W
Seattle były podobne miejsca do Grilla, głośne, przepełnione
ludźmi, a jednocześnie przytulne. Rozglądałam się po tłumie z
ciekawością. Caroline jednak nie dała mi się napatrzeć, bo
złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę stolika, przy
którym aktualnie siedziała jedna dziewczyna, jednak ilość
szklanek na blacie, mówiła mi, że reszta towarzyszy nie jest
daleko.
-
To jest Bonnie...
-
Car, umiem się przedstawić... Idź lepiej na bar. A! I Matt cię
szukał.
-
Co? Po co? Eh, nie ma człowieka pięć minut...
Odeszła
zostawiając nas same.
-
Hej, jestem Bonnie Bennett, a ty Elizabeth, prawda?
-
Po prostu El- uśmiechnęłam się. Bonnie wydawała się być miłą,
przyjacielską osobą. Od razu wzbudziła we mnie sympatię.
-
I jak ci się u nas podoba?- zapytała lekko unosząc brwi.
-
Szczerze to dużo nie widziałam, ani nie znam nikogo, nie licząc
ciebie i Caroline- wzruszyłam ramionami. Bonnie się obróciła na
krześle w stronę wnętrza baru, a ja zrobiłam to samo.
-
W takim razie dobrze, by było, gdybyś poznała chociaż z widzenia
niektóre osoby- uśmiechnęła się konspiracyjnie. Zbliżyła się
trochę do mnie i dyskretnie pokazała bruneta, który flirtował z
jakąś dziewczyną.
-
To jest Tyler Lockwood, syn burmistrza, lepiej na niego uważaj, ma
wredny charakter. Ta dziewczyna z którą rozmawia to Vicky. Vicky
otacza się w szemranym towarzystwie i jest siostrą Matta...- Bonnie
szukała go w tłumie i po chwili znalazła, kiwając w jego
stronę głową.- Matt to ten blondyn, który gra w bilard z Jerym.
Jeremy z kolei...- w tym momencie przestałam jej słuchać. Moją
uwagę przykuł mężczyzna stojący niedaleko wejścia. Był starszy
niż większość uczestników imprezy, a przynajmniej na takiego
wyglądał. I zdecydowanie wyróżniał się z tłumu ponadprzeciętną
urodą. Dałam sobie chwilę, żeby przetworzyć to co widzę, nie
potrafiłam zebrać myśli, wszystkie były chaotyczne i dotyczyły
nieznajomego stojącego w drzwiach.
Bonnie
chyba zobaczyła, że jej nie słucham i podążyła za moim
wzrokiem.
-
Widzę, że wiesz co dobre... to są bracia Salvatore- faktycznie
obok bruneta stał drugi, nieco młodszy blondyn, nie posiadający
jednak tego czegoś, co miał jego brat.- Cholernie przystojni i
tajemniczy, przyjechali miesiąc, dwa temu.- Brunet to Damon, a ten
drugi to Stefan.- Damon? To imię pasowało do niego idealnie.
Damon...- Młodszy Salvatore jest milszy, natomiast uważaj na
starszego, to wcielony diabeł… może właśnie dlatego co noc ma w
łóżku inną, kobiety pociąga niebezpieczeństwo- uśmiechnęła
się do mnie figlarnie, jakby niebezpieczeństwo było najbardziej
pożądaną cechą mężczyzny. Odwzajemniłam uśmiech.
-
A tobie, który się bardziej podoba?- upiła łyka coli. Spojrzałam
jeszcze raz w stronę Salvatore'ów i wianuszka kobiet, który powoli
zaczął ich otaczać, a szczególnie Damona. Potrząsnęłam głową,
aby usunąć pewne myśli na jego temat.
-
Żaden, po prostu wywołali u mnie ciekawość- zbyłam pytanie,
starając się całkowicie zignorować ten mały zalążek pożądania
i ciekawości względem bruneta.- Idę coś zamówić do picia,
chcesz coś?
-
Nie, ale mogę ci potowarzyszyć.
Wstałyśmy
i podeszłyśmy do kolejki. Barman był bardzo oblegany dzisiaj.
Cierpliwie stałam i czekałam na swoją kolej dyskretnie się
rozglądając. Nie, Elizabeth, żadnych takich, próbowałam się
rugać w myślach, co nie zmieniało faktu, że uporczywie
wypatrywałam starszego Salvatore'a w tłumie. W końcu go
dostrzegłam, stał bokiem do mnie, mogłam go obserwować, przyjrzeć
mu się dokładnie. Jednym uchem słuchałam Bonnie, która mi coś z
ożywieniem opowiadała, a przynajmniej starałam się, bo całą
moją uwagę pochłaniał On. Uśmiechnął się do swojego rozmówcy,
upił jakiś trunek ze szklanki (ciekawe jakim cudem tak szybko
zorganizował sobie coś do picia) i nagle nasze spojrzenia się
skrzyżowały. Speszona, natychmiast się odwróciłam przodem do
baru, z radością odkrywając, że nadeszła moja kolej. Na początku
skłaniałam się ku jakiemuś drinkowi, do którego wlewają
oszukańczo małą ilość wysokoprocentowego alkoholu, ale kiedy już
de facto stanęłam oko w oko z barmanem, poprosiłam o pięćdziesiąt
mililitrów wódki na skołatane nerwy. Wypiłam to obrzydlistwo
jednym haustem i kiedy znajome ciepło rozchodziło się po moim
ciele, poprosiłam o jeszcze jedną kolejkę, tym razem ostatnią.
Droga połówka alkoholu, odrobinę mnie rozluźniła i pomogła
nabrać odrobinę dystansu do zwierzęcych żądzy i zbyt wysokiego
natężenia feromonów. Następnie zamówiłam szklankę mrożonej
herbaty na ostudzenie.
-
Widzę, że potrzebowałaś małego wstępniaka.
Wypuściłam
powoli powietrze z płuc.
-
Cóż, potrzebowałam czegoś uspokajającego nerwy, a jak wszyscy
wiemy, wódka potrafi zdziałać cuda.
Odebrałam
swoją herbatę i zapłaciłam barmanowi, dając mu mały napiwek, za
sprawną obsługę.
Objęłam
szklankę obiema dłońmi, chłonąc uczucie chłodu. Przyłożyłam
zaraz zimne jak i wilgotne palce do karku i czoła, starając się
ochłonąć. Co się ze mną dzieje?
Oparłam
się plecami o kontuar, przytulając szklankę do policzka.
-
El, jak ci gorąco możemy wyjść na dwór na chwilę- zaproponowała
Bonnie, dotykając mojego ciepłego czoła.
-
To bardzo dobry pomysł. Chodźmy...
Upiłam
łyka herbaty, dając wcześniej kropelkom z powierzchni szklanki,
spłynąć po moim policzku, a następnie szyi. Rozchyliłam powieki
i ruszyłam za Bonnie w stronę wyjścia. Jednak ktoś stanął na
mojej drodze, przez co prawie wylałam na intruza napój.
Rozdrażniona
podnosiłam wzrok guzik po guziku czarnej koszuli, zlewającej się z
kolorem włosów właściciela. Nie mogłam się doczekać, żeby
spojrzeć na jego twarz z bliska, a jednocześnie odwlekałam ten
moment najbardziej jak się dało. Kości szczęki, policzkowe, te
usta, lekko rozchylone, wygięte w uśmiechu, a jednocześnie
pozostające poważne i oczy, stalowoniebieskie, błądzące po mojej
twarzy, może obserwujące spływającą kroplę wody, która
uprzednio ostała się na szklance. Czemu tak na mnie patrzysz?
Przestań... Odsunęłam się szybko, spuściłam wzrok i zrobiłam
krok w bok w celu wyminięcia Damona. Ten jednak zaszedł mi ponownie
drogę. Twardo wpatrywałam się w jego tors, zwracając uwagę na
każdy szczegół zamka jego czarnej, skórzanej kurtki.
-
Przepraszam- mruknęłam pod nosem, robiąc kolejny krok w bok.
Sytuacja ponownie się powtórzyła, więc zniecierpliwiona
podniosłam wzrok na rozbawionego, nie wiadomo czym, bruneta.
-
Cześć.
- I wzajemnie,
przepraszam- ponownie mój manewr został zablokowany.
- Jestem Damon-
ze zdziwieniem odkryłam, że ma zamiar pocałować mnie w dłoń. W
szoku pozwoliłam mu na to, nie do końca wiedząc jak zareagować.
Pozostało mi tylko zignorować jego delikatne usta na wierzchu mojej
dłoni i odpowiedzieć.
- Elizabeth... A
teraz wybacz, chciałabym przejść, miło było...
W końcu pozwolił
mi przejść obok siebie, mimowolnie, lub nie, roztaczając wokół
siebie cudownie męski zapach. Niesamowicie mnie on pobudził,
bardziej niż bym chciała, w każdym razie. Zaciągnęłam się
szybko drugi raz, starając się zatrzymać tą woń w nosie i prawie
wybiegłam na zewnątrz, gdzie stała już Bonnie, patrząc na mnie z
ciekawością.
- I
co? Jak pierwsze wrażenia?
-
To znaczy?- spytałam, nie za bardzo wiedząc o które dokładnie
pyta.
-
To znaczy Damon Salvatore, zaszedł ci drogę. Z kilometra słyszałam
jak przysmażają ci się szare komórki na jego widok.
Przewróciłam
oczami, starając się nie robić z tego wielkiej afery.
-
Daj spokój, to po prostu przystojny facet, to całkowicie naturalna,
w moim przekonaniu, reakcja...
Bonnie
zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
- Mów co chcesz, ale według mnie leci na
ciebie...- Nic nie słyszę- zakryłam jedno ucho dłonią, a drugą napiłam się herbaty.
Mulatka z udawaną nonszalancją strzepnęła niewidzialny pyłek ze swojej małej czarnej.
- Nie żebym miała nad wyraz rozwiniętą intuicję, lub bawiła się w swatkę, ale...
Zakryłam szybko dziewczynie buzię ze śmiechem.
- Jeszcze słówko Bennett, a poświęcę się i ta herbata wyląduje na tobie.
Bonnie wesoło mnie odepchnęła od siebie i pokazała głową, że wracamy do środka. Patrząc na jej plecy, uświadomiłam sobie, że od dawna już nie rozmawiałam i nie czułam się tak swobodnie jak w jej towarzystwie.
***
-
Damon, przestań się tak na nią gapić- popatrzyłem na Stefana
rozbawiony.
-
Czyżby nasz świętoszkowaty braciszek się martwił na zapas…
znowu?- zapytałem retorycznie i przewróciłem oczami.
Nowa
w mieście Elizabeth... Uśmiechnąłem się do siebie i dopiłem
Burbona. Spojrzałem na nią i aż się głodny zrobiłem, obserwując
jej poczynania na parkiecie. Podobał mi się sposób jej poruszania,
jakby muzyka przez nią przepływała niczym krew w tętnicy.
Skinąłem na barmana, aby mi jeszcze dolał. Kiedy ją przed chwilą
"przypadkowo" minąłem na parkiecie mogłem wyczuć
wszystko, co tworzyło elektryzującą mieszankę wybuchową. Damskie
perfumy, jakiś owocowy szampon... żel pod prysznic z kremową
nutką, domieszkę potu z odrobiną alkoholu... i to pulsowanie jej
tętnic.
Dziewczyny
usiadły przy stoliku z dwoma miejscowymi chłopakami. I o ile ich
rozmowa mnie nie interesowała, to zainteresowało mnie, co ta na
B... chyba na B, ma do powiedzenia Elizabeth na ucho.
-
Damon Salvatore się na ciebie gapi.
-
A niech się gapi. To jedyne na co kiedykolwiek będzie sobie mógł
pozwolić.
Dziewczyna
z rodu Bennettów zaśmiała się i spojrzała w moją stronę.
Jednak kiedy nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciła
wzrok. Upiłem łyk burbona, uśmiechając się do siebie. Nawet nie
musiałem patrzeć na Stefana, żeby wiedzieć jaką ma minę.
Odłożyłem szklankę i przewróciłem oczami.
-
Daj spokój i nie rób takiej miny. Jeszcze tu siedzę, prawda?
Popatrzyłem
na brata, który zgromił mnie wzrokiem.
-
Damon, ona jest nowa w tym mieście. Sam słyszałeś, jak zresztą
wszyscy w Mystic, że straciła rodziców i mieszka z ciotką. Nie
sądzę, żeby zabawianie się nią i jej wykorzystanie miało na nią
pozytywnie wpłynąć...
-
Pozytywnie wpłynąć? Na nią? Daj spokój, na mnie! Na mnie wpłynie
odpowiednio- poklepałem Stefana po ramieniu.- Poczucie humoru cię
nie opuszcza…
Popatrzyłem
na poważną minę młodego i ponownie na Elizabeth, mógłbym
przysiąc, że na moich ustach wykwitł promienny, sadystyczny
uśmiech.
-
Damon...
-
Spokojnie, braciszku, tylko spróbuję. Z resztą, czemu się dziwić?
Jeżeli jej krew smakuje choćby w połowie tak dobrze jak pachnie,
to trafiliśmy na Świętego Graala wśród lokalnej społeczności.
To dobre wieści.
Westchnął
z bezsilności.
Wstałem,
więc od baru uznając rozmowę za zakończoną i zrobiłem pierwszy
krok.
-
A ty dokąd?
-
Nie wiem jak ty, ale ja bym sobie potańczył- oświadczyłem z
uśmiechem i ruszyłem w stronę parkietu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz