że moja torebka zniknęła. Jasna cholera! Przecież ktoś tu siedział, ktoś pilnował... Jezu, który to był? Co miałam w środku? Na pewno telefon i pieniądze... 
Rozejrzałam się panicznie po pomieszczeniu, co najmniej jakbym miała nagle zobaczyć nad złodziejem wielką czerwoną strzałkę. Ktoś tu siedział... Odgarnęłam włosy z twarzy, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nagle w tłumie nie potrafiłam dostrzec ani Caroline, ani Bonnie, ani chłopaków, co tylko pogarszało całą sytuację, a głośna muzyka w tle paradoksalnie utrudniała mi widzenie... nawet nie wiem jakim cudem. Miałam wrażenie, że biegam po barze jak kurczak bez głowy dopóki nie uderzyłam w kogoś lub coś z impetem. Zachwiałam się dzięki moim nielicznym promilom zastanawiając się czemu ta ściana tak ładnie pachnie i ma ramiona, którymi mnie złapała za przedramiona. Damon. Bzdurnie uznałam, że on mógł wiedzieć gdzie jest moja torebka.
- Wszystko w porządku?
- Szukam mojej torebki, była mała i czarna, jeszcze przed chwilą tu była... miałam tam telefon.
Dalej mnie przytrzymując rozejrzał się dookoła, jakby widział strzałkę. 
- Gdzie siedziałaś, przy którym stoliku?
Wskazałam palcem odpowiednie miejsce, a Damon od razu mnie pociągnął w jego kierunku. Przecież jej tam nie ma, ani nikogo nie ma przy tym stoliku. Może zostawiłam w toalecie? Kiedy tam byłam? Dreptałam za brunetem, patrząc na jego dłoń, było w tym coś ekscytującego, coś... niecodziennego. Nagle jednak jego dotyk zniknął, a ja przypomniałam sobie, dlaczego wróciliśmy do tego stolika. Ciocia mnie zabije, ja mnie zabiję.
- Powinnam była bardziej pilnować...
Nagle Damon schylił się i odwrócił do mnie z powrotem trzymając w ręce moją torebkę. Jak!?
- Skąd ją wziąłeś? Szukałam wszędzie! 
Od razu sprawdziłam czy jest cała jej zawartość. Telefon, karta, dowód, uff. Całe powietrze ze mnie uszło, razem z adrenaliną.
- Cóż, jak widać na podłodze nie szukałaś.
Patrzył na mnie z politowaniem i widocznym rozbawieniem, ale średnio mnie to zirytowało, miał prawo, bo wystarczyło spojrzeć w dół! Poczułam się jak typowa blondynka. Spuściłam wzrok, przewieszając torebkę przez ramię.
- Dzięki- miałam wrażenie, że mówię pod nosem, jednak on usłyszał to jakimś cudem ponad całym tym hałasem. 
- Nie ma za co, chcesz się przewietrzyć?
Zacisnęłam mocniej palce na pasku torebki, czując jak zażenowanie przeradza się w ciekawość. Kiwnęłam głową na chwilę podchwytując jego wzrok. Zaraz jednak go odwróciłam i ruszyłam w stronę wyjścia, pragnąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Może świeże powietrze sprawi, że trochę wytrzeźwieję... i przestanę tak na niego reagować?
Przedarłam się przez tłum, nie sprawdzając, czy Damon podąża za mną. 
***
Pochyliłam się do przodu, opierając dłonie na kolanach. Jezu, cały świt wirował.
- Niedobrze Ci? - poczułam dłoń Damona na ramieniu. Podobał mi się ten gest. 
Powoli się wyprostowałam, głęboko oddychając. Niedobrze?
- Nie... Po prostu za dużo wypiłam... Albo raczej nie wypiłam za dużo, ale dawno nie miałam styczności z alkoholem... dlatego jestem taka... e-ko-no-micz-na- zaśmiałam się. Moje słowa zaczęły tracić nagle cały swój sens. - Ekonomiczna, ekonomiczna... 
- Tak, tak, ekonomiczna, odwieźć cię do domu?
Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam mu się uważnie. 
- Co się mnie tak uczepiłeś? Co?! Wracaj do środka! Z pewnością twoje małe kółeczko adoracyjne tęskni.
Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie. No co za typ!
- Czekaj, czekaj, gdzie ty idziesz? Jesteś pijana i nie znasz tego miasta, poza tym jest już późno. Odwiozę cię do domu.
Wyszarpnęłam z jego uścisku ramię, robiąc chwiejne dwa kroki do tyłu.
- Odwieźć? Przecież piłeś, nie możesz prowadzić! Poza tym znałbyś wtedy mój adres...- uniosłam brwi, gestykulując niezdarnie w jego kierunku.- Aaa, taki cwany jesteś... Ale się nie dam, wykiwałam cię, przewidziałam twój ruch, Salvatore! Jestem mistrzem szachów!
Wyrzuciłam ręce w górę i ponownie zaczęłam zmierzać w kierunku, w którym wydawało mi się, że powinnam.
- No dobrze, skoro jesteś taka odporna na odwożenie, to może zamówię ci taksówkę?
Cmoknęłam i pokręciłam szybko głową.
- Nie, nie, szkoda pieniędzy. Dam sobie radę, wiem gdzie iść... Poza tym jest piękna pogoda, piiięękna noc...
Przystanęłam na chwilę i próbowałam wygrzebać telefon z torebki. Na litość boską, co on taki śliski?
- Racja, noc jest piękna... Więc? Dasz sobie pomóc, czy mam cię zmusić? 
Odetchnęłam głębiej odrywając wzrok od ekranu telefonu. Spojrzałam na niego wnikliwie. Stał sobie obok mnie, wyglądając, jakby mu Michał Anioł twarz dłutem haratał. I patrzył na mnie z uporem oraz dozą politowania. Nie miał zamiaru odpuścić.
- To patrz teraz- z pewnością siebie podniosłam telefon do ust.- Siri, wskaż mi drogę do domu.
- Dom, Seattle, Washington Street 4675, czas podróży dziewięćset siedemnaście godzin, kieruj się na północny zachód...
Damon parsknął śmiechem, a ja mimo iż nietrzeźwa, myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Jezu, jakie upokorzenie na siebie ściągam...
- Cóż, jeśli będzie trzeba to i tam cię odprowadzę- uśmiechnął się rozbrajająco i zaproponował swoje ramię, bym się na nim wsparła. Z zażenowaniem, nie mając już siły się z nim przekomarzać, przyjęłam ramię. Najlepiej będzie El, jak zamilkniesz.
- Co się stało? Czemu tak nagle ucichłaś?
Zagryzłam mocno dolną wargę, chowając telefon do torebki. Świetnie...
- Zgaduję, że dobrze się bawisz- patrzyłam na swoje nogi, które miałam wrażenie, że są na sprężynach.
- Szczerze? Już dawno się tak dobrze nie bawiłem. Właśnie, śpieszy ci się do domu? 
Podniosłam na niego wzrok. Czy On musiał tak na mnie patrzeć, jakby potrafił usłyszeć moje myśli? Jakby potrafił wychwycić każdą moją fantazję i jeszcze tej samej nocy zmienić ją w rzeczywistość? I jeszcze jego ramię ocierające się o moje... Niewinny gest, który sprawiał, że czułam na całym ciele dreszcze. 
Ugh! Powinnam się wrócić, poprosić Caroline i Bonnie o pomoc. Ale nie, byłam jak ta ćma!
- Nie, czemu?
- Pokażę Ci pewne miejsce... 
- Nie zrobisz mi krzywdy, prawda?- zanim wytworzyłam jakikolwiek filtr, słowa uciekły z moich ust. Damon aż pokręcił głową, uśmiechając się, ale nie odezwał ani słowem.
- Gdzie idziemy? Gdzie mnie prowadzisz? Pamiętaj, że na pewno ktoś widział, że razem wychodzimy...
- Nie bój się tak mnie, wyglądam na kogoś, kto mógłby Ci zrobić krzywdę?
Zaśmiał się pod nosem, jakby właśnie zażartował, ale tylko w dla siebie zrozumiały sposób.
Żachnęłam się, mocniej mimowolnie opierając na przedramieniu bruneta. Dostarczał bezcenne ciepło, jakże bezcenne o tej godzinie. Czułam jak blisko jest, miałam wrażenie, że jeśli podniosę teraz na niego wzrok, naszych twarzy nie będzie dzieliło wiele. Ciekawe jak to jest go całować?
- Wodospad. Chcę Ci pokazać wodospad, jest niedaleko.
Jego głos stał się głębszy niż przed chwilą, bardziej kuszący. Ba! Mogę się założyć, że właśnie takim głosem wąż przemówił do Ewy. Przełknęłam głośno ślinę.
- Niech Ci będzie, ale zaraz potem mnie odeskortujesz do domu bez dwóch zdań.
- Tak jest, pani.
***
Patrzyłem cały czas jak zabawnie stawia zbyt duże kroki, albo kiwa głową na boki. Była śmieszna i przez chwilę nawet zapomniałem jak bardzo pragnąłem jej krwi. Punkt dla Ciebie, Elizabeth. 
W końcu po chwili marszu w przyjemnym milczeniu dotarliśmy nad wodospad. Dziewczyny uwielbiały takie bajery, widoki jak z filmów i te sprawy.
Elizabeth puściła moje ramię i podeszła do kamienia na którym zawsze siadałem. W milczeniu z zachwytem wypisanym na twarzy obserwowała wodę rozpryskującą się o kamienie. Księżyc w pełni oświetlał jej twarz, w taki sposób, że odbijał się w całej swojej okazałości w jej oczach. A niech mnie, dziewczyna w tym świetle wyglądała jak prawie nieludzko piękne stworzenie. Przysiadła i nagle jej spojrzenie padło na mnie. Nawet nie zorientowałem się, że tak blisko niej podszedłem. Czułem ten jej zapach, który przez pół wieczoru mnie mamił. Odgarnąłem jej pasemko za ucho i zacząłem się wsłuchiwać w reakcje jej ciała na moją bliskość. Serce zaczęło szybciej bić, krew szybciej krążyć, a jej napalone spojrzenie błądziło po mojej twarzy. Na litość boską nie patrz tak...
Zrobiłem kolejny krok w jej stronę znajdując się już pomiędzy jej nogami. Przez spodnie czułem pulsowanie jej tętnicy w pachwinie i czułem pod palcami, muskającymi jej twarz, gorąco przekazywane przez jej naczynia krwionośne na powierzchnię skóry. 
Coraz trudniej przychodziło mi droczenie się z nią i budowanie napięcia. Czułem jej zapach i widziałem jej spojrzenie spadające na moje usta. Chciałabyś je spróbować, co?
W końcu nabuzowany chyba do granic wytrzymałości przysunąłem się jeszcze bliżej zamykając dystans między nami. Jej miękkie, pełne usta smakowały niecodzienną mieszanką; alkoholem i herbatą. Prawie od razu musnęła mój język swoim, zaciskając palce na mojej koszuli. Przytrzymałem jej dłonie, chociaż najprawdopodobniej powinny się właśnie znajdować na jej głowie i ramieniu, a usta zdecydowanie nie na jej wargach, lecz szyi. Ale nie potrafiłem się powstrzymać, z resztą nie musiałem. W kwestii kobiet zawsze dostawałem to, czego chciałem, prędzej czy później. Z każdym kolejnym pocałunkiem było jednak trudniej mi podjąć decyzję, czy w ciągu kolejnych dziesięciu minut chcę ją przelecieć, czy się nią pożywić... w sumie, czemu nie oba naraz?
Zacząłem schodzić pocałunkami na jej szyję, miałem ochotę poczuć na języku jej krew, jej podniecenie, całą mieszankę hormonalno-feromonalną. Dziąsła zaczęły mnie swędzić, to był czas... Nie chciałem jej hipnotyzować, chciałem żeby się wyrywała i krzyczała, dzisiaj miałem dokładnie na to ochotę. Jedną jej rękę uwolniłem i prawie natychmiast wczepiła ją w moje włosy. Uśmiechnąłem się półgębkiem, po czym włożyłem dłoń pod bluzkę, by przesuwać dłonią wzdłuż jej idealnej talii. 
Moje kły się wyostrzyły i wydłużyły, poczułem, że moje oczy już zioną czarną pustką. Nie czekając już ani chwili dłużej wbiłem kły w jej tętnicę szyjną.
***
Widziałem jak razem wychodzą, musiałem zostawić na chwilę Bonnie pod banalnym pretekstem poszukania brata. Wypadłem z Grilla i wciągnąłem powietrze rejestrując zapach Damona i Elizabeth. Pognałem przed siebie, ich trop prowadził do wodospadu. Mogłem się tego domyślić, już prawie byłem na miejscu i nagle stanąłem. Poczułem zapach ludzkiej krwi.
- Damo… Damon… proszę…- jedno było pewne muszę szybko ich znaleźć, zanim będzie za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz