Pi,
pi, pi, pi, pi, pi
-
Och zamknij się- mruknęłam pod nosem i otworzywszy jedno oko,
wzięłam i z pozycji leżącej rzuciłam budzik najdalej jak
potrafiłam. Usatysfakcjonowana zamknęłam oko i nakryłam głowę
poduszką, bo promienie słoneczne zaczęły mnie irytować swoim
entuzjazmem, z jakim „biegały” po całym pokoju.
Nie
było mi dane długo się cieszyć ciszą i spokojem, bo z dołu
doszły mnie krzyki Jenny. Wyskoczyłam jak oparzona z łóżka i
zbiegłam w ekspresowym tempie po schodach i wpadłam do kuchni.
-
Co się dzieje?!- krzyknęłam i prawie wpadłam na potłuczony
talerz. Obeszłam go, podeszłam do cioci.
-
Ptak… ogromny, czarny ptak to była wrona, albo kruk, a może
gawro… nie… to musiał być kruk…
-
I co z tym ptakiem?- zapytałam z rozdrażnieniem, tracąc
cierpliwość. Pokazała palcem otwarte okno nad zlewem.
-
Nagle się tam pojawił i chyba chciał wejść do domu, ale
krzyknęłam tłukąc talerz, więc uciekł.
-
Ale na szczęście już go nie ma- oznajmiłam- bo jakbym go dorwała
to byłby trupem i żałowałby, że mnie obudził, teraz będę do
końca dnia zmierzła.
-
Ty ciągle jesteś zmierzła- uśmiechnęła się i pokazała mi
język. Kiedy Jenna się uśmiechała była podobna do mojej mamy.
Przełknęłam łzy. Zacisnęłam dłonie w pięści i poszłam po
zmiotkę i szufelkę. Kiedy pozamiatałam talerz, a raczej jego
pozostałości, udałam się ponownie do łóżka. Nic nie pomogło,
ani muzyka zagłuszająca moje myśli, ani wypłakanie się w
poduszkę, więc zrezygnowana poszłam do łazienki pod prysznic.
Stałam, a woda leciała i leciała, patrzyłam jak potok wody spływa
do odpływu. Specjalnie włączyłam zimną wodę, aby się do końca
rozbudzić i, żeby mi nie było za gorąco kiedy wyjdę na werandę.
Byłam tu od tygodnia. Od tygodnia codziennie rano, wychodziłam na
werandę z książką. Wchodziłam do domu tylko jak zachciało mi
się jeść lub by iść do ubikacji. Tak miały mi minąć całe
wakacje, a następnie miałam iść do szkoły w tej, tej …
dziurze. Miałam awersję do małych miast, nie wiem dlaczego. Może
dlatego, że od małego byłam wychowywana w gwarze ulicznym, gdzie
każdy człowiek ma swoje życie i prywatność, gdzie czas
nieubłaganie mija, a tego skutki widzi się dopiero po paru
miesiącach lub latach. Nie byłam długo w Mystic Falls, ale już
wiedziałam, że tu nikt nie ma prywatności, każdy wie wszystko o
każdym. Dlatego głowiłam się czy okoliczni mieszkańcy wiedzieli,
że przyjeżdżam i co się stało z moimi rodzicami? Czy moi
miejscowi rówieśnicy byli poinformowani, że przyjeżdża nowa
osoba? Nie wiedziałam, ale miałam się tego wkrótce dowiedzieć.
***
Jak
zwykle siedziałam na werandzie, kiedy Jenna przyszła mi powiedzieć,
że ktoś do mnie przyszedł. Zdziwiłam się, nikt mnie tu nie zna,
ale jak już wspomniałam to małe miasto, wszyscy wszystko wiedzą.
Niechętnie podniosłam się z fotela bujanego i weszłam do środka.
W salonie, na kanapie siedziała blondynka, ładna i dobrze ubrana
blondynka, pomyślałam, że robi w Mystic za komitet powitalny
ilekroć ktoś nowy się pojawia. Na mój widok wstała i uśmiechnęła
się szeroko.
-
Cześć, nazywam się Caroline Forbes, a ty jesteś Elizabeth Gilbert
prawda?
Skinęłam
głową i odwzajemniłam uścisk dłoni, po co się pytała skoro
może nawet lepiej ode mnie mnie znała.
-
Jesteś tu nowa, więc ja jako tegoroczna przewodnicząca szkoły i
organizatorka wszystkich imprez w czasie przerwy letniej, zapraszam
cię na zabawę do Grilla z okazji rozpoczęcia wakacji, mogłabyś
poznać dużo fajnych ludzi, wtopić się w tłum i takie tam.
Przyjdziesz?
Kiedy
zobaczyła moją minę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i
poklepała mnie po ramieniu.
-
Och proszę, będzie super… z resztą jak na każdej imprezie
przeze mnie organizowanej.
No
nie powiem skromność to dostała z urodą w pakiecie.
-
A kiedy jest ta cała impreza?- zapytałam od niechcenia. Po Caroline
było widać, że prędzej, czy później ona zawsze dostaje to czego
chce, ale ja też byłam uparta. Nigdy nie chodziłam na imprezy,
nawet w Seattle nie za bardzo mnie do nich ciągnęło.
-
Dzisiaj o 20 w Grillu, łatwo trafisz. Stąd jedziesz na prawo i cały
czas prosto... z resztą zadzwoń, a przyjadę po ciebie.- Nim
zdążyłam zaprotestować sięgnęła po moją dłoń i napisała na
niej, jak sądzę, swój numer telefonu.- To co przyjdziesz?-
Spojrzała na mnie wyczekująco.
-
Zobaczymy- odpowiedziałam i blondynka zrozumiała, że teraz
wszystko zależy ode mnie.
-
To jakby coś, to dzwoń- w odpowiedzi wzięłam się w sobie i się
uśmiechnęłam. Ruszyła w stronę drzwi i chwilę potem już
odjeżdżała z podjazdu swoim granatowym mercedesem. Zamknęłam
drzwi i się o nie oparłam spoglądając w sufit.
-
Masz zamiar iść na tę zabawę?- zapytała ciotka z nadzieją w
głosie.
-
Nie.- odpowiedziałam krótko i już chciałam iść na górę, kiedy
ponownie zatrzymał mnie głos Jenny.
-
Idź na tam, rozerwij się, cały dzień siedzisz na werandzie i
czytasz książki. Po prostu serce mi się kraja jak na ciebie
patrzę, twoja mama by nie chciała, żebyś się do końca życia
zamartwiała.
Au,
trafiła w mój czuły punkt, ale nie dałam po sobie tego poznać,
powoli stawałam się mistrzynią w tłumieniu uczuć. W takiej
sytuacji mogłam zrobić jedno.
-
A jeżeli pójdę to dasz mi spokój?- zapytałam z nadzieją.
-
Na dłuższy czas.
Przewróciłam
oczami, a Jenna parsknęła śmiechem. Spojrzałam na zegar,
czternasta. Jeszcze dobre sześć godzin. Westchnęłam i wróciłam
na werandę.
***
Była
dziewiętnasta. Trzeba by się szykować. Ta myśl mnie przerażała,
jak miałam udawać, że wszystko jest okey? Jak do cholery, skoro
nic nie było okey. Dobra El! Weź się w garść trzeba zrobić
pierwsze dobre wrażenie… uśmiechnęłam się złośliwie do
lustra, czas założyć wyjściową maskę.
Podeszłam
do szafy i szybkim ruchem wyjęłam dżinsowe szorty i czarną bluzkę
na ramiączkach. Makijaż ograniczyłam do minimum, jedynie nałożyłam
tusz na rzęsy i popsikałam się perfumami. Spojrzałam na
karteczkę, na którą przepisałam numer Caroline. Westchnęłam
ciężko i wystukałam jej numer.
-
Tak, słucham?
-
Caroline? To ja, Elizabeth...
Rozmówczyni
od razu się jakby ożywiła.
-
El! Jasne! Przyjechać po ciebie?
-
Jeśli byś mogła...- miałam wielką nadzieję, że nie będzie
takiej możliwości.
-
Pewnie, będę za dziesięć minut. Do zobaczenia.
-
Cudnie- dodałam, kiedy dziewczyna się już rozłączyła.
Wepchnęłam
telefon do torebki i z ciężkim sercem zeszłam na dół. Przy
drzwiach wejściowych stała szafka z obuwiem, wyjęłam granatowe
trampki i poszłam jeszcze do kuchni się napić wody.
-
Ale ty ładnie wyglądasz- powiedziała Jenna, dając ręce na
biodra.
-
Nieprawda- dopiłam wodę i z grobową miną oznajmiłam, że
wychodzę.
-
Idziesz czy jedziesz? Będziesz piła?
-
Caroline mnie podwiezie i nie, nie mam zamiaru pić- odpowiedziałam,
przewracając oczami.
Jenna
zbliżyła się powoli do kontuaru. Widziałam po niezręcznym
ściskaniu sobie rąk, że chce poruszyć jakąś niewygodną
kwestię.
-
Jenn, jeśli chcesz mi zrobić jakiś wykład, to nie potrzebnie,
rodzice cię wyprzedzili, ale doceniam starania.
Ciocia
odetchnęła z ulgą i mnie przytuliła szybko. Nie chciałam
odwzajemniać gestu, bo chwilowe opuszczenie gardy nie pozwoliłoby
mi na wyjście dzisiejszego wieczoru z domu. Poklepałam dlatego
blondynkę po ramieniu i z radością usłyszałam klakson. Dzięki
Bogu!
-
Muszę lecieć- odsunęłam się szybko, ignorując uśmiechniętą
Jennę.
-
Miłej zabawy!
-
Z pewnością- szepnęłam pod nosem i zamknęłam za sobą drzwi,
mając przed sobą piękną perspektywę zmierzenia się z kolejną
uśmiechniętą twarzą. Wsiadłam do auta i przywitałam się na
tyle entuzjastycznie, na ile pozwalały mi na to okoliczności.
- Cześć,
Caroline.
- Hej, El,
świetnie wyglądasz! Podekscytowana?
- Trochę-
skłamałam, zapinając pasy. Zacisnęłam palce na pasie, z
nadzieją, że blondynka nie będzie na siłę ze mną utrzymywała
rozmowy. Ruszyła i po chwili milczenia odezwała się ponownie.
- Nie chcę być
natrętna, przedstawię ci kilku ludzi... A jeśli będziesz chciała
wracać, to cię odwiozę, może być?
Uniosłam brwi.
- Miło z twojej
strony... Zgoda.
Uśmiechnęłam
się lekko, tym razem szczerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz