wtorek, 7 kwietnia 2015

27. Rollercoaster of feelings

Szkoła była pogrążona w żałobie. Pół miasta było pogrążone w żałobie. A ja musiałam udawać, że jest mi źle z tym co się stało. Z tym co zrobiłam ubiegłej nocy. Tego przynajmniej wymagał ode mnie Stefan... no i Alaric... i Bonnie. Czyli wszyscy Ci, którzy wiedzieli o moim przestępstwie... no prawie wszyscy. Damon w sumie milczał, wpatrywał się tylko we mnie, ale widziałam w jego oczach ten błysk zrozumienia, rozumiał to, czym się kierowałam zabijając ją... a przynajmniej starał się zrozumieć, nie to co pozostali. Utrzymywali, że zabijanie jest złe i choć nie wypowiedzieli tego na głos, to widziałam na ich twarzach potępienie co do mojej osoby. Nikogo jednak nie obchodziła moja wersja wydarzeń. Kimberly Evans była wredną, wyrachowaną, zawistną suką, która spieprzyła moje życie szkolne, reputację, związek i mogę się założyć, że gdyby żyła, wyciągałaby te brudne paluchy po więcej i więcej, aż nie zostałoby mi kompletnie nic. Była chciwą manipulantką i mam w dupie to, że nie mówi się źle o zmarłych... Osobiście doprowadziłam do jej śmierci, więc daruję sobie ten zakaz.
W szkole przy jej szafce zrobili mini ołtarz ku jej pamięci. Kiedy to tylko zobaczyłam zachciało mi się śmiać, naprawdę śmiać, aż do rozpuku. Eliza się śmiała, w sumie uśmiech nie schodził z jej ust odkąd poderżnęłyśmy Evans gardło. Czasem miałam ten obraz przed oczami, jak z kilku nacięć na rękach i nogach oraz z głównej, niezbyt głębokiej rany na szyi wypływa ciemnoczerwona ciecz, nie wspominając o tych ranach na brzuchu... nie spodziewałam się, że było ich tak dużo... Możliwe, że gdyby Eliza by mi nie pomogła to bym nie dała rady opanować szarpiącej się blondyny, w ostatnich chwilach walki o życie.
- Elizabeth...- przywołał mnie Alaric.- Jesteś tu?
Przewróciłam oczami. Nie chciało mi się ich słuchać, nie widziałam powodu, dla którego powinniśmy siedzieć w tej klasie i to wszystko omawiać.
- Tak, słucham...
- Czy mogłaś zostawić jakiekolwiek ślady po sobie? Włosy, ślina, naskórek, materiał, krew, cokolwiek?- podparty o ławkę, wpatrywał się we mnie surowo, jakby ta śmierć go jakoś specjalnie dotknęła.
- Nie, włosy miałam związane, na rękach miałam skórzane rękawiczki, trampki były tylko raz chodzone, spodnie to samo...
- Jenna zauważy, że nie ma twoich rzeczy?- zapytał Stefan. Pokręciłam w odpowiedzi głową.
- Nawet nie wie o tych ciuchach. Damon kiedyś mi je dał- spojrzałam na niego przelotnie, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji- więc raczej nic na mnie nie wskazuje... poza tym byłyśmy ostrożne z Elizą...
- Elizabeth, nie ma żadnej Elizy- warknął Alaric.- Próbujesz zwalić winę na kogoś kto nie istnieje! Usprawiedliwiasz się przed sobą, żeby poczucie winy cię nie stłamsiło. Teraz poniesiesz konsekwencje- westchnął i przejechał dłonią po twarzy.- Rozumiem gdyby to był wampir, jakaś nadnaturalna istota, która cię chciała zabić, ale twoja rówieśniczka...?
- Moja rówieśniczka- przerwałam mu- spieprzyła mi związek, relacje i reputację w szkole. Była złośliwa, wredna i nie znała żadnych granic. Irytowała, gnębiła oraz denerwowała nie tylko mnie, ale i większość osób w tej szkole, więc jeżeli policja będzie robiła listę osób, które nienawidziły panny Kimberly Evans, to z pewnością moje nazwisko nie będzie jedyne na tej kartce. Coś jeszcze?
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli to na mnie to na siebie. Na twarzy Damona rysował się ironiczny uśmieszek, z jednej strony byłam mu za to wdzięczna, a z drugiej dalej wściekła za zdradę. Sam mógł ją przecież zabić, ale nie...
- W takim razie- zapięłam do połowy bluzę- ja idę do domu, jestem głodna i odrobinę zmęczona tym dniem... i wami- dodałam po chwili- jeżeli chcecie to możecie tu kwitnąć i mnie obgadywać za plecami jak bardzo się zmieniłam, jaka jestem zła i bezduszna. Miłego wieczoru.
Nikt się nie ruszył do wyjścia oprócz Damona. Obróciłam się na pięcie i zanim przeszłam przez drzwi przytrzymane przez wampira, zatrzymał mnie jeszcze na chwilę ponury głos Bonnie.
- A jakie masz alibi?
- Coś wymyślę- odpowiedziałam i wyszłam na szkolny korytarz, oświetlany tylko przez stłumione światło zapalone w pomieszczeniu, z którego właśnie wyszłam.
Brunet szedł obok mnie na pozór wyluzowanym chodem nie odzywając się. Skręciliśmy w lewo do wyjścia. Przy prawym rzędzie szafek stał kącik adoracyjny mojej ofiary- świeczki, kartki, zdjęcia, misie, jedno bardziej sztuczne od drugiego. Prychnęłam pod nosem, unosząc brwi.
Kiedy wyszłam na dwór otulił mnie ciepły wiatr, świeże powietrze.
- Podwieźć cię do domu?- wow, on mówi.
- Nie, wolę się przejść... dzięki- dodałam po chwili i ruszyłam w stronę domu. Damon ruszył zaraz za mną.
- Twój samochód stoi po przeciwnej stronie- przypomniałam mu, nie zwalniając kroku i nie odwracając się.
- Wiem, potem po niego wrócę, twoje samotne spacery z reguły nie kończą się dobrze. Wolę mieć pewność, że dotrzesz do domu cała i zdrowa.
- Powiedziałabym, żebyś szedł do swojej Kimberly, no ale cóż... - zakpiłam.- Żadna miłość nie trwa wiecznie, czekaj jak to idzie? „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”? Najszczersze kondolencje... To musiał być wielki cios...- z trudem zachowywałam powagę.
- Nie musisz być zgryźliwa. Cieszę się, że jej nie ma, nie cieszę się tylko, że to ja jej nie zabiłem.
- Miałeś swoją szansę, nie skorzystałeś z niej... ale przecież nie mogę cię za to winić. Miłość nie wybiera.
Parsknął śmiechem.
- Nawet o trupa jesteś zazdrosna.
Tym razem nie powstrzymałam śmiechu.
- Nie jestem. Po to ją zabiłam, żeby nie musieć jej oglądać, a tym bardziej ciebie.
Kłamca- Eliza pogroziła mi palcem. Zignorowałam ją.
- Z pewnością... Mogę być twoim alibi, jeśli chcesz.
- Nie- odpowiedziałam szybko.- Wolałabym to zadanie powierzyć komuś bardziej zaufanemu.
- Ciekawe komu? Nienawidzą cię. Wierz mi, znam to spojrzenie, pełne obrzydzenia, potępiające, oceniające cię... Pochłaniałem tego typu spojrzenia tyle razy, że w sumie już mnie nie ruszają.
- To ten moment, w którym mam ci współczuć?
Spojrzał na mnie, głupkowato się uśmiechając.
- Och, Boże, tak bardzo mi tego brakowało...
- Czego?
- Ciętych ripost, czarnego humoru, gadki-szmatki na poziomie...- przeciągnął się.- Zdecydowanie w takiej dziewczynie się zakochałem.
Zbił mnie ostatnim zdaniem z pantałyku, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
- A to moment, w którym rzucam ci się na szyję i wykrzykuję dozgonną miłość? Twoje partnerki nie kończą dobrze... wszystkie umieramy. Chyba masz przesrane.
- I szpila- powiedział niebezpiecznie powoli. Skrzywił się lekko.
Przesadziłam? Był ostatnią osobą w Mystic Falls, z którą mogłam porozmawiać, czy był teraz czas i miejsce, żeby mu dokuczać?
- Czemu się nie odwróciłeś ode mnie jak pozostali?
- Ponieważ rozumiem, a przynajmniej wydaje mi się, że rozumiem twoje pobudki, zabijałem ludzi w takich ilościach i na takie sposoby, że byłbym hipokrytą odwracając się od ciebie. Poza tym może dlatego, że nie mam duszy, łatwiej mi niektóre rzeczy przyswajać? Moja moralność to tylko kwestia umowna... Wymieniać jeszcze?
- Nie, myślę, że to wystarczy.
- Więc? Być twoim alibi?
- Skoro tak bardzo tego chcesz...
- Nie masz wyboru- uciął, trącając mnie ramieniem.
Myślał, że taka przysługa potrafiła wymazać moje zranione uczucia? Chyba nie był aż tak głupi i naiwny.
- Przepraszam- wyrzucił z siebie nagle. Nie zdziwiło mnie to, podejrzewałam, że będzie chciał wykorzystać sytuację.
- To raczej nie jest dobra chwila na przeprosiny...
Mój telefon zawibrował i zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z tylnej kieszeni jeansów i spojrzałam na wyświetlacz. Caroline?
- Tak?
- Elizabeth! Dzięki Bogu! Gdzie jesteś?
Popatrzyłam odruchowo na Damona, który zmarszczył brwi z determinacją.
- Caroline... O co Ci chodzi?
- El, błagam, jeżeli mi nie pomożesz, to umrę...
***
- Nie, Kimberly nie była istotą nadprzyrodzoną. Klątwa się nie uaktywniła, więc nie można tego w pełni zrzucić na gen łowcy.
- W pełni? A mogło to coś mieć wspólnego po części z jej genem?- spytał Stefan, opierając się o ławkę.
- Charakter El się teraz waha, czuje wszystko, hmm... „bardziej”, jeżeli tak to mogę ująć. Ma zatartą granicę między tym co dobre, a co złe. Jej alter ego miesza jej w głowie. Chciałbym móc coś z tym zrobić, ale nie mogę nic poradzić, jeśli ona nie chce mojej pomocy, musimy po prostu poczekać, aż zabije jakiegoś nie-człowieka.
- Mam nadzieję, ze zabije Damona- warknęła Bonnie.
- Nie chcesz być w jej pobliżu jak sobie zda sprawę z tego co zrobiła...- powiedział surowym tonem Alaric.
- Z zabiciem tej dziewczyny jakoś nie miała problemu...
- Nienawidziła jej, natomiast Damona kocha. Ciekawe kogo tobie by było łatwiej zabić, Bonnie. Kogoś kogo nienawidzisz, czy kogoś kogo kochasz?- stanął w obronie dziewczyny historyk. Wiedział aż za dobrze co to znaczy zabić kogoś bliskiego.
Telefon czarownicy przerwał konwersację. Spojrzała na wyświetlacz. Caroline. Zignorowała połączenie i wyciszyła telefon.
- Więc pozostaje nam ją chronić i czekać, aż znowu zabije?
- Pozostaje nam ją obserwować- poprawił ją Alaric.
Tym razem zadzwonił telefon Stefana, ale on również widząc imię Caroline zignorował połączenie.
- Dobra, czas iść do domu, wszyscy jesteśmy zmęczeni tym dniem...
Na końcu zadzwonił telefon Alarica. Odebrał.
- Słucham?
- Alaric, daj mnie na głośnik- poprosiła Elizabeth. Nauczyciel trochę się zdziwił, ale wykonał prośbę.
- Czemu nie odbieracie telefonów od Caroline?
Bonnie spojrzała na Stefana, a on na nią.
- Ja...- zaczęła.
- Dobra, darujcie sobie wymówki, państwo idealni. Caroline grozi niebezpieczeństwo, gdybyście odebrali, to byście o tym wiedzieli. Zgarnęliśmy spanikowaną Carol do Salvatorów, zapraszamy Stowarzyszenie Osób Idealnych na spotkanie.
Rozłączyła się, zostawiając trójkę w niezręcznym milczeniu.
***
Podałam blondynce kubek ciepłej herbaty i usiadłam obok niej.
- Dobrze, a teraz na spokojnie. Opowiedz mi, kto cię chce zabić?
Wzięła głęboki oddech i spojrzała mi w oczy.
- Wszystko się zaczęło stosunkowo niedawno, po waszym zerwaniu przez Katherine. Wy pojechaliście do Duke, o ile dobrze pamiętam, a ja odebrałam telefon tego dnia. Odezwał się mężczyzna, powiedział mi, że chce się ze mną spotkać, podkradł mój numer Tylerowi i to ma być temat naszego spotkania- westchnęła.- Zgodziłam się, wtedy jeszcze bardzo mi zależało na Tylerze... Myślałam, że chce mnie jakoś zdopingować do działania, czy coś, ale... Jego zamiary nie miały nic wspólnego z Tylerem.
***
Blondynka wsadziła dłonie do kieszeni jeansowej kurtki, odważnie przemierzając kolejną ulicę Mystic Falls. Nie wiedziała co ją czeka, nie miała pojęcia czego chciał od niej nieznajomy. Nagle usłyszała jak silnik auta cichnie obok niej, odruchowo odwróciła głowę. Ciemne auta zatrzymujące się wieczorną porą obok dziewczyny to nie najlepszy omen, dlatego Caroline minimalnie przyspieszyła, ale po kilku krokach zatrzymało ją jej nazwisko.
- Panno Forbes.
Spojrzała przez ramię, szedł w jej stronę wysoki, umięśniony mężczyzna, ubrany na czarno, a w uchu mogła dostrzec słuchawkę bluetooth. Prawie się przewróciła powoli się wycofując. Dookoła nie było żywego ducha, a Caroline czuła jak kontrolę nad jej ciałem przejmuje panika.
Co mam robić, co mam robić?- zaczęła myśleć gorączkowo, rozglądając się.
- Proszę nie uciekać, pan Hetfield pani oczekuje.
- Kim u diabła jest pan Hetfield?- wyrwało jej się, wciąż trwając w pozycji gotowej do ucieczki.
- Możesz odjechać, Aiden- rzucił szatyn, wychodząc z auta. Caroline się odechciało uciekać, wręcz wrosła w ziemię. Pan Hetfield był zdecydowanie najprzystojniejszym facetem jakiego w życiu widziała. Był niższy od Aidena, ale większość ludzi pewnie było. Krótkie włosy w uroczym nieładzie prosiły się, by w nie zanurzyć palce, a oczy bystrze oceniały całe otoczenie, jakby cały czas się spodziewał nieoczekiwanego. Atmosfera gęstniała z każdym jego kolejnym bliższym ku Caroline krokiem, szedł zdecydowanie, dokładnie tak chodzą ludzie sukcesu, pomyślała, ale jego ubiór bardziej go pozorował na typowego nieokiełznanego faceta. Z typową dla dziewczyny wprawą oceniła jego ubrania i przyszedł jej do głowy zabawny wniosek. Wszyscy niebezpieczni, pociągający i niegrzeczni faceci noszą czarne skórzane kurtki i jeansy... Uśmiechnęła się pod nosem i wyprostowała.
- Wybacz, Caroline, Aiden nie chciał cię wystraszyć- kiwnął mężczyźnie głową w stronę auta, a ten się wycofał. Blondynka od razu poczuła się bardziej komfortowo.
- Nie wystraszył -powiedziała cicho, nie mogąc oderwać wzroku od jego intrygujących szarych oczu. Lekko je zmrużył i chwycił jej dłoń, by ją delikatnie ucałować.
- Logan Hetfield, miło mi cię poznać...
- I wzajemnie- uśmiechnęła się lekko, starając się go zauroczyć swoją osobą. Dostrzegł to od razu, gdy ją zobaczył, że wywarł na niej niesamowite wrażenie i to mu zdecydowanie ułatwi manipulację.
- Więc... Chciałeś rozmawiać o Tylerze...
Zaśmiał się krótko.
- Nie, Caroline, to był tylko pretekst. Pomyślałem, że możesz mi się przydać... Jesteś przyjaciółką Elizabeth Gilbert, prawda?
Jej humor gwałtownie się zmienił, wkurzyła się.
- Ta, bo co?
- Widzisz, chciałbym do niej dotrzeć...
- To trzeba było do niej zadzwonić!- krzyknęła na niego i już miała odejść, ale Logan położył dłoń na jej czole.
- Imperare.
Jej oczy zaszły mgłą. Hetfield westchnął.
- Caroline, zrobisz wszystko co ci każę, nie będziesz protestować, nikomu nie powiesz o mnie, ani o tym o czym ci mówię, a ponadto zakochasz się we mnie do szaleństwa, ale sądzę, że do tego nie muszę cię bardzo przekonywać- uśmiechnął się pod nosem.
- Finis- szepnął i się wyprostował. Blondynka spojrzała na niego błędnym wzrokiem i kiwnęła głową.
- Jasne... Pomogę ci.
- To cudownie. Z pewnością chcesz znać szczegóły, w takim razie zapraszam na spacer, mamy trochę rzeczy do omówienia.
Ruszyli wolnym krokiem przed siebie.
- Nie chcę ci zabierać całej nocy, więc do rzeczy. Widzisz, to jak wyglądam nie jest trwałe, zależy od tego- wskazał na pełnię księżyca.- Trzy dni, tyle jestem w tej ludzkiej postaci, tyle trwa pełnia księżyca, która występuje co dwadzieścia osiem dni... Wszystkie Lunołaki dążą do tego, żeby zostać w tej postaci jak najdłużej. To nasza klątwa, kara za zabicie człowieka podczas pełni...
- Czyli coś jak wilkołak?
- Podobnie, też kiedyś byliśmy wilkołakami, a raczej mieliśmy gen wilkołaka... Po prostu... Zabiliśmy w złą noc- warknął. Ilekroć o tym myślał był wściekły, na siebie, na bliskich, na wszystkich. Odetchnął głęboko.- Ale na wszystko jest sposób. Istnieje rytuał, który ściąga z nas klątwę i właśnie do tego potrzebuję twojej przyjaciółki.
- Czemu?
Logan przewrócił oczami, starając się jej nie zrobić krzywdy.
- Ponieważ jest wyjątkowa, jest niezbędna, żebym był znowu człowiekiem. Wiedźmy potrafią wszystko utrudniać, takie osoby rodzą się raz na kilkaset lat. Wyobrażasz sobie jak to jest, żyć prawie sto lat i tylko kilkadziesiąt dni w roku móc chodzić na dwóch nogach?!- tracił nad sobą kontrolę, wiedział, że musi się uspokoić.
- Dobrze, pomogę ci.
- Nie masz wyboru, kochanie. Na początek... Zrobimy z ciebie ofiarę...
***
Słuchałam tej historii nie mogąc w nią uwierzyć. Naturalnie, że pamiętałam Lunołaki, ale James nigdy mi nie powiedział po co tak naprawdę byłam mu potrzebna. Teraz już wiedziałam. Rytuał miał mu pomóc zostać ponownie człowiekiem i szczerze bym mu pomogła, gdyby to nie wymagało mojej śmierci.
- Więc miałem rację, atak wampira w twoim domu był ukartowany, ha! Wiedziałem.
- Tak, ja... Przepraszam, zakochałam się w nim, on mi się tak podobał i jeszcze ta hipnoza...
- Skąd w ogóle wiesz o tym wszystkim? Może znowu cię przysłał.
- Nie, jego czar przestał działać, rozmawiał kiedyś przez telefon i usłyszałam jak mówi, że jego wpływ ma „gwarancję”. Nie przyszłam na wczorajsze spotkanie z nim, bo się bałam. Nie zdobyłam twojej krwi...- spuściła głowę w dół i wyciągnęła pustą fiolkę.- I to była chyba ta gwarancja... Elizabeth, tak bardzo przepraszam- rzuciła mi się w ramiona. Zaczęła płakać. Przytuliłam ją do siebie.
- Carol, nie płacz, każdy z nas robił rzeczy, z których nie jest dumny... Nie istnieją żadne granice, jeżeli chodzi o tych, na których nam zależy.
- Proszę, El, wybacz mi, ja nie chciałam, żeby stało ci się coś złego, na początku nie mówił, że chce cię zabić, tylko, że chce twojej krwi... A teraz ja nie przyszłam i on mnie zabije, wiem to! Wygadałam się, nie wypełniłam jego poleceń, Boże, on mnie zabije...
- Nie, Caroline, nie panikuj, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie z tym...- pocałowałam ją w czoło i przytuliłam.
- A twoja mama?
- Jest w pracy, wiem, że jest tam bezpieczna.
Drzwi wejściowe się otworzyły, zamknęły i po chwili do salonu weszła Święta Trójca.
Wyprostowałam się, obserwując ich kamiennym spojrzeniem.
- Cześć, Car, przepraszam, że nie odebrałam...
- Ale jestem zbyt idealna, żeby zaprzątać sobie tobą głowę- dokończyłam za Bonnie. Popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Elizabeth, skończ. Trudno mi się pogodzić z tym, co zrobiłaś, nie powinno to być dla ciebie zaskoczeniem. A to, że twój eks, który jest psychopatycznym mordercą cię rozumie, tym bardziej do mnie nie przemawia.
- Dalej tu jestem- mruknął Damon, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Super, chwila szczerości! Tak, to byle złe, co zrobiłam, ale ona nie była święta, wszystko mi chciała odebrać! Więc ja odebrałam jej wszystko zanim ona zdążyła to zrobić mi... Poza tym dla ciebie jest to dziwne, ale ja nie widzę nic w tym złego! Wiem, że powinnam teraz leżeć i nie móc z tym żyć, zadręczać się poczuciem winy, ale nie potrafię!- wbrew mojej woli łzy zaczęły mi się pojawiać w oczach.- Nie potrafię czuć tak jak kiedyś! Czuję się wyprana z uczuć, nie mam kontroli nad tym co robię! Nie pamiętam jak dźgałam Evans!- wykrzyczałam i chwyciłam się za włosy.- Kiedy oprzytomniałam stałam nad jej zwłokami, pamiętam tylko poderżnięcie gardła, ale nie te kilka ran kłutych w brzuch! Nie pamiętam kiedy zaatakowałam Damona podczas treningu... Tak cholernie dużo rzeczy mi umyka... Nie, Bonnie! Nie patrz tak na mnie, nie chcę żadnego współczucia. Bądź dalej taka oziębła, szkoda, że ja taka nie byłam, kiedy mi powiedziałaś, ze jesteś czarownicą...
Mulatka oniemiała.
- Elizabeth, na Boga, nie chcę być oziębła! Po prostu nie wiem co o tym wszystkim myśleć, nigdy nie byłam częścią czegoś takiego, to wszystko jest takie nowe...
- Co ty nie powiesz- warknęłam i podeszłam do Damona.
- Macie jakieś wino?
- A jakie byś chciała?
- Słodkie, to mój jedyny warunek.
- Powinno się coś znaleźć- uśmiechnął się lekko i odłożył swoją szklankę.
- Dzięki- odetchnęłam z ulgą, opadając na kanapę obok Caroline.
- To ty zabiłaś Kimberly?
No i się zaczyna...
- Tak, jestem potworem, już wszyscy mnie uświadomili, ty możesz sobie darować.
- Nie, Eli, nie jesteś.
Przytuliła mnie nieoczekiwanie. Nie mogłam w to uwierzyć, nie potępiła mnie.
- Nie sądzę, że zrobiłaś coś dobrego, ale potrafię przełknąć tą informację.
Damon wszedł do pokoju z butelką w ręce.
- Powinno ci smakować.
Odkorkował wino i nalał mi białego trunku do kieliszka. Z wdzięcznością skinęłam głową. Nie pamiętam kiedy piłam lepsze wino... Caroline i Bonnie również poprosiły o kieliszek.
- El, przepraszam, Caroline ma rację. Ja też potrafię to przetrawić.
Płeć męska dyskutowała o tym jak wytropić Logana i go zabić, a my siedziałyśmy i częstowałyśmy się alkoholem. Nim się spostrzegłyśmy butelka została przez nas opróżniona. Kiedy wstałam z zamiarem pójścia do ubikacji ziemia się pode mną zachwiała niespodziewanie.
- Wow- mruknęłam- A obiecywałam sobie, że nigdy nie będę już piła na siedząco...
- Czego to sobie człowiek nie obiecywał...
Kiedy stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie, świat odrobinę wirował. Czułam się rozluźniona, gotowa przyjąć świat na klatę. Schodząc po schodach zachciało mi się tańczyć, podzieliłam się tym uczuciem z dziewczynami.
- Przydałoby się zmęczyć, wyszaleć, upić i zapomnieć o całym świecie...- mruknęła Bonnie.
Blondynka nagle się poderwała na nogi.
- Więc chodźmy! Jedźmy do Richmond do jakiegoś klubu, zabawmy się...
Spodobał mi się ten pomysł, z tym, że...
- Do Richmond są dwie godziny drogi.
- Jest siedemnasta, będziemy gotowe o osiemnastej, a do klubów wcześniej nie wpuszczają, a ty Bonnie, zanim cokolwiek powiesz... nic nie mów- Caroline uwiesiła się na mnie i na brunetce.- Ta noc jest nasza, już nie wiadomo kto chce naszej śmierci, a kto jest naszym przyjacielem, więc zróbmy z tej nocy naszą dziwkę.
- Hej, dziewczyny- Stefan chciał szybko ostudzić nasz entuzjazm, sądząc po jego minie.- Nie jest teraz bezpieczne, żebyście gdzieś wychodziły.
Caroline nawet na niego nie spojrzała, była za bardzo podekscytowana. Alkohol zrobił swoje.
- Znam pewien dobry klub, ekskluzywny- zaśmiała się.- Jeżeli dopisze nam szczęście, to tej nocy nie spędzimy samotnie w łóżku.
Parsknęłam śmiechem, nie wiem ile bym musiała wlać w siebie alkoholu, żeby iść z nieznajomym do łóżka, to głupi pomysł, ale pozostała część była jak najbardziej na plusie.
- Dobra, nie traćmy czasu, trzeba się przygotować.
- Jesteście nienormalne- podsumował Damon- Grozi wam niebezpieczeństwo, a wy po dyskotekach będziecie latały... Daj babom alkohol.
- Cokolwiek powiesz i tak postawimy na swoim- warknęłam i chwyciłam torebkę.- Najlepiej by było gdybyśmy poszły do mnie, ale boję się, że nie mam ciuchów do ekskluzywnego klubu.
- Ja mam- powiedziała Caroline.
- Ale nie możemy iść do ciebie.
- Same, nie, ale gdyby ktoś się zgodził...
- Dobra, okey- warknął Damon.- Idę z wami, cholera wie, co wam jeszcze do głów wpadnie.

Podobała mi się ta sukienka, była czarna, dopasowana, trochę przed kolano i była bez rękawów. Dawno już się nie stroiłam, więc miło było to ponownie zrobić. Caroline pożyczyła mi również pozłacany naszyjnik z ciemnozielonymi kamieniami i szpilkami podobnego koloru.
Nie lubiłam mieć zbyt ciemnego makijażu, więc tylko nałożyłam tusz do rzęs i odrobinę podkreśliłam zarys oka. Na usta nałożyłam śliwkową pomadkę. Byłam gotowa.
- Eli! Na dole, w szafie są torebki, weź mi taką beżową ze srebrnym łańcuszkiem. Nie musimy wszystkie brać torebek. Dzięki!
- Tak jest, kapitanie.- Zasalutowałam i zbiegłam po schodach trzymając w dłoni buty.
W salonie siedział Damon i oglądał telewizję. Gdy mnie zobaczył poderwał się na nogi. Uniosłam brwi. Przez chwilę mnie taksował wzrokiem od stóp do głów, po czym zrobił szybki krok w moją stronę. W chwili, gdy zarejestrowałam jego ruch wystawiłam przed siebie rękę, by nie mógł za blisko do mnie podejść. Zdziwiony spojrzał na moją dłoń, opierającą się o jego klatkę piersiową, separującą nas. Wycofałam się powoli.
- Nie, Damon. Przestań.- Zganiłam go, udając się do szafy, w której były torebki.
Damon stał i patrzył na mnie bez słowa. Położyłam buty przy drzwiach, po czym szybko wbiegłam na górę.
- I co? Damon cię widział?- spytała blondynka, patrząc na moje odbicie w lustrze, jednocześnie kręcąc sobie włosy.
- Tak, trzymaj BonBon.
- Okey- zaczęła przekładać drobiazgi to torebeczki.
- I?
- Co „i”?- przewróciłam oczami.
- No jak zareagował?
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Nijak. Stłumiłam w zarodku wszystkie jego reakcje... Gotowe?
- Spokojnie, dzisiaj się wyszalejemy, znajdziesz jakiegoś kochasia i zapomnisz o Damonie...
- Nie potrzebuję człowieka-plastra. Stosunkowo dobrze znoszę zerwanie. Jedyne co mnie pewnie jeszcze trzyma to nasza więź...
- Będę w stanie jutro ją przerwać- wtrąciła Bonnie.
- Widzisz! I po kłopocie...
A jednak było mi cholernie ciężko na sercu. Męczyłam się. Miałam nadzieję, że to wszystko to jednak tylko Wpojenie, jak nigdy chciałam ruszyć dalej.
- Ta- Caroline przyglądała mi się badawczo, ale w końcu westchnęła i spuściła ze mnie wzrok.
- Mam nadzieję, że dorwę jakiegoś przystojniaka, dzięki któremu zapomnę o całym świecie.
Prychnęłam, ale w głębi duszy też miałam nadzieję kogoś poznać.

Byliśmy na miejscu po dwudziestej pierwszej. Damon podjechał pod wybrany klub, który wskazała Caroline. Na zewnątrz nie wyglądał jakoś bardzo imponująco, ale to było Richmond, nie Las Vegas. Nad wejściem wisiały dwie neonowe żółte litery.
- „XL”?- spytałam wysiadając z porsche.
- Bliźniacza siostra „XS”.
Zmarszczyłam brwi. Nic mi to nie mówiło, ani jedno, ani drugie, chociaż z miny przyjaciółki wywnioskowałam, że doskonale powinnam znać te nazwy.
- „XS” mieści się w dziesiątce najlepszych klubów w Stanach! Właściciel tych dyskotek to równocześnie właściciel Webster Hall...
Tą nazwę znałam...
- Wpuszczą tu nas?- zapytała Bonnie.
- Już tu kiedyś byłam, co prawda się trochę czeka...
Spojrzałam na kolejkę składającą się z takiej liczby osób, by na starcie już mi się odechciało czekać. Stanęłam do kolejki pomiędzy czarnymi półmetrowymi boksami i uniosłam głowę.
Budynek był z czerwonej cegły, a okna były pozabijane blachami tego samego koloru. Gdybym przechodziła tędy popołudniu w życiu bym nie powiedziała, że jest to ekskluzywny klub nocny. Jedyne co wskazywało na to, że coś się dzieje za tymi murami to stłumiony odgłos dudniącej muzyki. Trzy osoby stały na zewnątrz poza kolejką, ale wciąż za barierkami i paliły papierosy.
- Może na zewnątrz nie wygląda to obiecująco- zaczęła Carol-, ale w środku jest super. Słyszycie tą muzykę? Będziemy się bawić do białego rana!
Mi i Bonnie jej ekscytacja się udzielała. Nie mogłam się doczekać, żeby wejść do środka. Chciałam bezkarnie tańczyć w taki sposób, żeby każdemu facetowi zachciało się przygodnego seksu. Wić się wśród zapachu alkoholu, potu i drogich perfum. Poczuć na sobie atmosferę nocy.
Damon nie podzielał naszego nastroju. Bacznie obserwował otoczenie i aż za dokładnie przyglądał się mi. Kiedy jechaliśmy tutaj obiecałam sobie, że doprowadzę go do wrzenia, sprawię, że padnie przede mną na kolana i będzie mnie błagał o chociaż minutę mojej uwagi.
Dziewczyny na początku kolejki krzyknęły z radości, kiedy bramkarz wpuścił je do środka. Przesunęliśmy się nieco, ale nie za dużo.
- Caroline, proszę daj mi mój telefon, muszę wysłać smsa do Jenny, żeby się nie martwiła.
- Mhm- wygrzebała moją komórkę i podała mi ją.
Zagryzłam wargę, starając się napisać najbardziej ulegle, jak tylko potrafiłam. Szukając inspiracji oparłam się biodrem o płotek, obserwując tłum przede mną. Rudzielec przede mną rozglądał się gorączkowo.
- Olivia, uspokój się.
- A jeżeli go nie będzie?
- Wiesz, że On zawsze zostaje na tydzień. Przychodzimy tu co pieprzony miesiąc, według jego wizyt można by zegarek nastawić- zaśmiała się blondynka i z powrotem spojrzała w ekran telefonu.
- Tak, ale wiesz... Myślę, że nie my jedyne chcemy jego uwagi.
- Ty chcesz jego uwagi, ja mam Jeffa, który nawiasem mówiąc będzie tu za godzinę.
- Ty i twój Jeff- Olivia przewróciła oczami patrząc za moje plecy. Chyba dostrzegła Damona, bo jej wyraz twarzy nieco się zmienił. Nachyliła się do swojej towarzyszki.
- Ann, patrz jakie ciacho tam stoi. Ten brunet... Boże, takiego to bym zaciągnęła do kibla.
- Kogo ty byś do niego nie zaciągnęła?- mruknęła Ann, chowając telefon. Olivia pacnęła ją w ramię.
- Nie prawda, po prostu lubię przystojnych facetów... Och, musi być dobry w łóżku.
Owszem, jest. Już chciałam odpowiedzieć, ale się powstrzymałam. Jak miałam rozbudzić zazdrość Damona, skoro ja się gotuję przez same gadki-szmatki. Westchnęłam. Nagle powstało jakieś zamieszanie przy drzwiach i ochroniarz wywalił jakiegoś kolesia poza barierki. Wszyscy się gwałtownie cofnęli, przez co telefon mi wypadł z ręki i spadł na chodnik, ale już za strefą kolejki.
- Cholera jasna- warknęłam pod nosem modląc się, żeby tylko szybka mi nie pękła. Wychyliłam się, ale aparat wciąż był poza moim zasięgiem. Za jakie grzechy!?
- Elizabeth, pomóc ci?- spytał Damon.
- Nie, dam sobie radę sama.
Przewiesiłam się przez barierkę i już prawie miałam go w zasięgu ręki, kiedy ktoś go podniósł. Na początku chciałam krzyczeć, że złodziej mi ukradł telefon, ale się powstrzymałam, widząc, że mój, pożal się Boże, wybawca stoi przede mną, wypiętą i bezbronną, zamiast uciekać z łupem. Pierwsze co zobaczyłam to brązowe półbuty i ciemne jeansy, w miarę gdy powracałam do pionu widziałam coraz więcej. Cholernie drogi zegarek, czarny sweter zakładany przez głowę z podwiniętymi rękawami, seksownie zarysowana szczęka, usta wygięte w lekkim uśmiechu, prosty nos i te oczy... Nie wiedziałam co z nimi jest nie tak... Coś mi nie pasowało. Czekoladowe włosy w nieładzie, jakby dopiero wyszedł z łóżka... Jezu Chryste... Starając się nie tylko pozbierać jak najszybciej swoją szczękę z podłogi, ale i z godnością odebrać swoją własność, wyprostowałam się, wyciągając rękę po telefon. Mężczyzna oddał mi z ociąganiem komórkę taksując mnie spojrzeniem. Och, to był zdecydowanie facet, który ujarzmia kobiety, a nie na odwrót.
- Dziękuję- szybko mu odebrałam urządzenie i zacisnęłam ręce w pięści. Ignorując dreszcz podniecenia i magnetyczne zwierzęce przyciąganie sprawdziłam, czy wszystko w porządku. Ekran był cały, tylko róg się wyszczerbił.
- Mam nadzieję, że nic się nie stało- głos miał równie pociągający jak wygląd. Z pewnością gdyby mówił wystarczająco długo...
- Tak, wszystko okey- zagryzłam wargę, patrząc mu prosto w oczy. Teraz dopiero zauważyłam, że miał heterochromię, nie potrafiłam się napatrzeć. Zamrugał kilka razy i odwrócił wzrok, z pewnością przywykł do ciekawskich spojrzeń, ale irytowały go tak samo...
Wycofał się i ruszył w stronę bramkarza. Z gracją.
- Dobry wieczór, panie Stark!- krzyknęła za nim Olivia. Jednak on się nie odwrócił, dopiero kiedy podszedł do bocznej bramki i ochroniarz mu skinął głową, otwierając ją, popatrzył na mnie. W osłupieniu odwzajemniłam spojrzenie. Powiedział coś do ucha goryla, po czym wszedł do środka. Podczas kiedy jeden z pilnujących wejścia, stanął na środku, drugi wyszedł spomiędzy boksów i ruszył w naszą stronę. Żołądek mi podszedł do gardła, chyba nie chcą mnie wywalić! Nic nie zrobiłam.
Wysoki, łysy facet podszedł do mnie i przekrzykując tłum, pochylił się w moją stronę.
- Proszę za mną.
Uniósł masywną przegrodę, bym przeszła.
- Gdzie?
- Do środka. Dostałem polecenie zaprowadzenia pani do loży VIP.
Prawie się zakrztusiłam śliną, na te słowa.
- Co? To nie pomyłka?
- Dostałem wyraźne wytyczne, proszę za mną- powtórzył cierpliwie.
- Ale nie jestem sama, są ze mną moi przyjaciele...
- Była mowa tylko o pani...
- Nigdzie bez nich nie idę- zaparłam się. Cholera wie o co chodzi, nie pójdę do klubu sama, nie ma mowy!
Mężczyzna westchnął i wyjął zza paska walkie-talkie, oddalił się, tak, bym go nie słyszała. Słyszałam za to szept rudej.
- Jezu, widziałaś? Jest tu! Och, cholerna kolejka... W ogóle widziałaś jak się na nią gapił...?
Resztę konspiracyjnego szeptu zagłuszyła Caroline.
- Elizabeth! Widziałaś go!? Po prostu... Och! Ja... Och!- Oglądanie niemej blondynki było bezcenne, ale oglądanie obu przyjaciółek w tym samym stanie było już przerażające.
- No co? Wiem, że był przystojny, ale ostudźcie hormony, więcej go już pewnie nie zobaczymy.
- Eli, wiesz kto to był?
- Srak?- zamyśliłam się.
- Sama jesteś Srak! Stark! Damien Pieprzony Stark. Właściciel najlepiej prosperujących klubów w kraju, to milioner przed trzydziestką! Przystojny Pieprzony milioner!
- Milioner to to był kilka lat temu, Car, teraz to pewnie miliarder- przypomniała Bonnie, dalej patrząc w miejsce, gdzie zniknął Pan Stark.
- Pieprzony miliarder- poprawiła się Forbes.
- Musisz dodawać „Pieprzony” między wszystko?
- Muszę...
Bramkarz ponownie do mnie wrócił.
- Dostałem pozwolenie. Pani i przyjaciele. Charlotte, państwa zaprowadzi do stolika. A teraz proszę za mną.
Caroline podskoczyła z radości, Bonnie stłumiła okrzyk, a Damon wyglądał na nieźle wkurzonego. Postanowiłam jednak nie zwracać na niego uwagi.
Kolejka wydała z siebie pomruki niezadowolenia, rzucali w nas mało finezyjnymi wyzwiskami, ale byłam zbyt podekscytowana i zbyt ciekawa, żeby mnie to w jakikolwiek sposób dotknęło.
- Elizabeth, jesteś wielka!
To nie ja jestem wielka, tylko pan Damien Stark.
Przeszliśmy za kotarę odgradzającą wnętrze od dworu i od razu uderzył we mnie zapach imprezy. Przeszliśmy ciemnym korytarzem za mężczyzną i na rozwidleniu przejęła nas wysoka, szczupła brunetka, ścięta na pazia. Była naprawdę atrakcyjna, strój kelnerki podkreślał jej atuty, więc z pewnością mężczyźni nie potrafili oderwać od niej wzroku. Każdemu założyła gumową czerwoną bransoletkę.
- Dobry wieczór. Jestem Charlotte i dzisiaj będę państwa obsługiwać, proszę za mną...
Ochroniarz powiedział jej coś na ucho, po czym wzruszył ramionami. Mina jej zmizerniała.
- Co?
- To co słyszałaś, polecenie z góry.
Westchnęła i na jej twarz powrócił sztuczny, wyuczony uśmiech. Mężczyzna zawrócił.
- Zanim przejdziemy dalej... Z jakiego stanu jesteście?- przewertowała jakieś papiery i wyjęła z kieszonki w fartuszku długopis.
- Virginia.
- Dziękuję i proszę tu podpisać.
Machnęłam mało wyraźny podpis, starając się już przyśpieszyć proces ankiety.
- W porządku, tędy, proszę...
Popatrzyła sugestywnie na Damona, który odwzajemnił jej lubieżne spojrzenie, a następnie zaczęła wchodzić po podświetlanych schodach, a ja za nią. Nie wiedziałam co się dzieje, byłam odrobinę zdezorientowana. Bonnie i Caroline rozmawiały, ale nie słyszałam o czym, słyszałam już tylko muzykę.
Wprowadzono nas na balkon. Dookoła migały zabójcze światła, a w swoim wnętrzu czułam bit nadawany przez DJ-a. Nigdy nie byłam w takim miejscu, więc chłonęłam otoczenie podwójnie. Szliśmy czerwonym dywanem, a po prawej i lewej stronie były stoliki, na każdym znajdowała się lampa z czerwonym abażurem i świeczka. Nie licząc kieliszków i butelek, nieodłącznego wystroju stolika, przy którym akurat ktoś siedział. Tu na górze nie było tłumu, ale wydaje mi się, że tylko dlatego, że to loża VIP. Charlotte zaprowadziła nas do stolika po lewej stronie i podała każdemu menu.
- Zaraz podejdę, by przyjąć zamówienie.
Odeszła pośpiesznie w stronę, z której przyszliśmy. Spojrzałam przez poręcz i coś mnie ścisnęło w gardle. DJ był na tym samym poziomie co ja, dookoła niego stał błyszczący sprzęt, dzięki któremu robił cuda z muzyką, a na wysokości jego nóg widniało wielkie złote XL na ciemnoczerwonym tle. Balkon po drugiej stronie był wyłożony złoto-bordowymi pasami, co dodawało klubowi wytworności, jaką chyba nie każdy takowy mógł się pochwalić. Na środku sali tańczyli ludzie, ocierali się o siebie, podskakiwali w rytm muzyki, wyglądali jak jeden organizm, chaotyczny, ale zsynchronizowany. Zapragnęłam być częścią tego „przedsięwzięcia”. Opadłam na oparcie skórzanej czarnej kanapy. Na moje czoło wstąpiły pierwsze krople potu.
***
Poruszałam się w rytm pulsującego leniwie bitu. Erotyczne wibrowanie rozchodziło się po całym moim ciele, przypominając mi gdzie jestem oraz, że jestem bardziej pijana niż powinnam. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Reflektory obracały się rzucając na nas- spocony, pijany tłum, światło w kształcie białych zębatek. Odgarnęłam włosy do tyłu, szukając jakiejkolwiek znajomej twarzy, niestety na próżno. Światła zaczęły przeskakiwać w negatywy, wszystko wokół wirowało, jakaś dziewczyna zaczęła się o mnie ocierać, a ja nie protestowałam. Złapała mnie za udo, zniżając się na kolanach i ponownie wróciła do góry. Uchyliłam powiekę, nie przestając się poruszać. Blondynka uśmiechnęła się chwytając mężczyznę, który tańczył za jej plecami. Straciła zainteresowanie tym, co się działo wokół, łącznie ze mną. Uznałam, że potrzebuję wody. Przeciskałam się przez tłum, aż w końcu dotarłam do jakichś schodów. Wdrapałam się na górę, szukając następnie mojego stolika. Na moje szczęście siedziała przy nim cała trójka.
Opadłam na kanapę obok Damona.
- Błagam, zamówcie mi wody...- mruknęłam po czym dopiłam wódkę, która przede mną stała.
- Nie przesadzasz trochę?- warknął Damon.- Jak ty wyglądasz?
- Jak pijana, pozbawiona barier osoba, która właśnie zeszła z parkietu. Zamów mi wodę.
Nalałam dziewczynom wódki do kieliszków.
- Na raz, dziewczęta!
- Jesteś nienormalna, Gilbert!- krzyknęła Caroline, chwytając za kielonek.
- I dobrze mi z tym!
Stuknęłam się z Bonnie i blondynką po czym wypiłam alkohol do dna.
- Ty masz już dość!- krzyknął Damon, przekrzykując ludzi.
- Nie, ja się dopiero rozkręcam!
Wstałam i ruszyłam do toalety.
- Gdzie ty znowu idziesz?
- Siku idę!
Siedząc na ubikacji przeklinałam się, że tyle wypiłam i że mój obraz się tak chwieje. Pożyczyłam od jakiejś dziewczyny chusteczki do demakijażu, po czym zmyłam z siebie pozostałości makijażu. Dzięki temu, już się nie musiałam martwić o to, czy moje oczy są podkrążone.
Wyszłam z łazienki i weszłam po schodach. Schody dłużyły mi się w oczach, w końcu doszłam do drzwi i je otworzyłam. W chwili, gdy to zrobiłam dotarło do mnie, że nie tędy droga. To nie to! Zanim dobrze się rozejrzałam. Zbiegłam w adrenalinie ze schodów, ledwo się nie zabijając. Zanim wpadłam na parkiet chwyciłam czyjegoś drinka i wypiłam go jednym haustem. Nawet nie wiedziałam, czy ktoś tam był... Jakiś facet mnie chwycił w talii, tańcząc ze mną do muzyki, która coraz bardziej przyspieszała. W drugiej ręce trzymał butelkę piwa. Podał mi ją, na co ja przyjęłam trunek i upiłam kilka łyków, starając się nie czuć smaku piwa, które mi osobiście niezbyt smakowało. Okazało się to jednak zbędne, nie robiło mi różnicy to co w siebie wlewam. Jeszcze nigdy nie byłam w taki stanie. Muzyka stała się bardziej psychodeliczna. Odepchnęłam od siebie mężczyznę idąc w głąb sali. Moje ciało nagle zareagowało na coś, poczułam falę ekscytacji, podniecenia, feromonów płynących w moją stronę. Odwróciłam się w stronę sygnału i stałam w miejscu, podczas gdy ludzie dookoła mnie pulsowali niczym krew w tętnicy. Ten ktoś się zbliżał, zaczęłam reagować na muzykę, zatraciłam się w niej. Tłum się rozstąpił i wyszedł spomiędzy niego Damien Stark.
- Damien Pieprzony Stark- mruknęłam, w chwili, gdy zbliżał się do mnie zwierzęcym krokiem. Wyglądał nienagannie, w przeciwieństwie do mnie. Poczułam jego ręce na biodrach, to był jedyny kontakt fizyczny między nami, w jego oddechu wyczułam alkohol, dzięki czemu nie czułam się aż tak inna od niego. Spojrzałam na jego ręce, silne i nieustępliwe, które nagle mnie przycisnęły do siebie. Oczy miał dzikie, tam przed klubem nie mogłam odgadnąć o czym myślał, teraz doskonale wiedziałam. Odgięłam się do tyłu i poczułam jak przesuwa dłonią wzdłuż mojej szyi, pomiędzy obojczykami, piersiami, po brzuchu i dłoń wraca tam, gdzie była uprzednio. Przyciągnął mnie bliżej siebie, wdychając mój zapach, skorzystałam z okazji robiąc to samo. Pachniał alkoholem, potem oraz drogimi perfumami, po męsku, ta mieszanka zaczęła mi mącić w głowie. Jestem pijana... albo za mało pijana, albo za bardzo pijana...
Tańczyłam z nim jakby jutra miało nie być, w pewnym momencie wyszliśmy z tłumu, nawet nie wiem kiedy. Przyparł mnie do ściany, sunąc wzdłuż mojej szyi nosem, zżerało mnie od środka, wiedziałam jednak, że jeżeli dam mu się pocałować, to koniec, przepadłam. Wbiłam paznokcie w jego plecy, starając się zachować resztę trzeźwości. Złapał mnie za tyłek, przygryzając moją szyję. Sapnęłam głośno. Otworzyłam oczy i odepchnęłam go. Nie wiedział co się dzieje, ja również. Potrzebowałam świeżego powietrza.
- Powietrza- zażądałam nie do końca wiedząc w którą stronę powinnam iść.
- Chodź- złapał mnie za rękę i pociągnął w nieznanym mi kierunku. Schody, schody, zaraz zwymiotuję. W końcu otworzył jakieś drzwi i znaleźliśmy się na dworze. Wzięłam głęboki wdech.
- Usiądź- nakazał i posadził mnie na czymś wygodnym, po czym odchylił to do tyłu, tak, że leżałam. Potrzebowałam wytrzeźwieć, przemyśleć to co robiłam z nieznajomymi... Bałam się otworzyć oczy, bo świat mógłby zawirować.
- Lepiej się czujesz?
Ni to pokiwałam, ni to pokręciłam głową. Zachciało mi się spać, więc zasnęłam.

Po otworzeniu oczu potrzebowałam chwili, żeby przetworzyć fakty. Jestem na dachu. Jest ciemno, a ja jeszcze jestem pijana. Rozejrzałam się dookoła i odkryłam, że obok mnie leżał na leżaku pan Damien Stark. Spał?
Uznałam, że moja głowa jest zbyt ciężka, a nogi zbyt obolałe, by się podnieść. Jęknęłam tylko cicho przypominając sobie niektóre rzeczy. Mężczyzna się poruszył i otworzył oczy, bezpośrednio skierowane na mnie.
Przez chwilę mnie obserwował, po czym sięgnął po butelkę z wodą. Na jej widok, zaschło mi w gardle.
- Pij.
- Jesteś cholernie władczy- mruknęłam, ale przywarłam do butelki.
- Kwestia przyzwyczajenia...- westchnął, patrząc jak opróżniam pojemnik.
- Która godzina?
- Czwarta.
Moja głowa ponownie opadła na poduszkę. Damon mnie zabije. Oni wszyscy mnie zabiją. Zerwałam się na równe nogi, zdecydowanie za szybko jednak, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Powoli, powoli...
Przytrzymał mnie, a ja znowu poczułam to przyciąganie. Wzrok mi wrócił, więc mogłam spojrzeć mu w oczy. Jedna tęczówka była szara, natomiast druga jasnobrązowa mieszała się delikatnie z szarością w dolnej jej części, efekt był porażający. Stark zaczął mrugać, przez co od razu wyczułam aluzję i zrugałam się.
- To wszystko... Nie powinno się zdarzyć, pan wybaczy, ale muszę wracać, przyjaciele będą się o mnie niepokoić.
- Rozumiem- ponownie przybrał obojętny wyraz twarzy, puszczając mnie. Pociąg jednak nie zniknął, chociaż na to liczyłam.
- Jestem pijana- rzuciłam w przestrzeń.
- A ja podpity i wkurwiony, że straciłem panowanie nad sobą. Nigdy jeszcze nie schodziłem na parkiet...- spojrzał na mnie przenikliwie.- Powinienem najpierw się przedstawić, zanim przejdę do rzeczy...
- Elizabeth... Lepiej późno niż wcale- prychnęłam.
- Wiem jak masz na imię.
Uniosłam brwi starając się zebrać myśli, mówiłam już? Kiedy? Tylko nie urwany film...
- Ten facet przed klubem się do ciebie zwrócił „Elizabeth”, dwa plus dwa to cztery. Ja jestem...
- Wiem- przerwałam mu zadowolona z siebie i wdzięczna Caroline, za podzielenie się ze mną jego imieniem.- Przyjaciółka mi powiedziała.
- To smutne, dziewczyny nie przychodzą dla klubu, tylko dla mnie... To zdecydowanie nie reklama za jaką płacę- pokręcił głową z udawanym oburzeniem.
Roześmiałam się. Udzielił mu się mój uśmiech.
- Zdecydowanie musisz przetasować skład do spraw reklamy.
- Zajmę się tym w swoim czasie...- jego spojrzenie ponownie nabrało niebezpiecznego błysku. Odetchnęłam głęboko.
- Domyślam się, że w kwestii podrywania kobiet na swoich dyskotekach jesteś ekspertem...
- Szczerze powiedziawszy staram się oddzielać życie prywatne od pracy, ale jak widać, dzisiaj mi się to wyjątkowo nie udało...
Obserwując go słuchałam przytłumionej muzyki, dobiegającej z wnętrza budynku. Na widok jego języka oblizującego usta, przypomniało mi się co czułam na parkiecie.
- Chcę cię posiąść- warknął, chwytając mnie za nadgarstki, jednocześnie zmuszając mnie, bym się do niego przybliżyła. Dreszcz przebiegł po moim ciele, nie powinien mi tego proponować, nie kiedy miałam na to straszną ochotę, a on był zabójczo przystojny.
- Nie znamy się...
- A pragniemy jak cholera- dokończył, pochylając się nade mną. Miotały mną wątpliwości, których de facto być nie powinno.
- To będzie oznaczało zero szacunku do siebie, wykorzystasz mnie...
- To ty wykorzystasz mnie, Elizabeth.- Podobało mi się jak moje imię brzmiało w jego ustach.
Oparł mnie o szklany stożek znajdujący się za mną i zanurzył nos w mojej szyi. Nie rozumiałam o co mu chodzi i jakim cudem to ja mam go wykorzystać... Przecież to niemożliwe...
- Pachniesz cholernie pociągająco... Hmm, sprawię, że zapomnisz jak się nazywasz.
Jęknęłam tylko w odpowiedzi, poddając mu się. Przecież już nigdy więcej się nie spotkamy...
Nawilżyłam usta i wplotłam palce w jego włosy. Zanim jego usta opadły na moje, spojrzał mi w oczy.
- Jeszcze nie robiłem tego na dachu.
- Witamy na wieczorze pełnym pierwszych razów- sapnęłam i w końcu dotknęłam jego warg swoimi. Były miękkie i całowały mnie zapamiętale, skradając mi każdy oddech. Chciałam jeszcze i więcej. Złapał moją głowę po obu stronach, napierając niczym taran bojowy. Nagle się odsunął ode mnie i z płonącymi oczami oraz enigmatycznym uśmiechem zaczął się obniżać. Łapiąc szybko powietrze, zaczęłam protestować, już rozumiałam jak miałam go wykorzystać.
- Damien, nie!
- Cisza- mruknął, podwijając moją sukienkę na wysokość bioder. Objął mój tyłek, po czym sprawnym ruchem zarzucił sobie moją jedną nogę na ramię.
- Damien, błagam...
- Błagasz, żebym nie przestawał, czy żebym przestał?
- Nie wiem- odrzuciłam głowę w tył, poddając się pocałunkom powyżej kolana.
- Damien...
- Mhm...
Jego usta były nieustępliwe, kierował się coraz wyżej, dlatego chwyciłam go za włosy.
- Damien, błagam.
- Błagaj, maleńka...
Usłyszałam głośny trzask. Raptownie otworzyłam oczy i oto przede mną stał Damon Salvatore.
Kurwa.

Pierwszym moim odruchem było zasłonięcie Damiena własnym ciałem. Ten jednak mnie przytrzymał, powoli wstał z kolan i rzucił Damonowi niewzruszone spojrzenie.
- Nie zaczynaj z nim... Damon, czego chcesz?
Jeżeli kiedykolwiek widziałam go złego to było to nic w porównaniu z tym. Widziałam mord w jego oczach, chciał zabić i mężczyznę, z którym mnie nakrył, i mnie.
- Czego chcę?- wycedził przez zęby. Twarz mu się zaczęła zmieniać.- Czego chcę?! Szukam cię od kilku pierdolonych godzin, a ty dajesz dupy na prawo i lewo!
- Nie zwraca się tak do kobiety- byłam pełna podziwu dla Starka, że stawał w mojej obronie, chociaż mnie zupełnie nie znał. Biła od niego pewność siebie, do której z pewnością przywykł, jak na biznesmena przystało, sprawiał wrażenie sprawującego kontrolę nad sytuacją, nie wspominając już o ogromnej fali testosteronu wyczuwalnej na kilka mil.
- Do auta!- wydarł się Salvatore, zbliżając się w naszą stronę.
- Pójdę zaraz za Tobą, ale najpierw chcę się upewnić, że nic mu nie zrobisz...- przepchałam się między nich, mimo protestów Damiena, ściskającego mocniej mój nadgarstek.
- Łeb mu zaraz urwę, jeżeli się nie ruszysz, natychmiast na dół, do samochodu...
- Mogę cię odwieźć- odezwał się Stark, spojrzałam na niego przez ramię.- Mój szofer po nas przyjedzie, bo ja jestem trochę wypity...
- To miłe z twojej strony, doceniam twoją troskę...
- Ale?
- Nigdy więcej się nie zobaczymy- powiedziałam ze ściśniętym gardłem. Zmarszczył brwi.
Odwróciłam się do Damona.
- Idź, będę zaraz za tobą.
Spojrzałam ostatni raz w te unikatowe szaro-brązowe oczy, które nie rozumiały dlaczego muszę iść, ale krył się w nich dystans, dlatego mnie nie zatrzymywał.
- To twój chłopak?- Słyszałam żal, wręcz wyrzut w jego głosie.
- Mój były, któremu się poprzewracało w głowie...- odpowiedziałam, czując się po części winna.- Muszę iść...
- Elizabeth...- chciał powiedzieć za dużo rzeczy naraz. Nie mogłam ich usłyszeć, po prostu musiałam go wykorzystać...
- Żegnam, panie Stark.
Puściłam jego dłoń i ruszyłam za zniecierpliwionym Damonem. To miał być przygodny seks, bez zobowiązań, dlaczego więc jest mi tak smutno?
Musiałam jak najszybciej się stamtąd wydostać, nabrać dystansu do całej sytuacji i co najważniejsze przemyśleć swoje skandaliczne zachowanie. Kiedy zeszliśmy po schodach Damon mocno ścisnął moje przedramię.
- To boli. Puść mnie!
- Nie, dopóki nie wsiądziesz do auta... Mam dosyć ciebie i twojego zachowania.
- Jesteś pieprzonym hipokrytą, poza tym nie jesteśmy razem, nie masz prawa, by mnie kontrolować!- wyszarpnęłam się. Trafiłam w sedno, bo zaniemówił.
Bonnie i Caroline leżały już w środku porsche i słodko spały. Zanim odjechaliśmy widziałam jak Damien rozmawiając przez telefon wychodzi z XL i wsiada do sportowego szarego audi od strony pasażera.
- Eli?- spytała zaspanym głosem Caroline.
- Tak?
- Jesteś... Damon cię znalazł... Gdzie tyle byłaś?
- Byłam...
- Pieprzyła się ze Starkiem- uciął Damon, zapalając silnik, który zawarczał jak pantera.
- Nie pieprzyłam się z nim!- poczułam jak łzy mi napływają do oczu. Łamałam się, miałam dosyć wrażeń jak na dwadzieścia cztery godziny.
- Pieprzył cię ustami, skoro chcesz być taka drobiazgowa.
- Serio?- Caroline podniosła się na tyle, żeby móc na mnie spojrzeć.- Rzuciłaś go na kolana?
Uderzyłam Damona w twarz. Głowa mu trochę uciekła w lewo, po czym posłał mi srogie spojrzenie, odrywając wzrok od jezdni. Chciał mnie zdenerwować za wszelką cenę.
- El- zaczepiła mnie szeptem blondynka. Ale ja ją zbyłam, nie chciałam o tym rozmawiać. To co się działo, miało pozostać między mną, a Damienem na zawsze, jako szalone wspomnienie.
Niebo nie było już takie ciemne, wszystko powoli wstawało. Mijaliśmy szybko kolejne ospałe budynki, po czym wpadliśmy na autostradę i już nie było dla mnie odwrotu. Wracałam do Mystic Falls. Najgorsze było to, że odczuwałam paniczną potrzebę napicia się alkoholu, by zapomnieć o mężczyźnie, którego zostawiłam na dachu.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, Damon przeniósł śpiącą i pijaną Bonnie z auta do wolnej sypialni. Ja i Carol szłyśmy o własnych siłach.
- Nie słuchaj Damona, jest zazdrosny.
- Wiem.
- A jak było ze Starkiem?- nie odpuszczała.
- Nie dzisiaj Caroline.
Weszłam do domu Salvatore'ów, chwyciłam butelkę wina i wspięłam się po schodach, a w korytarzu minęłam zaspanego Stefana.
- I jak El? Wyszalałyście się? Po minie Damona widzę, że dałaś czadu- powiedział to żartobliwie, ale mnie to nie rozśmieszyło.
- Dobranoc, Stefanie- weszłam do byle jakiego pokoju, rozebrałam się i przekroczyłam próg łazienki. W momencie, kiedy woda zaczęła strumieniami lecieć z deszczownicy rozpłakałam się. Usiadłam w basenie, nie mogąc ustać i objęłam nogi ramionami. Głowa przepełniona myślami, sprawiła, że sięgnęłam po butelkę. Upiłam kilka łyków, pozwalając, by woda spływała po mnie przyssanej do trunku. Zdecydowanie miałam dość siebie i swojego życia, postępowania, wahania nastrojów, bycia na przemian zdołowaną lub zabójcą. Straciłam umiar w piciu.
***
Niedzielę, czyli Pierwszy Dzień Po Damienie Starku spędziłam w domu, lecząc kaca, czytając lekturę szkolną i słuchając muzyki. Z momentem przekroczenia przeze mnie progu naturalnie dostałam opieprz od Jenny, jakich mało, ale byłam w tak podłym nastroju, że nie ruszyło mnie to. Jeremy wyszedł, żeby pograć w kosza z kolegami, a Jenna umówiła się na małą wycieczkę gdzieś poza granicami miasta z koleżankami. W lodówce miałam wczorajszą potrawkę z kurczaka i zero wiadomości od przyjaciół. Wychodząc z domu Salvatore'ów nikogo w nim nie było, jakby wszyscy chcieli za wszelką cenę uniknąć kontaktu ze mną.
Cały dzień spędziłam na myślach sama ze sobą, potrzebowałam wewnętrznego spokoju, obmyślenia planu działania na kolejne dni; o kim zapomnieć, o czym myśleć na pierwszym miejscu.
I mimo iż doszłam do wniosku, że najlepiej będzie pozapominać o mężczyznach, z którymi miałam ostatnio styczność, spędziłam pół dnia z otwartą kartą Damiena Starka w Google Chrome w tle. Korciło mnie, żeby jeszcze raz pojechać do Richmond, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Już straciłam w jego oczach wystarczająco, jeśli chodzi o szacunek i poszanowanie do samej siebie... Zostaw to, Elizabeth. Tak. Jak. Jest.
Drugi Dzień Po Damienie Starku przypadał na moje nieszczęście w poniedziałek. Wykonałam typowe poranne czynności i stanęłam przed szafą zastanawiając się co wybrać. Założyłam jasne jeansy, luźny szary t-shirt i zarzuciłam na ramiona biały sweter, podczas gdy Ed Sheeran w tle błagał o pocałunek. Wrzuciłam zeszyty do torby i zeszłam na dół. Przy stole siedział tylko Jeremy.
- Jenna już pojechała?
- Ta, musiała coś załatwić... El, podwieziesz mnie dzisiaj po szkole do szpitala?
- Jasne- mruknęłam przygotowując sobie herbatę. Bo przecież nic innego nie miałam do roboty, nie było to stwierdzenie złośliwe, tylko prawdziwe, na serio nie miałam nic innego do roboty...
- Dzięki. A jak twoje sprawy ser...
- Nie... To nie temat na poniedziałkowy ranek- szczerze to nie jest to temat na jakąkolwiek porę dnia. Przemilczałam to jednak i zaczęłam sobie robić jajecznicę.
- Aż tak źle?
- Jer, aż tak mi się nie chce o tym rozmawiać- traciłam powoli cierpliwość.
- Ej, ja tylko zapytałem, Boże, nie pytasz- źle, pytasz- jeszcze gorzej.
Odłożył miskę po płatkach do zlewu, po czym wbiegł po schodach. Westchnęłam. Ten dzień nie zapowiadał się ani trochę dobrze, albo chociaż znośnie.

Jak zwykle moja intuicja się nie pomyliła, gdy tylko wyszłam z pierwszej lekcji z głośnika na korytarzu popłynęła informacja, że mam się zgłosić do gabinetu dyrektora. Jezu, za jakie grzechy?
Weszłam do sekretariatu, gdzie dwie panie były „pochłonięte” swoją pracą, jedna stała przy wielkiej kserokopiarce, a druga właśnie piła kawę.
- Dzień dobry, ja się miałam zgłosić do dyrektora.
- Elizabeth Gilbert, tak?
Nie, Święty Mikołaj.
- Tak...
- Proszę wejść.
Trochę się bałam, nie wiedziałam co mnie czeka za tymi mahoniowymi drzwiami, a jeżeli chodziło o Wywłokę Evans?
Zapukałam i weszłam. Po jednej stronie biurka siedział dyrektor, a po drugiej kobieta z mężczyzną. Gliny?
- Dzień dobry, ja się miałam zgłosić...
- Dzień dobry, usiądź proszę.
Nie mogę jednoznacznie stwierdzić czy czułam respekt do dyrektora, czy nie, wyglądał na człowieka z którym można było luźno pogadać, ale jak przyszło co do czego to klękajcie narody. Whitford wskazał miejsce obok pary, po czym uśmiechnął się lekko i wyszedł zamykając za sobą drzwi, zostawiając nas samych.
- Elizabeth, tak?
- Tak...- powoli podeszłam do krzesła i usiadłam. Mulatka z nogą założoną na nogę przyglądała mi się, ale nie taksowała mnie spojrzeniem, co innego facet obok. Wyjęli wyćwiczonym ruchem odznaki, przez co serce mi szybciej zabiło.
- Detektyw Dunhill i detektyw Briard, prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa Kimberly Evans, mamy więc do ciebie parę pytań...
- Potrzebuję prawnika?
- A potrzebujesz?- zapytał Briard patrząc na mnie przenikliwie.
Wzruszyłam ramionami, musiałam się wyluzować.
- Chyba nie, ale zawsze o to pytają w filmach...
Dunhill stłumiła parsknięcie i otworzyła notes.
- Kiedy ostatni raz widziałaś Kimberley Evans?
Jak się wykrwawiała.
- W szkole? Minęłam ją na korytarzu... to była środa? Czwartek... Jakoś tak...
- A co robiłaś w noc z czwartku na piątek?
- Spałam...- powiedziałam prawie z kpiną, ale się powstrzymałam przed uśmiechem.- To środek tygodnia, wtedy raczej nigdzie nie wychodzę wieczorem.
- Raczej?- Briard zaczął mnie irytować.
- Tak, z reguły. Ciocia mi nie pozwala, poza tym, nie mam za bardzo powodów by wychodzić wieczorami z domu. Niedawno dopiero przyjechałam do miasta, nie mam wielu znajomych...
- No właśnie, dowiedzieliśmy się, że ty i ofiara nie za bardzo się lubiłyście.
- Chciała mi odebrać chłopaka, szantażowała mnie...
- Jak?- zainteresował się blondyn.
- Mówiła, że jeżeli sobie nie odpuszczę Damona, to puści plotki o mnie po szkole, zemści się, wykończy mnie, atakowała mnie w łazience, ale raz jej oddałam i się zrobiło powszechne zainteresowanie. Niech pan zapyta innych dręczonych.
- Czyli jej śmierć byłaby ci na rękę- drążył Briard, na co ja przyjęłam postawę obronną.
- A jeżeli pan kogoś nie lubi to od razu mu życzy śmierci? Jestem osobą dojrzałą emocjonalnie, potrafię sobie radzić z emocjami oraz z takimi osobami pokroju Kimberly, należy je ignorować lub z nimi rozmawiać na osobności, nie w grupie, to mentalność hieny, jeżeli rozumie pan o co mi chodzi...
- No właśnie nie bardzo...- założył arogancko nogę na nogę i wlepił ze mnie zielone oczy.
- Hieny nigdy nie polują w samotności, tylko w stadzie są odważne i napadają na ofiarę...- Trochę psychologicznej gadki dobrze zrobi, a teraz z przekonaniem...- Bardziej niż jej nie lubiłam jej współczułam, ale to już nie ważne... Nie miałabym żadnych powodów by jej życzyć śmierci, żaden młody człowiek nie powinien tak szybko odchodzić, nie ważne co nawyrabiał i czy coś nawyrabiał, to tragiczne.
Nie wiem jakim cudem, ale wycisnęłam z siebie łzy, tak, aby wyglądało to na wzruszenie. Zamrugałam parę razy, tak, by łzy nie spłynęły po policzkach.
Eliza pojawiła się na fotelu dyrektora. Nogi skrzyżowane w kostkach położyła na biurku.
- Co za aktorzyna, nie myślałaś nad karierą filmową?
- Wszystko w porządku?- Dunhill spytała z troską. Naprawdę była taka naiwna, czy udawała?
- Tak, to po prostu... wie pani, niecodzienne...
Kiwnęła ze zrozumieniem głową, ale zaraz potem założyła maskę rzeczowego gliny.
- Wspomniałaś o chłopaku, jak się nazywa?
- Damon Salvatore.
- To uczeń?
- Nie.
- Więc gdzie go zastanę?
***
- To chyba nie w porządku, względem Eli, że jej unikamy, co nie?
- Powinna sobie poukładać to i owo, według mnie...
Bonnie rzuciła zniecierpliwione spojrzenie Stefanowi.
- Co nie zmienia faktu, że naszym obowiązkiem jest jej o tym powiedzieć, jesteśmy przyjaciółmi, chyba, że mamy różną definicję przyjaźni.
- Tu już nawet nie chodzi o nią, ale też po części o Damona- wtrącił Stefan- ilekroć coś mu się spieprzy z Elizabeth wyżywa się na mnie, a wierzcie mi, dzisiaj było nad wyraz boleśnie.
- W takim razie dobrze, że u was nie nocowałam wczoraj...
- Właśnie! Szukałam, pytałam i moje zaklęcie będzie trzeba powtórzyć za cztery dni, jeżeli do tego czasu nie uda nam się zabić Logana.
Caroline zagryzła nerwowo wargę, bawiąc się jasnym kosmykiem włosów. Fakt, że nadnaturalne istoty nie mogą wejść do jej domu wcale nie sprawiał, że czuła się bezpieczniejsza.
- Dzięki za wszystko, że mimo błędów mnie nie zostawiliście...
- Po to są przyjaciele- Bonnie rzuciła wymowne spojrzenie wampirowi.
- Ej! Nie patrz tak na mnie, gdyby to ode mnie zależało, to...
- Od kiedy to się tak słuchamy Damona? W dupie mam jego zazdrość, oddaj mu i po sprawie.
Stefan przewrócił oczami, gdyby tylko wiedziała jaką Damon miał przewagę...
- Jest starszy i żywi się ludzką krwią- ściszył odrobinę głos, nerwowo się rozglądając.- Nie oddam mu, kiedy się spodziewa ataku.
- Stefanie Salvatore, ty po prostu masz pietra- parsknęła Caroline, a mulatka jej zawtórowała. Blondyn tylko przewrócił oczami, nie chcąc się spierać z dziewczynami.
- El idzie...- powiedział Stefan odwracając wzrok w przeciwną stronę.
- I dobrze, przeproszę ją za swoje zachowanie, a Damon może mnie co najwyżej cmoknąć wiecie gdzie.
- BonBon, cóż za waleczna postawa- zaśmiała się Caroline i odwróciła w stronę nadchodzącej przyjaciółki.
- Eli!- wykrzyknęła czarownica machając w stronę łowcy. Gilbert poczuła lekką ulgę i wyjęła słuchawkę. Krzyki uczniów mieszały się z Fugą d-moll Bacha, płynącą do drugiego ucha. Bennett przecisnęła się do przyjaciółki i uścisnęła ją, wyrzucając z siebie potok słów, do ucha ze słuchawką.
Może to i dobrze, że tego nie słyszę, pomyślała Elizabeth uśmiechając się życzliwie.
Stefan skruszony doszedł do przyjaciółek.
- Eli, głupio mi teraz... Normalnie nie wiem dlaczego uległem Damonowi.
- Może dlatego, że tyłek cię boli do teraz- dogryzła mu, ale zaraz spochmurniała, bo zrozumiała, że tym żartem trafiła w sedno.- Nie powinien cię bić, porozmawiam z nim...
- Ha!- wykrzyknęła Caroline.- W takim bądź razie muszę kupić popcorn, chcę to zobaczyć i usłyszeć!
Bonnie wtajemniczyła we wszystko co się działo w niedzielę Elizabeth podczas biologii irytując swoim gadaniem nauczycielkę.
- Gliny mnie wypytywały o Evans- rzuciła szatynka, kiedy kierowały się ze swoimi sałatkami do stolika, przy którym siedział już Stefan i Caroline.
- Żartujesz! Kiedy?
Usiadły i wyjęły plastikowe widelczyki z opakowań.
- Dzisiaj mnie wezwali do gabinetu dyrektora, nie? Pytali kiedy ostatni raz ją widziałam i takie tam. Policjantka była dosyć naiwna, ale ten złamas, jej partner, twardo na mnie patrzył i wszystko podważał. Ale byłam spokojna, lekko podłamana, wiadomo, dostanę Oscara.
Przy stole nastała cisza. El westchnęła, przesuwając po twarzach swoich towarzyszy wzrokiem. Nadal nie potrafili przeżyć tego, że ją zabiła?
- No a co ze Starkiem?- spytał Stefan, zmieniając temat. Główna zainteresowana przewróciła oczami.- Nigdy nie widziałem tak złego Damona, a już prawie dwieście lat z nim żyję...
- Przesadza...
Caroline nabrała wiatru w żagle.
- Właśnie, właśnie! Dalej mi nie powiedziałaś jak go rzuciłaś na kolana!
- Cicho bądź, durna- warknęła Elizabeth, pąsowiejąc.
- A co się będziesz? Nie co dzień facet taki jak Damien Stark proponuje ci...
- Koniec, to nudne jak flaki z olejem- zaprzeczyła szybko dziewczyna.
- Nie bądź taka skromna- naigrawała się Bonnie, nabijając na widelec kawałek kurczaka.
- A jak tam u ciebie, BonBon? Pożycie...- pokazała język mulatce.
- Do dupy!- zaśmiała się, ale zaraz odwróciła od siebie uwagę.
- Steffy, a jak twoja Chrisy?
Stefan nieomal się zakrztusił wodą.
- Dalej szczelnie zapakowana i nienaruszona?- zaszczebiotała Carol.
- No wiesz- prychnął chłopak wycierając usta serwetką.- O takie rzeczy się nie pyta...
- Może za twoich czasów się nie pytało... Teraz pytam- jak tam opakowanie Aniołka?
- A może zajmiemy się twoją sypialnią?- blondyn wycelował oskarżycielsko w dziewczynę palcem.
- W takim bądź razie minuta milczenia. Oddajmy cześć rzeczy, która umarła już dawno temu.
Przyjaciele wybuchnęli śmiechem.

- Stefan, a kiedy ty jedziesz z nami na dyskotekę?
Blondyn tylko przewrócił oczami. Grupka przyjaciół stała właśnie przy wjeździe na parking szkolny.
- Jak tak bardzo chcesz, to możesz wziąć Christine ze sobą- wtrąciła Caroline, kiwając się wspólnie z Elizabeth w rytm muzyki płynącej ze słuchawki.
- Wątpię, żeby lubiła miejsca jak te... zresztą...
- Stef! Na Boga! Jesteś wampirem, trochę charakteru!- uderzyła biodrem w jego biodro.
- Zarzucasz mi, że nie mam charakteru?
- Tylko się nie obraź- prychnęła Bonnie stojąc po drugiej stronie Stefana.- Sam fakt, że boisz się Damona...
- Mimo wszystko dalej jestem od was szybszy i silniejszy- obruszył się błyskawicznie obejmując szyję Bonnie ramieniem. Lekko poddusił przyjaciółkę, która zaczęła się rzucać na wszystkie strony. Po chwili protestów ją puścił. El i Caroline zaczęły się śmiać, na co BonBon obrzuciła je złowrogim spojrzeniem. Elizabeth wzruszyła ramionami przepraszająco.
- Ale no popatrzcie tylko jak nam chłopak promienieje- zaśmiała się blondynka.
- Dał swojej naturze wyjść na zewnątrz i od razu bardziej seksi- zawtórowała jej El, czochrając wampira. Zaczęli powoli iść w stronę auta El zaparkowanego poza parkingiem szkolnym.
- Co ja tu robię z tymi wariatkami? Jest tylu innych uczniów w szkole, a ja zadaję się akurat z wami! To pewnie zemsta za te wszystkie masakry...
- Karma- prychnęła Bonnie pokazując język.
Nagle Elizabeth stanęła jak wryta, na skutek czego słuchawka wypadła z ucha Caroline. W momencie, w którym szatynka zobaczyła szare sportowe audi jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Rozejrzała się szybko dookoła, ignorując pytania Caroline.
- Ej, Eli! Halo, tu Ziemia, odbiór.
- On tu jest- wyszeptała ze ściśniętym gardłem, nie przestając się rozglądać.
- Kto?
- Stark... Jego auto, to audi... Muszę to sprawdzić.
Wcisnęła przyjaciółce swój telefon i ruszyła pewnym krokiem w kierunku samochodu. Była podekscytowana, a jednak się bała. Mimo wszystko szła, podczas kiedy w jej głowie szalały myśli wysyłające sprzeczne sygnały.
Spojrzała na tablice i zmarszczyła brwi, gdy poznała oznakowanie Seattle. To nie on... To nie jego. Zatrzymała się i już chciała wracać kiedy wyczuła jego obecność i wzrok na sobie.
Odwróciła się na pięcie i już wiedziała skąd idzie. Szedł powoli i pewnie od strony kawiarenki na rogu. W jednej ręce miał papierowy kubek, a w drugiej jeszcze jeden pojemnik i torbę wykonaną z tego samego tworzywa. Wyglądał naturalnie, ale miasto wydawało się być dla niego za małe. Lekki, czarujący uśmiech pojawił się na jego twarzy kiedy dostrzegł Elizabeth. Ubrany w jeansy i białą koszulę wyglądał na rozluźnionego, ale wydawało się, że w każdej chwili mógł włożyć marynarkę i zamienić się w rzeczowego biznesmena.
Dziewczyna zastygła patrząc na niego z podziwem i pożądaniem, to było silniejsze od niej.
Kilka metrów za nią stała grupka przyjaciół obserwując całą sytuację z boku.
- Pamiętam, że był przystojny, ale aż tak?- sapnęła Caroline, owijając kabel wokół telefonu.
- Jak widać- Bonnie nie przestawała taksować go spojrzeniem.
- Coś wam się ulewa- zauważył złośliwie Stefan.
- Co? -zapytały ślepo wpatrzone w mężczyznę.
- Kisiel. Przestańcie to tylko facet- włożył dłonie w przednie kieszenie jeansów, obserwując jak Stark podchodzi do Elizabeth, a ta jak zniewolona stoi i patrzy.
- Elizabeth... a jednak się spotykamy.
- Pan Stark... To dosyć niespodziewane... spotkanie. Sprawy biznesowe?
- Tak... Dzień wstał i znów jestem „panem Starkiem”?
Dziewczyna zacisnęła usta przypominając sobie ostatni raz kiedy zwróciła się do niego po imieniu.
- Byliśmy w amoku, pijani i- odchrząknęła zawstydzona- napaleni- powiedziała ciszej, nie mając odwagi spojrzeć w dwukolorowe oczy.- Sprawy biznesowe? W Mystic Falls?
Skinął głową próbując pochwycić spojrzenie swojej towarzyszki.
- Elektrownie wiatrowe poza miastem. Jesteś wolna?
- I to w każdym tego słowa znaczeniu- zakpiła Gilbert pod nosem, po czym doszło do niej to co powiedziała. Odważyła się popatrzeć na rozmówcę, by sprawdzić, czy uznał to za śmieszne czy żałosne. Jednak on intensywnie wpatrywał się w jej wargi, starając się panować nad sobą. Po prostu ją wziąć do siebie?
- Więc może zjemy razem obiad?- wyrzucił z siebie szybko.
Jak na zawołanie odezwał się Jeremy.
    - Eli!- krzyknął do siostry, machając do niej ręką. Ta z zażenowaniem odmachała po czym spojrzała przepraszająco na Starka.
    - Jednak nie jestem wolna...
- Kto to?- spytał mrużąc oczy.
- Mój brat, muszę go odwieźć do szpitala, ale potem jestem wolna.
Skinął głową, po czym spojrzał na swoje ręce.
- Potrzymać coś?
Zaprzeczył szybko i nim El się zorientowała obok stanął mężczyzna w czarnym garniturze i odebrał od Starka zakupy.
- Dzięki, Jason.
Skinął głową w geście powitania dziewczynie i wrócił do samochodu.
Szatyn wyjął portfel, a z niego wizytówkę.
- Zadzwoń jak będziesz mogła, najwyżej zjemy razem kolację.
Zszokowana wzięła do ręki biały kawałek tekturki z ciekawą strukturą.
- Zadzwoń- nakazał, po czym przelotnie dotknął jej policzka i wsiadł do samochodu. Dziewczyna stała patrząc za samochodem, podczas gdy przyjaciele zaczęli się do niej zbliżać.
- Mów wszystko- rozkazała Caroline, nim nawet dobrze stanęła.
- Chce ze mną zjeść obiad, albo kolację...- wydukała pokazując wizytówkę.
- Nie wygląda- zaczął Stefan- na miłego faceta... Bardziej na faceta pokroju Damona- rzucił Gilbert wymowne spojrzenie, na co ona zacisnęła tylko pięści.
- Co ty tam wiesz- syknęła i odebrała wizytówkę chowając ją do tylnej kieszeni jeansów.- Muszę odwieźć Jeremiego, a potem jadę porozmawiać z Damonem. Bonnie, w razie czego jesteś dzisiaj w stanie łamać Wpojenie?
- Tak, ale...
- I na tym skończmy. Idę, do potem.
Odeszła w stronę swojego samochodu, o który opierał się zniecierpliwiony brat.
***
Drzwi się otworzyły, ukazując Damona w samych spodniach, bosego i rozczochranego. Zagryzłam wargę powstrzymując westchnienie. Jego niebieskie, zimne niczym lodowiec spojrzenie sprawiało, że chciałam się skurczyć, skulić i zniknąć, jednak z drugiej strony miałam ochotę się na niego rzucić, był tak cholernie seksowny. Boże!
- Czego chcesz?
- Czemu jesteś nie miły?
Prychnął i podszedł do stolika z alkoholem. Nalał sobie do szklanki bursztynowego płynu i upił połowę.
- Nasłałaś na mnie gliny...
- Nie specjalnie. O co pytali?
- Pewnie o to samo co ciebie, zahipnotyzowałem ich, żeby wykreślili mnie i ciebie z kręgu podejrzanych.
- Dzięki...
- Czemu tu przychodzisz?
- Chciałam cię prosić o to, żebyś zostawił Stefana w spokoju... Nie powinieneś się na nim wyżywać...
- Nie powinno cię to obchodzić, nie wtrącaj się- warknął, podchodząc bliżej. Zrobiłam krok w tył by nabrać dystansu.
- To co się działo w sobotę...
- Świat nie kręci się wokół ciebie- przerwał mi.
Wymierzony policzek mniej by zabolał.
- Nie miałam tego na myśli...
- Przyszłaś tu, ponieważ myślisz, że zobaczenie cię w ramionach tego faceta mnie zabolało, że chemia między wami mnie zraniła, ale zgadnij co! Mam to gdzieś, nie obchodzi mnie to z kim sypiasz, czy z kim spędzasz czas, nie obchodzisz mnie, Elizabeth, ani nic co ciebie dotyczy- górował nade mną wyrzucając całe swoje rozgoryczenie. Miałam to czego chciałam, chciałam odciąć pępowinę. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Coś czuję, że Bonnie i jej rytuał nie są nam już potrzebne.
- Tak, zupełnie niepotrzebne- warknął, dopijając alkohol.
Patrzył na mnie z góry lodowatym spojrzeniem, gardził mną, a jednak widziałam to coś w jego oczach co nie pozwalało mi ruszyć dalej, ani wyjść z tego domu, zostawiając go w pizdu za sobą. Kiedy poczułam jego zapach mój instynkt samozachowawczy rozłożył się już na łożu Salvatore'a. Cholera. Co Ci wszyscy mężczyźni ze mną robią?
Przecież już z nim zerwałam, dałam sobie z nim spokój, nie ma już nas.
Nagle zadzwonił telefon.
- Car, jestem zajęta.
- Chciałam tylko zapytać, czy wiesz już w co się ubierzesz na randkę ze Starkiem?
Przebiegł mnie zimny dreszcz, nasze spojrzenia się spotkały. W pierwszej chwili dostrzegłam szok, ale zaraz Damon przywdział maskę obojętności.
- Car, nie teraz, zadzwonię później...- rozłączyłam się i schowałam komórkę do kieszeni. Przez chwilę pomyślałam nawet, że zrobiła to specjalnie, przecież wiedziała, że idę pogadać z Damonem.
- Myślałem, że najpierw są randki, a potem dopiero...
- Zanim powiesz cokolwiek obraźliwego zastanów się, bo pamiętaj, że to ty nie próżnowałeś, nie ja.
Nie mówię o tym co było przede mną, tylko o tym, co było w trakcie. Wyłączanie uczuć, krwawe orgie...
- Nie wyłączałem uczuć od 1970.
Zamrugałam.
- Co?
- To. Nie wyłączałem uczuć od czterdziestu lat- wzruszył ramionami i sięgnął po papierosy i zapalniczkę leżące na stoliku.- Nie będzie ci to przeszkadzać?
- Nie... Chwila, przecież te wszystkie rzeźnie, Stefan mówił...
- Stefan lubi przesadzać i dramatyzować, ty zresztą też- zaciągnął się głęboko i wypuścił kłęb dymu z ust. Jejku... działało to na mnie. Elizabeth, konkrety!
- Że co proszę?
- To- uciął.- Kiedy myślałaś, że wyłączyłem uczucia nie chciałem cię wyprowadzać z błędu. Łatwiej mi było udawać, że nic nie czuję po tym wszystkim, co zrobiłem... Byłem na pograniczu i wygodnie mi z tym było, niestety, twoja rozmowa ze Stefanem przerzuciła mnie na drugą stronę barykady- prychnął, po czym zaczął robić kółka z dymu.
- Moja rozmowa ze Stefanem... nie wiedziałam, że to słyszysz...
- No popatrz, a jednak...
Oburzyłam się.
- Nie próbuj odwracać kota ogonem, miałam prawo mówić to wszystko, Stefan też.
- W takim bądź razie dzwoń do czarownicy, niech sny staną się rzeczywistością. Idziemy łamać Wpojenie.
- Super. W końcu!
Wyciągnęłam telefon i wyszukałam numer Bonnie.
- Tak?
- BonBon, chcemy złamać Wpojenie. Teraz.
***
Stałam naprzeciwko Damona z wyciągniętą rozciętą ręką, a do małej miseczki kapała moja krew. Następnie czarownica podeszła do wampira i jemu również rozcięła dłoń.
- Złapcie się za ręce, tylko te zranione.
Złapaliśmy się i spojrzeliśmy na siebie. To naprawdę koniec...
Bonnie przeplotła nasze dłonie czerwoną wstęgą i zawiązała ją na węzeł. Następnie zaczęła mówić pod nosem jakieś niezrozumiałe dla mnie słówka, które brzmiały trochę jak po łacinie. Krążyła wokół nas, zapalając po kolei osiem świeczek. Przez zasłonięte zasłony prawie w ogóle nie wdzierało się światło, w pomieszczeniu panował półmrok.
Kiedy wszystkie świeczki się paliły Bonnie podeszła do naczynia z krwią i uniosła je, wciąż nie przestając mówić. Po chwili się zorientowałam, że ona po prostu powtarza kilka zdań w kółko. Sięgnęła po roślinę leżącą obok i rozgniotła czarne małe owoce, które rozpoznałam jako owoce czeremchy. Zamilkła na chwilę i popatrzyła na nas.
- Jesteście pewni, że chcecie to robić?
- Tak.
Damon kiwnął głową i wrócił wzrokiem do mnie. Patrzyłam na niego, jak na kogoś, kogo widzę ostatni raz w życiu i w sumie tak było. Ostatni raz patrzyłam na niego w ten sposób.
- Przez pierwsze dwanaście godzin będziecie czuć to co czuje druga osoba- powiedziała szybko nie patrząc na nas.
- Że co proszę?- prawie krzyknęłam. Dzisiaj mam się spotkać ze Starkiem, to będzie co najmniej żenujące... Spiorunowałam przyjaciółkę wzrokiem.
- Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć!?
- Chciałam, ale mi nie dałaś dokończyć, a teraz już cicho.
Zamoczyła dwa palce we krwi i narysowała na środku stołu dziwny symbol składający się z nachodzących na siebie okręgów i trójkątów. Odłożyła naczynie, po czym złapała za wstęgę na mojej i Damona ręce. Ponownie zaczęła coś mówić, a krew we mnie zaczęła wrzeć.
***
- Non amplius amor vulnera et sanguis, non amplius amor vulnera et sanguis, non amplius amor vulnera et sanguis...
Bonnie Bennett czuła energię, która przepływała przez wstęgę, łączącą wampira z dziewczyną. Wiedziała, że właśnie w tym momencie więź zostaje przerwana, ale nie połączenie. Przeszedł ją dreszcz od strony Elizabeth w stronę Damona. Przyjaciółka czarownicy jęknęła i zaczęła się rozglądać wokół czarnymi oczami.
- Nie widzę nic!
- El! Co jej robisz?- rzucił w stronę Bonnie szczerząc kły.
- Zaraz wszystko wróci do normy... Uspokójcie się...
Elizabeth wzięła głęboki oddech, aby się wyciszyć. Nagle przed oczami zaczęły pojawiać się jej obrazy. Widziała oczy mulatki, wpatrujące się w coś... To ona. Wpada na Salvatore'a i w tym momencie przez nią przechodzi dreszcz.
- Oto początek- szepnęła czarownica, której oczy zaszły mgłą.
Ona siedzi przy barze, Damon proponuje jej spacer nad wodospad, ona odmawia, więc ten odchodzi, nagle wszystko się rozmywa. Widzi swój pocałunek z nim, ten pierwszy, on także znika. Jakby czas się cofał i zabierał ze sobą to przekonanie, że postąpiła odpowiednio. Nie prosi Salvatore'a by został, gdy po raz pierwszy wkradł się wieczorem. Ale kolejny pocałunek nie znika i kolejny... Zgadza się z nim spędzić noc, jednak nie mówi, że go kocha. Nie mówi, że go kocha... „Coś co neguje moją miłość do ciebie, ale nie twoją do mnie...”. Zdrada... I już nie wraca, nie pije, nie myśli, nie ma kolejnej zdrady, nie ma morderstwa. „... to zaklęcie działa tylko w jedną stronę, czyli człowiek zakochuje się bezwarunkowo w wampirze...”. Widzi tą opiekę, widzi miłość.
- Cieszę się, że żyjesz...
- Choćbym miał poruszyć niebo i ziemię...
- Nie umiałbym dalej żyć, do cholery!
Widzi zło.
- Boże, tak bardzo naiwna i irytująca.
- Pójdziesz się wypłakać do rodziców? Och, wypadło mi to z głowy, ty ich nie masz!
- Chcę cię uleczyć po to, żebyś już tu więcej nie przychodziła...
- Świat nie kręci się wokół ciebie.
Nagle wrócił jej wzrok i pierwszą osobą, którą zobaczyła był On. Patrzący na nią z troską. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje.
- A oto koniec- wyszeptała Bonnie, przecinając wstęgę.
- Eli?- Damon lekko otarł nadgarstek, podchodząc do dziewczyny, do której właśnie docierało wszystko. Wiele wyborów było napędzanych Wpojeniem, ale zakochanie się w Damonie było jej świadomym wyborem. Kochała go, bo widziała w nim człowieka, kogoś kruchego, ale i odważnego, kogoś skłonnego do poświęceń. Kochała to jak on kochał.
- El?- poczuła dłoń na ramieniu.
Ale jednak rozczarowała się. Chciała, żeby wszystko stało się zaklęciem, może wtedy byłoby jej łatwiej odejść, mając na tapecie jego zdrady.
- Nie dotykaj mnie- powiedziała ledwo słyszalnie. Ręka zniknęła.
Teraz mogła to zrobić- zranić go, tak, jak on ranił ją. Miał serce na dłoni, czuła tą nadzieję pomieszaną ze strachem.
- Zostawię was samych.
- Nie... Nienawidzisz mnie?- spytał Damon, obserwując twarz Gilbert.
- Nie, po prostu- westchnęła.- Damon, wpojenie nie było mi potrzebne by się w tobie zakochać, co nie zmienia faktu, że nas już nie ma. Więc błagam, kończmy te dramaty. Muszę iść.
- Dobrze, pewnie. W sumie masz rację... Kiedy tylko mi coś z tobą nie szło wyżywałem się na całym swoim otoczeniu. Tak to nie powinno funkcjonować, ty nie powinnaś się martwić czy mnie zabijesz, kiedy nadejdzie czas. Było fajnie, ale na dłuższą metę... spójrzmy prawdzie w oczy. Nie pasujemy do siebie.
- Tak, to wbrew naszym naturom.
- Chodź, odwiozę cię do domu.
- Dzięki.
Uśmiechnęli się do siebie i zaczęli się zbierać. Damon posmarował ranę El swoją krwią, więc ta szybko się zabliźniła. Ku zdziwieniu Bonnie byli nad wyraz spokojni, podziękowali jej za poświęcony im czas i wyszli. Wsiedli do samochodu i udali się w stronę domu Gilbertów.
- Będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę?
- Będzie ci przeszkadzało, jeśli zadzwonię?
Damon zapalił papierosa, a El wyjęła telefon i wizytówkę. Po wybraniu numeru czekała tylko dwa impulsy.
- Elizabeth, myślałem, że nie zadzwonisz.
- Yyy, a jednak, dzwonię- zachichotała nerwowo, nie do końca wiedząc w którą stronę pokierować rozmowę.- Już jestem wolna.
- W każdym tego słowa znaczeniu?- spytał Stark, udając się w stronę drzwi prowadzących do garażu. Rzucił Jasonowi kluczyki z audi, nie zwalniając kroku.
- W sumie to już tak- parsknęła śmiechem, bawiąc się uchwytem torebki.
- To dobrze, będę po ciebie za półtorej godziny, pasuje?
- Jasne, a... jak mam się ubrać?
- Cóż za praktyczne pytanie, panno Gilbert. Średnio elegancka sukienka i szpilki zdadzą egzamin.
- Dobrze, proszę pana, będę gotowa.
- Mam nadzieję, że w każdym znaczeniu tego słowa.
Rozłączył się wsiadając do auta, po czym wybrał numer swojej asystentki, by zrobiła mu rezerwację w restauracji.
- Ale masz wypieki- zauważył Damon, mocniej ściskając kierownicę. Wyczuła, że jest zły i zazdrosny, nie dziwiła mu się, też by była.
- Bywa... Dzięki za podwózkę...
- Nie ma sprawy. Miłej zabawy i... pilnuj się- zacisnął zęby, by nie zabronić jej tam iść.
- Dobrze, tato- uśmiechnęła się lekko i zamknęła drzwi za sobą. Wbiegła po schodkach na werandę i na do widzenia po raz ostatni spojrzała na porsche.

W miarę przygotowań jej podniecenie rosło. Wybrała czarne wysokie szpilki z paseczkiem pośrodku oraz błękitną sukienkę, która z przodu miała skromnie wyciętą łódeczkę, natomiast z tyłu wycięcie odsłaniało prawie całe plecy. Była subtelna, ale pobudzała zmysły. Makijaż ograniczyła do minimum jedynie podkreślając oczy i malując usta lekką czerwienią, której było bardzo daleko do krwistej.
Równo o dziewiętnastej El zeszła na dół, by poinformować ciotkę, że wychodzi.
- Tak ubrana? Znowu idziesz na randkę z tym patafianem?
- Nie, z kimś innym, nie znasz... Biorę klucze, wrócę późno, nie martw się.
- Hmm... no okey- podchodziła dosyć nieufnie do informacji, że to nie z Damonem wychodzi, ale nie chciało jej się już wyprowadzać z błędu Jenny. Chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi.

Błagam, nie zabijajcie...Mam nadzieję, że długość rozdziału wam chociaż odrobinę wynagrodzi czas, przez który czekaliście... Dziękuję za nominacje, uwagi i komentarze oraz (jak zawsze) za CIERPLIWOŚĆ, tej ze mną nigdy dość ;) 
Mam nadzieję, że spodoba wam się twist pod postacią pana Damiena Starka ;) I, że zmiany w poprzednich rozdziałach również dobrze przyjęliście i w ogóle wow, prawie 21 tys wyświetleń, biorąc pod uwagę fakt, że jest to stosunkowo młody blog, ponieważ były przenosiny... No nic, dzięki jeszcze raz i proszę o wyrozumiałość...  :)



12 komentarzy:

  1. Jejku, nareszcie! Już się nie dało wyczkać :/
    Ale chamsko się wszyscy zachowali, masakra. A co, Stefan nigdy nikogo nie zabił? Damon jedyny przy niej był, ale to nie dziwne, bo przecież ją kocha <3 Dobrze, że z Caroline wszystko się wyjaśniło i nie jest już pod urokiem tego lunołaka :) Impreza? Extra! Aż zazdro trochę xd Elena, Stark, romans, zazdrosny Damon? Jestem jak najbardzej na tak :D Uwielbiam jego zazdrość ;p W ogóle kocham to, co się między nimi dzieje, ta chemia, to przyciąganie, to wszystko *o* Wiedziałam, że Elena go kocha a nie tylko przez Wpojenie :D Tylko szkoda że nie wpadli sobie w ramiona xd
    Czekam na nn, jak znowu będę musiała czekać aż tyle czasu, to Cię znajdę ;** Weny, buziaki ;* /Wikaa

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja jego... Kobieto, jesteś genialna! Uwielbiam Twój styl pisania, naprawdę! Tak lekki, niewymuszony, bomba! Nie spodziewałam się niczego, co napisałaś w tym rozdziale, autentycznie NICZEGO - Elizabeth-olewatorka, nadęta Święta Trójca (uch, kocham to określenie ;3), odczarowana Caroline (wreszcie!!!!!!!!!!!) i ta impra jak stąd na Alaskę... WOW, tyle powiem.
    Z tym Starkiem to mnie powaliłaś - że ktoś ma odwagę byc tak przystojny?!!? I to w towarzystwie Damona?! No kurczę, Eli jak Kopciuszek z tą VIP-owską lożą ;o Rozumiałam, że chcą ich zabic, rozumiałam, że jednak nagle panny postanowiły się nachlac i potańczyc, rozumiałam nawet, że napalone panny łażą za jakimś przystojnym miliarderem, ALE TO WSZYSTKO?!?!?!?!?!?!?!? Mój mózg nie umie przyswoic aż tak dużej ilości informacji. Ogarnęłam na razie tylko, że Elizabeth pojechała po bandzie, Damon się wkur**** i złamali wpojenie. WIedziałam, że naprawdę go kocha! No wiedziałam <3
    Czekanie się opłacilo, powiem Ci, opłaciło się. Rozdział amazing i w ogóle. No warto czekac na wszystko co piszesz. Trochę się podłamałam, że po złamaniu tej więzi nie rzucili się na siebie, ale no cóż, to Twoje opowiadanie xD
    Czekam, czekam, a jak znowu to zajmie tyle czasu, co ostatnio, to wiesz...... Śmierc kliniczna i Twoje sumienie :>>
    weeeny na kilometr! xx, E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Juz myslalam ze porzucilas tego bloga i weszlam dzis z zamiarem przeczytania go od nowa a tu TAKA NIESPODZIANKA!! <3 rozdzial swietny wszystko wyjasnia i od nowa sie zakochalam w tym blogu;* chcialabym cie jeszcze prosic zeby El i Damon wrocili do sb ale rozdzila jak najbardziej na TAK �� mam nadzieje ze nie bede musiala czekac na nastepny rozdzial tak dlugo! Dodaj szybko caluje i zycze weny;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nastepny rozdzial?;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Myslalam ze juz tu o nas zapomnialas a tu taka niespodzianka ze nie wiem co mam powiedziec ale jedno jest pewne piszesz fenomenalnie!

    OdpowiedzUsuń
  6. O ja cie krece nareszcie!! Czego bym nie napisala to i tak juz js powyzej napisane a wiec sie powtorze jests boska i fenomenalna piszesz cudnie i jedynie dlatego co wybaczam tak dluga nieobecnosc bo rozdzial przechodz samego siebie i jest naprawde dlugi ! Tylko jesli raz zrobisz taki numer i znikniesz na tyle czasu to zgon natychmiastowy. Relacja pomiedzy El a Damonem napieta ale mam nadzieje ze to tylko kwestia czasu bo kocham ich jako pare a ten drugi adorator Elizabeth niech ucieka jak najdalej od niej! Czekam z niecierpliwoscia

    OdpowiedzUsuń
  7. O ja cie kobieto to jest superr!!! Kiedy nastepny rozdzial tak mniej wiecej?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mozeky liczyc na jakis rozdzialik chocby krotki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkryłam wspaniałą aplikację, która umożliwia mi pisanie na telefonie, trochę taki Word, jestem w mniej więcej połowie rozdziału. Kiedy będzie? Nie wiem, ale piszę codziennie, czasem na nudnych lekcjach, na przerwach, w domu. Cierpliwości ;) Wynagrodzę wam to czekanie, ojjj wynagrodzę ;)

      Usuń
    2. Jak myslisz wstawisz cos przed albo na weekendzie? ;*

      Usuń
  9. Hejka :) Rozdział jest cudowny. Bardzo mi się spodobał. Jestem nim zachwycona. Bardzo mi przypadł do gustu. Krótko mówiąc, jest świetny :)
    Pozdrawiam i życzę weny :)
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń