sobota, 2 lutego 2013

21. It's a goddamn Fake...

Otworzyłam oczy z nadzieją, że każdy kolejny dzień, będzie lepszy od poprzedniego. W moim przypadku to nie wykonalne, ale starać się zawsze można. Umyłam się, ubrałam i zeszłam na śniadanie. Jeremy jeszcze nie siedział przy stole, Jenna, dopijała poranną kawę i czytała gazetę. Błagam w myślach, żeby były to rutynowe informacje. Coś w stylu: Kryzys nie straszny dla Mystic Falls. Ceny paliw bez zmian. Ekipa z Mystic Falls po raz kolejny zdobyła mistrzostwo w wędkarstwie itp. Żadnych morderstw, zaginięć lub porwań. Czy proszę o tak wiele? Tak, zdecydowanie o zbyt wiele.
- Coś ciekawego?- spytałam nadając mojemu głosowi obojętny ton oraz nalewając sobie również kawy do kubka.
- Tak, znaleźli ciało dziewczyny. Sophie Scott, chodziła do tutejszej szkoły… do gimnazjum.
Prawie wyplułam całą zawartość moich ust. Gimnazjum?! O. Mój. Boże. Nie wierzyłam w to co słyszę. Po raz pierwszy słyszałam o zabiciu tak młodej dziewczyny.
- Co jej się stało?
- Jak zwykle poszła pobiegać do lasu, zaatakowało ją dzikie zwierzę, wykrwawiła się, ugryzło ją prosto w tętnicę szyjną.
Przeszedł mnie dreszcz. W tej samej chwili przyszedł Jeremy, był uśmiechnięty, może w końcu doszedł do porozumienia z Bonnie… I nagle wspomniałam poprzedni wieczór. Też się uśmiechnęłam i otuliłam ramionami. Byłam taka bliska zatracenia się… westchnęłam mimowolnie. Jer spojrzał na mnie i chcąc jakoś z tego wybrnąć skinęłam głową na gazetę porzuconą na blacie.
Jenna poprosiła, żebyśmy obydwoje się trzymali z daleka od lasu. Obiecaliśmy jej to i pożegnaliśmy z nią.
- Przygnębiające, dziewczyna zginęła, bo komuś zaburczało w brzuchu- odezwałam się kilka sekund po wyjściu cioci- ile ona miała lat?
- 15… nic na to nie poradzisz- napił się kawy z mojego kubka i odłożył gazetę.
- Masz rację- odetchnęłam głęboko i pomyślałam o rodzicach tej dziewczyny. Żaden rodzic nie chce przeżyć śmierci swojego dziecka.
- Znałeś ją?
- Z widzenia… to dziwne uczucie kiedy umiera ktoś z naszego otoczenia, prawda?
- Tak, czujemy taką pustkę w miejscu gdzie ten ktoś zwykle był. Pamiętam przez pierwszy tydzień schodziłam na dół z przyzwyczajeniem, że czekają na mnie rodzice, mama robi śniadanie, a tata z byle jak zawiązanym krawatem siedzi i czyta gazetę. Zawsze mama mówiła, że nie rozumie jak ktoś kto na co dzień chodzi pod krawatem nie umie sobie go porządnie zawiązać. Kochanie, po to mam ciebie- odpowiadał i ją przytulał, a ja siedziałam, jadłam i przewracałam oczami- otworzyłam szerzej oczy, żeby łzy nie spłynęły mi na policzki, uśmiechnęłam się- ,ale to było już dawno temu, tyle się od tego czasu zmieniło…- dopiłam kawę i wsadziłam kubek do zlewu.- Było minęło, podwieźć cię do szkoły?
-Tak… a możemy od razu zgarnąć Bonnie?
- Jasne, co za pytanie.
Jeremy zmarszczył brwi.
- Co jest? Co takiego przeczytałeś.
- Dziewczynę zamordowano w lesie zachodnim…
- I…?
- To las obok Salvatore’ ów.
- Chyba nie podejrzewasz Damona? Kto jak kto, ale Damon by wolał jakąś starszą…- słowa mi ugrzęzły w gardle, wolałby starszą. Nie „Damon by tego nie zrobił”, nie „Damon by mi tego nie zrobił, on mnie kocha”, tylko „wolałby starszą”.- Muszę się spakować do szkoły, mam dzisiaj sprawdzian z maty.
- Czekaj, skąd wiesz, że to nie on? Sophie wyglądała starzej niż 15 lat i była ładna.
- To było wieczorem. Byliśmy u nich wtedy.
- Ale on potem zniknął.
- Był w swoim pokoju- powiedziałam powoli ważąc słowa.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Bo byłam tam razem z nim, zadowolony? Ma alibi. A teraz idę się spakować.
Weszłam na górę i wrzucałam po kolei książki na dzisiejsze lekcje. Matematykę wzięłam do ręki, żeby sobie jeszcze wszystko przypomnieć.
Kiedy zeszłam na dół Jer już ubierał buty, dzień się zapowiadał beznadziejny. Było szaro i ponuro, założyłam buty trekkingowe, gdyby zaczął padać deszcz. Założyłam brązową wiatrówkę i wsadziłam kluczyki do spodni.
- Gotowy?
- Jasne… załóż chustkę, widać tą malinkę z kilometra.
Posłuchałam go i owinęłam się wokół szyi.
Wyszliśmy, zamknęłam za nami drzwi.
Kiedy siedzieliśmy już w aucie, Jer dostał smsa.
- Bonnie jedzie własnym autem, pogoda jest beznadziejna.
- Jakbym nie wiedziała- włączyłam radio i z Gunsami w tle wyjechaliśmy z podjazdu.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale jesteś w końcu z Damonem, czy nie?
Zacisnęłam mocniej palce na kierownicy.
- To trudne… sama nie wiem, wczoraj do niczego nie doszło. Nie chcę o tym myśleć, mam większe problemy niż Damon.
Chciałam właśnie skręcić do szkoły, ale drogę mi zajechało czarne lamborghini. Zatrąbiłam i zaklęłam na cały głos. Co za…!
- Damon? Co ty tu do cholery robisz?
Zaparkował blisko wyjazdu i z jego auta wysiadła ta… jak ona ma…
- Jak ona się nazywa?
- Kimberley. Kimberley Evans. Nie wiedziałem, że zna Damona.
- Witaj w klubie- warknęłam i z piskiem opon przejechałam obok auta mojego byłego, prawie uderzając w Kimberley. Uśmiechnęłam się i skręciłam kierownicę na miejsce parkingowe. Wrzałam ze złości i zazdrości.
Oddychałam ciężko przy zapalonym silniku i mierzyłam wzrokiem Evans, która się uśmiechała do Damona. On ją pocałował!
- El, uspokój się, nie rób scen.
- Chciałabym zobaczyć twoją minę, gdyby Bonnie się tak do kogoś dźwięczyła! Zamorduję tą sukę i jego też!
- Przestań, uspokój się wdech i wydech, zamknij oczy.
Posłuchałam go.
- Dalej miej zamknięte oczy.
- Czemu?- otworzyłam je i pożałowałam. Dotykał jej tyłka!- Jeremy, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam. Skupiłam się na małych kropelkach opadających na przednią szybę auta. Dobra, jestem spokojna. Dam radę.
- Dobra, idziemy do szkoły, szkoda nerwów.
Wyszłam, zarzuciłam kaptur na głowę i zamknęłam samochód. Wszyscy uciekli do szkoły, wraz z panną Evans… w balerinkach! Co za idiotka! Damon wsiadł do samochodu. Żadnej widowni. Ruszył, ja także, albo się zatrzyma, albo we mnie walnie, tak jak ja chciałam w Kim. Wyhamował zaraz przed moją nogą.
Wyszedł z samochodu. Był wkurzony.
- Mam cię przejechać?!
- To byłoby lepsze od robienia takiego teatrzyku. Co chcesz mi tym udowodnić? Że możesz mieć każdą?! Wiem o tym!
- Spodobała mi się, podwiozłem ją, tobie jestem obojętny.
- Nigdy nie byłeś mi obojętny! Nigdy! To ty mnie traktujesz jak zabawkę! Zostawiłeś mnie po takiej nocy. Ani słowa wyjaśnienia. Ani jednego!
- Ty wczoraj też wyszłaś prawie bez słowa!
- Z czym to porównujesz- miałam uniesioną głowę, nic nie poradzę, że był ode mnie wyższy.- Po prostu przestań się na mnie zgrywać.
- Nie zgrywam się, to nie ma nic z tobą wspólnego.
- Muszę iść na lekcje…- odwróciłam się na pięcie.
- Jasne, uciekaj, zawsze tylko uciekasz…- Stanęłam, odwróciłam się i go pocałowałam. Zarzuciłam mu ręce na szyję, on mnie objął w talii. Oddychałam spazmatycznie nie przestając go całować. Dopuściłam do siebie jego język. Jęknęłam pragnąc chłonąć go w większych dawkach. Nasze oddechy były jednym oddechem, nasze usta się zjednoczyły, a serca poczęły bić jednym rytmem. Jego usta były takie gorące i wilgotne, spragnione moich ust. Oderwaliśmy się od siebie ciężko dysząc. Deszcz siekał równo. Popłakałam się. Jak małe dziecko.
- Wróć do mnie- szepnął trzymając moją twarz w dłoniach i patrząc mi w oczy- nie płacz, bądź moją dziewczyną…
Tere fere! Niestety to było tylko moje wyobrażenie co by się mogło stać, gdybym się odwróciła, ale jednak się nie odwróciłam, udałam się prosto do szkoły, a Damon, sądząc po odgłosach, odjechał. Przełknęłam łzy i szłam w tej ulewie w stronę głównego wejścia. W końcu poczułam ciepło w środku budynku. Jeremy rozmawiał z Bonnie, a Caroline ze współczuciem na mnie patrzyła.
- Widziałaś to?
- Wszystko… och, El- przytuliła mnie mocno, a ja odwzajemniłam uścisk.
- Jak on tak może postępować, Caroline? Co ja mu takiego zrobiłam, że on mnie tak rani? Z jakąś durną Kimberley. Widziałaś jak się z nią lizał? Tylko miał ją podwieźć, spotkał ją po drodze…
- A może ją zahipnotyzował?
No tak! To prawdopodobne!- sama sobie robiłam nadzieję, żałosne- Caroline, jak ja go kocham…
- Wiem, kochana, wiem. Chodźmy na lekcje. Spojrzałyśmy na Jeremiego i Bonnie. Mówili coś do siebie, uśmiechnęli się i pocałowali.
- Przynajmniej im się układa. A co z Mattem?
- Zerwałam z nim definitywnie, Tyler flirtował przed szkołą z Vicky. Ech… Mój humor jest wprost proporcjonalny do pogody.
Zagrzmiało i deszcz przybrał na sile.
- Zgadzam się z tobą, właśnie, a propos, umiesz na sprawdzian?
- Naturalnie, jeszcze trochę i będę poziomem wiedzy na równi z Quito. Chyba kpisz.
Podeszłyśmy do szafek. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na haku. Caroline poprawiła fryzurę i wzięła książki. Ruszyłyśmy na angielski.
- Uwaga, na dwunastej- szepnęłam.
Tyler i Vicky, ona oparta plecami o szafkę, on oparty ręką o szafki. Blondynka chwyciła mnie za przedramię i pociągnęła na schody.
- Pójdziemy na około… nie mam dziś na to ochoty. Głowa mnie na dodatek nawala przez to ciśnienie. Chcę do domu.
- Ja też. Znalazłabym jakiegoś frajera, żeby się przytulić. Mam niedobór przytulania.
- Nie ty jedna.
- I jeszcze Klaus!
- Kto?
- Na lunchu Ci wszystko opowiem… ty wiesz, że Jer jest moim bratem?
Zrobiła wielkie oczy i stanęła.
- Nie…
- No to już wiesz.
- Ale jak to? Że co? Że ty i Jer?
- Powiem ci wszystko na lunchu.
- To już się nie mogę doczekać długiej przerwy… El?
- Tak?- Spytałam przesuwając wzrokiem po zadaniach z matematyki.
- Kto Ci to zrobił?- odchyliła mój szal. Zabiję go! Trzeba było mi ją na czole zrobić! Co nie tak zrobili jego rodzice, że im się tak nie udał?
- Damon…
- Ale… jak? Kiedy? Gdzie?
- Na…
- Tylko nie mów, że mi powiesz na lunchu bo jobla dostanę.
Westchnęłam ciężko.
- Kiedy wróciliśmy z Duke… odprowadził mnie potem do domu. Chciałam go pocałować na pożegnanie, ale Jenna wyszła i nic nie mogłam zrobić. Potem poszłam się wykąpać i jak wyszłam… to on tam był i tak jakoś wyszło…
- Spałaś z nim?
- Właściwie, to prawie w ogóle tamtej nocy nie spałam.
Zachichotała.
- I jak?
- Co jak?
- Jaki jest Damon Salvatore w łóżku?
- Co za głupie pytanie! Jest tak dobry, że w pewnym momencie, czytaj: po pierwszym razie, jest to dla ciebie niezbędne do życia.- powiedziałam i się uśmiechnęłam.
- Ho, ho! A męczy się szybko?
- Caroline, ja już straciłam wiarę, że on kiedykolwiek się męczy.
Zaklaskała w dłonie.
- Jego dotyk cię elektryzuje, samo to, że…- rozejrzałam się dookoła i ściszyłam głos- samo to, że jesteśmy nadzy i on na mnie leży…- jęknęłam wspominając tą pamiętną noc.
Car się uśmiechnęła i poruszyła sugestywnie brwiami.
- Nie mogę o tym teraz myśleć…
- Oj tam-machnęła ręką- dobry seks nie jest zły- puściła do mnie oczko i roześmiałyśmy się.
Uwiesiłam się na jej ramieniu.
- Tak bardzo chciałabym go pocałować… chyba bym eksplodowała, gdyby po Duke do mnie nie przyszedł… Stefan…
Byłam tak zajęta omawianiem z Caroline mojej nocy z Damonem, że nawet nie zauważyłam kiedy Stefan do nas podszedł. Słyszał wszystko. A raczej tak myślałam, sądząc po jego minie.
- To u ciebie był wtedy Damon…
Spiekłam raka, poczułam, że mi gorąco.
- Tak jakoś… wyszło. Idziesz na angielski?
- Mam z inną grupą- powiedział i nas wyminął.
- Ale wtopa.
- Nie wiem o co mu chodzi, nigdy nie dawałam mu nadziei… no może raz… no dobra, dwa razy się pocałowaliśmy. Ale to nic nie znaczyło.
- Dla ciebie. On mógł żyć tą chwilą każdego dnia.
Złapałam się za głowę.
- Nie pomyślałam o tym…
- A widzisz. W ogóle jesteś w jakimś trójkącie z Salvatore’ami… Miło…
- Przestań. To niemoralne.
- Ale fajne.
- Boże, Caroline- przewróciłam oczami i weszłyśmy do klasy.
***
Na długiej przerwie, kiedy wszyscy, którzy mieli przyjść przyszli, Stefan opowiedział wszystko, od początku (pomijając mój epizod z Damonem) do końca. Po wysłuchaniu wampira zapadła cisza.
- Wow! Weekend, a tyle się zdarzyło- blondynka spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Westchnęłam nie mając zamiaru tego jakkolwiek komentować.
- Tak, dzisiaj idę na spotkanie z Klausem.
- Boisz się?- spytał Stefan z zaniepokojoną miną. Ciągle się czymś przejmował.
- Trochę… ale, hej, nie martw się na zapas. Może po prostu mi powie coś cholernie tajemniczego i będziemy musieli się dowiedzieć co mu chodziło po głowie- uśmiechnęłam się lekko i Stefan mi odpowiedział tym samym. Spojrzałam przez okno, było południe, a ciemno jak w zimie o 16. Caroline spytała o coś Salvatore’a, ale nie słyszałam o co. Patrzyłam tylko jak krople deszczu uderzają w okno i obstawiałam w myślach, która szybciej spłynie na dół. Zawsze tak robiłam, niezależnie od wieku i humoru. Zawsze.
Spojrzałam na kruka siedzącego pod krzakiem, chronił się tam przed deszczem. Stał i na mnie patrzył, jak Boga kocham! Skrzydła miał czarne jak smoła, jak… włosy Damona, pewnie gdyby miałby być zwierzęciem, byłby krukiem. Ptak wpatrywał się we mnie, przechylił głowę i ponownie ją wyprostował. Podszedł bliżej oszklonej ściany, ale zaraz znowu się cofnął, bo deszcz go zmoczył. Obserwował mnie uporczywie swoimi czarnymi oczami. Przysunęłam się trochę bliżej, zaintrygowało mnie to stworzenie. Przypominało mi Damona, tak. Pewny siebie, majestatyczny, piękny i zarozumiały. Fascynowali mnie, ich sposób bycia był zawsze taki sam, choćby nie wiem co nigdy się nie zmienią, nawet kiedy będą jedną nogą na tamtym świecie, to będą drwili ze śmierci, jednak tylko swojej. Jeśli ktoś na kim im zależy jest zagrożony, czują się zobowiązani działać. Przed oczami mi stanął obraz Damona dającego mi krew, otwierającego oczy, gdy czułam dłonie Amandy na swojej żuchwie i karku, budzącego się obok mnie. Widziałam jego profil, gdy staliśmy przy wodospadzie, przywołałam jego twarz, gdy po raz pierwszy go ujrzałam w Grillu, byłam mu wdzięczna, że wtedy mi zaszedł drogę. Kiedy po raz pierwszy mu spojrzałam w oczy zapomniałam o wszystkim. Były tylko te oczy. Walczyłam z tym… Tak usilnie z tym walczyłam, no i wracamy do punktu wyjścia. Znów ze sobą walczymy. Ktoś mi położył rękę na ramieniu. Podskoczyłam na miejscu.
- Spokojnie, to tylko ja.
- Stefan, nie strasz mnie tak.
Ponownie popatrzyłam na ptaka, jednak ten nie patrzył na mnie lecz na Stefana, rozłożył swoje wielkie skrzydła i otworzył dziób. Kolejna rzecz, która go łączy z Damonem- wkurza go Stefan. Odleciał, zostawiając po sobie dziurę w moim sercu. 
- Chyba Cię nie polubił.
- Kto?
- Kruk.
- Jaki kruk?
- Ten, który tu siedział całą przerwę i na mnie patrzył.
- Ach, tak.
Zadrżałam, zrobiło mi się zimno. Wstałam i objęłam się ramionami. Stefan zdjął bluzę i mi ją dał na ramiona.
- Dziękuję- wsadziłam ręce w rękawy. Wzięłam torbę i poszliśmy ze Stefanem i Caroline na matematykę. Blondynka, starała się na siłę nauczyć czegoś przed sprawdzianem. Stefan o czymś myślał, a ja myślałam o… wszystkim. W tamtej chwili myślałam nawet o tym, żeby w końcu nauczyć się gotować coś więcej niż kilka zup, spaghetti, oczywiście jajecznica i kilka innych rzeczy. Chciałam zrobić ciasto. Postanowiłam zrobić ciasto orzechowe z jabłkami i polewą czekoladową. Mama zawsze takie robiła.
- Może jednak zrobię to ciasto- mruknęłam pod nosem.
- Jakie?- zainteresował się blondyn.
Uśmiechnęłam się, robiąc tajemniczą minę.
- Ciasto… no ciasto. Jak mi wyjdzie to ci dam spróbować.
- No ja myślę, ale z czym będzie?
- Z orzechami i jabłkami w polewie czekoladowej. Nie obiecuję, że będzie jadalne… ale dzisiaj jak wrócę od Klausa to spróbuję coś pokombinować.
- Nie chcę, żebyś tam szła, Damon miał rację. To zbyt niebezpieczne.
- Wiem…
- Weź to- powiedział dając mi wisiorek, który kiedyś dostałam od Damona.
- Co? Czemu? Skąd go masz?
- Damon mi go rano wcisnął, żebym ci dał- westchnął- nie wiem co to miało być dzisiaj rano… Nie wiem po co ją hipnotyzował…
A jednak! Powiedział to znawca, więc musi mieć rację! Od razu dzień stał się lepszy do zniesienia.
- Chciał, żebym była zazdrosna. I tyle.
- Gracie ze sobą w jakieś chore podchody… Raz spędzacie ze sobą noc, a raz skaczecie sobie do gardeł. Zupełnie jak na początku, prawda?
- Tak, to zabawne. Wszystko wraca do punktu wyjścia… to nienormalne!- podniosłam głos, mijając ludzi slalomem- ile może być uczniów w takiej szkole?
- Może 400?
- I w dodatku wszyscy się uwzięli na ten korytarz!
Stefan się zaśmiał.
- Słodko wyglądasz jak się denerwujesz.
- No co ty?! Trzymaj się blisko mnie, bo utonę w tym tłumie- złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Jeżeli mu teraz robię nadzieję, to przepraszam, ale chcę, żeby się uśmiechnął. Chcę, żeby mój przyjaciel się uśmiechnął, jest w tym coś złego?
- Buahaha, wybrnęliśmy.- powiedziałam, gdy byliśmy już pod klasą matematyki i nagle jakiś pacan, przebiegł obok i popchnął Stefana na mnie. Oparłam się o ścianę, wampir o mnie. Spojrzałam mu w oczy.
- Wszystko ok.?- spytał, ale się nie odsunął i w tym momencie zabrzmiało mi w głowie: „Jesteś w jakimś trójkącie z Salvatore’ ami…”, „Gracie ze sobą w jakieś chore podchody…”, „Kto Ci to zrobił?”, „Spałaś z nim?”, „On mógł żyć tą chwilą każdego dnia”, „Wow! Weekend, a tyle się zdarzyło”, „Nie zgrywam się, to nie ma nic z tobą wspólnego…”, „Jasne, uciekaj, zawsze tylko uciekasz…”… „Zawsze tylko uciekasz…”.
- El? Wszystko dobrze?
Zawsze tylko uciekasz!
- Nie uciekam!- krzyknęłam- Nie chcę Ci robić nadziei. Możliwe, że nigdy nie poczuję do ciebie choćby połowy tego co czuję do Damona. Ale chcę widzieć uśmiech na twojej twarzy i wiedzieć, że jesteś szczęśliwy! Nie potrafię Ci dać szczęścia. Nie umiem, nie jestem w stanie. Proszę, nie myśl więcej, niż ja myślę. Chcę dla ciebie szczęścia, jesteś moim przyjacielem, kiedy mnie potrzebowałeś, byłam, kiedy ja ciebie potrzebowałam, byłeś. Proszę, nie utrudniaj mi tego… Wybacz mi…
Uśmiechnął się lekko.
- Wiem o tym. Wiem o wszystkim, nie zadręczaj się tak tym… El, spójrz mi w oczy- podniosłam wzrok i już nie umiałam go spuścić.
- Masz o tym nie myśleć, ma Ci to być obojętne. Jestem tylko twoim przyjacielem, nie robiłaś i nie robisz mi żadnej nadziei. Uśmiechaj się jak najwięcej, bo masz piękny uśmiech i wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nawet jeżeli chodzi o Damona i twoje sprawy sercowe… ok.?
Pokiwałam głową, wszystko co mówił było takie oczywiste, czułam się tak jakoś… nie umiem tego określić.
- Idziemy?- spytał i skinął głową w stronę klasy.
- Jasne.
***
- To było chore!- wrzasnęła blondynka na cały korytarz. Elizabeth i David się zaczęli śmiać.
- Zrobiłeś wszystko?
- Tak, tylko nie jestem pewien wyniku w ostatnim, wyszło ci -3?
- No- przybili sobie piątki i ponownie popatrzyli na Caroline.
- Nawet się nie odzywajcie na temat tego sprawdzianu, kujony, wredne! To było pogięte, durne… Jak mogą wychodzić takie wyniki?!
- Caroline, tam trzeba było…
- Nie. Mów. Nic.- wycedziła Caroline przez zęby wskazując na El. Ta uniosła ręce w geście kapitulacji.
- Ok., już się nie odzywam… ale te funkcje…
- Cisza!
- Dobra, spokojnie, nie gorączkuj się tak…
- Nie uspokajaj mnie, jestem spokojna.
- W istocie- powiedział Night i ruszył z El i Car na historię.
- Chyba zrobię dzisiaj ciasto- powiedziała brunetka przeciskając się przez tłum uczniów.
- Jakie?
- Orzechowe z jabłkami i polewą czekoladową. Mama takie robiła na święta. Na pewno mam gdzieś przepis…
- Ej, to daj spróbować- Dave szturchnął dziewczynę w bok.
- Zobaczymy, czy będzie dało się je zjeść…
- El!
Stefan podbiegł i zrównał z ich krokiem.
- Wisiorek- zapiął go na szyi Elizabeth i uśmiechnął się.
- Z werbeną?- spytał David.
- Tak jest, wyruszam na misję samobójczą, nie płaczcie za mną, albowiem zginę dobrą śmiercią poświęcając swoje życie…
- Dobra, skończ- Salvatore zasłonił jej buzię. Ta odepchnęła jego rękę pokazując mu język. Weszli do klasy i przywitali się z nauczycielem.
- Dzień dobry.
- Czołem, młodzieży… Elizabeth… choć na chwilę.
- Misję, uważam za rozpoczętą- szepnęła do przyjaciół, a ci parsknęli śmiechem.
- Wiesz, że dzisiaj jedziemy do Klausa?
- Tak, naturalnie.
- Damon, kazał Ci to dać- nauczyciel wyciągnął małą gałązkę werbeny z biurka i podał ją uczennicy. Ta schowała ją do spodni. Damon zatroszczył się o wisiorek, o gałązkę, o obstawę… tylko nie troszczył się o jej uczucia. Przeżyłaby bez werbeny i ochrony, ale z trudem jej było ciągnąć dalej tą durną grę. „Gracie ze sobą w jakieś chore podchody…”. Potrząsnęła głową, żeby odegnać złe myśli.
- Jedziemy zaraz po lekcji?
- Tak, im szybciej to załatwimy, tym lepiej.
Zadzwonił dzwonek i El usiadła do ławki, czekając na kolejny dzwonek z utęsknieniem.
***
- Biedna Kim…- szepnęłam z udawaną litością- myśli, że Damon po nią przyjedzie, czeka na niego wiernie…
- No to sobie poczeka- powiedział Stefan i się zaśmialiśmy. Ja czekałam na Ricka, a Stefan mi dotrzymywał towarzystwa. Jer pojechał z Bonnie i Caroline.
- Chcę widzieć jak pomyka w balerinkach w taką pogodę- na potwierdzenie moich słów zagrzmiało.- Ale beznadziejna pogoda…
- Może w końcu przestanie padać, wiatr zdmuchuje chmury. W Seattle chodziłam pieszo do szkoły, bo miałam blisko, ale ilekroć była brzydka pogoda to zaczęło padać dopiero wtedy, jak wychodziłam ze szkoły. Moje szczęście.
Evans w końcu westchnęła głośno i wyszła prosto w ulewę. Chwilę później przyszedł Alaric.
- Gotowa?
- Jasne, możemy jechać, ja jadę pierwsza, możesz zaparkować niedaleko mnie.
- Dobrze.
- Coś ty taki obładowany?- na ramieniu Saltzmana wisiała torba. Duża torba.
- Damon.
- Co on?
- Chciał, żebym wziął swoją broń i był w pogotowiu, żeby mu zrobić na złość nie chciałem jej brać, ale tu nie chodzi o niego, ale o ciebie i twoje bezpieczeństwo.
- To zbędne, wejdę, pogadam, wyjdę.
- Oby to było takie łatwe jak mówisz.
- I jest. Chodźmy, pa, Stefan.
- Pa.
Wybiegłam w deszcz i szybko wsiadłam do samochodu.
Po 10 minutach moje auto stało przed willą Klausa. Odetchnęłam głęboko, zamknęłam oczy i ścisnęłam wisiorek w dłoni myśląc o tym co powiedzieć. Wiem kim jesteś… Nie. Chcę z tobą porozmawiać… Już lepiej. Wybiegłam z samochodu i skacząc przez kałuże dobiegłam do białego domu. Tam, gdzie z pewnością za niedługo będzie piękna dróżka prowadząca do domu, póki co stały poustawiane jedna na drugą kostki brukowe przykryte płachtą. Betoniarka pod przykryciem i inne urządzenia budowlane. Będzie ładna chatka. Miałam zapukać, ale drzwi się same otworzyły. Jak w tych wszystkich filmach grozy, to one mnie nauczyły, że w takiej chwili nie należy wchodzić tylko spierdalać! A jednak musiałam to załatwić. Weszłam wciąż patrząc na drzwi, żeby się nie zamknęły za mną odcinając mi drogę powrotną, wiem, za dużo filmów… Na chwilę odwróciłam wzrok, żeby nie spaść ze schodów i już usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Super! Bomba! Rozejrzałam się dookoła. Dom wyglądał na mniejszy z zewnątrz. Salon wyglądał jak sala balowa, a podłoga? Marmur! Wszędzie marmur. Ciekawe ile Klaus ma forsy i skąd ją bierze… Elizabeth, gościu ma ze dwa koła na karku, ma swoje sposoby.
Spojrzałam w górę. Na pierwsze piętro prowadziły schody (tak, marmurowe). Uniosłam głowę, na samej górze z kilka metrów nade mną był przyczepiony hak, pewnie w przyszłości będzie tam ogromny żyrandol z diamentami, czyż nie? Stałabym tak z uniesiona głową i otwarta gębą pewnie jeszcze długo zastanawiając się nad wielofunkcyjnością tego haka, gdyby nie głos Klausa.
- Elizabeth, miło, że mnie odwiedziłaś- przywitał mnie marmurowy psychopata.
Wmurowało mnie w podłogę. Odwróciłam się. Klaus patrzył na mnie z czymś, czego nie umiałam nazwać. Jak to było? Ach tak. Ekhm…
- Witaj, Klaus… Chcę z Tobą porozmawiać.
- Jestem do twojej dyspozycji.
Podszedł bliżej. Zmierzyłam go wzrokiem. Miał na sobie czarny dopasowany garnitur i do tego granatowa koszula, nie powiem, brałabym… ale i tak jest marmurowym pajacem. Miałam mały problem, żeby się skoncentrować. To przez jego oczy, świdrował mnie wzrokiem, więc spiekłam raka.
- Czemu… czemu ja i Katherine jesteśmy podobne?
- Boisz się mnie?- spytał i zbliżył się jeszcze bardziej. Ściana. Cholerna ściana, proszę tylko nie… uff, tym razem to nie marmur. Cud!
- Nie.
- Z pewnością, skoro jesteś naszprycowana werbeną…
- Nie jestem- oburzyłam się i zrobiłam coś, czego robić nie powinien nikt, nigdy, pod żadnym warunkiem i pozorem. Zdjęłam naszyjnik i wyciągnęłam werbenę z kieszeni, położyłam to na roboczy stół obok.
Klaus się zaczął śmiać. Jak szaleniec (mówię wam, to przez ten marmur!).
- Jesteś taka…- szukał odpowiedniego określenia niczym cudzoziemiec- naiwna? Myślałaś, że jeżeli będziesz bezbronna to nic Ci nie zrobię? Tak robią gentlemani, skarbie… ale ja nie jestem gentlemanem.
Serce mi szybciej zabiło i nim zdążyłam pomyśleć coś więcej niż: Cholera!, już byłam osłupiała.
***
Źrenice Pierwotnego pomniejszały się, to powiększały.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie, dobrze?
- Tak- odparła dziewczyna posłusznie wpatrując się w jego oczy.
- Znakomicie- ucieszył się.- Nie wiem, czy wiesz, czy nie, ale… jesteś w ciąży.
El zmarszczyła brwi.
- Jak to?
- Tak jest, moja droga, jesteś w ciąży z Damonem Salvatore. Mam swoje źródła, jednak nie ważne jest to skąd o tym wiem, ważne jest to, że twoje dziecko mi przeszkadza. Nie obraź się, to nic osobistego, po prostu Doppelgänger musi być w nienaruszonym stanie, musi kwitnąć, być esencją życia… a nie przyszłą mamą. Wybacz, czarownice są wymagające. Konkretnie: Musimy się pozbyć dziecka, a raczej ty musisz. Pozbędziesz się go za dwa dni. Rozumiemy się?
- Tak- odpowiedziała statyczna twarz Elizabeth.
- Tak, więc mój plan jest następujący…
Nagle robotnik włączył piłę i nie było nic słychać. Jednak Klaus się nie zraził i mówił dalej, wystarczyło samo to, że będzie o tym myślał. Elizabeth co chwilę kiwała głową przyjmując do wiadomości te okropne rzeczy, o których mówił Pierwotny. Kiedy Klaus skończył, urządzenie zostało wyłączone. Można by pomyśleć, że to było naumyślne działanie, żeby żaden wampir z zewnątrz nie słyszał ani słowa.
Mężczyzna przybliżył się do El i głęboko spojrzał jej w oczy.
- A teraz mnie pocałuj- nakazał i uśmiechnął się, kiedy dziewczyna spojrzała na jego usta. Położyła mu ręce na piersi, sunęła nimi w górę, by go objąć za szyję i stanąć na palcach. Pocałowała go. Nie był to jednak pocałunek pełen uczucia jakim obdarowywała Damona. Ot taki całus. Dla Klausa to był pokaz jego władzy nad wszystkimi. Kiedy dziewczyna odzyska pamięć zapewne będzie go nienawidzić, ale mało go to interesowało. Mimo wszystko zaangażował się w ten pocałunek, a nie powinien… W każdym razie Salvatore będzie wściekły, ogarnie go furia godna diabła. Z pewnością będzie chciał go zabić, nie miał najmniejszej wątpliwości. Zabije mu dziecko, jego dziewczyna wyląduje w szpitalu… i ją pocałował na dodatek. Damon jest porywczy, bez zastanowienia tu przyjdzie z kołkiem. Kiedy odsunęli się od siebie Klaus nakazał jej by o tym nie myślała, aż do chwili działania.
- Wyjdziesz stąd i będziesz udawała, że nic się tutaj nie stało, chciałem cię zahipnotyzować, żebyś się nie interesowała moimi sprawami, ale miałaś przy sobie werbenę, więc mój plan spalił na panewce. Rozumiemy się?
- Tak.
- I żyj. Żyj pełnią życia, jakby każdy dzień miał być twoim ostatnim. A teraz już idź i zajmij się sobą- włożył jej werbenę do spodni i zapiął łańcuszek na szyi.
Zerwano połączenie między nimi. Wampir odwrócił się na pięcie zostawiając dziewczynę samą. Spojrzał jeszcze raz za siebie.
- Aha! I przeczytaj czwarty dziennik Gilberta, możesz się dowiedzieć czegoś ciekawego.
Zniknął za rogiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz