sobota, 2 lutego 2013

1.The Beginning

Pi, pi, pi, pi, pi, pi
- Och zamknij się- mruknęłam pod nosem i otworzywszy jedno oko, wzięłam i z pozycji leżącej rzuciłam budzik najdalej jak potrafiłam. Usatysfakcjonowana zamknęłam oko i nakryłam głowę poduszką, bo promienie słoneczne zaczęły mnie irytować swoim entuzjazmem, z jakim „biegały” po całym pokoju.
Nie było mi dane długo się cieszyć ciszą i spokojem, bo z dołu doszły mnie krzyki Jenny. Wyskoczyłam jak oparzona z łóżka i zbiegłam w ekspresowym tempie po schodach i wpadłam do kuchni.
- Co się dzieje?!- krzyknęłam i prawie wpadłam na potłuczony talerz. Obeszłam go, podeszłam do cioci.
- Ptak… ogromny, czarny ptak to była wrona, albo kruk, a może gawro… nie… to musiał być kruk…
- I co z tym ptakiem?- zapytałam z rozdrażnieniem, tracąc cierpliwość. Pokazała palcem otwarte okno nad zlewem.
- Nagle się tam pojawił i chyba chciał wejść do domu, ale krzyknęłam tłukąc talerz, więc uciekł.
- Ale na szczęście już go nie ma- oznajmiłam- bo jakbym go dorwała to byłby trupem i żałowałby, że mnie obudził, teraz będę do końca dnia zmierzła.
- Ty ciągle jesteś zmierzła- uśmiechnęła się i pokazała mi język. Kiedy Jenna się uśmiechała była podobna do mojej mamy. Przełknęłam łzy. Zacisnęłam dłonie w pięści i poszłam po zmiotkę i szufelkę. Kiedy pozamiatałam talerz, a raczej jego pozostałości, udałam się ponownie do łóżka. Nic nie pomogło, ani muzyka zagłuszająca moje myśli, ani wypłakanie się w poduszkę, więc zrezygnowana poszłam do łazienki pod prysznic. Stałam, a woda leciała i leciała, patrzyłam jak potok wody spływa do odpływu. Specjalnie włączyłam zimną wodę, aby się do końca rozbudzić i, żeby mi nie było za gorąco kiedy wyjdę na werandę. Byłam tu od tygodnia. Od tygodnia codziennie rano, wychodziłam na werandę z książką. Wchodziłam do domu tylko jak zachciało mi się jeść lub by iść do ubikacji. Tak miały mi minąć całe wakacje, a następnie miałam iść do szkoły w tej, tej … dziurze. Miałam awersję do małych miast, nie wiem dlaczego. Może dlatego, że od małego byłam wychowywana w gwarze ulicznym, gdzie każdy człowiek ma swoje życie i prywatność, gdzie czas nieubłaganie mija, a tego skutki widzi się dopiero po paru miesiącach lub latach. Nie byłam długo w Mystic Falls, ale już wiedziałam, że tu nikt nie ma prywatności, każdy wie wszystko o każdym. Dlatego głowiłam się czy okoliczni mieszkańcy wiedzieli, że przyjeżdżam i co się stało z moimi rodzicami? Czy moi miejscowi rówieśnicy byli poinformowani, że przyjeżdża nowa osoba? Nie wiedziałam, ale miałam się tego wkrótce dowiedzieć.
***
Jak zwykle siedziałam na werandzie, kiedy Jenna przyszła mi powiedzieć, że ktoś do mnie przyszedł. Zdziwiłam się, nikt mnie tu nie zna, ale jak już wspomniałam to małe miasto, wszyscy wszystko wiedzą. Niechętnie podniosłam się z fotela bujanego i weszłam do środka. W salonie, na kanapie siedziała blondynka, ładna i dobrze ubrana blondynka, pomyślałam, że robi w Mystic za komitet powitalny ilekroć ktoś nowy się pojawia. Na mój widok wstała i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć, nazywam się Caroline Forbes, a ty jesteś Elizabeth Gilbert prawda?
Skinęłam głową i odwzajemniłam uścisk dłoni, po co się pytała skoro może nawet lepiej ode mnie mnie znała.
- Jesteś tu nowa, więc ja jako tegoroczna przewodnicząca szkoły i organizatorka wszystkich imprez w czasie przerwy letniej, zapraszam cię na zabawę do Grilla z okazji rozpoczęcia wakacji, mogłabyś poznać dużo fajnych ludzi, wtopić się w tłum i takie tam. Przyjdziesz?
Kiedy zobaczyła moją minę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i poklepała mnie po ramieniu.
- Och proszę, będzie super… z resztą jak na każdej imprezie przeze mnie organizowanej.
No nie powiem skromność to dostała z urodą w pakiecie.
- A kiedy jest ta cała impreza?- zapytałam od niechcenia. Po Caroline było widać, że prędzej, czy później ona zawsze dostaje to czego chce, ale ja też byłam uparta. Nigdy nie chodziłam na imprezy, nawet w Seattle nie za bardzo mnie do nich ciągnęło.
- Dzisiaj o 20 w Grillu, łatwo trafisz. Stąd jedziesz na prawo i cały czas prosto... z resztą zadzwoń, a przyjadę po ciebie.- Nim zdążyłam zaprotestować sięgnęła po moją dłoń i napisała na niej, jak sądzę, swój numer telefonu.- To co przyjdziesz?- Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Zobaczymy- odpowiedziałam i blondynka zrozumiała, że teraz wszystko zależy ode mnie.
- To jakby coś, to dzwoń- w odpowiedzi wzięłam się w sobie i się uśmiechnęłam. Ruszyła w stronę drzwi i chwilę potem już odjeżdżała z podjazdu swoim granatowym mercedesem. Zamknęłam drzwi i się o nie oparłam spoglądając w sufit.
- Masz zamiar iść na tę zabawę?- zapytała ciotka z nadzieją w głosie.
- Nie.- odpowiedziałam krótko i już chciałam iść na górę, kiedy ponownie zatrzymał mnie głos Jenny.
- Idź na tam, rozerwij się, cały dzień siedzisz na werandzie i czytasz książki. Po prostu serce mi się kraja jak na ciebie patrzę, twoja mama by nie chciała, żebyś się do końca życia zamartwiała.
Au, trafiła w mój czuły punkt, ale nie dałam po sobie tego poznać, powoli stawałam się mistrzynią w tłumieniu uczuć. W takiej sytuacji mogłam zrobić jedno.
- A jeżeli pójdę to dasz mi spokój?- zapytałam z nadzieją.
- Na dłuższy czas.
Przewróciłam oczami, a Jenna parsknęła śmiechem. Spojrzałam na zegar, czternasta. Jeszcze dobre sześć godzin. Westchnęłam i wróciłam na werandę.
***
Była dziewiętnasta. Trzeba by się szykować. Ta myśl mnie przerażała, jak miałam udawać, że wszystko jest okey? Jak do cholery, skoro nic nie było okey. Dobra El! Weź się w garść trzeba zrobić pierwsze dobre wrażenie… uśmiechnęłam się złośliwie do lustra, czas założyć wyjściową maskę.
Podeszłam do szafy i szybkim ruchem wyjęłam dżinsowe szorty i czarną bluzkę na ramiączkach. Makijaż ograniczyłam do minimum, jedynie nałożyłam tusz na rzęsy i popsikałam się perfumami. Spojrzałam na karteczkę, na którą przepisałam numer Caroline. Westchnęłam ciężko i wystukałam jej numer.
- Tak, słucham?
- Caroline? To ja, Elizabeth...
Rozmówczyni od razu się jakby ożywiła.
- El! Jasne! Przyjechać po ciebie?
- Jeśli byś mogła...- miałam wielką nadzieję, że nie będzie takiej możliwości. 
- Pewnie, będę za dziesięć minut. Do zobaczenia. 
- Cudnie- dodałam, kiedy dziewczyna się już rozłączyła.
Wepchnęłam telefon do torebki i z ciężkim sercem zeszłam na dół. Przy drzwiach wejściowych stała szafka z obuwiem, wyjęłam granatowe trampki i poszłam jeszcze do kuchni się napić wody.
- Ale ty ładnie wyglądasz- powiedziała Jenna, dając ręce na biodra.
- Nieprawda- dopiłam wodę i z grobową miną oznajmiłam, że wychodzę.
- Idziesz czy jedziesz? Będziesz piła? 
- Caroline mnie podwiezie i nie, nie mam zamiaru pić- odpowiedziałam, przewracając oczami.
Jenna zbliżyła się powoli do kontuaru. Widziałam po niezręcznym ściskaniu sobie rąk, że chce poruszyć jakąś niewygodną kwestię.
- Jenn, jeśli chcesz mi zrobić jakiś wykład, to nie potrzebnie, rodzice cię wyprzedzili, ale doceniam starania.
Ciocia odetchnęła z ulgą i mnie przytuliła szybko. Nie chciałam odwzajemniać gestu, bo chwilowe opuszczenie gardy nie pozwoliłoby mi na wyjście dzisiejszego wieczoru z domu. Poklepałam dlatego blondynkę po ramieniu i z radością usłyszałam klakson. Dzięki Bogu!
- Muszę lecieć- odsunęłam się szybko, ignorując uśmiechniętą Jennę.
- Miłej zabawy!
- Z pewnością- szepnęłam pod nosem i zamknęłam za sobą drzwi, mając przed sobą piękną perspektywę zmierzenia się z kolejną uśmiechniętą twarzą. Wsiadłam do auta i przywitałam się na tyle entuzjastycznie, na ile pozwalały mi na to okoliczności.
- Cześć, Caroline.
- Hej, El, świetnie wyglądasz! Podekscytowana?
- Trochę- skłamałam, zapinając pasy. Zacisnęłam palce na pasie, z nadzieją, że blondynka nie będzie na siłę ze mną utrzymywała rozmowy. Ruszyła i po chwili milczenia odezwała się ponownie.
- Nie chcę być natrętna, przedstawię ci kilku ludzi... A jeśli będziesz chciała wracać, to cię odwiozę, może być?
Uniosłam brwi.
- Miło z twojej strony... Zgoda.
Uśmiechnęłam się lekko, tym razem szczerze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz