-
Gdzie mam skręcić?!
-
Tu, w tą dróżkę!!!- krzyknęła Bonnie trzymając na kolanach
mapę i pokazując palcem na ścieżkę.
Damon
skręcił w nią gwałtownie i docisnął pedał gazu.
-
A co, jeżeli będziemy za późno?!- jęknęła rozhisteryzowana
Caroline.
-
Nie będziemy…!
Nagle
ich oczom ukazał się straszny widok. Dom był prawie całkowicie
strawiony przez płomienie, a dookoła było pełno strażaków,
ruszających się szybko jak mrówki, po wsadzeniu kija do mrowiska.
-
O. Boże.
Na
twarzy Damona pojawiło się zdeterminowanie i strach. Zahamował i
wybiegł z samochodu, odepchnął policjantów i podbiegł do
strażaka, który kierował całą akcją.
-
Tam jest moja przyjaciółka, gdzie ona jest?
-
Zostawcie go panowie- zwrócił się do policjantów- Strażacy
dostali się do środka z wielkim trudem, są w środku, ale bardzo
ciężko się do niej dostać i…
-
Widzę dziewczynę, powtarzam, widzę dziewczynę…
-
Mówcie dalej.
-
Trudno się do niej dostać, ale spróbuję. Możliwe, że się
zaczadziła, jest bardzo niewielki procent szansy, że żyje…
-
Próbuj- spojrzał na Damona- sam pan słyszał, szanse są
naprawdę małe.
-
Ale są.
-
Tak…
-
Udało się! Mam ją na rękach! Chyba jeszcze żyje, powtarzam,
chyba jeszcze żyje!
-
Brawo! Wychodźcie do nas! Bez odbioru. Może dopisze jej szczęście,
zrobimy wszystko żeby ją uratować.
W
głowie Damona szalała burza, spojrzał na pozostałych strażaków
gaszących ogień. Popatrzył na zszokowaną Bonnie, Caroline i
Stefana. Podbiegł do nich i im powiedział o wszystkim. Dalej się
bał, że El nie przeżyje, a wszystko przez Amandę. W myślach
pisał już najgorsze scenariusze jej śmierci.
-
Damon…! - krzyknęła Caroline wskazując palcem drzwi domu. Wyszli
strażacy, a jeden miał Ją na rękach. Damon podbiegł szybko do
mężczyzny, który kładł jej bezwładne ciało na noszach.
-
Bierzcie ją szybko do szpitala! Może to jeszcze przeżyje! Może
zdarzy się cud…
-
El, trzymaj się- jęknął Damon do dziewczyny, której założono
maskę tlenową. Zamknięto drzwi karetki i ruszyła na sygnale.
Damon podbiegł do pozostałych i wsiadł do auta poganiając resztę,
żeby szybciej wsiadali. Damon prowadził jak szaleniec, jechał tuż
za karetką.
-
Ona przeżyje, prawda?
-
Nie ma innej opcji!- warknął wampir. Był roztrzęsiony i wściekły,
ze złości łza mu spłynęła po policzku, czym prędzej ją otarł
i skupił się na wymijaniu samochodów.
***
-
Pęcherzyki płucne są bardzo zniszczone, nie jest w stanie
samodzielnie oddychać, daję jej 5, max. 10 %… Zrobiliśmy
wszystko co się dało, teraz musi sama walczyć. Przykro mi…
Pani
doktor odeszła zostawiając przyjaciół w jednej wielkiej
niepewności.
-
To wszystko moja wina… gdyby nie ja… ten pieprzony czarodziej…
czemu ona…?
Do
uszu Bonnie dochodziły tylko fragmenty narzekań Damona. Pomiędzy
nimi było multum przekleństw zarówno na Amandę, jak i na niego
samego. Siedział obok Elizabeth trzymając ją mocno za rękę,
jakby zaraz miała zniknąć. Nagle do Sali wpadła rozhisteryzowana
Jenna.
-
Co z nią?! Jak ona się czuje?!
-
Nie jest dobrze- powiedziała Bonnie z łzami w oczach- Dają jej
max.10 %...
Jenna
wybuchła płaczem.
Trzy
dni później wciąż leżała na szpitalnym łóżku, wciąż
podpięta do tych wszystkich urządzeń podtrzymujących ją przy
życiu, a On wciąż siedział obok niej. Uporczywie wpatrywał się
w twarz dziewczyny szukając jakiejkolwiek oznaki poprawy,
mrugnięcia, ruchu ustami, czegokolwiek. Przetoczył jej swoją krew,
mimo to, proces leczenia trwał i trwał. Nie potrafił się przemóc,
żeby odejść od niej, błagał ją o wybaczenie i o to, żeby się
obudziła, na zmianę. Tylko raz odszedł od jej łóżka, żeby po
dwóch dniach zmienić ciuchy, umyć się i napić krwi. Wyglądał
jak wrak, spał na siedząco i mimo iż był wampirem, sprawiało mu
to pewien dyskomfort, który w reakcji łańcuchowej dawał
beznadziejny humor. Żeby zachować choć odrobinę normalności
codziennie rano czytał jej gazetę.
-
Mamy dzisiaj dwudziesty piąty dzień sierpnia. I oto wiadomości na
dziś... Co my tu mamy. Coś dla Ciebie: "Lekarze byli
zszokowani tym, co znaleźli w mózgu pewnego mężczyzny"...
Najlepsze sobie zostawimy na koniec.
Uśmiechnął
się do niej, ale uśmiech nie został odwzajemniony.
-
Hmm... Nie żyją bliźniaki, lat dwanaście, dom strawiony przez
ogień- skrzywił się na tą ostatnią informację i uznał, że
gazeta jest do bani. Mimo to, to zawsze był jakiś pretekst, żeby
do niej mówić.
-
Były komendant straży pożarnej składa skargę w sprawie
dyskryminacji...
Do
sali weszła pielęgniarka. Od trzech dni zawsze rano była ta sama
blondynka, która swój biały uniform starała jako tako przerobić,
by odsłaniał jak najwięcej i podkreślał jej atuty. Damon
spojrzał na nią znad gazety.
-
Przyszło jedzenie- starała się być zabawna pokazując kroplówkę,
ale Damona to w żaden sposób nie rozbawiło, był wręcz jeszcze
bardziej wściekły. Pielęgniarka, speszona jego wrogim spojrzeniem,
szybko zmieniła woreczek i zarzucając jeszcze na odchodne biodrami,
zniknęła za drzwiami.
Prychnął
i złożył gazetę.
-
Od trzech dni tu przyłazi rano i codziennie zakrywa coraz mniej.-
Pokręcił głową- to żałosne. Odruchowo przerwał, żeby zrobić
miejsce na ripostę Elizabeth, ale nic nie usłyszał. Oparł głowę
na dłoniach. Ile jeszcze to może trwać?
-
Miałaś powiedzieć, że jestem ostatnią osobą, którą byś
podejrzewała o powiedzenie czegoś takiego... Gilbert, obudź się
do cholery, ja... ja tęsknię za twoim poczuciem humoru... za tobą-
ostatnie słowo wręcz wyszeptał.
Nagle
poczuł zapach krwi. Ktoś minął ich salę ze świeżo rozciętą
ręką. Głód go chwycił za gardło i odruchowo jego organizm
czując krew przygotował się do pożywienia. Kły wyrosły ze
swędzących dziąseł, a słuch się polepszył. Usłyszał tętno
Elizabeth i ten dźwięk go doprowadził do szału. Rzucił gazetę
na ziemię i wybiegł z sali szukając w szpitalu lodówki z krwią.
Znalazł
takowe niedaleko sal operacyjnych. Co prawda musiał zahipnotyzować
parę osób, ale wysiłek się opłacił. Po chwili siedział w kącie
i łagodził swoje pragnienie. Po kilku torebkach krwi poczuł w
końcu wystarczające nasycenie, aby mógł usiedzieć przy
dziewczynie.
Ku
jego zaskoczeniu przy Elizabeth kręciła się Bonnie i Caroline.
Śmiały się, ale zamilkły, gdy wampir przekroczył próg.
-
Dalej tu jesteś?- mruknęła mulatka.
-
Tak- warknął i podniósł z ziemi gazetę.
-
Co z nią?
-
Z tego co się orientuję żadnych zmian... wiele się nie zmieniło
odkąd poszłyście półgodziny temu na kawę.
-
Może dasz jej jeszcze krwi?- zignorowała jego jad Bonnie.
-
Wolałbym nie przesadzać z jej ilością.
Jego
miejsce obok El zajmowała teraz Caroline.
-
Podsiadłaś mnie- wypomniał jej i stanął obok, patrząc na nią
wyczekująco. Blondynka spojrzała na niego bez pośpiesznie i
niewzruszona założyła nogę na nogę.
-
Ale teraz ja tu siedzę, ty tu siedziałeś przez trzy dni. Poza tym
nie myśl sobie, że warowanie przy niej dzień i noc odkupi twoje
winy... Dalej to przez ciebie tutaj leży. Ty do tego doprowadziłeś,
po co ją zabierałeś nad ten cholerny wodospad? Po co jej
zawracałeś głowę?! Po co jej zrobiłeś nadzieję?!- Caroline
podniosła się i wzrokiem zabijała Damona. Bonnie dotknęła
ramienia przyjaciółki starając się ją uspokoić.
-
Carol, proszę cię... Wywalą nas stąd. Szkoda marnować energię...
Do
pomieszczenia wszedł lekarz patrząc podejrzliwie na wszystkich
zgromadzonych.
-
Chcę przebadać pacjentkę, proszę wyjść.
Ów
pacjentka jak na zawołanie zaczęła się krztusić.
-
Proszę wyjść, natychmiast!
Chodził
tam i z powrotem nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Wszystkich
doprowadzał do szału.
-
Damon, usiądź wreszcie, bo zaraz Cię siłą posadzę na krześle.
-
Powinna być przytomna, już dawno!
-
Oddycha samodzielnie…
-
Ale nadal jest nieprzytomna!
Powieki
Elizabeth lekko zadrgały i się uchyliły. Damon momentalnie stanął.
-
El, słyszysz mnie?- zapytał z rezerwą.
Uśmiechnęła
się lekko.
-
Trudno by Cię nie usłyszeć…
-
Mówiłam, że wszystko jest dobrze, ale on zawsze wie lepiej- Bonnie
przewróciła oczami i spojrzała na przyjaciółkę- Jak się
czujesz?
-
Znacznie lepiej, dziękuję wam…- powróciła wzrokiem na wampira-
dziękuję za krew, ja…
Damon
nie dał jej skończyć, pochylił się nad nią i pocałował ją w
usta, dziwiąc tym wszystkich łącznie z nim samym.
Potem
nie mieli już czasu na rozmowę w cztery oczy. Przyszła Jenna,
Stefan, lekarz wziął dziewczynę na kolejne badania i wykończona
poszła spać.
Caroline
i Bonnie poszły w końcu odespać zarwaną noc do domu, Jenna
również udała się na spoczynek. Damon zaczął opadać z sił i
po długich namowach Stefana poszedł zapolować i trochę odpocząć.
-
W końcu spokój- westchnęła Elizabeth do Stefana. Zdziwiony
spojrzał na nią.
-
El, jest środek nocy. Czemu nie śpisz?
-
Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza... Pomóż mi wstać.
-
Nie! Leż, idź spać.
-
Błagam! Stefan, błagam Cię, nie bądź taki... Proszę...
Głośno
wypuścił powietrze i delikatnie uniósł dziewczynę, by pomóc jej
wstać.
-
Stoisz?
-
Tak... Chwiejnie, bo chwiejnie, ale stoję... Weź mnie na dwór,
potrzebuję powietrza...
Salvatore
spełnił prośbę dziewczyny i po chwili już siedzieli na ławce w
szpitalnym ogrodzie.
-
Damon mnie zabije jak się dowie...
-
Niby czemu?- prychnęła.
-
Jeżeli to nie oczywiste...- popatrzył na nią krzywo, zaciągając
się chłodnym powietrzem.
-
Nie wiem jak się zachowywać w jego towarzystwie... Z jednej strony,
gdy go widzę moje serce wariuje, ja wariuję, całe moje ciało się
kurczy i rozluźnia na przemian, jak jest w pobliżu. Nigdy tak
jeszcze nie miałam... Ale z drugiej strony jest takim dupkiem...
Jest tak bardzo zmienny... i arogancki!
-
Damon to osoba, która ucieka od cierpienia w
miłości. Kochał, zawiódł się i nie chce
już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać.
Zamknął się w sobie. A mimo to widzę jak się przedzierasz przez
tą skorupę... Jestem jego bratem, widziałem go w każdym stanie,
przeżyłem z nim niejedno. Daj mu szansę, popełnia błędy, ale
kiedy przyjrzysz się jego działaniom to zobaczysz, że
cokolwiek zrobił, zrobił dla miłości, przynajmniej w swoim
przekonaniu- uśmiechnął się półgębkiem.- Jest pokręcony, ale
czy my wszyscy nie jesteśmy? Chryste! Mieszkamy w Mystic Falls! To
dotyczy nas wszystkich!
Elizabeth
zaśmiała się tak głośno, że aż się zakrztusiła. Nie była
jeszcze w szczytowej formie.
-
Koniec tych wagarów. Łap kroplówkę i wracamy do łóżka.
Kiedy
wziął ją na ręce, dziewczyna pocałowała go przelotnie w
policzek.
-
Dziękuję, że mnie wziąłeś na dwór.
-
Nie ma za co- rozpogodził się, patrząc na nią łagodnie.
***
-
No to witaj w domu- powiedziała Jenna i zamknęła za nami drzwi.
Przejęłam od niej torbę i poszłam na górę.
-
Jesteś głodna?!
-
Nawet nie wiesz jak bardzo! Szpitalne żarcie nie przypadło mi
zbytnio do gustu.
Wrzuciłam
rzeczy do pralki, kosmetyki wyjęłam z kosmetyczki i poustawiałam
je w szafce. Zeszłam na dół i usiadłam obok cioci na wysokim
krześle, czekając na obiad.
-
Wiesz, pomyślałam, ze ostatnio nie spędzałyśmy ze sobą w ogóle
czasu, co powiesz na babski wieczór?
-
Yyy… ja tego… świetny pomysł...
-
Umówiłaś się z przyjaciółmi, prawda?- konkretniej to z Damonem,
ale uznałam, że nie będę jej wyprowadzać z błędu.
-
No… ale jutro możemy sobie zrobić taki wieczór, jestem wolna!
-
Święto narodowe!- przewróciła oczami i nałożyła mi i sobie
makaron.
-
A jak to jest między Tobą i Damonem? No wiesz... Wystarczyło na
niego popatrzeć jak czatował przy twoim łóżku w szpitalu, żeby
zrozumieć co jest na rzeczy...
-
Jenna- zganiłam ją.- Nic nie jest na rzeczy! Przecież Caroline i
Bonnie też były przy mnie, Stefan, nawet Jeremy i Matt wpadli mnie
odwiedzić.
-
Ja nie mówię o odwiedzinach, mówię o spaniu, siedzeniu, wręcz
warowaniu przy tobie przez kilka dni, gdy byłaś nieprzytomna, a
nawet jak już się ocknęłaś.
Nic
nie odpowiedziałam. Zjadłam spaghetti i poszłam na górę się
przygotować na spotkanie.
Spojrzałam
w lustro i byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Mimo śladów po
nakłuciach, wyglądałam jak żywa osoba... Nawet. Biała lekko
rozkloszowana bluzeczka na ramiączkach i jeansowe szorty sprawiały,
że nie czułam się aż tak ciężka jak to było w szpitalu.
Zamiast kroplówki, przy moim boku wisiała teraz torebka, którą mi
przywiózł wujek dawno temu z Tajlandii, miała swój orientalny
styl, dzięki któremu wszyscy się nią zachwycali.
Zakładając sandałki, krzyknęłam do cioci:
-
To ja wychodzę. Pa!
-
Idź i baw się dobrze!
Zamknęłam
za sobą drzwi i odetchnęłam głęboko. Teraz kiedy Amanda myślała,
że nie żyję miałam spokój. Przynajmniej na razie. Szłam w
stronę domu Salvatore’ ów mijając co chwilę kogoś
nieznajomego. Po 10 minutach zauważyłam mój cel. Przyśpieszyłam
i już po chwili stałam na ganku. Zapukałam. Otworzył mi Damon. Z
pozoru nie wyróżniał się czymś innym niż na co dzień, ale
moje serce przyśpieszyło, a on to mógł usłyszeć.
-
Cześć.
-
Hej.
Lekko
się do mnie uśmiechnął i wpuścił do środka. Po domu niosła
się piękna woń makaronu, sosu pomidorowego i przypraw i chociaż
przed chwilą jadłam, ponownie zgłodniałam.
-
Spaghetti?
-
Lasagne.
Spuściłam
wzrok na swoje dłonie. Jakże prymitywnie musiało zabrzmieć moje
pytanie. Weźcie mnie stąd...
-
Przepraszam, za to pytanie, po prostu ładnie pachnie. Nie sądziłam,
że umiesz gotować.
Zaśmiał
się dźwięcznie.
-
Akurat dzisiaj to Stefan gotował, ale ja również w tej kwestii nie
mam sobie nic do zarzucenia.
-
Mam nadzieję, że będę jedną z nielicznych osób, których nie
otrujesz. Chciałabym jeszcze pożyć, aczkolwiek patrząc na
wydarzenia z poprzednich dni...- zakryłam buzię dłonią. Obiecałam
sobie podczas prysznica, że nie będę nawet zaczynała tego tematu.
Ale no cóż.
Papla-
usłyszałam oskarżycielski głos w swojej głowie.
Jego
twarz posępniała. Czuł się winny. Z jednej strony
chciałam patrzeć na niego z wyższością i kazać
mu padać przede mną na kolana. Z drugiej...
Jaki miał wpływ na to, że jego potencjalnie martwa była,
uznała, że jestem dla niej jakimkolwiek rywalem w walce o serca
Salvatore'ów...
Nagle
podniósł wzrok, nasze oczy się spotkały. Zrobiłam krok do tyłu,
ponieważ jego twarz zaczęła się zmieniać.
-
Damon...
Nim
zarejestrowałam jego ruch, on przyparł mnie do ściany. Przesunął
nosem po mojej szyi wdychając mój zapach i nagle poczułam ból.
Wiedziałam co się dzieje, dokładnie zapadł mi w pamięć ten
wieczór… wieczór, w którym po raz pierwszy zostałam ugryziona
przez wampira, przez Damona.
Robi się coraz ciekawiej... lećmy dalej ;) /niezalogowana Emka
OdpowiedzUsuń