sobota, 2 lutego 2013

9. Bad and good news

- Dzień dobry, słoneczko- powiedziałam do schodzącej po schodach Caroline.
- Jeeezu, moja głowa, co myśmy wczoraj wyrabiały?
- Nie pamiętasz?- spytała Bonnie mieszając jogurt z musli.
- Czeeekaj, mój mózg odzyskuje dane…- patrzyłyśmy jak wyraz twarzy blondynki się zmienia- Pamiętam już wszystko, ale przegięłyśmy, skąd mi przyszedł do głowy taki debilny pomysł?
- Dobre pytanie- mruknęłam i polałam naleśnika syropem klonowym.
- Było minęło, a teraz jestem głodna, więc suńcie swoje zgrabne tyłki i dajcie mi dojść do lodówki.
Zaśmiałyśmy się głośno i kiedy wszystkie siedziałyśmy i jadłyśmy swoje śniadanie włączyłam telewizor.
- … Ataki dzikich zwierząt oraz niewyjaśnione zaginięcia w małym miasteczku Mystic Falls i jego okolicach to już prawie codzienność, dziś ponownie znaleziono kolejne dwa ciała pozbawione krwi. Policja nie chce wszczynać paniki, ale apelują do wszystkich mieszkańców stanu Virginia, by omijali lasy i nie wychodzili z domów po zmroku, bo ofiarą nieokiełznanego stwora może być każdy z nas. Dla kanału trzeciego…
Zgasiłam telewizor. Wymieniłyśmy pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Co o tym sądzicie?- spytała Bonnie.
- Sądzę, że to sprawka wampira… i to nie byle jakiego, a mianowicie Damona Salvatore- odezwałam się i wbiłam wzrok w swoje ręce- Myślę, że trzeba go nakłonić do wyjazdu…
- El, a jeżeli to nie on?
- Proszę cię, Caroline, wierzysz w to? Wierzysz, że to nie on? Wyłączył uczucia, nie ma skrupułów, może ranić i zabić wszystkich, którzy mu się nawiną i nawet nie poczuje skruchy!
- Dobrze, a jeżeli nie będzie chciał wyjechać?- zapytała blondynka patrząc, to na mnie, to na Bonnie.
- To go zabijemy- powiedziała mulatka, a ja na nią popatrzyłam przerażona.
- Żartujesz?
- Nie.
- Nie mam zamiaru nikogo zabijać, przecież zawsze można…
- Elizabeth... zarzekałaś się, że jest Ci obojętny...
- Ale nikt nie mówił, że mamy go zabijać!
- Uspokójcie się! Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli zapytamy o to Damona.
- I myślisz, że powie nam prawdę?- zapytała Bonnie z kpiną.
Caroline się uśmiechnęła wyzywająco.
- Nie mów, że nie znasz żadnego zaklęcia działającego jak serum prawdy, och Bonnie, w to, to nawet ja nie uwierzę.
Bonnie też się uśmiechnęła, a po chwili i ja do nich dołączyłam.
- To się zbieramy- powiedziałam spokojnie, ale w mgnieniu oka zeskoczyłyśmy z krzeseł i biegiem rzuciłyśmy się do łazienek. Szybko się ubrałyśmy i zadowolone ze swojego wyglądu pojechałyśmy do Salvatore'ów.

Po 10 minutach stałyśmy już przed domem wampirów. Stałyśmy przed dróżką prowadzącą do drzwi wejściowych i niestety żadna z nas nie potrafiła zrobić pierwszego kroku.
- Dobra, ja idę pierwsza- westchnęłam i ruszyłam w stronę werandy. Czarownica szła po mojej prawicy, a blondynka po lewicy. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Po krótkiej chwili otworzył nam Stefan, uśmiechnęłam się, on też się szeroko uśmiechnął i można powiedzieć, że się na mnie rzucił.
- Hej, jak miło cię w końcu zobaczyć uśmiechniętą…
- Hej… Stefan, dusisz mnie- sapnęłam.
- Przepraszam- odsunął się ode mnie i przepuścił nas w drzwiach- co was do nas sprowadza?
- Słyszałeś o tych napadach dzikich zwierząt?
- Taaak…
- Chciałyśmy się zapytać, czy dobrze podejrzewamy, że to sprawka…
- Tak, Bonnie.
- Damona?
- Nie. Okazuje się, że mamy towarzystwo, nie wiemy jeszcze kim jest, ale podejrzewamy, że jest to, albo nowonarodzony wampir, albo wampir stary nie przejmujący się rozgłosem…
- A gdzie jest Damon?- zapytała Caroline.
- Poszedł na zebranie Rady, z powodu tych dwóch ciał.
- Jak będziecie mieli jakieś informacje o tym wampirze to daj znać.
- Okey- Stefan popatrzył na mnie i mnie objął ramieniem- Jak się czujesz?
- Dobrze…
- Niestety, serce nie sługa- powiedziała Caroline głęboko wzdychając. Wszyscy na nią spojrzeliśmy- No co? Że niby nic do niego nie czujesz?
- Musimy o tym rozmawiać?!
- Nie- wzruszyła ramionami, podeszła do stolika z alkoholem i nalała sobie whisky.
- Mało Ci tego alkoholu?
- Głowa mnie już prawie nie boli…- upiła łyk i prawie, że się zakrztusiła, ale przełknęła. Popatrzyła na szklankę wypełnioną do połowy bursztynowym płynem.
- Jak to można pić na co dzień i nie mieć kaca? Mocne cholerstwo…- przewróciłam oczami, wzięłam od niej szklankę i wzięłam zawartość na raz. 
***
- Nie rozumiem stwierdzenia: „ Zostawcie ją w spokoju”.
- Wasz problem- brązowowłosa piękność popatrzyła lekceważąco na psy.
- Z pewnością to ty masz problem, bo zadarłaś z Lunołakami, którym bardzo zależy, żeby Gilbert była martwa i to nie z powodów z kim się spotyka, tylko z powodu klątwy, która na nas ciąży, więc zejdź nam z drogi- powiedział czarnobiały czworonóg szczerząc kły.
- Ostrzegałam- mruknęła wampirzyca i szybkim ruchem wyrwała serce przemądrzałej kupie futra.
Drugi pies, rudo- biały ze wściekłością się rzucił na kobietę, a ta ponowiła czynność. Mając dwa serca w dłoniach, zastanawiała się co z nimi zrobić. Wzięła do ust tętnicę wystającą z serca i pociągnęła parę łyków pozbawiając je doszczętnie krwi, to samo uczyniła z drugim sercem. Na koniec oblała benzyną ciała, rzuciła na nie rozpaloną zapałkę i wpatrzyła się w tańczące płomienie z satysfakcją.
***
- Damonie, masz może jeszcze werbenę? Zapasy są na wyczerpaniu…
- Niewiele jej pozostało, ale zobaczę co da się zrobić.
- Dziękuję Ci z całego serca.
- Nie ma sprawy Lizz, robię to co do mnie należy- pocałowałem panią szeryf w rękę i oddaliłem się do samochodu. Co za durny wampir mi wchodzi w paradę? Jak go spotkam nic mi nie przeszkodzi, żeby go zabić. Wsiadłem do samochodu i wsadziłem kluczyki do stacyjki. Po 5 minutach byłem już pod domem, nareszcie usiądę, wypiję sobie krew, potem whisky i będę się cieszył życiem… Nagle w nozdrza mnie uderzył zapach, który dobrze znałem, lubiłem go… Otworzyłem drzwi i przeszedłem przez hol. W salonie zastałem Stefana, Elizabeth, tą małą wiedźmę i Barbie, aż się chce żyć.
- Coś mnie ominęło?- uniosłem brwi i podszedłem do barku. Coś mi tu nie pasowało…
- Kto pił moją whisky?
- Ja- ten głos wbrew mojej woli wywołał u mnie dreszcze.
- Szkoda słów- mruknąłem pod nosem, wziąłem butelkę i nalałem sobie do szklanki ukochanego trunku.
- Czego się dowiedziałeś?- zapytała wiedźma.
Popatrzyłem na Stefana z niedowierzaniem.
- Powiedziałeś im?- odwróciłem wzrok z trudem od ręki mojego brata, która się bawiła kosmykiem włosów El, ten to ma w cholerę tupetu.
- Otóż Rada, podejrzewa wampiry od dłuższego czasu, dlatego też pani szeryf mnie poprosiła o kolejną dostawę werbeny. Co do tego wampira… sprytne i stare jak cholera- tak bym go określił, jest też szansa, że robi to całe zamieszanie, by zwrócić na siebie, a raczej swoje wyczyny uwagę. Pytanie: Po co?
- Po co, stary wampir zwraca na siebie uwagę?
- Nie wiem, ale się tego dowiem, a póki co nie zamartwiajmy się tym, nikt nam nie groził… jeszcze- uśmiechnąłem się szeroko i napiłem whisky.
Nagle coś uderzyło w okno. Z wampirzą szybkością znalazłem się przy drzwiach i wyszedłem do ogrodu. Obok krzaka leżała torebka foliowa z… ale urocza zawartość. Wziąłem ją i rozejrzałem się dookoła, cisza. Wzruszyłem ramionami i oglądając „prezent” wróciłem do domu.
- Co to było- zapytała blondi, ale ja się skupiłem na zawartości. Hmmm, nie ciekawie. Rzuciłem worek w stronę zainteresowanej, a ta go odruchowo złapała. Popatrzyła i go odrzuciła z obrzydzeniem. El go złapała i popatrzyła na mnie przerażona. Od razu mi się odechciało śmiać.
- Fuuj, to są prawdziwe serca.
- Z pewnością nie zabawkowe- sarknąłem.
Stefan wziął torebkę i ją otworzył, odór doszedł, aż do mnie. Dokładnie obejrzał każde z serc.
- Wyrwane i pozbawione krwi…- popatrzył na mnie.
- Czyli co?- zapytała B… Bonnie, tak.
- Czyli, po wyrwaniu, ktoś włożył sobie koniec oderwanej tętnicy do ust i wyssał krew- powiedziałem z obojętną miną.
- Ohyda.
- Dla ludzi.
Stefan wyjął liścik i go rozwinął. Po przeczytaniu zszokowany popatrzył na oba serca. Podszedłem i wziąłem od niego list.
Nie dziękuj Elizabeth, to nic wielkiego. Lunołaki są już martwe. Masz, więc dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra jest taka, że Oni nie żyją, a zła… że teraz ja nadchodzę. Pozdrowienia dla braci Salvatore.”
- Co tam jest napisane?- zapytała El, podałem jej liścik, nasze palce się spotkały, prąd mnie przeszedł, ale starałem się tego nie okazać.
- Co masz taka ponurą minę braciszku?
- A ty co tak się szczerzysz, debilu?
- Mamy pozdrowienia, a nie groźby śmiercią…
- Sam nie wiem co jest gorsze.
***
O mój Boże, ktoś zabił Jamesa i jego towarzysza. Uśmiechnęłam się, ale nagle posmutniałam, bo zdałam sobie sprawę, z tego, że teraz poluje na mnie coś jeszcze gorszego…
- El, co to za „Oni” , co to są „Lunołaki” ?- zapytała Bonnie, przekazując karteczkę Caroline.
Westchnęłam i opowiedziałam wszystkim o Alfie, o Jamesie, o tym jak był pewnego razu u mnie, jak pił moją krew, jak James groził, że zabije każdego, który się o tym dowie. Twarz Damona nie zdradzała żadnych emocji. Czułam się źle, bardzo źle. Stefan prawie cały czas mnie obejmował ramieniem. Miałam ochotę go odtrącić. Chciałam potem z nim porozmawiać, nie potrafiłam tak łatwo z tego zrezygnować...
- Znalazła się męczennica- mruknął Damon. Nie wytrzymałam, wstałam i popatrzyłam mu w oczy.
- Nie! Ja po prostu nie chciałam nikogo stracić.
- Umierając i tak byś wszystkich straciła!
- Ale nikt oprócz mnie by nie ucierpiał!
- Tak?! Nawet sobie nie wyobrażasz co bym czuł, gdybym cię stracił! Nie potrafiłbym dalej żyć, do cholery!
Zabrakło mi słów. Damon rzucił szklanką o ścianę i z szybkością wampira pobiegł na górę. Ruszyłam za nim, ale Stefan mnie chwycił za rękę.
- El…
- Zostaw!
Wyrwałam się i pobiegłam w stronę sypialni Damona.
***
- Bonnie, trzeba to jakoś obczaić, musimy… -mój wzrok spoczął na drzewie za oknem. Przyjaciółka popatrzyła tam gdzie ja i zaczęła kręcić przecząco głową.
- Kochana moja…
- Nie, Forbes, wszystko, tylko nie to…
- Stefan, czy da się wdrapać na to drzewo?
On tylko kiwnął zdziwiony głową.
Pociągnęłam za sobą Bonnie. Wybiegłam na dwór i udałam się w stronę drzewa.
- Taaak, tu będzie świetny podgląd- byłam z siebie dumna, że założyłam spodnie, a nie spódniczkę, czy sukienkę. Zaczęłam się wspinać, jestem wygimnastykowana, więc nie było z wejściem na górę większych problemów. Usiadłam na gałęzi i obserwowałam mowę ciała El i Damona. Wampir usiadł koło niej i coś do niej powiedział, dostał za to w twarz. Nie bronił się i dobrze, należało mu się. El coś do niego powiedziała z pretensją.
- Dała mu w twarz!- krzyczałam do Bonnie.
Patrzyła mu prosto w oczy i słuchała co on do niej mówi. Położył rękę na jej dłoni, ale ona od razu ją cofnęła. W jej oczach stanęły łzy. Zaczęła coś mu gorączkowo tłumaczyć, po jej policzku chyba spłynęła pierwsza łza, potem następna i kolejna. Spojrzałam na twarz Damona… była wykrzywiona bólem, cierpieniem, smutkiem. Po raz pierwszy coś takiego widziałam. Damon Salvatore był smutny… a El dalej wyrzucała z siebie wszystkie żale, w końcu otworzyła usta, ale już nic nie powiedziała. Dotknął jej policzka i powiedział coś na co El przestała hamować łzy.
- El płacze!
Zakryła twarz dłońmi i nieznacznie poruszyła wargami, jakby mówiła coś na tyle cicho, by tylko ona to usłyszała. Wampir wstał i pociągnął za sobą dziewczynę. Chwycił ją za ramiona i potok słów wyleciał z jego ust, potem wziął jej twarz w dłonie, ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Damon, debilu, pocałuj ją! On się uśmiechnął i powiedział coś na co Elizabeth również się uśmiechnęła i popatrzyła na mnie. Skorzystałam z okazji i jej pokazałam, że ma go pocałować. El się zarumieniła, chłopak jej się zapytał o coś na co ona tylko kiwnęła głową i wpiła się w jego wargi. Nareszcie!
- Całują się, Bonnie! Bonnie, sukces!
Mulatka się uśmiechnęła.
- Super, a teraz tu złaź, bo mam ochotę cię przytulić.
***
Oderwał się na chwilę ode mnie i spojrzał na mnie z małym uśmiechem.
- Skąd krew w twoich ustach?
- Przygryzłam wargę z nerwów… przeszkadza ci to?
- Nawet pasuje, tylko się nie przestrasz gdyby moja twarz się zmieniła, a kły wysunęły…
Wpił się w moje usta. Czułam jak językiem przesuwa po ranie w moich wargach. Poczułam kły, które mnie nawet nie przeraziły. Wziął mnie na ręce i nie przestając całować przeniósł mnie na łóżko.
- Damon...- odsunęłam się od niego. Nie wiedziałam, czy tego chcę... Nawet nie wiedziałam jak nazwać naszą relację.
- Hm?- popatrzył mi w oczy, opierając się na łokciu. Zagryzłam dolną wargę i spuściłam wzrok. Wyciągnęłam przed siebie rękę, siedząc po turecku.
- Przyjaciele?
Wypuścił głośno powietrze i opadł na plecy, patrząc się w sufit.
- Przed chwilą Ci powiedziałem, że źle się czuję z twoją obojętnością, a ty mi proponujesz przyjaźń?
Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś niesprawiedliwy. Czego ode mnie oczekujesz, biorąc pod uwagę twój poprzedni tydzień, na który składała się krew, seks i alkohol, dokładnie w takiej kolejności. Daj mi czas.
- Dobra, dobra... Może masz rację... Podobam Ci się- stwierdził szybko.
Przewróciłam oczami, uznałam, że przemilczę to pytanie. Przerażała mnie intensywność, z jaką go wyczuwałam. Byłam aż nazbyt świadoma jego obecności i działania na mnie tymi swoimi wszystkimi sztuczkami. Nie potrafiłam swojego pociągu racjonalnie wytłumaczyć, teoretycznie wszystko mnie powinno od niego odpychać. W praktyce leciałam do niego jak ćma do światła.
***
Chodziłem po lesie szukając pożywienia. Usłyszałem gwizdanie, z pewnością to nie był człowiek. Słyszałem jak się szybko przemieszcza, wampir zataczał koło dookoła mnie.
- Pokaż się!
Gwizdanie umilkło. Czułem obecność kogoś za moimi plecami. Powoli się odwróciłem…
- Witaj Stefanie, tęskniłeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz