-
Dzień dobry, słoneczko- powiedziałam do schodzącej po schodach
Caroline.
-
Jeeezu, moja głowa, co myśmy wczoraj wyrabiały?
-
Nie pamiętasz?- spytała Bonnie mieszając jogurt z musli.
-
Czeeekaj, mój mózg odzyskuje dane…- patrzyłyśmy jak wyraz
twarzy blondynki się zmienia- Pamiętam już wszystko, ale
przegięłyśmy, skąd mi przyszedł do głowy taki debilny pomysł?
-
Dobre pytanie- mruknęłam i polałam naleśnika syropem klonowym.
-
Było minęło, a teraz jestem głodna, więc suńcie swoje zgrabne
tyłki i dajcie mi dojść do lodówki.
Zaśmiałyśmy
się głośno i kiedy wszystkie siedziałyśmy i jadłyśmy swoje
śniadanie włączyłam telewizor.
-
… Ataki dzikich zwierząt oraz niewyjaśnione zaginięcia w małym
miasteczku Mystic Falls i jego okolicach to już prawie codzienność,
dziś ponownie znaleziono kolejne dwa ciała pozbawione krwi. Policja
nie chce wszczynać paniki, ale apelują do wszystkich mieszkańców
stanu Virginia, by omijali lasy i nie wychodzili z domów po zmroku,
bo ofiarą nieokiełznanego stwora może być każdy z nas. Dla
kanału trzeciego…
Zgasiłam
telewizor. Wymieniłyśmy pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-
Co o tym sądzicie?- spytała Bonnie.
-
Sądzę, że to sprawka wampira… i to nie byle jakiego, a
mianowicie Damona Salvatore- odezwałam się i wbiłam wzrok w swoje
ręce- Myślę, że trzeba go nakłonić do wyjazdu…
-
El, a jeżeli to nie on?
-
Proszę cię, Caroline, wierzysz w to? Wierzysz, że to nie on?
Wyłączył uczucia, nie ma skrupułów, może ranić i zabić
wszystkich, którzy mu się nawiną i nawet nie poczuje skruchy!
-
Dobrze, a jeżeli nie będzie chciał wyjechać?- zapytała blondynka
patrząc, to na mnie, to na Bonnie.
-
To go zabijemy- powiedziała mulatka, a ja na nią popatrzyłam
przerażona.
-
Żartujesz?
-
Nie.
-
Nie mam zamiaru nikogo zabijać, przecież zawsze można…
-
Elizabeth... zarzekałaś się, że jest Ci obojętny...
-
Ale nikt nie mówił, że mamy go zabijać!
-
Uspokójcie się! Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli zapytamy o
to Damona.
-
I myślisz, że powie nam prawdę?- zapytała Bonnie z kpiną.
Caroline
się uśmiechnęła wyzywająco.
-
Nie mów, że nie znasz żadnego zaklęcia działającego jak serum
prawdy, och Bonnie, w to, to nawet ja nie uwierzę.
Bonnie
też się uśmiechnęła, a po chwili i ja do nich dołączyłam.
-
To się zbieramy- powiedziałam spokojnie, ale w mgnieniu oka
zeskoczyłyśmy z krzeseł i biegiem rzuciłyśmy się do łazienek.
Szybko się ubrałyśmy i zadowolone ze swojego wyglądu pojechałyśmy
do Salvatore'ów.
Po
10 minutach stałyśmy już przed domem wampirów. Stałyśmy przed
dróżką prowadzącą do drzwi wejściowych i niestety żadna z nas
nie potrafiła zrobić pierwszego kroku.
-
Dobra, ja idę pierwsza- westchnęłam i ruszyłam w stronę werandy.
Czarownica szła po mojej prawicy, a blondynka po lewicy. Wzięłam
głęboki wdech i zapukałam. Po krótkiej chwili otworzył nam
Stefan, uśmiechnęłam się, on też się szeroko uśmiechnął i
można powiedzieć, że się na mnie rzucił.
-
Hej, jak miło cię w końcu zobaczyć uśmiechniętą…
-
Hej… Stefan, dusisz mnie- sapnęłam.
-
Przepraszam- odsunął się ode mnie i przepuścił nas w drzwiach-
co was do nas sprowadza?
-
Słyszałeś o tych napadach dzikich zwierząt?
-
Taaak…
-
Chciałyśmy się zapytać, czy dobrze podejrzewamy, że to sprawka…
-
Tak, Bonnie.
-
Damona?
-
Nie. Okazuje się, że mamy towarzystwo, nie wiemy jeszcze kim jest,
ale podejrzewamy, że jest to, albo nowonarodzony wampir, albo wampir
stary nie przejmujący się rozgłosem…
-
A gdzie jest Damon?- zapytała Caroline.
-
Poszedł na zebranie Rady, z powodu tych dwóch ciał.
-
Jak będziecie mieli jakieś informacje o tym wampirze to daj znać.
-
Okey- Stefan popatrzył na mnie i mnie objął ramieniem- Jak się
czujesz?
-
Dobrze…
-
Niestety, serce nie sługa- powiedziała Caroline głęboko
wzdychając. Wszyscy na nią spojrzeliśmy- No co? Że niby nic do
niego nie czujesz?
-
Musimy o tym rozmawiać?!
-
Nie- wzruszyła ramionami, podeszła do stolika z alkoholem i nalała
sobie whisky.
-
Mało Ci tego alkoholu?
-
Głowa mnie już prawie nie boli…- upiła łyk i prawie, że się
zakrztusiła, ale przełknęła. Popatrzyła na szklankę wypełnioną
do połowy bursztynowym płynem.
-
Jak to można pić na co dzień i nie mieć kaca? Mocne cholerstwo…-
przewróciłam oczami, wzięłam od niej szklankę i wzięłam
zawartość na raz.
***
-
Nie rozumiem stwierdzenia: „ Zostawcie ją w spokoju”.
-
Wasz problem- brązowowłosa piękność popatrzyła lekceważąco na
psy.
-
Z pewnością to ty masz problem, bo zadarłaś z Lunołakami, którym
bardzo zależy, żeby Gilbert była martwa i to nie z powodów z kim
się spotyka, tylko z powodu klątwy, która na nas ciąży, więc
zejdź nam z drogi- powiedział czarnobiały czworonóg szczerząc
kły.
-
Ostrzegałam- mruknęła wampirzyca i szybkim ruchem wyrwała serce
przemądrzałej kupie futra.
Drugi
pies, rudo- biały ze wściekłością się rzucił na kobietę, a ta
ponowiła czynność. Mając dwa serca w dłoniach, zastanawiała się
co z nimi zrobić. Wzięła do ust tętnicę wystającą z serca i
pociągnęła parę łyków pozbawiając je doszczętnie krwi, to
samo uczyniła z drugim sercem. Na koniec oblała benzyną ciała,
rzuciła na nie rozpaloną zapałkę i wpatrzyła się w tańczące
płomienie z satysfakcją.
***
-
Damonie, masz może jeszcze werbenę? Zapasy są na wyczerpaniu…
-
Niewiele jej pozostało, ale zobaczę co da się zrobić.
-
Dziękuję Ci z całego serca.
-
Nie ma sprawy Lizz, robię to co do mnie należy- pocałowałem panią
szeryf w rękę i oddaliłem się do samochodu. Co za durny wampir mi
wchodzi w paradę? Jak go spotkam nic mi nie przeszkodzi, żeby go
zabić. Wsiadłem do samochodu i wsadziłem kluczyki do stacyjki. Po
5 minutach byłem już pod domem, nareszcie usiądę, wypiję sobie
krew, potem whisky i będę się cieszył życiem… Nagle w nozdrza
mnie uderzył zapach, który dobrze znałem, lubiłem go…
Otworzyłem drzwi i przeszedłem przez hol. W salonie zastałem
Stefana, Elizabeth, tą małą wiedźmę i Barbie, aż się chce żyć.
-
Coś mnie ominęło?- uniosłem brwi i podszedłem do barku. Coś mi
tu nie pasowało…
-
Kto pił moją whisky?
-
Ja- ten głos wbrew mojej woli wywołał u mnie dreszcze.
-
Szkoda słów- mruknąłem pod nosem, wziąłem butelkę i nalałem
sobie do szklanki ukochanego trunku.
-
Czego się dowiedziałeś?- zapytała wiedźma.
Popatrzyłem
na Stefana z niedowierzaniem.
-
Powiedziałeś im?- odwróciłem wzrok z trudem od ręki mojego
brata, która się bawiła kosmykiem włosów El, ten to ma w cholerę
tupetu.
-
Otóż Rada, podejrzewa wampiry od dłuższego czasu, dlatego też
pani szeryf mnie poprosiła o kolejną dostawę werbeny. Co do tego
wampira… sprytne i stare jak cholera- tak bym go określił, jest
też szansa, że robi to całe zamieszanie, by zwrócić na siebie, a
raczej swoje wyczyny uwagę. Pytanie: Po co?
-
Po co, stary wampir zwraca na siebie uwagę?
-
Nie wiem, ale się tego dowiem, a póki co nie zamartwiajmy się tym,
nikt nam nie groził… jeszcze- uśmiechnąłem się szeroko i
napiłem whisky.
Nagle
coś uderzyło w okno. Z wampirzą szybkością znalazłem się przy
drzwiach i wyszedłem do ogrodu. Obok krzaka leżała torebka foliowa
z… ale urocza zawartość. Wziąłem ją i rozejrzałem się
dookoła, cisza. Wzruszyłem ramionami i oglądając „prezent”
wróciłem do domu.
-
Co to było- zapytała blondi, ale ja się skupiłem na zawartości.
Hmmm, nie ciekawie. Rzuciłem worek w stronę zainteresowanej, a ta
go odruchowo złapała. Popatrzyła i go odrzuciła z obrzydzeniem.
El go złapała i popatrzyła na mnie przerażona. Od razu mi się
odechciało śmiać.
-
Fuuj, to są prawdziwe serca.
-
Z pewnością nie zabawkowe- sarknąłem.
Stefan
wziął torebkę i ją otworzył, odór doszedł, aż do mnie.
Dokładnie obejrzał każde z serc.
-
Wyrwane i pozbawione krwi…- popatrzył na mnie.
-
Czyli co?- zapytała B… Bonnie, tak.
-
Czyli, po wyrwaniu, ktoś włożył sobie koniec oderwanej tętnicy
do ust i wyssał krew- powiedziałem z obojętną miną.
-
Ohyda.
-
Dla ludzi.
Stefan
wyjął liścik i go rozwinął. Po przeczytaniu zszokowany popatrzył
na oba serca. Podszedłem i wziąłem od niego list.
„
Nie
dziękuj Elizabeth, to nic wielkiego. Lunołaki są już martwe.
Masz, więc dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra jest taka, że Oni
nie żyją, a zła… że teraz ja nadchodzę. Pozdrowienia dla braci
Salvatore.”
-
Co tam jest napisane?- zapytała El, podałem jej liścik, nasze
palce się spotkały, prąd mnie przeszedł, ale starałem się tego
nie okazać.
-
Co masz taka ponurą minę braciszku?
-
A ty co tak się szczerzysz, debilu?
-
Mamy pozdrowienia, a nie groźby śmiercią…
-
Sam nie wiem co jest gorsze.
***
O
mój Boże, ktoś zabił Jamesa i jego towarzysza. Uśmiechnęłam
się, ale nagle posmutniałam, bo zdałam sobie sprawę, z tego, że
teraz poluje na mnie coś jeszcze gorszego…
-
El, co to za „Oni” , co to są „Lunołaki” ?- zapytała
Bonnie, przekazując karteczkę Caroline.
Westchnęłam
i opowiedziałam wszystkim o Alfie, o Jamesie, o tym jak był pewnego
razu u mnie, jak pił moją krew, jak James groził, że zabije
każdego, który się o tym dowie. Twarz Damona nie zdradzała
żadnych emocji. Czułam się źle, bardzo źle. Stefan prawie cały
czas mnie obejmował ramieniem. Miałam ochotę go odtrącić.
Chciałam potem z nim porozmawiać, nie potrafiłam tak łatwo z tego
zrezygnować...
-
Znalazła się męczennica- mruknął Damon. Nie wytrzymałam,
wstałam i popatrzyłam mu w oczy.
-
Nie! Ja po prostu nie chciałam nikogo stracić.
-
Umierając i tak byś wszystkich straciła!
-
Ale nikt oprócz mnie by nie ucierpiał!
-
Tak?! Nawet sobie nie wyobrażasz co bym czuł, gdybym cię stracił!
Nie potrafiłbym dalej żyć, do cholery!
Zabrakło
mi słów. Damon rzucił szklanką o ścianę i z szybkością
wampira pobiegł na górę. Ruszyłam za nim, ale Stefan mnie chwycił
za rękę.
-
El…
-
Zostaw!
Wyrwałam
się i pobiegłam w stronę sypialni Damona.
***
-
Bonnie, trzeba to jakoś obczaić, musimy… -mój wzrok spoczął na
drzewie za oknem. Przyjaciółka popatrzyła tam gdzie ja i zaczęła
kręcić przecząco głową.
-
Kochana moja…
-
Nie, Forbes, wszystko, tylko nie to…
-
Stefan, czy da się wdrapać na to drzewo?
On
tylko kiwnął zdziwiony głową.
Pociągnęłam
za sobą Bonnie. Wybiegłam na dwór i udałam się w stronę drzewa.
-
Taaak, tu będzie świetny podgląd- byłam z siebie dumna, że
założyłam spodnie, a nie spódniczkę, czy sukienkę. Zaczęłam
się wspinać, jestem wygimnastykowana, więc nie było z wejściem
na górę większych problemów. Usiadłam na gałęzi i obserwowałam
mowę ciała El i Damona. Wampir usiadł koło niej i coś do niej
powiedział, dostał za to w twarz. Nie bronił się i dobrze,
należało mu się. El coś do niego powiedziała z pretensją.
-
Dała mu w twarz!- krzyczałam do Bonnie.
Patrzyła
mu prosto w oczy i słuchała co on do niej mówi. Położył rękę
na jej dłoni, ale ona od razu ją cofnęła. W jej oczach stanęły
łzy. Zaczęła coś mu gorączkowo tłumaczyć, po jej policzku
chyba spłynęła pierwsza łza, potem następna i kolejna.
Spojrzałam na twarz Damona… była wykrzywiona bólem, cierpieniem,
smutkiem. Po raz pierwszy coś takiego widziałam. Damon Salvatore
był smutny… a El dalej wyrzucała z siebie wszystkie żale, w
końcu otworzyła usta, ale już nic nie powiedziała. Dotknął jej
policzka i powiedział coś na co El przestała hamować łzy.
-
El płacze!
Zakryła
twarz dłońmi i nieznacznie poruszyła wargami, jakby mówiła coś
na tyle cicho, by tylko ona to usłyszała. Wampir wstał i pociągnął
za sobą dziewczynę. Chwycił ją za ramiona i potok słów wyleciał
z jego ust, potem wziął jej twarz w dłonie, ich twarze dzieliło
kilka centymetrów. Damon, debilu, pocałuj ją! On się uśmiechnął
i powiedział coś na co Elizabeth również się uśmiechnęła i
popatrzyła na mnie. Skorzystałam z okazji i jej pokazałam, że ma
go pocałować. El się zarumieniła, chłopak jej się zapytał o
coś na co ona tylko kiwnęła głową i wpiła się w jego wargi.
Nareszcie!
-
Całują się, Bonnie! Bonnie, sukces!
Mulatka
się uśmiechnęła.
-
Super, a teraz tu złaź, bo mam ochotę cię przytulić.
***
Oderwał
się na chwilę ode mnie i spojrzał na mnie z małym uśmiechem.
-
Skąd krew w twoich ustach?
-
Przygryzłam wargę z nerwów… przeszkadza ci to?
-
Nawet pasuje, tylko się nie przestrasz gdyby moja twarz się
zmieniła, a kły wysunęły…
Wpił
się w moje usta. Czułam jak językiem przesuwa po ranie w moich
wargach. Poczułam kły, które mnie nawet nie przeraziły. Wziął
mnie na ręce i nie przestając całować przeniósł mnie na łóżko.
-
Damon...- odsunęłam się od niego. Nie wiedziałam, czy tego
chcę... Nawet nie wiedziałam jak nazwać naszą relację.
-
Hm?- popatrzył mi w oczy, opierając się na łokciu. Zagryzłam
dolną wargę i spuściłam wzrok. Wyciągnęłam przed siebie rękę,
siedząc po turecku.
-
Przyjaciele?
Wypuścił
głośno powietrze i opadł na plecy, patrząc się w sufit.
-
Przed chwilą Ci powiedziałem, że źle się czuję z twoją
obojętnością, a ty mi proponujesz przyjaźń?
Zmarszczyłam
brwi.
-
Jesteś niesprawiedliwy. Czego ode mnie oczekujesz, biorąc pod uwagę
twój poprzedni tydzień, na który składała się krew, seks i
alkohol, dokładnie w takiej kolejności. Daj mi czas.
-
Dobra, dobra... Może masz rację... Podobam Ci się- stwierdził
szybko.
Przewróciłam
oczami, uznałam, że przemilczę to pytanie. Przerażała mnie
intensywność, z jaką go wyczuwałam. Byłam aż nazbyt świadoma
jego obecności i działania na mnie tymi swoimi wszystkimi
sztuczkami. Nie potrafiłam swojego pociągu racjonalnie wytłumaczyć,
teoretycznie wszystko mnie powinno od niego odpychać. W praktyce
leciałam do niego jak ćma do światła.
***
Chodziłem
po lesie szukając pożywienia. Usłyszałem gwizdanie, z pewnością
to nie był człowiek. Słyszałem jak się szybko przemieszcza,
wampir zataczał koło dookoła mnie.
-
Pokaż się!
Gwizdanie
umilkło. Czułem obecność kogoś za moimi plecami. Powoli się
odwróciłem…
-
Witaj Stefanie, tęskniłeś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz