sobota, 2 lutego 2013

8. Nearby the camp fire


TRWA REMONT, ROZDZIAŁY MOGĄ BYĆ NIE PO KOLEI I NIEZROZUMIAŁE, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ


- Ja nie wiem jakim cudem dałam się na to namówić- warknęłam, po raz kolejny próbując trafić rurką w płócienną dziurę.
- To się nazywa dar przekonywania Caroline Forbes. Chłopaki, przynieście tu jeszcze dwa kamienie, żeby to ognisko odgrodzić.
Wyjazd pod namioty na jeden wieczór wydawał się być całkiem dobry, dopóki nie trzeba było faktycznie takowego namiotu rozłożyć.
- A może ja będę rozkładał namiot, a ty będziesz szukać dupnych kamieni nad brzegiem jeziora?
- Nie narzekaj, Caleb, proszę Cię...
Ożywiona podniosłam wzrok znad przeklętej kupy materiału i rurek.
- A chcesz rozkładać namiot?! Po stokroć wolę przynieść kamienie, ba! Nawet całą górę kamieni.
Caleb zaśmiał się podchodząc do nas bliżej.
- Przerasta Cię to?
- Zdecydowanie!
Wręczyłam chłopakowi rurki, które nie współpracowały ani ze sobą nawzajem ani tym bardziej ze mną. 
- Życzę powodzenia, ja idę po kamienie!
Dziarskim krokiem ruszyłam wydeptaną dróżką w stronę jeziora. Wszystko było lepsze od tego niedorobionego namiotu z którym walczyłam już dobre dwadzieścia minut. "Łatwy w montażu i użytkowaniu" jaasne.
Naciągnęłam czapkę z daszkiem mocniej na czoło. Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak życie ratował wiatr wprawiający całe to rozgrzane powietrze w ruch, przez co człowiek nie musiał umierać w katuszach po przebywaniu na pełnym słońcu dłużej niż minutę.
Dookoła pola namiotowego nie biegła inna droga niż ta, którą przyjechaliśmy, brak jakiejkolwiek cywilizacji jak okiem sięgnął. W końcu.
Odetchnęłam głęboko zapachem traw i kwitnących drzew, które pięły się ku górze, korzystając z faktu, że żadnemu bezlitosnemu człowiekowi nie przeszkadzało ich dzikie rośnięcie. Tęskniłam za taką nieokiełznaną, beztroską naturą, której tak mało można zaznać w mieście jakim jest Seattle. To otoczenie, ten spokój przypomniały mi o wycieczkach rowerowych z rodzicami albo zbieraniu grzybów z dziadkami... kiedy wszyscy jeszcze żyli.
Poczułam dziurę narastającą w mojej piersi, więc szybko odgoniłam myśli, skupiając się na swoim zadaniu. Musiałam przynieść kamienie. Dwie sztuki idealnych kamieni. Stać mnie na to, żeby znaleźć dwa dorodne kamienie.
Dotarłam do rozstaju dróżek; jedna na prawo, bardziej wydeptana, prowadziła na małe molo, druga, w lewo, o wiele mniej wydeptana- bezpośrednio nad brzeg. Domyśliłam się którą miałam wybrać i dlaczego Caleb tak przeklinał przynoszenie kamieni. No nic, trzeba iść na lewo. Weszłam w zarośla uważnie stawiając kroki, bo ścieżka była zarośnięta do tego stopnia, że nie widziałam czy chodzę jeszcze po ziemi, czy już wchodzę do wody. Oczywiście co chwilę coś brzęczącego przelatywało obok mojego ucha, powodując u mnie trzęsawki. Uwielbiałam lato, ale wszelkie robactwo, w mojej skromnej opinii, mogłoby wyginąć podczas pierwszej lepszej zimy. Na myśl, że tu mogą być pająki, wzdrygnęłam się i przyśpieszyłam kroku, w końcu docierając do brzegu. Oczywiście musiałam wejść w największe błoto swoimi świeżo umytymi trampkami. Klasyk! Typowa Elizabeth! Niech to szlag. 
- Dobra, przyszłam tu w jakimś celu, tak? Kamienie, dwa duże kamienie. 
Podrapałam się po głowie. Gdyby tylko tu były jakieś kamienie. Stanęłam trochę bliżej linii wody, starając się dojrzeć, czy pod wodą nie ma przypadkiem jakichś.
- Cip, cip, kamienie, taś, taś... Chodźcie do Elizabeth- zaczęłam je ładnie nawoływać, prosząc, żeby to coś dało. Nie mogłam przecież wrócić na tarczy.
- Nawołujesz kamienie?
- Jezus Maria- ręka automatycznie powędrowała mi na serce. Nie sądziłam, że ktoś przyszedł za mną i nie sądziłam, że tym kimś może być Stefan. - Co ty tutaj robisz?
Również wyglądał na zdezorientowanego.
- Caroline Ci nie mówiła? Nas też zaprosiła.
Moje serce stanęło. "NAS"?!
- "Nas"? Damon też tu jest?
- Tak, jak na mój gust, to wpłynął na Caroline, żeby nas zaprosiła, ale...
- Cholera- warknęłam pod nosem. Szlag by to trafił, a tak się cieszyłam, że zostawiam to wariatkowo za sobą. Szczególnie, że odkąd zaczęłam się zadawać z Care, dochodziło do mnie więcej plotek niż bym chciała. Na przykład taka, że Damon zebrał spore plony w ostatnim tygodniu, pod znakiem dziewczyn kolegów Matta z drużyny. Domyślałam się, że nie prowadzili kółka dyskusyjnego na temat sytuacji polityczno-ekonomicznej Stanów Zjednoczonych Ameryki. Potrząsnęłam głową, by odgonić niechciane myśli.
- Wiem, że jego obecność źle na Ciebie...
- Ależ skąd!- wykrzyknęłam, płosząc tym samym kaczki pływające nieopodal po jeziorze.- Mam całkowicie gdzieś, gdzie znajduje się ten żałosny facet. 
Zaczęłam się przedzierać przez kolejny gąszcz traw.
- Może być na kole podbiegunowym, albo dwa metry ode mnie, nic mnie to nie obchodzi. Nie będę w ogóle zwracać na niego uwagi!
- Może jednak chcesz mówić ciszej?
Spojrzałam ostro na Stefana przez ramię. Czy On mnie ucisza?
- On to może słyszeć- uniósł ręce w geście obrony.
Przewróciłam oczami, kontynuując poszukiwanie kamieni. Po chwili marszu, a raczej pokonywania chaszczy mojej wysokości, przystanęłam, udając, że szukam pod nogami kamieni.
- Te plotki, o tych dziewczynach... 
- Jakich?
- No wiesz, z liceum... Serio był z nimi wszystkimi? 
- Nie wiem czy ze wszystkimi, ale nie próżnował przez ostatni tydzień. Nasz dom zamienił się w jakiś bur...
Nie dokończył. Zaczął się rozglądać, kiedy odważyłam się spojrzeć mu w oczy.
- Gdzie te kamienie?
Westchnęłam, miał rację, nie chciałam wiedzieć nic więcej. Wzruszyłam ramionami.
- Podejrzewam, że więcej jest ich w wodzie, ale nie chciałam do niej wchodzić...
- Ja wejdę, chodź, wrócimy się do tamtego brzegu. 
Posłusznie podążałam za blondynem wciąż mając jego słowa w głowie. Elizabeth, On Cię chciał zabić, wyraźnie Ci dał do zrozumienia, że znaczysz dla niego tyle co nic, tyle co kanapka, albo film na Porn hubie. weź się w garść, do cholery! 
Z zamyślenia wyrwał mnie widok Stefana wchodzącego po łydki do wody. Aż się zapowietrzyłam.
- Będziesz cały mokry!
Zaśmiał się brodząc dłońmi po dnie.
- Taś, taś kamyki.
Parsknęłam śmiechem, zakrywając sobie usta. 
- A może jednak cip, cip?
Nagle Stefan wyciągnął odpowiedniej wielkości kamień z wody. Zdecydowanie za bardzo się ucieszyłam, aż podskoczyłam.
- A jednak reagują na cip, cip!
- Myślę, że to jednak było moje taś, taś.
Prychnęłam, wydymając usta. 
- Ach tak? To spróbuj z bliska! Jedną nogą stanęłam w wodzie i popchnęłam Stefana z całej siły, ten nie przygotowany na taki ruch, stracił równowagę i wpadł cały do wody.
Nie czekając na chwilę triumfu, od razu zaczęłam biec z powrotem. Oni byli szybcy. Jak się przekonałam na tyle szybcy, że zanim poprosiłam o litość już byłam w wodzie. 
Wynurzyłam się jak najszybciej z szokiem wypisanym na twarzy. Jak On mógł mi to zrobić?!
- Stefan!
- Sama zaczęłaś!- zawołał z brzegu, wylewając wodę z buta. Woda była lodowata i nie była pierwszej klasy czystości. 
- Sądziłam, że utrzymasz równowagę!
- Jak widać zaskoczyłaś mnie- pokazał mi język, więc zrobiłam dokładnie to samo.
- Spadaj, Salva... Aa! Coś mnie dotknęło!
Wyskoczyłam jak oparzona z wody i co krok coś mnie smyrało po nodze. Nienawidziłam tego w naturalnych zbiornikach wodnych. Przeszły mnie dreszcze. 
Stefan oczywiście świetnie się bawił moim kosztem, stał przy brzegu śmiejąc się wręcz do rozpuku.
- Ha. Ha. Jakie. Śmieszne. Lepiej bierz kamulca i wracajmy do obozu- warknęłam wyciskając wodę z koszulki i krawędzi spodenek.
Ruszyliśmy z powrotem, przedzierając się przez dziką roślinność.
- I co, El? Taś, taś, czy jednak cip, cip? Myślę, że byłaś na tyle blisko, że zdążyłaś sprawdzić.
- O ty!
Zaczął przede mną uciekać.
- Nie waż mi się bawić w Supermana, uciekaj jak mężczyzna!- wykrzyknęłam za nim, starając się brzmieć poważnie i groźnie... dobre sobie. Ze śmiechu nie potrafiłam biec, dodatkowo spowalniał mnie jeszcze kamień. W końcu wyszłam na główną dróżkę, na której czekał Stefan.
- Wziąć to od ciebie?
- Niee, dam radę, po prostu... Dawno się tak nie uśmiałam. O mój Boże, jaka cudowna pogoda! 
Właśnie sobie uzmysłowiłam jedną rzecz.
- Steff.
- Hmm?
- Możecie tak bezkarnie chodzić po słońcu?
Podniósł dłoń do góry, pokazując mi sygnet, który nosił na środkowym palcu. Był koloru lapis lazuli i miał na środku jakieś srebrne zawijasy, które przypominały herb.
- Ten pierścień zaczarowany przez czarownicę, umożliwia mi chodzenie za dnia. 
- Czyli bez niego byś spłonął.
- Tak, zdecydowanie bym się nie zaświecił.
Dałam mu kuksańca w ramię.
- Nawet bym was o to nie podejrzewała... chociaż z pewnością robilibyście za fenomen na imprezach, jako mobilne kule dyskotekowe.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Przyznaj się, właśnie to sobie wyobraziłeś!
- Na litość boską, mieliście tylko przynieść dwa kamienie, a nie całe jezioro! Jesteście cali mokrzy!
Caroline wzięła ode mnie kamień i dołożyła go do okręgu wokół ogniska, Stefan poszedł w jej ślady.
- Tak, jakoś wyszło... I tak wskakujemy w stroje kąpielowe.
Spojrzałam na Caroline znacząco, która chodziła po polu namiotowym w górze od bikini i shortach. 
- Chłopaki rozbili namioty, możecie na nich położyć mokre ciuchy szybciej wam wyschną.
Kiwnęłam głową, dyskretnie się rozglądając i może bym namierzyła interesującego mnie samca, gdyby nie Stefan ściągający przede mną koszulkę. Zaniemówiłam, a Caroline, aż złapała mnie za ramię. Patrzyłyśmy z rozdziawionymi paszczami na ciało jak z reklam Calvina Kleina, dobry Jeżu, czy On jest prawdziwy?
Po chwili zorientowałam się, że dołączyły do nas również Megan i Susie. Z czego jedna się wachlowała, a druga bezwstydnie osunęła okulary przeciwsłoneczne na nosie, żeby mieć lepszy widok. 
- Powiedzcie mi, że wy też to widzicie- szepnęła Su, niestrudzenie się wachlując.
Stefan spojrzał na nas pytająco. Natychmiast odwróciłam wzrok i skupiłam się na poprawianiu kamieni wokół ogniska.
- Co?- spytał pozostałe dziewczyny, które też powoli dochodząc do siebie, zaczęły udawać, że robią coś innego. Caroline przyklęknęła przy mnie.
- Widziałaś? Jezu, aż mi się gorąco zrobiło.
- Może to przez słońce?- sapnęłam, ściągając czapkę z daszkiem. 
- Wiesz, co, normalnie nasi faceci, to wymiękają przy nich. 
Nagle uświadomiłam sobie, że Damon też tu przecież jest. Rozejrzałam się niespokojnie.
- A On gdzie jest?
- On to znaczy...?
Popatrzyłam na Caroline, jakby ze mnie kpiła. Zaśmiała się.
- Oj drażnię się z Tobą głuptasie. Przy aucie o... tam.
Wskazała głową kierunek. 
I faktycznie, stał obok jeepa, którym przyjechaliśmy z Calebem i Aaronem. Był kompletnie ubrany, podczas gdy pozostali byli już w kąpielówkach. Caroline chyba zaczęła czytać w moich myślach, bo opierając się o moje ramię, szepnęła mi do ucha:
- Nie możemy przegapić momentu jak się będzie pozbywał tych ciuchów.
- Carol- zganiłam ją, chociaż doskonale wiedziałam, że przegapienia tego momentu bym sobie nigdy nie wybaczyła.
I jak na zawołanie Damon odłożył cokolwiek pił i złapał za tył swojej bluzki jak to faceci mają w  dziwnym zwyczaju, kiedy ściągają koszulkę.
Blondynka ponownie mnie złapała za ramię, prawie mi miażdżąc kość.
- Daj spokój, to facet jak każdy inny- szepnęłam, ale wiedziałam, że to nie prawda.
Wyglądał jak ucieleśnienie wszystkich marzeń kobiet z całego świata. Jego sylwetka była nienaganna, każdy mięsień był bajecznie i opływowo zarysowany. Okiem kogoś komu sport towarzyszył od szkoły podstawowej do rozpoczęcia liceum na co dzień, mogłam śmiało stwierdzić, że nawet najbardziej zapałowi sportowcy i wyczynowcy modlili się co wieczór o takie ciało i wytrwałość, by takie ciało osiągnąć.
- Skoro jest jak każdy inny, to czemu się ślinisz?- zaśmiała się Caroline, zamykając mi żuchwę, która mimowolnie mi opadła. Natychmiast się otrząsnęłam.
Blondynka wstała zanim ja się pozbierałam i udała się w stronę dziewczyn, które mocowały moskitiery do wejść do namiotów.
Odchrząknęłam i odetchnęłam głęboko. Weź się w garść, widywałaś już przystojnych facetów, na litość boską, nie rób z siebie orangutana. 
Ruszyłam z obojętną miną w stronę swojej torby. W drodze do niej związałam włosy w wysokiego koka, żeby zakrywały jak najmniejszą powierzchnię mojej skóry i zdjęłam koszulkę, zostając w górze z bikini.
Wyjęłam z torby okulary przeciwsłoneczne i natychmiast je założyłam. To mi fundowało chociaż odrobinę anonimowości. Kiedy się przymierzałam do zdjęcia spodenek, usłyszałam gwizdanie za sobą. 
- Jest i Ona!
Uśmiechnęłam się, odwracając.
- Hunter... Nie sądziłam, że przyjedziesz.
Objął mnie na powitanie, po czym oddalił się na krok, lustrując mnie wzrokiem.
- A jednak, wyjeżdżam dopiero we wtorek, więc do tego czasu hulaj duszo piekła nie ma.
Uniósł ręce w geście zwycięstwa, jakby był gladiatorem, który właśnie pokonał tygrysa. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. 
- I co ty tam będziesz robił? Bo chyba nie pracował?- stuknęłam palcem w daszek jego bejsbolówki, kontynuując ściąganie spodenek.
- No wiesz... Trochę pracy, trochę zabawy, bo potem zaczyna się college, skończy się wieczna impreza i hulaszcze życie.
Zaśmiałam się, rzucając spodenki na torbę.
- Wiesz co? Taki kit, to możesz pociskać rodzicom, ale nie mi. Na studiach to się dopiero zacznie! 
Szatyn przeciągnął się leniwie, upijając łyk piwa.
- Zobaczymy,  póki co przede mną najdłuższe wakacje w życiu i mam zamiar wykorzystać ich każdą sekundę- poruszał sugesywnie brwiami, w odpowiedzi na co tylko pokręciłam głową. Chłopak jego pokroju mógł korzystać z życia w sposób bardzo ujednolicony... 
- Więc, moja droga, nie obiecuj się dzisiaj nikomu- puścił do mnie oczko i wrócił do chłopaków, rozstawiających drewno na ognisko.
Z niedowierzaniem patrzyłam jak odchodzi. Za kogo on się uważał i dlaczego sądził, że ja jestem nim zainteresowana?
- Faceci są obrzydliwi- mruknęłam do Caroline. 
Care się zaśmiała, podając mi piwo.
- Jak dobrze, że ten idiota wyjeżdża na studia, w końcu w domu będzie trochę spokoju...
Spojrzałam na nią, wiedząc co kombinuje.
- Niech zgadnę, przejmujesz jego pokój.
Zaklaskała w dłonie, ciesząc się jak mała dziewczynka.
- Oczywiście, we wtorek zaczynam wywalać jego rzeczy. Nie biorę jeńców, od środy wszystko na allegro.
Pokręciłam głową ze śmiechem, obserwując jak faceci przerzucają piłkę. Dołączył do nich też Jeremy, natomiast Salvatore'owie stali z boku i rozmawiali, popijając coś mocniejszego niż jakieś tam piwo dla nastolatków. Miałam przez chwilę wrażenie, że Damon patrzy w naszą stronę, ale mogło mi się tylko zdawać, bo koniec końców miał założone okulary przeciwsłoneczne.
- W ogóle z tego co widzę, to mój brat na Ciebie konkretnie leci, jesteś świeżym mięskiem.
Prychnęłam z przekąsem. 
- Niech robi co chce, mi nie zależy, robię sobie wolne od płci męskiej. 
- Amen, siostro- stuknęłyśmy się butelkami.- Mm, w ogóle masz pozdrowienia od Bonnie. 
- O! Jak jej się podoba w Europie? 
- Bardzo, co prawda Brytyjczycy nie są tak przystojni jak na przykład Australijczycy, ale podobno akcent robi swoje... No i wiesz, ta ich narodowa powściągliwość- westchnęła z zamyśleniem, na co posłałam jej nierozumiejące spojrzenie. 
- Byłam kiedyś z Angolem, strasznie nieśmiały... Aż do zdjęcia koszuli, potem to już wszystko poleciało. 
Prawie wyplułam piwo, na szczęście zdołałam je przełknąć w ostatniej chwili. Care zaśmiała się pod nosem. 
- Co Gilbert, ty gościłaś między nogami tylko Amerykanów? 
Przełknęłam powoli piwo, dlaczego poczułam się taka zawstydzona z tego powodu, że byłam dziewicą? Przecież to nie było nic złego. A jednak fakt, że miałam się do tego przyznać, sprawiał, że czułam ciepło na policzkach. Może działała na mnie też świadomość, że najprawdopodobniej Damon słyszy każde nasze słowo. Moja chwila wahania dała Care odpowiedź,  której nie chciałam udzielać. Uniosła brew, upijając alkohol. 
- No co ty, serio? 
Wzruszyłam ramionami. 
- Serio, może i Seattle ma 725 tysięcy mieszkańców, ale to o niczym nie świadczy. W mojej szkole byli sami kretyni, nawet jeśli byli przystojni- pozostawali kretynami, nikt kogo warto chociażby zaprosić do kina. 
Caroline poklepała mnie po ramieniu. 
- Powiem ci z doświadczenia: nie czekaj na księcia, wianek i tak oddasz jakiemuś kretynowi, o którym będziesz myślała, że to ten jedyny. Po jakimś czasie zorientujesz się, że to podstawowa potrzeba człowieka zupełnie jak zjedzenie obiadu. Ale dosyć tych pogaduszek, choć, bo puszczą całą okolicę z dymem. 
I ruszyłyśmy w stronę raczkującego ogniska. Cały czas myślałam jednak o słowach Caroline i modliłam się, żeby nie miała racji. 
***
Nie byłam do końca pewna które piwo dokładnie spożywałam, ale było już ciemno, a piłam od czternastej. Wszystko dookoła wręcz zachęcało do zabawy i zbyt głośnego śmiechu. 
- Bezczelnie wykorzystujecie, że jest pijana- zawyła Caroline patrząc jak Susie robi gwiazdę na jednej ręce, trzymając rozwiązany stanik. Naturalnie faceci przy zachwyceni, włącznie z Nim, który właśnie gwizdnął na palcach w ramach uznania dla dziewczyny. Przewróciłam oczami i przechyliłam butelkę, z której wypadła tylko jedna kropla. Skończyło się. 
- Jest jeszcze piwo? 
- Nie, ale jest tequilla- Hunter wręcz natychmiast był obok i nalewał mi do kubka alkohol. 
- Chyba nie powinnam mieszać... Wypiłam już trochę... 
- Susie, kręć! 
Susan podbiegła krzywo do ogniska i opierając się o Damona zakręciła butelką. Miałam ochotę urwać jej rękę, która spoczywała na jego kolanie. Zamrugałam. Skąd u mnie ta agresjaa  przecież ten człowiek nic dla mnie nie znaczy. 
- Jeżeli znowu będę musiała kogoś pocałować, to pierdolę tę grę- wykrzyknęła Care. Spojrzałam na butelkę której wylot był skierowany na mnie. O nie...
- No w końcu! Udało ci się za długo prześlizgiwać, Gilbert! Susie? 
- Prawda czy wyzwanie? 
- Nie ma, nie ma, Ona dostaje wyzwanie! 
Popatrzyłam w szoku na Huntera. 
- Ej, ta gra polega na tym, że mam wybór. Wybieram prawdę. 
- Susie, wyzwanie- naciskał Forbes, patrząc na mnie niezłomnie.- Co jest? Pękasz, Gilbert? 
- Ja? W życiu. 
Spojrzałam na swój kubek wypełniony alkoholem. Musiałam wypić conajmniej połowę jego zawartości, żeby podołać wyzwaniu. Zanim padło wyzwanie wypiłam większość tequilli. 
- Striptiz już był, niewolnictwo też a siedzenie na kolnach Huntera to żadne wyzwanie... Wiem! Zamknij oczy i pocałują cię dwie osoby, musisz zgadnąć kto to. 
- Susie! - jęknęłam, czując, że moje policzki płoną. 
- Albo to, albo wbiegnięcie na golasa do jeziora. 
Wzięłam kolejne dwa łyki alkoholu. Ok, to tylko pocałunek. Usiadłam wygodnie i zamknęłam oczy, zaraz poczułam czyjeś ręce na nich. 
- Będę pilnować, żeby nie podglądała- usłyszałam Caroline. 
- I ty Brutusie? 
- Spokojnie, już moja w tym głowa, żebyś nie całowała żadnego brzydala... Spadaj, Hunter! Nie dla psa kiełbasa. 
- Uwaga, nadchodzi numer jeden!- zaanonsowała Care. 
Poczułam, że ktoś się do mnie zbliża i po chwili poczułam czyjeś miękkie wilgotne usta na swoich. Uczucie było dziwne,  bo nie przypominało mi to żadnych ust dotychczas przeze mnie całowanych. Na pewno ten ktoś nie miał zarostu... Małe usta... Chwila moment! 
- To dziewczyna! 
- Która?
- Jesteście obrzydliwi, nie wiem... Meg? 
- Tak! Gratulacje jeden już za tobą, i jak? 
Otarłam dyskretnie usta. 
- To było dziwne, ale skłamałabym mówiąc, że nieprzyjemne. Pocałunek jak pocałunek. 
- Jeszcze ją przekabacę na biseksualną stronę mocy, zobaczycie- usłyszałam śmiech Megan. Wymacałam swój kubek z alkoholem i opróżniłam go, modląc się, żeby nie pocałować tym razem Huntera. Gdzieś z tyłu głowy miałam jednak świadomość, że Carol mu nie pozwoli. 
- Teraz... Nie, ty jesteś oczywisty  masz zarost. Ty! Tak, ty. 
- Zaraz się okaże jaka z ciebie koleżanka... 
- Najlepsza pod słońcem, gotowa? 
- Tak, dawać numer dwa. 
Przez dobrą chwilę nic się nie działo, nagle jednak poczułam dłoń spoczywającą na szyi, pod żuchwą z prawej strony. Zaraz za nią moją skórę owionął gorący oddech. Tylko pobocznie trafiały do mnie śmiechy towarzyszy, bo cała moja uwaga skupiła się na osobie zbliżającej się do mojej szyi. Coś we mnie chciało walczyć, bo przypomniał mi się wieczór nad wodospadem, a jednak ciekawość była większa niż lęk. I poczułam nagle usta, których bym nigdy nie pomyliła z innymi, które niestrudzenie i zmysłowo wędrowały w górę mojej szyi. Wiedziałam, że to On, bo poczułam jego zapach, gdy zbliżył się wkońcu do kącika moich ust. Moje serce wyrywało się głośno z piersi, wręcz miałam wrażenie, że wszyscy dookoła mogą je usłyszeć. Jego usta w końcu spadły na moje i choć bardzo chciałam się powstrzymać, a może się tylko oszukiwałam, odwzajemniłam ten delikatny, kuszący pocałunek. Poczułam jak obejmuje moją twarz dłońmi, a ja- biedna i niedoświadczona dziewczyna jedyne co mogłam zrobić to oddać mu się bez reszty. Zapomniałam nawet, że chciał mnie zabić, zignorowałam tak ważną rzecz żeby pooszukiwać się chwilę dłużej. 
- Ale się ktoś przyssał,  koniec, bo lecimy dalej z grą!
Poczułam, że zwalnia tempo pocałunków, po raz ostatni muskając językiem mój język, po czym się odsuwa. 
- Więc? Kto to był? 
Odchrząknęłam porządnie, ponieważ czułam, że mój głos utknął gdzieś między krtanią a ostrogą oskrzeli. 
- Damon. 
- No i pięknie, lecimy dalej- zarządziła Caroline ściągając dłonie z moich powiek. Wzięłam głęboki wdech zanim otworzyłam oczy. Wszyscy już siedzieli tak jak wcześniej, ponownie kręcąc butelką, ale mnie nie obchodzili wszyscy, tylko brunet nie spuszczający ze mnie wzroku. Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał mnie zjeść, dosłownie. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem, pobyć chwilę sama, poukładać myśli. Wstałam od ogniska i dopiero kiedy to zrobiłam poczułam ilość alkoholu jaką w siebie wlałam. Zachwiałam się lekko, ale ustałam i skierowałam się chwiejnie w stronę jeziora. 

Kiedy dotarłam do molo, ciężko na nie usiadłam. Oparłam głowę o dłonie starając się pomyśleć składnie… tak dla odmiany. Moje myśli jednak cały czas krążyły wokół Niego i jego ust. Odtwarzałam każdy najmniejszy szczegół tego co się przed chwilą stało, chociaż trzeźwa ja nie pozwoliłaby sobie na taką chwilę słabości, trzeźwa ja była lepsza w oszukiwaniu samej siebie. Dotknęłam swoich ust, na których pozostał jeszcze smak jego pocałunku. Z jękiem pełnym wewnętrznego bólu położyłam się na molo patrząc w nieprzyzwoicie gwieździste niebo. Jak tu pięknie…
- Zamiast grać w tę durną butelkę, powinniśmy patrzeć w gwiazdy i szukać gwiazdozbiorów.
- Ale wtedy nie byłoby tak zabawnie- usłyszałam nad sobą, gdy głowa Huntera zasłoniła mi większość nieba.
Podniosłam się do siadu, wracając do uprzedniej pozycji. Chciałam pobyć w ciszy i spokoju, z daleka od ludzi, którym mogłabym za dużo powiedzieć lub zrobić coś, czego będę potem żałować.
- Co jest, Hunter? Znudziła się gra dla nastolatków?
Usiadł obok mnie, a to oznaczało jedno- będzie próbować wykorzystać mój stan, a ja nawet nie miałam siły podnieść głowy.
- To bardzo ugrzeczniona wersja butelki. Grałem w odważniejsze wersje.
Gdybym miała na tyle siły z pewnością bym przewróciła oczami. Podniosłam wzrok na niczym nie zmąconą taflę jeziora w dalszym ciągu milcząc.
- Co jest między tobą a Damonem?
Wypalił to pytanie tak niespodziewanie, iż myślałam, że się przesłyszałam.
- Co proszę?
- Dobrze mnie słyszałaś, skąd wiedziałaś, że to On?
Westchnęłam ciężko, nie mając ochoty odpowiadać na to pytanie.
- Nic, zgadywałam. Dobrze całuje i tyle, przestań mnie męczyć.
- Niech ci będzie… To co? Popływamy?
Głowa opadła mi ciężko na dłonie. Nie chciałam pływać, chciałam spokoju, żeby zrewidować wszystkie swoje uczucia. Po pijaku to było dwa razy trudniejsze, a co dopiero jak ktoś przeszkadzał.
- Hunter, wracaj na ognisko, chcę pobyć sama.
- Och no daj spokój, jest taki fajny wieczór…
Poczułam dłoń na swoich włosach, a jego pijany oddech zbliżył się do mojego ucha.
- Przestań…
Ale On nie przestawał, objął mnie w talii i usiłował całować moją szyję. Próbowałam go odepchnąć używając całej swojej siły, ale był silniejszy i chyba bardzo zdeterminowany, żeby zaliczyć co najmniej dwie bazy ze mną. Na litość boską, czemu faceci nie rozumieli prostego ‘nie’?!
Nagle Hunter się ode mnie oderwał, albo raczej został oderwany.
- Której części zdania nie zrozumiałeś, Forbes?- usłyszałam za plecami. Damon?
W szoku patrzyłam jak Damon trzyma za koszulkę Huntera, który nie potrafi się wyrwać z uścisku.
- Daj spokój, sama chciała, cały wieczór mnie prowokowała…
Aż się zachłysnęłam słysząc te słowa. Więc to była moja wina? Jak mógł tak powiedzieć?!
- Co ty pieprzysz?- warknęłam, starając się wstać, ale wychodziło mi to dosyć niezdarnie, więc zostałam na podeście, rzucając pogardliwe spojrzenie plecom brata Caroline.
- Moja cierpliwość ma swoje granice i ty jesteś niebezpiecznie blisko tejże granicy. Dlatego słuchaj mnie, bo powiem to tylko raz: przestaniesz się jej narzucać i nawet jej nie dotkniesz palcem, jasne?
Patrzyłam jak Damon hipnotyzuje Huntera, był wkurzony i mogłam przysiąc, że widziałam na jego policzkach lekki zarys żył. Modliłam się, żeby go nie zabił, żeby nagle nie wysunął kłów. Brunet spojrzał na mnie na krótką chwilę, po czym wrócił wzrokiem do chłopaka i go puścił.
- A teraz wracaj na ognisko i zapomnij o tym co się tutaj stało.
Patrzyłam jak Hunter nas opuszcza chwiejnym krokiem, nadal wlewając w siebie alkohol.
- Wszystko ok?
- Oczywiście, czemu miałoby nie być ok, dałabym sobie sama radę.
Usiłowałam wstać, ale moje nogi jakoś nie chciały współpracować. Niech to szlag…
- No nie wątpię… Pomóc ci?
- Nie! Dam radę, wracaj do swojej Susie- warknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Jakimś cudem wyprostowałam kolana i oto stałam na dwóch nogach jak prawdziwy homo sapiens.
- Jesteś zazdrosna?
Przewróciłam oczami, udając, że nie wiem o czym mówi.
- Co? O kogo? O ciebie? Nie rozśmieszaj mnie. Poza tym, przyszłam tu, żeby zostać sama a wy…
- Moja droga- zrobił krok w moją stronę, znajdując się tym samym niebezpiecznie blisko mnie- gdyby nie ja…
- Gdyby nie ty- uderzyłam go w klatkę piersiową palcem wskazującym- to bym teraz była lżejsza o połowę swoich aktualnych zmartwień.
Złapał mnie za nadgarstek, ale ja szybko go wyszarpnęłam robiąc krok do tyłu i poczułam, że lecę w dół. Cholera, woda!
Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam głęboki wdech, żeby przygotować się na spotkanie pierwszego stopnia z jeziorem… które jednak nie nastąpiło, za to pojawiły się wokół mnie ramiona, chroniące przed upadkiem.
Otworzyłam oczy i w szoku wpatrywałam się w Damona, który ponownie tego wieczoru znajdował się zdecydowanie zbyt blisko mnie. Jego ramiona zabezpieczające mnie przed wpadnięciem do wody obejmowały mnie w talii, a jego twarz była tak blisko mojej, że gdybym tylko wyprostowała szyję to dzieliłaby nas może średnica jednego atomu tlenu. Jego wzrok wędrował po mojej twarzy, podczas kiedy mój utknął na jego oczach, w których odbijało się światło księżyca. Czułam sunące w górę i dół palce na plecach, w wyniku czego przez moje ciało ruszyła fala gęsiej skórki. Odruchowo chcąc być jak najdalej od wody wyprostowałam się, prawie dotykając jego obojczyka nosem. Wzięłam ostrożny wdech nie chcąc by usłyszał, że zaciągam się jego zapachem… pięknym zapachem, który sprawiał, że traciłam zmysły i chciałam mu się oddać w całości wbrew zdrowemu rozsądkowi. Przymknęłam powieki, zbliżając usta do jego klatki piersiowej. Pachniał tak męsko, że w mojej głowie zaczęły się pojawiać same zbereźne myśli.
- Elizabeth, co robisz?
- Nic- westchnęłam sunąc nosem po jego linii obojczyków. Mogłabym tak umrzeć, wdychając ten zapach…
- Nie wątpię w to, prawie tak się stało.
Trafiło do mnie, że powiedziałam ostatnie zdanie na głos. O nie, nie jestem wystarczająco pijana, żeby mu stawić czoła. Odsunęłam się od niego raptownie, wyrywając się. Damon jednak nie puszczał.
- Puść mnie, nie potrzebuję twojej pomocy!
- Nie? Czyli co, mam cię puścić?
- Tak! Dokładnie to masz zrobić, puszczaj mnie!
Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
- Cokolwiek rozkażesz, Wasza Wysokość.
No i puścił. Nie zdążyłam nawet wziąć oddechu a już byłam pod wodą. Nie wierzę, że to zrobił! Już miałam się wynurzyć i zacząć go przeklinać, kiedy wpadłam na znacznie lepszy pomysł. Wynurzyłam się udając, że się krztuszę, w życiu nie tonęłam i nie miałam pojęcia jak to jest w ogóle możliwe, ale starałam się jak mogłam, machając rękami w panice.
- Damon, nie czuje dna! Nie umiem pływać!
Zanurzyłam się ponownie i tylko zarejestrowałam jak wampir wskakuje do wody. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu i kiedy tylko ciało bruneta w całości wpadło do wody, położyłam się na plecach zanosząc donośnym śmiechem. Damon wynurzył się przy mnie patrząc na mnie w szoku.
- Co do…?
- Masz za swoje Salvatore! - chlapnęłam go wodą w twarz i zaczęłam jak gdyby nigdy nic płynąć stylem grzbietowym na środek jeziora, wesoło przy tym gwiżdżąc.
- Serio?!
- Oczywiście, panie Salvatore, zemsta jest słodka. Ale zostawmy to, skoro już jesteś w wodzie, to chodź, płyniemy.
Usłyszałam jego westchnięcie pełne rozdrażnienia.
- Gdzie?
- Przed siebie, na drugi brzeg, zobaczy się.
Płynęłam chwilę wpatrując się w gwiaździste niebo i słuchając świerszczy grających przy brzegu w akompaniamencie plusku wody. Damon płynął w ciszy obok mnie.
- Więc, Salvatore? Powiedz mi coś o sobie- zażądałam z nienacka. Ocho, właśnie mi się uruchomiła alkoholowa chęć poznania wszystkiego wokół, której nie potrafiłam zatrzymać.
- Co takiego?
- No nie wiem, ile masz lat? Nigdy mi nie mówiłeś.
- Ludzkich, czy wampirzych?
Prychnęłam, podnosząc głowę.
- Obu.
- Kiedy zostałem przemieniony miałem dwadzieścia pięć lat, a żyję od stu… Stu siedemdziesięciu dziewięciu.
Aż się zatrzymałam patrząc na niego zaintrygowana. A niech mnie, sto osiemdziesiąt lat… a wyglądał jakby urwał się z listy najprzystojniejszych mężczyzn na świecie. Jego mokre włosy sterczały każdy w inną stronę a mieniące się oczy bystrze były we mnie wlepione.
- To znaczy, że w ludzkich latach jesteś starszy o siedem lat…- zaczęłam czuć gorąco wpływające na moją twarz, więc ochlapałam ją wodą. Podpłynął bliżej mnie.
- Tak, a co? Lubisz starszych facetów, El?
To pytanie sprawiło, że bicie mojego serca można było usłyszeć co najmniej z mili. Dlaczego sama rozmowa z nim doprowadzała mnie do szaleństwa?
- Może lubię, a może nie, teraz ja tu zadaję pytania!
Tym razem zaczęłam płynąć żabką.
- No dobrze, wiem ile miałeś lat kiedy cię przemieniono, a kto ci to zrobił?
Długo nie następowała odpowiedź, ale nie naciskałam, jeśli chciał to mi powie. W końcu przerwał ciszę.
- Miała na imię Amanda.
- Oczywiście, że kobieta, to było do przewidzenia, niech zgadnę, zakochała się w tobie i cię przemieniła? - skąd u mnie ta zazdrość na litość boską?
Usłyszałam gardłowy śmiech Damona, więc aż się zatrzymałam i spojrzałam na niego.
- Długa historia, El.
Zastawiłam mu drogę, by nie mógł mnie zignorować.
- Mamy czas.
Damon uniósł brew.
- Skąd ta determinacja i ciekawość, co?
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam płynąć dalej, jednak bliżej niego niż przez ostatnie dwadzieścia metrów.
- Nie może mną kierować zwykła ludzka ciekawość?
- Może, pytanie, czy ją zaspokoję…
Ponownie zrobiło mi się gorąco, dlatego szybko się zanurzyłam w całości. Kiedy się wynurzyłam wciąż płynąc do przeciwległego brzegu, Damon się odezwał.
- W skrócie- przybyła, przemieniła, umarła. Nie chcę o tym rozmawiać, jest na to zbyt piękny wieczór.
- Ok, ale kiedyś mi opowiesz- upewniłam się zatrzymując się.
- Może kiedyś, Gilbert- zgodził się i podpłynął bliżej mnie. Byliśmy na środku jeziora.
Przypatrzyłam mu się dokładnie przechylając głowę na bok.
- To ty przemieniłeś Stefana po tym jak Ciebie przemieniono?
Damon przewrócił oczami i westchnął zirytowany. Nic jednak nie powiedział, tylko dał nura w wodę nie wynurzając się przez kilka sekund, następnie przez kilkanaście.
- Damon?- zawołałam niepewnie. Był wampirem, nie mógł się chyba utopić, albo nie mógł go złapać skurcz… a może coś go porwało pod wodą?!
- Mała, płyniesz, czy zostajesz na środku jeziora?
Usłyszałam za plecami. Obróciłam się błyskawicznie, w szoku patrząc na mężczyznę oddalonego ode mnie o dobre 25 metrów. Jakim cudem tak szybko tam przepłynął?
- Jak ty to robisz?!
- Co takiego? - w ułamku sekundy znalazł się przy mnie.
Drgnęłam nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. Zadowolony z siebie uśmiechał się do mnie, na co ja pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Jesteś niemożliwy! I nie mów do mnie “mała”- ochlapałam go wodą, czekając na jego reakcję.
Damon przejechał dłonią po twarzy i natychmiast się zrewanżował, oczywiście z charakterystyczną dla siebie siłą. Odwróciłam się w ostatniej chwili, żeby dostać wodą w tył głowy. Zaśmiałam się głośno i podjęłam próbę odpłynięcia od niego jak najszybciej. Nie żeby mnie nie mógł dogonić zanim wypowiem imię Pana Boga nadaremno…
Uruchomiłam w sobie pokłady energii, których nie używałam od swoich ostatnich zawodów pływackich, jednak to nie miało prawa zadziałać, nie jeśli moim przeciwnikiem był Damon, a ja nie byłam najtrzeźwiejszą osobą w stanie Virginia. Poczułam ramiona wokół siebie, powstrzymujące mnie przed dalszą ucieczką.
- Złapałem Cię i co teraz?
- Złapałeś mnie, bo dałam się złapać- powiedziałam z przekąsem, usiłując odgarnąć włosy z twarzy i przy tym udawać, że wcale jego ramiona wokół mojej talii nie powodują u mnie rumieńców.
Przesunął wierzchem dłoni po moim policzku, zachęcając mnie do spojrzenia mu w oczy. Wstrzymałam oddech, zbierając się na odwagę, by podnieść wzrok na te piękne, błękitne oczy. Znałam jednak siebie na tyle, żeby wiedzieć gdzie to zmierzało i że nie posiadam na tyle silnej woli by go odtrącić. Byłam żałosna.
Zaczęłam mimowolnie drżeć, sama nie wiem, czy w odpowiedzi na jego bliskość, czy przez bezczynność w wodzie.
Damon nagle pochylił się, dotykając ustami mojego ucha. Na początku było tylko muśnięcie, ale zaraz poczułam jak lekko rozchyla wargi przesuwając nimi wzdłuż mej skroni. Ciepły oddech prześlizgiwał się po powierzchni skóry
- Zimno Ci- to nie było pytanie. - Musisz się trochę rozruszać, chodź, płyniemy.
Jego dotyk zniknął i zastąpiło go poczucie pustki. Faktycznie zaczęło mi być zimno, kiedy się nie ruszałam. Odetchnęłam głębiej i zaczęłam płynąć za Damonem.

Kiedy dopłynęłam do nieznanego pomostu, Damon już na nim stał i patrzył na mnie wyczekująco, co najmniej jakby stał tam parę godzin.
- Myślałem, że już do mnie nie dołączysz.
Pokazałam mu język, podpływając do drabinki.
- Niektórzy z nas są tylko ludźmi.
Brunet parsknął śmiechem i w momencie kiedy moja głowa wystawała ponad podest tak, że widziałam co się na nim dzieje, Damon ściągnął koszulkę.
Zacisnęłam mocniej palce na poręczy drabinki, nie odrywając wzroku od jego nagiego tułowia. Prawda była taka, że tego typu ciała widywałam jedynie na bilbordach i w serialach. Dlatego pewnie zachowywałam się jak koczkodan, gdy tak owe znalazło się w zasięgu ręki.
Wdrapałam się na molo, również pozbywając się ciuchów. Będąc jednak w trakcie zdejmowania z siebie spodenek, złapałam kontakt wzrokowy z Damonem. Stał i się na mnie bezwstydnie patrzył.
- Co się patrzysz, Salvatore? Widziałeś przez to swoje 180 lat tyle kobiet w bikini, że już ten widok ci powinien całkiem zobojętnieć.
Uśmiechnął się zawadiacko, podchodząc bliżej. Nagle przestało być mi zimno.
- Ale ciebie nie…
Resztkami trzeźwości uzmysłowiłam sobie, że nie mogę pozwolić by mnie dotknął, bo wtedy może dojść do czegoś, czego rano będę żałować. Jednak nim zdążyłam cokolwiek zrobić był już obok, napierając na mnie swoją piersią. Zaraz potem poczułam jak odgarnia mokre kosmki włosów z mojej twarzy, zapoczątkowując jakąś dziwną reakcję łańcuchową w moim ciele. Moje oddechy się pogłębiły, a powieki zacisnęły, nie mając odwagi spojrzeć na Damona. Ręce zaczęły mi niekontrolowanie drżeć, jakby ilość adrenaliny wystrzelona do krwiobiegu przerastała mój organizm, a nogi stały się jakby z waty, w momencie gdy opuszki jego palców dotknęły mojej talii.
Ochota by go pocałować urosła do rozmiarów Układu Słonecznego, a jednocześnie coś mi mówiło z tyłu głowy, że powinnam chociaż odrobinę stawiać opór.
- Nie rób tego- zaoponowałam tak cicho, że pewnie gdyby nie był wampirem, to by tego nie usłyszał. - Nie powinnam... Ty też nie.
- Twoje usta mówią jedno, a ciało drugie.
Jego palce przeszły na moje żebra sunąc w ich górę. Poczułam, że lecę, kolana się pode mną uginają, a ja nie mam siły utrzymać pionu. Natychmiast jego ramiona silniej mnie objęły, chroniąc przed upadkiem, jednocześnie mnie przytrzymując względem jego nagiej skóry.
Na tym etapie potrafiłam tylko oddychać i utrzymywać zamknięte oczy, modląc się o jednocześnie dwie rzeczy.
Pierwszą: by mnie pocałował i w końcu ulżył mojemu cierpieniu. Drugą: by oszczędził moją godność i pod żadnym pozorem mnie nie całował, albo robił coś, co mogło podpaść już pod trzecią lub, co gorsza, czwartą bazę, bo wiedziałam, że nie będę miała na tyle siły, by mu odmówić. Ledwo mu odmawiałam gdy byłam trzeźwa, a co dopiero jak byłam pijana...
Ciekawi mnie o czym myślisz- jego głos był znacznie bliżej niż myślałam i dopiero teraz zorientowałam się, że moje dłonie spoczywają na jego piersi. Całkowicie ignorując sugestię Damona, zaczęłam powoli przesuwać palcami po jego torsie. Byłam na tym skupiona bardziej, niż chyba faktycznie powinnam, bo gdy usłyszałam jego przeciągłe westchnienie, aż podskoczyłam.
- El, jeśli naprawdę nie chcesz, żeby do czegoś doszło, to musisz przestać to robić.
Pokiwałam głową starając się przestać, naprawdę próbowałam, ale byłam jak ćma, a Damon był ciepłym, jasnym światłem. Chciałam po prostu jeszcze trochę, jeszcze odrobinkę...
- Dosyć tego.
Nim dotarły do mnie te słowa, poczułam jego usta na swoich. W momencie cała zaczęłam pulsować i drżeć, przyciągając bruneta do siebie, poprzez zanurzenie palców w jego włosach. Wręcz się na niego rzuciłam, wyskakując i otaczając go nogami w pasie. Chciałam jeszcze więcej niż potrafiłam dotknąć, nie byłam już ćmą, byłam Ikarem, który z pewnością w najbliższym czasie miał runąć do wody.
I chociaż całowałam go po raz drugi tego wieczoru, to w żaden sposób nie czułam zaspokojenia swojej żądzy. Wiedziałam czego chciało moje ciało i wiedziałam, że Damon chciał mi to dać. Wywnioskowałam to chociażby z tego, gdzie wędrowały palce wampira. Sunął nimi wzdłuż linii bikini na moim tyłku, a gdy dotarł do zwieńczenia moich nóg, jego palce wślizgnęły się pod strój.
Z mojego gardła wydobył się niekontrolowany, cichy jęk. Jakimś cudem wiedział gdzie i w jaki sposób mnie dotknąć, chociaż ja sama nie za dobrze byłam tego świadoma. Odchylił moją głowę do tyłu całując mnie po szyi... i nagle we mnie uderzyła myśl, która powinna się była pojawić już na samym początku naszej nocnej eskapady. On chciał mnie zabić, chciał mnie pozbawić życia. Równocześnie z tą myślą nadszedł sygnał z żołądka, że nie spodobała mu się ilość spożytego alkoholu i chciałby ją zwrócić.
- Nie!- krzyknęłam, odsuwając się niezdarnie od Damona. Zdążyłam może zrobić ze cztery kroki, zanim padłam na kolana i się zwymiotowałam w rogu pomostu.
Obszar mózgu, który nie był pochłonięty „uzewnętrznianiem się” zarejestrował, że Damon przytrzymał mi włosy.
Gdy spazmy minęły, wszystko zaczęło wirować, a ciało stało się drętwe, jakby coś mnie ciągnęło w dół i w dół, poddałam się temu uczuciu, by polecieć w dół, w dół, w dół...


Dochodziła już pierwsza, tak przynajmniej powiedział spiker w radiu. Odetchnęłam głębiej, inhalując się letnim, ciepłym wiatrem.
- Jak głowa, El?
Nie otworzyłam oczu, by spojrzeć na kierującą blondynkę. Jakikolwiek ruch gałkami ocznymi bolał.
- Nigdy więcej nie napiję się alkoholu- odpowiedziałam, poprawiając głowę spoczywającą na przedramieniu.
- Może zamknijmy okna i włączę klimatyzację?
- Nie- jęknęłam, szukając po omacku butelki wody.- Wolę świeże powietrze niż to samochodowe, nawet nie wiem jak zimne.
Chciałam, żeby ten dzień się już skończył, albo najlepiej, nigdy nie istniał... w dwupaku z dniem wczorajszym. Co jakiś czas masochistycznie i bezwiednie odtwarzałam zeszła noc w głowie. Byłam tak zażenowana swoim zachowaniem, że kac jaki miałam był niczym w porównaniu do kaca moralnego. Cały poranek spędziłam w namiocie, nie potrafiąc nawet spojrzeć na Damona. Który jechał właśnie przed nami ze Stefanem i Jeremim.
Uchyliłam powiekę lewego oka, patrząc na tyły głów pasażerów.
- A jesteś w stanie opowiedzieć co wczoraj się wydarzyło? Zżera mnie od środka z ciekawości, czy straciłaś z nim dziewictwo.
Schowałam twarz w zgięciu łokcia, spoczywającego na maksymalnie otwartym oknie drzwi samochodowych. Nie chciałam o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać.
- Caroline, jedyne co wczoraj straciłam to resztki godności. Nic więcej.
- Czyli co? Nic nie było?!
Wielka Inkwizycja Caroline Forbes musiała przełknąć gorzką tabletkę.
- Nic. A raczej nic nie pamiętam- mruknęłam, podnosząc wzrok na drogę. Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.
- Ale że nic- nic?- nie musiałam na nią patrzeć, żeby wiedzieć jaką ma minę.
- Fragmenty bez ładu i składu... wiem, że przytrzymał mi włosy- ucięłam, czując, jak robię się cała czerwona ze wstydu. Care się tylko zaśmiała, klepiąc mnie po udzie.
- Oj daj spokój, nie ty pierwsza nie ty ostatnia. I tak wyglądasz lepiej niż Susie, albo Hunt.
Hunter wyglądał jak wrak człowieka, jak przepity, wrak człowieka. Każdy wyglądał lepiej niż On. A Susie? Czułam dziwne napięcie, gdy o niej myślałam, jakbym chciała jej wyrwać wszystkie włosy. Nie potrafiłam się pozbyć tego cholernego uczucia, a co najgorsze w mojej głowie oprócz myśli, jak to nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust, przemykały domysły, czy po tym jak ja odpadłam, sfrustrowany seksualnie Damon nie zaliczył którejś z obozowych koleżanek, z silnym naciskiem na Susie. Ponownie mnie zaczął boleć brzuch na myśl o tym.
Dlaczego mnie to w ogóle obchodzi? Uch! Nienawidziłam samej siebie.
- Ile jeszcze?
Dziesięć minut maksymalnie... Pytał o Ciebie rano, jak się czujesz.
- Spojrzałam w końcu na Caroline w szoku.
- Co?
- Damon pytał jak się czujesz- powtórzyła dobitnie posyłając mi szybkie spojrzenie. - Chyba Cię lubi, nie sądzisz?
Prychnęłam, poprawiając się w fotelu. Ona tak na serio?
- Care, On mnie nie lubi, On mnie usiłuje przelecieć. Widzisz równicę?
Dziewczyna milczała chwilę w skupieniu patrząc na drogę. Gdy otworzyła usta, by przemówić, nie wiedziałam czego się spodziewać.
- To smutne- stwierdziła, wzdychając. Zmarszczyłam brwi, patrząc to na nią to na drogę, wracając do uprzedniej pozycji.
- Co jest takie smutne?
Westchnęła ponownie.
- Jesteśmy w tym wieku, że musimy rozróżniać, czy facet jest dla nas miły, bo faktycznie mu zależy, czy jest miły, bo chce cię nabić na rożen- to jest smutne.
- No niestety- zamknęłam oczy. Ponownie wychylając głowę poza okno.
- Jak Ci nie zależy i chcesz się go pozbyć to połowa sukcesu, gorzej kiedy to ty jesteś stroną, która nie potrafi sobie dać spokoju- zakończyła swój wywód i zamilkła.
Jej słowa siedziały we mnie do końca dnia.
***
Podniosłam się do siadu, dłońmi badając swoją szyję. Była w całości. Ukryłam twarz w dłoniach starając się uspokoić. Sny wróciły, ze zdwojoną siłą. Odnalazłam wisiorek na szyi, który zdawało się, że stracił swą cudowną moc. Zapaliłam lampkę nocną i odrzuciłam na bok kołdrę. Było mi gorąco, a całe moje ciało lepiło się od potu. Spuściłam stopy na podłogę i w tym momencie poczułam, że ktoś mnie za nie złapał, lecz nim z mojego gardła uciekł krzyk, kreatura wciągnęła mnie w ciemność.

- El? Wszystko w porządku? Krzyczałaś...
Zdyszana rozglądałam się dookoła nie będąc pewną, czy to już jawa, czy jeszcze sen. Dotknęłam przedramienia Jenny, żeby się upewnić, że nie śpię i uciekłam bestii.
- Jenn? Te koszmary...
- Znowu wróciły?- odgarnęła włosy z mojego spoconego czoła, wyglądając na zmartwioną.- Bierzesz tabletki?
Opadłam ciężko na poduszkę, pocierając twarz dłonią.
- Chyba zapomniałam... Zaraz ją wezmę.
Wstałam, czując cały czas niepewność jakby wszystko znowu miało się zamienić w koszmar.
- Pójdę Ci po wodę.
- Dzięki.
Udałam się do łazienki, by znaleźć gdzieś tabletki, które przepisał mi lekarz. Gdy zapaliłam światło i spojrzałam w lustro, aż się przestraszyłam. Wyglądałam strasznie, miałam podkrążone oczy, włosy przylepione do twarzy. Spojrzałam na telefon, leżący obok umywalki. Była czwarta, więc nie musiałam ponownie zasypiać tej nocy... a co z kolejną i następną?
Potrząsnęłam głową, żeby usunąć wszystkie myśli i przemyłam twarz zimną wodą. Tego mi było trzeba.
Znalazłam tabletki, więc wróciłam się do pokoju, w którym myślałam, że zastanę Jennę, jej jednak nie było. Moje serce zaczęło bić szybciej. Tylko nie kolejny koszmar... Uszczypnęłam się, jednak nic się nie stało. Powoli zaczęłam iść w kierunku schodów, po drodze zapalając każde możliwe światło. Spokojnie, to tylko twoja wyobraźnia...
- Jenna?!- krzyknęłam, będąc u szczytu schodów. Nikt mi jednak nie odpowiedział. Cisza panująca w domu wytworzyła atmosferę tak gęstą, że można było ją ciąć nożem.
- Jenna?- ponowiłam wołanie, czując jak narasta we mnie panika, chciałam się rzucić z powrotem do pokoju, złapać telefon i zadzwonić po Damona. Paradoksalnie tylko jego obecność sprawiała, że czułam się bezpieczna. Nie zrobiłam tego jednak, za to odetchnęłam głęboko i wewnętrznie zaczęłam się bojowo nastawiać. Dasz radę, cokolwiek tam jest, skopiesz temu tyłek.
No dalej, zbiegnij po schodach, ty tchórzu!
Zrobiłam pierwszy krok, a zaraz za nim, niczym kaskadą kolejne, w ten sposób zbiegając po schodach. Uderzyłam wręcz we włącznik światła przy schodach, po czym naparłam na resztę domu, wpadłam do salonu z mocno zaciśniętymi pięściami, a kiedy nikogo nie zarejestrowałam, zrobiłam krok w stronę kuchni i w tym momencie zamarłam. Zza wyspy wystawały nogi i kałuża czerwonej cieczy.

2 komentarze:

  1. Tutaj też akapity ;) / Wikaa

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam tak jak prosiłaś. Przeżywam na nowo. Póki co bardzo dobrze ;) lecimy dalej =p / niezalogowana Emka

    OdpowiedzUsuń