sobota, 2 lutego 2013

2. New friends

 W Seattle były podobne miejsca do Grilla, głośne, przepełnione ludźmi, a jednocześnie przytulne. Rozglądałam się po tłumie z ciekawością. Caroline jednak nie dała mi się napatrzeć, bo złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę stolika, przy którym aktualnie siedziała jedna dziewczyna, jednak ilość szklanek na blacie, mówiła mi, że reszta towarzyszy nie jest daleko.
- To jest Bonnie...
- Car, umiem się przedstawić... Idź lepiej na bar. A! I Matt cię szukał.
- Co? Po co? Eh, nie ma człowieka pięć minut...
Odeszła zostawiając nas same. 
- Hej, jestem Bonnie Bennett, a ty Elizabeth, prawda?
- Po prostu El- uśmiechnęłam się. Bonnie wydawała się być miłą, przyjacielską osobą. Od razu wzbudziła we mnie sympatię.
- I jak ci się u nas podoba?- zapytała lekko unosząc brwi.
- Szczerze to dużo nie widziałam, ani nie znam nikogo, nie licząc ciebie i Caroline- wzruszyłam ramionami. Bonnie się obróciła na krześle w stronę wnętrza baru, a ja zrobiłam to samo. 
- W takim razie dobrze, by było, gdybyś poznała chociaż z widzenia niektóre osoby- uśmiechnęła się konspiracyjnie. Zbliżyła się trochę do mnie i dyskretnie pokazała bruneta, który flirtował z jakąś dziewczyną.
- To jest Tyler Lockwood, syn burmistrza, lepiej na niego uważaj, ma wredny charakter. Ta dziewczyna z którą rozmawia to Vicky. Vicky otacza się w szemranym towarzystwie i jest siostrą Matta...- Bonnie szukała go  w tłumie i po chwili znalazła, kiwając w jego stronę głową.- Matt to ten blondyn, który gra w bilard z Jerym. Jeremy z kolei...- w tym momencie przestałam jej słuchać. Moją uwagę przykuł mężczyzna stojący niedaleko wejścia. Był starszy niż większość uczestników imprezy, a przynajmniej na takiego wyglądał. I zdecydowanie wyróżniał się z tłumu ponadprzeciętną urodą. Dałam sobie chwilę, żeby przetworzyć to co widzę, nie potrafiłam zebrać myśli, wszystkie były chaotyczne i dotyczyły nieznajomego stojącego w drzwiach.
 Bonnie chyba zobaczyła, że jej nie słucham i podążyła za moim wzrokiem.
- Widzę, że wiesz co dobre... to są bracia Salvatore- faktycznie obok bruneta stał drugi, nieco młodszy blondyn, nie posiadający jednak tego czegoś, co miał jego brat.- Cholernie przystojni i tajemniczy, przyjechali miesiąc, dwa temu.- Brunet to Damon, a ten drugi to Stefan.- Damon? To imię pasowało do niego idealnie. Damon...- Młodszy Salvatore jest milszy, natomiast uważaj na starszego, to wcielony diabeł… może właśnie dlatego co noc ma w łóżku inną, kobiety pociąga niebezpieczeństwo- uśmiechnęła się do mnie figlarnie, jakby niebezpieczeństwo było najbardziej pożądaną cechą mężczyzny. Odwzajemniłam uśmiech.
- A tobie, który się bardziej podoba?- upiła łyka coli. Spojrzałam jeszcze raz w stronę Salvatore'ów i wianuszka kobiet, który powoli zaczął ich otaczać, a szczególnie Damona. Potrząsnęłam głową, aby usunąć pewne myśli na jego temat.
- Żaden, po prostu wywołali u mnie ciekawość- zbyłam pytanie, starając się całkowicie zignorować ten mały zalążek pożądania i ciekawości względem bruneta.- Idę coś zamówić do picia, chcesz coś?
 - Nie, ale mogę ci potowarzyszyć.
Wstałyśmy i podeszłyśmy do kolejki. Barman był bardzo oblegany dzisiaj. Cierpliwie stałam i czekałam na swoją kolej dyskretnie się rozglądając. Nie, Elizabeth, żadnych takich, próbowałam się rugać w myślach, co nie zmieniało faktu, że uporczywie wypatrywałam starszego Salvatore'a w tłumie. W końcu go dostrzegłam, stał bokiem do mnie, mogłam go obserwować, przyjrzeć mu się dokładnie. Jednym uchem słuchałam Bonnie, która mi coś z ożywieniem opowiadała, a przynajmniej starałam się, bo całą moją uwagę pochłaniał On. Uśmiechnął się do swojego rozmówcy, upił jakiś trunek ze szklanki (ciekawe jakim cudem tak szybko zorganizował sobie coś do picia) i nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały. Speszona, natychmiast się odwróciłam przodem do baru, z radością odkrywając, że nadeszła moja kolej. Na początku skłaniałam się ku jakiemuś drinkowi, do którego wlewają oszukańczo małą ilość wysokoprocentowego alkoholu, ale kiedy już de facto stanęłam oko w oko z barmanem, poprosiłam o pięćdziesiąt mililitrów wódki na skołatane nerwy. Wypiłam to obrzydlistwo jednym haustem i kiedy znajome ciepło rozchodziło się po moim ciele, poprosiłam o jeszcze jedną kolejkę, tym razem ostatnią. Droga połówka alkoholu, odrobinę mnie rozluźniła i pomogła nabrać odrobinę dystansu do zwierzęcych żądzy i zbyt wysokiego natężenia feromonów. Następnie zamówiłam szklankę mrożonej herbaty na ostudzenie.
- Widzę, że potrzebowałaś małego wstępniaka.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc.
- Cóż, potrzebowałam czegoś uspokajającego nerwy, a jak wszyscy wiemy, wódka potrafi zdziałać cuda.
Odebrałam swoją herbatę i zapłaciłam barmanowi, dając mu mały napiwek, za sprawną obsługę.
Objęłam szklankę obiema dłońmi, chłonąc uczucie chłodu. Przyłożyłam zaraz zimne jak i wilgotne palce do karku i czoła, starając się ochłonąć. Co się ze mną dzieje?
Oparłam się plecami o kontuar, przytulając szklankę do policzka.
- El, jak ci gorąco możemy wyjść na dwór na chwilę- zaproponowała Bonnie, dotykając mojego ciepłego czoła.
-  To bardzo dobry pomysł. Chodźmy...
 Upiłam łyka herbaty, dając wcześniej kropelkom z powierzchni szklanki, spłynąć po moim policzku, a następnie szyi. Rozchyliłam powieki i ruszyłam za Bonnie w stronę wyjścia. Jednak ktoś stanął na mojej drodze, przez co prawie wylałam na intruza napój. 
Rozdrażniona podnosiłam wzrok guzik po guziku czarnej koszuli, zlewającej się z kolorem włosów właściciela. Nie mogłam się doczekać, żeby spojrzeć na jego twarz z bliska, a jednocześnie odwlekałam ten moment najbardziej jak się dało. Kości szczęki, policzkowe, te usta, lekko rozchylone, wygięte w uśmiechu, a jednocześnie pozostające poważne i oczy, stalowoniebieskie, błądzące po mojej twarzy, może obserwujące spływającą kroplę wody, która uprzednio ostała się na szklance. Czemu tak na mnie patrzysz? Przestań... Odsunęłam się szybko, spuściłam wzrok i zrobiłam krok w bok w celu wyminięcia Damona. Ten jednak zaszedł mi ponownie drogę. Twardo wpatrywałam się w jego tors, zwracając uwagę na każdy szczegół zamka jego czarnej, skórzanej kurtki.
- Przepraszam- mruknęłam pod nosem, robiąc kolejny krok w bok. Sytuacja ponownie się powtórzyła, więc zniecierpliwiona podniosłam wzrok na rozbawionego, nie wiadomo czym, bruneta.
- Cześć. 
- I wzajemnie, przepraszam- ponownie mój manewr został zablokowany.
- Jestem Damon- ze zdziwieniem odkryłam, że ma zamiar pocałować mnie w dłoń. W szoku pozwoliłam mu na to, nie do końca wiedząc jak zareagować. Pozostało mi tylko zignorować jego delikatne usta na wierzchu mojej dłoni i odpowiedzieć.
- Elizabeth... A teraz wybacz, chciałabym przejść, miło było...
W końcu pozwolił mi przejść obok siebie, mimowolnie, lub nie, roztaczając wokół siebie cudownie męski zapach. Niesamowicie mnie on pobudził, bardziej niż bym chciała, w każdym razie. Zaciągnęłam się szybko drugi raz, starając się zatrzymać tą woń w nosie i prawie wybiegłam na zewnątrz, gdzie stała już Bonnie, patrząc na mnie z ciekawością.
- I co? Jak pierwsze wrażenia?
- To znaczy?- spytałam, nie za bardzo wiedząc o które dokładnie pyta.
- To znaczy Damon Salvatore, zaszedł ci drogę. Z kilometra słyszałam jak przysmażają ci się szare komórki na jego widok.
Przewróciłam oczami, starając się nie robić z tego wielkiej afery.
- Daj spokój, to po prostu przystojny facet, to całkowicie naturalna, w moim przekonaniu, reakcja...
Bonnie zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
- Mów co chcesz, ale według mnie leci na ciebie...
- Nic nie słyszę- zakryłam jedno ucho dłonią, a drugą napiłam się herbaty.
Mulatka z udawaną nonszalancją strzepnęła niewidzialny pyłek ze swojej małej czarnej.
- Nie żebym miała nad wyraz rozwiniętą intuicję, lub bawiła się w swatkę, ale...
Zakryłam szybko dziewczynie buzię ze śmiechem.
- Jeszcze słówko Bennett, a poświęcę się i ta herbata wyląduje na tobie.
Bonnie wesoło mnie odepchnęła od siebie i pokazała głową, że wracamy do środka. Patrząc na jej plecy, uświadomiłam sobie, że od dawna już nie rozmawiałam i nie czułam się tak swobodnie jak w jej towarzystwie.
***
- Damon, przestań się tak na nią gapić- popatrzyłem na Stefana rozbawiony.
- Czyżby nasz świętoszkowaty braciszek się martwił na zapas… znowu?- zapytałem retorycznie i przewróciłem oczami.
Nowa w mieście Elizabeth... Uśmiechnąłem się do siebie i dopiłem Burbona. Spojrzałem na nią i aż się głodny zrobiłem, obserwując jej poczynania na parkiecie. Podobał mi się sposób jej poruszania, jakby muzyka przez nią przepływała niczym krew w tętnicy. Skinąłem na barmana, aby mi jeszcze dolał. Kiedy ją przed chwilą "przypadkowo" minąłem na parkiecie mogłem wyczuć wszystko, co tworzyło elektryzującą mieszankę wybuchową. Damskie perfumy, jakiś owocowy szampon... żel pod prysznic z kremową nutką, domieszkę potu z odrobiną alkoholu... i to pulsowanie jej tętnic.
 Dziewczyny usiadły przy stoliku z dwoma miejscowymi chłopakami. I o ile ich rozmowa mnie nie interesowała, to zainteresowało mnie, co ta na B... chyba na B, ma do powiedzenia Elizabeth na ucho.
 - Damon Salvatore się na ciebie gapi.
 - A niech się gapi. To jedyne na co kiedykolwiek będzie sobie mógł pozwolić.
 Dziewczyna z rodu Bennettów zaśmiała się i spojrzała w moją stronę. Jednak kiedy nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciła wzrok. Upiłem łyk burbona, uśmiechając się do siebie. Nawet nie musiałem patrzeć na Stefana, żeby wiedzieć jaką ma minę. Odłożyłem szklankę i przewróciłem oczami.
- Daj spokój i nie rób takiej miny. Jeszcze tu siedzę, prawda?
Popatrzyłem na brata, który zgromił mnie wzrokiem.
- Damon, ona jest nowa w tym mieście. Sam słyszałeś, jak zresztą wszyscy w Mystic, że straciła rodziców i mieszka z ciotką. Nie sądzę, żeby zabawianie się nią i jej wykorzystanie miało na nią pozytywnie wpłynąć...
 - Pozytywnie wpłynąć? Na nią? Daj spokój, na mnie! Na mnie wpłynie odpowiednio- poklepałem Stefana po ramieniu.- Poczucie humoru cię nie opuszcza… 
Popatrzyłem na poważną minę młodego i ponownie na Elizabeth, mógłbym przysiąc, że na moich ustach wykwitł promienny, sadystyczny uśmiech.
- Damon...
- Spokojnie, braciszku, tylko spróbuję. Z resztą, czemu się dziwić? Jeżeli jej krew smakuje choćby w połowie tak dobrze jak pachnie, to trafiliśmy na Świętego Graala wśród lokalnej społeczności. To dobre wieści.
Westchnął z bezsilności.
Wstałem, więc od baru uznając rozmowę za zakończoną i zrobiłem pierwszy krok.
- A ty dokąd?
- Nie wiem jak ty, ale ja bym sobie potańczył- oświadczyłem z uśmiechem i ruszyłem w stronę parkietu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz