sobota, 2 lutego 2013

20. So disappointed...

Otworzyłam oczy z radością wypisaną na twarzy, jednak po pierwszych minutach poranka mina mi zrzedła i miałam ochotę zakląć. Otóż oczekiwałam, że obudzę się u boku mojego ukochanego, pójdziemy razem pod prysznic, przyniosę nam śniadanie i tak dalej… A guzik z pętelką! Nie było ani ukochanego, ani wspólnej kąpieli, o śniadaniu w łóżku nie wspominając. Wyszedł jak spałam i tyle go widzieli. Cholera, jak mogłam być taka naiwna?! Przyszedł, zaliczył, wyszedł, jakie to kurwa męskie! Potraktował mnie jak jakąś dziwkę, czekałam jeszcze na banknoty pozostawione gdzieś w pomieszczeniu. Nie znalazłam ani forsy (Bogu dzięki!), ani żadnego listu z wyjaśnieniami. Odetchnęłam głęboko i opanowałam się przed zadzwonieniem do niego. Spokojnie, powiedziałam do siebie, przecież nie możesz tak szybko dać się sprowokować. Dostał to czego chciał, no i co z tego? Mi było dobrze, jemu też, obydwoje mieliśmy z tego korzyści. Jednak brakowało mi teraz jego dotyku, którym poprzedniej nocy byłam tak hojnie obdarowana. Jak sobie przypomnę co on mi robił, to aż mi wstyd. Spojrzałam w lustro. Pomiędzy gojącymi się już siniakami pojawiły się nowe fioletowe plamy, najwięcej ich było na podbrzuszu i nogach. Była też malinka na szyi widoczna z dwudziestu, jak nie więcej, metrów. Jak ja mam to zasłonić? Jakąś chustką? A to co? Matko, ale przybrałam! Na szczęście tylko w brzuchu, z udami nie ma problemu. Piersi też mam większe… i dobrze, zaraz pobiegam przed śniadaniem, potem mogę coś porobić… Jezu! Sprawdzian! Poszłam się umyć i przebrać. Faktycznie, dotrzymałam postanowienia i pobiegałam, by potem spałaszować cztery grzanki w towarzystwie Jeremiego.
- Co ci się stało w szyję?
A niech go! A niech mnie! Chustka, Elizabeth, chustka!
- Coś mnie… ugryzło…
Zaśmiał się.
- Wymyśl coś lepszego na potrzeby Jenny. Nie mogłem spać przez was. Słyszałem jak wypowiadałaś jego imię.
Oblałam się rumieńcem i walnęłam go z pięści w ramię.
- Przestań- warknęłam i spuściłam głowę. To było straszne, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Na następny raz po prostu bądźcie ciszej, dobrze, że Jenna nic nie słyszała…
- Możesz przestać o tym mówić? Lepiej powiedz, jak się czujesz z tym wszystkim?
Wzruszył ramionami.
- Normalnie, nic niezwykłego. Nawet powoli zaczynam się wkręcać…
Odłożyłam grzankę.
- Co się zaczynasz? Wkręcać?- odetchnęłam głęboko- Nie wiesz co mówisz. Jer, to nie jest dobry sposób na życie. Masz tajemnice. Nie brnij w to, ja zabrnęłam za daleko, a teraz nie mogę się wycofać…
- Czemu nie traktujesz tego jak przygody?
- Traktowałam to jak przygodę. Do czasu, aż w holu nie zastałam dwóch trupów i nie zabiła mnie psychopatyczna wampirzyca. Kiedy sprzątasz kawałki serca z podłogi i patrzysz na zwłoki leżące w twoim domu zaczynasz sobie uświadamiać, że to jednak nie jest przygoda.
Zamilkłam.
- Nie wiedziałem…
- Jasne, zastanów się, czy to naprawdę takie fajne…
Wstałam, odłożyłam talerz do zlewu i udałam na górę, rozmyślając dlaczego to ja wpadłam w takie gówno?
***
Stefan siedział w salonie i wykładał wszystko z kartonów. Na osobny stół położył trzy przedmioty z tajnej skrytki Isobel. Dlaczego ten kamień jest wyjątkowy? Dlaczego ten zegarek jest wyjątkowy? Nie różni się niczym od tych z XIX wieku, które noszono na łańcuszkach. A pamiętnik Gilberta? Czemu nie był razem z innymi? Wampir miał nadzieję, że dzienniki czytane w odpowiedniej kolejności odpowiedzą na wszystkie pytania. Kiedy blondyn układał je chronologicznie do domu wszedł Damon. Stefan popatrzył na brata i wzajemnie. Jest taki wesoły, taki dumny z siebie, pomyślał Stefan, więc spytał z jakiego to powodu.
- Bez żadnego, mały podryw nigdy nikomu nie zaszkodził.
- Byłeś na podrywie- westchnął, ale nie ze złości, czy bezsilności, ale z ulgi, że pomiędzy nim, a Elizabeth nic nie zaszło- mam nadzieję, że przysłużysz się światu i przeczytasz pamiętniki…
- Jasne, ale nie zrobię tego dla świata, tylko własnej ciekawości.
- Naturalnie, a jak żeby inaczej- przewrócił oczami i rzucił Damonowi pierwszy zeszyt. Brunet złapał go.
- A co z kamieniem i zegarkiem?
- Może coś będzie w…
- Stefan, weź się ogarnij. Nie lepiej to zlecić czarownicy?
- Nie chcę jej w to mieszać.
- No dalej, wiesz, że Bonnie chodzi z Jeremim, więc na pewno nie omieszka ją poinformować o sobotnich zdarzeniach. Im szybciej jej to powiesz, tym lepiej.
- Lepiej dla kogo?
- Dla nas wszystkich, a poza tym, Stef, jej babka jest czarownicą, nie sądzisz, że mogłaby dowiedzieć się po drodze dlaczego Katherine i El wyglądają tak samo?
- Może i masz racje...
- No pewnie, że mam- prychnął i udał się w kierunku piwnicy.
- Czekaj...- Stefan przełknął ślinę- Rick mówił, że ty i El wysiedliście przy cmentarzu...
Damon się głośno zaśmiał.
- Och, ty zazdrośniku. Nie spinaj się, do niczego nie doszło...- to było kłamstwo stulecia. Damon miał ochotę mu powiedzieć całą prawdę. Jak jęczała, krzyczała w jego dłoń, jak pięknie pachniała, szeptała jego imię... kochała się z nim bez wytchnienia prawie całą noc. Bardzo chciał mu wszystko wygadać, ale nie mógł, przynajmniej nie teraz. Potem, kiedy przyjdzie odpowiednia chwila i nagromadzi się więcej takich wspomnień wszystko mu opowie. Z drugiej natomiast strony nie chciał się tym chwalić przed Stefanem, co mu do tego? Albo dzielić z kimkolwiek oprócz Elizabeth. Jak ona to ujęła? Zastanawiał się Damon, Seks jest bardzo intymny? Uśmiechnął się na sama myśl jej zakłopotania, jej rumieńców. To było słodkie.
Przynajmniej w swojej głowie nie musiał udawać, że dziewczyna jest mu obojętna... Usiadł na łóżku i dokończył krew. Następnie poszedł pod prysznic i się przebrał. Potem wygodnie ułożył się i zaczął czytać uważnie dziennik Gilberta, co chwile popijając Burbon.
W tym samym czasie Elizabeth się uczyła. Na prawdę ciężko się uczyła, przyniosła w końcu ze strychu swoje stare książki i zeszyty z matematyki. Z każdego działu robiła po kilka zadań dla utrwalenia. Przypominała sobie konstrukcje i jak się włada cyrklem. Przerywała naukę tylko po to, żeby coś zjeść i pójść do ubikacji, nie licząc odwiedzin Jeremiego.
- Siostra, weź wyjdź gdzieś. Chodźmy na spacer, a nie siedzisz i od rana się uczysz...
El po dziesiątym razie nie wytrzymała, przewróciła oczami i uderzyła go poduszką.
- Mądrala. Quito nam jutro robi sprawdzian, a mi zostały jeszcze dwa działy do powtórzenia i to te najgorsze.
- To choć się dotlenić, a potem przyjdziemy do domu i zostawię cię w spokoju.
- W sumie to chyba masz rację.
- No pewnie, że mam. Choć...
- A gdzie chcesz iść?
- Do Stefana, mówił, żeby do niego przyjść i omówić parę spraw... dzwonił do ciebie, ale nie odbierałaś...- wygrzebała komórkę spod poduszki. Faktycznie, 3 nieodebrane połączenia od: Stefan- więc zadzwonił do mnie... co ci tak mina zrzedła? O co chodzi?
- Nie ważne, idziemy?
- Jasne.
Odetchnęła z ulgą, że Jer nie drąży tego tematu. Zastaną Damona w domu i nie będzie można schować głowy w piasek. Pozwólcie mi się wprowadzić w stan tymczasowej hibernacji, błagała w myślach, obudźcie mnie, gdy znajdą lekarstwo na miłość i poniżenie. Elizabeth ubrała sandały, obwiązała szyję apaszką i wyszli z domu.
- Rozmawiałeś już z Bonnie?
- Nie... Nie mam na to ochoty...
- Ej, jesteście razem, prawda? Powinieneś jej o tym powiedzieć.
- Powiem, na pewno to zrobię... ale ostatnio oddaliliśmy się od siebie... nie wiem co się dzieje. Świat schodzi na psy.
- To my na nie schodzimy.
- Możliwe... nie umiem już tak luźno z nią rozmawiać, w ogóle nie umiem z nią rozmawiać...
- A jak sądzisz czyja to wina?
- Co to, to nie, wina leży po obydwóch stronach- zaprotestował- nie wrobisz mnie.
- Nie chcę cię wrabiać, chcę pomóc, ty jesteś moim bratem, ona przyjaciółką... i weź tu bądź obiektywny.
Jeremy przyjrzał jej się uważnie.
- Jak chcesz pomóc mi, skoro nie potrafisz tak na prawdę najpierw pomóc sobie?
Ba dum tss- jak to mawia dzisiejsza młodzież. No właśnie, jak chce pomagać innym skoro nie potrafi sama poukładać własnego życia? Sama nawet nie wie na czym stoi. Jest w związku, czy jest wolna?
- Przepraszam, najpierw mówię potem myślę, nie chciałem, żeby to tak...
- Ale masz rację. Jak mam radzić innym skoro sama sobie nie umiem poradzić... O ironio pytam ciebie o radę. Sieroty z nas, nie umiemy nikogo przy sobie zatrzymać...
- I tu się z tobą zgodzę. Co my robimy źle?
- To jest dobre pytanie. Znając życie to nasza wina.
Z oddali było już widać dom Salvatore' ów.
- Jak się obudziłam jego już nie było.
Jeremy chwilę się zastanawiał, a potem objął dziewczynę ramieniem i powiedział:
- Wiesz co go wkurzy? Jak będziesz się zachowywała jakby nic się nie stało. Podziała, mówię ci.
- Obyś mi dobrze radził...
- Raczej nie inaczej- też go objęła ramieniem i cmoknęła w policzek- Blee!- powycierał się z udawanym obrzydzeniem.
- Jesteś jeszcze w tym wieku, kiedy dzieci mówią "blee" jak ktoś je pocałuje i zakrywają oczy na scenach dla dorosłych?
- No pewnie, że nie- obruszył się.
Zaśmiała się i mocniej go objęła.
- Kiedyś chciałam mieć rodzeństwo, teraz podziwiam swoją głupotę.
Parsknął śmiechem i teraz on pocałował Elizabeth w policzek.
- Blee! Ale cię nie lubię.
- Wręcz przeciwnie, uwielbiasz mnie.
- Możliwe- nie potrafiła chyba być poważna w jego towarzystwie. Weszli na teren posesji Salvatore'ów i zapukali do drzwi.
- Hej, Stefan.
Chłopak niespodziewanie wziął siostrę na ręce i przeniósł przez próg jak pannę młodą.
- Durne to to takie! Puszczaj!
Ale młody Island się tylko zaśmiał. Chciał nią porządnie rzucić o kanapę, aż się uśmiechnął jak sobie wyobraził jaka będzie "obrażona".
- Postaw mnie na ziemię!
- Nie- wziął rozbieg i już ją podnosił wyżej, żeby porządnie grzmotnęła, ale ona kurczowo przytrzymała się jego szyi, wiec pociągnęła go za sobą. Elizabeth upadla na sofę, a Jeremy na nią.
- Złaź ze mnie, jaki ty jesteś gruby- jęknęła, próbując go ściągnąć z siebie.
- Odezwała się, nawet nie wiesz jak ciężko mi było cię dźwigać- odgryzł się, wciąż nie miał zamiaru się ruszyć
Przewróciła oczami i słodko uśmiechnęła.
- Jesteś bardzo lekki, jak piórko, chętnie bym poleżała tak z tobą dłużej, ale...
- ... chyba nie po to tu przyszliście- dokończył Damon. Jego głos spowodował, że po całym ciele Elizabeth przeszedł dreszcz i do głowy napłynęły wspomnienia z poprzedniej nocy. Rodzeństwo spojrzało w jego stronę... nie stał tam sam. Stał z Bonnie. Patrzyła na nich wytrzeszczonymi oczami. Szybko się podnieśli i Elizabeth podeszła do przyjaciółki, położyła jej rękę na ramieniu, ale ta ją strzepnęła.
- Nie dotykaj mnie- ostrzegła- jak długo to trwa? Jak długo to ukrywacie?- spojrzała na Damona- wiedziałeś o nich?
- Naturalnie- oznajmił. Był rozbawiony reakcją czarownicy, ale i zazdrosny o Jeremiego. On mógł jej dotykać przy wszystkich, przytulać... oczywiście jak brat, a on? Sam się do tego doprowadził! Nie powinien mieć do nikogo pretensji.
Stefan patrzył jak się wszystko potoczy i stał w pogotowiu. Za to Damon zdawał się być bardzo wyluzowany, rozbawiony. Przeszedł obok El i nalał sobie krwi do szklanki. Nie było w tym nic dziwnego, jednak Stefan wychwycił ten ułamek chwili, kiedy El uniosła głowę, a spojrzenie pary się spotkało. Nie dostrzegł tego wcześniej, chustki na szyi… i tej malinki. Jeremy na pewno jej tego nie zrobił. Blondyn usłyszał jak serce Elizabeth szybciej bije. Nie zachowywali się tak, jakby nic się nie zdarzyło. Jednak wszystko zeszło na dalszy plan, bo Stefan poczuł zapach krwi wyraźniej. Damon stał obok niego i patrzył mu w oczy.
- Coś nie tak?- spytał upijając kilka łyków krwi. Młodszy Salvatore obserwował ciemnoczerwoną ciecz. Niemal czuł jej smak, jak łagodzi suchość w gardle, dodaje siły, zwinności, szybkości. Oblizał usta, by je trochę zwilżyć. Odwrócił wzrok.
- Chcesz trochę? Ach, no tak. Nie możesz. Wróciłby wówczas stary dobry Stefan. Tęsknię za nim.
- Ale ja nie- uciął i podszedł do Bonnie, El i Jerego, którzy tłumaczyli mulatce całą historię z Isobel i czemu zachowują się tak, a nie inaczej.
- Jesteście rodzeństwem, nic was nie łączy... tak? Mam rację?
Wszyscy skinęli zgodnie głowami.
- Tylko się wygłupialiśmy, na co dzień w domu panuje spokój.
- Bo cały dzień się uczysz.
- A ty grasz na Xboksie, moje zajęcie jest normalniejsze, a poza tym jutro jest sprawdzian, więc omówmy wszystko i muszę dokończyć naukę.
- Kujon- mruknął Damon.
Zignorowała to, co się niezbyt spodobało brunetowi. Chciał jej dogryźć. Miał nadzwyczaj dziwny sposób okazywania uczuć.
- Dobrze- powiedział Stefan i poszedł po zegarek, który leżał na stoliku- Gilbert pisał w swoim dzienniku, że poprawnie przekształcony tworzy dwa urządzenia, jedno działa jak kompas na wampiry, a drugie wydaje dźwięki słyszalne tylko dla istot nadprzyrodzonych w promieniu mili. Sprawia, że czują, jakby ich mózgi płonęły.
- Czarownice używają takiego zaklęcia na wampiry i czasem na ludzi.
- Czy zaklęcie może być rzucone na przedmiot?
- Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć.
- Umiesz skonstruować te wynalazki?- spytała Elizabeth.
- Nie. Jest kilka problemów. Po pierwsze do tego są potrzebne inne części, których nie mam, a po drugie, nawet jeżeli bym je miał to i tak nic z tego, bo instrukcji nie zapisał w dzienniku. Na szczęście nie da się skonstruować tego bez naszej części.
- Znając nasze "szczęście"- El zakreśliła palcami niewidzialny cudzysłów- to reszta jest u kogoś, kto nie ma najlepszych zamiarów i nie odda nam tego dobrowolnie.
- Pewnie masz rację. Wynalazek Gilberta był popularny w Mystic Falls w XIX wieku. Pamiętam, że Jonathan miał reputację geniusza- wynalazcy. Większość jego wynalazków była z wiadomo jakiego zakresu. Bardzo ułatwiały polowania na wszystkie nadprzyrodzone istoty, w tym wampiry; kusze, kołki, drewniane naboje, drewniane strzały, miał podobno swoją kryjówkę, gdzie miał cały arsenał broni. W dzienniku robił także nowe projekty broni, to na duchy, to na demony, wilkołaki. On nie myślał o niczym innym. Miał świra na tym punkcie. Chciał wykurzyć nadnaturalnych nie tylko z Mystic, ale i z całego stanu Virginia. Razem z naszym ojcem, burmistrzem Lockwoodem i innymi założycielami chodzili prawie codziennie na polowania. W 1864 roku miało się wszystko skończyć, szli według kompasu i za pomocą werbeny osłabiali wampiry...- mimowolnie na myśl przyszła mu Amanda. Zaufał ojcu, a on dodał mu do alkoholu werbeny i gdy wampirzyca wgryzła się w jego szyję zabrali ją. Damon długo miał mu to za złe.
- Mogę Ci zaufać? Nic jej nie zrobisz?
Ojciec poklepał najmłodszego syna po plecach kiwając lekko głową.
- Naturalnie synu- uśmiechnął się- o nic się nie martw, wszystko będzie dobrze…
Jego brat myślał o tym samym. Wyłączył się, gdy Stefan zaczął mówić o roku ich przemiany. Był w niej zakochany, a kiedy widział jak ją wynoszą z sypialni jego brata serce mu stanęło. Miał ochotę rozwalić mu głowę.
- Damon, zostaw, przestań...- Stefan próbował go uspokoić. Na próżno.
- To twoja wina! Mówiłem, żebyś mu nie ufał, ale ty zawsze wiesz lepiej, do cholery!
- Damon, uwolnimy ją. Obiecuję...
- Obiecywałeś, że mu o niej nie powiesz! Twoje obietnice są gówno warte!
Odrzucił brata, ale ten go zatrzymał.
- Bierz broń, idziemy po nią.
Niewątpliwie Stefan to spieprzył, ale czy aby na pewno? Przecież gdyby wtedy nie chcieli uratować Amandy i ich nie zastrzelili nie zaznaliby życia, jego smaku… nie poznaliby pięknych kobiet, widzieli jak się wszystko zmienia; kuchnia, moda, styl życia, wszystko! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, pomyślał Damon i dokończył woreczek krwi.
- Duchy i demony istnieją?- spytał Jeremy wyrywając z zamyślenia Damona.
- Skąd takie niedowierzanie w twoim głosie? Przed sobą widzisz dwa wampiry, chodzisz z czarownicą i twoja siostra jest jakimś sobowtórem, jeszcze ci mało? Tak, one istnieją, ale lepiej się nie mieszać do ich spraw, a jak Cię opęta demon… współczuję- powiedział Damon i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- A jak takiego zabić?
- Wiem, że ducha można odgonić poprzez sól… naboje z solą, demona żelazem, jak zabić demona? Chyba da się go tylko odesłać z powrotem do piekła… nie wiem. A co do ducha, to znaleźć zwłoki duszka, posypać solą i spalić. Ale znawcą nie jestem...- wampir się podniósł.
- Gdzie idziesz?- zatrzymał go Stefan.
- Do pokoju, nudzi mi się, o czym chcecie rozmawiać? O Gilbercie, który był takim ignorantem, iż myślał, że pozabija wampiry? Amanda jest doskonałym tego przykładem, - Stefan naprężył wszystkie mięśnie. Dawno o niej nie rozmawiali, nie wymawiali jej imienia na głos zbyt długo- o jego licznych wynalazkach mających na celu wykończenie nas? Po co w tym grzebać?! Isobel. Co nas obchodzi gdzie ona jest?! Jeżeli szanowny nauczyciel chce ją znaleźć niech szuka, miał okazję, żeby się zemścić. Nie wykorzystał jej. A Katherine? Podszywa się pod ciebie- popatrzył na Elizabeth- i oszukuje wszystkich dookoła! Jest w Mystic Falls, albo okolicach, znajdźmy ją i zabijmy. Drewnianych kołków u nas dostatek…
- A co z Klausem?- spytała El.
- A bo ja wiem?! Jest pierwotnym, kołek na niego nie zadziała.
- Pierwotnym?- zdziwił się Stefan- skąd wiesz?
- Notatki Isobel- rzucił- trzeba być idiotą, żeby nie skojarzyć dwóch imion: Niklaus i Klaus…
Elizabeth się zarumieniała, ona nie skojarzyła.
- Ani Gilbert półtora wieku temu nie wiedział jak go zabić, ani my teraz…
- A co z podobieństwem El i Katherine?- przerwała mu Bonnie.
- Słyszałem poniekąd, że to ty masz się tym zająć. Nie utrudniajmy sobie życia! Spytaj babci i tyle. Dowiesz się, dzwonisz do Stefana. Koniec sprawy i masz spokój.
- Damon…
- Co „Damon”? Podchodzę do sprawy jasno: ten kto mi przeszkadza, ginie. Jednak gdybyśmy mieli to robić twoim sposobem… to musiałbym się płaszczyć przed każdym i pokornie przepraszać za to, że żyję, innymi słowy- wchodzić wszystkim do dupy.
Zapadła cisza.
- Damon ma rację- odezwał się Jeremy- w pewnym sensie.
Damon popatrzył na Stefana.
- Widzisz? Jest młodszy od ciebie, ale mądrzejszy. Powinieneś brać z niego przykład, braciszku.
W głowie Elizabeth toczyła się prawdziwa wojna. Gdyby tylko to wszystko było takie proste jak mówi Damon, zlokalizować, unicestwić, koniec, następny proszę. Nie miała oporów by kogoś zabić, tak przynajmniej uważała. Dlatego też po części chciała być chirurgiem. Silna psychika się przydaje, jeżeli pacjent ci schodzi na stole. Była całym sercem po stronie Damona, była za tym, żeby ich wszystkich pozabijać, a następnie prowadzić normalne życie. Więc czemu moralność, choćby ta na pokaz, zabraniała kogokolwiek krzywdzić? Nie można postępować tak jak Stefan- przepraszam, że żyję, ani jak Damon- wy mnie przepraszajcie, że żyjecie. Trzeba by znaleźć złoty środek.
- Żaden z waszych pomysłów nie jest dobry- zabrała głos El. Wszyscy na nią popatrzyli, lecz ona niezrażona kontynuowała dalej- Nie będziemy robili rzeźni, ale też nie będę z każdym psychopatą rozmawiała jak psycholog. Wiem gdzie mieszka Klaus, mogę do niego iść i…
- Sama? No chyba nie- oburzył się Damon.
- Jeżeli pójdę sama, okażę mu w ten sposób, że się go nie boję i nic mnie nie obchodzi, że jest… Pierwotnym? Co to znaczy w ogóle? Że był pierwszym wampirem na świecie?
- Tak.
- No i tym sposobem mogę spróbować się czegoś dowiedzieć.
- Naprawdę się go nie boisz?
- Trochę, ale mu tego nie powiem, rzecz jasna- uśmiechnęła się lekko.
- No to chociaż niech ktoś poczeka na zewnątrz na ciebie- zaproponował Damon.
- Po co?
- Damon, El podjęła decyzję, że…
- Zamknij się! Wszystkim dajesz podejmować ich decyzje i kończy się beznadziejnie. Czasem trzeba zrobić komuś na złość, żeby mu uratować życie.
- Znowu nawiązujesz do… ?!
- Do niczego nie nawiązuję!- brunet wziął głęboki oddech, by się uspokoić, kontynuował spokojnym tonem- Alaric poczeka na ciebie w samochodzie. Bez dyskusji- dodał widząc, że Elizabeth zamierza zaprotestować.
- Dobra, ale czy przypadkiem nie chciałeś go wykluczyć ze wszystkich planów?
- Chciałem, ale on nie musi o tym wiedzieć- uśmiechnął się i dziewczyna z trudem powstrzymała się przed głośnym westchnięciem, nie potrafiła nic poradzić na czar Salvatore'a. W tym czasie Bonnie nie była nawet trochę zadowolona. Siedziała jak kołek koło Jeremiego, on też. Jakim cudem doprowadziliśmy nasz związek do takiego punktu krytycznego, zastanawiała się czarownica, muszę z nim porozmawiać. Koniecznie. Jednak młodemu Islandowi nie była w głowie dziewczyna tylko sam pomysł walki z wampirami. Doprawdy, zachowywał się jak pięciolatek stojący przed wejściem do Disneylandu.
Po 30 minutach ciągłych negocjacji, podczas których Damonowi już się nie nudziło, Stefan chciał pokazać Bonnie książkę z zaklęciami, którą odnalazł w rzeczach Isobel. Co do jej sprawy wszyscy byli zgodni- zostawić ją w spokoju. Kiedy młodszy Salvatore przewracał strony księgi, Elizabeth dostrzegła, że Damon zniknął. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nie było po nim śladu. Stefan, Bonnie i Jeremy siedzieli tyłem do niej. Cicho weszła po schodach i stanęła przed drzwiami do sypialni starszego Salvatore’a.
***
Zapukałam cicho do drzwi jego pokoju. Nie wiem, może miałam nadzieję, że jednak tego nie usłyszy. Kiedy nie doczekałam się żadnej reakcji nacisnęłam klamkę, powoli i jak najciszej umiałam. Uchyliłam drzwi i usłyszałam cichą muzykę. Przekroczyłam próg. Jedna, dwie, trzy świeczki płonęły jasnym płomieniem, tym samym oświetlając całe pomieszczenie i nadając mu odpowiedni nastrój. Rozejrzałam się niespokojnie, lecz tu też go nie było. Spojrzałam na świeczkę, ogień się poruszył… powiew wiatru… Weszłam w głąb i dostrzegłam go na balkonie. Siedział zwrócony do mnie tyłem i wpatrywał się w księżyc w kształcie grubego rogalika, a obok niego stała butelka whiskey. Nic nie powiedział, nawet na mnie nie spojrzał. Podeszłam stawiając każdy krok z ostrożnością równą człowiekowi stąpającemu po cienkim lodzie. Usiadłam obok niego. Serce biło mi tak mocno i szybko, że byłam prawie pewna, iż on wszystko słyszy. W tle leciały same stare przeboje. Bo ja wiem, lata 20.? 30.? Wciąż patrzył w ten głupi księżyc! Spojrzałam na Damona a potem również na… tak! Na księżyc! Milczeliśmy, ale cisza nie była pełna napięcia, nie piszczało mi w uszach. Cisza, była przyjemna, lekka, nie czułam się skrępowana. Zrozumiałam, że nie ma ochoty na rozmowę, no tak, bo co niby miałby mi powiedzieć? Napił się, a następnie postawił butelkę bliżej mnie. Upiłam dwa łyki i odłożyłam ją. Ciepło rozeszło się po moim ciele. Piosenka się skończyła i na kilka sekund zapadła całkowita cisza, jednak kiedy tylko Damon usłyszał pierwsze takty, drgnął, jakby nagle wrócił do życia. Wstał. Popatrzyłam na niego, a potem na jego rękę wyciągniętą w moją stronę. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło, nie było siły, żebym je uspokoiła. Mam… mam z nim tańczyć?! Chyba go pogięło! Wie, że nie umiem tańczyć! Zmieniłam zdanie diametralnie, gdy spojrzałam mu w oczy. Oddychaj, rozkazałam sobie, oddychaj! Wyciągnęłam dłoń przed siebie i wampir mnie pociągnął, bym wstała. Moje wahanie trwało wbrew pozorom ułamek sekundy. Przyciągnął mnie do siebie. Żadne słowa nie opiszą jak to jest być pożądaną przez Damona Salvatore, jak to jest czuć przez cienki materiał jego do połowy rozpiętej koszuli każdy mięsień, jego ciepło, a zarazem zimną skórę. Patrząc mi w oczy to na moje usta objął mnie w talii i chwycił za jedną rękę. Łokciem oparłam się o jego ramię, a dalszą częścią ręki objęłam go za szyję. Położyłam mu niepewnie głowę obok obojczyka i wtuliłam twarz w jego szyję zaciągając się jego zapachem. Cała drżałam, podświadomie go pragnęłam, mimo tego jak bardzo mnie zranił. W dalszym ciągu nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa. Nagle zorientowałam się do czego tańczymy! Elle Fitzgerald i Louis Armstrong! Jak się nazywała ta piosenka? „Dream a Little dream of me”. Usłyszałam jak Damon szepcze pod nosem tekst. Przymknęłam oczy poddając się całkowicie romantycznej atmosferze. To działało na mnie jak kołysanka, może właśnie dlatego zasnęłam na stojąco wtulona w Damona.
***
Po ciele Damona przebiegł dreszcz, można by powiedzieć, że coś go lekko ukuło, ale to było coś więcej, jakby serce zaczęło pompować krew wszystkimi czterema komorami i niebawem ciecz miała zalać płuca. Mocniej objął ją w talii. Chciał nacieszyć się jej bliskością, dopóki do pokoju nie wkroczy jej, albo jego braciszek. Chciał, żeby chwil takich jak ta było więcej, nie mogli jednak udawać w nieskończoność, że wszystko jest w porządku.
- El?- szepnął.
Dziewczyna jednak nie odpowiedziała. Zrobił krok do tyłu i ta niczym kukła pochyliła się do przodu. Damon odwrócił głowę, by sprawdzić, czy jego podejrzenia są słuszne. Uśmiechnął się rozczulająco, widząc jej zamknięte oczy. Była niemożliwa, zasnęła!
Postanowił jej nie budzić, przynajmniej na razie. Obserwował jak śpi, serce jej biło w rytmie równie wolnym co piosenka. Wzięła głębszy oddech, lecz spała dalej. Pod koniec piosenki Elizabeth otworzyła leniwie oczy i spojrzała na Damona. Przez chwilę się zastanawiała co robi, co czuje i co widzi.
- Zasnęłaś- oświadczył rozbawiony brunet.
- Wiem- odrzekła wciąż nie podnosząc głowy z jego ramienia.
- Ja…
- Przestań- upomniała go- muszę iść- wciąż się kołysali- mam naukę, dużo nauki.
- Wiem- westchnął i popatrzył na jej usta, ona na jego.
- Dziękuje za taniec, dobranoc- wyszeptała znajdując się tylko kilka centymetrów od jego twarzy. Wiedziała, że długo nie da rady się powstrzymać, musiała opuścić ten dom teraz, zaraz, natychmiast! Oderwała się od niego i niemal wybiegła z jego pokoju. Zamknęła z sobą drzwi i się o nie oparła plecami. Damon podszedł do drzwi i oparł się o nie czołem. Trwali tak przez kilka sekund, nie wiedząc co dalej ze sobą począć. W końcu dziewczyna zeszła na dół, gdzie Bonnie i Jeremy szykowali się już do wyjścia. Stefan obrzucił ją wzrokiem, jakby mu matkę i ojca zabiła. Elizabeth tego również nie mogła znieść, marzyła, żeby tylko znaleźć się jak najdalej stąd. W swojej łazience, w gorącej wodzie, łóżku z gorącą czekoladą w kubku. Chciała jedynie spokoju. Raniła i Stefana, i Damona, i siebie. Ale nie potrafiła nic na to poradzić.
W tym samym czasie Damon trwał dalej w mini wstrząsie. Nie wiedział co dalej ma ze sobą zrobić. Iść do łazienki, na dół, do jej domu, ma się nachlać, aż do nieprzytomności? Ze wszystkich opcji, najlepsza okazała się ta ostatnia. Wyciągnął zaraz butelkę z charakterystyczną czarną etykietą i białym nadrukiem i otworzył ją. Gdyby miał nalać sobie trunku do szklanki nie miałby w ogóle czasu na rozmyślanie, tylko na ciągłe nalewanie, został więc przy butelce. A może to i lepiej, że by nie myślał? Pił i pił. Butelka, po butelce, w końcu nie był w stanie nawet jej podnieść. Jeszcze jeden łyk, ostatni, przekonywał się i dopił alkohol. Nie umiał wstać, do pokoju jak na zawołanie wszedł Stefan.
- Czego chcesz?
- No, dawno nie widziałem cię w takim stanie- blondyn uklęknął obok brata i wziął do ręki jedną z pustych butelek Danielsa- co zalewasz? Smutki?
- Nie, ja świętuję- język mu się plątał niemiłosiernie.
- Co takiego?
- Wciąż jej zależy…
- Nie rozumiem cię- westchnął zrezygnowany.
Damon się położył na ziemi i zamknął oczy. I to by było na tyle, zasnął jak niemowlę.
W między czasie Elizabeth powtórzyła sobie dwa tematy i szykowała się już do spania, ze świadomością, że jutro musi stawić czoło Klausowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz